piątek, 20 maja 2016

Rozdział 59 - Cząstka samego siebie

Witajcie ponownie!
Co u mnie: matury poszły zadziwiająco dobrze, jestem niezadowolona tylko z jednego przedmiotu, który był cholernie trudny (więc i tak mam jakąś wymówkę). Dzięki za trzymanie kciuków.
Co drugie? Chociaż już sporo czasu minęło od koncertu Adaśka, muszę zdać relację: koncert był niebiański, sam Adam olśniewająco seksowny i niesamowicie milutki <3 Zakochałam się na nowo! Zwłaszcza, że widziałam go po raz pierwszy. Nabyłam także pamiątki z koncertu: TourBook oraz koszulkę, której nie zdejmuję (stała się częścią mnie).
A teraz trochę gorsze wiadomości (dla was gorsze): następny rozdział może ukazać się dopiero za 3 tygodnie (ale możecie się też spodziewać niespodzianki za 2 tygodnie), gdyż robię sobie tygodniowe wakacje i wyjeżdżam do Hiszpanii. No, wycieczka szkolna, ale to właśnie moja nagroda za 3 lata nauki hehe.
Więc read, comment & stay tuned!

Rozdział 59
Cząstka samego siebie

Wczesny ranek. Słońce zaczęło już wstawać, a wraz z nim zaczął budzić się Tommy Joe. Jego sen był lekki, ulotny jak wszystko w jego życiu dopóki nie spotkał Adama. Teraz ten mężczyzna spał w jego ramionach otulony ciepłem i troską. Lambert tulił się do drobnego ciała, ale Ratliff już się tego nie lękał. Coś się zmieniło. Strach zastąpiło szczęście. Teraz Tommy nawet nie chciał wypuszczać wokalisty z rąk...

Nie potrafił dłużej tak leżeć. Spojrzał na Lamberta z uśmiechem, a potem siłą całego swego ciała przewrócił go na poduszki po drugiej stronie łóżka. Cholera, ciężki jesteś... Blondyn obrzucił śpiącego spojrzeniem, ich twarze były bardzo blisko siebie. I nadal bardzo seksowny... Zwłaszcza, kiedy śpisz. Nie mógł nie zauważyć uchylonych różowych warg. Zapragnął je pocałować i zrobił to – obdarzył je lekkim muśnięciem przypominającym dotyk pachnących płatków róż. Po chwili z lekkim uśmiechem na ustach ponownie spojrzał na Adama, którego zaspane oczy były otwarte.

- Dzień dobry. - Wyszeptał, pochylając się nad nim, a Adam zaspany dotknął jego policzka, by przekonać się, że nie śni.

- Musimy już wstać, prawda? Wołali nas na śniadanie? Chociaż... Mogło mi się to śnić... - Wymamrotał, mrużąc oczy. Jego dłoń ześlizgnęła się na szyję.

- Nie. Jest bardzo wcześnie. Możesz jeszcze pospać. Do śniadania jeszcze dużo czasu.

- Dobrze. To dobrze... - Zgodził się piosenkarz i od razu zamknął oczy. Nie otworzył ich ponownie. Tommy Joe z kolei podparł się, by wstać. Myślał, że Adam zasnął. Został wyprowadzony z błędu, kiedy poczuł dłoń chwytającą jego dłoń. - A ten pocałunek... On też mi się śnił? - Brunet zapytał sennie i krótko ziewnął. Jego towarzysz usiadł obok i troskliwie okrył go kołdrą. Jedną z dłoni nadal trzymał w dłoni Lamberta.

- Nie, pocałunek był prawdziwy. - Przyznał.

- Chyba nie zapamiętałem go zbyt dobrze. Powtórzmy go. Chciałbym mieć o czym śnić. - Poprosił, uśmiechając się.

Tommy Joe nie powtórzył ostatniego pocałunku, ale dał Adamowi inny, o wiele bardziej godny zapamiętania. Najpierw przybliżył swe wargi do bladego policzka, który nimi pogłaskał. Znaczny zarost na brodzie wcale mu nie przeszkadzał – podniecał go. Dopiero potem przeszedł do ust, których kontur obrysował językiem. Wargi uchyliły się nieznacznie pod jego dotykiem. W końcu blondyn objął drobną wargę swoimi i przyssał się do kochanka jak pijawka. Było to tak gwałtowne, że brunet oszołomiony złapał blondyna w miejscu, gdzie kończą się żebra, a zaczynają biodra. Gdy kontakt został przerwany, Adam uśmiechnął się triumfalnie. Tom wstał z radością odmalowaną na twarzy, a Lambert przewrócił się na drugi bok, pomrukując sennie. Przybrał pozycję, w której poprzednio obejmował Ratliffa. Muzyk popatrzył na niego przez chwilę, zabrał kilka ubrań z szafy i cichutko jak mysz wyszedł z pokoju, by udać się na poranną toaletę, a potem na śniadanie, które miał zamiar sobie przygotować.

W kuchni nie doszukał się płatków kukurydzianych, które chciał skomponować z mlekiem. Nie znalazł także dżemu ani twarogu, które mogłyby posłużyć jako dodatek do naleśników. Lekko zaintrygowany spojrzał na zegarek – dochodziła szósta. Przypomniał sobie, że równo o tej godzinie otwiera się mały sklep umiejscowiony kilka przecznic od domu. Postanowił wybrać się na poranny spacer z portfelem. Nieświadomy tego, że ktoś oprócz niego może już być na nogach, wyszedł z kuchni i zderzył się z siostrą. Oboje wydawali się zaskoczeni wspólnym wypadkiem, ale to Tommy'emu pierwszemu wróciła trzeźwość umysłu.

- O, to ty? Nie śpisz już? - Spytał, pocierając ręką czoło. Mierzył wzrokiem lekko rozczochraną, ale już ubraną dziewczynę o kasztanowych włosach. Ona także mu się przyjrzała.

- Właściwie... - Ziewnęła cicho i wróciła do odpowiedzi. - ...to jeszcze się nie przestawiłam na kalifornijską strefę czasową. Chciałam cię zapytać o to samo. - Minęła go w drzwiach, a Tommy odwrócił się w jej stronę i oparł o framugę.

- Jakoś. Miałam lekki sen. - Odpowiedział lekko zmieszany, obserwując, jak jego siostra czegoś szuka i marudzi pod nosem.

- O nie. Nie ma płatków? - Przyjrzała się uważnie wnętrzu szafki i zamknęła ją głośno. Podeszła do lodówki. - I dżemu też... A... Cholera, biały ser też się skończył. Miałam ochotę na naleśniki. - Powiedziała naburmuszona i zamknęła lodówkę. Stanęła przed nią, oczekując na cud pojawienia się pożądanych produktów. Tommy zaśmiał się cicho na myśl, jak bardzo podobny jest ich tok myślenia. Uniósł brwi współczująco i przemówił:

- Właśnie dlatego wybieram się do sklepu. Może masz ochotę na spacer? - Zapytał bezinteresownie, a dziewczyna spojrzała na niego uległym wzrokiem. Z uśmiechem pokiwała głową.

***

To Tommy niósł siatki pełne zakupów. Choć był niższy i drobniejszy, to on był tutaj facetem. A więc wszystkie podobne do tego obowiązki spadały na niego. Szli w milczeniu drogą wyznaczoną przez szary dziurawy chodnik. Blondyn sporadycznie zerkał na siostrę, która z humorem kroczyła z nim ramię w ramię. Nie wiedział, z czego czerpie taką radość.

- An, czy wszystko okay? - Zapytał ostrożnie, a dziewczyna zerknęła na niego zaskoczona.

- Oczywiście, dlaczego pytasz? - Zaśmiała się z tego pytania, zapinając do końca guziki płaszcza.

- Tryskasz humorem, a nie odezwałaś się do mnie ani słowa odkąd wyszliśmy z domu. - Powiedział ponuro i znów wpatrzył się w drogę.

- Rozmawialiśmy przecież w sklepie...

- Krótkie pytania o produkty to nie rozmowa.

- A czego więcej oczekujesz? Wiesz, że nie lubię rozmawiać o pogodzie lub innych tego typu bzdetach. Masz coś innego do zaproponowania? - Wzburzyła się. Uśmiech zniknął z jej twarzy, sugerując nagłą zmianę nastawienia do świata. Nie rozumiała, o co chodzi Ratliff'owi. Przecież znał jej charakter. Mówili tylko o wspólnych sprawach. Zawsze. Od lat każdy patrzył swego – właśnie dlatego się rozdzielili i utrzymywali tylko rzadki kontakt. Obojgu to pasowało, a teraz jej brat chciał rozmawiać. O czym? O rzeczach oczywistych?

- Może porozmawiamy o mnie? - Joe rzucił propozycję wręcz zmuszającym tonem, który był też pełen buntu.

- Adam wszystko mi wyjaśnił. Nie ma o czym mówić. - Zbyła go, wzruszając ramionami.

To stwierdzenie sprawiło, że Tommy Joe poczuł się jeszcze bardziej niepewnie. Od czasu tajemniczej rozmowy Lamberta z Annie blondyn zastanawiał się. Jak ta rozmowa wyglądała? Co Adam powiedział dziewczynie? I czy nie zdradził zbyt wiele? Czy w końcu ona to zrozumiała? Zrozumiałaś. Inaczej nie zachowywałabyś się w ten sposób. Zrozumiałaś, ale co?

- Co ci wyjaśnił? Co ci powiedział? - Naciskał dalej. Dziewczyna westchnęła i stanęła w miejscu.

- Powiedział mi... Że niezależnie od tego, co zrobisz, on będzie cię wspierał. - Nie wypowiedziała tego zdania normalnie. Ann wymęczyła je w swoim umyśle kilka razy zmieniając jego szyk, a potem przepchnęła przez ściśnięte gardło. Nie miałam mu nic mówić. Nic. A to jest i tak za dużo.

- Tylko tyle? I tak po prostu przyjęłaś to do wiadomości? - Spytał z niedowierzaniem. Znowu zaczęli iść. Krok za krokiem przybierając na prędkości.

- A masz mi coś więcej do powiedzenia? On jest gejem i uwielbia twoje pocałunki. W końcu też jesteś facetem. Ale jest przede wszystkim twoim przyjacielem, co oznacza, że zaakceptuje wszystko, co jest częścią ciebie. A ja jako twoja siostra i jedna z najbliższych osób nie powinnam być od niego gorsza, prawda? To twoje życie, twoje wybory. I chociaż niektóre rzeczy, które robisz, mnie bulwersują, nie powinnam cię pouczać czy dawać rad. Każdy popełnia własne błędy, braciszku. - Na zakończenie swojej przemowy Ann obdarzyła brata bladym uśmiechem. Przekazywała swoje wsparcie. Położyła dłoń na jego ramieniu, kiedy przystanął i wpatrzył się w nią, interpretując na swój sposób jej słowa.

Oto dziewczyna, którą od dziecka znał jako wybuchową, rządzącą sobą i wszystkimi wokół, narzucającą swoje zdanie egoistkę. Teraz przedstawiała wsparcie i zrozumienie dla czynu, który był grzechem w oczach Boga i złamaniem zasad heteryka, którym był. Tommy Joe chciał zwrócić uwagę na cały jej monolog, powtórzyć sobie wszystko po kolei, ale jak na złość w jego umyśle utkwiło tylko jedno zdanie, a w zasadzie skrócony urywek: on uwielbia twoje pocałunki. Robiło mu się ciepło na sercu, kiedy dopowiadał sobie sens tego skrawka wypowiedzi. Role się odwróciły i teraz to gitarzysta kroczył chodnikiem z uśmiechem odmalowanym na jasnym obliczu. Myślał o Adamie do chwili, gdy zetknął się z drzwiami rodzinnego domu. Wtedy przypomniał sobie o obecności Annie i jej wyjaśnieniach. Otworzyła mu drzwi, by z pełnymi siatkami bez przeszkód wszedł do przedpokoju. Mężczyzna zawahał się jednak i spojrzał na siostrę.

- A gdybym potrzebował twojej rady, jak by ona brzmiała? - Zapytał z czystej ciekawości. Szatynka przewróciła oczami i skorzystała z niewykorzystanej przez brata okazji wejścia jako pierwszej osoby do domu. Tommy podążył za nią i postawił zakupy przy ścianie.

- Moja rada? Hmm... Więc... - Pomyślała chwilkę, zdejmując wierzchnie okrycie. Powiesiła je na wieszaku, a chłopak uczynił to samo ze swoją kurtką. - Troszcz się o Adama. Jeśli go utracisz, utracisz też cząstkę samego siebie. Masz prawdziwe szczęście, że zdobyłeś takiego przyjaciela.

- Tak, wiem. Jest wspaniały... - Wspomniał i zaśmiał się z takiego wyznania. Właśnie zachwycał się... Mężczyzną? Przyjacielem? Czy może kochankiem? Coś mówiło mu, że kategoria przyjaźni poszerzyła się o dodatkową gałąź. Brał teraz pod uwagę cielesność i seksualność. Tych rzeczy nie można było zaklasyfikować do przyjaźni, a jednak znajdowały się w jej pudełku. Działo się tak za sprawą umowy przyjaciół. Umowy, która skutecznie łamała granice.

Rodzeństwo wspólnie przygotowało górę naleśników i nakryło do stołu, oczekując rodziców. Po Adama poszedł nie kto inny jak Tommy Joe. Błyskawicznie pokonał schody, myśląc, że Lambert już nie śpi, ale pomylił się. Uświadomił sobie to, kiedy znalazł się w ich wspólnej sypialni. Bezszelestnie podszedł do łóżka i usiadł na jego krawędzi, uważając, by nie dotknąć rozwalonego na poduszkach odpoczywającego ciała. Zaczął przyglądać się twarzy anioła, a zamiar obudzenia przyjaciela wypadł mu z głowy. Nie ośmielił się nawet dotknąć wokalisty. Blondyn był po prostu zaczarowany błogim stanem Lamberta.

Mój przyjaciel. Mój kochanek. Mój... Jesteś mój. Choć nawet nie wiem, jak to się stało, nie chcę odwracać tego stanu rzeczy. Chcę... To dziwne. Ja chcę być tylko z tobą. Sam na sam. Gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Będę napawał się tym, co mi zaoferujesz. I ja chcę ci dać coś w zamian. Dlatego wyjedziemy stąd. Wrócimy do mojego domu. Naszego domu. Domu, w którym... Po prostu chcę być tam z tobą. Teraz, zaraz... Dzisiaj wyjedziemy. Jak najszybciej. Chcę spełnić twoje pragnienie, które stało się też moje. Adam...

Światło zaczęło przebijać się przez opuszczone powieki, a potem dotarło do rozszerzonych źrenic, które od razu się zmniejszyły. Przetarł oczy i zamrugał, a potem ziewnął. Był całkowicie wypoczęty. W oczy rzuciła mu się sylwetka siedzącego naprzeciw niego muzyka i jego onieśmielające, lecz łagodne spojrzenie.

- Jak długo mnie obserwujesz? - Brunet spytał zachrypniętym głosem i spróbował odkleić plecy od łóżka.

- Kilka chwil. - Odpowiedział Ratliff i odwrócił wzrok speszony. Adam właśnie podciągnął się do pozycji siedzącej. Z jego torsu automatycznie zsunęła się pościel. Blondyn zauważył to kątem oka. Ta nagość na nowo przyciągnęła jego uwagę. - Właściwie to przyszedłem cię obudzić. Ale kiedy cię zobaczyłem, jakoś o tym zapomniałem. - Przypomniał sobie. Jego głos był cichy, spokojny, przytłumiony jakby coś odebrało mu siłę. Adam to zauważył.

- Więc co tak zajmuje twoje myśli? - Lambert złapał spojrzenie blondyna dotychczas błądzące po nagiej klatce piersiowej. Udało mu się to przez jeden gest, w którym odgarnął blond włosy przyjaciela i zostawił je za uchem naszpikowanym metalowymi kolczykami w kształcie pierścieni.

- Ja też chcę już wracać. - Wyznał Ratliff, patrząc prosto w niebieskie oczy. Ta odpowiedź ucieszyła Lamberta, co odbiło się na jego obliczu. Rozumiał i nie musiał pytać, co wpłynęło na tę decyzję. To było nie ważne. - Ale najpierw musisz zjeść moje naleśniki. - Dokończył z uśmiechem, a Adam tym razem głośno się roześmiał i opadł z powrotem na poduszki.

- Jeśli tylko pozwolisz mi wyjść z łóżka... - Odrzekł wokalista, a Tommy posłusznie wstał. Brunet wygiął usta w podkówkę, udając niezadowolenie. - A już myślałem, że nie pozwolisz. - Oparł się na łokciu, kiedy Tommy obszedł łóżko. Zabrał ze swojej połowy materaca kolorowego jaśka i niespodziewanie cisnął nim prosto w Adama, a potem się roześmiał, odwracając się w stronę wyjścia.

- Ałł... - Pisnął wokalista. Sekundę później wstał i dogonił przyjaciela, który był już blisko drzwi. Adam przytulił się do niego od tyłu zaplatając ręce niebezpiecznie nisko. - A tak przy okazji... Śniłem o tobie. - Oznajmił zaczepnie i pocałował blondyna w policzek. Zaraz potem go puścił i skierował się do szafy, by odszukać spodnie. Joe wykorzystał ten moment, by uciec z sypialni, chociaż miał nieodpartą ochotę ponownie rzucić w Adama jaśkiem, by ukarać za nieodpowiednie myśli. Zamiast tego dołączył do jedzących w kuchni w poprawionym humorze.

***

Adam wszedł do kuchni w chwili, kiedy Tom zawzięcie o czymś dyskutował z wujostwem. Klara krzątała się przy blacie, wyjmując z lodówki półmiski z jedzeniem. Przepakowywała mięso i sałatki do styropianowych pudełek.

- Dzień dobry? - Adam przywitał się z domownikami, ale jego powitanie przeszło bez echa. Usiadł obok Annie, która kończyła swoje śniadanie. - Wiesz, co się dzieje? - Spytał dziewczynę i nałożył sobie na talerz pulchnego naleśnika. Wziął do ręki dżem i nóż, po czym zaczął rozsmarowywać bordową maź.

- Ciocia szykuje wam żarcie na drogę. Wiesz, parę drobiazgów, które wypełniają całą lodówkę. Mam nadzieję, że zostawi coś na kolację. - Zaśmiała się i złożyła sztućce na swoim brudnym talerzu.

- Pani Ratliff, ależ proszę się nie fatygować. My... - Spróbował zaprotestować Adam, ale jego zdanie zostało wysłuchane tylko przez powietrze.

- Adasiu, chyba nie sądziłeś, że wypuszczę was z pustymi rękami? - Przerwała mu kobieta zręcznie pakując jedzenie do pudełek. - Wrócicie do Burbanku, będziecie głodni. A Tommy na pewno nie ma nic w lodówce. Jeszcze mi podziękujecie.

Po usłyszeniu tego stwierdzenia Adam bezradnie popatrzył na blond-włosego przyjaciela. Ten tylko śmiał się cicho z szeptanych za plecami żony żartów wujka Henry'ego. Adam zawiesił na nim wzrok – Tommy tak szczęśliwy – to był rzadki widok. Częściej był spokojny, milczący, skryty. Nigdy nie dawał się ponieść emocjom, przez co trudno było odczytać jego prawdziwe ja. Brunet lubił takie trudne zagadki. Lubował się każdym śladem, jaki prowadził do ich rozwiązania. Joe otwierał się przed nim: spróbował, a to już duży krok. Lambert zajęty znów tym samym tematem, zapomniał o jedzeniu, o którym skutecznie przypomniała mu Ann.

- Jestem pewna, że Tom się obrazi, jeśli nie zjesz do końca. - Zwróciła uwagę Lamberta, a Tommy spojrzał naprzeciwko siebie, w stronę pary.

- Nie obrażę się, jeśli nie dowiem się, czy zjadł. - Odparł krótko. - Właśnie dlatego znikam. Nasze rzeczy same się nie spakują. - Dodał potulne wyjaśnienie i spojrzał na wujka, który opierał rękę o krzesło Ratliffa. Jedno przepraszające spojrzenie sprawiło, że ją cofnął, a muzyk mógł bez problemu wstać.

- Hej, mogę ci pomóc? Jeśli chcesz? - Zaproponowała dziewczyna, ale on tylko machnął ręką.

- Nie fatyguj się. Daję ci ostatnią szansę na pogawędkę z ciekawym człowiekiem. - Zażartował, podchodząc do Adama. Położył ręce na ramionach bruneta, a ten spojrzał w górę i zobaczył szczęśliwe oczy przyjaciela, które się w niego wpatrywały.

- Dzięki. - Rzekł z ironią Lambert i wrócił do jedzenia. Zamierzał jeszcze trochę tu posiedzieć. Nie spieszyło mu się. Postanowił porozmawiać jeszcze ten jeden raz z niesamowitymi krewnymi Tommy'ego – osobami tak ciepłymi i przyjaznymi, a zaliczała się do nich także siostra Toma. Nie dowierzał, że zostało mu już tylko parę godzin w tym domu, w Sacramento. Chciał jeszcze kiedyś tu przyjechać. Koniecznie z Tommy'm. Teraz chłonął rozmowy odbywające się z towarzyszeniem spokojnych tonów głosu i częstego śmiechu. W duchu miał nadzieję, że gitarzysta skończył już pakować swoje rzeczy i przeszedł do jego garderoby. W końcu każdy ma w sobie odrobinę lenistwa. Mi jeszcze się nie zachciało.

***

- Tylko jedźcie ostrożnie, tak? - Zamartwiała się Klara, wypuszczając z objęć przybranego syna.

- Tak, pięćdziesiąt na godzinę. - Zażartował blondyn, patrząc na wujka, który posłał mu oczko.

- No, chodź tu do mnie. - Klara przytuliła go jeszcze raz, a Tom się roześmiał.

- Ciociu, przecież widzimy się za miesiąc. Paryż, pamiętasz? - Przypomniał kobiecie, która przewróciła oczami. Tymczasem Adam właśnie skończył pakować bagaże i podszedł do najmłodszego w rodzinie.

- Wszystko spakowane. Możemy ruszać. - Poinformował o wykonaniu zadania, jakie narzucił mu Ratliff: ja cię spakowałem, to ty wszystko zniesiesz i załadujesz do samochodu. Ale na końcu i tak Tommy się zlitował i pomógł nieść lżejsze walizki do sportowego auta, w którym co prawda bagaże się mieściły, ale dodatki w postaci pudełek z jedzeniem już nie. Zapakował wszystko używając sprytu. Stanął przed ciotką Klarą po tym, jak Tom usunął się sprzed jej oczu. Pani Ratliff rozłożyła ręce, by się z nim pożegnać, a Lambert nieśmiało odwzajemnił ciepły gest. Następnie podszedł do Henry'ego, któremu podał rękę.

- No tak. To powodzenia w tym Idolu i... Cholera, nigdy nie umiałem się żegnać! - Skwitował najstarszy Ratliff i przygarnął Adama do siebie, by go uściskać.

- To nic, naprawdę. - Brunet pocieszył go. - A ja jeszcze raz chciałem podziękować za gościnę i... Za wszystko.

- Serio musicie już odjeżdżać? - Zawołała Annie. Dotychczas stała z boku, przypatrując się widowisku dziejącym się obok zaparkowanego na podjeździe białego Maserati. Teraz podeszła do Adama. Ściskała go mocno i nadzwyczajnie długo. - Zaopiekuj się nim. - Szepnęła mu do ucha, a na twarzy mężczyzny odmalowało się zdziwienie. Spojrzał na nią, a potem nachylił się do jej ucha.

- Myślisz, że mi na to pozwoli? - Spytał żartobliwie i ozdobił jej policzek drobnym pocałunkiem. Potem wypuścił dziewczynę z objęć. Oboje wiedzieli, że Tommy od dawna sam potrafi się o siebie zatroszczyć lepiej od wszystkich.

- Z obcym się obściskuje, a na brata nie zwraca uwagi. - Zakpił Tommy, obserwując tajemniczą scenę. - Słysząc ten przytyk Annie podbiegła do niego i skoczyła, by go uściskać. Tommy był na to przygotowany. Złapał ją za uda, kiedy ona oplatała rękami jego kark.

- Przecież wiesz, że nigdy o tobie nie zapominam, ukochany braciszku. - Obdarowała go soczystym całusem w policzek, a blondyn skrzywił się w odpowiedzi.

- Fuj. - Rzucił, patrząc na Adama, kiedy Annie się do niego przytuliła. Potem odstawił ją z powrotem na ziemię. Lambert zdecydował się obejść samochód, by usiąść za kierownicą. Już złapał za klamkę do drzwi i otworzył je. Ten moment wykorzystał muzyk i szybko wślizgnął się na miejsce kierowcy.

- Mogę prowadzić? - Ratliff położył ręce na kierownicy i odrzucił włosy, by spojrzeć na przyjaciela z proszącą miną.
- Aaa... Co mi szkodzi...? Masz. - Po chwili nad ramieniem blondyna zadyndał pojedynczy kluczyk z błyszczącym breloczkiem. Porwał go do siebie, a piosenkarz obszedł auto, by usiąść na miejscu pasażera. Pomachał rodzinie Ratliffów, która stłoczyła się na progu, a potem wsiadł do samochodu.

Po krótkiej regulacji fotela, lusterek i zapięciu pasu Tommy przekręcił kluczyk w stacyjce. Wycofał samochód z podjazdu i wjechał na ulicę. Mężczyźni odjechali, machając na pożegnanie. Pięć minut wystarczyło, by opuścili przedmieścia Sacramento i wjechali na autostradę prowadzącą bezpośrednio do Burbanku.

- Mam ochotę na wyścig. - Stwierdził Tom, wrzucając ostatni bieg. To auto było stworzone do osiągania wysokich prędkości.

- A z kim będziemy się ścigać? - Zapytał Adam zaintrygowany i spojrzał na przyjaciela, który z uśmiechem obserwował drogę.

- Z wiatrem, Adam. Z wiatrem. - Obdarzył Lamberta złośliwym uśmieszkiem i wcisnął do końca pedał gazu.

Auto zawyło i wyrwało się do przodu. W efekcie zrywu Lambert złapał się deski rozdzielczej, ale nie utracił kontaktu wzrokowego z kierowcą. Jego oddech przyspieszył, ale był w stanie blado się uśmiechnąć. I to ja miałem się nim zaopiekować? Ale w jaki sposób? Obserwował Ratliffa, który szczęśliwy zataczał łuki na poszczególnych zakrętach autostrady. Osiągając dwieście czterdzieści kilometrów na godzinę wymijał poszczególne samochody i tiry. Nie obchodziły go żadne ograniczenia. Łamanie zasad powoli wchodziło mu w krew, a Adam ciągle był pod jego wielkim wrażeniem. W tej chwili ze zdwojoną siłą miłość uderzyła do głowy Lamberta. Teraz kochał Ratliffa tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej. I nie mógł oderwać wzroku. Nie mógł, kiedy Tommy Joe ścigał się z wiatrem, a on sam – z własnym pragnieniem tej właśnie osoby – tej cząstki samego siebie.