piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 8 - Marzenie

Jestem! Przepraszam, że tak późno dzisiaj, ale jestem tak zajęta przez całe 7 dni, że nie mam czasu przepisywać odcinków. Jest u mnie trochę zawirowań: muszę ogarnąć żniwa, jutrzejszą osiemnastkę kuzynki i codzienne 9 godzin pracy u ogrodnika. Trochę tego jest, nie? W dodatku pierwszy raz mam tipsy na paznokciach – koszmarnie się pisze na kompie w tych plastikach ;/. To jak już wiecie, co u mnie, to jak zwykle dziękuję za komentarze (3, ale są – nie wybrzydzam) i cierpliwość.
Marona – co to jest Mizoginii?
Do lektury – zapraszam serdecznie :)

Marzenie

- Adasiu, popraw jeszcze z Brooke te wazony z kwiatami. - Rzuciła scenarzystka intensywnie gestykulując rękami w celu instrukcji.

- Oczywiście, panno Williams. - Zgodził się i razem z koleżanką wszedł na scenę. Choć dyrektor teatru jeszcze o tym nie wiedział, miał to być ostatni występ mężczyzny. Cierpliwie poprawiał kwiaty zamknięty we własnym świecie. Koleżanka obserwowała go ze skupieniem.

- Szkoda, że odchodzisz. - Rzuciła, przesuwając ogromny wazon. - Wszyscy mówią, że to przez Erica. To prawda?

- Przez Erica? A czemu niby miałbym odejść przez niego? - Zdziwił się Adam próbując wyprostować wygięte dekoracje.

- Wiesz, ostatnio się dosyć ostro posprzeczaliście. - Rzekła cicho.

- To była tylko krótka wymiana zdań. - Rzekł rozkojarzony, patrząc na różowy żywy ozdobnik.

- Więc dlaczego?

- Po prostu. Nadszedł taki moment w moim życiu, w którym muszę zdecydować, którą drogą chcę iść i kim zostać w przyszłości. Aktorstwo przestało pokrywać się z moimi marzeniami.

- Co zamierzasz, jak odejdziesz? - Spytała ciekawie. Szatynka była dziś w dobrym humorze, a w jej głosie jak zwykle było słychać dociekliwość.

- Powiem ci, ale to jest sekret. - Rzekł z cwanym uśmieszkiem. - W środę byłem na castingu do Idola i przeszedłem do następnego etapu. - Wstał. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczył, że Brooke wygląda, jakby zobaczyła ufo. - Zamknij usta, głupio wyglądasz, kochana. - Podał dziewczynie rękę, by pomóc jej wstać.

- To jest sekret, tak? - Rzekła kpiąco. - Trzeba było go nie mówić największej plotkarze w mieście. - Uśmiechnęła się i pobiegła za kulisy. - Chłopaki! Mam newsa! - Dało się słyszeć jej radosny okrzyk.

No to mam przegwizdane do końca dnia. Zszedł ze sceny i skierował się w stronę wyjścia z klimatyzowanej sali. Kiedy mijał scenarzystkę, uśmiechnął się do niej życzliwie. Odwzajemniła gest i wróciła do rozmowy z suflerem, który przyszedł dopracować ostatnie kwestie scenariusza. Adam wszedł na korytarz. Po przejściu kilku kroków znalazł się przed drzwiami gabinetu dyrektora teatru. Zapukał cicho i wszedł ostrożnie po usłyszeniu przyzwolenia. Dyrektor siedział w dużym skórzanym fotelu za swoim biurkiem i przeglądał dokumenty.

- Dzień dobry, panie dyrektorze. Ja tylko na chwilę.

- Adam! Co cię do mnie sprowadza tuż przed premierą? - Wstał, by uścisnąć jego dłoń. Po chwili oboje usiedli.

- Jeśli mogę, chciałbym odebrać swoje wynagrodzenie zaraz po dzisiejszej premierze, a nie jak zwykle pod koniec tygodnia.

- A to dlaczego, chłopcze? - Podstarzały mężczyzna spojrzał podejrzliwie, zdejmując swoje okulary na koniec nosa.

- Dzisiejszy występ jest ostatnim z serii Wicked. Na nim chciałbym zakończyć swoją pracę w teatrze. - Wytłumaczył najuprzejmiej, jak potrafił, patrząc w bystre oczy.

Dyrektor zdjął okulary i zaczął je czyścić szmatką wyjętą z etui. Mruczał chwilę, pogrążony w myślach i bardzo spokojnie powiedział:

- Spodziewałem się tego, chłopcze. Ostatnio, kiedy obserwowałem cię na próbach, byłeś bardzo rozkojarzony. - Powiedział. Skończył czyścić szkła, po czym ponownie założył je na nos. Przeplótł palce obu rąk na blacie biurka i spojrzał bacznie na aktora. - Oczywiście, nie mogę cię tu trzymać w nieskończoność, ale musisz wiedzieć, że takich talentów, jak ty, nie spotyka się codziennie. A ja jestem bardzo dumny, że mogłem twój diament oszlifować i bardzo mi szkoda, że muszę wypuścić go z rąk. - Mówił monotonnie, ale bardzo mądrze i rzeczowo. Adam słuchał go z uwagą, trzymając ręce ułożone na kolanach. - Drogi chłopcze, wiedz, że nie ważne, jaką drogę wybierzesz, zawsze jest dla ciebie miejsce w moim teatrze. - Spojrzał na zegarek – zbliżała się siódma. - A teraz idź na scenę i zagraj najlepiej jak potrafisz. Po spektaklu będę czekał na ciebie z wypowiedzeniem i zapłatą, dobrze? - Uśmiechnął się lekko, wstając, a Adam pokiwał głową. Obszedł mebel i podszedł do aktora, który także podniósł się do pozycji stojącej. Otworzył drzwi, a Lambert opuścił gabinet.

- Powodzenia, chłopcze. - Odprowadził go do wejścia na salę.

- Dziękuję, panie dyrektorze. - Rzekł jeszcze brunet i oddalił się w stronę sceny.

***

Tommy nie wiedział, czy jest bardziej zszokowany, czy zdezorientowany. Po obejrzeniu spektaklu nadal nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Najchętniej cofnąłby czas i obejrzał całe przedstawienie jeszcze raz. Ostatni widzowie opuszczali salę, a on ciągle siedział wbity w fotel, nie mogąc opanować emocji. To było niesamowite. On był... Niesamowity! Muszę iść jeszcze za kulisy. Muszę wstać... Powoli podniósł się, odpychając się łokciami od oparć. Skierował się w stronę schodów na scenę, a kiedy stanął na jej deskach, wpatrzył się w puste fotele. Musi czuć się wspaniale, kiedy występuje. Chciałbym kiedyś wystąpić przed tak ogromną publicznością... Stojąc na deskach, rozglądał się po sali. W rogu podestu zauważył drzwi, na których widniała tabliczka z napisem KULISY. Ratliff, ogarnij się. Tylko spokojnie... Nacisnął klamkę i wszedł na korytarz. Panował tam gwar jak w ulu. W myślach przeklinał swój niski wzrost, gdyż w tłumie nie mógł zauważyć poszukiwanej osoby. Nagle poczuł, że traci grunt pod nogami. Został popchnięty tak mocno, że upadł na podłogę. Sprawczynią wypadku okazała się zielonooka szatynka.

- Och, przepraszam! Nic ci się nie stało? - Kucnęła przy nim i patrzyła ze strachem, który następnie przerodził się w zakłopotanie.

Blondyn szybko się ocknął. Spróbował wstać z pomocą dziewczyny. Podnosząc się do pozycji pionowej, poczuł silny ból w prawym boku. Złapał się za to miejsce i odetchnął z trudem.

- Dziewczyno, masz cios! - Powiedział z trudem i spojrzał na kobietę. Rozpoznał w niej postać Florence – bohaterki epizodycznej z Wicked. Na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna.

- Bardzo przepraszam. Nie zauważyłam cię. Chyba nawet patrzyłam w inną stronę. - Rzekła rozkojarzona wpatrując się w podłogę. Po chwili spojrzała na blondyna – uśmiechał się, a w jego oczach widać było rozbawienie wywołane zachowaniem nieznajomej. - Mogę coś dla ciebie zrobić w ramach przeprosin? - Spytała zmartwiona bólem, jaki sprawiła chłopakowi.

- Właściwie... - Wyprostował się, co złagodziło ból. - Szukam pewnej osoby. Nazywa się Adam Lambert.

Dziewczyna rozpromieniła się. Nowy chłopak? Mówił, że nie szuka nowej sympatii... Ciekawość zżerała ją do tego stopnia, że nie mogła oprzeć się zdobyciu informacji, kim jest tajemniczy mężczyzna.

- A ty jesteś jego...? - Rzekła, gestykulując. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej.

- Przyjacielem. A właściwie bliskim kolegą. Jestem Tommy Joe Ratliff. - Uśmiechnął się lekko. - A ty to?

- Brooke. - Rzuciła zamyślona. - Brooke Wendle. Jestem jego koleżanką z teatru. I wiem, gdzie jest! Zaprowadzę cię do niego, jeśli chcesz.

- Byłbym bardzo wdzięczny. - Odpowiedział uradowany, że w końcu odnajdzie bruneta. Miał nadzieję, że Brooke szybko wyprowadzi go z tego głośnego korytarza.

- Jest w garderobie. Miał tylu gości po występie, że nie zdążył się przebrać. Nie dziwię się – w końcu to jego ostatni występ.

- Ostatni? Dlaczego? Był... Genialny! Pierwszy raz widziałem kogoś tak doskonale wczuwającego się w rolę.

- Podobał ci się? - Spojrzała z ukosa Wendle. Czuła, że ten chłopak nie jest tylko kolegą jej przyjaciela, ale kimś więcej.

- Bardzo. Jest naprawdę dobrym aktorem. Poprawka: jest fantastycznym aktorem. - Powiedział z entuzjazmem podkreślając przymiotniki. Nigdy nie zdarzyło mu się odczuć tylu pozytywnych emocji z powodu jednego człowieka.

Stanęli przy drzwiach. Brooke jednak zawahała się przed wejściem. Jeśli jest nagi, to bomba. Dziewczyna wyglądała na podekscytowaną. Bardzo chciała zobaczyć reakcję dopiero co poznanego blondyna na widok, jaki ujrzy za chwilę. Umiała wyczytać wiele nie tylko z mimiki twarzy, ale i gestów, doboru słów – była to bardzo przydatna umiejętność, kiedy jeszcze studiowała psychologię.

- Wejdź pierwszy. Nie musisz pukać. - Powiedziała, a kiedy nacisnął klamkę, niemal wepchnęła go do garderoby, w której znajdował się tylko Adam.

Kiedy Tommy znalazł się w pomieszczeniu, w jego oczy od razu rzuciły się nagie plecy Lamberta oraz tył jego głowy z krótko przystrzyżonymi włosami na karku. Aktor właśnie zapinał spodnie. Zirytowany odwrócił się, by zobaczyć, kto mu znowu przeszkadza. Widok, jaki ujrzał, bardzo go zdziwił.

- Cześć... Adam. - Rzekł zszokowany Ratliff, kiedy zobaczył twarz przyjaciela oraz jego nagą klatkę piersiową. Zaledwie parę sekund wystarczyło na zarejestrowanie wszystkich szczegółów: lekko zarysowane mięśnie brzucha; proste boki; piegowaty tors z ledwo widocznymi jasnymi włoskami; małe sutki, które teraz były skurczone zapewne przez chłód z korytarza; opalone ramiona i długa szyja – ciemniejsze niż klatka piersiowa i plecy, a każdy fragment ciała obsypany mnóstwem piegów.

Brooke wpatrywała się w kolegę jak w obrazek, opierając głowę o ramię Tommy'ego. Zauważyła, że policzki Adama są całe w rumieńcach.

- Witaj, Tommy. - Adam wyszczerzył zęby. Poczuł się trochę zawstydzony, więc szybko włożył koszulę. Teraz musiał się jeszcze pomęczyć z guzikami. - Widzę, że poznałeś już Brooke – moją najdroższą przyjaciółkę, która tylko czeka, by pokazać całemu światu jaki to ja jestem piękny. - Powiedział z nutą irytacji i ironii. Tą wypowiedzią wywołał jednak jedynie uśmiechy na twarzach nieproszonych gości.

- Wpadłam na twojego „przyjaciela” - Wyszła zza Tommy'ego i pokazała gestem cudzysłów, kiedy wymówiła ostatnie słowo. - przypadkiem i przy okazji przyładowałam mu łokciem w żebra. - Zaśmiała się. - Jeszcze raz cię przepraszam, Tommy. - Rzekła ze skruchą i rozsiadła się na kanapie. Adama rozbawiła opowieść koleżanki, lecz jej nie skomentował. Bardziej interesowała go druga osoba, która znajdowała się w pokoju.

- A jak ci się podobał musical? - Spytał, kiedy zapiął ostatni guzik.

- Ciągle jestem w szoku. - Tommy poczuł się nieco swobodniej i oparł o blat przy lustrze. - Grałeś jak zawodowiec.

- Dzięki. - Adam ukazał rząd białych zębów. Wziął do rąk czarną torbę i zaczął pakować swoje rzeczy. - Idziemy gdzieś czy chcesz tu zostać? Chyba, że wpadłeś tylko...

- Zaraz! Ty nigdzie nie idziesz! - Zawołała oburzona Brooke. - Musisz tu zostać.

- A to niby dlaczego? - Wyrzekli jednocześnie Adam i Tommy. Kiedy to zauważyli, spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem, przez co szatynka musiała czekać, aż się uspokoją.

- A impreza pożegnalna? Kochany! Nie wypuścimy cię z trzeźwą głową do domu, o nie! - Rzekła stanowczo. - Wszyscy idą dziś do „Mad Island” na imprezę, której główną atrakcją będziesz ty. Trzeba cię jakoś pożegnać zanim wyruszysz w daleki świat... - Rzekła pokazując ręką drogę do gwiazd.

- Brooke, mogę cię na słówko? Poczekasz tutaj chwilę, Tommy, dobrze? - Położył rękę na ramieniu Ratliffa, a drugą złapał za nadgarstek aktorki i pociągnął ją w stronę wyjścia. Zamknął muzyka w garderobie, kiedy znalazł się z dziewczyną w głośnym holu. - Nie wiem, jak to zrobisz, ale Tommy ma się o Idolu nie dowiedzieć, rozumiesz? - Powiedział ostro, grożąc jej palcem. - Wystarczy, że cały teatr już o tym wie, co i tak jest dla mnie dużym... - Zastanowił się chwilę szukając słowa. - Obciążeniem.

- No dobra! Dobra. - Uspokoiła go gestem dłoni. - Ale musisz mi o czymś powiedzieć.

- Słucham? - Rzekł zdezorientowany.

- Czy on... Jest albo będzie twoim chłopakiem? Jest taki uroczy i... Ma taki seksowny głos. - Powiedziała z rozmarzeniem.

- Poznaliśmy się niedawno. Nie jest moim chłopakiem. Nawet nie wie o mojej orientacji. Brooke, niech tak zostanie. Nie chcę, żeby ode mnie uciekł, zależy mi na nim. - Spojrzał proszącym wzrokiem, po czym zmarszczył brwi. - A ty nie waż się go tykać, jasne? - Rozkazał z łobuzerskim uśmieszkiem. Potem jego twarz wygięła się w grymasie, który wyrażał zniechęcenie. - Muszę iść na tę imprezę? O której ona w ogóle jest?

- O dziesiątej. Musisz przyjść. Bez ciebie nie będzie zabawy. - Tym razem jej mina wyrażała prośbę, wyszczerzyła zęby. - A. I możesz zabrać swojego blondyna. - Rzekła i odwróciła się do niego plecami. Po chwili zniknęła w tłumie.

Adam poczuł się bezradny. Jeśli się nie pojawię, to albo mnie tam wołami zaciągną, albo zabiją. Z ponurą miną wszedł ponownie do pokoju. Tommy stał do niego tyłem i wpatrywał się w obraz, myśląc nad czymś intensywnie. Z natłoku myśli wyrwał go delikatny dotyk dłoni na jego ramieniu. Odwrócił się jakby w zwolnionym tempie.

- Koledzy z teatru organizują dla mnie imprezę pożegnalną. O dziesiątej w „Mad Island”. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. - Aktor patrzył na niego ze skupieniem, lecz muzyk spuścił wzrok. Poczuł się zmęczony.

- Nie wiem. Przecież i tak nikogo tam nie znam. - Włożył ręce w kieszenie dżinsów i zaczął nerwowo poruszać butem. - Zepsułbym wam tylko tę imprezę.

Niebieskooki położył rękę na jego ramieniu, a drugą złapał za jego podbródek i podniósł głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały.

- Bardzo mi na tym zależy. - Powiedział poważnie, jednak Tommy wciąż się wahał. - Proszę... - Zrobił minę zranionego psa – to zawsze działało, kiedy o coś prosił.

- Och, no dobrze. - Spojrzał na zegarek. - W sumie mogę wpaść... Na chwilę.

Adam ucieszył się. Radość wlała się w jego organizm tak szybko, że nawet nie zauważył, jak w niekontrolowanym geście przytulił blondyna, czego ten się nie spodziewał. Tommy zamarł w bezruchu, a widząc, że mężczyzna trochę za długo się do niego lepi, poklepał lekko jego plecy.

- Uhmm, przepraszam. - Adam szybko odsunął się od gitarzysty, jego twarz przybrała barwę purpury. Lambert, palnij się w ten głupi łeb! Wziął torbę, próbując opanować emocje. Pragnął teraz zapaść się pod ziemię albo chociaż schować się gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. - To... Idziemy? Muszę jeszcze tylko wpaść do dyrektora Perry'ego podpisać wymówienie.

***

Adam i Tommy skierowali się ku wyjściu. Kiedy wyszli na świeże powietrze, poczuli się o wiele lepiej niż w dusznych pomieszczeniach teatru Artman. Skierowali się w stronę parkingu. Był tam zaparkowany samochód Adama, którym zdecydowali się jechać do klubu.

- Cholera, znowu nie będę mógł pić, bo prowadzę. To szczęście w nieszczęściu wszystkich kierowców. - Mruknął, mijając kolejne samochody.

- Mogę poprowadzić za ciebie. Zawiózłbym cię do domu, a potem wziął taksówkę. Musisz mi tylko podać adres.

- Naprawdę zrobisz to dla mnie? Byłoby wspaniale! - Ucieszył się Lambert.

- Nie ma problemu. I tak nie tykam alkoholu. Mogę wsiąść za kółko... - Kiedy Adam zatrzymał się przy odpowiednim samochodzie, Tommy stanął jak zamurowany. Zobaczył przed sobą białe sportowe auto z odkrytym dachem. Gdyby był wierzący, prawie by się przeżegnał, kiedy zobaczył, że brunet zamierza wsiąść do auta. - Zaraz, zaraz. Maserati GranCabrio? To jakiś żart?

Adam wrzucił czarną torbę na tylne siedzenie. Obejrzał się na blondyna. - Nie, dlaczego?

- Masz dzianych rodziców czy pracujesz jako galerianka? - Tommy wsiadł do auta. Czarne skórzane fotele były bardzo wygodne. Spojrzał na Adama, który roześmiał się z powodu trafionego żartu.

- To pierwsze. Mój ojciec jest dyrektorem Novotel Wirelles, mama projektantką wnętrz. Kupili mi go na moje dwudzieste urodziny. Bardzo mi się podoba, ale niestety bardzo często się psuje. Nie polecam kupna. - Powiedział wesoło i przekręcił klucz w stacyjce. Silnik zawarczał cicho i po chwili znaleźli się na ruchliwej jak na tę porę drodze.

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, panie idealny. - Muzyk skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Gitara z autografem Hendrixa, aktorstwo, samochód za co najmniej pięć milionów. Co będzie następne? Willa na obrzeżach miasta? - Wyliczał na palcach i zerknął na przyjaciela – na jego obliczu ciągle widniał szeroki, radosny uśmiech. - A najciekawsze jest to, że i tak nie dowiedziałam się o tobie nic ponadto, że jesteś sobie bogatym Adamem Lambertem, który dla kaprysu rzuca coś, w czym jest naprawdę dobry.

- Przykro mi, że tak mnie osądzasz. - Uśmiech zniknął z twarzy bruneta. Ze smutkiem wpatrywał się w sygnalizację świetlną i oczekiwał na zielone światło.

- Przepraszam, ale nie potrafię myśleć inaczej. - Powiedział trochę za głośno, postanowił więc przyciszyć głos. - Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem, ale pojawienie się ciebie w moim życiu mogę porównać do spotkania z zielonymi ufoludkami, które, nie wiadomo, czy mają dobre, czy złe zamiary.

Adam spojrzał na niego tajemniczo. Nazwał mnie... Przyjacielem... Rozmyślał nad tym chwilę, przez co nie zorientował się, że słup sygnalizacyjny rozświetlił się kolorem nadziei – takową miał właśnie Adam. Miał nadzieję, że kłótnia z tym drobnym blondwłosym chłopakiem zakończy się happy endem. Kierowcy za nimi zaczęli naciskać na klaksony, przez co Lambert zbyt szybko puścił sprzęgło. Auto zaryczało niebezpiecznie, lecz kierowca w ułamku sekundy naprawił swój błąd i opuścił pechowe skrzyżowanie. Kilka minut później parkował już swe auto na placu należącym do klubu „Mad Island”. Silnik został zgaszony. Tommy jak najszybciej chciał wysiąść. Sięgnął za rączkę od otwierania drzwi, lecz Adam zatrzymał go, łapiąc za dłoń.

- Tommy, poczekaj. - Lambert spojrzał na niego poważnie. Kiedy czekoladowe tęczówki obrzuciły go złowrogim spojrzeniem, poczuł się zakłopotany, lecz nie cofnął ręki. - Przepraszam. - To słowo zawsze z trudem przechodziło przez jego gardło, ale musiał to zrobić. Chciał odzyskać zaufanie blondyna za wszelką cenę.

- Za co? - Spytał poważnie Tommy, spoglądając na kierownicę. Nie mógł dopuścić do konfrontacji z niebieskimi oczami. Bał się, że i tym razem przegra z błękitem tajemniczego oceanu, który krył się w oczach jego towarzysza.

- Za to, że nic ci o sobie nie powiedziałem. Za to, że nic o mnie nie wiesz i dlatego określasz mnie w ten sposób. - Ciągle kurczowo trzymał obiema rękami jego dłoń jakby bał się, że muzyk zaraz zniknie i nigdy nie wróci. Próbował nawiązać kontakt wzrokowy z Ratliff'em, ale ten mu na to nie pozwalał. - Posłuchaj, obiecuję ci, że jeśli tylko mi na to pozwolisz, opowiem ci o sobie wszystko, co tylko chcesz.

Tym razem Tommy Joe nie mógł się powstrzymać. Spojrzał w oczy Adama trzeźwym wzrokiem. Wpatrywał się w nie bardzo długo, jakby w nich zatonął. Są takie piękne... Kiedy Lambert się uśmiechnął, jego oczy zaczęły się błyszczeć. Tommy patrzył na niego nieprzerwanie – oczy, brwi, policzki, nos... Usta – to na nich zatrzymał swój wzrok najdłużej. Pełne wargi były lekko zaróżowione, wydawały mu się idealne. Nie wiedział, czy wyobraźnia spłatała mu figiel, czy naprawdę zobaczył, jak wymawiają jego imię.

- Tommy? - Adam ścisnął jego rękę trochę mocniej niż zamierzał, przez co chłopak wrócił do rzeczywistości. Tommy kiwnął lekko głową w geście niezrozumienia. - Słyszysz mnie? Wyglądałeś, jakbyś się wyłączył. - Zmarszczył brwi, a Tommy się zarumienił. Dziękował w myślach każdej świętej istocie we Wszechświecie, że jest już noc i jego przyjaciel nie może zobaczyć różowego odcienia na jego twarzy.

- Przepraszam, zamyśliłem się. - Złapał się za głowę i przetarł spocone czoło. - Chyba nie za dobrze się dzisiaj czuję.

- Ale... Już jesteśmy pod klubem, więc...

- Nie, jest dobrze. Pewnie za chwilę mi przejdzie. - Zamrugał dwukrotnie i spojrzał w przednią szybę. - A wracając do naszej rozmowy... Koniecznie musisz mi powiedzieć o sobie wszystko, co wiedzieć powinienem, okey? - Adam pokiwał szybko głową, a ten kontynuował. - Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nurtuje mnie tylko jedno pytanie dotyczące twojej osoby. - Wskazał na niego palcem i spuścił na chwilę wzrok na swoją drugą dłoń. Ciągle spoczywała ona w dłoniach Adama, stykając się z jego przyjemnym dotykiem.

- Słucham? - Rzekł Adam, a Tommy podniósł głowę.

- Dlaczego, do cholery, zrywasz z teatrem, skoro tak idealnie się w nim odnajdujesz? Pasujesz do sceny jak dwie połówki tego samego jabłka. - Rzekł z niedowierzaniem, w jego barytonie słychać buło pretensję.

- Owszem. Mam pojęcie o tym, że pasuję do sceny. - Nastąpiła krótka cisza. Zaśmiał się. - Czuję, że jestem stworzony do występowania na jej deskach. - Powiedział z rozmarzeniem, patrząc w dal poza ramię blondyna. - Odszedłem z teatru, bo w moich marzeniach i wszystkich wyobrażeniach ta scena jest trochę inna. - Mówiąc to spojrzał na swoje ręce, które nieświadomie zaczęły rysować kontury różnych kształtów na wierzchniej stronie dłoni jego przyjaciela.

Tommy odwrócił role i teraz on dzierżył dłoń Adama. Ścisnął ją mocno próbując zwrócić jego uwagę na swoją twarz. Kiedy udało mu się osiągnąć ten cel, puścił ją.

- Opowiedz mi.

- O czym? - Adam wcisnął przycisk zamykania dachu. Obserwował, jak czynność jest wykonywana.

- O twoich marzeniach. Jaka scena jest w twoich wyobrażeniach?

- Nie powiem ci. Uznasz mnie za świra! - Rzekł z rozbawieniem.

- Powiedz. Chyba już nic mnie nie zdziwi. - Kiedy dach się zamknął, założył ręce na kark i przechylił głowę. Jego długie kosmyki opadły na twarz, a on zmienił pozycję na pół-leżącą.

- No dobra. Tyko się ze mnie nie śmiej. - Rzucił aktor i zbliżył się do blondyna. Dzieliło ich teraz zaledwie trzydzieści centymetrów. - W moich marzeniach... - Wyciągnął rękę i zaczął odgarniać blond kosmyki z twarzy Tommy'ego. Blondyn uważnie obserwował jego poczynania. - …stoję na środku sceny. Reflektory padają tylko na mnie tworząc jasny okrąg wokół mojej osoby. - Trzymam czarny statyw jedną ręką, druga spoczywa na lśniącym mikrofonie. Mój zespół znajduje się w cieniu za mną, gitarzysta zaczyna wprawiać struny swojego instrumentu w lekkie drgania tym samym dając mi znak. - Adam wpatrzył się w oczy muzyka – wyrażały teraz bezgraniczne skupienie. Spróbował zaryzykować i dotknął opuszkiem palców jego skroni, następnie przesuwając je po policzku w stronę szyi. - We właściwym momencie otwieram usta... - Zahaczył o jego wargi, po czym zsunął rękę w dół. Spoczęła na jego szyi. - ...a z mojego gardła zaczyna wypływać seria dźwięków układających się w tekst piosenki.

Tommy patrzył jak zahipnotyzowany podczas gdy Adam opowiadał o swoim najskrytszym pragnieniu. Poczuł drażniące ciepło w miejscach, gdzie zawędrowały opuszki palców Lamberta, jakby właśnie dostawał gorączki. Nie chciał jednak teraz przerywać – nie usłyszał przecież końca opowieści. Albo sam przed sobą nie chciał przyznać, że to, co robi z nim Adam, po prostu mu się podoba.

Brunet kontynuował. Jego ręka zsuwała się teraz po ramieniu Ratliff'a wprawiając w mrowienie bladą skórę pokrytą licznymi tatuażami.

- A kiedy tak śpiewam, publiczność przede mną słucha mnie jak zahipnotyzowana. Na ich twarzach maluje się zachwyt, a muzyka i słowa.. - Złapał go za dłoń i poprowadził ją do swej klatki piersiowej. Przyłożył jej wewnętrzna stronę w miejscu, gdzie w regularnym rytmie biło jego serce. - ...trafiają prosto do ich serc. - Zamilkł. Pozwolił, by słuchacz pomyślał nad ostatnimi słowami. Wpatrywali się w siebie jak w obrazek. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów, jednak Adam nie mógł pozwolić sobie na gest, który opanował teraz jego umysł. Nie pozwolił sobie go wykonać, gdyż zepsułby on całą chemię, która wytworzyła się między nimi w ciągu tych trzech dni. Zamiast tego puścił rękę blondwłosego chłopaka i zanim ten zdążył pomyśleć o tym, jaka scena mogłaby się za chwilę rozegrać, Adam powrócił go do rzeczywistości.

- Takie jest moje największe marzenie. - Odsunął się od niego na dobry metr. - Mam nadzieję, że wkrótce się spełni. - Rzekł w zamyśleniu i spojrzał na przyjaciela.

- Jak to „wkrótce się spełni”? - Tommy powtórzył w pytaniu jego słowa. Zdążył już wrócić do teraźniejszości.

- Ano tak. W przyszłym tygodniu jadę do Hollywood. Poczyniłem już pewne kroki, by obrazy z mojej wyobraźni stały się jawą.

- Wyjeżdżasz? Za tydzień? - Tommy posmutniał. Pomyślał o tym, że straci jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Miał wprawdzie kumpli, z którymi raz w tygodniu chodził na piwo, czasami mieli też inne rozrywki, ale przed nikim jeszcze nie otworzył się tak, jak przed mężczyzną siedzącym naprzeciwko niego.

- Nie smuć się. Wiesz, widząc twoją minę mógłbym teraz pomyśleć, że ci na mnie zależy. - Uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. Zbliżała się dziesiąta. - Zbieraj się, pora już iść. - Klepnął go w ramię i wysiadł z auta. Okrążył samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. Tommy wysiadł posłusznie i wolnym krokiem skierowali się w stronę źródła muzyki.

Ale... Mi chyba naprawdę na tobie zależy... Tommy spojrzał ukradkiem na uśmiechniętego Adama. Po chwili utkwił wzrok w rozciągającym się przed nim czarnym betonie. Nie wiedział już czy jego serce i rozum mówią mu prawdę, czy robią sobie z niego żarty. I umysł, i narząd pompujący krew były tego wieczora wyjątkowo zgodne. Tommy Joe całym sobą czuł, że idący mężczyzna zaczyna zajmować coraz więcej miejsca w jego życiu. Teraz czuł, że radość zaczyna z niego ulatywać. Nie chcę, żeby wyjeżdżał. Znów zaczął sobie wmawiać, że los nigdy nie pozwoli mu być szczęśliwym, że nigdy nie będzie mu dane mieć prawdziwego przyjaciela. Co mam zrobić, żebyś został? Był bezradny – nie mógł przecież zmienić woli drugiego człowieka. Kolejny raz musiał się pogodzić z tym, że ważna dla niego osoba, opuści go i nigdy nie wróci i nie może się temu przeciwstawić. Adam, bardzo mi na tobie zależy, ale nie wiem, jak ci to powiedzieć.



piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 7 - Moja miłość

Witam, dziś się nie rozpisuję, ale muszę oznajmić, że z powodu pracy sezonowej mam bardzo mało czasu na przepisywanie na kompa treści. Wybaczcie mi więc, jak się zdarzy, że nie dodam posta na czas :/ Bardzo się cieszę, że chociaż niektórym się podoba, dlatego dziś specjalna dedykacja dla tych, którzy zamierzają wyrazić swoją opinię pod postem :)
Till - mam na ciebie focha! Nie komentujesz, nie wiem, czy cię nie zawiodłam moim opowiadaniem. Opuściłaś mnie? :(

Moja miłość

- Opowiedz mi coś o sobie. - Powiedział cicho Adam kończąc swoje danie.

- Co dokładnie mam ci powiedzieć? Nie wiem, od czego zacząć. - Rzekł Tommy
i napił się soku pomarańczowego. Jego talerz od dziesięciu minut był pusty.

- Może od pełnego nazwiska. - Rzucił, na co oboje się roześmiali.

- Haha, okey. No to nazywam się Tommy Joe Ratliff, miło mi. - Podał rozmówcy rękę przez stół.

- Adam Lambert. - Brunet uścisnął dłoń Tommy'ego – była ona koścista, ale nadzwyczaj miękka w dotyku. - Mówią ci Tommy Joe czy Tommy?

- Tak i tak, mi to obojętne. Nie lubię natomiast, jak mówią mi tak oficjalnie: Thomas Joseph – to takie poważne. Pamiętam, jak matka się w ten sposób do mnie zwracała, kiedy byłem dzieckiem. Ojciec – to już inna, koszmarna historia. - Tommy natychmiast ugryzł się w język. Od chwili tamtego wydarzenia obiecał sobie, że nigdy nie wspomni o tym mężczyźnie. Niestety, tragedia rodzinna sprzed lat znów nie dawała o sobie zapomnieć.

- Jak to: „koszmarna”? - Po tym pytaniu Ratliff trochę się speszył. Ciągle próbował odsunąć od siebie obrazy, które ciągle tkwiły w jego pamięci. Opuścił głowę w dół, zaczął wpatrywać się w talerz. Adam zauważył, co się dzieje z blondynem. Poczuł się trochę zakłopotany. - Przepraszam. - Wydukał i oparł rękę na jego ramieniu, co spowodowało, że Tommy natychmiast podniósł głowę czując lekki ciężar w okolicy szyi. - Jeśli nie powiesz, zrozumiem. Widzę, że naprawdę musi to być jakaś trudna sprawa, skoro tak nagle zniknął ci uśmiech z twarzy. - Powiedział szczerze i uśmiechnął się delikatnie.

- Nie, po prostu... Musielibyśmy się trochę bardziej poznać, żebyś w pełni zrozumiał tę historię. Może kiedyś ci ją opowiem... - Tommy spojrzał na swego kompana. Kąciki jego ust nieśmiało uniosły się ku górze. - Po kilkunastu drinkach.

Adam zaśmiał się. Chciał mu zadać jeszcze kilka pytań, ale ograniczył się do jednego. - A jak to się stało, że jesteś muzykiem?

- Sąd rodzinny przyznał opiekę nade mną ojcu chrzestnemu. Wujek Henry razem z ciotką Klarą mieszkali w Sacramento. Mieli winnicę i małe gospodarstwo. Nie mogli mieć dzieci, więc traktowali mnie jak własnego syna. Dopiero, kiedy do nich trafiłem, moje życie nabrało sensu. Zaopiekowali się mną, wuj Henry na piętnaste urodziny kupił mi gitarę. Powiedział mi wtedy: : „Tymi drobnymi rączkami nie wydoisz mi krowy na moim ranczu, chłopcze. Jesteś za to precyzyjny jak cholera, a tego nie da się nauczyć”. - Ratliff założył ręce za głowę. - Ćwiczyłem więc tak długo, aż nie doszedłem do perfekcji. Nikt mnie nie nauczył grać, Henry pokazał mi tylko podstawowe chwyty i jak zagrać melodię do piosenki „Don't worry be happy” Bobby'ego McFerrina. Ten tekst zawsze chodzi mi po głowie jak jestem na kacu. - Rzekł z rozmarzeniem i spojrzał na Lamberta. Ten słuchał z uwagą. Już skończył jedzenie, została mu tylko pełna szklanka napoju, którą co chwilę podnosił do ust. - Ale nie o tym. - Powiedział szybko, po czym kontynuował pierwotny temat. - A więc grałem, kombinowałem, udoskonalałem moją grę aż... - Westchnął. - Zakochałem się. - Powiedział i zerknął na słuchacza, który zakrztusił się sokiem na dźwięk ostatnich słów. Kiedy już się uspokoił, Tommy postawił pustą szklankę na blat.

- Jak to zakochałeś się? W kim? - Rzekł Adam, nie mogąc doczekać się końca historii. Podparł się łokciami o metalowy stół i wlepił niebieskie oczy w blondyna.

Tommy zaczął się z niego śmiać. Mimo, że jego opowieść była prosta, młody mężczyzna chyba nie do końca ją zrozumiał.

- Nie w kim, ośle, ale w czym! - Blondyn uderzył go lekko w czoło, na co ten się uśmiechnął. - Moją pierwszą i chyba ostatnią miłością była, jest i będzie muzyka. Nie odkocham się już, nie ma mowy. - Poklepał futerał leżący na krześle obok. Uśmiechnął się szczerze i położył talerze na jeden stos. - Kelner!? - Zawołał jednocześnie unosząc rękę. Po chwili przy ich stoliku zjawił się siwowłosy staruszek z łagodnym obliczem. Wyglądał bardzo szarmancko w służbowym uniformie i z tacą w ręku. - Poprosimy deser. - Tommy zmierzył Adama, który wyglądał jak zahipnotyzowany. - Adam, co chcesz? - Kiedy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi, machnął ręką i zaczął składać swoje zamówienie. Po chwili znów zwrócił się do Adama. - Namyśliłeś się już?

- To samo. - Mruknął Adam, nie słysząc nawet, co jego towarzysz zamówił. Był teraz w swoim świecie i ciągle analizował to, co Ratliff mu przed chwilą opowiedział. Kelner odszedł. Zostali sami z każdej strony otoczeni stolikami zapełnionymi głodnymi gośćmi. - Dlaczego „ostatnią”? - Mruknął zauważając dziwne słowo w wypowiedzi Tommy'ego. Spojrzał na niego z poważną miną.

- Co ostatnią? - Tommy zaciekawił się, opierając ręce o stół.

- Powiedziałeś: „Moją pierwszą i chyba ostatnią miłością była, jest i będzie muzyka.” Dlaczego ostatnią? - Adam prawie wwiercał się źrenicami w oczy blondyna. Chciałbym zajrzeć do twoich myśli, żeby wszystko zrozumieć, ale tak się chyba nie da...Musisz mi powiedzieć, o czym myślisz, żebym w pełni zrozumiał, jakim jesteś człowiekiem. Muszę cię poznać i zrobię to. Nie poddam się.

- Bo... - Znów palnąłem głupstwo! Będę musiał nad sobą popracować. Nie mogę przecież kłamać. Cholera... Zerknął w jego oczy – Adam wpatrywał się w niego tak intensywnie, że blondyn musiał uciekać przed jego wzrokiem, by cokolwiek powiedzieć. - Może to głupie. Pogodziłem się już z tym, że nigdy nie znajdę nikogo, kto by mnie kochał tak... Naprawdę. Kiedyś wierzyłem w bajki – rycerz na białym koniu w końcu odnajdzie swoją księżniczkę, a kiedy ją pocałuje, zakochają się z sobie tak mocno, że nic ich nie rozłączy aż do śmierci. Ale kiedy dorosłem, przejrzałem na oczy: wszystkie te księżniczki okazały się podłymi wiedźmami, które kolejno rzucały na mnie czar cierpienia i rozpaczy. Bajki są JEDNYM-WIELKIM-KŁAMSTWEM! - Kiedy Tommy pomyślał sobie o swojej byłej już dziewczynie, zmarszczył brwi i założył ręce na tors. Poczuł obrzydzenie do niej i swoje poniżenie przypominając sobie wczorajszy akt, którego był świadkiem.

- Może te bajki są kłamstwem, ale każde kłamstwo zawiera ziarnko prawdy. Albo opacznie je rozumiesz.

- Jak to?

- Może – to tylko teoria – to nie muszą być wcale księżniczki? - Adam bał się tego, do czego zaczął zmierzać. Jednym zdaniem wywołał u blondyna wątpliwości. W ostatniej chwili spróbował się wycofać. - Plotę bzdury, nie słuchaj mnie. - Rzucił i odchylił się na oparcie krzesła.

Tommy jednak zdążył już podchwycić kierunek rozmowy. Zaciekawiło go, co Lambert ma do powiedzenia. - Nie, proszę, kontynuuj. - Powiedział dobitnie, może trochę za bardzo podkreślił słowa, które wypuścił z ust.

- Skoro te księżniczki są zołzami, to są złe. Zostają rycerze, nie? Ci dobrzy. Każdy wie, że tylko dobro z dobrem tworzy nierozerwalną całość, a dobro ze złem to jakby cukier, który zawsze może się rozsypać i wiadomo, że możesz go pozbierać tylko odkurzaczem. Nie wiem tylko, czy to pasuje do twojej bajki, w końcu każdy ma o tym inne wyobrażenie... - Po wypowiedzeniu tego krótkiego monologu Adam sam zgubił się w sensie swych słów. Tommy jednak uśmiechnął się i zamrugał dwukrotnie.

- Sądzisz, że powinienem zainteresować się facetami? O to ci chodzi? - Tommy zaśmiał się pod nosem. - To, że robię sobie makijaż i zawsze noszę przy sobie czarny lakier do paznokci nie znaczy, że jestem jakąś panienką...! - Zbuntował się.

- Ależ nie... - Adam już chciał się tłumaczyć, ale zamilkł, kiedy Ratliff głośno się roześmiał.

To był żart. Niewinny żart, który bardzo rozluźnił atmosferę. Lambert uśmiechnął się, po czym zauważył, że ich kolejne zamówienie zostało zrealizowane. Czy to na pewno dla nas? Już miał się zapytać o to kelnera, kiedy zauważył, że Tommy oblizuje się na widok swojego deseru. Przed oczyma obu mężczyzn ukazały się dwa duże pucharki lodów czekoladowych i także dwa miękkie wafle okryte białą pierzynką bitej śmietany oraz spływającą już po ściankach polewą czekoladową.

- Czy my to zamówiliśmy? - Powiedział zdziwiony brunet. Kto to wszystko zje... – pomyślał i przyjrzał się bliżej swojej porcji lodów.

- Nie. Święty turecki, wiesz? - Tommy spojrzał na jedzenie i ukazał rząd białych zębów. - Łał, muszę tu przychodzić częściej. Dobrze, że nie jadłem wcześniej obiadu... - Tommy zabrał się do jedzenia. Zaczął od gofra: kiedy wziął pierwszy kęs, nad jego ustami powstały białe wąsy.

Adam, widząc to, roześmiał się szczerze. Jeszcze nigdy nie widział kogoś wyglądającego tak zabawnie jak w tej chwili gitarzysta.

- Właśnie dorobiłeś się pierwszych w swoim życiu białych wąsów. - Powiedział, po czym zaczął się śmiać. Tommy szybko się oblizał, lecz cienka warstwa śmietany pozostała na jego policzku. - Masz jeszcze trochę. Tu. - Rzekł rozbawiony i pokazał na sobie, gdzie Tommy jest brudny. Tommy oblizał się jeszcze raz, jednak nic to nie dało. Nie mógł się też wytrzeć, bo w rękach trzymał rozpadającego się gofra.

- No pomóż mi, bo nie mogę. - Tommy zaczął się denerwować, pokazał swe brudne ręce. - Albo zaraz ty będziesz brudny. - Zagroził palcem, na którym miał trochę czekolady.

- Poczekaj, dzieciaku. - Adam wziął serwetkę, która leżała na stole. Łagodnie dotknął nią policzka Tommy'ego i powoli usunął lepką substancję. Kiedy to zrobił, ich spojrzenia się spotkały. Adam zarumienił się spostrzegawszy, że muzyk cały ten czas go obserwował. - Już. Już jesteś czysty.

- I tak będę zaraz brudny. Jeszcze nie zjadłem do końca. - Uśmiechnął się, po czym spojrzał na deser. - Ty też lepiej jedz. Lody ci się roztopią, haha!

- Martw się o swoje, żebym i twoich nie zjadł.

- Ha, żartowniś.

Dobrze, że za to nie płacę. Pierwszy raz chyba. Muszę zainwestować w drugi żołądek i karnet na siłownię... - dopowiedział już w myślach i zabrał się za jedzenie gofra. Zaczął jednak od bitej śmietany i po jej zjedzeniu zabrał się za spód. Zgodnie z przeczuciami Tommy'ego – na końcu i tak obaj byli umazani czekoladą.

***

Adam i Tommy szli główną ulicą miasta. Mimo, że wytworzył się między nimi pewien rodzaj przyjaźni, poczuli się trochę niezręcznie po obiedzie. Adam chciał zlikwidować ten problem i wszystkie niedomówienia.

- Nie dokończyliśmy rozmowy. - Powiedział poważnie.

- Jakiej rozmowy? - Tommy nie zwracał uwagi na towarzysza. Szedł z nim ramię w ramię uważając na przechodniów.

- W restauracji. Mówiłeś, że nie znalazłeś prawdziwej miłości, a ja spytałem, czy w grę wchodzą mężczyźni. - Powiedział ledwie słyszalnie jakby bał się odpowiedzi.

Tommy przystanął. Zwrócił wzrok w kierunku bocznej wystawy sklepowej. Zaczął się wpatrywać w manekina ubranego w ekskluzywny garnitur. Odetchnął.

- Nie zastanawiałem się nad tym. Dotychczas mężczyźni mnie nie pociągali. Nie wiem, może nie zwracałem na nich uwagi... Zawsze patrzyłem tylko na kobiety... Sądzisz, że mógłbym pokochać faceta? - Tommy spojrzał poważnie na szybę, w której odbijał się Adam. Utkwił w nim wzrok tak głęboko, że Lambert spodziewał się, że zaraz przejrzy całą jego duszę i odkryje prawdę. Nie okazał jednak swoich wewnętrznych emocji i zachował poważną minę.

- To zależy tylko od ciebie. Myślę, że jeśli w twoim życiu pojawi się mężczyzna godny twojej uwagi, spojrzysz na niego, poznasz. Być może poczujesz jakieś uczucie uścisku w gardle, ukłucie w sercu. - Adam uśmiechnął się lekko i położył rękę na jego ramieniu. Stał za plecami blondyna, ich sylwetki odbijały się w szybie.

Kiedy brunet wykonał ten gest, Ratliff poczuł, jak jego żołądek kurczy się do minimalnych rozmiarów. Czy o tym on mówi? Co się ze mną dzieje? To chyba od jedzenia... Tommy odwrócił się gwałtownie, co spowodowało, że Lambert zabrał wyciągniętą rękę. Patrzeli sobie teraz głęboko w oczy – brązowa otchłań niemal równoważyła się z niebieską tonią. Oboje byli tak skupieni, że nie zauważyli, jak czarne chmury zebrały się nad miastem. Nieliczni jak do tej pory przechodnie mijali ich nie siląc się nawet na spojrzenie.

- Nie wiem, dlaczego mówisz o tym tak, jakbyś tego już doświadczył.

Adam nie wiedział, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Owszem, Tommy miał rację, ale prawda byłaby dla niego zbyt bolesna. Czarnowłosy spróbował się wydostać z tej ciemnej dziury, w jaką przed chwilą wpadł.

- Tommy, to tylko wyobrażenie... - Powiedział trochę głośniej niż zamierzał. - Myślę, że na temat prawdziwej miłości wiem tyle, co ty i w pewnym stopniu zgadzam się z twoimi poglądami. - Adam rozejrzał się po mieście – zapadał już zmrok. - Chodź, ciemno się robi, odprowadzę cię do domu, zgoda?

U Tommy'ego znów pojawił się uśmiech. Ogarnął wzrokiem przestrzeń wokół siebie: czarne chmury zebrały się na nieboskłonie; zanosiło się na burzę. Mieszkańcy uciekali do domów w obawie przed zmoknięciem.

- Pewnie, to niedaleko.

Zaczęli iść prawą stroną chodnika. Nie obawiali się burzy, a Adam zaczął nawet gwizdać melodię wspomnianego wcześniej przez przyjaciela utworu. Po chwili Tommy'emu także udzielił się nastrój Lamberta – podchwycił melodię, nie spiesząc się. Zanim doszli na dziewiąte piętro starego wieżowca rozmawiali jeszcze o różnych błahostkach. Ratliff opowiedział Lambertowi o incydencie, jakiego był świadkiem po przekroczeniu progu domu. Adamowi bardzo spodobał się pomysł z rzeczami Carmen, a drodze zajrzeli, czy „śmieci” jego byłej już dziewczyny zostały zabrane. Okazało się, że miejsce, gdzie je zostawił, świeciło pustkami. Oboje byli bardzo zmęczeni. Winda była zepsuta od trzech dni, więc pozostały im tylko schody. Adam spojrzał na zegarek – zbliżała się godzina dwudziesta piętnaście. Stanęli przed dębowymi drzwiami z solidnym zamkiem.

- Dzięki, że się tu ze mną wdrapałeś. Schody to prawdziwa katorga. - Tommy przez chwilę szukał w kieszeniach kluczy. Znalazł je w tylnej kieszeni i włożył do zamka. Zerknął na Adama, który złapał się za kark.

- A ja nie narzekam, przynajmniej zgubiłem dzisiejszy deser. - Roześmiał się, a wraz z nim Tommy. Lambert oparł się o ścianę, by odetchnąć.

- Wejdziesz do mnie? - Spytał niepewnie Ratliff otwierając drzwi.

- Nie mogę, muszę już iść. Burza się zbliża, a muszę dotrzeć jeszcze do domu... - Poczuł się niezręcznie. Z Tommy'm rozmawiało mu się jak z nikim innym. Chciał jeszcze zostać, ale wiedział, że to niemożliwe.

- A... Może spotkamy się jutro? - Blondwłosy znów zadał pytanie, był coraz bardziej zakłopotany. Cholera, tak fajnie się gadało!

- Chciałbym, ale ten pomysł też odpada. Od rana przygotowuję dekoracje, potem próba generalna... - Adam wymieniał swoje plany do zrealizowania w jutrzejszym dniu. Nagle w jego głowie pojawił się pewien pomysł. - Hej, a może przyjdziesz na premierę? - Jego oczy zaświeciły się. Spojrzał z wyczekiwaniem na Ratliffa, który wyglądał, jakby zobaczył szaleńca.

- Dekoracje, próba... Premiera? Czym ty, do cholery, się zajmujesz? - Tommy powiedział z zaskoczeniem. Aktor? To by do niego pasowało. Zachowuje się bardzo... Teatralnie...

- No, pracuję w teatrze jako... Aktor. - Adam zastanowił się nad brzmieniem tego słowa. Z pewnością określenie „artysta estradowy” bardziej do niego pasowało. Zaśmiał się i podrapał w czoło. - Nie mówiłem ci?

- Eee... Nie. To mówiłeś, że masz jutro... Co?

- Jutro mam próbę generalną musicalu Wicked. To będzie mój ostatni występ. Przedstawienie zaczyna się o siódmej. Teatr The Artman na ulicy...

- Okej, dam ci swój numer, to mi wyślesz ten adres.

- Przyjdziesz? - Spytał zdziwiony, na co Tommy pokiwał głową i zaczął podawać mu swój numer telefonu. - Ale naprawdę? To... Cudownie! Ale złap mnie potem... Znaczy po występie. Będę za kulisami. - Adam nie mógł uwierzyć. Zaczął iść w stronę schodów. W połowie korytarza odwrócił się do chłopaka i zapytał jeszcze raz dla pewności. - Na pewno przyjdziesz?

- Tak, idź już! Przyślij mi tylko adres.

- Jak tylko wrócę do domu, do zobaczenia! - Krzyknął jeszcze i zniknął na klatce schodowej.

- Cześć. - Wyszeptał cicho Ratliff po tym, jak mężczyzna znikł mu z oczu. Wszedł do mieszkania z futerałem w ręku. Kiedy zapiął zasuwkę i przekręcił klucz w zamku, zaczął ściągać buty.

Ślad byłej dziewczyny zatarł się, nawet woń jej perfum już się ulotniła. Tylko na podłodze leżała jedna kartka. Zapewne wsunięta przez szparę w drzwiach. Wiedział, od kogo jest, jednak nie zamierzał czytać zapisanych na niej liter. Położył papier na kredensie w salonie i ciągle dzierżąc skórzany futerał z gitarą, poszedł do sypialni, gdzie mógł się wreszcie zająć swą ukochaną – muzyką.


piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 6 - Gitara

Skończyłam przepisywać ten odcinek we wtorek o 1:16. Mam nadzieję, że się spodoba. Jest też inny kolor tekstu. Kolor nadziei – nadziei, bo ostatnio nie mam pomysłów na dalszą część MZI. Zrobiłam się cholernie leniwa przez te wakacje. :/ Dzisiaj nie ma dedykacji, ale jest prośba. Dzielcie się swoimi opiniami. Ostatnio zaniepokoiła mnie wiadomość od jednej czytelniczki, że nie może dodawać komentarzy. Jeśli coś będzie nie tak, proszę o kontakt przez Twittera.
Dzięki za komentarze i zapraszam do lektury.


Gitara

Adam przyjechał do domu bardzo późno. Od kilku dni zdarzało mu się to dosyć często, lecz tym razem nikt na niego nie czekał. Dom wypełniony był ciszą oraz wszechogarniającą ciemnością. W kuchni nie świeciło się światło jak poprzedniego wieczora. Powolnymi ruchami skierował się do swojego pokoju. Wydawało się, że schody były ostatnią przeszkodą w dotarciu do celu, jakim było miękkie, wygodne łóżko. Niestety, nie zdążył nawet złapać klamki, kiedy ktoś wypowiedział szeptem jego imię. Zamknął na chwilę oczy, po czym odwrócił się z grymasem na twarzy. Ujrzał rudowłosego mężczyznę, po którym odziedziczył tak dużo cech, że nawet już nie liczył. Stał na środku wąskiego korytarza wpatrując się   w bruneta.

- Tato? Czemu jeszcze nie śpisz? - Spytał z lekkim rozdrażnieniem Adam. Był zły, że moment, kiedy położy się do łóżka, znów się odwleka.

- Długo cię nie było. Mama się martwiła, kazała mi na ciebie poczekać. - Rzekł ze spokojem.

- Śpi?

- Tak, zmusiłem ją do tego, bo chciała na ciebie czekać. Słyszałem od Neila, że cie przyjęli.

Na twarzy Adama pojawił się lekki uśmiech. - No tak. Właśnie widzisz przed sobą uczestnika ósmej edycji programu American Idol. - Lambert zamyślił się, lecz po chwili rzekł. - Nadal nie mogę w to uwierzyć.

Eber uśmiechnął się, po czym rozłożył ręce w geście uścisku. Przytulił lekko syna poklepując po plecach, wyrażając tym swoją dumę. - Moje gratulacje. Wiedziałem, że się dostaniesz.

- Tato? - Adam odsunął się nieznacznie. - Tylko nie rób z tego takiej rewelacji, jak w przedszkolu, co? Nie chcę szumu w mieście, to był w końcu tylko casting.

Eber zaśmiał się. Przypomniał sobie, jak Adam chodził do przedszkola i miał występować w teatrzyku. Był wtedy taki dumny, że każdemu napotkanemu na ulicy znajomemu chwalił się synem i zapraszał na nadchodzące szkolne przedstawienie. Wyszedł z tego niezły bałagan, bo nie dość, że miejsca na sali było o połowę mniej niż przybyłych gości, to na dodatek Adamowi składano wyrazy uznania i gratulacje jeszcze tydzień po spektaklu. Jedyną tego zaletą były ogromne datki przeznaczone na akcję charytatywną, z okazji której odbywało się to przedstawienie i szkołę, w której ponoć „trzeba rozwijać takie talenty jak grający główną rolę Adam”. Miał wtedy zaledwie pięć lat, a już robił furorę. Jak ten czas szybko zleciał.

- Nie mogę ci tego obiecać. Z pewnością Neil już wszystko wypaplał. Wiesz, jakim jesteś dla niego wzorem.

Adam rzeczywiście był wzorem dla swego brata. Choć Neil był aż o trzy lata młodszy, próbował naśladować swego brata prawie we wszystkim, a Adam doskonale o tym wiedział od chwili, kiedy w piątej klasie zauważył, że chłopak zawsze rozmawiając z nim uważnie mu się przyglądał i śledził go, jak tylko ten oddalał się z domu. Jednak w miarę, jak był starszy, robił to coraz rzadziej i w końcu wkraczając w dorosłość zaczął zajmować się poważniejszymi rzeczami, jak dziewczyny i zarabianie pieniędzy pracując jako DJ w pobliskim klubie.

- Kochany Neil. Mam nadzieję, że nie zaczął mi podbierać kosmetyków. - Powiedział i ziewnął przeciągle. Oczy zaczęły mu się zamykać, jakby za chwilę miał zasnąć.

- To ten. Idź spać, jesteś chyba wykończony, co? Pogadamy jutro przy śniadaniu. - Uśmiechnął się 
i zaczął zmierzać w stronę sypialni.

- Dobranoc. - Powiedział Adam, a kiedy usłyszał odpowiedź, przekroczył próg sypialni i rzucił się na łóżko. Wtulił się w poduszkę i po chwili zasnął.

***

Obudził go dźwięk swojego telefonu. W połowie nieprzytomny spojrzał na wyświetlacz, na którym widniał nieznajomy numer. Wcisnął zieloną słuchawkę ciekaw, kto może do niego dzwonić o ósmej rano.

- Halo. - Rzekł znużonym głosem i przeciągnął się na łóżku, prostując zastojałe kości.

- Dzień dobry. Czy pan Adam Lambert? - Usłyszał kobiecy głos.

- Tak, o co chodzi?

- Dzwonię w sprawie programu American Idol. Dostał się pan wczoraj do następnego etapu, 
w związku z czym musi się pan przeprowadzić do Hollywood, gdzie będą się odbywać lekcje śpiewu 
i próby występów. Mam panu przekazać, że do rezydencji Idola ma pan przybyć w najbliższy czwartek, to jest dwudziesty dzień sierpnia. Ma pan tam dotrzeć punktualnie o dziesiątej rano. Dojazd jest indywidualny. Adres rezydencji widnieje na dokumencie, który pan dostał. Czy wszystko jest jasne?

- Ta.. Nie! Chwileczkę, czy wiadomo już, kiedy będziemy występować na żywo? - Kiedy zadał to pytanie, usłyszał w słuchawce nerwowe chrząknięcie, które zapewne wydała kobieta przy aparacie.

- O ile mi wiadomo, przygotowania do show mają trwać dwa tygodnie, z czego wnioskuję, że pierwszy koncert na żywo, chłopcze, dasz, pierwszego września. Na bilecie do Hollywood jest wszystko napisane, powinieneś czytać uważniej. - Powiedziała znudzonym głosem. - Ma pan jeszcze jakieś pytania?

- Nie. Dziękuję. - Powiedział najuprzejmiej, jak umiał.

- W takim razie do zobaczenia w mieście aniołów, panie Lambert.

- Do... Zobaczenia. - Pożegnał się, w myślach powtarzając sobie informacje, które przed chwilą usłyszał.

Czwartek o ósmej. Czwartek o ósmej. Zanim ruszył się gdziekolwiek, sięgnął do nocnej szafki po długopis i notes. Zapisał ważną treść w zeszycie i poszedł do łazienki, by się odświeżyć. Muszę wyglądać koszmarnie. Pomyślał, przypominając sobie, że spał w ciuchach, które nosił przez cały wczorajszy dzień, a wieczorem nie wziął kąpieli. Moment, w którym spojrzał w lustro, nie był dla niego nowością. Znowu wyglądam jak yeti, które całą noc imprezowało z niedźwiedziem polarnym 
i pingwinami. Muszę się ogarnąć... Jego pobyt w łazience trwał co najmniej pół godziny, a kiedy miał już z niej wychodzić, zderzył się z zaspanym Neilem, który nawet nie zwrócił uwagi, na kogo wpadł. Jego podkrążone oczy wyraźnie dawały do zrozumienia, że nie przespał całej nocy. Nie zastanawiając się, jak Neil spędził noc, Adam skierował się do kuchni, gdzie jego rodzice jedli już śniadanie.

- Adasiu! - Leila niemal krzyknęła, kiedy podniosła wzrok. - Tak się cieszę, że ci się udało! - Zawołała entuzjastycznie i wstała, by uściskać syna. - Jesteśmy z ojcem tacy dumni.

Głowa rodziny wciąż jadła przypalonego na krawędziach tosta z masłem orzechowym kiwając tylko głową w geście zgody.

- Mamo, pozwól, że coś zjem i mnie puść, okey? - Brunet ledwo się odkleił od matki, zaraz usiadł, by nie wpaść w ramiona innego członka rodziny, np. brata, który przecież przed chwilą się z nim zderzył. Adam nałożył sobie dwie kanapki z masłem orzechowym i trzy z wędliną. Choć pochłaniał je niemal z prędkością światła, nie zdążył opróżnić talerza zanim wszedł Neil.

- Ha, podobno trzymasz linię, braciszku? Znowu cię przyłapałem! Co oznacza, że kolejny raz zmywasz naczynia. - Powiedział ze złośliwym uśmieszkiem i uderzył łokciem brata.

- Niedługo nie będziesz już widział mojego obżarstwa, a naczynia będziesz zmywał sam, chłopczyku. - Odpowiedział z przekąsem, po czym wziął ostatni kęs śniadania.

- Co? - Powiedzieli jednocześnie Neil i pierworodna braci. Oboje byli jednakowo zdziwieni dziwnymi słowami, które wypłynęły z ust piosenkarza. Jedyną osobą, która nie zareagowała, był ojciec Lamberta. Tylko on cierpliwie jadł tosty, a kiedy skończył, podniósł z zaciekawieniem wzrok.

- No... Żeby wziąć udział w programie, muszę jechać do Hollywood, prawda? Mam mieszkać 
w rezydencji Idola, gdzie będę się przygotowywał do występów na żywo. Nie rozumiem, skąd u was taki szok.

- Jak to? Wyprowadzasz się? A ja myślałam... - Leila zaniemówiła. Przybrała pozę Abrahama Lincolna obmyślającego nową ustawę i siedziała tak dopóty, dopóki nie podniosła głowy, by znów spojrzeć na starszego syna, który wpatrywał się w nią z miną kelnera przyjmującego zamówienie. - A będziemy mogli cię tam odwiedzać? - Przyłożyła dłoń do jego dłoni i spojrzała z wyczekiwaniem. Dopiero teraz zrozumiała, że to pisklę już dorosło i musi opuścić rodzinne gniazdo.

- Mamo, nie wiem. Wszystkiego się dowiem w Los Angeles. Ale mam nadzieję, że zobaczymy się, kiedy będą występy na żywo. - Adam wstał, by zanieść brudne talerze do zmywarki. Rozmowa skierowana została na bieżące sprawy rodziców. Adam spojrzał na zegarek – godzina 8:00 zamieniła się w 10:25. Postanowił szybko włożyć ostatnie naczynia i pobiec na górę. Kiedy skończył, zobaczył, że Neil gdzieś się ulotnił. Obdarzył miłym uśmiechem rodziców i pobiegł do samochodu. Za siedzeniem leżał czarny futerał, którego wczoraj zapomniał zabrać do domu. Zrobił to teraz. Zakluczył mercedesa ojca i pobiegł do domu. Pokonał drewniane schody i rozejrzał się po korytarzu.

- Gdzie ona jest...? - Mruknął zamyślony, po czym wybrał drogę na strych.

Po dziesięciu minutach szukania w końcu znalazł rzecz, na której mu zależało. Spod stosu zakurzonych przedmiotów wyjął duże czarne pudło z logo firmy Cobain. Kiedy je otworzył, jego oczom ukazała się duża czarna gitara akustyczna z autografem Jimi'ego Hendrixa. Adam dotknął podpisu, przypomniał sobie dzień swoich osiemnastych urodzin, kiedy to ojciec przyniósł mu ją w prezencie. Powiedział wtedy: jest bardzo cenna, a ten autograf złożył mi Jimi, kiedy pojechałem na jego koncert do Kanady. Teraz ty się nią zaopiekujesz. Mam nadzieję, że ci się przyda. Teraz zaopiekuje się nią ktoś, kto będzie umiał lepiej ją wykorzystać niż ja, tato. Położył obok futerał Tommy'ego. Postanowił pozamieniać instrumenty miejscami. Czarną gitarę położył na chwilę na podłodze, by zrobić miejsce dla drugiej. Kiedy otworzył futerał blondyna, uśmiech zniknął z jego twarzy. Gitara muzyka była bardzo zniszczona. Gryf był pęknięty w dwóch miejscach, a pudło rezonansowe miało dziurę 
w spodniej części. Adam bał się, że gitara rozsypie się, zanim ją dotknie. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Kiedy umieścił zepsuty instrument w pudle od Cobaina, a swój włożył do etui Tommy'ego, czarne pudło wróciło na swoje miejsce. Lambert złapał za rączkę skórzanego futerału 
i jak najszybciej opuścił piętro.

***

Adam szedł przez park ubrany w czarne spodnie i rozpiętą jeansową kurtkę, spod której wystawał niebieski T-shirt. W jego stroju nie mogło zabraknąć świecącej biżuterii w postaci naszyjnika z piórem, kolczyków oraz neonowych bransoletek. Czarny futerał, który niósł w dłoni, ciążył mu niemiłosiernie. Nie mógł doczekać się na spotkanie z Tommy'm, który był dla niego intrygującą postacią, wręcz chodzącą zagadką. Chciał dowiedzieć się o nim więcej, lecz bał się, że go wystraszy choćby przez swoją otwartość i skłonność do mężczyzn. Adam przez zaledwie godzinę kontaktu z Tommy'm zauważył bardzo wiele rzeczy, które ich łączyły, jak na przykład malowanie paznokci czy robienie makijażu. Nie tylko nawyki ich łączyły, ale i cechy charakteru jak wrodzona wrażliwość czy miłość do muzyki. Różnic też było sporo, lecz brunet spostrzegł, że ich cechy w jakiś niesamowity sposób się dopełniają i jakby tworzą całość. Jak... Dwie połowy tego samego jabłka? Lambert, nie chrzań! To tylko przypadek.

Blondwłosy chłopak siedział na tej samej ławce, co wczoraj. Tylko jego mina była inna. Teraz na jego twarzy malowało się duże zdenerwowanie. Kiedy odwrócił wzrok i zobaczył Adama, odetchnął z ulgą. Przeciągnął się na ławce, by ukryć swoje emocje. Ujrzał swój futerał w ręce Adama. Ma moją gitarę. Ale po co ją zabrał do swojego domu? Chyba zaraz się tego dowiem, sądząc po jego uśmiechu... Intrygującym uśmiechu... Co? Nie... Nie pomyślałem tego! Z myśli wyrwał go głos Adama, który zdążył przebyć krótki dystans i stał o krok od niego.

- Cześć, Tommy Joe. - Adam stanął przed Tommy'm z szerokim uśmiechem. Położył futerał na ławce. - Oddaję, co twoje.

Muzyk spojrzał niepewnie na czarny przedmiot. Nie mogąc oprzeć się chęci zobaczenia wnętrza, uklęknął przed ławką, odsunął zamek i uchylił skórzane wieko. To, co zobaczył, wywołało u niego nieopisane emocje. Jako pierwszy w oczy rzucił mu się autograf napisany białym markerem. Nikt mu nie musiał mówić, do kogo należy – ten charakter pisma znał doskonale. Musiał dobrze przypatrzeć się podpisowi zanim spojrzał na cały instrument.

- Przecież to...

- To moja gitara. Zrobiłem małą wymianę. - Adam nie pozwolił klęczącemu dokończyć zdania. Usiadł na ławce i oparł łokcie na oparciu.

Tommy nie mógł oderwać wzroku od gitary. Był w szoku.

- Czy... Czy mogę jej dotknąć? - Spytał z niepewnością w głosie. Instrument był dla niego jak ósmy cud świata. Nigdy nie marzył, że zobaczy kiedyś na żywo podpis złożony przez jego idola, a co dopiero, że go dotknie. Nie mógł uwierzyć, że ma do czynienia z rzeczą, która kiedyś miała styczność z jego autorytetem.

- Oczywiście. Teraz na niej będziesz grał. - Powiedział Adam naciskając na słowa „na niej”. Spojrzał na Tommy'ego. Kiedy ujrzał jego rozjaśnioną twarz, spojrzał w niebo – słońce tego dnia przygrzewało wyjątkowo mocno.

- Ale jak to? Przecież to twoja gitara? Z autografem samego Jimi'ego Hendrixa! Najsłynniejszego muzyka i wirtuoza gitary, o jakim w życiu słyszałem! Na twoim miejscu trzymałbym ją za szklanym obiciem gdzieś pod kluczem, żeby nikt nie mógł jej ukraść, a ty... Ty chcesz, żebym na niej grał? Nie ma mowy. - Jak to możliwe? - ostatnie zdanie dopowiedział już w myślach i wziął gitarę do rąk. Usiadł obok mężczyzny i przejechał po grubych strunach instrumentu – wydały z siebie niski, skrzypiący dźwięk.

- Jest trochę rozstrojona. Mam nadzieję, że się tym zajmiesz, bo inaczej nie dasz rady zagrać jakiejkolwiek melodii.

- Ty mnie chyba nie słuchasz. To... Miłe z twojej strony, że próbowałeś mi pomóc. Doceniam twój gest, ale ta gitara jest zbyt cenna, nie mogę na niej grać. Nawet boję się trzymać ją w rękach, żeby jej nie uszkodzić. I co zrobiłeś z moją gitarą? - Odłożył instrument na miejsce, a jego wzrok znów powędrował ku górze. Stało się to właśnie wtedy, kiedy Adam spojrzał w jego kierunku. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, można było to porównać do walki dwóch żywiołów: spokojny błękit głębokiego oceanu próbował ugasić porywczość ognia palącego się w czekoladowych tęczówkach. Tym razem przegrał ogień – Tommy spuścił głowę jednocześnie oblewając się czerwonym rumieńcem.

- Twój instrument jest u mnie. Będziesz grał na Cobainie póki nie sprawisz sobie nowej gitary, bo na tamtych szczątkach nie da się już grać. Kiedy już kupisz sobie nową gitarę, znów się wymienimy. - Adam mówił, podczas gdy Tommy wpatrywał się w biały podpis. Podziwiał okrągłe litery i ciasny szyk pisma. Cała gitara też była piękna. Firma Cobain, której logo widniało na końcu gryfu, od lat produkowała najznakomitszy sprzęt, przez co był on bardzo drogi. Mimo że bardzo ciągnęło go do metalowych strun i drewna pokrytego czarnym lakierem, miał mieszane uczucia, a Adam to zauważył. - To sprawiedliwe rozwiązanie, nie uważasz? - Patrzył z góry na Tommy'ego. Chciał znów spojrzeć 
w brązową otchłań oczu chłopaka. Uniósł jego głowę łapiąc dwoma palcami za podbródek.

Muzyka przeszedł niekontrolowany dreszcz. Szybko odepchnął rękę towarzysza, nie pozwalając na konfrontację.

- Daj mi chwilę pomyśleć. - Wstał. Przeszedł od jednego drzewa do drugiego i z powrotem. Zrobił tak kilka razy. Co chwilę jego wzrok padał na gitarę. Adama obdarzał tylko ukradkowymi spojrzeniami, trwającymi co najwyżej parę sekund. - Mam grać na gitarze podpisanej własnoręcznie przez Jimi'ego Hendrixa, podczas gdy ty będziesz w posiadaniu mojej zepsutej gitary. - Zatrzymał się, kiedy podsumowywał własnymi słowami umowę bruneta. 

Zaczął doznawać deja vu: Adam siedział w tej samej pozycji, co wczoraj, miał zamknięte oczy, a jego głowa skierowana była ku niebu. Na obliczu blondyna zaczęła malować się niewyobrażalna radość wymieszana z ekscytacją. To jest takie nierealne. Nie wiem, dlaczego dał mi tak cenną rzecz. Pożyczył. Ale czemu? Takiego cudu to ja nie oddałbym samemu papieżowi! Podszedł do niego 
i kucnął tuż przed nim, kładąc dłonie na jego udach, by nie stracić równowagi. Adam szybko otworzył oczy, a kiedy zobaczył pozycję chłopaka, jego krew zaczęła niekontrolowanie kumulować się 
w najwrażliwszej części jego ciała. Ich spojrzenia znów się spotkały, a brunet czuł się, jakby jego najskrytsze myśli i pragnienia wyszły na jaw. Siedział jak sparaliżowany. Nie mógł się ruszać jakby każdy ruch miał za zadanie odtrącić blondyna.

- Jak mam ci dziękować? - Z ust Tommy'ego wydobył się niski ton, który spowodował, że Adama przeszedł kolejny dreszcz. Kiedy muzyk wstał, odsunął się na kilka kroków, by przepuścić nadchodzących spacerowiczów i jednego rowerzystę. Po chwili znów stał bliżej Adama.

- Postaw mi obiad. Jestem głodny. - Złapał się za brzuch i go rozmasował, co spowodowało, że Tommy się roześmiał.

- Ty nie mówisz poważnie... - Tommy podparł się pod boki i pomógł Adamowi wstać.

- Dlaczego? Naprawdę jestem głodny. - Rzekł z uśmiechem i zamknął futerał.

- Nie o to mi chodzi. Po prostu trudno mi uwierzyć, że dajesz coś tak cennego osobie, którą poznałeś wczoraj. Bezinteresownie, nic o mnie nie wiedząc. Nawet, jakie mam nazwisko. - Powiedział intensywnie gestykulując. - Mógłbym teraz odejść z twoją gitarą i już nigdy byś jej nie zobaczył.

- Trudno. - Adam podszedł z futerałem do blondyna. Ich twarze dzieliły milimetry. Wziął jego rękę, po czym włożył w nią uchwyt futerału. - Wtedy miałbym satysfakcję, że komuś się przydała, że została wykorzystana we właściwy sposób. A u mnie tylko by się na strychu kurzyła, albo dobrałyby się do niej korniki. - Powiedział z uśmiechem.

- Jesteś szaleńcem. - Tommy także pokazał zęby i mocniej chwycił czarną rzecz.

- Owszem. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. - Przechylił głowę w prawo – wyglądał teraz jak nierozumiejący słów pana kundelek. - To obiad?

- Obiad... I deser – bez tego ani rusz. - Kiedy wymienili ostatnie spojrzenia, ruszyli lipową alejką 
w stronę głównej ulicy San Diego. Tym razem Adam nie musiał patrzeć w górę, by zobaczyć, że słońce uśmiecha się do niego jak szczęśliwe dziecko, które właśnie dostało zabawkę.