piątek, 19 grudnia 2014

DwuPart: Dokończymy później - cz.1.

Mam zaszczyt zaprosić na pierwszą część trzeciego w moim dorobku partu. W zasadzie to dwupartu. Może i jest trochę za wcześnie, bo i pora niestyczniowa, ale chciałam Wam zrobić mały prezent. Część druga już za tydzień. A co do Miłości z Idola – możecie być spokojni i pełni nadziei – akcja nabierze tempa już w najbliższych odcinkach. Za ewentualne błędy przepraszam i życzę:
Wesołych, glambertowych świąt!
Read & comment, please!

DwuPart 
Dokończymy później
cz.1.

- Gdzie jest Adam? Chcę się z nim napić! - Rozżalił się Taylor, po czym opadł na kanapę.

Przy stoliku znów zebrali się goście. Paczka przyjaciół chwilowe zmęczenie po swawolach na parkiecie postanowiła pokonać za pomocą alkoholu. Ale alkohol nie smakuje tak samo, kiedy nie spożywa się go w pełnym gronie. Ba, w tym gronie nie było najważniejszej osoby – dzisiejszego jubilata i lidera całej grupy.

Adam Lambert znów gdzieś zniknął. Zazwyczaj można go było znaleźć na parkiecie wijącego się prowokująco wśród innych mężczyzn albo przy barze czekającego na kolejne drinki, które jako gospodarz własnej imprezy zanosił przyjaciołom do stolika. Ale zawsze ktoś wiedział, gdzie jest. Zawsze ktoś stał u jego boku, a najczęściej tym kimś był Tommy Joe Ratliff, który przecież to wszystko zorganizował. Czuł się więc odpowiedzialny za gości, ale przede wszystkim za Adama. Jednak teraz nawet on nie wiedział, gdzie piosenkarz się znajduje. Zaczynał się niepokoić.

Adam kończył dziś 29 lat. Niezwykły wiek, który oznaczał dla niego wkroczenie w dorosłość. Dorosłość nie taką, jaką odczuwa się po ukończeniu osiemnastu lat – ta, pełna szalonych pomysłów i jeszcze bardziej szalonych przeżyć właśnie się kończyła. Na arenie sławy dla Adama przyszedł czas na dozę powagi i udowodnienie, że jest nie tylko beztroskim lekkoduchem traktującym życie jak przygodę, ale także człowiekiem, który to, co robi, traktuje serio i należy mu się szacunek i uznanie. Ale jak miał tego dowieść, skoro zniknął?

Całe szczęście, że to impreza dla przyjaciół, a nie gala Grammy – to by dopiero była wtopa... Tommy pocieszał siebie, patrząc na przyjaciół, którzy zaczęli wymieniać między sobą sugestie, co spowodowało, że Adama teraz z nimi nie ma.

- To ja go poszukam, a wy wypijcie za jego zdrowie. - Rzucił najlepszy pomysł, na jaki do tej pory wpadł, a przyjaciele podnieśli kieliszki w ramach toastu.

Nie wiem, czy to dobry pomysł tak was zostawiać... Blondynowi przeleciała przez umysł wizja zataczających się z pijaństwa przyjaciół, ale szybko ją odrzucił. Bycie niańką nie było jego przeznaczeniem, a dziś pełnienie tej roli z minuty na minutę coraz bardziej go denerwowało. Postanowił sprawdzić bar. W tym miejscu nie zobaczył Adama, który tak bardzo różnił się od tłumu choćby przez brokat we włosach. Już rano nikt nie musiał mu przypominać, co to za dzień. Od tygodnia szykował strój na tę okazję. Nie byle jaki strój: spodnie wypożyczył z koncertowej garderoby – dzwony ze sznurkiem zamiast zamka w rozporku były najulubieńszymi spodniami, jakie posiadał. Niedawno zakupił też kurtkę. Materiał z czarnej skóry napity dziesiątkami kolców, które lśniły jak brylanty, określił mianem szatańskiej niebiańskości dla jego image'u – cokolwiek to znaczyło.

Po przeszukaniu parkietu i tarasu, na którym imprezowicze mogli zbić temperaturę swych rozgrzanych ciał i nieco odetchnąć, Tommy skierował się do łazienki. Ku jego zaskoczeniu pomieszczenie okazało się puste. Połowa kabin miała zamknięte drzwi, lecz w żadnej z nich nie zauważył czerwonego znaczka na klamce. Na wszelki wypadek postanowił sprawdzić, czy Adam się tutaj przypadkiem nie zabłąkał.

- Adam? Jesteś tu? - Zawołał i wychylił lekko głowę, by rozejrzeć się, czy przypadkiem któreś z drzwi się nie otwierają.

Adam mógł przecież wymiotować z powodu nadmiaru alkoholu. Nie, gdyby rzygał, byłoby słychać... Tommy odrzucił pomysł po krótkim namyśle. Zamierzał już wyjść i nawet otworzył drzwi. Niestety, przy szybkim naciśnięciu klamka i tak głośno zaskrzypiała. Strasznie nie lubił tego dźwięku. Zatrzymał się w pół ruchu nie tylko przez skrzypienie. Usłyszał głośny szept. To brzmiało jak „kontynuuj, proszę”, a drugi szept próbował uciszyć pierwszy.

- Shh... Zamknij się.

Tommy odruchowo puścił drzwi, które zamknęły się, piszcząc przy tym zawiasami. Nagle ten klub wydał mu się straszną dziurą. Butelki walają się po parkiecie, bo nie ma kelnerów. Łazienka zapuszczona pewnie jakimiś grzybami, po drzwiach widać, że nikt z obsługi tu nie zagląda. Zganił siebie za zły wybór klubu. Przed tygodniem oznajmił Adamowi, że zorganizuje mu imprezę. Brunet zgodził się pod warunkiem, że już sama impreza będzie prezentem i innych zawsze hojny Tommy ma mu nie robić. Ratliff zgodził się, a teraz próbował zadbać o to, by ten prezent był idealny. Nie mógł jednak zignorować szeptu, który teraz wydawał się wyraźniejszy i dziwnie... Znajomy.

- On nie może zobaczyć nas razem. - Wyszeptał głos ostro.

- Nie miałbym nic przeciwko, gdyby się przyłączył. Auu... - Jęknął głośno. - Dobra. Zrobię, co zechcesz, tylko dokończmy, proszę. - Przemówił drugi głos. - Szybciej.

Tommy znieruchomiał. Czy to Adam? Kim jest druga osoba? Co oni robią? Czy... Wizje w głowie sprawiły, że zrobiło mu się gorąco i nieprzyjemnie duszno. Niemal zapomniał o oddychaniu. Tymczasem w jednej z kabin ktoś zaczął cicho pojękiwać i sapać na przemian. Muzyk postanowił sprawdzić, kim jest zachowująca się nieprzyzwoicie para. Zbliżył się do odpowiedniej kabiny najciszej jak umiał. Chociaż para nie zwracała uwagi na nic poza sobą, Ratliff wolał zachować ostrożność. Zauważył, że tajemniczy oni nie byli tak ostrożni, jak zamierzali. Niedomknięte drzwi na końcu rzędu pozostawiały dwucentymetrową szparę, co wskazywało na to, że bardzo się spieszyli, docierając tutaj. Jęki były coraz głośniejsze – Tommy uświadomił siebie, że w kabinie musi znajdować się dwójka mężczyzn, gdyż westchnienia wydawane były tylko i wyłącznie niskimi tonami.

Kiedy Tommy Joe zajrzał z daleka przez szparę, poczuł ogromny stres i ucisk w klatce piersiowej. To niemożliwe. Spojrzał w dół i przekonał się o tym, co przed chwilą przewidywał. Opuszczone spodnie wskazywały tylko na jedno. Wzrok gitarzysty prześlizgnął się w górę - dwa ciała zwarte w żelaznym uścisku ocierały się o siebie w zawrotnym tempie. Tommy'ego Joe przeszedł zimny dreszcz, a ucisk w klatce piersiowej zamienił się w mrowienie, które zeszło niżej. Tommy nie mógł dłużej na to patrzeć. Jego spojrzenie padło na twarz jednego z nich. Rozpoznał ją i to odrzuciło go o krok w tył. To niemożliwe. Powtórzył w myślach i otworzył gwałtownie drzwi kabiny.

- Adam? Co ty robisz...? - Powiedział słabym głosem, a kiedy ten odwrócił machinalnie otrzeźwioną znajomym głosem twarz, blondyn przyłożył rękę do ust.

Nie wierzył własnym oczom. Adam uprawiał seks i to z... O mój Boże... Ten striptizer? Młody przystojny mężczyzna dopiero po kilku sekundach spojrzał na nieproszonego gościa. Ciało spowite w orgazmie odmawiało mu posłuszeństwa. Biały płyn wypływający z członka mężczyzny spływał dalej po ścianie kabiny, a on podtrzymywał się jedną ręką, by nie upaść. Tommy przeniósł wzrok na Adama i zaczął się cofać. Brunet w szoku konfrontował spojrzenie ze swoim najlepszym przyjacielem. Ogarnął go wstyd, więc zabrał ręce z bioder striptizera, ukazując najgorsze. Nadal był z nim połączony fizycznie. To było ohydne. Tommy nie czekał na wyjaśnienia, po prostu wybiegł z zimnej łazienki nim Lambert zdążył otworzyć usta. Skierował się prosto do wyjścia. Chciał być jak najdalej stąd. Tymczasem Lambert natychmiast zaczął się ubierać. Przystojny szatyn odwrócił się przodem do niego i patrzył jak Adam przykrywa swe seksowne ciało ubraniami.

- Seksowny. - Striptizer wyraził swą opinię na temat blondyna. - Ciekaw jestem, jakby się sprawdził w trójkącie. Trzy orgazmy w tym pomieszczeniu – to byłoby coś. - Westchnął rozmarzony i dotknął klatki piersiowej Adama, który zapinał guziki koszuli.

- Oszalałeś. Tommy to mój przyjaciel. - Lambert odepchnął rękę i już zamierzał wyjść z kabiny, kiedy coś go powstrzymało. Striptizer, cały czas nagi, patrzył w jego kierunku. - Jeszcze jedno. - Odwrócił się do mężczyzny i złapał go mocno za gardło. Ten powiódł ręką do swojej szyi. - Jeśli komukolwiek puścisz parę z ust o tym, co się tutaj stało, znajdę cię i własnymi rękami uduszę. - Zagroził i rozluźnił uścisk.

- Taka twoja wdzięczność? - Wykaszlał mężczyzna, chciwie łapiąc oddech.

- Nie. - Odpowiedział i nachylił się do jego ucha. - Seks był boski. - Mruknął i wyciągnął z kieszeni kilka banknotów, które wcisnął do ręki szatyna. Ten uczynek zadowolił go na tyle, że się uśmiechnął się.

A teraz poszukam Ratliffa. Adam szybko opuścił łazienkę, a jeszcze szybciej klub. Nie wiedział, w którą stronę iść, więc spróbował wypatrzyć blondyna wśród tłumu czekających w kolejce do wejścia do klubu ludzi. Rozglądał się bardzo uważnie i tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że po drugiej stronie mignęła mu biała głowa. Dzięki ci, że przefarbowałeś włosy. Podziękował w myślach Tommy'emu, którego naturalnym kolorem włosów była czerń. Szybko pobiegł w jego stronę. Przebił się przez zadziwiający o tej porze ruch samochodów, z których większość była koloru żółtego. Taksówkarze nie byli dziś dla niego mili – dźwięk klaksonów rozległ się natychmiast po jego wtargnięciu na jezdnię. Za chwilę był już na drugiej stronie ulicy, ale jego przyjaciel nagle zniknął mu z pola widzenia. Poszedł jego śladem, zaglądając w każdą krzyżującą się z nią ulicę. Tommy skręcił w jedną z nich. Przyjaciół dzieliła już mała odległość, więc Adam przestał biec.

- Tommy, zaczekaj. - Zawołał głośno, ale Tommy nie zrobił tego.

- Zostaw mnie! - Krzyknął tylko, dalej idąc dziarsko do przodu.

- Tom, proszę. - Adam znów przyspieszył.

Blondyn skręcił w jeszcze węższą uliczkę. Trudno tam było przecisnąć się między koszami na śmieci, a zaparkowanymi samochodami, lecz Tommy z łatwością znalazł wolne przestrzenie. Adam nie wiedział, jak go zatrzymać, ale postanowił się nie poddawać. Szedł śladem Tommy'ego, trzymając jednak kilkumetrowy dystans.

- Tommy, proszę. Przepraszam. - Rzekł błagalnym tonem, ale i to nie podziałało. - Tommy, wróć ze mną do klubu. - Proszę. - Zawołał wyraźnie, ale Tommy'ego to tylko rozbawiło.

- A po co ja jestem ci tam potrzebny, hę? Załatwiłem ci palanta, z którym jak widzę nieźle się bawisz. Moja rola się więc skończyła. - Odpowiedział z przekąsem.

- Ależ jesteś potrzebny. Bardzo. Dlatego proszę, żebyś wrócił. - Wytłumaczył, ale Tommy przyspieszył, nie chcąc tego słuchać.

Jasne, potrzebny. Przekonałem się na własne oczy, jaki ci jestem potrzebny. Zakpił w myślach. Ta sytuacja była dla niego żenująca. Sam był sobie winien – to on to wszystko zorganizował. Adam nawet mu nie podziękował. Oczekiwałem zbyt wiele i przeliczyłem się. On powinien mnie wpaść w ramiona, a nie jemu. Może nie sprostałem temu zadaniu – może impreza nie była idealna, ale to nie jest powód, żeby... Ach, nie chcę o tym myśleć! - Ganił siebie w myślach, nie słysząc następnych słów Adama, jednak jedno z nich przykuło jego uwagę i natychmiast rozdrażniło tak, że chciał wyjść z siebie.

- Tommy, ja tego nie chciałem. Posłuchaj mnie. THOMAS! - Wrzasnął na cały głos, a Tommy znieruchomiał. Od razu się odwrócił, a jego mina mówiła, że Lambert popełnił najgorszy błąd w swoim życiu.

- Nie tak mam na imię. - Powiedział cicho Ratliff i zaczął szybko iść w stronę Adama, który czekał na rozwój wydarzeń. - Jak śmiesz mnie tak nazywać! - Pokonał krótki dystans w czasie, jak mówił to zdanie. Nienawidził tego imienia. Nigdy go nie używał, a kiedy nadeszła możliwość, żeby je zmienić, zrobił to. Tommy – to było jego imię. I każdy z jego przyjaciół i znajomych używał tej wersji. Adam był jedynym, który wiedział o jego sekrecie. Doskoczył do Adama i spoliczkował go najmocniej jak potrafił. - Nazywam się Tommy Joe Ratliff, a ty wracasz na swoją imprezę beze mnie. W życiu nie myślałem, że mój najlepszy przyjaciel okaże mi tyle wdzięczności. Nawet pierdolonego dziękuję. - Powiedział to z taką wzgardą, że Adam poczuł ból w sercu. Lambert nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

- Dziękuję. - Wydukał z ręką na policzku. Drugi raz tej nocy poczuł ogromny wstyd. Mimo chęci ucieczki musiał tutaj pozostać. Jego oczy błagały. - Bardzo ci dziękuję i jest mi wstyd, że dopiero teraz to mówię.

- Teraz możesz wsadzić sobie to dziękuję głęboko w cztery litery. I to razem z żałośnie małym chujem tego striptizera. Podobno to lubisz? - Odszczeknął się i odwrócił na pięcie. Nie żałował tych słów mimo że złamały Adamowi serce. Teraz miał to wszystko gdzieś.

- Tommy, nie mów tak. Wiem, popełniłem błąd. Nie powinienem tego robić i nienawidzę się za to. Ale kiedy przede mną tańczył, zobaczyłem w nim ciebie. Kiedy uprawiałem z nim seks, też myślałem o tobie. - Wyznał szczerze.

Co on, do cholery, chrzani? Tommy zatrzymał się, nie mogąc iść dalej. Zastanawiał się, czy Adam mówi szczerze. Czy to tylko forma przekupstwa? Stał z głową spuszczoną w dół. Jego oczy patrzyły na drogę, a uszy przyjmowały tylko komunikat Adama.

- Mówię szczerze. - Rzekł, jakby czytał przyjacielowi w myślach. - Przepraszam, że cię zraniłem. Przepraszam za wszystko, co zrobiłem źle. I proszę cię tylko o jedno. Wróć ze mną do tego klubu chociaż ze względu na to, że mam dzisiaj urodziny. - Poprosił grzecznie, patrząc w plecy muzyka.

- Twoje urodzimy skończyły się dokładnie dwie godziny i czterdzieści siedem minut temu, Adam. - Odwrócił się i spojrzał na Adama podejrzliwie. W oczach bruneta szukał prawdy. Odnalazł ją bardzo szybko. On naprawdę nie kłamie...

- Więc wróć ze względu na naszą przyjaźń. Obiecałem sobie, że nic więcej nie będę od ciebie wymagał, ale nie mogę ukryć, że naprawdę mi na tobie zależy. Proszę, Tom. Zrobię wszystko, żebyś wrócił. - Rzekł z przekonaniem i podszedł do Ratliffa. Zatrzymał się o krok przed nim.

Zależy mu? Zrobi dla mnie... Wszystko? W głowie Tommy'ego od razu pojawiła się pewna myśl. To była jedyna szansa na spełnienie jego pragnień. Postanowił ją wykorzystać bez wahania. Podszedł niepewnie do bruneta, nie patrząc na niego. Spojrzał mu w oczy dopiero gdy dzieliły ich już tylko centymetry. Ujrzał niebiesko-szarą toń oceanu. Pamiętał, że zakochał się w tych oczach od pierwszego wejrzenia. Podniósł rękę, by pogładzić policzek, który przed chwilą tak mocno uderzył. Teraz tego żałował.

- Zrobisz dla mnie wszystko? - Zapytał, by się upewnić.

- Tak. - Adam odpowiedział bez wahania, choć teraz już nie był tego taki pewien. Nie wiedział, co tli się w głowie tego drobnego blondyna o czekoladowych oczach, którego zimne palce koiły pieczenie w policzku. Nie spodziewał się, co Tommy za chwilę zrobi, ale miało to być najlepsze, co go w życiu spotkało.

Tommy położył ręce na jego skroniach i szyi, a potem uniósł się lekko na palcach, by skonfrontował się z nim. Następnie złączył usta z ustami oszołomionego Adama. Delikatny i lekki pocałunek od razu spotkał się z odpowiedzią. Lambert chciwie obejmował jego wargi, a w pewnym momencie w jego ustach pojawił się język Tommy'ego, który zaczął ocierać się i głaskać jego własny narząd mowy. Pocałunek był tak rozkoszny, że niemal zwalił piosenkarza z nóg. Choć wiele razy całował się z muzykiem czy to na scenie czy poza nią, to jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Podniecający ucisk w dołku i stado motyli podrywających się do lotu w jego brzuchu sprawiły, że chciał połączyć się z Tommy'm w każdy możliwy sposób. Zapragnął go, pożądał go psychicznie i fizycznie. Kiedy już te żądze uwidoczniły się w jego ciele, Tommy nagle przerwał pocałunek jakby nic nie zauważył, jakby chciał go ukarać. Zbliżył usta do ucha Adama i polizał jego krawędź, wprawiając tym samym bruneta w niekończące się dreszcze. Swoim zachowaniem omotał Adama tak, że mężczyzna zapomniał, gdzie jest.

- Przyrzekłeś, że zrobisz dla mnie wszystko, ale ja chcę tylko jednego. - Wyszeptał i nachylił się do drugiego ucha, które udekorował pocałunkiem. Adam czuł się jak we śnie. - Zrób ze mną to, co z nim w tej zimnej łazience, w ciasnej kabinie. Chcę poczuć się tak samo jak on albo jeszcze lepiej. - Wyszeptał zmysłowo i odsunął się od Adama, by ujrzeć jego zszokowaną twarz. Niestety, nie była ona taka jak myślał. Adam był zagniewany i zirytowany, wprost urażony.

- Przerwanie tego pocałunku było dla mnie wystarczającą karą, a teraz jeszcze bezczelnie sobie ze mnie kpisz. Nie sądzisz, że to nie fair? - Powiedział surowo i strząsnął z siebie ręce Ratliffa. Odsunął się nieznacznie i odwrócił. Tommy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

- Myślisz, że sobie żartuję?

- A co innego mogę myśleć. Jesteś hetero. A tacy ludzie są dla mnie niedostępni, zakazani. Robię wszystko, by nie przekraczać granic, więc nie utrudniaj mi tego.

- A jeśli coś się zmieniło? - Powiedział cicho, ale nie zdołało to przekonać Adama. Brunet prychnął tylko i wzruszył ramionami. To zdeterminowało Tommy'ego. - A więc gdy ten striptizer, wynajęty przeze mnie w ramach niespodzianki, tańczył przed tobą, byłeś nim tak zaabsorbowany, że nie zauważyłeś mojego zazdrosnego wzroku. Chciałbym, żebyś choć raz spojrzał na mnie tak jak na niego patrzyłeś. Co mam jeszcze zrobić, żebyś mi uwierzył? Rozebrać się przed tobą? - Uznał, że ten pomysł jest wystarczająco dobry, więc zaczął go realizować. - Proszę bardzo. - Zaczął rozpinać kurtkę, a potem pasek. Za chwilę wpadł na jeszcze lepszy, jego zdaniem, pomysł. - A może mam dojść przed tobą jak on w tej łazience? Proszę bardzo! - Podszedł do ściany i oparł się o nią. Już sięgał do majtek, by zdjąć je razem ze spodniami, by następnie ukorzyć się przed Adamem, ale Lambert natychmiast doskoczył do niego i unieruchomił nadgarstki muzyka.

- Proszę, nie rób tego. Nie karz mnie, karząc siebie, proszę. - Po policzkach Adama popłynęły gorzkie łzy. Byłem taki ślepy... Taki ślepy. Nie wiedziałem, że ty... Byłem taki głupi! Ganił siebie w myślach, patrząc na bezradną i smutną minę Tommy'ego. - Pragnę cię od początku trasy, a właściwie od samego AMA. Tak bardzo próbowałem zamknąć się na ciebie, myśląc że nigdy nie będę mógł cię mieć, że nie dostrzegałem twoich uczuć. Nie chciałem ich dostrzegać, bo bałem się rozczarowania. Przepraszam cię, Tommy Joe.

- Ale teraz już wiesz, Adam. I mam nadzieję, że coś z tym zrobisz, bo moja uczucia nie osłabną. Na początku myślałem, że zwariowałem, a potem – że to chwilowa fascynacja, ale to uczucie nie zgasło. Wręcz przeciwnie: w miarę jak próbowałem je stłumić, ono rozrastało się we mnie. - Uwolnił ręce z dłoni Adama i przeniósł je ponownie na skronie mężczyzny. - I teraz już wiem. Kocham cię, Adam.

Wyznanie to spowodowało uwolnienie się żaru, jaki palił serce Adama i rozlanie się go po całym ciele. Znów przywarł ustami do ust przystojnego blondyna i zatopił się w miłosnym pocałunku. Ich języki wirowały w dzikim tańcu, wyzwalając w parze uczucia pożądania i ekstazy. Gdy brakło im sił, spojrzeli na siebie z miłością.


- Wróćmy razem na naszą imprezę. - Poprosił Adam a Tommy zgodził się kiwnięciem głowy. Kiedy Adam oddalił się, by umożliwić Tommy'emu ruch, ten pociągnął go za rękę z powrotem w swoją stronę.

- A co z moją prośbą? - Powiedział zmysłowo i przygryzł wargę, dając do zrozumienia, o co dokładnie mu chodzi.

- Przyjdzie na to czas. - Odpowiedział tajemniczo Adam i pocałował go krótko. Tommy nic na to nie odpowiedział. W głowie jednak już zaczął planować czas i przebieg tego wydarzenia. Obiecuję ci, nie wyśpisz się dzisiaj. Tommy rzekł do siebie w myślach i uśmiechnął się jakby knuł niecny plan. Adam nie zrozumiał gestu, jednak też się uśmiechnął. - Chodźmy. - Rzekł i splótł palce swojej dłoni z palcami Ratliffa. To były jego najlepsze urodziny.

Wracali do klubu, trzymając się za ręce. Oboje nie wierzyli w to, co się przed chwilą wydarzyło. Nie chcieli wiedzieć, co z nimi będzie. Ważne, że wyznali sobie to, co oboje czuli od dłuższego czasu. Nie było to sztuczne ubieranie uczuć w piękne słowa. Był to prosty początek być może czegoś wielkiego.



piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 38 - Obiecaj mi

Mam nadzieję na dużo komentarzy. Obiecujecie?

Obiecaj mi

- Czy Allison i Kris są aż tak przerażający, że ciągle się przed nimi chowasz? - Mężczyzna próbował zachować naturalny głos. Jeszcze przed chwilą siedział na schodach oparty o ścianę. Teraz podniósł się nieporadnie i rozprostował zastojałe kości, które strzyknęły lekko.

Adam poznał ten głos od razu. Bał się otworzyć oczy. Czy to naprawdę możliwe? Czy on jest tutaj naprawdę? Zacisnął rękę mocniej na klamce, żeby ją zablokować w razie, gdyby ktoś ośmielił się tu wejść.... Lub stąd wyjść.

- Przerażające są ich pomysły, w których gram główną rolę. To przed nimi się chowam. - Odpowiedział pewny swoich słów. Uśmiechnął się lekko, kiedy po wybrzmieniu swojej odpowiedzi zastał długą ciszę. Usłyszał tylko nieznaczny ruch.

- Otwórz oczy. - Poprosił niski męski głos, który Lambert usłyszał tym razem wyraźniej.

- Czy, kiedy je otworzę, uciekniesz jak wtedy? - Zapytał teraz już niepewnie. Nie chciał, żeby to wspomnienie wracało, ale jego mózg mimowolnie podsuwał mu te obrazy. Musiał to wyjaśnić. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź.

- Przekonaj się. - Szepnął jego towarzysz, który teraz znajdował się już bardzo blisko Lamberta. Adam czuł jego oddech na swojej twarzy, kuszący zapach chłopaka wypełniał jego nozdrza.

- To nie fair. - Adam mruknął pod nosem, jednak po chwili pokazał swemu rozmówcy szaro-niebieski kolor swoich oczu. Wypełniała je radość, która kontrastowała ze smutkiem oczu jego towarzysza. - Tommy. Jednak przyszedłeś. Tak się...

- Nie mów... Że się cieszysz. - Tommy Joe przerwał mu proszącym tonem. Stał zaledwie kilka centymetrów od bruneta, ale zachowywał nienaruszalną granicę. Nie cieszył się z tego przypadkowego spotkania tak samo jak cieszył się z niego Adam. Chciał odwlec tę rozmowę na inny dzień. Każdy możliwy, ale inny. Odczytał z twarzy Lamberta pytanie: dlaczego?, więc od razu na nie odpowiedział. - Ta piosenka. Wiem, dlaczego ją wybrałeś. - Stwierdził, po czym twarz piosenkarza straciła radosny wyraz. - Musimy porozmawiać.

- Więc porozmawiajmy. Wiesz już, co czuję. Nie wstydzę się tego. - Rzekł Adam odważnie, czując się coraz bardziej zażenowany.

- Wiem. Porozmawiamy. Ale nie dzisiaj. - Dodał Tommy opanowanie. - Nie tutaj i nie teraz. Dziś jest twój dzień. Twój program, który wygrasz. Jestem tego pewien.

- Nie jestem...

- Och, zamknij się. - Zniecierpliwił się blondyn, który chciał dokończyć swoją wypowiedź. W tym celu zamknął usta Adama swoją ręką. - Tak lepiej. - Blondyn uśmiechnął się po raz pierwszy, a wraz z tym gestem oczy Adama zajaśniały radością. - Obiecaj mi, że kiedy wyjdziesz na scenę wraz z innymi uczestnikami i tam będziesz czekał na werdykt, nie będziesz myślał ani o mnie ani o tym, co wydarzyło się między nami. Kiwnij głową! - Rozkazał, a Adam pospiesznie kiwnął głową. - A kiedy już usłyszysz, że przechodzisz dalej, będziesz szczęśliwy. Szczęśliwy jak nigdy przedtem. Powtórz.

- Będę szczęśliwy jak wtedy, kiedy dałem ci moją gitarę. - Adam odsunął rękę muzyka i powtórzył nie do końca tak, jak nakazał mu Tommy Joe. Słowa te spowodowały, że Tommy się odsunął. Adam natychmiast podążył za nim. - Nie odchodź, proszę. Bądź tu ze mną. Ciesz się moim szczęściem. Tommy? - Prosił, krocząc w jego stronę podczas gdy gitarzysta wciąż cofał się w kierunku ściany. Kiedy już się z nią zetknął, Adam także się zatrzymał. - Tommy, proszę. - Ujął twarz Tommy'ego w dłonie i zmusił, by mężczyzna popatrzył na niego.

Ratliff jednak nie mógł tego zrobić. Musiał wyjść z tej sytuacji bez śladów na sumieniu jak to zdarzyło się ostatnim razem. Odtrącił ręce przyjaciela i objął go mocno. Jego podbródek znalazł się na ramieniu Adama, kiedy mocno go przytulał.

- Oczywiście, że będę. Będę siedział na widowni i sprawdzał, czy dotrzymujesz obietnicy. - Szepnął i odwrócił się z Adamem tak, że teraz brunet był przy ścianie. - Ale nie szukaj mnie ani będąc na scenie ani po zejściu z niej, rozumiesz? Zobaczymy się jutro i wyjaśnimy sobie wszystko. A teraz zamknij oczy. - Znów wydał rozkaz i jeszcze mocniej przyległ do ciała Adama.

- Tommy, nie chcę.

Lambert starał się zaprotestować, lecz delikatny ruch ręki błądzącej po jego plecach łagodził każdy sprzeciw. Zamknął oczy pod jego wpływem Dotyk Tommy'ego działał na niego uspokajająco i niezwykle relaksująco. Mógł się pod jego wpływem stopić jak lód w kontakcie z bardzo wysoką temperaturą. To było fantastyczne uczucie. Tommy trzymał go w objęciach niezwykle mocno, a zarazem niezwykle delikatnie. Ta dominująca siła zwalała Lamberta z z nóg. Jak można być tak silnym, a zarazem tak kruchym? To pytanie zdumiewało samego Adama, który w tej chwili godził się na wszystko, co blondyn czynił. Trwanie w ramionach Ratliffa było wprost zbawienne. Niestety, nic nie trwa wiecznie.

- Zbliża się czas werdyktu. Pamiętasz, co mi obiecałeś? Będziesz szczęśliwy?

- Już jestem szczęśliwy. - Westchnął słodko Adam, kiedy Tommy Joe wypuścił go z objęć. Zamierzał otworzyć oczy, by znów popatrzeć w tę cudowną elfią twarz, jednak Tommy nie zgodził się na to.

- Nie. Zamknij oczy. Jeszcze na dziesięć sekund. - Rzekł blondyn, zerkając na zegarek. - Czas: start.

- Okey. - Przytaknął podekscytowany brunet, czekając na niespodziewane.

Podczas gdy Adam stał jak słup soli z twarzą wyrażającą oczekiwanie, Tommy po cichu zbliżył się do drzwi ewakuacyjnych, otworzył je i wyszedł. A potem puścił się pędem ku wejściu na widownię. Czas, w którym pokonał drogę do swego miejsca między ludźmi podobnie jak przedtem wyrażającymi dezaprobatę z powodu blondyna, wynosił więcej niż dziesięć sekund. Adam otworzył oczy już wtedy, gdy Tommy przekraczał wejście na salę.

- A jednak zniknąłeś. - Powiedział do siebie, widząc wokół tylko schody i drzwi Opuścił klatkę schodową i wolnym krokiem poszedł w kierunku kulis. Głośno przy tym pogwizdywał.

- Jest i wielki nieobecny. Przygotuj się lepiej. Za chwilę werdykt.

Reżyser wraz z dwoma asystentami krzątał się po kulisach i rozstawiał wszystkich po kątach. Tym razem dostało się Adamowi, który nieświadomy problemów tak samo wolno jak przed chwilą podszedł teraz do przyjaciół. Wszyscy czekali na wejście na scenę.

- Co się stało? - Zapytał zaciekawiony Lambert ustawiając się obok Allison.

- No nareszcie jesteś. Jakbyś nie bawił się w kotka i myszkę, to byś wiedział. - Warknął zdenerwowany Kris. Allison także nie była w najlepszym nastroju. Mimo t, spróbowała wytłumaczyć sytuację.

- Nie mogą policzyć głosów. Zbliżone wyniki powinny być już teraz, a nie ma nawet tego. Chodzą ploty, że do serwera podłączył się haker. - Szepnęła mu na ucho All, a Adam uniósł brwi. - Pewnie teraz będą wszelkimi sposobami opóźniać werdykt. - Mruknęła.

- Haker? Nonsens. Na pewno zaraz dojdą z wszystkim do ładu. - Rzekł pocieszająco Lambert, ale nie spotkał się z miłą odpowiedzią.

- Taki jesteś optymista? Widziałeś reżysera. On prawie nigdy tu nie zagląda. To teren prowadzących. - Kris wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Swój stres nieświadomie przelewał na innych, powodując zamieszanie za kulisami.

Adamowi nie udzielała się atmosfera panująca w białym pokoju. Czuł się, jakby go to nie dotyczyło. Nie obchodzi mnie, że wyników jeszcze nie ma. Jak dla mnie, to mogą je zliczyć dopiero za tydzień. Był pewien, że los chce jeszcze w programie takiego świra jak on. Czuł, że namiesza jeszcze na tej scenie tak, że historia tego programu postawi go na pierwszym miejscu listy najwybitniejszych uczestników. Ta niezbita pewność pojawiła się w jego umyśle wraz z pojawieniem się Tommy'ego. Nie odpadnę dziś. Powiedział obie wiedząc, że dziś widzowie mają nie tylko wybrać uczestników, którzy nie zasługują na dalszą karierę w programie, ale także dwóch zagrożonych – konkurentów, których fani przez najbliższy tydzień walczyć będą o ich miejsce za pomocą smsów.

Uczestnicy weszli na scenę i zasiedli na trybunie przygotowanej dla dziesięciu osób. Mimo iż trójka przyjaciół obawiała się koperty z wynikami, okazało się, że każdy z nich jest bezpieczny i może bez stresu wybierać następny repertuar. Tym razem widzowie wskazali Michaela Sarvera jako wielkiego przegranego w TOP10 Motown Week. Zagrożonymi w programie okazali się Scott MacIntyre oraz Matt Giraud, który skazani byli na przerwę świąteczną spędzoną w niepewności. Zakończyli program wspólnie zaśpiewaną piosenką, szczęśliwi, że mogą dalej zmagać się z trudnymi utworami. Michael, Matt i Scott próbowali nie dawać po sobie poznać, że są rozczarowani i smutni z powodu swojej sytuacji, ale nie mogli z niczym dyskutować. Pozostawało im cieszyć się być może ostatnimi chwilami na tej fantastycznej scenie i życzyć powodzenia pozostałym konkurentom.

Allison, Kris i Adam zeszli ze sceny szczęśliwi. Jeszcze długo ściskali się i gratulowali sobie nawzajem sukcesu. Przykład z nich brali rodziny uczestników – Lamberta jak zwykle wspierali rodzice, którzy starali się oglądać każdy występ syna jak nie osobiście, to chociaż przed telewizorami. Piosenkarz cieszył się, że byli tutaj wszyscy, którzy chciał, żeby byli. Bez wyjątku. Schodząc ze sceny ostatni raz omiótł wzrokiem salę pełną widzów. Gdzieś tu jesteś. Mój... Przyjacielu...



piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 37 - Coś pięknego

Sorki, że tak długo, ale wiecie, jak to jest. Po odcinku możecie być odrobinę zawiedzeni, ale za to gwarantuję, że na za tydzień planuję coś miłego. Ale chyba domyślicie się tego po końcówce rozdziału (nie lećcie od razu na koniec!). Enjoy.

Coś pięknego

- Hej, kochanie. Przygotowany na następne show? - Allison podeszła do Adama, który zza kulis oglądał występ Anoopa Desai. Lambert był następny, ale mimo to był zupełnie spokojny oraz promiennie uśmiechnięty.

- O tak. I już nie czuję takiej tremy jak przy poprzednim odcinku. Jest okay. - Odpowiedział, nie patrząc na Irahetę.

Adam był dziś w zdumiewająco dobrym humorze. Ten tydzień był dla niego co najmniej złym snem, lecz ostatnie dwa dni i godziny odliczane do nadejścia odcinka napawały go rosnącym optymizmem. Przez ostatnie dni wiele się nauczył. Po pierwsze: nigdy nie rób sobie nadziei, bo zawiedziesz siebie; po drugie: życie, choć gorzkie, daje także wiele radości, których tym więcej, im mniej się wszystkim przejmujesz. Postanowił się nie przejmować – iść na żywioł. A przecież nie raz już tak robił: improwizował w teatrze, na co dzień podejmował decyzje pod wpływem impulsu. Ale nie zawsze da się w ten sposób postępować. Czasami trzeba pomyśleć o poważnych sprawach.

Podczas tych tygodni dużo myślał o swoich uczuciach, a także o uczuciach Tommy'ego. Może on też postępował pod wpływem impulsu?, zadawał sobie to pytanie często, ale nie umiał na nie odpowiedzieć. Dzwonił więc do niego i pisał, ale Tommy nie odebrał żadnego z połączeń, nie odpisał na żadnego smsa. Po dwóch dniach Adam zrezygnował. Nie, w żadnym wypadku nie chciał zakończyć znajomości z Ratliff'em, ale po prostu stracił wiarę. Wprawdzie postanowił dać blondynowi drugą szansę, ale teraz nie oczekiwał już na szybką odpowiedź. Nie oczekiwał jej wcale.

Piosenka, którą miał dziś zaprezentować, odzwierciedlała emocje, jakie nosił w sobie przez ostatnie dni. Taki był plan: pokazywać to, co czuje się naprawdę. Jeśli będziesz kłamał na scenie, będziesz kłamał także w życiu, a za fałsz fani cię nie pokochają. Kiedy teraz o tym pomyślał, przez myśl przeleciała mu jeszcze jedna uwaga. Szkoda, że o tym nie pomyślałem, kiedy kryłem tajemnice przed Tommy'm. Może gdyby wszystko o mnie wiedział, pokochałby mnie? Albo chociaż polubił. Teraz nie darzy mnie nawet zaufaniem. Straciłem to wszystko za jednym zamachem. To poczucie winy popchnęło go do wybrania tego utworu. Pragnienie pokuty nosiło nazwę „The tracks of my tears”, a jego autorem był Smokey Rabinson, który (jak się później okazało), był mentorem w tym tygodniu Motown Week. Adam był przygotowany. Tym razem nie robił tego dla siebie.

- Czuję, że on tu dziś będzie. - Powiedział przekonująco i spojrzał na koleżankę bystrym wzrokiem.

- Powiedziałam ci już coś na ten temat. Nie będę się powtarzać. - Odpowiedziała sceptycznie. Poszukiwała wzrokiem Krisa, który rozmawiał z bliskimi.

- Czasami lepiej odpuścić. - Zacytował słowa koleżanki. - A ty odpuściłaś? - Zapytał, drocząc się z czerwonowłosą. Wiedział, że uczucie koleżanki do ich wspólnego przyjaciela ciągle daje jej o sobie znać. Przecież nie można się odkochać z dnia na dzień. On też by taką sytuację przeżywał. I to pewnie bardziej niż ona.

- Znowu zaczynasz. To nie takie łatwe. - Mruknęła.

- Wiem, że najlepiej jest samemu znaleźć na to sposób. Ale czasami przyjaciele też potrafią pomóc. - Poradził.

- Pomóc? Może chcesz zabawić się w swatkę? - Rzekła wyzywająco w momencie, gdy Kris podszedł do nich.

- Czy dobrze słyszałem? Adam jako swatka? - Zadrwił i objął w pasie dziewczynę. - Chyba nie twoją, moja droga? - Zapytał, a piosenkarka delikatnie uwolniła się z uścisku i przeszła na stronę Adama, który stał naprzeciwko.

- Kris, twoje zaczepki są coraz mniej zabawne. Idę do Mary. Ktoś musi mnie w końcu przypudrować, bo za chwilę będę świecić jak żarówka. - Jak zwykle, kiedy znalazła się w towarzystwie Krisa, musiała uciekać. I nienawidziła tego. Idąc do makijażystki, myślała o sobie, o swoim zachowaniu. To nie na miejscu. Jest moim przyjacielem. Zachowuje się jak przyjaciel, a ja ciągle od niego uciekam. Jeszcze pomyśli, że go nie lubię. All, ogarnij się w końcu. Nakazała sobie w myślach i usiadła na pustym krześle przed lustrem. Mary nie było. Zamiast niej zjawiła się inna kobieta, która zdezorientowana nie wiedziała, co robić z idealnie dopracowanym makijażem dziewczyny.

- Popraw cokolwiek. - Poprosiła rozdrażniona piosenkarka, a makijażystka natychmiast wzięła do ręki puder.

Mężczyźni tymczasem pozostali na swoich miejscach. Anoop usłyszał już oceny sędziów, które tym razem były nieprzychylne. Z grobową miną wszedł za kulisy. Nie mający nic do roboty Adam spróbował go zaczepić.

- Hej, Anoop! Jak tam twoja „baby”? - Uśmiechnął się złośliwie. Kris od razu podchwycił temat i zaczął parodiować występ Desai'a, który zaprezentował dziś utwór „Ooo, baby, baby” tego samego zespołu, co utwór Adama.

- Dziś nie mój dzień. Hej, odwal się, Kris? - Podszedł do chłopaków i pchnął lekko Allena, który kopiował jego gesty i głos. - Ale nie martw się o mnie. Trzymam kciuki za to, żebyś rozpłakał się podczas „The tracks of YOUR tears”. - Oddał zaczepkę Anoop, celowo zmieniając część tytułu utworu, który miał zinterpretować tego wieczoru Lambert.

- Te łzy będą dla ciebie. O ile w ogóle będą. Jestem dziś w świetnej kondycji. - Pochwalił się Adam, a Anoop zaśmiał się.

- Wszystko zależy od widzów. - Anoop zreflektował się i odszedł szybko, by przyjąć gratulacje od swoich przyjaciół, którzy już na niego czekali.

Adam natomiast wyprostował się. Właśnie go zapowiadano. Puszczą krótki filmik i wchodzę. Materiał mówił o przygotowaniach uczestnika do występu. Zawsze się cieszył, kiedy go nagrywali: on śpiewał czy słuchał nauczycieli, a wtedy kamerzyści gimnastykowali się, by uchwycić jego najlepszy profil. Było to trochę narcystyczne. To prawie jakbym był gwiazdą, pomyślał, choć wcale się tak nie czuł. Był zwykłym człowiekiem (nie licząc obserwatorów na Twitterze), który ma swoje cele i marzenia. I po prostu je realizował. Taśma się skończyła, a światło oświetliło prezentera Ryana Seacresta, który zaczął zapowiadać Adama. To był czas, kiedy Adam miał szybko zająć swoje miejsce na scenie. Usiadł na wysokim krześle obok trojga muzyków i pokazał im, że mają zacząć grać. Wprawili w ruch swoje proste instrumenty w chwili, gdy światło zalało scenę. To był piękny widok. Adam ubrany w szary garnitur wyglądał jak prawdziwy dżentelmen. Czarna chusteczka elegancko wystająca z kieszonki marynarki idealnie pasowała do koszuli tego samego koloru, która rozpięta pod szyją podkreślała, że mężczyzna nie jest spięty, lecz wyluzowany i podchodzi do występu z pewnością siebie. Był męski – fryzura ułożona a la Elvis Presley mówiła o profesjonalizmie tak samo jak trzymająca pewnie mikrofon prawa ręka. Wygląd – robota stylistów – nie odzwierciedlał w pełni jego prawdziwego ja. Ale miał coś, co je odzwierciedlało. Pierścionek z kluczem ułożonym wzdłuż palca pokazywał rockowy zadzior Lamberta. Założył go tuż przed występem, to nie był element dodany przez stylistów, ale przez jego samego. I pokazując go na prawej ręce śpiewał. Śpiewał z delikatnością, kierując słowa do każdego po kolei widza. Na jurorów nie patrzył – liczyła się tylko publiczność, bo to dla niej śpiewał. A jednak nie tylko.

Niestety, nie wiedział, czy osoba najbardziej przez niego pożądana na tej sali go ogląda. Wyobraź sobie, że na ciebie patrzy. Jest z ciebie dumny. I po prostu śpiewaj. Wydawał dźwięki delikatniejsze do głosu słowika. Dopracowane frazy wprawiały w dreszcze nawet samego Smokey'a Robinsona, który obserwował występ za plecami sędziów. A show było takie, jakie wymarzył sobie Lambert.

- Kochanie, kochanie, kochanie... Spójrz dobrze na moją twarz. Zobaczysz mój uśmiech niepasujący do sytuacji. Jeśli przyjrzysz się uważniej, łatwo ci będzie zauważyć ścieżki moich łez. Mmm... - Delikatny głos w połączeniu z dźwiękami gitary akustycznej, wiolonczeli oraz z postukiwaniem małego bębna wymuszał na słuchaczu chęć kołysania się do rytmu. Niektórzy jednak woleli zasłuchać się w symfonii tonów, posłuchać tekstu, który przekazywały usta wokalisty. Do grona tych osób zaliczali się przede wszystkim sędziowie, ale także osoba siedząca w drugim rzędzie tuż za stołem sędziów. Osobą tą był mężczyzna siedzący z głową opartą o łokieć na złączonych kolanach – Tommy Joe Ratliff. Nie musiał widzieć Adama, by widzieć, co piosenkarz w tej chwili czuł. Ale musiał się tu znaleźć, by dowiedzieć się, co odczuwał przez cały tydzień rozłąki z nim Adam. I wtedy po policzku tej osoby spłynęła jedna mała łza złożona ze wzruszenia i tęsknoty, ale przede wszystkim żalu i wstydu. A może to były tylko emocje wywołane przez występ? Magiczne dwie minuty dla blondyna siedzącego wśród publiczności okazały się niebem i piekłem w jednym. Ostatnie słowa zaśpiewane przez Lamberta wydały mu się błaganiem. „Potrzebuję cię. Potrzebuję...” Niedokończone zdanie jakby wokaliście brakło sił lub jakby stracił nadzieję na ich spełnienie. Tommy Joe zachłysnął się powietrzem, kiedy wyprostował się, by zaklaskać. Kiedy się uspokoił i spojrzał ponownie na Lamberta, ten stał w pełnej krasie na środku sceny. Stał samotnie, gdyż po pozostałych trzech muzykach nie było już śladu. Ale cieszył się, podobnie jak Tommy ucieszył się, kiedy Kara DioGuardi wstała z sędziowskiego fotela, by oddać krótką owację na stojąco w geście unania za występ.

- Sześć słów mam ci do powiedzenia, Adamie: jeden z najlepszych występów tej nocy. - Powiedziała rzetelnie i oddała głos następnej kobiecie w jury – Pauli Abdul.

- Popatrzcie na niego. Ktoś taki przychodzi do Idola, wkracza na scenę i pokazuje coś tak pięknego. - Zwróciła się do publiczności, a potem bezpośrednio do uczestnika. - Ale to, co w tobie uwielbiam najbardziej, to niespodzianka, jaką w sobie nosisz. Dzisiejszą niespodzianką jest dla mnie to, że wyszedłeś na scenę zupełnie inny niż w dwóch poprzednich odcinkach. Widzę świeżą twarz bez makijażu i brak lakieru na paznokciach. Ta ewolucja twojej postaci jest dla mnie bardzo ekscytująca: raz wyglądasz jak rockman, a drugi raz jesteś eleganckim facetem z klasą. - Wypowiedziała się choreografka, a Tommy z nerwów aż zacisnął kciuki. Adam natomiast nie wydawał się zdenerwowany. Opinie jurorów wręcz go uskrzydlały. Trzymał więc niedbale rękę w kieszeni, dziękując jurorom za przychylne opinie. Dobra atmosfera nie zmieniła się nawet, kiedy głos zabrał najostrzejszy z jurorów, a zarazem przewodniczący jury – Simon Cowell. Tommy'emu zbielały kostki, gdy przypomniał sobie, co ostatnią opinię Cowella na temat występu Adama.

- Adam, nie zgadzam się z Karą. - Uprzedził dobitnie, a Lambert spojrzał na niego uważnie. Dobrze, że cisza nie trwała zbyt długo, gdyż Tommy Joe z pewnością już by jurora dusił gołymi rękami. - To był najlepszy performance w ogóle w tym odcinku. - Napięcie diametralnie spadło, a Adam odetchnął z ulgą. - W tym występie znalazłem wszystko, o czym my tu cały czas mówimy: oryginalność, wybór świetnej piosenki, gotowość do nagrywania własnego materiału. Ty to wszystko masz. Wybrałeś piękną piosenkę o jeszcze piękniejszym tekście napisanym przez genialnego Smokey'a Robinsona. Dziś zyskałeś dla mnie poziom prawdziwej gwiazdy.

Dopiero teraz siedzący na sali blondwłosy chłopak pękał z dumy. Twarz mu się śmiała, a ciało wyrywało, by uściskać sterczącego nieporadnie na scenie Lamberta. Teraz wydawało mu się nie do pomyślenia, że jeszcze kilka dni temu tego mężczyzny nienawidził. Słowa ostatniego jurora nie wydawały mu się takie ważne. Teraz już tylko obserwował Adama, którego usta układały się w słowo „dziękuję”, którego oczy wyrażały wdzięczność i zadowolenie. Tommy Joe patrzył na niego z radością, jednak gdy Adam musiał zejść ze sceny, by ustąpić miejsca następnemu uczestnikowi, Tommy wstał nagle jakby miał tym gestem powstrzymać Lamberta od zniknięcia za kulisami.

Osoby siedzące za Ratliff'em zaczęły oburzać się i rozkazywać, żeby usiadł, ale on nie zmienił pozycji i tylko patrzył na Adama, jak ten żegna się z publicznością z pierwszych rzędów. Ogarnęło go pragnienie, by mężczyzna stojący na scenie zauważył go i uśmiechnął się do niego tak promiennie jak do fanek, które nadal wykrzykiwały jego imię tuż pod sceną.

I nagle to się stało. Lambert zaciekawiony poruszeniem za stołem sędziów spojrzał w tamtą stronę. Od razu w oczy rzuciły mu się charakterystyczne blond włosy i szczupłe ciało spowite w czerni ubrań. Tommy? On tu jest. Jednak jest! Adam uśmiechnął się szeroko i pomachał ręką, by dać mu znak, że go widzi, ale Tommy ciągle patrzył jak zauroczony, niemal zahipnotyzowany. A potem zniknął – Adam wszedł za kulisy, a blondyn poczuł potrzebę, żeby ulotnić się z tego zatłoczonego, głośnego miejsca. Zaczął więc gorączkowo przepychać się między rzędami, wywołując jeszcze większe oburzenie ludzi. A kiedy wydostał się już ze studia i znalazł na korytarzu, ciągle czuł, że to miejsce go przytłacza. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, by doprowadzić się do porządku. Zaczął iść naprzód, wybierając kierunek zgodny z zielonymi wskazówkami na ścianach, które pokazywały najkrótszą drogę do wyjścia. Tym sposobem dotarł do schodów ewakuacyjnych, które znajdowały się za jednymi z drzwi. Stwierdził, że tutaj jest wystarczająco cicho, żeby pomyśleć. Usiadł więc na jednym z betonowych schodków i zaczął to robić.

***

- Kris, ale ja nie chcę żadnych zdjęć! - Brunet protestował ze śmiechem prowadzony przez przyjaciela jednym z korytarzy. Allison jak zwykle im towarzyszyła.

- Nie po to skołowałem lustrzankę, żeby teraz nie móc jej wykorzystać. Będziesz miał profesjonalną sesję, panie Bond. - Ostrzegł współlokatora Allen.

- My już sobie zrobiliśmy foty. Teraz twoja kolej. - Przytaknęła All. Adam westchnął zrezygnowany.

- No dobra, ale macie dziesięć minut. Potem się stąd ulatniam.

- A niby gdzie? I tak nie masz nic do roboty do czasu ostatniego występu. - Zauważył szatyn i pstryknął zdjęcie przyjaciółce, która zapozowała do zdjęcia. - Piękne, All. - Pokazał jej fotografię.

- A niby co was to obchodzi? Robicie tę sesję czy nie? - Adam zdenerwował się. Jego przyjaciele często mieli głupie pomysły. Tylko dlaczego zdarza im się na nie wpadać właśnie wtedy, gdy on miał coś ważnego do zrobienia? Musiał iść poszukać Tommy'ego. Jeżeli mu się nie przewidziało i on naprawdę tu był, to znaczy, że mu zależy. Do cholery, nie mogło mi się przewidzieć. Pomyślał z irytacją i oparł się o ścianę. Włożył ręce w kieszenie i zrobił minę a la James Bond. Pstryk! Kolejny kuszący uśmieszek z głową przechyloną nieco w bok. Pstryk! Nogi skrzyżowane na poziomie łydek i postawiony kołnierzyk. Teraz to wyglądam bardziej jak Elvis, a nie Bond. Pstryk! Prawa ręka wpleciona we włosy, a druga leniwie opuszczona w dół. Kolejny pstryk. Dosyć! Nie chce mi się już pozować. Chcę do Tommy'ego! Przynajmniej on się nade mną nie znęca. No, w każdym razie nie w ten sposób... Kolejny błysk flesza dał mu do zrozumienia że jego mózg grzebie się znowu w tym samym problemie. Chciał wyjaśnić go jak najprędzej.

- Dosyć. Nie chcę więcej zdjęć. Teraz zróbcie sesję... O Megan na przykład. - Adam zaczął się cofać, kiedy Allison wzięła aparat z rąk Krisa i zaczęła powoli zbliżać się do niego.

- A ciekawe, co będzie, kiedy będziesz już tak sławny, że paparazzi będą cię śledzić. - Rzucił Kris, idąc za przyjaciółką.

- To wtedy im ucieknę tak jak wam... Teraz? - Krzyknął i puścił się biegiem przez korytarz. Para pobiegła za nim, wyrażając głośne wyrazy protestu.

To była tylko zabawa. Nie musieli go gonić. Prędzej czy później wróciłby do nich i wyrzucał kiepską kondycję. Ale chciał, żeby go gonili. Przewidywał, że po krótkim sprincie do „białego pokoju”, w którym gromadzili się wszyscy uczestnicy, przejdzie im ochota na wygłupy i będą mogli spędzić czas oczekiwania na werdykt na luźnej rozmowie. Ale teraz musiał ich zgubić. Nic im się nie stanie, jeśli trochę się naszukają. Schowam się tu. Zwolnił kroku, zbliżając się do drzwi ewakuacyjnych. Otworzył je i, słuchając, czy przyjaciele wciąż biegną w jego stronę, przekroczył próg, za którym znajdowały się tylko schody prowadzące w górę i w dół. Pozostawiając malutką szparkę w drzwiach, patrzył na dwie sylwetkom które głośno wyrażały dezaprobatę. Za chwilę znikły, ale Adam nie wyszedł ze „schronu”, ale pozostał tam, by odpocząć. Zamknął oczy i z lekkim uśmiechem odwrócił się, by odsapnąć.

Adam nie wiedział, że ta kryjówka należy nie tylko do niego. To miejsce kilkanaście minut wcześniej zostało zajęte przez osobę, która siedziała teraz na schodach. Mężczyzna przebudzony z letargu wtargnięciem Adama teraz wpatrywał się w niego w szoku. Zobaczył przed sobą faceta, w którego przed chwilą tak chciwie się wgapiał. Mężczyznę w popielatym garniturze, w czarnej koszuli, która opinała klatkę piersiową. Widział usta wygięte w uśmiechu oraz oczy ukryte pod powiekami o długich rzęsach. Widział także rękę kurczowo zaciskającą się na klamce. Ten widok sprawił, że serce obserwatora zaczęło walić jak młotem, a gardło zawiązało się na supeł. Nie śmiał się odezwać.



piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 36 - Miłej podróży

Kto się cieszy tak jak ja, że Queenbert przybędzie do Krakowa? (Glamberts wiedzą, o co chodzi.) Ja jestem wniebowzięta, tym bardziej, że na Rock in Wroclaw siedziałam w domu i przeżywałam, że nie mogę tam być razem z Glamekipą. Ale to było dwa lata temu, teraz jest teraz. Częstotliwość dodawania odcinków ciągle się zmienia, ale bardzo się staram dodawać je co drugi tydzień co najmniej. Trochę mi niezręcznie, że ostatnio ciągle piszę o Tommy'm, ale to się zmieni. To nie jest pusta obietnica – dowody macie w odcinku.

Read&comment, please.

Miłej podróży

Dobra. Jeżeli się odezwie, nie wracam do domu. Zostaję tutaj, spotkam się z nim i wytłumaczę sytuację. Tommy wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Nie chciało mu się czekać na budzik. Zimne kafelki w zetknięciu z bosymi stopami podziałały jak szpilki lodu wbijające się pod skórę i raniące do krwi. Szybko więc wskoczył pod prysznic. Kiedy puścił ciepłą wodę, od razu poczuł się lepiej. Zmywszy pozostałości po nieprzespanej nocy stanął przed lustrem i sięgnął po tubkę z pastą do zębów. Zatrzymał rękę w połowie ruchu. A jeśli nie zadzwoni? Jeśli nie napisze nawet głupiego smsa? Pojadę do San Diego jakby nic się nie stało. I pewnie już nigdy się nie zobaczymy. Wziął pastę i już po chwili jego usta zapełniły się białą pianą. Wóz albo przewóz. Mówi się trudno. To, co się stało, nie stało się z mojej winy. Koniec. Skończył poranną toaletę i zaczął się pakować. Najpierw uprzątnął z półek wszystkie ubrania i cały stos wylądował na łóżku, potem wyciągnął z dołu szafy wszystkie buty, odłożył na bok jedną parę, w której zamierzał dziś odbyć podróż. Resztę obuwia wpakował na dno walizki, która czekała otwarta na łóżku. Nie zabrał ze sobą wielu rzeczy z domu, jednak parę wypadów na zakupy między koncertami zaowocowało na tyle, że Tommy zaczął się zastanawiać, czy to wszystko zmieści się w jednej walizce. Miał dużo czasu, żeby ogarnąć chaos, który utworzył się na pościeli. Mimo to, nie czekał ani minuty. Najpierw ubrał się, a hotelowy ręcznik powiesił na suszarce. Potem wczołgał się na łóżko i usiadł po turecku między ubraniami a walizką. Zaczął od koszulek. Układał je w kostkę, a potem kładł na stosik. Następnie zabrał się za spodnie. Tych miał mniej, ale także sporo. Znalazły swoje mniejsze obok bluzek. Kilka bluz odłożył na trzecią kupkę, więc pozostały tylko kosmetyki i bielizna. Już miał się do nich zabierać, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Błyskawicznie doskoczył do nich, otworzył i znowu znalazł się na łóżku, układając skarpetki i majtki obok siebie. Nawet nie patrzył, kto wszedł. Poznał gościa po głosie.

- Hejka.

- Cześć, Isaac. - Zerknął na mężczyznę, który usiadł na rogu łóżka. - Jak noc? Myślałem, że wstaniesz około południa.

- Zasnąłem od razu po twoim wyjściu. Nie do wiary, że składasz to wszystko w kostkę. Ja wepchnąłem do walizek wszystko jak leci i po sprawie. - Rzekł, biorąc na palec czarne majtki Tommy'ego. Właściciel natychmiast wyszarpnął je z jego rąk. - Jestem pewien, że tego nie zmieścisz.

- Grunt to organizacja. Dzięki temu ja mam tylko jedną walizkę, a ty dziesięć jak baba. - Wyśmiał go i upchnął bielizną w wolne miejsca między ubraniami, które zdążył już zapakować.

- Hej, tylko trzy! Nie wiem, o co ci chodzi... - Rzekł pretensjonalnie Isaac i rozwalił się na łóżku. - Patrzył, jak Tommy oddala się w stronę łazienki po swoje kosmetyki, a następnie wraca z rękami pełnymi rozmaitych „upiększaczy”. - O! I kto tu jest jak baba! - Wybuchnął, lustrując wzrokiem każdy kosmetyk, który blondyn zaczął po kolei układać w torbie. - Eyeliner, tusz do rzęs, cienie do powiek? A to? - Wziął do ręki przedmiot, który nie był podpisany. - Do czego to służy? - Ważył przedmiot w ręce i oglądał dokładnie, ale nijak nie potrafił rozszyfrować roli narzędzia, które wielkością przypominało pilniczek do paznokci, ale zbudowane było zupełnie inaczej. Pięciocentymetrowy uchwyt zakończony małymi metalowymi widełkami w kształcie litery „V” zaostrzonymi po wewnętrznej stronie. Co to, u licha, jest?

- To obcinacz do skórek. - Rzekł Tommy beztroskim tonem i włożył narzędzie luzem między ubrania. Cholera, muszę sobie w końcu kupić kosmetyczkę. Tyle się tego nazbierało... Nawet nie wiem, kiedy... Przeniósł wzrok z kosmetyków na twarz muzyka, ale ona wciąż wyrażała niezrozumienie. Zaczął więc dokładniej tłumaczyć, do czego narzędzie służy. Jednocześnie próbował zapiąć walizkę, ale nawet z Isaac'em mu się to nie udało.

- Cholera, nie zmieści się. Nie masz może wolnej walizki? - Blondyn spytał z nikłą nadzieją, która znikła już w trakcie usłyszenia odpowiedzi.

- Niestety, ale możemy spytać Mike'a albo Oliviera.

- Daj spokój. Najlepiej będzie, jak kupię nową. I przy okazji rozejrzę się za jakąś porządną kosmetyczką. Idziesz ze mną? - Zaproponował prędko, ale Carpenter nie wydawał się zadowolony z propozycji.

- Nie wiem, nie cierpię zakupów. Nawet tych najmniejszych. Ale i tak nie mam co robić do odlotu, więc czemu nie? - Wzruszył ramionami, a Tommy rozpromienił się.

- Tak. To idziemy.

- Ale obiecaj, że nie będziesz się guzdrać.

- Jeśli to zrobię, to postawię ci obiad w nagrodę, pasuje?

-Okey, więc chodźmy.

Wstali z łóżka. Tommy wziął portfel i komórkę, schował je w ciepłej kurtce, którą wraz z szalikiem założył na siebie, przed zakluczeniem pokoju. W środku została tylko niedomknięta walizka, a koledzy poszli na ostatnie zakupy.

***

- Miałeś rację z tą walizką. Jest dość pakowna jak na tak małą objętość. - Zauważył Tommy, oddając swe bagaże obsłudze lotniska. Za pół godziny miały się znaleźć w samolocie do San Diego i razem z zespołem odbyć krótką podróż w chmurach. Po przekazaniu bagaży przez ostatniego członka Mouthlike chcieli udać się do poczekalni, skąd po dwudziestu minutach czekania na przygotowanie samolotu mieli udać się do terminalu, a stamtąd wprost na pokład samolotu.

- A nie mówiłem? Lepiej kupować praktyczne rzeczy niż markowe gówno. Chyba że markowe gówno też jest praktyczne... Tommy, czemu co chwila sprawdzasz telefon? Do startu samolotu jeszcze dużo czasu. - Powiedział perkusista rozdrażnionym głosem.

- Ech, nie ważne. - Odrzekł Tommy zniecierpliwiony pytaniem. Zerknął do tyłu, by upewnić się, czy Mike i Olivier nadążają za nimi. Okazało się, że zawzięcie o czymś dyskutują. Mimo to nie mówił już nic. Lepiej było nie roztrząsać tematu w obecności więcej niż jednej osoby.

Weszli między dwa rzędy stojących naprzeciw siebie krzeseł, na których następnie usiedli. Mike i Olivier po prawej, a Isaac i Tommy po lewej stronie dokładnie naprzeciw siebie. Zapadła wtedy głęboka cisza, w której trudno było wytrwać, ale żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć. Ta cisza była tak niezręczna jak niezręczny wydawał się cały koniec trasy. Do Los Angeles przybyli w pełnym pięcioosobowym składzie, a opuszczali to miasto bez jednego głównego członka, który spajał cały zespół.

- Czyli to koniec. Mouthlike pewnie teraz się rozleci, a nawet jeśli przeżyjemy i znajdziemy nowego wokalistę, to to już nie będzie to samo. - Stwierdził ponuro Olivier.

- A może to wszystko da się jeszcze odkręcić? Może to nie Mitchel zabił Johna? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, przecież byli najlepszymi przyjaciółmi. Oni nie mogli bez siebie żyć! - Wyperswadował Mike łudząc się ostatnią nadzieją.

- Tak właściwie, to wiemy. - Odezwał się ostrożnie TJ, a grupa popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - To Mitchel zabił Johna i taka jest prawda.

- Nie masz na to dowodów. - Rzekł Mike w obronie Mitchela. - On nie byłby zdolny do czegoś takiego.

- Mam jednak słowa, Mike. Jego słowa. Pamiętacie, jak po próbie zatrzymał mnie, żeby ze mną porozmawiać? Powiedział mi o tym. Kiedy wyszliście, powiedział mi, że... Podziękował mi. - Spostrzegł z niedowierzaniem. Jak teraz zaczął o tym myśleć, tak tamto wydarzenie na nowo wydało mu się niedorzeczne. - Podziękował mi za to, że dzięki mnie zdobył odwagę na to, żeby uwolnić się od problemu. - Powiedział cichym głosem, ale na tyle głośno, by to usłyszeli.

- Co? A co ty masz wspólnego ze śmiercią Johna? - Spytał tym razem Olivier. On i Mike wiedzieli na ten temal najmniej, Isaac – jako bardziej wtajemniczony – postanowił się nie odzywać, pozwalając Tommy'emu Joe wytłumaczyć całą sytuację.

Ratliff, w miarę, jak tłumaczył kolegom, co zdarzyło się podczas rozmowy, coraz mniej rozumiał z tego, czego doświadczył. Bo tego nie dało się logicznie wytłumaczyć. Dotychczas Mitchel wiedział, co robi. Tak myślę – przecież nie był pod wpływem hipnozy lub dragów, albo innego gówna. A potem zastąpiłem Johna w graniu na gitarze i nagle rzuciło mu się na mózg. A potem nagle zniknął i znowu pojawił się w LA i stwierdził, że to ja uczyniłem coś, co sprawiło albo że przestał być psychopatą, albo że odwaliło mu jeszcze bardziej.

- … a potem zjawiła się policja. Wiecie, co było potem.

- Ale dlaczego nam nie powiedziałeś? Przecież... - Zasmucił się Olivier, ale Tommy Joe nie pozwolił mu dokończyć.

- A co by to zmieniło? Nie sądzicie chyba, że Mitchel zacząłby się wam tłumaczyć. A przecież koncert musiał zostać zagrany.

- Masz rację. Grunt to nie zawodzić publiczności. - Zgodził się Isaac i poklepał Tommy'ego w ramię jakby w ramach nagrody za dobre zachowanie. Tommy jednak zdawał się tego nie zauważać, gdyż znów spoglądał na tapetę swojego telefonu, którą było zdjęcie gitary. - Potem zawiedziony zamknął oczy, które zaczynały go piec.

- Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Uwierzycie, że dzieliliśmy scenę z mordercą? - Zauważył Mike, kiedy Tommy zaczął przecierać coraz bardziej piekące oczy.

- Przepraszam na chwilę. - Rzucił krótko gitarzysta i szybko oddalił się w stronę automatu z napojami.

Isaac zerwał się z krzesła i od razu podążył za chłopakiem. Kiedy stanął za nim, zobaczył, jak blondyn nerwowo grzebie w kieszeni, a potem trzęsącymi się rękoma odlicza drobne.

- Co się z tobą dzieje, Tom? - Zapytał troskliwie perkusista. Obszedł chłopaka i oparł się o automat. Patrzył, jak Tommy wkłada pojedynczo monety do automatu.

- Nic. - Mruknął w odpowiedzi.

- Nic? Masz czerwone zaszklone oczy, trzęsą ci się ręce i cały czas spoglądasz na telefon. Do tego cały czas milczysz i zbywasz mnie. A wpadłeś taki stan po wejściu do taksówki. Nadal utrzymujesz, że nic się nie dzieje? - Poważny ton i świdrujące oczy zmusiły blondyna do skonfrontowania wzroku z perkusistą.

- Po prostu im częściej się zastanawiam, im częściej wracam do wydarzeń, które zaistniały podczas trasy, tym bardziej czuję się winny. Oto, co się dzieje. - Nacisnął odpowiedni guzik, a z automatu wypadała puszka coli. Od razu przyłożył ją sobie do policzka, by ochłodzić rozgrzane ciało.

- Winny? Winny czego?

- Wszystkiego? - Minął Isaaca i oparł się o ścianę, podpierając nogą. Następnie przyłożył sobie puszkę coli tym razem do czoła. Na koniec zamknął oczy i westchnął z ulgi. - Och... Znalazłem się w czarnej dziurze i nijak nie mogę się wdrapać na żadną ze ścian. Mitchel utrzymuje, że to ja sprawiłem, że przejrzał na oczy. Tylko czemu musiał zabić swojego najlepszego przyjaciela? Gdybym nie zaczął grać w Mouthlike, być może John by żył. Gdybym nie uderzył w twarz Adama, to może nie musiałbym teraz wyjeżdżać z LA. Kończy się czas, Carp. Kiedy wsiądę do samolotu, w ogóle go nie będzie. Jeszcze cztery dni temu w mojej skrzynce nie mieściły się smsy z przeprosinami, a teraz mój telefon milczy od dwóch dni. A podobno taki byłem mu potrzebny... - Zakpił i otworzył puszkę. Zimny napój zasyczał cicho.

- A może chce dać ci czas, żebyś to wszystko przemyślał? Albo sam stracił nadzieję, że mu wybaczysz? - Spytał Carpenter, dając blondynowi nadzieję, ale ten spojrzał tylko z powątpiewaniem i upił łyk coli.

- Ale nie powiesz mi, że to nie jest moja wina, prawda? Jestem tylko cholernym zadufanym w sobie dupkiem, który niszczy wokół siebie wszystko i wszystkich. Więc może ty też się ode mnie odczep, bo twoje życie też mogę zniszczyć. - Odfuknął i znów uniósł napój do ust. Tym razem wziął spory haust, który natychmiast zmroził mu przełyk. Isaac, słysząc tę odpowiedź, zaśmiał się głośno i wziął puszkę z rąk przyjaciela.

- A ja sądzę, że za bardzo wyolbrzymiasz. Zobaczysz, że to wszystko się jeszcze odkręci. Przeczuwam, że raczej szybciej niż później. Chodźmy już do sali odpraw, bo ucieknie nam samolot. - Ponaglił i wyrzucił pustą już puszkę po napoju do kosza. Szli równym krokiem, a potem odszukali w kolejce pozostałą dwójkę kolegów. - To z pewnością nie jest twoja wina, że Mitchel zabił Johna. On sam ponosi konsekwencje swoich czynów. Nawet jeśli jakoś na niego wpłynąłeś, to on sam dokonał zbrodni, a nie ty. Teraz pójdzie za kratki, a ty będziesz miał już spokój. A co do Adama... Odezwie się. Już dawno zauważyłem, że nie może bez ciebie żyć. - Powiedział z tajemniczym uśmieszkiem i objął Tommy'ego ramieniem, by przyspieszył kroku.

- Kto nie może bez ciebie żyć, Tommy? - Spytał zaciekawiony Mike, obdarzając Tommy'ego głupawą miną.

- Nie wiem, może ty? - Odgryzł się Tommy z lekko poprawionym humorem.

- Hej, tak dziękujesz za zajęcie kolejki? Oli, nie wpuszczaj go! - Zawołał, udając, że ma focha.

- Och, dziękuję, dziękuję. Mogę ci dać za to siarczystego buziaka, chcesz? - Tommy Joe ułożył usta w dzióbek, ale Mike od razu się skrzywił.

- Blee, proszę, tylko nie to... - Odwrócił wzrok, a Olivier wybuchnął śmiechem.

Teraz Tommy był w o wiele lepszym humorze niż kilka minut wcześniej. Śmiali się z siebie i robili głupie miny, co wywołało oburzenie kilku osób za nimi, które podobnie jak oni niecierpliwie czekały w kolejce do wejścia na pokład samolotu. W pewnym momencie jednak Tommy znieruchomiał. Stało się to wtedy, gdy zabrzmiał dźwięk telefonu Ratliff'a oznajmiający nową wiadomość.

Gitarzysta ponownie oddalił się na parę kroków od przyjaciół i szybko odblokował telefon, uprzednio wyciągając go z kieszeni spodni. Przeczytał, kto jest adresatem wiadomości, a na jego twarz wstąpił promienisty uśmiech. Dodatkowo jego organizm przepełnił dziwny stan: brzuch ścisnął się jak związany sznurem zbudowanym ze strachu, lęku, radości, ekstazy. Mieszankę wybuchową potęgował pot teraz nadmiernie wydzielający się z rąk. Nigdy nie pocą mi się ręce. A teraz przez jednego smsa... Wiedział, że teraz jego plany zmienią się diametralnie. Nie poleci do San Diego – zostanie tutaj, w LA. I zobaczy się z nim. I przeprosi go za wszystko. Po pierwsze: za swój egoizm. Pozostawała jednak niewiedza, co ukryte jest w tej wiadomości. Pal licho, wystarczy mi sama myśl, że napisał. Nie ważne, co. Ważne, że w ogóle... A jeśli to pomyłka? Może lepiej odczytać? Odczytam. Musiał tylko nacisnąć przycisk „Otwórz”, ale obawiał się najgorszego. Tylko spokojnie. Zobaczmy, co tam jest. Kliknął i po krótkim ładowaniu wiadomość została wyświetlona. I przeszła jego najśmielsze oczekiwania.

Mój dzisiejszy występ jest dla ciebie.
I tylko dla ciebie.
Skoro inaczej nie mogę cię przeprosić,
to pozwól mi zrobić to w ten sposób
                                                                ~Adam

Jadę do niego, pomyślał Tommy i zakrył dłonią usta, by nie krzyknąć ze szczęścia. Jadę do niego. Powtórzył w myślach zdanie i przeczytał smsa jeszcze raz i jeszcze raz. Ogarniała go euforia, której nie mógł powstrzymać. Jadę do Adama. Już chciał odwrócić się, by zawołać Isaaca i powiedzieć mu o swoich planach, ale nim to zrobił, poczuł, że przyjaciel już obejmuje go ramieniem.

- Pora już iść, czekają na nas. - Perkusista oznajmił przyjaźnie i spojrzał na wyświetlacz telefonu Tommy'ego. - Chyba, że zmieniłeś plany. - Dodał, próbując przeczytać wiadomość, jaką wyświetlał telefon. Niestety, po sekundzie urządzenie zgasło pozostawiając czerń na ekranie.

- Nigdzie nie idę. - Odparł szybko gitarzysta i podsunął Carpenterowi starego Samsunga, na nowo wyświetlając treść smsa. - Nigdzie nie lecę. - Powiedział, kiedy Isaac podniósł głowę i spojrzał na niego z podziwem.

- A więc zmieniłeś plany. - Pokręcił głową z niedowierzaniem i oddał telefon właścicielowi, który ciągle się uśmiechał.

- Odbierzesz moje bagaże? Tu jest upoważnienie. - Dał mu zmięty papierek i schował telefon w kieszeni. Isaac zgodził się kiwnięciem głowy.

- Tom, jesteś pewien? - Upewnił się Isaac, a blondyn od razu potwierdził swoją decyzję. - Mam nadzieję, że on jest tego wart. I że jest ciebie wart.

- Spóźnisz się na samolot. - Przypomniał Tommy, a drugi muzyk odwrócił się, by zobaczyć zmniejszającą się kolejkę.

- No tak. Ale na pewno?

- Na pewno. Miłej podróży, Carp. - Pożegnał go, a szatyn uścisnął go mocno.

- I tobie jej życzę, Tom. Powodzenia. - Powiedział szczerze i oddalił się w kierunku przyjaciół, którzy jako jedni z ostatnich przechodzili przez bramkę odpraw.

- Hej, a Tommy? - Spytał Olivier zdziwiony. Spojrzał na Isaaca podejrzliwie, a Mike zrobił to samo.

- Nie leci. - Isaac oddał personelowi lotniska bilet i poszedł za kolegami szerokim korytarzem wiodącym na płytę lotniska.

- Jak to nie leci? - Mike i Olivier spytali jednocześnie, próbując dowiedzieć się szczegółów tej decyzji. - Dlaczego?
- Nie załatwił jednej sprawy. Ot, co. Tak to jest, jak się coś odkłada na ostatnią chwilę... - Zwłaszcza, jeśli tą sprawą jest miłość, dopowiedział w myślach i uśmiechnął się do siebie, wyprzedzając towarzyszy, którzy snuli domysły, jaki pretekst mógł mieć Tommy, by zrezygnować z podróży do domu.