piątek, 11 maja 2018

Rozdział 74 - Odliczanie


Witajcie po długiej przerwie! Do dodania odcinka zmusił mnie ostatni komentarz. Jego autora pozdrawiam! Zarzut porzucenia opowiadania i zapomnienia o nim ubódł mnie do tego stopnia, że nie miałam wyboru. Mój plan był następujący: napisać kilka odcinków, by potem je hurtowo co tydzień dodawać na bloga, byście się zbytnio nie zapomnieli w fabule, ale dzięki komentarzowi/przez komentarz jest inaczej. A więc oto kolejny odcinek mojego nieporzuconego opowiadania. Kolejny jest w przygotowaniu, ale jak to u mnie czasowo wygląda z dodawaniem, sami widzicie. I tu znów muszę się wytłumaczyć (Ci, którzy nie czytają mojej preambuły i od razu przechodzą do odcinka, mogą nie wiedzeć). A więc:
#1 Uczelnia pochłania cały mój czas i to raczej się nie zmieni do końca moich studiów. :(
#2 Fanowska miłość do Adama mi trochę ostygła, z moim wykreowanym Tommy'm pozostaję wyłącznie w kontakcie duchowym, co przekłada się na wizję następnych odcinków. :/
#3 Dobra wiadomość: nie jestem jakaś inna! Tak samo jak Wy (mam nadzieję) przenoszę się do świata Adommy każdego wieczoru i zastanawiam się, którą drogą pójdą moi bohaterowie :)

Stay tuned - gdyż nikt (nawet ja) nie wie, kiedy dodam kolejny Part.
Istotne pytanie: czy interesujecie się moimi ONEPARTAMI? Jeśli tak, wspomnijcie o tym w komentarzu, jeśli Wasza aktywność będzie widoczna, może pojawić się niespodzianka. Pamiętajcie, że komentarze są dla mnie siłą napędową, a przykładem jest wspomniany wyżej Anonim.

PS: postanowiłam dezaktywować konto na Twitterze! Niestety o nowych odcinkach możecie dowiedzieć się tylko i wyłącznie wchodząc na mojego bloga. 

Rozdział 74
Odliczanie

Ten zapach. To ciepło. Ta chwila miała się nie skończyć. Obiecał sobie nie zasnąć. Obiecał jemu. Przecież ta chwila miała trwać wiecznie. Około trzeciej w nocy zmorzył go sen. Otulony bijącym od Adama ciepłem, otoczony jego ramionami wpadł w majaczącą za rogiem otchłań snu, która jak ciężki kamień przybiła go do poduszki. Śnił o Adamie – śnił, że nie zasnął i patrzy z błogim uśmiechem na bruneta; śnił, że nie pozwala mu odejść.

Zimno dostało się jakoś do sypialni. Przez szczelinę między drzwiami a podłogą lub niedomknięte okno. Obudziło nieprzytomnego dotychczas Tommy'ego. W jednej chwili otworzył oczy, a strach zmroził jego spojrzenie. Już nie otaczały go silne ramiona. Już nie czuł przyjemnego ciepła. Wyskoczył z łóżka i w trybie przyspieszonym zaczął się ubierać. Po drodze zaglądał do szaf w swoim pokoju. Już ubrany przemierzył salon i wpadł do sypialni Isaaca. Sprawdził wszystkie szafki. Następnie wparował do łazienki – wszystkie kąty do wczoraj zawalone kosmetykami lśniły pustką.

Nie!

- Szukasz czegoś? Może po...

- Adama? - Nawet nie spojrzał na przyjaciela, który zainteresowany hałasem wyłonił się z kuchni z chochlą w ręku. Ratliff wsunął na stopy pierwsze z brzegu buty i wziął z wieszaka kurtkę. Zniknął za drzwiami. Zaczął biec.

- Ale on już wyjechał! - Krzyknął za nim Carpenter. Tommy nie chciał o tym słyszeć. Chciał tylko Adama.

Pokonał pięć pięter schodów. Pognał na parking. Z całego serca pragnął ujrzeć białe Maserati Granturismo, w które nigdy nie mieściły się wszystkie bagaże Adama. Nigdzie nie było luksusowego auta. W spranym podkoszulku z kurtką pod pachą wybiegł na ulicę. Przeszukiwał ją wzrokiem. Wkrótce jego oczy stały się wilgotne, lecz nie pod wpływem zimnego wiatru i nagłego oziębienia organizmu, choć te aspekty z pewnością się do tego przyczyniły. Tommy Joe po raz pierwszy od dłuższego czasu zapłakał. Nie zamierzając wracać do domu, nie patrząc na ludzi czy samochody poszedł przed siebie. Zrozpaczony.

Ktoś zatrąbił, kiedy przecinał ulicę w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Minął zaułek, w którym oboje wczoraj rozmawiali, tępo się w niego gapiąc. Park, w którym po raz pierwszy się spotkali, nie przypominał zielonych płuc miasta. Zza każdego drzewa wyglądały w jego stronę wysokie zabudowania, których odrażający kolor brudu wpływał na mężczyznę przytłaczająco. Tom miał gdzieś, czy natknie się na tych samych oprychów, co zeszłego wieczoru. Jeśli tak, jeśli coś mu zrobią – nie będzie się bronił. Ból fizyczny jest sto razy lepszy od psychicznego – jeśli zabija, to przynajmniej na śmierć. Z żalem Tommy uświadamiał sobie, że przez całe życie oszukiwał siebie. Wmawiał sobie, że nie jest zdolny do miłości, potem – że Adam nie jest zdolny się w nim zakochać, że on sam nie kocha Adama, że to tylko zauroczenie. Aż w końcu, gdy niedawno uświadomił sobie, że to wszystko to tylko celowe kłamstwa, nie potrafił przyznać się do uczuć przed człowiekiem, któremu – jako jedynemu na całym świecie – zaufał. Pierdolone zależy mi na tobie? Cholerne próbuję cię chronić? To tylko frazesy, które nic nie znaczą. Wymówki, by nie powiedzieć tych dwóch najważniejszych słów. Wrócił pamięcią do wczorajszego wieczora.

***

Stali przy sobie. Obejmowali się, kołysząc przy tym. To był ich taniec, do którego nie potrzebowali muzyki. Odnajdywali ją w swoich oczach. Przepływała od chłodnego błękitu aż do gorącej czekolady – jedno tworzyło słowa, drugie melodię.

- Powiedz mi dwa albo trzy słowa. - Szepnął niebieskooki.

- Wolisz dwa czy trzy? - Odparł z lekkim uśmiechem blondwłosy.

- Jeśli powiesz trzy, wyjadę sam do Miasta Aniołów.

- A jeśli powiem dwa? - Zapytał ponownie. Wtedy zobaczył błysk w czarnych źrenicach.

- Wtedy zostanę z aniołem. Na zawsze.

- A jeśli powiem cztery? - Ta gra robiła się zbyt poważna. Wtedy wydawało mu się to dobrym rozwiązaniem, by jakoś z tego wybrnąć. Lambert czekał na odpowiedź z nadzieją. Tommy dotknął nosem lewego ucha, w którym tkwił czarny kolczyk. - Chcę ciebie we mnie… Teraz. - Gorący szept podniecił mężczyznę.

- Kochanie, przecież to aż pięć słów! Pomyliłeś się. Ale ja też się pomyliłem. - Przyznał Adam, kiedy Tommy składał już pocałunki na jego piegowatej szyi. - Ty masz tylko ciało anioła. Za to w środku jesteś prawdziwym demonem. - Ścisnął pośladki Ratliffa i posadził go na swoich biodrach. Zaniósł chłopaka na łóżko i przybił własnym ciałem, obsypując pocałunkami. - Tommy Joe śmiał się z powodu łaskotek.

***

Teraz te wspomnienia wywoływały tylko żal, ból i rozpacz. Dotarł do tej szczególnej ławki, na której siedząc, płakał niegdyś z powodu Carmen – fałszywej miłości. Tym razem miał prawdziwy ku temu powód. Prawdziwą miłość, którą na własne życzenie wypuścił z rąk. Wyobraził sobie, że jego rzewne łzy spadają na pozbruk jako kryształki lodu i roztrzaskują się na miliony kawałeczków. Podobnie jak jego serce.

***

Droga do Los Angeles wydawała się dziwnie pusta. Chociaż może to tylko Adam nie widział samochodów. Spojrzał na licznik i ze zdziwieniem stwierdził, że jedzie tylko 70 mil na godzinę. Dochodziła dziesiąta rano. Powinien już rozpakowywać się w rezydencji, a tymczasem on nie przejechał jeszcze połowy drogi. Docisnął do podłogi pedał gazu, a strzałka szybkościomierza skoczyła do przodu, by za chwilę ponownie powoli opadać. Adam kolejny raz przywołał w pamięci upojne momenty spędzone z Tommy’m Joe. Nim odjechał, pocałował go w usta tak lekko, że ten nawet nie poczuł. Ten obraz wrysował się w przednią szybę płynącego po asfalcie białego Maserati. Uciekająca droga wcale się nie liczyła. Zatrzymał auto i wyszedł z maszyny, by pogapić się na niewyróżniający się niczym szczególnym krajobraz. Właśnie się z nim rozstałem, a czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dlaczego? Przecież on wyjeżdża! Leci do Londynu. Lambert próbował trzeźwym myśleniem ostudzić swój optymizm, ale obrazy wczorajszego dnia i wszystkich nocy spędzonych wspólnie sprawiały, że czuł się szczęśliwy. Czuł się kochany. Jemu na mnie zależy. Będzie o mnie myślał. Będziemy w kontakcie. Nie może być inaczej. Wrócimy do siebie. Wygram „American Idol” i pojadę do Londynu albo Tom przyjedzie do mnie. Wygram „Idola” dla niego i zrobię karierę. Zrobię to dla nas. Z takim postanowieniem wsiadł do samochodu i pomknął ku Los Angeles – ku swojej przyszłej karierze. Po raz pierwszy widział swoje przeznaczenie w tak tęczowych barwach.

***

Drzwi otworzyły się z cichym szczęknięciem. Tommy wszedł do mieszkania i pardzo powoli ściągnął kurtkę i buty. Boso powędrował wgłąb mieszkania. Jego celem była sypialnia. Mimo, że szedł niemal bezszelestnie, oglądający w salonie telewizję Isaac spostrzegł się, że ktoś skrada się za jego plecami - najwidoczniej wyczuł Ratliffa nosem. Ni zdążył jednak coś powiedzieć, gitarzysta zatrzasnął za sobą drzwi swojego pokoju. Po tej stronie łóżka, którą dotychczas zajmował Adam, wtulił się w poduszkę i chłonął jej cudowny zapach. Tylko to zostało po Adamie.

Tommy nie miał już siły płakać. Jego łzy zastygły na zimnym wietrze. W pokoju pełnym wspomnień zagłębiał się w obłędzie, jaki zapanował mu w głowie. Chaos najcudowniejszych wspomnień w połączeniu z nieustającą tęsknotą. Świadomość, że to nie ustanie. Ostatnim, czego potrzebował, było…

PUK, PUK, PUK.

- Tommy, mogę wejść? - Isaac nieśmiało uchylił drzwi.Przez szparę zabaczył przestronną sypialnię  dwuosobowym łóżkiem na środku. Zakopany w pościeli, skulony w pozycji embrionalnej odpoczywał w nim Tommy Joe. Nie spał – słychać było krótkie pociąganie nosem. Carpenter postanowił wejść bez pozwolenia. Zrobił to bardzo ostrożnie, bojąc się, że przyjaciel zaraz wystawi go za drzwi. Nie zdarzyło się nic takiego. Ratliff zwrócił uwagę na nieproszonego gościa dopiero, gdy ten kucnął na podłodze tuż przy nim. Przez chwilę w pokoju zaległa cisza.

- To przez niego, prawda? Wyjechał… - Zaczął niepewnie. Nie był najlepszym pocieszycielem podobnie jak sam Tommy Joe.

- Wiesz… Dopiero teraz jestem w stanie wyobrazić sbie to, co ty czujesz w stosunku do Sophie. Ty nadal ją kochasz.

- A ty nadal sobie wmawiasz, że to tylko zauroczenie?

- Już nie.

- Szkoda. Może właśnie oszukiwanie samych siebie to w tej chwili najlepsze dla nas lekarstwo. – Zadrwił Isaac. Usiadł na podłodze, opierając się o łóżko. Zadumał się.

- Tak, może. I do tego alkohol. W dużej dawce.

- To da się załatwić. - Rzekł ochoczo perkusista. Uśmiechnął się na myśl o kolejnej libacji. Z tym, że już nie tak samotnej.

- Pijmy przez pozostałe osiemnaście dni. - Zdecydował perkusista, wtulając się w poduszkę, którą opuszczała już charakterystyczna woń perfum, które nie należały do niego.

- A co potem.

- Londyn, Is. Jeśli Johny Walker nie pomoże mi zalać smutków, wtedy zamierzam się w nich utopić w najsmutniejszym mieście świata. Deszcz, smog i pieprzone czerwone tramwaje i budki telefoniczne…

- Nie wystarczyło by ci Seattle? – Zażartował Carpenter. Londyn i jego zachęcał.

- Za blisko. To musi być depresja na skalę światową.

- To może na początek załatwię alkohol. Tylko nie zaczynaj beze mnie! – Isaac poderwał się na nogi i opuścił pokój.

Tommy Joe położył się na wznak, wpatrzył w sufit. W myślach powtarzał słowa, które miały zrujnować jego psychikę. Robił to celowo. Chciał cierpieć. Jego świat przypominał ciemną plamę, a w tej ciemności słyszał tylko jęki, krzyki, gardłowe rechotanie i ciche pomruki – odgłosy nichym z horroru.

Adam odszedł. Już nie wróci. Zostawił mnie na moje życzenie. Bez niego znowu jestem tym samym nic nie wartym śmieciem, którego Carmen wyrzuciła do kosza. Jestem niczym, kiedy on jest wszystkim. Nie może być na odwrót. Nie byliśmy sobie przeznaczeni. Nie jestem dość dobry, by z nim być. Nie jestem wart jego miłości, bo tak naprawdę ta miłość była tylko litością.