piątek, 27 września 2013

Rozdział 15 - Satisfaction

Yeah!!! Skończyłam przepisywać! Jesteście ze mnie dumni?
Czytajcie sobie, czytajcie... :)


Satisfaction

W dużej jadalni było bardzo głośno. Gwar i hałas spowodowany poszukiwaniem odpowiedniego miejsca przeszkadzał w rozmowach. Kiedy wszyscy uczestnicy usiedli przy stole, atmosfera stała się spokojniejsza. Podano dania.

- Adam, spokojnie. Masz jeszcze dużo czasu. - Pocieszał Lamberta Kris, siedzący obok niego przy stole. Zaczął powoli przełykać kolejne kęsy dania.

- Przestań. Doskonale wiem, że jutro musimy podać tytuły. Każdy już wybrał repertuar, tylko ja nie wiem, co do mnie pasuje. - Burknął, biorąc do ręki widelec. Talerz pełny był smakowitego jedzenia: mocno przysmażony stek w zestawieniu z czerwoną kapustą i młodymi ziemniakami były jednym z jego ulubionych dań.

- Adam, przecież wcale nie chodzi o to, co do ciebie pasuje. - Stwierdziła pogodna Allison, która siedziała naprzeciwko.

- Oświeć mnie, czerwonowłosa księżniczko. - Uśmiechnął się brunet, nachylając nad stołem.

- Śpiewasz dlatego, że to kochasz, prawda? - Spytała, a on przytaknął głową. Allen przyglądał im się z ciekawością. - A jeśli to kochasz, to masz z tego frajdę. Wniosek z tego taki, że...

- Wybierz piosenkę, której lubisz słuchać. - Wtrącił się Kris, nie pozwalając dokończyć koleżance.

- Właśnie to chciałam powiedzieć. - Wskazała na niego widelcem i wróciła do jedzenia.

- Skoro tak mówicie... - Westchnął i pomyślał chwilę nad ich słowami. Postanowił nie zastanawiać się nad tym teraz. Chciał odłożyć to na później – miał jeszcze czas na rozmyślania.

***

Leżał na łóżku, trzymając ręce za głową. Spędził tej pozycji już ponad godzinę. Nie ruszał się – myślał. Nic nie przychodziło mu do głowy. Przed oczami stanęła mu postać Tommy'ego. Robi to, co kocha mimo trudności. Kocha utwory, które sam tworzy. Ale przecież ja w pięć minut nie stworzę utworu, który mam zaśpiewać. Co mam zrobić? Swe rozmyślania skierował na inny tor. Sięgnął po swój portfel i wyjął z niego rodzinne zdjęcie zrobione w jego młodości. Wszyscy wtedy byli uśmiechnięci i radośni. Dzieciństwo nie przynosiło problemów, które trzeba było rozwiązać. Patrząc na fotografię, najdłużej zatrzymał wzrok na matce – rodzicielce, która, choć bardzo wścibska, zawsze służyła dobrą radą. Zawsze widziała światełko w tunelu. Radziłem się jej w każdym problemie. Spojrzał na ojca, który dumnie wypinał pierś, stojąc za Neilem. Jakby chciał powiedzieć „To moi synowie. Oni są wspaniali.” Wrócił myślami do piosenki. Zaczęła ogarniać go chandra. Chcę przygotować coś specjalnego. Coś, co sprawi, że będą ze mnie dumni. Ostry, rockowy numer. Cover, ale wysokiej jakości. Coś z klasą. Wpatrywał się w sylwetki rodziców. Leila na zdjęciu stała za nim i opierała ręce na jego ramionach jakby dawała mu znak, że zawsze może na nią liczyć i zawsze będzie go wspierać. Śpiewała mi, jak byłem mały. Jak miałem pięć lat, puszczała mi piosenki z winylów. Piosenki...

- ROLLING STONES! - Podniósł głos i wstał energicznie.

- Adam, dobrze się czujesz? - Kris wyjrzał z łazienki, by sprawdzić, co się stało. Szykował się właśnie do wyjścia, miał dziś w planach podbicie wszystkich klubów w okolicy. Oczywiście nie sam.

- Jak nigdy wcześniej. - Rzekł uradowany Lambert i zaczął przechadzać się po pokoju.

Kris wszedł do pomieszczenia. Ubrany w czarne rurki, zapinał ciemnoszarą koszulę. Obserwował współlokatora, zapinając od dołu wszystkie guziki.

- Na pewno nie idziesz z nami na miasto? Wprawdzie nie można się upić, ale potańczyć zawsze możesz. I może wyrwiesz jakiegoś faceta? - Zaproponował wesoło i dopiął ostatni guzik. Rozłożył ręce, chcąc pokazać swój strój, a Lambert zmierzył go od stóp do głów.

Jest taki seksowny. Uhm. Chciałem pomyśleć: szykowny. Adam, ogarnij się! Ale... Hmm... Coś tu nie gra. Podrapał się w skroń i splótł na torsie. Zastanowił się, co jest nie tak.

- Idziesz na imprezę czy na wesele? - Podszedł do niego na niebezpieczną odległość. Nie patrząc przyjacielowi w oczy zaczął rozpinać guziki jego ubrania.

- Adam... Co ty? Robisz? - Spytał niepewnie szatyn i spróbował się odsunąć.

- Spokojnie. Jeszcze jeden. - Rozpiął czwarty guzik, ukazując małą część klatki piersiowej. - Teraz rękawy. - Mankiety były podwinięte, co przypominało Lambertowi tańce na studniówce. Brak dopasowania stylu do sytuacji. Trzeba będzie go podszkolić. Uśmiechnął się i przywrócił rękawy do pierwotnego stanu. Odsunął się na kilka kroków i znów zmierzył wzrokiem towarzysza. - No, teraz wyglądasz jak prawdziwy imprezowicz. - Oparł ręce na biodrach i znów zaczęły ogarniać go myśli, że czegoś Krisowi brakuje. Element dodający luzu. Punkt zaczepienia wzroku. - Nie, czekaj! Jeszcze jedna rzecz. - Zatrzymał przyjaciela, który zamierzał już wychodzić. Podbiegł do szafki nocnej i wysunął środkową półkę. - Zbyt glitterowy, zbyt poważny, za bardzo świecący, jest! - Zamruczał, wyjmując czarny, krótki wisiorek na rzemyku z metalową pacyfką. - Element stroju, który dodaje w ubiorze imprezowego looku i luzu. Zakładasz, czy nie? - Pokazał wiszącą na palcu ozdobę i podszedł do mężczyzny, który zwrócił się przodem do lustra. Ocenił swój ubiór w czasie, gdy Lambert męczył się z zapinką.

- Ty znasz się na modzie. - Stwierdził powoli, przyglądając się sobie. Jest znacznie lepiej. Nie wyglądam sztywno. Tylko...Na luzie. Jak on to zrobił?

- To kwestia dodatków i odpowiedniego ułożenia ciuchów. Nic wielkiego.

- Dzięki. - Wyprostował się dumnie i odwrócił w stronę stojące go za nim Adama. - Muszę już lecieć. Czekają. - Wskazał kciukiem na drzwi i skierował się w ich stronę.

- Leć. Miłej zabawy.

- A ty wybierz w końcu tę piosenkę. Powodzenia!

Drzwi się zamknęły. Pokój ogarnęła cisza. Adam ponownie rzucił się na łóżko i w pozycji na brzuchu wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer do najwierniejszej przyjaciółki dziękując w duchu, że żył kiedyś na tym świecie człowiek, który wymyślił taki cud elektroniki, jakim jest telefon komórkowy.

- Adasiu! W końcu zadzwoniłeś. Już się z ojcem martwiliśmy, że tak długo się nie odzywasz. - Przywitała go mama, a on jak zwykle zaśmiał się z radosnego tonu połączonego z nutą pretensji. - Opowiadaj, jak tam jest u ciebie. Karmią cię tam dobrze?

- Mamo! Czemu ty zawsze pytasz o jedzenie? - Powiedział z lekkim zażenowaniem.

- Żeby wiedzieć, czy mój synek nie przymiera głodem, a co? - Powiedziała słodko i zaśmiała się.

- Ach nic, nic. Jedzenie dobre, cała rezydencja jest po prostu jakimś hotelem połączonym ze SPA i szkołą muzyczną. I niezły tu rygor. Mamy bardzo napięty plan i zaczynamy właśnie przygotowywać się do pierwszego występu.

- I dajesz sobie z tym wszystkim radę, synku? Kiedy ma być ten występ? - Leila przybrała poważny ton. Gdyby nie radosna barwa głosu Adama, pomyślałaby, że mu się to miejsce nie podoba. - Oczywiście, przecież koniec końców jestem perfekcjonistą, nie? Ale tak serio, to musisz mi w czymś pomóc, wiesz? - Powiedział spontanicznie i zaczął bawić się kawałkiem pościeli.

- Ja? A w jakiej sprawie?
- Musimy wybrać repertuar. Koledzy mówili mi, że najlepiej zrobię, jeśli wybiorę piosenkę artysty, którego znam i podziwiam, ale tyle ich mam, przecież wiesz...
- Adam, mówiłam ci przecież, że musisz sam wybierać utwory, które chcesz zinterpretować. Powiedziałam już raz nie i nie wymagaj ode mnie, żebym odmówiła ci kolejny raz.
- Proszę, ostatni! - Poprosił niemal błagając. - Ty zawsze masz takie dobre pomysły. Ja nie potrafię wybierać repertuaru... - Rzucił. Nigdy nie wybierał sam utworów, które miał zaśpiewać. Robiła to zawsze jego mama. Uważał, że ma świetne wyczucie stylu i potrafi dopasować każdy jego rodzaj do każdego człowieka. Adam to wykorzystywał. Skoro mama świetnie to potrafi, to po co ja mam wybierać. Ja nie robię tego tak dobrze jak ona.
- Nie pomogę ci, nie ma mowy... - Westchnęła i już miała kończyć rozmowę, kiedy syn znów do niej przemówił.
- Czy w jeszcze jakiś sposób chciałbyś spróbować wykorzystać swoją starą matkę?
- Nie jesteś taka stara... - Uśmiechnął się, kiedy usłyszał w słuchawce głośny chichot... - A jakbyś miała wybrać jedną piosenkę Rolling Stonesów, która ci się podoba najbardziej, to którą byś wybrała? - Zapytał, ciekaw, jaki tytuł padnie z jej ust.
- Nie, Adam, to już jest cios poniżej pasa! Wiesz, że nie jest mi łatwo odpowiedzieć na takie pytanie! - Oburzyła się. Była fanką Rolling Stones od ładnych parunastu lat, ale nadal nie potrafiła stwierdzić, która piosenka jest dla niej tą najbardziej wyjątkową. Pomyślała chwilę, zostawiając ciszę w słuchawce, a Adam czekał cierpliwie. - Chociaż... - Rzekła po chwili dumania. - Może znalazłaby się na mojej liście pierwszych miejsc jedna... Ta najbardziej pierwsza. - Uściśliła, przypominając sobie nazwę kompozycji. - Opowiadałam ci, jak się z ojcem pierwszy raz spotkaliśmy, prawda?

***

W barze był duży tłum. Wszyscy chcieli tańczyć, ktoś włączył w szafie grającej piosenkę najpopularniejszej grupy tej dekady. Mimo, że tekst był banalny, największe wrażenie robiła muzyka oraz wokal. Wokal członków zespołu Rolling Stones, w których zakochana była nie tylko młodzież, ale także ludzie w średnim wieku. Nawet staruszkowie podrygiwali do tego rytmu. W jednej grupce tańczyło około piętnaście kobiet w latach zbliżonych do dwudziestu. Drugie towarzystwo złożone było z silnych mężczyzn, którzy potrząsali długimi włosami w rytm muzyki. Nagle ktoś stracił równowagę, co spowodowało, że cały tłum się przewrócił. Wśród tych ludzi był dobrze zbudowany rudowłosy mężczyzna, który, gdyby nie miał szybkiego czasu reakcji, z pewnością przygniótłby swoim ciałem drobną szatynkę. Gdyby nie podparł się rękami, z pewnością jego usta wylądowałyby na jej wargach. Zamiast tego obdarzył ją przepraszającym uśmiechem i pomógł wstać. Kiedy oboje podnieśli się do pionu, spojrzał w jej oczy z zawstydzeniem zmieszanym z radością. Już wiedział, że jest mu przeznaczona.

***

- ...A w tej szafie grającej włączono „Satisfaction”. - Skończyła opowiadać Leila. Jej głos był rozmarzony jakby przypominała sobie każdy kolejny szczegół najpiękniejszego ze wspomnień. Tak, to było jedno z najpiękniejszych wspomnień.

- Ładna opowieść. - Podsumował brunet. Siedział po turecku na łóżku i wpatrywał się w pościel z tajemniczym uśmiechem.

- Coś jeszcze chciałbyś wiedzieć, synku?

- Nie. Dziękuję, mamo, że mi o tym opowiedziałaś. Wiesz, muszę już kończyć. Pozdrowisz tatę i Neila?

- Oczywiście. Śpij dobrze, Adasiu. - Powiedziała troskliwie.

- Dobranoc, mamo. - Pożegnał się i wcisnął czerwoną słuchawkę.

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Tak bardzo lubił patrzeć na gwiazdy i księżyc, który tej nocy wisiał w pełni nad nieboskłonem. Satisfaction. To będzie mój pierwszy utwór. Uśmiechnął się do siebie i przetarł oczy. Ziewnął cicho i poszedł do łazienki. Marę minut później już spał, a w snach zaczęły mu się pojawiać obrazy przyszłości.





piątek, 13 września 2013

Rozdział 14 - To był Mitchel

Wracam – ale tylko na chwilę. Apropos tego rozdziału, w którym jest o śpiewaniu, to pochwalę się, że ostatnio byłam zapisać się do chóru, by sprawdzić czy umiem śpiewać. I okazało się, że jestem sopranem i altem. Pośpiewamy, zobaczymy... Zapraszam :)

Czekolaaada – nie dramatyzuj tak, bo pomyślę, że moje gryzdołki to jakieś dzieło na miarę Piaskowego Gołębia.

To był Mitchel

- Czego ode mnie chcesz!? Puść mnie! - Tommy próbował uwolnić się z mocnego uścisku.

- To, że grasz u mnie jako gitarzysta, nie znaczy, że będziesz miał takie względy jak John, rozumiesz? - Wysyczał. - Nie próbuj się wkupić w łaski menadżera, bo gwarantuję ci, że długo nie pożyjesz. - Rzekł kąśliwym tonem.

- Dlaczego miałbym to robić? Dlaczego mi grozisz? - Z ust Tommy'ego znów padły pytania. Skupił w sobie całą siłę i odepchnął wroga. Teraz to on był na wygranej pozycji. Mitchel znajdował się między nim a drzwiami. Patrzyli na siebie surowym wzrokiem. Nim Tommy spróbował powiedzieć coś więcej, wokalista złapał za klamkę i nacisnął ją. Oboje wypadli na korytarz, którym przechodził właśnie Olivier.

Ratliff z trudem utrzymał równowagę, kiedy znalazł się na korytarzu. Złapał się ściany, by nie upaść i ogarnął wzrokiem długi hol. Mitchel miał rozszerzone z nadmiaru adrenaliny oczy. Kiedy zobaczył Oliviera, obrzucił go zawistnym spojrzeniem i splunął w stronę Tommy'ego. Nie zdobył się na żadne słowa. Po prostu odszedł najszybciej, jak to było możliwe.

Blondyn dopiero po chwili zauważył klawiszowca, który tkwił w wyraźnym szoku. Otwarte usta i uniesione brwi zdawały się pytać, co się tutaj przed chwilą stało.

- T... Tommy? Wszystko gra? - Spytał niepewnie, widząc, jak muzyk trzyma się za głowę.

Gitarzysta myślał o ostatnich sekundach przeszłości. Nie wiedział, jak zinterpretować ostatnie wydarzenie oraz jak odpowiedzieć na pytanie członka zespołu.

- Nie wiem. Ty mi powiedz. - Spojrzał na Oliviera pytającym wzrokiem. Powiedz mi, co się, do cholery, dzieje w tym pieprzonym zespole i dlaczego wasz wokalista przed chwilą groził mi śmiercią! - Krzyknął zdesperowany wskazując palcem drzwi, za którymi wcześniej się znajdował.

Słowa Tommy'ego wywarły na Olivierze ogromne wrażenie. Cholera, co ten palant znowu zrobił. Westchnął głęboko i oparł rękę na ramieniu blondyna, próbując go uspokoić. Dlaczego zawsze ja muszę się tłumaczyć i wszystko wyjaśniać! Pieprzony dupek! Przecież ten chłopak nic nie wie i ja mam go oświecać? Po pierwszym dniu?

- Chodź, makijażyści czekają na nas w garderobie. Za piętnaście minut wychodzimy na scenę. - Złapał go lekko za ramię i zmusił do ruchu. Powoli udali się do pokoju z lustrami. - Przepraszam za Mitchela. Nie jest przyzwyczajony do nowych członków zespołu. A zwłaszcza gitarzystów. - Obrzucił go spojrzeniem i puścił jego ramię.

- Powiesz mi, o co mu chodziło? To nie było normalne. Zachowywał się jak jakiś psychopata. - Powiedział już spokojniej i wpatrzył się w białe ściany.

- O takich sprawach najlepiej rozmawiać przy piwie. - Uśmiechnął się lekko. - Niestety teraz nie mamy na to czasu.

- Czyli mi nie powiesz. - Wywnioskował Ratliff i zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami.

- Wybacz, nie dzisiaj. - Otworzył wrota i wpuścił młodszego mężczyznę do pomieszczenia. Sam wszedł kilka sekund później, myśląc o zajściu, jakiego był tego dnia świadkiem.

***

- Na początku coś prostego. Muszę poznać barwy waszych głosów. Po kolei będziecie podchodzić do fortepianu i śpiewać usłyszane tony. Alexis – jesteś pierwsza. Pozostali mają czas na wybranie piosenki, jaką zaśpiewają w Hollywood Week.

Niski mężczyzna w średnim wieku stał przed rzędem uczniów. Długa broda dodawała mu lat, a głos pozbawiony łagodności czynił go surowym, zimnym człowiekiem. Ustawione w rzędzie osoby porozchodziły się pod ściany, by poczekać na swoją kolej. Niektórzy wdali się w ciche rozmowy jednocześnie uważając żeby nie przeszkadzać. Inni obserwowali koleżankę wykonującą wszystkie polecenia mentora.

Adam stał w kącie razem z Allison i Krisem. Obserwując Alexis mówił półszeptem do kolegi i koleżanki swojej paczki.

- Dobrze, że rozdzielili nas na dwunastoosobowe grupy. Trzydziestu sześciu osób na pewno by ten gość nie ogarnął. - Rzekł prześmiewczo, obserwując pana Carlsona. Ten tłumaczył coś Alexis Grace, która była bardzo skrępowana i zagubiona. Kris i Allison roześmiali się, co spotkało się z wrogim spojrzeniem nauczyciela. Kiedy odwrócił wzrok, oboje wymienili spojrzenia.

- Daj spokój. Daje sobie radę. - Powiedziała Allison i znów się uśmiechnęła.

- Na razie. - Dopowiedział Kris i oparł się o ścianę.

- Daję pięć dolarów, że po tygodniu będzie miał już dość. A ty, Adam? Jak myślisz?

- Hmm... Biorąc pod uwagę zawziętość i cięty język pana Carlsona stawiam na 12 dni.

- Przyjmuję zakład. Iraheta, przecinasz. - Mężczyźni podali sobie dłonie, a czerwonowłosa koleżanka przecięła je na krzyż.

- Kris Allen. - Nauczyciel penetrował salę, poszukując odpowiedniej osoby. Kiedy niski szatyn odłączył się od grupy, pan Carlson zmierzył go wzrokiem. - Jesteś następny, chłopcze. - Ciekawe, na co go stać...

Lekcja trwałą jeszcze godzinę. W połowie każdy z zebranych zdążył się już porządnie znudzić. Kilkakrotne śpiewanie gamy i dodatkowo wybranych tonów nie było męczące, lecz długie oczekiwanie na swoją kolejkę sprawiło, że pod koniec lekcji każdy już ziewał. W kolejce zostało jeszcze kilka osób, wśród nich Adam i Michael. Od fortepianu właśnie odeszła Megan.

- Proszę, teraz Adam Lambert. - Pan Jack Carlson przeczytał nazwisko z listy już mocno zdezorientowany. Spośród ośmiu osób, które zdążył przesłuchać, prawdziwego talentu doszukał się tylko we dwóch. Teraz czuł, że czeka go kolejne rozczarowanie. Ale miał ich przecież tylko przygotować. Jego zadaniem było przekazanie im swojej wiedzy o wokalu. Decyzja, czy ją wykorzystają, należała do nich.

Adam podszedł do instrumentu, za którym siedział nauczyciel. Ten kazał mu zaśpiewać dźwięk Sol, który uprzednio zagrał na fortepianie. Lambert wykonał zadanie wydając z siebie płynny długi ton. Mężczyzna spojrzał na niego zza okularów, po czym zaproponował ton Si. I to Adam zaśpiewał. Nauczyciel coraz bardziej zaintrygowany jego czystą barwą głosu kazał zaśpiewać mu całą gamę po kilka razy wyciągając zarówno najwyższe dźwięki, jakie Adam był zdolny zaśpiewać, jak i te najniższe. Trwało to kilka minut. Brwi pana Carlsona uniosły się tak bardzo, jak tylko mogły. Wybitny talent. Uśmiechnął się po naciśnięciu ostatniego klawisza.

- Adam, gdzie się uczyłeś? -Spytał i podparł ręką podbródek.

- Dear Canyon Elementary School, Mesa Verde Middle School i Mount Carmel High School. - Wymienił.

- Należałeś do koła teatralnego. - Wysunął podejrzenie. Jak się okazało – trafne.

- Tak. Skąd pan wiedział? - Rzekł zaskoczony Lambert.

- To słychać, Adamie. To słychać. - Pogładził swą brodę, myśląc intensywnie. Jest naprawdę dobry. - W jakiego typu przedstawieniach brałeś udział?

- Musicale. - Rzucił coraz bardziej speszony.

- Tak! - Klasnął w ręce z uśmiechem i wstał. - Musicale i kółko teatralne, chłopcy i dziewczęta – to jest najlepszy start dla przyszłych śpiewaków i piosenkarzy. Możesz wrócić na miejsce, Adamie. - Rzekł w stronę bruneta, lecz kiedy ten oddalał się na miejsce, profesor znów wywołał jego imię.

- Tak? - Odwrócił głowę w stronę pięćdziesięciolatka.

- Czy wybrałeś już piosenkę? - Spytał ostatni raz, ale Adam nie odpowiedział od razu.

- Jeszcze się nad nią nie zastanawiałem. - Odparł po chwili i wrócił pod ścianę z zamyśloną miną.

Ostatni z dwunastu podszedł do nauczyciela. Adam jednak nie odezwał się już ani jednym słowem. Kiedy szli do audytorium, odpowiadał tylko półsłówkami na nieliczne pytania i stwierdzenia. Zamyślony wszedł ostatni do wielkiej sali i zamknął za sobą drzwi. Nie słuchał mężczyzny, który rozkazał wszystkim wziąć notatniki i długopisy. Ktoś wcisnął mu te rzeczy w ręce i zaprowadził do ławek. Allison. Czerwonowłosa nastolatka z łagodnym uśmiechem obserwowała go, jak dumał, patrząc w nieokreślony punkt.

- A może opowie nam ktoś o nutach. Ktoś wie, czym one są? - Zagadnął pan Johnson i spojrzał na listę obecności. - Może pan Lambert? - Rzekł, a wszyscy spojrzeli na Adama, który na dźwięk swojego nazwiska szybko się ocknął.

- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć pytanie? - Zapytał zdezorientowany i zainteresował się lekcją.

- Czy wiesz coś o nutach, Adamie?

- Tak... Oczywiście. - Odparł i przeszedł do odpowiedzi. - Nuta to graficzny odpowiednik dźwięku. Określa jego wysokość i czas trwania. Seria nut składa się na melodię, a melodia z tekstem tworzą piosenkę. By odtworzyć to na żywo, potrzebne są instrumenty takie jak gitara, perkusja czy ludzki głos.

- Brawo, chłopcze. - Rzekł z uśmiechem uczony i przeszedł do wykładu. - Adam pięknie to ujął. Ludzki głos jest instrumentem najważniejszym w piosence. - Powtórzył swoimi słowami i kontynuował monolog. Na co dzień posługujemy się głosem, ale nie jest on tak melodyjny jak w czasie śpiewu. Wtedy wydajemy z siebie różne tony, od niskich, do tych wysokich. Niestety, nasze gardła nie są w stanie wydobyć z siebie wszystkich tonów, lecz tylko te podstawowe. Nasze lekcje będą się właśnie opierały na tym, żeby wydobyć z waszych gardziołek jak najwięcej różnorodnych, rzadkich tonów. - Rzekł i przeszedł z jednej strony sali do drugiej. - Kochani, przez siedem pierwszych dni będziecie odbywać lekcje nie tylko ze mną, ale także z innymi specjalistami w dwunastoosobowych grupach, tak jak teraz. Pozostałe tygodnie będą bardzo zróżnicowane. Wybrane przez was utwory będziecie ćwiczyć indywidualnie z mentorami, będą także zajęcia ogólne w grupach. Każdy uczestnik „Idola...” dostanie swój plan zajęć pod koniec tej lekcji, natomiast chyba najbardziej was interesuje, kiedy będziecie mieć czas dla siebie. Prawda? - Zagadnął, a wszyscy ochoczo przytaknęli. - Codziennie od godziny czwartej po południu do dziewiątej wieczorem. Kolacja nie jest obowiązkowa. Możecie wychodzić poza rezydencję, dlatego właśnie dostaliście identyfikatory. Nasz regulamin nie toleruje natomiast pijaństwa. Za wnoszenie alkoholu lub innych używek na ten teren lub bycie w stanie nietrzeźwości grozi natychmiastowe wydalenie z rezydencji i dyskwalifikacja w programie. - Rzekł groźnie, a niektórym zdarzyło się spuścić wzrok.

Pan Johnson opowiadał krótko o najważniejszych elementach trzymiesięcznego szkolenia. Następne lekcje zapoznawcze były tak samo nudne jak ta, lecz zawierały dużo ważnych informacji, które każdy uczestnik musiał zapamiętać albo chociaż zapisać.

Adam z niecierpliwością wyczekiwał końca zajęć. Miał nadzieję, że potem będzie mógł zwiedzić nieznane miasto. Kiedy pan Johnson oznajmił, że lekcja dobiegła końca, brunet postanowił skorzystać z dziesięciominutowej przerwy i oddalił się poza zasięg przyjaciół.

Szybkim krokiem zmierzał w kierunku toalet. Nie zamierzał jednak załatwiać spraw fizjologicznych. Chciał w końcu usłyszeć odpowiedzi na pytania, które dręczyły go całą noc. Dlaczego się tak szybko rozłączył? Czy nie chciał ze mną rozmawiać? A może to ja powiedziałem zbyt wiele? Byłem szczery. Naprawdę za nim tęsknię. Jak cholera... A może ktoś mu przeszkodził? Ten... Mitchel? Chyba tak miał na imię. „Tak jak ja mam na drugie”. Pamiętał. Ciekawe, czy się już dogadali. Ale dlaczego uwziął się na mojego Tommy'ego? Zaraz... Pomyślałem „mojego”? On... Boże, co się ze mną dzieje... Ogrom myśli zajął jego głowę, kiedy pchnął czarne drzwi oznaczone trójkątem. Wszedł do kabiny, uprzednio wyjmując telefon. Zamknął się na klucz i wybrał numer, który był pierwszy na liście najczęściej wybieranych kontaktów.

- Tommy? - Powiedział po usłyszeniu znajomego głosu. - Nie mam zbyt dużo czasu, ale muszę cię spytać.

- Wiesz, że możesz pytać mnie o co tylko chcesz. Coś cię trapi? - Tommy przybrał poważny ton, kiedy usłyszał zdenerwowany głos po drugiej stronie słuchawki.

- Coś nam wczoraj przeszkodziło w rozmowie, czy powiedziałem coś, co spowodowało, że poczułeś się niezręcznie i rozłączyłeś pod pretekstem? - Spytał szybko, czując, że jego policzki płoną.

- Adam, nigdy jeszcze nie spotkałem osoby z tak bujną wyobraźnią jak twoja. - Wywnioskował blondyn i zaczął się śmiać do słuchawki. Stał właśnie przed sklepem spożywczym z siatką pełną przekąsek i alkoholu – prowiantem na wieczorny seans filmowy. Planował zaprosić członków zespołu, by przełamać lody, zaprzyjaźnić się i przy okazji załatwić sprawę Mitchela.

- To w takim razie co to było? - Spytał z wyraźną ulgą w głosie. Usiadł na muszli klozetowej i podparł się ręką o kolano.

- To był Mitchel. - Po wypowiedzeniu tych słów blondyn dokładnie przeanalizował niecodzienne zajście. Kolejny raz ogarnęły go myśli, że sam nie da rady dobrze go zinterpretować.

- Kontynuuj? - Podpowiedział Lambert, kiedy zapadła chwilowa cisza. Pomyślał, że ta rozmowa nie będzie jednak tak krótka, jak przewidywał. Przerwa trwała jeszcze pięć minut, a sekundnik w zegarku przesuwał się niespodziewanie szybko.