piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 41 - Wśród gwiazd

No przepraszam że tak mnie długo nie było, ale pisałam, że brakuje mi tego i owego do pisania. Tak wiele komentarzy - dzięki szczególnie dla My Life oraz
Neko: Dziękuję za komentarz. Bardzo dobrze odczytałaś emocje, które chciałam przekazać za pomocą tego obrazu. Ja też bardzo utożsamiam się z Tommy'm (dlatego częściej piszę o nim niż o Adamie) być może dlatego, że jego postać jest bardziej plastyczna. Kolor zmieniam co pięć odcinków, więc dziś przyszedł czas na niebieski – specjalnie dla ciebie.
Cóż, życzę sobie więcej takich komentarzy,
dziękuję też za te małe i zapraszam do 41. odcinka ;)

Wśród gwiazd

Od kiedy wyszli z pustej galerii Adam zaczął czuć się bardzo niezręcznie. Nie z powodu przeprosin, jakimi nieoczekiwanie zaszczycił go Tommy. Nie nosił już w sobie wstydu czy zagubienia z powodu prawdy, jaka była powodem konfliktu z Ratliff'em. Czuł, że oboje odpokutowali za to nieporozumienie. Blondyn dosyć się nagniewał, a Adam wystarczająco nażałował. Atmosfera między przyjaciółmi była już oczyszczona. Jednak Lambert nie mógł się nadziwić jednemu zjawisku: Tommy ciągle się na niego patrzył. Gapił się niemal w sposób bezwstydny. Rozanielone oczy zamykały się tylko przy najwyższej konieczności.

Brązowe tęczówki lustrowały jego postać przy okazji każdego prostego odcinka, jaki pokonywali od jednej sygnalizacji świetlnej do drugiej. Tylko przy chwilowym postoju muzyk odrywał wzrok od obiektu swego zainteresowania i patrzył na zmieniające się światło. Czerwone, żółte, zielone... Adam. I tak w kółko.

- Miałeś podziwiać miasto, a nie mnie. - Zauważył, kiedy jego zdenerwowanie sięgnęło szczytu. Usiłował wydobyć z siebie spokojny ton, jednak gesty niewerbalne rąk mówiły same za siebie. Ostry skręt kierownicą, szarpnięcie za gałkę od biegów – czarne BMW należące do ojca Adama warczało groźnie, mijając kolejne przecznice.

- Może nie patrzę na ciebie? Widok z okna po twojej stronie też jest interesujący. - Powiedział obojętnie Ratliff i jeszcze bardziej zwrócił się przodem w jego stronę. Adam zacisnął palce na kierownicy. Rozluźnił uścisk, kiedy spojrzał podejrzliwie na swojego pasażera – jego uśmiech rozbrajał.

- Patrz na drogę. - Mruknął, kiedy konfrontacja spojrzeń wydała mu się zbyt długa.

Adam grzecznie go posłuchał, jednak wiedział, że tęczówki Tommy'ego sypią iskrami właśnie z jego powodu, a nie z powodu nudnych szarych wieżowców służących ludziom jako biura czy kolorowych wystaw sklepowych – Tommy nie wyglądał na łowcę okazji. Skręcił w Hollywood Boulevard, a potem skierował się na podziemny parking Dolby Theatre znanego na całym świecie z corocznych ceremonii wręczania Oscarów. Tym razem czerwony dywan nie zdobił wejścia, i chociaż wokół nie było przystojnych aktorów w czarnych smokingach czy uroczych gwiazdek Disneya w lśniących balowych sukniach, do Dolby Theatre i tak nie mógł wejść zwykły szary przechodzień – chyba że właśnie wygrał na loterii.

- Dolby Theatre, Tommy. Tutaj gwiazdy świecą najjaśniej. - Powiedział Adam z zachwytem i wyszedł z samochodu. To samo zrobił blondyn, który po zatrzaśnięciu drzwi oparł się o karoserię samochodu.

- A dla mnie to zwykły podziemny parking, tylko że tu wszystkie auta wyglądają jakby wyjechały prosto z salonu. - Rzekł Ratliff z ironicznym uśmiechem. Znów wpatrywał się w przyjaciela.

Kiedy wyszli z budynku, słońce przebijało się przez białe obłoki, obdarzając dzielnicę Hollywood lodowatymi promieniami. Tommy poczuł zimny dreszcz, więc zapiął kurtkę po czubek nosa i szybko włożył ręce do kieszeni. Adam zrobił to samo i ogarnął wzrokiem chodnik. W oczy rzucały mu się piersze gwiazdy w kolorze różowego marmuru.

- Aleja gwiazd ciągnie się wzdłóż Hollywood Boulevard i Vine Street. To w tę stronę. - Wskazał kiwnięciem głowy, a Ratliff przytaknął. - To chodź, pokażę ci moje ulubione gwiazdy. - Rzucił i wyszedł na oryginalny chodnik.

- Byłeś tu już? - Spytał muzyk, kiedy postawił stopę między dwoma gwiazdami. Kiedy stanął przed jedną z nich, przeczytał nazwisko: Drew Barrymore. Pamiętał ją z filmu „Aniołki Charliego”, gdzie u boku Cameron Diaz i Lucy Liu grała rolę superagentki.

- Kilka razy. Między innymi tutaj szukam pomysłu na piosenki, które prezentuję w Idolu. Jim Carrey. Znasz go? - Spytał, przedzierając się przez grupkę przechodniów. Tommy szedł drugim brzegiem chodnika i próbował wypatrzeć gwiazdy ludzi, których znał chociaż z filmów.

- Chyba grał tego detektywa od zwierząt. Psi detektyw? Aha i jeszcze „Bruce wszechmogący” – genialny był ten film. Patrz, Jackie Chan! Kocham go normalnie... - Wyznał, kiedy znaleźli się w znacznym oddaleniu od innych przechodniów.

Lambert podszedł do blondyna, by obejrzeć gwiazdę. Stanął obok niego tak, że stykali się ramionami. Na pięcioramiennej figurze widniały złote litery ułożone w nazwisko aktora, a poniżej w czarny okrąg z równie złotą jak litery obręczą wpisany został piktogram przypominający kamerę. Piosenkarz wpatrywał się w gwiazdę ze spokojem do czasu, kiedy jego przyjaciel uznał, że pora iść dalej. Machinalnie złapał go za rękę, a Tommy Joe zdziwiony gestem odwrócił się w jego stronę.

- Dlaczego obserwowałeś mnie w samochodzie? O czym myślałeś? - Mruknął, kiedy ominęli ich kolejni przechodnie.

- Próbowałem oswoić się z myślą, że jesteś gejem. - Tommy wrócił do niego i stanął naprzeciw. Nie wiedząc, co zrobić z drugą ręką, wyciągnął ją w stronę twarzy przyjaciela. Mówiąc, poprawiał mu kosmyk włosów, który zasłaniał prawe oko. - A im dłużej próbowałem, tym bardziej ten temat wydawał mi się interesujący. Wiesz, musisz mi jeszcze dużo o sobie opowiedzieć. - Przestał bawić się jego włosami i spojrzał w idealnie niebieskie oczy. Dłoń przeniósł na jego ramię, a potem z nikłym uśmiechem powrócił do poszukiwania „znajomych” gwiazd.

Adam był zaintrygowany. Znowu wydało mu się, że widzi przed sobą nieznajomą osobę. Tommy przybierał przed nim już tyle postaci, eksponował tyle cech charakteru... Czy to możliwe, że ten cały tabun cech może mieścić się w jednej osobie? I to jeszcze tak drobnej. Podziwiał Ratliffa, gdy ten z prawdziwą gracją starał się nie nadepnąć na krawędź ani jednej gwiazdy, tylko kluczył między nimi niczym w labiryncie. To jego głos wyrwał Lamberta z oszałamiającego natłoku spostrzeżeń.

- Rod Stewart. I jego piękne „What a wonderful world” - Wspomniał Tommy i zacytował w myślach fragment utworu.

- Wykonywał tę piosenkę razem ze Stevie'm Wonderem. Ma swój urok. I... Oh, Will Smith. Więc... Co wydaje ci się takie ciekawe w homoseksualizmie? I dlaczego?

- John Travolta. Trudno w to uwierzyć, ale nie miałem jeszcze styczności z osobą nie-hetero. O... Jest i Stevie Wonder. 0 Szedł dalej, nie omijając żadnego nazwiska. Mimo to kontynuował odpowiedź, zachowując podzielność uwagi. - Na początku chciałbym wiedzieć... Hmm... - Zamyślił się i zatrzymał przy następnej płycie z gwiazdę – tym razem Ridley'a Scotta. - Gdy podoba ci się Kris? - Pokonał niecały metr drogi do Adama, który czekał na pytanie przy gwieździe Bruce'a Willisa.

- Jest niewiarygodny. - Rzekł, patrząc na nazwisko. Potem spostrzegł zdziwioną minę Ratliffa i domyślił się, co mu przyszło do głowy. - Nie Kris. Bruce Willis. - Sprostował i zrobił parę kroków. Tommy Joe podążył za nim mijając nazwiska Stevena Spielberga oraz Charliego Sheena. Oboje stanęli przy gwieździe Sylvestra Stallone'a najbardziej znanego z roli boksera Rocky'ego Balboa.

- Kris... Jest przystojny i nawet interesujący, ale jest zajęty. Żeni się po Idolu. Jego narzeczona, Kate, postanowiła sama zorganizować im ślub. Uważa, że mężczyźni są w tym temacie zupełnie bez gustu i zwaliła sobie wszystko na głowę. Biedaczka. - Stwierdził, patrząc w dal nad ramieniem gitarzysty, a potem popatrzył na niego zadziornym uśmiechem. - A poza tym podoba mi się ktoś inny. - Rzekł intrygująco i podszedł do różowej płyty należącej do Franka Sinatry. - „My way” - Tytuł piosenki mówił, o czym jest cały utwór. Tymczasem Tommy poznał tylko zwrotki opowieści Adama. Odpowiedź miał zawierać refren, o który właśnie zapytał.

- Kto? - Podbiegł do Lamberta, omijając kilka kobiet spieszących gdzieś w szpilkach.

- Ty. - Adam roześmiał się i wykorzystując nieuwagę blondyna, rozczochrał mu włosy. Ten od razu począł je układać.

- Bardzo śmieszne. - Mruknął, kiedy Lambert roześmiał się jeszcze głośniej.

Tommy wątpił, by w tej odpowiedzi była choć szczypta prawdy. Według blondyna przekomarzanie się było dla Lamberta jak odśpiewanie następnego coveru – chwilową przyjemnością, która jednak dawała sporo radości w trudach codziennego życia. Za to dla Adama każda wypowiedź zawierała ziarenko prawdy. Faktem było, że Tommy był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, którego niezwykły charakter zadziwił bruneta już podczas pierwszego spotkania. Lambert często czuł ukłucie w sercu na myśl, jak ułożyłoby się między nimi, gdyby Ratliff był homoseksualny. Myśli te często zaprowadzały go na próg rozpaczy, który był cieniem jego miłosnych porażek. Dlatego też utworzył w sercu miłosną barierę, która stanowczo odsuwała od niego heteryków. Od tej chwili wszystko, co powiedział i co miał powiedzieć, miało opierać się wyłącznie na czysto-przyjacielskich stosunkach.

- Meryl Streep. Najlepszy film: „Diabeł ubiera się u Prady”. Za śliczną Anne Hathaway w roli głównej. - Rozmarzył się Tommy przy następnej gwieździe.

- Rzeczywiście piękna. Nie wiedziałem, że oglądasz filmy o modzie. - Zdziwił się brunet i podszedł do miejsca, które było szczególnie bliskie jego sercu.

- To nie o modzie, tylko o użeraniu się z szefową. Kogo tam masz? - Pokonał krótki dystans i stanął naprzeciw Adama. - O... Queen?

- Zespół mojego dzieciństwa. Znam każdą piosenkę. - Głos zniżył do szeptu, a oczy zaiskrzyły mu jak gwiazdy migoczące nocą na niebie.

- Bohemian Rhapsody to mistrzostwo. Strasznie szkoda, że Mercury umarł. - Powiedział smutnym tonem muzyk i oparł dłoń na ramieniu Lamberta, który nieoczekiwanie wszedł na gwiazdę swoich idoli i wtulił się w ciało Ratliffa szukając ukojenia.

- Farrokh Bulsara – tak nazywał się naprawdę. Umarł rok po tym, jak go odkryłem, ale cały czas jest jednym z moich autorytetów. Może nawet największym. - Szeptał słowa, które Tommy'ego poruszały do głębi.

Ratliff także w tych czasach szukał kogoś, kto mógłby być dla niego życiowym wzorem. Nasłuchał się wielu gatunków muzyki, wielu zespołów. Te najoryginalniejsze zawsze doceniał i darzył szacunkiem. Zawsze wolał ostre brzmienia. Dziś w jego playliście na pierwszym miejscu znajdował się Marylin Manson lub Metallica, ale ostry rockowy pazur zawsze znajdował w „Królowej” - obok Jimi'ego Hendrixa mieli najlepszy styl gry. Choć w młodych latach nie śledził każdego koncertu tej grupy czy wydarzeń z życia prywatnego każdego z członków, to zawsze z niecierpliwością czekał na nową płytę czy singiel – zawsze miał nadzieję, że zachowały się jakieś niepublikowane dokonania Mercury'ego. Dużo uwagi poświęcił też stylowej grze Briana Maya, który pomysły na nowe chwyty gitarowe zdawał się wyczarowywać z kapelusza. Tommy wcale nie dziwił się wyborowi autorytetów Adama. On chyba zawsze wiedział, co dla niego najlepsze.

- Chodźmy dalej. Opowiesz mi o Mercury'm. - Spojrzał z troską w smutne oczy Adama. W tej chwili rozbłysły dawnym szczęściem, a Tommy zobaczył w nich coś pociągającego. Pomyślał, że może to promień słońca strzelił prosto w nich, albo łza zaszkliła czarną źrenicę. Nic podobnego – to szczęście, które tak bardzo chciało być historią o wiele dłuższą od tego epizodu.

Od tej pory szli ramię w ramię. Zauważali gwiazdy ludzi, których znali mniej lub bardziej. Jednak nie interesowali się nimi już tak bardzo jak opowieścią o Mercury'm, którego życiorys Adam znał aż za dobrze, a którego Tommy rozpoznawał tylko na zdjęciu lub w radiu, a w końcu którego na żywo nigdy oboje nie spotkali.

***

Na małej patelni smażyła się jajecznica. Aromat porannej kawy roznosił się po kuchni, a czarnowłosa kobieta krzątała się przy szafkach, szukając pieprzu. Jej mąż, jak zwykle o tej porze, czytał w gazecie nowinki sportowe. Siedząc na końcu stołu niczym prawdziwa głowa rodziny pochrząkiwał za każdym razem, gdy znalazł dobre wiadomości. Akompaniowało mu radio, w którym średnio co trzy minuty zmieniał się repertuar.

- Neil! Adam! Śniaaadaanieee! - Krzyknęła przeciągle Leila i zaczęła wykładać jedzenie na talerze, używając drewnianej łopatki. Kiedy odłożyła patelnię i oparła się o blat, szczęśliwymi oczami popatrzyła na męża, który pielęgnował swój nawyk pochłaniania prasy zamiast jedzenia. Właśnie miała przypomnieć mu o jajecznicy, kiedy w radiu spiker zapowiedział kolejny utwór. Na dźwięk tytułu Eber wynurzył się z gazety i zerknął na żonę.

- Kochanie, słyszysz? Ta piosenka dźwięczy mi w uszach od kilku dni. - Położył prasę na parapet okna za sobą i podszedł do żony, wyciągając w jej stronę ręce. - Jest stworzona wprost do tańca.

Do ciasnej kuchni wpadło dwoje braci tak różnych od siebie, że pomyślałby kto, że w ogóle nie są spokrewnieni. Siedmioletni rudzielec o wielkich oczach i kilka lat młodszy od niego kościsty brunet naszli rodziców w sytuacji, której nie umieli określić.

- Patrz, mama z tatą znowu robią te śmieszne wygibasy. - Spostrzegł młodszy i zaczął wykonywać ruchy podobne do ruchów Leili i Ebera, którzy ściśnięci między krzesłami a kuchenką tańczyli do piosenki „Crazy little thing called love”.

- To się nazywa taniec, głupolu. - Adam jako starszy i mądrzejszy z rodzeństwa od razu poprawił śmieszne określenie brata. - Tato, kto to śpiewa w radiu? Ne słyszałem jeszcze tej piosenki. - Spytał rzeczowo i usiadł do śniadania z radością obserwując szczęśliwych rodziców i z ciekawością słuchając zadziornego piaskowego głosu mężczyzny, który śpiewał o tym, jak szaloną rzeczą jest miłość.

- Kochanie, to zespół Queen! - Poinformowała z uśmiechem Leila, którą mąż właśnie obdarował całusem w policzek. Po dłuższej chwili i Neil przestał się wygłupiać i wspólnie zasiedli do posiłku.

Adam stwierdził w myślach, że skoro mamie i tacie tak się podoba ten Queen, to musi być w nim coś ciekawego. Od tej pory częściej słuchał radia. Leila częściej widziała chłopca w kuchni przy magnetofonie zamiast w swoim pokoju przy zabawie. Młody Adaś nawet zadania domowe zaczął odrabiać przy kuchennym stole, a kiedy mama prosiła, by poszedł do pokoju, bo zamierza ugotować obiad czy kolację, mówił, że musi złapać Queen, bo Queen jest lepszy od jego przedstawień w szkolnym teatrzyku.

Przyszły święta. Pod choinką zawsze znajdowało się sześć prezentów: po dwa dla niego i Neila, po jednym dla Leili i Ebera. Otworzył pierwszy – ten mniejszy. Był to pamiętnik obity czerwoną skórą, w którym wkrótce znalazły się wszystkie jego marzenia – zarówno te spełnione jak i niespełnione. Drugi prezent był większy i bardziej płaski. Chłopiec szybko rozerwał czerwony papier, a jego oczom ukazało się złote logo zespołu oraz podpis: Queen – Greatest Hits. Dostał swoją pierwszą wymarzoną winylową płytę z piosenkami, którym zawsze przysługiwał się z uwagą, które znał na pamięć.

- Mamo? - Zaczepił potem Leilę, kiedy pomagał w uprzątnięciu z wigilijnego stołu brudnych talerzy. Jego piastunka jak zwykle odwróciła się do niego i obdarzyła skupionym wzrokiem. To był znak, że słucha. - Ja to chciałbym być jak ten pan z Queen. Chciałbym śpiewać. - Postanowił z uporem, a mama wzięła z jego rąk talerze, odłożyła na blat i uklękła przy nim.

- Kochanie. Freddie Mercury też kiedyś był takim ślicznym chłopcem jak ty. I tak jak ty marzył o wielkiej scenie. Skoro on osiągnął to, czego pragnął, to jestem pewna, że ty osiągniesz jeszcze więcej. Musisz tylko w siebie wierzyć i dużo pracować, Adasiu, a twoje marzenie na pewno się spełni. - Rzekła spokojnym głosem, a Adam poczuł, że nigdy nie zapomni tych słów. Od tej chwili uczuł w sobie taki upór i zawziętość, że nie spoczął dopóki nie osiągnął celu. Wierzył w siebie i wykorzystywał każdą okazję, by zbliżyć się do ideału.

***

- I tak to ze mną było. Freddie zawsze był dla mnie wzorem, jest i będzie... Och, ale ja cię chyba nudzę? - Adam spostrzegł, że Tommy ukradkowo ziewnął. Blondyn momentalnie zaczął się tłumaczyć.

- Ależ nie. Oczywiście, że nie. Tylko po prostu jestem zmęczony, bo nie spałem całą noc, a...

- Nie spałeś całą noc?! - Adam przystanął na dźwięk tych słów.
Czyżby z powodu naszej rozmowy? Z... Mojego powodu? Lambert uśmiechnął się blado, a blondyna ogarnął wstyd.

- Jak miałem spać, skoro nie byłem pewny, czy mi wybaczysz? - Wydukał, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - Nie zachowałem się lepiej od zwykłego homofoba. Pewnie słyszałeś obelgi od ludzi, których spotkałeś na ulicy, od znajomych, a może nawet rodziny, ale ja jestem twoim przyjacielem. Przyjaźń opiera się na zrozumieniu, czyż nie? - Zapytał z uporem. Musiał to z siebie wyrzucić. W jego opinii wcale nie dokończyli tematu. Chciał, żeby wszystko zostało dopowiedziane i wybaczone. Przyjaźń opiera się także na szczerości.

Mimo chęci blondyna Adam poczuł się zmęczony.
Czy to nie sen? Dlaczego on zawsze chce ściągać winę na siebie? Nie jest przecież gorszym człowiekiem niż ja – ja też popełniam błędy i je naprawiam. To, co się stało, to był mój błąd. A skoro mój, on nie może go naprawić. Adam wahał się, czy powiedzieć Ratliff'owi prosto w oczy to, co myśli. Te słowa mogły blondyna zranić, ale i wyprowadzić na dobrą ścieżkę.

- Tommy. Słyszałeś o powiedzeniu „Nie zbawiaj świata na siłę”? Jesteś właśnie takim zbawicielem. Bierzesz grzechy innych na siebie. - Położył mu ręce na ramionach i spojrzał z troską. - Najpierw twoja eks-, a teraz ja. Za dużo od siebie wymagasz, Tom. Proszę cię, nie wracajmy już do tamtej sprawy. Nie czuj się winny, bo ja nigdy cię za takiego nie uznałem. A teraz, jeśli pozwolisz, odwiozę cię na lotnisko nim zupełnie zaśniesz. Nie możesz przecież przegapić swojego samolotu. Odlot o pierwszej, tak? - Adam poprowadził milczącego do tej pory muzyka do krawędzi chodnika, gdzie próbował złapać taksówkę.

Gitarzysta myślał dogłębnie o tym, co poradził mu Lambert.
Jest moim przyjacielem, nie mówiłby mi tego, gdyby to nie była prawda. Ale czy ma rację? Zastanawiał się nad „zbawianiem świata” podczas gdy Adam zadawał mu kolejne pytania na temat lotu. Słyszał je, ale nie rozumiał kontekstu. Pogrążony we własnych myślach wsiadł do samochodu, który powiódł ich z powrotem do Dolby Theatre.

- A więc lot masz o pierwszej? Tommy! Słuchasz mnie w ogóle? - Adam potrząsnął blondynem, wyładowując przy tym swoją irytację. Kiedy Tommy podniósł zamyślony wzrok, spostrzegł, że znajduje się w czarnym BMW, a wokół nich rozciąga się szary plac pełen znanych marek samochodów.

- Nie ma żadnego lotu. - Odpowiedział bez namysłu, a kiedy zrozumiał, co powiedział, zakrył ręką usta. - Za długi język. - Przeklął w duchu i spojrzał na Adama.

Lambert był zdziwiony. Znowu. Charakterystycznie uniesione brwi oraz lekko uchylone usta, oczy bez wyrazu – Tommy miał dość takich min, gdyż zawsze po nich musiał się tłumaczyć. Tym razem z biletu, którego nie zdążył (albo nie chciał) zarezerwować, z lotu, którego nie było (albo był z kompletem pasażerów), z kłamstwa, które tak łatwo mu przyszło wypowiedzieć (chociaż mieli być ze sobą szczerzy). Po szczegółowym monologu zawierającym wszystkie informacje planów podróży, które nie wypaliły spojrzał na Lamberta ze wstydem i zażenowaniem z powodu własnej głupoty.

Adamowi jednak było na rękę to, że Tommy nie ma teraz co ze sobą zrobić. W głowie już tlił mu się plan awaryjny, bardzo dla niego korzystny.
On może się nie zgodzić, ale znajdę jakiś sposób, by przywiązać go do fotela, a nawet zakneblować sprzeciwiające się usta. Spędzę z nim więcej czasu. Jeśli będę sprytny, może nawet cały dzień. Knuł plan, szeroko uśmiechając się w stronę blondyna, którego ogarnął niepokój. I co teraz? Pomyślał muzyk bezradnie. Dlaczego uśmiechasz się tak... Tak, że aż się ciebie boję? Co zamierzasz zrobić? A może masz ze mnie tylko niezły ubaw? Zmarszczył brwi i chwycił za nadgarstek Lamberta.

- Dlaczego się uśmiechasz? - Spytał, a jego oczy ponaglały mężczyznę do odpowiedzi.

Adam tylko spojrzał na zgrabne długie palce, które teraz chłodziły jego nadgarstek. Potem spojrzał kusząco na drobnego mężczyznę, który już przyciśnięty był do fotela za pomocą pasa bezpieczeństwa. W oczach pojawił się błysk, którego iskry uderzyły w Tommy'ego.

- Zawiozę cię do San Diego. - Rzekł tak dźwięcznie jakby zaśpiewał. Następnie nakrył dłoń Tommy'ego swoją. - Żadnych protestów.

Zarządzenie Lamberta było nieodwołalne. Tommy Joe poczuł się bezsilny. Rozluźnił się i opadł na fotel. Zabrakło mu słów, chociaż myśli był natłok.
Zapowiada się niezwykła podróż. Spojrzał jeszcze raz na przyjaciela – nigdy nie był tak zadowolony jak teraz.