Kto
się cieszy tak jak ja, że Queenbert przybędzie do Krakowa?
(Glamberts wiedzą, o co chodzi.) Ja jestem wniebowzięta, tym
bardziej, że na Rock in Wroclaw siedziałam w domu i przeżywałam,
że nie mogę tam być razem z Glamekipą. Ale to było dwa lata
temu, teraz jest teraz. Częstotliwość dodawania odcinków ciągle
się zmienia, ale bardzo się staram dodawać je co drugi tydzień co
najmniej. Trochę mi niezręcznie, że ostatnio ciągle piszę o
Tommy'm, ale to się zmieni. To nie jest pusta obietnica – dowody
macie w odcinku.
Read&comment,
please.
Miłej podróży
Dobra.
Jeżeli się odezwie, nie wracam do domu. Zostaję tutaj, spotkam się
z nim i wytłumaczę sytuację. Tommy
wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Nie chciało mu się
czekać na budzik. Zimne kafelki w zetknięciu z bosymi stopami
podziałały jak szpilki lodu wbijające się pod skórę i raniące
do krwi. Szybko więc wskoczył pod prysznic. Kiedy puścił ciepłą
wodę, od razu poczuł się lepiej. Zmywszy pozostałości po
nieprzespanej nocy stanął przed lustrem i sięgnął po tubkę z
pastą do zębów. Zatrzymał rękę w połowie ruchu. A
jeśli nie zadzwoni? Jeśli nie napisze nawet głupiego smsa? Pojadę
do San Diego jakby nic się nie stało. I pewnie już nigdy się nie
zobaczymy. Wziął pastę i już
po chwili jego usta zapełniły się białą pianą. Wóz
albo przewóz. Mówi się trudno. To, co się stało, nie stało się
z mojej winy. Koniec. Skończył
poranną toaletę i zaczął się pakować. Najpierw uprzątnął z
półek wszystkie ubrania i cały stos wylądował na łóżku, potem
wyciągnął z dołu szafy wszystkie buty, odłożył na bok jedną
parę, w której zamierzał dziś odbyć podróż. Resztę obuwia
wpakował na dno walizki, która czekała otwarta na łóżku. Nie
zabrał ze sobą wielu rzeczy z domu, jednak parę wypadów na zakupy
między koncertami zaowocowało na tyle, że Tommy zaczął się
zastanawiać, czy to wszystko zmieści się w jednej walizce. Miał
dużo czasu, żeby ogarnąć chaos, który utworzył się na
pościeli. Mimo to, nie czekał ani minuty. Najpierw ubrał się, a
hotelowy ręcznik powiesił na suszarce. Potem wczołgał się na
łóżko i usiadł po turecku między ubraniami a walizką. Zaczął
od koszulek. Układał je w kostkę, a potem kładł na stosik.
Następnie zabrał się za spodnie. Tych miał mniej, ale także
sporo. Znalazły swoje mniejsze obok bluzek. Kilka bluz odłożył na
trzecią kupkę, więc pozostały tylko kosmetyki i bielizna. Już
miał się do nich zabierać, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
Błyskawicznie doskoczył do nich, otworzył i znowu znalazł się na
łóżku, układając skarpetki i majtki obok siebie. Nawet nie
patrzył, kto wszedł. Poznał gościa po głosie.
-
Hejka.
-
Cześć, Isaac. - Zerknął na mężczyznę, który usiadł na rogu
łóżka. - Jak noc? Myślałem, że wstaniesz około południa.
-
Zasnąłem od razu po twoim wyjściu. Nie do wiary, że składasz to
wszystko w kostkę. Ja wepchnąłem do walizek wszystko jak leci i po
sprawie. - Rzekł, biorąc na palec czarne majtki Tommy'ego.
Właściciel natychmiast wyszarpnął je z jego rąk. - Jestem
pewien, że tego nie zmieścisz.
-
Grunt to organizacja. Dzięki temu ja mam tylko jedną walizkę, a ty
dziesięć jak baba. - Wyśmiał go i upchnął bielizną w wolne
miejsca między ubraniami, które zdążył już zapakować.
-
Hej, tylko trzy! Nie wiem, o co ci chodzi... - Rzekł pretensjonalnie
Isaac i rozwalił się na łóżku. - Patrzył, jak Tommy oddala się
w stronę łazienki po swoje kosmetyki, a następnie wraca z rękami
pełnymi rozmaitych „upiększaczy”. - O! I kto tu jest jak baba!
- Wybuchnął, lustrując wzrokiem każdy kosmetyk, który blondyn
zaczął po kolei układać w torbie. - Eyeliner, tusz do rzęs,
cienie do powiek? A to? - Wziął do ręki przedmiot, który nie był
podpisany. - Do czego to służy? - Ważył przedmiot w ręce i
oglądał dokładnie, ale nijak nie potrafił rozszyfrować roli
narzędzia, które wielkością przypominało pilniczek do paznokci,
ale zbudowane było zupełnie inaczej. Pięciocentymetrowy uchwyt
zakończony małymi metalowymi widełkami w kształcie litery „V”
zaostrzonymi po wewnętrznej stronie. Co to, u licha, jest?
-
To obcinacz do skórek. - Rzekł Tommy beztroskim tonem i włożył
narzędzie luzem między ubrania. Cholera, muszę sobie w końcu
kupić kosmetyczkę. Tyle się tego nazbierało... Nawet nie wiem,
kiedy... Przeniósł wzrok z kosmetyków na twarz muzyka, ale ona
wciąż wyrażała niezrozumienie. Zaczął więc dokładniej
tłumaczyć, do czego narzędzie służy. Jednocześnie próbował
zapiąć walizkę, ale nawet z Isaac'em mu się to nie udało.
-
Cholera, nie zmieści się. Nie masz może wolnej walizki? - Blondyn
spytał z nikłą nadzieją, która znikła już w trakcie usłyszenia
odpowiedzi.
-
Niestety, ale możemy spytać Mike'a albo Oliviera.
-
Daj spokój. Najlepiej będzie, jak kupię nową. I przy okazji
rozejrzę się za jakąś porządną kosmetyczką. Idziesz ze mną? -
Zaproponował prędko, ale Carpenter nie wydawał się zadowolony z
propozycji.
-
Nie wiem, nie cierpię zakupów. Nawet tych najmniejszych. Ale i tak
nie mam co robić do odlotu, więc czemu nie? - Wzruszył ramionami,
a Tommy rozpromienił się.
-
Tak. To idziemy.
-
Ale obiecaj, że nie będziesz się guzdrać.
-
Jeśli to zrobię, to postawię ci obiad w nagrodę, pasuje?
-Okey,
więc chodźmy.
Wstali
z łóżka. Tommy wziął portfel i komórkę, schował je w ciepłej
kurtce, którą wraz z szalikiem założył na siebie, przed
zakluczeniem pokoju. W środku została tylko niedomknięta walizka,
a koledzy poszli na ostatnie zakupy.
***
-
Miałeś rację z tą walizką. Jest dość pakowna jak na tak małą
objętość. - Zauważył Tommy, oddając swe bagaże obsłudze
lotniska. Za pół godziny miały się znaleźć w samolocie do San
Diego i razem z zespołem odbyć krótką podróż w chmurach. Po
przekazaniu bagaży przez ostatniego członka Mouthlike chcieli udać
się do poczekalni, skąd po dwudziestu minutach czekania na
przygotowanie samolotu mieli udać się do terminalu, a stamtąd
wprost na pokład samolotu.
-
A nie mówiłem? Lepiej kupować praktyczne rzeczy niż markowe
gówno. Chyba że markowe gówno też jest praktyczne... Tommy, czemu
co chwila sprawdzasz telefon? Do startu samolotu jeszcze dużo czasu.
- Powiedział perkusista rozdrażnionym głosem.
-
Ech, nie ważne. - Odrzekł Tommy zniecierpliwiony pytaniem. Zerknął
do tyłu, by upewnić się, czy Mike i Olivier nadążają za nimi.
Okazało się, że zawzięcie o czymś dyskutują. Mimo to nie mówił
już nic. Lepiej było nie roztrząsać tematu w obecności więcej
niż jednej osoby.
Weszli
między dwa rzędy stojących naprzeciw siebie krzeseł, na których
następnie usiedli. Mike i Olivier po prawej, a Isaac i Tommy po
lewej stronie dokładnie naprzeciw siebie. Zapadła wtedy głęboka
cisza, w której trudno było wytrwać, ale żaden z nich nie
wiedział, co powiedzieć. Ta cisza była tak niezręczna jak
niezręczny wydawał się cały koniec trasy. Do Los Angeles przybyli
w pełnym pięcioosobowym składzie, a opuszczali to miasto bez
jednego głównego członka, który spajał cały zespół.
-
Czyli to koniec. Mouthlike pewnie teraz się rozleci, a nawet jeśli
przeżyjemy i znajdziemy nowego wokalistę, to to już nie będzie to
samo. - Stwierdził ponuro Olivier.
-
A może to wszystko da się jeszcze odkręcić? Może to nie Mitchel
zabił Johna? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, przecież byli
najlepszymi przyjaciółmi. Oni nie mogli bez siebie żyć! -
Wyperswadował Mike łudząc się ostatnią nadzieją.
-
Tak właściwie, to wiemy. - Odezwał się ostrożnie TJ, a grupa
popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - To Mitchel zabił Johna i taka
jest prawda.
-
Nie masz na to dowodów. - Rzekł Mike w obronie Mitchela. - On nie
byłby zdolny do czegoś takiego.
-
Mam jednak słowa, Mike. Jego słowa. Pamiętacie, jak po próbie
zatrzymał mnie, żeby ze mną porozmawiać? Powiedział mi o tym.
Kiedy wyszliście, powiedział mi, że... Podziękował mi. -
Spostrzegł z niedowierzaniem. Jak teraz zaczął o tym myśleć, tak
tamto wydarzenie na nowo wydało mu się niedorzeczne. - Podziękował
mi za to, że dzięki mnie zdobył odwagę na to, żeby uwolnić się
od problemu. - Powiedział cichym głosem, ale na tyle głośno, by
to usłyszeli.
-
Co? A co ty masz wspólnego ze śmiercią Johna? - Spytał tym razem
Olivier. On i Mike wiedzieli na ten temal najmniej, Isaac – jako
bardziej wtajemniczony – postanowił się nie odzywać, pozwalając
Tommy'emu Joe wytłumaczyć całą sytuację.
Ratliff,
w miarę, jak tłumaczył kolegom, co zdarzyło się podczas rozmowy,
coraz mniej rozumiał z tego, czego doświadczył. Bo tego nie dało
się logicznie wytłumaczyć. Dotychczas Mitchel wiedział, co
robi. Tak myślę – przecież nie był pod wpływem hipnozy lub
dragów, albo innego gówna. A potem zastąpiłem Johna w graniu na
gitarze i nagle rzuciło mu się na mózg. A potem nagle zniknął i
znowu pojawił się w LA i stwierdził, że to ja uczyniłem coś, co
sprawiło albo że przestał być psychopatą, albo że odwaliło mu
jeszcze bardziej.
-
… a potem zjawiła się policja. Wiecie, co było potem.
-
Ale dlaczego nam nie powiedziałeś? Przecież... - Zasmucił się
Olivier, ale Tommy Joe nie pozwolił mu dokończyć.
-
A co by to zmieniło? Nie sądzicie chyba, że Mitchel zacząłby się
wam tłumaczyć. A przecież koncert musiał zostać zagrany.
-
Masz rację. Grunt to nie zawodzić publiczności. - Zgodził się
Isaac i poklepał Tommy'ego w ramię jakby w ramach nagrody za dobre
zachowanie. Tommy jednak zdawał się tego nie zauważać, gdyż znów
spoglądał na tapetę swojego telefonu, którą było zdjęcie
gitary. - Potem zawiedziony zamknął oczy, które zaczynały go
piec.
-
Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Uwierzycie, że dzieliliśmy
scenę z mordercą? - Zauważył Mike, kiedy Tommy zaczął
przecierać coraz bardziej piekące oczy.
-
Przepraszam na chwilę. - Rzucił krótko gitarzysta i szybko oddalił
się w stronę automatu z napojami.
Isaac
zerwał się z krzesła i od razu podążył za chłopakiem. Kiedy
stanął za nim, zobaczył, jak blondyn nerwowo grzebie w kieszeni, a
potem trzęsącymi się rękoma odlicza drobne.
-
Co się z tobą dzieje, Tom? - Zapytał troskliwie perkusista.
Obszedł chłopaka i oparł się o automat. Patrzył, jak Tommy
wkłada pojedynczo monety do automatu.
-
Nic. - Mruknął w odpowiedzi.
-
Nic? Masz czerwone zaszklone oczy, trzęsą ci się ręce i cały
czas spoglądasz na telefon. Do tego cały czas milczysz i zbywasz
mnie. A wpadłeś taki stan po wejściu do taksówki. Nadal
utrzymujesz, że nic się nie dzieje? - Poważny ton i świdrujące
oczy zmusiły blondyna do skonfrontowania wzroku z perkusistą.
-
Po prostu im częściej się zastanawiam, im częściej wracam do
wydarzeń, które zaistniały podczas trasy, tym bardziej czuję się
winny. Oto, co się dzieje. - Nacisnął odpowiedni guzik, a z
automatu wypadała puszka coli. Od razu przyłożył ją sobie do
policzka, by ochłodzić rozgrzane ciało.
-
Winny? Winny czego?
-
Wszystkiego? - Minął Isaaca i oparł się o ścianę, podpierając
nogą. Następnie przyłożył sobie puszkę coli tym razem do czoła.
Na koniec zamknął oczy i westchnął z ulgi. - Och... Znalazłem
się w czarnej dziurze i nijak nie mogę się wdrapać na żadną ze
ścian. Mitchel utrzymuje, że to ja sprawiłem, że przejrzał na
oczy. Tylko czemu musiał zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Gdybym nie zaczął grać w Mouthlike, być może John by żył.
Gdybym nie uderzył w twarz Adama, to może nie musiałbym teraz
wyjeżdżać z LA. Kończy się czas, Carp. Kiedy wsiądę do
samolotu, w ogóle go nie będzie. Jeszcze cztery dni temu w mojej
skrzynce nie mieściły się smsy z przeprosinami, a teraz mój
telefon milczy od dwóch dni. A podobno taki byłem mu potrzebny... -
Zakpił i otworzył puszkę. Zimny napój zasyczał cicho.
-
A może chce dać ci czas, żebyś to wszystko przemyślał? Albo sam
stracił nadzieję, że mu wybaczysz? - Spytał Carpenter, dając
blondynowi nadzieję, ale ten spojrzał tylko z powątpiewaniem i
upił łyk coli.
-
Ale nie powiesz mi, że to nie jest moja wina, prawda? Jestem tylko
cholernym zadufanym w sobie dupkiem, który niszczy wokół siebie
wszystko i wszystkich. Więc może ty też się ode mnie odczep, bo
twoje życie też mogę zniszczyć. - Odfuknął i znów uniósł
napój do ust. Tym razem wziął spory haust, który natychmiast
zmroził mu przełyk. Isaac, słysząc tę odpowiedź, zaśmiał się
głośno i wziął puszkę z rąk przyjaciela.
-
A ja sądzę, że za bardzo wyolbrzymiasz. Zobaczysz, że to wszystko
się jeszcze odkręci. Przeczuwam, że raczej szybciej niż później.
Chodźmy już do sali odpraw, bo ucieknie nam samolot. - Ponaglił i
wyrzucił pustą już puszkę po napoju do kosza. Szli równym
krokiem, a potem odszukali w kolejce pozostałą dwójkę kolegów. -
To z pewnością nie jest twoja wina, że Mitchel zabił Johna. On
sam ponosi konsekwencje swoich czynów. Nawet jeśli jakoś na niego
wpłynąłeś, to on sam dokonał zbrodni, a nie ty. Teraz pójdzie
za kratki, a ty będziesz miał już spokój. A co do Adama...
Odezwie się. Już dawno zauważyłem, że nie może bez ciebie żyć.
- Powiedział z tajemniczym uśmieszkiem i objął Tommy'ego
ramieniem, by przyspieszył kroku.
-
Kto nie może bez ciebie żyć, Tommy? - Spytał zaciekawiony Mike,
obdarzając Tommy'ego głupawą miną.
-
Nie wiem, może ty? - Odgryzł się Tommy z lekko poprawionym
humorem.
-
Hej, tak dziękujesz za zajęcie kolejki? Oli, nie wpuszczaj go! -
Zawołał, udając, że ma focha.
-
Och, dziękuję, dziękuję. Mogę ci dać za to siarczystego
buziaka, chcesz? - Tommy Joe ułożył usta w dzióbek, ale Mike od
razu się skrzywił.
-
Blee, proszę, tylko nie to... - Odwrócił wzrok, a Olivier
wybuchnął śmiechem.
Teraz
Tommy był w o wiele lepszym humorze niż kilka minut wcześniej.
Śmiali się z siebie i robili głupie miny, co wywołało oburzenie
kilku osób za nimi, które podobnie jak oni niecierpliwie czekały w
kolejce do wejścia na pokład samolotu. W pewnym momencie jednak
Tommy znieruchomiał. Stało się to wtedy, gdy zabrzmiał dźwięk
telefonu Ratliff'a oznajmiający nową wiadomość.
Gitarzysta
ponownie oddalił się na parę kroków od przyjaciół i szybko
odblokował telefon, uprzednio wyciągając go z kieszeni spodni.
Przeczytał, kto jest adresatem wiadomości, a na jego twarz wstąpił
promienisty uśmiech. Dodatkowo jego organizm przepełnił dziwny
stan: brzuch ścisnął się jak związany sznurem zbudowanym ze
strachu, lęku, radości, ekstazy. Mieszankę wybuchową potęgował
pot teraz nadmiernie wydzielający się z rąk. Nigdy nie pocą mi
się ręce. A teraz przez jednego smsa... Wiedział, że teraz
jego plany zmienią się diametralnie. Nie poleci do San Diego –
zostanie tutaj, w LA. I zobaczy się z nim. I przeprosi go za
wszystko. Po pierwsze: za swój egoizm. Pozostawała jednak
niewiedza, co ukryte jest w tej wiadomości. Pal licho, wystarczy
mi sama myśl, że napisał. Nie ważne, co. Ważne, że w ogóle...
A jeśli to pomyłka? Może lepiej odczytać? Odczytam. Musiał
tylko nacisnąć przycisk „Otwórz”, ale obawiał się
najgorszego. Tylko spokojnie. Zobaczmy, co tam jest. Kliknął
i po krótkim ładowaniu wiadomość została wyświetlona. I
przeszła jego najśmielsze oczekiwania.
Mój
dzisiejszy występ jest dla ciebie.
I
tylko dla ciebie.
Skoro
inaczej nie mogę cię przeprosić,
to
pozwól mi zrobić to w ten sposób
~Adam
Jadę
do niego, pomyślał Tommy i
zakrył dłonią usta, by nie krzyknąć ze szczęścia. Jadę
do niego. Powtórzył w myślach
zdanie i przeczytał smsa jeszcze raz i jeszcze raz. Ogarniała go
euforia, której nie mógł powstrzymać. Jadę do Adama.
Już chciał odwrócić się, by
zawołać Isaaca i powiedzieć mu o swoich planach, ale nim to
zrobił, poczuł, że przyjaciel już obejmuje go ramieniem.
-
Pora już iść, czekają na nas. - Perkusista oznajmił przyjaźnie
i spojrzał na wyświetlacz telefonu Tommy'ego. - Chyba, że
zmieniłeś plany. - Dodał, próbując przeczytać wiadomość, jaką
wyświetlał telefon. Niestety, po sekundzie urządzenie zgasło
pozostawiając czerń na ekranie.
-
Nigdzie nie idę. - Odparł szybko gitarzysta i podsunął
Carpenterowi starego Samsunga, na nowo wyświetlając treść smsa. -
Nigdzie nie lecę. - Powiedział, kiedy Isaac podniósł głowę i
spojrzał na niego z podziwem.
-
A więc zmieniłeś plany. - Pokręcił głową z niedowierzaniem i
oddał telefon właścicielowi, który ciągle się uśmiechał.
-
Odbierzesz moje bagaże? Tu jest upoważnienie. - Dał mu zmięty
papierek i schował telefon w kieszeni. Isaac zgodził się
kiwnięciem głowy.
-
Tom, jesteś pewien? - Upewnił się Isaac, a blondyn od razu
potwierdził swoją decyzję. - Mam nadzieję, że on jest tego wart.
I że jest ciebie wart.
-
Spóźnisz się na samolot. - Przypomniał Tommy, a drugi muzyk
odwrócił się, by zobaczyć zmniejszającą się kolejkę.
-
No tak. Ale na pewno?
-
Na pewno. Miłej podróży, Carp. - Pożegnał go, a szatyn uścisnął
go mocno.
-
I tobie jej życzę, Tom. Powodzenia. - Powiedział szczerze i
oddalił się w kierunku przyjaciół, którzy jako jedni z ostatnich
przechodzili przez bramkę odpraw.
-
Hej, a Tommy? - Spytał Olivier zdziwiony. Spojrzał na Isaaca
podejrzliwie, a Mike zrobił to samo.
-
Nie leci. - Isaac oddał personelowi lotniska bilet i poszedł za
kolegami szerokim korytarzem wiodącym na płytę lotniska.
-
Jak to nie leci? - Mike i Olivier spytali jednocześnie, próbując
dowiedzieć się szczegółów tej decyzji. - Dlaczego?
-
Nie załatwił jednej sprawy. Ot, co. Tak to jest, jak się coś
odkłada na ostatnią chwilę... - Zwłaszcza, jeśli tą sprawą
jest miłość, dopowiedział w myślach i uśmiechnął się do
siebie, wyprzedzając towarzyszy, którzy snuli domysły, jaki
pretekst mógł mieć Tommy, by zrezygnować z podróży do domu.