piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 40 - Twoja emocja

Jest 40!!!
Mała mowa dla was: Nawet nie wiecie jak ogromnie się cieszę, że nowi ludzie odkrywają mojego bloga i doceniają moje pierwsze opowiadanie. Dziękuję wam i serdecznie proszę abyście polecali go swoim znajomym. Muszę się przyznać, że ostatnio wena ukryła się w moim mózgu gdzieś głęboko i trudno mi dopracować kolejne odcinki – dlatego mam takie opóźnienie. Wiedzcie jednak, że warto tu zaglądać i oczywiście komentować – bo wasza pisanina nawet najkrótsza dodaje mi otuchy. Dzięki wielkie.
A teraz długo wyczekiwany odcinek.

Twoja emocja

- Powiesz mi, gdzie idziemy?

Pytanie to padło już piąty raz w ciągu piętnastominutowego kluczenia po mieście, w którym zawsze brakowało miejsc parkingowych. W końcu parze udało się porzucić samochód, jednak w znacznym oddaleniu od ich celu. Adam śmiało prowadził Tommy'ego Joe najszerszą ulicą w Los Angeles. Dwie trzypasmowe jezdnie przy Sunrise Avenue oddzielone były od siebie wąskim pasem drzew palmowych, które próbowały dorównać wzrostem niższym budynkom. Teraz obejmowały cieniem dwa pasy, po których w miarę zbliżania się południa poruszało się coraz więcej aut. Mimo niskiej grudniowej temperatury słońce dosięgało parę szybkim krokiem przemierzającą chodnik. Brunet prowadził blondyna, który bardzo skupiał się, by nie stracić przyjaciela z oczu. W końcu stanęli przed budynkiem. Który znacznie różnił się od pozostałych gmachów. Był zabytkowy. Cztery doryckie kolumny dźwigały trójkątny portyk, a do oszklonych drzwi wiodły szerokie schody. Gitarzystę uderzył fakt, że w takim nowoczesnym mieście znajdują się perły architektury europejskiej. Muzyk był tak zauroczony rzeźbieniami kolumn, że nie zauważył, kiedy pokonał drogę do wejścia. Jego towarzysz pociągnął go do środka nim zdążył przeczytać etykietę nad futryną wejścia.

- Gdzie jesteśmy? - Spytał, kiedy ponownie znalazł się za plecami piosenkarza. Najwidoczniej nie wyczuł akustyki wielkiego holu, gdyż skulił się w sobie, kiedy dźwięk jego głosu odbił się echem po rozgałęzieniach korytarza.

- W miejscu tak cichym, że jest możliwa normalna rozmowa. - Odrzekł spokojnie Lambert rozglądając się za czymś. Potem odwrócił się w stronę Ratliffa i odbarzył go zniecierpliwionym spojrzeniem. - To galeria. Niech nie zwiodą cię te mury. Galerię zbudowano tylko na wzór europejskich zabytków. A zbudowano ją kilka lat temu.

Adam w kilku słowach zawarł historię tego miejsca. A więc komuś podobał się europejski styl i postanowił, że wśród nowoczesnych wieżowców wybuduje sobie kilka kolumn z rzeźbieniami. Zatem nic tu nadzwyczajnego... Pomyślał ze smutkiem i zaczął rozglądać się po marmurowych ścianach w kolorze brązu i beżu. Jednolite powierzchnie były udekorowane obrazami zbliżonej wielkości, a każdy z nich coś łączyło: kolorystyka – były bowiem czarno-białe. Kiedy poznał wystrój wnętrza, bardzo się zawiódł. Główny hol był ogromny. I nie nosił żadnych śladów architektury zaprezentowanej po zewnętrznej stronie ścian.

- Poczekaj tutaj. Muszę zamienić z kimś parę słów. - Poinformował go Lambert, rozglądając się po sali znacznie szybciej niż gitarzysta. Potem zaczął iść w stronę korytarza, w którym najwidoczniej ktoś był.

- Sądziłem, że to ze mną chcesz porozmawiać. - Prychnął Tommy za plecami wokalisty. Adam odwrócił się po tych słowach i zaczął iść tyłem.

- Ostatnio jesteś bardzo niecierpliwy, wiesz? - Rzucił w jego stronę Adam. Ubrał swój ton głosu w kpinę, a następnie zawołał głośno – już nie do blondyna. - Paaaaniieee Coooolliiiiinnssss!

Tommy przewrócił oczami. Odwrócił się do przyjaciela plecami w celu zwiedzenia tej części galerii. Nie zastanawiał się, jaką sprawę Adam załatwia z tajemniczym panem Collinsem. Zaczął studiować obrazy, a kiedy nieobecność przyjaciela wydłużała się, wychwytywał wszystkie szczegóły czarno-białych zdjęć, które przedstawiały ludzi w różnych stanach emocjonalnych. Podczas gdy jedna dziewczynka śmiała się do niego trzymając w dłoni bukiet maków, kobieta z drugiej fotografii siedziała na ławce pogrążona w myślach i spoglądała na piaszczystą dróżkę przed sobą.

- Chcę ci coś pokazać.

Obserwację przerwał mu znajomy głos. Kiedy odwrócił się w stronę źródła jego dobiegania, zobaczył sylwetkę, której nie mógł pomylić z żadną inną. Adam zapraszał go spojrzeniem i zachęcającym głosem. Blondyn nie wiedział, gdzie. Nie wiedział, po co. Jednak w tej chwili zaufał mu bezgranicznie. Zaczął iść w stronę bruneta. Zatrzymał się dopiero, gdy przy Adamie pojawił się podstarzały mężczyzna, a właściwie już staruszek, na co wskazywały jego siwe włosy i mocno pomarszczona twarz. Nie wyglądał na zadowolonego. A więc to jest pan Collins? Strój nocnego stróża objaśnił Tommy'emu, kim człowiek jest.

- Zrobiłem dla was wyjątek, ale to nie znaczy, że możecie się tu rządzić jak u siebie. Nikt nie może was tu zobaczyć, zrozumiano? - Pogroził palcem w stronę blondyna, który przybrał minę niewiniątka.

- Chcemy zobaczyć tylko ten obraz, panie Collins. Jestem bardzo wdzięczny, że się pan zgodził. - Podziękował Lambert i obdarzył Tommy'ego poważną miną. - Tom, chodź. Nie mamy zbyt dużo czasu. - Ponaglił, kiedy Tommy Joe znalazł się przy nim.

Po chwili kroczyli już szerokim korytarzem, który przyozdobione były różnymi ekspozycjami. Tym razem fotografie ukazywały żołnierzy pogrążonych w krwawej bitwie. Tommy nie zwracał na nie uwagi. Z ukosa obserwował oblicze Adama, który zdawał się tego nie zauważać: pogodny uśmiech miał w sobie szczyptę arogancji, oczy nie zdradzały żadnej emocji – szukały tylko odpowiedniej drogi.

Tommy nie mógł się nadziwić jego postaci. Oto idą porozmawiać na TEN temat, a Adam zdaje się nie okazywać żadnych emocji. Jak profesjonalny aktor. A może tu rzeczywiście chodzi o obraz? Jeśli tak, to musi to być coś wyjątkowego. Adam jest wyjątkowy, więc musi interesować się wyjątkowymi rzeczami. Kiedy skręcili w następny korytarz, a Adam zatrzymał się przy jednych z drzwi i wyjął pasujący do nich klucz, Tommy upewnił się, że naprawdę chodzi o malowidło. Lekko przestraszony wszedł za przyjacielem do pokoju pełnego obrazów, jednak uspokoił się, kiedy drzwi zostały uchylone, a Adam poszedł dalej. A więc mam ewentualną drogę ucieczki – jak miło...

- Co to za obraz? - Spytał, mijając kolejne sztalugi i ramy. Minął wreszcie ostatni na drodze do Adama, a kiedy już stanął przy piosenkarzu, w jego oczy rzucił się niecodzienny widok, który Lambert przedstawił w dwóch słowach.

- „Twoja emocja”. Taki nosi tytuł. - Wyciągnął dłoń, jakby przedstawiał sobie dwoje ludzi, a potem stanął przodem do przyjaciela. Chciał wychwycić wszystkie emocje blondyna i nie zawiódł się. Zobaczył radość i podziw. Zaczął objaśniać, co Tommy widzi, a sam blondyn w miarę słów zachwycał się jeszcze bardziej. - To rodzaj malarstwa nowoczesnego, ale nie stworzył go profesjonalny malarz. Wszystkie obrazy w tej sali podobnie jak ten – skarb kolekcji – mają swoją własną historię. Zostały zgromadzone przez nauczyciela plastyki ze Szwajcarii – Bernarda Zobrista, ale namalowały je dzieci, które uczy. Nie byle jakie dzieci, bo kalekie. Ten obraz został namalowany stopami. Czy to nie fantastyczne? Mieć taki talent w nogach.

- To prawda. Jest piękny. - Powiedział wzruszony Tommy. Widział przed sobą zbiór kwadratów większych i mniejszych. Każde w innym odcieniu, ale zestawiając je wszystkie w takim układzie, w jakim zostały przedstawione, obserwator od razu znajdował klucz do odgadnięcia jego znaczenia. Czerwone kwadraty i prostokąty układały się w kształtne serce, od którego odchodziły serie barw zbliżonych do promieni słońca. W środku zaś kolory także były w większości ciepłe. W większości. Kilka prostokątów porozrzucanych po „sercu” nosiła odcienie czerni i szarości. Nieraz też granatu, a były tak duże, że nie dało się ich nie zauważyć. - Skoro to malarstwo nowoczesne, to każdy może je interpretować w inny sposób, prawda? - Zapytał i odszukał dłoń Adama, by schować tam swoją. Stali teraz obok siebie i patrzyli razem w płótno, więc Tom nie miał problemu z odnalezieniem jej. Mimo to niespodziewany chłód jego ręki zbił Adama z pantałyku.

- Tak. Każdy ma własny punkt widzenia. - Odrzekł i odwzajemnił gest. Trzymali się teraz za ręce jak małe dzieci, które przechodzą przez ulicę razem z opiekunką. Tak też się czuli.

- Powiem ci, jaki jest mój. To serce należy do każdego człowieka. Każdy człowiek nosi w sobie takie czarne prostokąty. Jeden większe, drugi mniejsze. A te prostokąty to takie złe emocje. - Mówił, lecz prawie brakowało mu tchu. Niezmącony spokój, który budował w sobie od kilku dni i odwaga, na jaką zdobył się, kiedy zadzwonił do Adama, teraz topniały z każdym słowem. Postanowił jednak wytrwać i powiedzieć do końca, co ma do powiedzenia. - Złe emocje bywają różne. Jedni noszą w sobie nienawiść, drudzy pogardę, ty pewnie nosisz w sobie smutek i żal, może nawet tęsknotę z powodu tego, co się stało. A ja... Ja właśnie wyrzuciłem z siebie niezrozumienie. - Rzekł i odetchnął płytko prawie łkając. Łzy popłynęły mu z oczu, kiedy powiedział ostatnie zdanie.

Adam zareagował bardzo szybko. Choć nie do końca rozumiał, o czym Ratliff mówi, wiedział, że jest to dla niego bardzo ważne. Przytulił mocno blondyna umożliwiając wytarcie łez w swój czarny płaszcz. Tommy jako student nauk humanistycznych bardziej niż dobrze sprawdził się w tym zadaniu. Czytanie obrazów było dla niego zawsze ciekawym zajęciem, lecz bardziej niż malarstwo wolał muzykę. Mógłby napisać sto tekstów piosenek do tylko tego jednego obrazu, które wyrażało tak wiele uczuć, ale wolał przekazać Adamowi swoje. Wyznać, że się pomylił, że się bał jego inności, że wyolbrzymił wszystko. Adam nie próbował zmuszać go do niczego. Sam przecież był winny temu całemu zamieszaniu. Sam kłamał przez tak długi czas i sam przekreślił ich przyjaźń. A teraz czuł się jakby zwalił winę na Tommy'ego. Musiał to odkręcić nim Ratliff wmówi sobie, że to jego wina. Postanowił zrobić to teraz.

- Przepraszam. - Oderwał się od Tommy'ego i spojrzał mu prosto w oczy. Blondyn od razu wytarł mokre policzki i doprowadził się do porządku.

- Nie. Nie masz za co mnie przepraszać. To wszystko moja wina. - Zaczął się tłumaczyć. Próbował odwrócić wzrok, jednak Adam trzymał go mocno w objęciach i nie pozwolił na żadne wykręty, żadne ucieczki.

- Nic nie zawiniłeś. Nawet nie wiem, o czym mówisz. A ja... Do cholery, okłamałem cię... Okłamywałem cię cały czas, a potem pocałowałem. A ty mówisz mi, że to twoja wina? Wiesz co? Powinieneś mnie jeszcze raz zdzielić w ten niewyparzony...

- Przestań! Adam. Nie zachowałem się lepiej od ciebie. Wyobrażam sobie, jak się czułeś, kiedy ja opowiadałem ci o swoich problemach, a nie słuchałem ciebie. A przecież próbowałeś mi powiedzieć wiele razy. I sam widziałem tyle znaków, tylko po prostu nie rozumiałem ich, nie chciałem rozumieć, bo nie chciałem, żebyś był homoseksualistą. Bałem się, że wtedy wszystko się zmieni! - Wybuchnął i spuścił wzrok nie mogąc dłużej wytrzymać spojrzenia szczerych oczu.

- Zmieni się?

- Między nami. A może to nie jest prawda? Wtedy... Jak powiedziałeś, że tylko w moim towarzystwie się tak zachowujesz, że robisz te... Dziwne rzeczy. A wcześniej ta bajka o księżniczkach. Kiedy się spotkaliśmy, pamiętasz? I powiedz mi teraz, że nie czujesz do mnie nic poza przyjaźnią. - Wyrzucił zdziwionemu Lambertowi, który poczuł się niepewnie. Blondyn wykorzystał moment, by wydostać się z objęć bruneta. Kto wie, może w przypływie adrenaliny powtórzy swój trik z magazynu? Nie będę ryzykować.

Piosenkarz musiał jakoś ratować sytuację. Ale jak tu ratować sytuację, kiedy obiekt twoich westchnień rozszyfrował cię, a ty nie możesz go zranić? Adam nie chciał zdradzać swoich najgłębszych uczuć. Sam jeszcze do końca nie wiedział, co to jest. Czy jeszcze zauroczenie? Czy już miłość? To ciepło na sercu, które czuł tylko w j e g o obecności. A może to właśnie jest przyjaźń? Nie, to musi być coś więcej. Adam zdecydował się na ostatnie wyjście. Nie mówienie niczego. Ominięcie tematu. To było najlepsze wyjście, jeśli chciał jeszcze raz zbadać swoje uczucie. Teraz chciał pozwolić mu się rozwijać, a Tommy'ego zadowolił tylko niedopowiedzianą obietnicą.

- Tommy Joe, to, co ci chcę powiedzieć, jest bardzo ważne. - Rzekł i znów objął go w talii z tą jednak różnicą, że Tommy stał do niego tyłem i już nie spodziewał się przytulańca. Obserwował obraz, kiedy Adam niespodziewanie przyległ do niego. - Chcę ci powiedzieć, że zawsze, ale to zawsze – zaznaczył – będę czuć do ciebie przyjaźń. I to się nie zmieni. Możesz mnie obrażać, bić, a nawet zniknąć mi z oczu na długi czas (czego masz nie robić, bo uwielbiam rozwiązywać twoje kłopoty i inne troski), ale zawsze będę twoim przyjacielem. Nawet kiedy zerwiesz ze mną kontakt, a potem po latach przypomnisz mnie sobie jako faceta, który kiedyś dał ci gitarę z autografem Hendrixa. Ja będę o tobie pamiętał i zawsze będziesz wypełniał moje serce jako przyjaciel, rozumiesz? - Rzekł delikatnym, miękkim głosem, który był nieco przytłumiony ze względu na przeszkodę w postaci kurtki Ratliffa, która skutecznie zasłaniała usta Lambertowi. Mimo to Tommy bardzo dobrze słyszał, a jak już usłyszał, ciepło rozlało się i po jego sercu.

- Wiesz, jakby do psiego ogona przyczepił się rzep i ten rzep umiałby mówić, to prawdopodobnie powiedziałby to samo. Przyczepiam się i się nie odczepię. Dobranoc. - Rzekł Ratliff w odpowiedzi. Był tak rozpromieniony, że zebrało mu się na mały żarcik.

- No wiesz? Dziękuję bardzo za porównanie do rzepu. - Mruknął Adam i strzelił focha. Zamierzał już odejść na parę kroków od gitarzysty, ale ten nieoczekiwanie przyległ do niego i rozczochrał mu włosy. Lambert już się nie gniewał. Odwzajemnił uścisk, a nawet pozwolił sobie na lekkie uniesienie Tommy'ego, który jako niższy i drobniejszy od bruneta także ważył mniej.

- A więc ponownie przyjaciele. - Rzekł Adam, a Tommy przytaknął. Za chwilę jednak znów się zmartwił.

- A jeśli tak nagle poczujesz do mnie coś więcej? - Rzekł, kiedy przeszli do oglądania innych obrazów. Zmartwiony spojrzał w stronę bruneta, który zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Wtedy... Ciągle będę darzył się przyjaźnią. Nie będę wymagał od ciebie nic więcej. - Rzekł szczerze, choć nie wiedział, czy to prawda. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się nad tym zastanawiać, a z drugiej strony miłość do takiego ślicznego i mądrego chłopaka byłaby czymś pięknym i szczerym. Oczywiście, jeśli byłaby odwzajemniona.

- Ale powiedziałbyś mi o tym? - Spytał Tommy, gdyż ta odpowiedź nie zadowalała go.

- Oczywiście. - Odpowiedział obojętnym tonem i przeszedł do następnego obrazu. - Hej, chodź obejrzeć ten! Też jest super. - Zawołał, by zająć czymś blondyna. Temat miłości był dla niego jak stąpanie po cienkim lodzie.

Tommy postanowił dać spokój. Przekonał się, że Adam jest porządnym przyjacielem. Homoseksualizm nie wydawał mu się już tak straszną rzeczą, jednak postanowił uważać na ruchy Adama. A nuż mu się spodobam? Zawsze dopuszczał najstraszniejszą ewentualność. Nie chciał jednak stracić ponownie przyjaźni Adama. Odpuścił. Oglądali obrazy z wystawy jeszcze godzinę, podczas której Lambert opowiedział przyjacielowi, jak wpadł na tę galerię i na „Twoją emocję”. Sam obraz zachwycał swoim wyrazem ale Tommy zauważył, że niektóre wśród tej kolekcji dorównują jej ozdobie. Przy okazji poznał też bliżej pana Collinsa. Adam opowiedział, że ten straszny stróż nocny jest tak naprawdę przemiłym staruszkiem, który kocha swoją pracę i lubuje się w poznawaniu historii obrazów. To od niego właśnie Adam dowiedział się tyle o „Twojej emocji” i innych obrazach kiedy przegapił ostrzeżenie o zamknięciu galerii i nieświadomie został w niej sam, gapiąc się przez jeszcze godzinę na ten sam obraz nim znalazł go stróż – pan Collins pracujący w galerii na dwie zmiany.

- Zwiedzałeś już miasto? - Spytał Ratliff, kiedy obejrzeli już wszystkie dzieła sztuki zgromadzone przez Zobrista. Adam przytaknął, więc Tommy kontynuował. - Ja... Wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze żadnego zabytku w L.A. - Rzekł zawstydzony i spojrzał niepewnie na przyjaciela.

- Bo tu nie ma zabytków. To nowoczesne miasto powstało tylko po to, by stać się wioską wytwórni muzycznych i filmowych. Wiesz, że jest najludniejsze w Kaliforni?

- Więc... Może pokażesz mi, co tu warto zobaczyć. Nie chcę jeszcze opuszczać tego miasta... - Powiedział, chodząc wkoło jednej ze sztalug, którą oglądał Adam.

- Okej. Chodźmy na Hollywood Walk of Fame. Pokażę ci gwiazdy moich ulubionych artystów. - Powiedział z entuzjazmem.

- Świetnie! Zobaczymy wszystkie gwiazdy. Nawet jeśli jest ich ponad dwa tysiące czterysta. - Rzucił pomysł Tommy, a Adam obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. Nie wiedział, że Tommy wie, ile ich jest. - No co, nie tylko ty czytasz wikipedię, Einsteinie. - Mrugnął do bruneta, a potem po cichu poprowadził go korytarzem do wyjścia.



piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 39 - Spotkajmy się

Macie tu następną część Miłości z Idola. Znowu liczę na komentarze, zastanawiając się, gdzie jest moja droga Till? Brakuje mi twoich długich komentarzy ;)

Spotkajmy się

Snuł się ulicami jeszcze długo. Kiedy doszedł do hotelu, który wczoraj zdążył opuścić, a potem znów się zameldować, zrobiło się widno. Położył się do łóżka. Była czwarta trzydzieści. Po krótkiej i męczącej jak bezsenność drzemce obudził się. I znów dopadły go dręczące i tak już nieczyste sumienie myśli.

Pogrążał się w ciemności coraz głębiej i głębiej. Z dnia na dzień było coraz gorzej. A kiedy nadeszła okazja, by się z tej czerni wyłonić, on odważył się i poszedł tam. Poszedł tam – do tego studia, by obejrzeć występ, a potem normalnie porozmawiać i wszystko wytłumaczyć... Przeprosić. Jestem cholernym tchórzem. Wysłuchał tej szczerej do bólu piosenki i przestraszył się.

Adam wyraził w tym utworze tak wiele uczuć. Żal, smutek, tęsknota, a przede wszystkim chęć pokuty przebijały się przez jego gardło niczym pocisk wystrzelony prosto w serce wroga. Tommy miał wrażenie, że ten pocisk miał dwa cele i właśnie je osiągnął: przeprosić i ukarać. Ale teraz już dość. Czas wyleczyć rany. Nie można żyć tym, co było. Wtedy faktycznie się przestraszył. Poszedł tam, ale po zobaczeniu i usłyszeniu Lamberta odwaga go opuściła i uciekł. Ale i kryjówka okazała się błahą przeszkodą dla przeznaczenia. Nie wiedział, czy to za sprawą przypadku czy Adam naprawdę wtedy go szukał. Lambert go znalazł, a Ratliff znów spanikował. Znalazł wymówkę i odwlekł to spotkanie. Ta rozmowa miała odbyć się... Dzisiaj. Ostatecznie i nieodwołalnie. Młody muzyk nie mógł dłużej czekać. Wziął do ręki telefon i wybrał numer z listy ostatnich połączeń. Długie czekanie na odzew tylko umocniło go w decyzji, jaką podjął.

- Witaj... Tommy. Nie spodziewałem się, że zadzwonisz tak wcześnie. Wiesz, która jest godzina? - Usłyszał zaspany głos, a potem słodki dźwięk ziewania. Spojrzał na zegarek.

- Tak, wiem... Przepraszam, ale to nie może czekać. Wiem, że dzisiaj wyjeżdżasz... I ja też. - Dodał, zastanawiając się. A więc opuścimy to miasto razem, ale osobno... Zasmucił się. - Chciałbym z tobą porozmawiać jeszcze przed wylotem z Los Angeles. - Wytłumaczył i przycisnął telefon jeszcze bardziej do ucha, by wyraźniej słyszeć bełkot nie do końca wybudzonego ze snu przyjaciela.

- Dobrze. Zróbmy tak... Albo nie. O której masz samolot? - Spytał piosenkarz niepewny, do czego zmierza. Plan obmyślał w głowie na bieżąco.

- O pierwszej. - Skłamał Tommy Joe.

Muzyk nie miał w planach żadnej podróży samolotem. Jego bilet był już przeterminowany i leżał w jednym z hotelowych koszów na śmieci. Gitarzysta nie wiedział, co teraz będzie. Może spędzi jeszcze kilka samotnych dni w mieście aniołów, a może od razu po spotkaniu z Adamem pojedzie na lotnisko, by dowiedzieć się, kiedy jest najbliższy lot do San Diego. Spotkanie... Nawet nie wiedział, jak ono ma wyglądać. Najważniejsze, to powiedzieć przepraszam. Potem wszystko pójdzie gładko. Przekonywał sam siebie, chociaż nie wiedział nawet, gdzie mu to powie. O tym, jakie będzie zakończenie ich spotkania, nie chciał nawet myśleć.

- Więc jeszcze dużo czasu. - Rzekł Adam z optymizmem. - Zróbmy tak. Ty dasz mi kilka godzin, bym się ogarnął i spakował, a potem przyjadę do twojego hotelu, w którym, mam nadzieję, ciągle jesteś? - Bardziej zapytał niż stwierdził.

- Nie. Znaczy... Jestem w hotelu, ale nie przyjeżdżaj tutaj. Proszę. Może... Spotkamy się na mieście? - Rzucił gorączkowo. Za nic w świecie nie chciał spotkać się z Adamem tutaj. Tutaj nie miał dokąd uciec.

- Gdzie? - Spytał poruszony Adam, którego zdziwiła reakcja blondyna.

- Może... „Marrylou”? Mała knajpa przy dwudziestej czwartej ulicy. Zazwyczaj można tam pogadać.

- Okey. Wiem, gdzie to jest. O dziesiątej? - Zaproponował, a Tommy przytaknął. - Pewnie nie zdążę nic zjeść przed wyjściem, więc zamów mi coś. Postaram się być na czas. - Powiedział, przeciągając się.

- Będę na ciebie czekał. Do zobaczenia... Adam. - Tommy pożegnał Lamberta poważnym tonem i nacisnął czerwony przycisk w telefonie komórkowym.

Odrzucił urządzenie na brzeg łóżka i opadł na poduszki. Popatrzył na błękitne ściany pokoju, który jeszcze wczoraj zajmował Isaac. Ten kolor i akcenty morskie uspokajały go. Wyobrażenie morza i jego odgłosów powodowały wyciszenie w porównaniu do monotonnego beżu poprzedniego lokum, który oddziaływał na niego tak negatywnie jak tylko mógł. Potem spojrzał na plecak. Bagaż podręczny przypominał mu, że jest tu tylko dla Adama. Ma tylko jedną szansę i musi ją wykorzystać. Jeszcze dziś musiał wyjechać z miasta, którego nawet nie zdążył zwiedzić. Poznał tylko ludzi... I kluby. Kiedy przeniósł wzrok na okno, przez jego przezroczystą taflę dojrzał szare drzewa, szklane wieżowce i wysokie smukłe drzewa. Do wyjścia na powietrze zachęcały tylko trele ptaków, których jeszcze nie wygoniły spaliny samochodów. Tommy Joe postanowił jeszcze poleżeć owinięty ciepłą kołdrą nim zmierzy się z ostatnią sprawą trzymającą go w tym ponurym mieście.

***

Czekał na Adama już od piętnastu minut. Nie. Lambert wcale się nie spóźnił. To Tommy Joe wyszedł z hotelu wcześniej, nie mając nic innego do roboty. Taką wymówkę ułożył sobie w myślach, lecz tak naprawdę gdyby poczekał na to spotkanie choć o kilka minut dłużej, to albo by zwariował, albo pojechał na lotnisko niczym ostatni tchórz. Czekał na piosenkarza i nie mógł zebrać myśli. Nie przez stres czy strach. Restauracja, której zawsze brakowało gości, by zapełnić wszystkie stoliki, teraz była oblężona jak ul pełen pszczół. Blondyn nie mógł skupić się w sobie, a poprzez to nie potrafił ułożyć mowy, w której wyznałby wszystkie błędy, jakie zraniły jego przyjaciela. Skutek tego hałasu był taki, że jeszcze bardziej się denerwował. W końcu postanowił wyjść z hałaśliwej sali, nie czekając na realizację zamówienia. Kiedy jednak wstał i podniósł głowę w celu zlokalizowania najkrótszej drogi do wyjścia, tuż przed nim wyrósł Adam. W całej swojej okazałości kroczył w stronę Ratliffa z lekkim uśmiechem przylepionym do twarzy.

- Witaj, Tommy. - Zatrzymał się przed drobnym muzykiem, który spuścił wzrok w poczuciu winy. Kiedy zobaczył, jak Tommy Joe siada przy stoliku bez żadnego przywitania, poczuł gorzkie ukłucie w sercu. Sam także usiadł i od tej pory zachował milczenie.

- Zamówiłem nam naleśniki z nutellą. - Rzucił Ratliff, gapiąc się w stół. Pod blatem nerwowo skubał opuszki palców.

- Świetnie. Bardzo je lubię chociaż nie wiem czy powinienem je jeść. Podobno w telewizji wygląda się grubiej niż w rzeczywistości. - Rzekł Lambert, by rozluźnić atmosferę. Najwidoczniej podziałało, gdyż ujrzał u przyjaciela znikomy uśmiech.

- Dla mnie zawsze wyglądasz idealnie. - Odpowiedział Tommy, po czym ugryzł się w język. To było głupie. Głupie! Zganił siebie w myślach i wyjrzał spod długiej blond grzywki, by zobaczyć oblicze Adama. Uśmiechał się. Jak nigdy nic.

Lambert rozpromienił się po usłyszeniu takiego komplementu. Nie wierzył własnym oczom. Z zaskoczeniem spojrzał na Ratliffa, który speszył się.

- Przepraszam, ja... Nie powinienem tego mówić. Tak jak wielu innych rzeczy. - Zauważył i odgarnął do tyłu niesforne kosmyki włosów, które teraz zaczęły mu przeszkadzać.

- Nie. Właśnie powinieneś. - Nie zgodził się Lambert. Dotychczas opierał się o krzesło, a teraz położył ręce na kwadratowym stole i pochylił się w stronę blondyna. Postanowił podjąć temat, by nareszcie wszystko wyjaśnić. - Powinieneś zawsze mówić to, co czujesz. - Choć słowa zabrzmiały jak rada, były one wstępem do głębszego sensu, który chciał przekazać. Zdanie wypowiedziane w ten sposób i szczere niebieskie oczy błagające o jedno spojrzenie Ratliffa sprawiły, że muzyk zmusił się, by spojrzeć na Adama. Zagłębił się w pięknych tęczówkach koloru oceanu. Teraz wydały mu się one jeszcze piękniejsze niż wtedy, gdy obserwował je, siedząc na schodach. Szukał w nich smutku i żalu z powodu wydarzeń, dla wyjaśnienia których znaleźli się w tym miejscu. Poczuł się bardzo dziwnie, kiedy nie znalazł w nich żadnej negatywnej emocji. Chociaż nie. Była w nich... Tęsknota. Bardzo trudno było ją dostrzec przez przebijającą się przez nią radość i szczęście. Nie jest na mnie zły? Potraktowałem go jak.. Śmiecia, a on sprawia wrażenie jakby o tym wszystkim zapomniał.

- Nawet jeśli moje słowa ranią ludzi? - Spytał.

To pytanie miało sprawić, że Lambert go ukarze. W końcu zasłużenie. Jak nie czynami, to chociaż słowami. Ratliff wiele razy wyobrażał sobie, jak piosenkarz robi mu wyrzuty i mówi słowa, które ranią jak ciernie jego serce. By jeszcze bardziej się odsłonić, by jeszcze bardziej zabolało, przybrał tę samą pozę, co jego przyjaciel, jednak nie usłyszał od niego ani słowa. Adam zbył go tylko przelotnym uśmiechem. Choć miał zamiar odpowiedzieć na to wyzywające pytanie, przeszkodzono mu. Właśnie zmierzał do nich kelner z zamówieniem Ratliffa. Dymiący parą stos naleśników położono na środku stolika, a mus czekoladowy tuż obok. Wyglądały tak smakowicie, że Lambert natychmiast utknął w cieście widelec. W tym samym naleśniku znalazł się z chwilę drugi widelec. Należał do Ratliffa, który postanowił wycofać swoje pytanie.

- Odłóżmy tę rozmowę. - Poprosił, kiedy zdziwiony brunet spojrzał na niego. - Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał i wtedy porozmawiamy. - Zaproponował. Piosenkarz zaaprobował tę opcję z uśmiechem. - Smacznego. - Tommy Joe uśmiechnął się potulnie i wycofał swój widelec.

Nareszcie mogli zabrać się do jedzenia. Chociaż przy stoliku słychać było tylko szczęk sztućców, to atmosfera między mężczyznami nie była napięta. Skrycie cieszyli się swoim towarzystwem. Góra naleśników szybko malała, aż w końcu wyczyścili talerz do czysta. Potem popatrzyli na siebie z błogim wyrazem twarzy. Uregulowali rachunek zgodnie dzieląc go na pół. A potem po cichu ulotnili się z sali pełnej gwaru rozmów.

- To jak będzie, panie Ratliff? Znasz może jakieś ciche miejsce, w którym nie ma takiego tłoku jak tu? - Adam obrzucił wzrokiem szyld modnej restauracji. Z ulgą odetchnął świeżym grudniowym powietrzem.

- Wiem. Nie popisałem się. - Tommy przyznał się do winy. - Ale mogę ci przyrzec, że zawsze, kiedy tu bywałem, w restauracji było jak na pustyni. - Dodał, przypominając sobie pory, w jakich tu jadał. Była to najlepsza restauracja w mieście. Przyjeżdżał tutaj z kumplami z Mouthlike zawsze w przerwach między próbami. Czyli jakoś po trzeciej po południu. To dlatego nie było tu tłoku. Zawsze przyjeżdżaliśmy po obiedzie. - Moja lista spokojnych miejsc się wyczerpała. Podczas trasy zwiedzałem tutaj tylko kluby i hale koncertowe. - Stwierdził zażenowany swoim odkryciem. Ha, a podobno nie lubię imprez... - Teraz twoja kolej. Popisz się wiedzą o L.A. - Odbił pałeczkę młodszemu mężczyźnie.

- A wiesz co? Jest jedno takie miejsce.

Adamowi w głowie zaświtała jedna myśl. Już w dniu, w którym przybył do miasta, które od najmłodszych lat go zachwycało, chciał poznać je z wszystkimi szczegółami. Niestety, jeśli chciał być „amerykańskim idolem”, musiał przestrzegać narzuconego mu planu zajęć z największą surowością. Choć bywały dni, że nie dało się wyrwać z rezydencji przez nawał obowiązków, on zawsze znalazł czas na krótki spacer. Podczas marszu poznawał okolicę. Jako że był genialnym obserwatorem, dużo rzeczy rzucało mu się w oczy. Odkrył między innymi, że wśród dzisiejszych nastolatków, których zajęciem sprawiającym największą frajdę jest niszczenie elewacji budynków kolorowymi sprejami, bywają talenta. Wchodząc do podziemnego przejścia lub w zaciemnioną ulicę oprócz zwykłych bohomazów można było zobaczyć istne dzieła sztuki nie tylko nowoczesnej. Oprócz tygrysów i węży wyrastających kilka metrów nad głowę przechodnia na ścianach można było dostrzec dziewczynkę z parasolką. I chociaż dziewczynka ta nie przypominała dziewczynek grających w klasy w okolicznych parkach i parasolkę też miała jakąś taką kwadratową, to było w tej niecodziennej postaci coś urokliwego. Adam mógł na takie postaci patrzeć godzinami. Pewnego dnia chciał porównać sztukę uliczną z taką profesjonalną. Podczas następnego spaceru natknął się na miejscową galerię. A tam zakochał się w malarstwie nowoczesnym jeszcze bardziej. Z czasem stał się tam częstym gościem. Bywały dni, że spędzał w przestronnych salach długie godziny, a czasami zostawał sam ze stróżem nocnym i kontemplował nad barwami i doborem elementów w obrazach. Co w nich znajdował – wiedział tylko on. Mimo iż była bardzo wczesna jak na otwarcie galerii godzina, właśnie tam chciał zabrać Ratliffa. Właśnie tam udawało mu się zbierać porozrzucane chaotycznie myśli w spójną całość.

- Będziemy potrzebowali samochodu. To daleko stąd. - Rzekł do Ratliffa. Nie zaszczycił go jednak spojrzeniem. Jego wzrok prześlizgiwał się po sylwetkach budynków, a szalony błysk w oczach i taki sam uśmiech wywoływały w obserwatorze niepewność.

- Mam się bać? - Blondyn z poruszeniem studiował wyraz twarzy przyjaciela. Czuł się coraz mniej pewnie przed drzwiami restauracji i przed sylwetką mężczyzny, którego mina wskazywała na pierwsze stadium szaleństwa.

- Ufasz mi? - Lambert utkwił nieprzyjmujące odmowy spojrzenie w gitarzyście.

- Tak myślę...? - Ratliff przyjął minę niewiniątka i przestąpił z nogi na nogę. Schował zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki i skulił się z zimna, czekając na decyzję Adama.

- Więc chodźmy. Mam samochód zaparkowany kilka przecznic stąd. - Oznajmił i zaczął iść tropem starszej pani w beżowym kapeluszu, która podpierając się laską wyszła przed chwilą z restauracji Marrylou. Tommy także podążył jej śladem.

Tommy Joe nie spodziewał się, gdzie powiedzie go Lambert. Zapewne jest to jakieś tajemnicze miejsce w jego stylu. Hmm... Teatr? Postanowił zaufać przyjacielowi. Miał tylko nadzieję, że łatwo z tego miejsca uciec. W przypadku gdyby Adam znów postanowił się na niego rzucić. „Przezorny zawsze ubezpieczony” - mówiła ciocia Klara, zamykając spiżarnię na klucz. Ale Tommy'emu i tak zawsze udawało się ukraść pachnące cynamonem ciastka.




sobota, 3 stycznia 2015

Dwupart: Dokończymy później - cz.2.

Hej. Nie będę przepraszała, że tak późno, bo wy przez te dwa tygodnie też się nie popisaliście. Co to ma być? Jeden komentarz??? Macie tutaj tak na rozpoczęcie roku gorący dwuparcik. A w ścisłości jego drugą część. Trudno mi się go pisało, naprawdę. Więc może wyrazicie opinię na ten temat, co? Proszę. Nic nie obiecuję, bo dotrzymywanie obietnic mi nie wychodzi. Szczerze pisząc nie wiem, czy za tydzień będzie nowy odcinek czy nie, ale postaram się. Na koniec życzę szczęśliwego nowego roku chociaż już 3 dni minęły.
Zapraszam do lektury! ;)

DwuPart
Dokończymy później
cz.2.

Wejście do klubu okazało się nie lada wyzwaniem. Długa kolejka nie zraziła jednak dwóch mężczyzn i po kilkunastu minutach szczęśliwie zostali wpuszczeni przez ochroniarza. Głośna muzyka przy wejściu stłumiona teraz biła po uszach, ale nie byli do tego przyzwyczajeni – na koncertach też zawsze było głośno.

Adam Lambert i Tommy Joe Ratliff znaleźli się w VIP-owskiej loży jako najbardziej pożądani goście wieczoru. Siedzący natychmiast zrobili dla nich dwa miejsca na kanapach, które dzielił stolik pełen szkła z alkoholem. Mężczyźni byli nieco zawiedzeni, że nie mogą siedzieć obok siebie, jednak zgodzili się bez protestów.

Najbliżsi przyjaciele jubilata oraz gospodarza imprezy – Adama i Tommy'ego – najwidoczniej znaleźli sobie zajęcie już po zniknięciu Tommy'ego. Podczas nieobecności pary grali w butelkę – ta popularna gra polegająca na całowaniu osoby wskazanej przez butelkę przez osobę, która nią zakręciła, rodziła wiele emocji.

- Gdzie przepadliście na tak długo? - Zawołała Brooke z oburzeniem. Z trudem przekrzykiwała muzykę, która w miarę upływu czasu dźwięczała w jej uszach coraz głośniej.

- To długa historia. - Odparł sceptycznie Tommy, któremu dźwięki wypływające z głośników nie przeszkadzały aż tak bardzo. - Zagrajmy lepiej. - Spojrzał na stół i sprawdził, na kogo wypada kolejka. Szyjka butelki po wódce wskazywała Taylora, który przed chwilą obdarowany został słodkim całusem przez Sashę. Taylor wstał z wielkim trudem, po czym zakręciło mu się w głowie. Procenty we krwi pozwoliły mu jednak uchwycić butelkę, która po kilku obrotach wyznaczyła kolejną osobę.

Następne kolejki wypadły kolejno na Terrance'a, Brooke, Camillę, znowu Terrance'a i Adama, który został obdarowany przez Spencera spontanicznym całusem w usta. Całusy różniły się zależnie od osoby, która nimi obdarowywała. Brooke cechowała łagodność – jej delikatne pocałunki zawsze były odpowiednie do jej relacji z daną osobą. Sasha była ostrą przeciwniczką w konkursie na najlepszy całus. W kontakcie z jej wąskimi ustami przegrywały nawet najbardziej temperamentne charaktery – zetknięcie z tą kobietą zawsze było ostre i podniecające nawet dla Adama. Usta Taylora jako najbardziej nieśmiałego (i teraz już najbardziej pijanego) z całej paczki zostawiały za to ślady tylko na policzkach. Za to Terrance zawsze zachowywał przyjacielski dystans – dotyk jego ponętnych ust zostawiał miły dreszczyk emocji.

- Adam, teraz twoja kolej! - Zawołali wszyscy z entuzjazmem wybierając następną potencjalną ofiarę. Nie mogli się doczekać, kogo wybierze butelka.

Piosenkarz wstał i obrzucił wszystkich kuszącym wyzywającym wzrokiem, mówiącym „Czy naprawdę tego chcecie?” Kiedy jednak zatrzymał wzrok na Tommy'm, zapytał sam siebie. A czy ja tego chcę? Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by kręcił butelką będąc zakochanym czy w jakiś inny sposób zobowiązanym. A teraz, stojąc przed mężczyzną, któremu przed chwilą wyznał wszystkie swoje uczucia, ogarnął go niepokój. Co będzie, jeśli butelka go nie wybierze? Nie chcę całować nikogo innego. Nie mogę też się wycofać... Zakręcił szkłem, modląc się w duchu, by padło na blondyna. Patrzył na szkło z wyczekiwaniem, a jego serce niemal wyrywało się z piersi. Butelka tymczasem obracała się coraz wolniej, wprawiając niemal wszystkich w rosnące napięcie. Tylko Tommy patrzył w szkło ze smutkiem w oczach i próbował opanować drżące ręce. Jeszcze przed chwilą miał nadzieję, że Adam nie odważy się dołączyć do zabawy, a teraz miał się przekonać, że brunet jest w stanie tak szybko go zdradzić, jak pokochać. Nie pozwolę na to. Powiedział sobie w duchu i wstał równocześnie z zatrzymaniem się przedmiotu jego upokorzenia, które właśnie wskazało inną osobę.

- Nie zrobisz tego. - Obrzucił Adama morderczym spojrzeniem, które stopniało, kiedy usłyszał nieoczekiwaną odpowiedź.

- Oczywiście, że nie, Glitterbaby. - Odrzekł Lambert, śledząc szyjkę butelki, która wskazała Terrance'a. Następnie przeniósł wzrok na blondyna i uśmiechnął się łagodnie. - Przepraszam was, kochani, ale właśnie sobie uświadomiłem, że nie mogę uczestniczyć w tej grze. - Oznajmił przyjaciołom, którzy wyglądali na zdezorientowanych, a Brooke wprost na oburzoną. Adam wyciągnął rękę, która zawisła nad stołem tuż przed siedzącym gitarzystą. - Zatańcz ze mną. - Poprosił, a zadowolony Tommy bez słowa wstał i chwycił dłoń. Kiedy skierowali się ku parkietowi, nieoczekiwanie wstała Brooke, która ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy zaczęła nieporadnie konstruować pytania.

- Adam, co ty...? Nie, co wy...? Sorry, ale czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? Co się dzieje? - Spytała z pretensją. Tancerka wyglądała jakby przed chwilą obudziła się ze stuletniego snu.

- Brooke, o nic. My po prostu... - Zaczął Tommy, lecz nie dokończył. Nie on powinien na to pytanie odpowiadać. Kiedy ominął już plątaninę nóg, przez którą o mało co nie wywrócił się dążąc do brzegu stolika, obrzucił na Adama spojrzeniem, które prosiło o dokończenie jego zdania. Lambert od razu to zauważył.

- Kochamy się. - Oznajmił z uniesioną głową i ujął dłonie blondyna w swoje. - Kocham cię, Tommy Joe. - Tym razem zabrzmiało to jak wyznanie. Było przeznaczone tylko dla uszu gitarzysty, jednak muzyka zmusiła Adama do wypowiedzenia tych słów tak głośno, że przyjaciele pary bez trudu mogli słowa wychwycić.

- Rozumiem, kochacie się. Tak, to wszystko wyjaśnia. Tak! Ale od pocałunku i tak się nie wywiniesz. - Zarządziła Brooke, której uśmiech rozświetlał twarz.

Wszyscy wyglądali jakby już dawno wiedzieli, co łączy mężczyzn. Siedzieli rozanieleni na kanapach i czekali na potwierdzenie ich uczuć. Ze zniecierpliwieniem patrzyli, jak tych dwoje spogląda na siebie z rosnącą ekscytacją, a przede wszystkim nieskrywaną już miłością. A potem połączyli się niczym w bajce. Pocałunek na początku delikatny i zmysłowy z czasem przerodził się w istną orgię wirujących języków i spragnionych warg. Kiedy ich mała publiczność zaczęła klaskać i gwizdać, oderwali się od siebie i wymienili ostatni pocałunek.

- Zatańcz ze mną. - Adam przytulił go lekko i wykorzystał gest, by ponowić wcześniejszą propozycję. Kiedy się odsunął, zobaczył cwany uśmieszek Ratliffa. To oznacza aprobatę czy podstęp? Lambert zastanowił się przez chwilę.

- Mam lepszy pomysł. - Westchnął blondyn i wziął ze stolika butelkę wypełnioną do połowy przezroczystą cieczą. Podniósł do ust i opróżnił ją tak, że została czwarta część alkoholu. - Chodźmy stąd. - Rozkazał i odstawił butelkę na stół. A potem porwał Adama za sobą.

***

- Proszę jechać na Aleję Waszyngtona. - Rzucił Tommy, wsiadając do taksówki.

- Przez Boulevard Street, numer 88, poproszę. - Zaznaczył Adam, a kierowca szybko wrzucił pierwszy bieg i włączył się do ruchu.

Ratliff nic nie powiedział. Przez cały czas podróży patrzył się tylko z ukosa na Lamberta i mierzył go wzrokiem. Czekał. Obserwował ruch rąk, milczące spojrzenie Adama, jego twarz zwróconą w stronę okna. Szukał wszystkich miejsc niezakrytych przez ubranie. Umięśnione ręce pokryte tatuażami, które po wyjściu z tego obcego auta miały czule go obejmować i pieścić. Szyja, w której pulsowały najważniejsze tętnice i żyły – chciał obdarzyć ją milionami pocałunków. Dekolt wykrojony przez niezapięte guziki koszuli odsłaniał kawałek pokrytej piegami klatki piersiowej. Postawa piosenkarza zachęcała do odkrycia tajemnic jego ciała. Może i starał się być wyluzowany, ale Tommy w głębi duszy wiedział, że stres go w tej chwili paraliżuje. Napięcie rosło proporcjonalnie do zbliżania się celu. I cholernie go to podniecało.

- Dziękuję. Cześć, Tommy. - Adam podał pieniądze taksówkarzowi i starał się wysiąść, kiedy blondyn złapał go za rękę.

- Co ty robisz? - Dopiero teraz dotarło do gitarzysty, co się dzieje. „Cześć, Tommy?” To pożegnanie?

- Wracasz do domu, Tom. Przepraszam. - Powiedział cicho i zatrzasnął drzwi taksówki. Auto ruszyło, jednak Tommy błyskawicznie sobie uświadomił, to w ten sposób nie może się skończyć to, co zaczęło się parę godzin temu w wąskiej uliczce blisko klubu.

- Zatrzymaj się! - Krzyknął, a taksówkarz z ociąganiem zjechał z głównego pasa drogi. - Ja też tu wysiadam. - Rzekł i szybko opuścił taksówkę.

Nie musiał przejmować się opłatą za przejazd – Adam uregulował już dług. Blondyn nie tracił czasu. Pobiegł do małej furtki zdobionej różami wyżłobionymi z żelaza. Była jak zawsze otwarta. Zobaczył Lamberta, który właśnie włożył klucz do zamka i przekręcał go uparcie. Już zamierzał nacisnąć klamkę, kiedy usłyszał znajomy głos.

- Co myślałeś, opuszczając tę taksówkę? - Spytał Tommy podniesionym głosem. Stał przed schodami i opierał nogę o jeden schodek. Skrzyżowane ręce i poważna mina wskazywały, że jest wzburzony. - Że kłamałem? Że to był tylko żart? - Mówił, pokonując każdy stopień, a gdy pokonał ostatni stopień i zrównał się z Adamem, rzucił ostatnią odpowiedź. - A może, że to był tylko sen i że jak wrócisz do domu i położysz się do łóżka, zamkniesz oczy, to się obudzisz, ha? - Adam, jednak nie odwrócił się od razu. Uśmiechnął się tylko uszczęśliwiony i dopiero, kiedy wyjął klucz z zamka, pozwolił Ratliffowi ujrzeć swe bijące radością oblicze.

- Nie. - Powiedział cicho i opuścił ręce wzdłuż boków. - Chciałem się przekonać, czy to, co się dziś zdarzyło, jest prawdą. Gdybyś nie wysiadł z taksówki, wtedy byłoby to tylko kłamstwo, żart, sen. Najgorszy koszmar, jaki by mi się wyśnił. Ale nie jest, bo tu jesteś, Tommy.

Lambert pogłaskał policzek Ratliffa, który wydał mu się gładki jak aksamit. A potem zatonęli w pocałunku, który przyprawił ich o dreszcze. Smakowali się jeszcze długo nim Tommy wymacał klamkę. Nacisnął ją i do tej pory oparty o drzwi Adam stracił grunt pod nogami. Przewracając się na podłogę próbował złapać równowagę. Chwycił się tego, co było najbliżej. W ten sposób Tommy znalazł się na nim i ponownie zatonęli w pocałunku, który z każdą chwilą stawał się bardziej energiczny i podniecający. Tarzając się po wąskim korytarzu kopnęli drzwi, które zamknęły się z hukiem. Teraz Adam był „na górze” i wykorzystywał to do maksimum. Kradł pocałunki niczym profesjonalny złodziej. Smakował miękkie usta, aksamitne policzki i krawędzie podbródka. Kąsał szyję gorzką od perfum, których zapach tylko mobilizował go do działania. Ręce były niemniej pracowite: już przy pierwszej okazji rozpięły guziki czarnej jak smoła koszuli i zaczęły masować brzuch. Tommy tylko na to czekał i zaczął robić to samo. Kiedy jednak Adam dotknął swymi zimnymi palcami jego sutków, blondyn podskoczył. Lambert odsunął się od niego nieco, by sprawdzić, o co chodzi.

- Twoje palce. Są zimne. - Wytłumaczył powoli i wziął rękę Adama w swoje dłonie. - Trzeba je ogrzać. - Rzucił, a potem zanurzył jego palce jeden po drugim w swoich zmysłowych ustach. Ssał je i lizał, co tak podniecało Lamberta, że znowu dostał dreszczy. Czuł, że nie wytrzyma długo w tym stanie. Znów rzucił się na gitarzystę, a odgłos brutalnych pocałunków i głośnych westchnień wypełniał przedpokój.

- Chodźmy do sypialni. - Wysapał Adam, myśląc o mało zachęcającej perspektywie seksu między butami a wieszakiem na kurtki. Nie czekał na zgodę Ratliffa. Szybko podniósł się, a jeszcze szybciej pomógł się podnieść muzykowi, który złapał się za głowę, kiedy już stał.

- To chyba ten alkohol. - Mruknął Tommy i objął Adama za szyję. Zbliżyli się do siebie i ponownie zatonęli w znacznie subtelniejszym niż dotąd pocałunku. Przerwali nagle, kiedy Adam wziął go na ręce. Tommy Joe oderwał się, kiedy to poczuł.

- Mogę zaradzić tym zawrotom głowy, wiesz? - Zamruczał z uśmiechem, a Tommy zmrużył oczy.

- Ale tylko dzisiaj, książę. Moja duma czuje się urażona. - Rzekł i pocałował go słodko.

Patrzyli na siebie, kiedy zmierzali przed salon, a potem Adam wspinał się ze swym słodkim ciężarem po schodach. Znaleźli się w sypialni. Nie zaświecili światła. Lambert położył mężczyznę na środku łóżka. Chciał zdjąć koszulę, ale blondyn skutecznie pociągnął go do siebie. Tym razem pocałunki nie były bezowocne. Teraz były kluczem do czegoś, na co czekali od dłuższego czasu. Kiedy Adam znalazł się na blondynie, od razu przeszedł do działania. Wargami i językiem znaczył drogę do celu. Najpierw odsłonił brzuch blondyna, a potem dobrał się do spodni. Tommy obserwował jego poczynania z uwagą, jednak kiedy sam spróbował sięgnąć do ubrania Adama, ten od razu odganiał jego ręce od siebie. Za chwilę leżał już na łóżku zupełnie nagi.

- Jesteś piękny, Tommy. - Stwierdził Adam z podziwem.

Lambert złączył z Ratliff'em usta, a ten to wykorzystał. Pchnął Adama na łóżko i w następnej sekundzie już go dosiadał. Teraz już mógł go rozebrać. Robił to bardzo umiejętnie, znacząc drogę swych długich zwinnych palców pocałunkami. Spieszył się. Nie ominął jednak żadnego miejsca, które zasługiwało na pocałunek. A zasługiwały wszystkie: począwszy od wrażliwej szyi, przez szerokie piegowate piersi, aż do słodkich fałdków brzucha, pod którymi kryły się prężne mięśnie. Niektórzy nazywali je kaloryferem. Tommy, zamiast je nazywać, wolał je całować, lizać i ssać. Szczególnie lubił zajmować się kształtnym pępkiem, jednak znacznie bardziej ciekawiły go niższe partie ciała. Zawędrował ustami niżej, lecz w wędrówce przeszkodził mu zasznurowany rozporek. Mała komplikacja. Uniósł głowę i popatrzył na bruneta, który z rozkoszą w oczach czekał na jego następny krok. Następnie wykonał bardzo wolny i bardzo zmysłowy ruch ręką, która powędrowała od kolana aż do krocza Lamberta. Piosenkarz zacisnął dłonie na pościeli i wziął płytki oddech. Tommy nie mógł czekać dłużej. Zerwał obcisłe spodnie z bioder Adama razem z bielizną, a jego oczom ukazał się wielki nabrzmiały penis, który czekał, aż ktoś go zaspokoi. O... Adam. Ja... Myślałem, że się tylko przechwalasz, a tu proszę... Tommy Joe uśmiechnął się na tę myśl i uchwycił męskość Adama, który przygryzł wargę i uderzył głową w poduszkę, wypuszczając powietrze z płuc.


- Tom... Nie musisz... - Westchnął, kiedy Tommy zaczął poruszać ręką.

Dostosowywał prędkość swych ruchów do prędkości oddechu Adama, a może było odwrotnie? W pewnej chwili Tommy uniósł się tak, żeby widzieć Adama i, ciągle wykonując tę samą czynność, pocałował zmysłowo mężczyznę.

- Ale chcę. - Odpowiedział. - Chcę ciebie. Całego. Pragnę cię, Adam.

Tommy usiadł obok niego i przez chwilę obserwował mężczyznę swoich marzeń, który w tej chwili leżał w dużym białym łóżku zaspokajany przez niego. I kiedy wydawało się, że nie może być lepiej, z chwilowego zamyślenia wyrwały Tommy'ego słowa Adama.

- Połóż się wzdłuż mojego ciała. - Rzekł Lambert zniecierpliwionym głosem. - Ja też cię pragnę. - Wytłumaczył i za chwilę zatopił w ustach męskość blondyna, której rozmiar przyprawiał o gorączkę.

Pozycja nazywana „6 na 9” umożliwiała im dawanie i czerpanie pełnymi garściami. I wciąż chcieli więcej. Dotyk i pieszczoty przestały im wystarczać. Chęć dominacji, jaką odczuwał Adam, wygrywała z pragnieniem obdarzenia Tommy'ego niebiańską delikatnością. Znów patrzył na muzyka z góry niczym prawdziwy samiec alfa. Tommy spoglądał na niego uległym wzrokiem. Czekał na nowe doświadczenie, które miało okazać się najlepszym, jakiego zaznał w swoim życiu. Na początku myślał, że się przeliczył. Pierwsze pchnięcie (choć został uprzednio przygotowany przez swego partnera) okazało się przeszywającym bólem. Tak samo wyglądała druga próba i trzecia. Nie dał tego po sobie poznać, jednak Adam doskonale wiedział, co czuje. Wiedział, co musi zrobić. Lambert spróbował rozluźnić do dotykiem swoich rąk i ust – podziałało niemal jak środek znieczulający. Teraz było już tylko lepiej. Zmysłowe ocieranie wewnątrz ciała Ratliffa zaczynało przynosić efekty. Początkowe mrowienie z czasem przyniosło dreszcze, które nasilały się wraz z szybkością pchnięć, które po kilku minutach osłabły. Najwidoczniej Adam nie chciał tak szybko kończyć tego, co zaczął. Planował doprowadzać blondyna do szaleństwa stopniowo, aż Tommy zupełnie straci głowę. Blondynowi świtały w głowie inne plany, które postanowił wprowadzić w życie w trybie natychmiastowym.

- Adam... - Westchnął krótko i obdarzył partnera miną buntownika. - Robisz to... Źle. - Wysapał, a jego słowa spowodowały, że Adam znieruchomiał.

- Źle? - Powtórzył podniesionym głosem, a Tommy pogładził jego tors dłonią.

- Uspokój się. - Rzekł Tommy i podniósł się na łokciach. - Pocałuj mnie. - Rozkazał niewinnie, układając w głowie niecny plan.

Połączenie ich warg wydało się mieszanką wybuchową. Tommy Joe od razu przeszedł do czynu. Nie musiał długo walczyć o dominację. Po prostu od razu brutalnie wepchnął Adamowi do ust swój język i zaczął gorączkowo ocierać nim o język Lamberta. Brunet był tak oszołomiony, że położył obie dłonie na policzkach Tommy'ego. Kiedy jedna z nich wkradła się w blond włosy Ratliffa, ten wykorzystał sytuację i przewrócił partnera na plecy. Momentalnie go dosiadł i utorował drogę dla męskości Lamberta. A potem piosenkarz znów był w nim. Tym razem jednak to Tommy zarządzał szybkością ich spełnienia. Zaczął poruszać się na biodrach Adama niczym kowboj na grzbiecie wierzchowca. Obszerny pokój zaczęły wypełniać głośne westchnienia, czasami nawet pojedyncze krzyki mężczyzn. Oboje czuli, że spełnienie jest już blisko, lecz nie śmiali o tym myśleć. W tym momencie chcieli żyć chwilą i napawać się swoim widokiem.

- Jesteś taki... Seksowny! - Wydukał Adam między kolejnymi „Och!” i „Ach!”.

Widok Tommy'ego na swoim ciele podwójnie Adama podniecał. I mimo iż to on zawsze dominował i kontrolował swe spełnienie, teraz wręcz pasowało mu, że ktoś inny trzyma go w szachu. Tommy Joe panował nad jego ciałem i nie zanosiło się, by oddał mu władzę.

Skrzypiące łóżko było jedynym martwym elementem w tym pokoju, które wydawało dźwięki. Jego biel odbijała księżycową poświatę, powodując, że mimo ciemności mężczyźni widzieli swoje zalane pragnieniem oblicza. Rozkosz pokonywała kolejne szczeble drabiny prowadzącej do spełnienia aż doszła do ostatniego. Tommy był u kresu wytrzymałości. Wziął w dłoń swoją męskość i zaczął nią poruszać tak energicznie, że niemal zapomniał zadbać o Adama, którego członek gotował się w jego ciele. Ostatnie ruchy, ostatnie westchnienia. Adam przejął władzę nad swym ciałem i zdecydował się dokończyć dzieło Tommy'ego. Zdobył się na pchnięcia tak głębokie, że sięgały niemal duszy Ratliffa.

- Adam... Mocniej! - Krzyknął w ekstazie spocony blondyn, uderzając głową w poduszkę. - To już... Proszę! Ach! - Krzyknął, a po palcach jego lewej dłoni zaczął obficie spływać białawy płyn – oznaka spełnienia.

Teraz już przestało go obchodzić, gdzie jest. Przestało go interesować, co się dzieje. Czuł już tylko ostatnie głębokie pchnięcia. Jak przez mgłę widział Adama unoszącego głowę w ekstazie: jego zaciśnięte powieki, zagryzioną wargę, spięty brzuch, a potem spermę wytryskującą prosto z jego olbrzymiej męskości na swój płaski brzuch.

Upadek bezwładnego masywnego ciała Lamberta na kruche delikatne ciało Ratliffa, a potem ostatnie słodkie pocałunki nabrzmiałych warg były szczęśliwym zakończeniem zdarzenia, które miało miejsce w wąskiej brudnej uliczce. Chociaż na początku byli wzburzeni i źli na siebie, teraz trwali spokojni i szczęśliwi w nierozerwalnym uścisku, będącym oznaką pięknej miłości.

- Kocham cię, Adam. - Wyszeptał Tommy, wtulając się mocniej w ciało ukochanego. Wyznanie spowodowało, że Lambert przytulił go mocniej i szczelniej okrył pościelą.

- I ja ciebie kocham, Tommy. - Odrzekł spokojnie piosenkarz i ziewnął cicho.

- Adam? - Zaczepił jeszcze blondyn nim zapadł w sen.

- Shhh... Dokończymy później, kochanie. A teraz chodźmy spać. - Rzekł z przymkniętymi powiekami. A potem oboje wpadli w ramiona Morfeusza.

Proszę o komentarze :)