piątek, 10 kwietnia 2020

Rozdział 79 - Puszka Pandory

Cześć! Zapraszam i proszę o komentarze! Ciekawa jestem jak Wam się podoba ten odcinek i poprzedni!

Rozdział 79
Puszka Pandory


Para przyjaciół postanowiła dać sobie tydzień na dokończenie wiążących ich w Londynie spraw. Zwolnienie z pracy nie przyszło łatwo Isaac’owi. Praca w sklepie muzycznym nie miała świetlanej przyszłości, ale Carpenter zdążył polubić tamtejszą atmosferę oraz współpracowników. Tommy’emu poszło lepiej: Jacob w pełni rozumiał decyzję młodego kolegi, który chciał w życiu osiągnąć więcej niż mógł w ukrytym w cieniu klubie, przez który przewijały się najdziwniejsze postaci. Szef klubu za to odmówił mu wypłacenia niepełnej w tym miesiącu pensji. Nagła decyzja Ratliffa i wiążące się z nią straty były dla niego nie do przyjęcia. Ponadto nie było nikogo do obsadzenia powstałego wakatu. Tommy Joe jednak nie przejmował się tym. Z napiwków nazbierał już na bilet lotniczy do domu i na wynajęcie nowego mieszkania. Na razie nie zamieszał wracać do Burbanku. Przez kilka dni myślał o celu swojej podróży. Był wolny jak ptak. Decyzję pomógł mu podjąć najlepszy przyjaciel.
– Nowy Jork. – Rzucił Isaac, wchodząc do kuchni, która była jedynym wspólnym pomieszczeniem w wynajętej kawalerce z łazienką.
– Nowy Jork? Dlaczego? – Tommy był podejrzliwy. Ciekawość była silnym uczuciem, ale silniejszy był instynkt. Z tym miastem wiązało się coś, czego się obawiał i przed czym uciekał, ale Isaac nic o tym nie wiedział.
– Kiedy cię nie było, wykonałem kilka telefonów. Już wcześniej o tym myślałem, ale jakoś nie było okazji, by to zrobić. Jest jeden zespół, z którym się zetknęliśmy, zanim pojawiłeś się w Mouthlike. Wokalista Ravi Dhar szuka muzyków do swojego zespołu The Heartless. Zgodził się też polecić nas kilku gościom z branży. Dlatego myślę, że powinniśmy spróbować właśnie tam. Poza tym słyszałem o jednym castingu, na który warto pójść. – Wyłożył nie przyjmując sprzeciwu.
Tom kiwnął tylko głową. Nie zamierzał dyskutować, bo i nie miał alternatywy dla pomysłu przyjaciela. Myśli zatoczyły koło i w wyobraźni pojawiła się znajoma twarz przyzywająca blondyna. Czy to nie jest irracjonalne? Opuściłem Burbank ze względu na ciebie, usiłowałem uciec od tego, co nas łączyło i teraz Isaac proponuje mi Nowy Jork. Nowy Jork, w którym promujesz swoją debiutancką płytę i w którym szukasz zespołu, który wyruszy z tobą w trasę koncertową… Nie wierzę w Boga ani przeznaczenie. Coś jednak sprawia, że każda wybrana droga zawraca jak rzucony bumerang. Do ciebie, do ciebie.
 – Tommy, zawiesiłeś się. – Isaac pstryknął palcami tuż przed nosem Ratliffa. Ten ocknął się z rozmyślań i uśmiechnął.
– Sorry… Ale co my tu jeszcze robimy? Chodźmy się pakować? – Tommy wstał od stołu i zaczekał na reakcję Carpentera.
– Ta, za chwilę. Najpierw zamówię nam bilety przez Internet. – Muzyk wziął laptopa, który zawsze odkładał na okienny parapet. Otworzył go, kiedy Ratliff znikną w swoim pokoju. Wyświetlił mu się e-mail, którego przeglądał akurat, kiedy jego współlokator ostatnim razem wparował bez pukania do jego sypialni. By ukryć wiadomość, zamknął szybko klapę urządzenia. Teraz sycił oczy, czytając na nowo treść przekazu. Wiadomość z informacjami o castingu, na który zamierzał zapisać przyjaciela. Pozostało kilka dni. Dzieli was tylko kilka dni i kilka tysięcy kilometrów. Muszę się pospieszyć… Otworzył link do formularza zgłoszeniowego i zaczął wypełniać dane. Równolegle zamawiał bilety lotnicze w drugiej karcie przeglądarki.

***

Kilka dni później i kilkadziesiąt kilometrów dalej…

Ulice Nowego Jorku były zatłoczone jak zwykle. Żółte taksówki pędziły do swojego miejsca przeznaczenia tak samo jak piesi o upartym i gniewnym wyrazie twarzy. Mknęli chodnikami i wysypywali się na szerokie zebry na jezdni, co wpędzało kierowców w stan jeszcze większego wzburzenia, frustracji i nierzadko zwykłego zmęczenia i rozczarowania swoim losem. Zwłaszcza ostatnie emocje udzielały się dwóm towarzyszom podróży przez miejską dżunglę.
– Jestem zmęczony… I głodny. I wszystko na nic. Uważałem, że jestem już blisko. Tak blisko! Prawie go miałem i co? Zostaje mi tylko… pieprzona frustracja. – Blondyn żalił się światu intensywnie gestykulując. Potykał się o własne stopy, wpadając na ludzi przed sobą, zderzając się łokciem z innymi, zmierzającymi w stronę przeciwną. Miał już tak poobijane ramię, że był bliski umieszczenia tego miasta na górze listy znienawidzonych miejsc na świecie. Dotychczas na szczycie plasował się Londyn. Ratliff spojrzał z ukosa na Isaaca, który tajemniczo się uśmiechał. Niemal zapomniał, że jego towarzysz za nim podąża. – O, przepraszam! Ty jesteś w całkowicie innym położeniu. Zapomniałem ci pogratulować. Gdyby mnie przyjęli, powiedziałbym: witaj w zespole!, ale mnie nie wzięli, więc muszą ci wystarczyć tylko zwykłe gratulacje. Nowy Jorku, oto nowy perkusista zespołu Ravi Dhar & The Heartless! Jestem z ciebie dumny! Wiesz, że kumplujesz się z bezrobotnym? – Ten wywód tak rozśmieszył Carpentera, że parsknął niekontrolowanym śmiechem. Skończył dopiero po kilku minutach. W końcu spoważniał i zaczął się zastanawiać. Powiedzieć mu czy nie? Wybrał bezpieczniejszą wersję.
– Właściwie mam dla ciebie niespodziankę. – Rzekł ze spokojem. Tommy spojrzał na przyjaciela z uniesionymi brwiami, kiedy ten zastanawiał się, czy powiedzieć coś  więcej. – Ale zanim cokolwiek ci powiem, musisz się zgodzić. – Wskazał na niego palcem.
– Nie brzmi to zachęcająco. – Bąknął Tommy.
– W dzisiejszym dniu nic gorszego cię już nie spotka. Obiecuję. – Powiedział z przekonaniem chociaż w duchu się uśmiechał. Tymczasem Tommy Joe patrzył obserwował go z ukosa, marszcząc brwi i zastanawiając się, jak rzekoma niespodzianka może zmienić jego położenie.
– Okay.
– Co „okay”?
– Zgadzam się, cokolwiek to jest. – Tommy kiwnął głową i przeczesał palcami włosy, które powinien już spinać w kucyk, by mu nie przeszkadzały. Zastanawiał się, kiedy zdążyły odrosnąć. Isaac okazał swą radość zaciskając kciuki. – Będziesz się tak upajał swoim zwycięstwem czy powiesz mi, co to jest?
– Tommy, więcej optymizmu! W końcu jesteśmy w mieście wielkich możliwości! To casting. – Rzucił skromnie na koniec. W tej chwili na obliczu Ratliffa ponownie pojawił się uśmiech.
– Jaki zespół? – Zapytał znacznie weselszym tonem, ale Isaac musiał zgasić ten zapał.
– Okay, okay. Ochłoń trochę. To nie angaż, tylko przesłuchanie. Tylko od ciebie zależy czy wykorzystasz swoją szansę, a raczej jak ją wykorzystasz. Powiem ci, co masz wiedzieć, ale nic więcej. Później podam ci szczegóły.
– Cholera, ale jesteś tajemniczy! Nie mogę nawet wiedzieć, kto to taki?
– Z imienia i nazwiska nie.
– A więc to osoba, a nie zespół?
– To… Wschodząca gwiazda. Muzyka, którą wykonuje, to coś pomiędzy rockiem a muzyką popularną. Bardziej soft niż hard, powiedziałbym, że „glam”. Tak, to dobre określenie.
– Glam… rock? Jaja sobie robisz? W stylu… Freddie Mercury przed ścięciem włosów? W błyszczących kombinezonach i brokacie?
– Wiedziałem, że tak będzie. Nawet nie znasz gościa, a już go oceniasz. – Isaac pokręcił głową.
– A więc to facet! Haha… – Tommy nie mógł powstrzymać swoich myśli, ale kiedy spostrzegł nachmurzone oblicze przyjaciela, zmienił zdanie. – To może być nawet interesujące.
– Nie, nie. Zapomnij. Gość poszukuje ludzi z osobowością, pasujących do jego image’u. Dobrze by było, jeślibyś grał na kilku instrumentach. Chyba bez sensu, żebym cię tam wysyłał. – Isaac pokręcił głową z coraz bardziej widocznym powątpiewaniem. Tymczasem Tommy po pierwszym wrażeniu najwidoczniej zapalił się do pomysłu.
– Gram na gitarze klasycznej, elektrycznej i basowej, perkusji i trochę na klawiszach i… Muszę iść do fryzjera.
– Co? – Isaac pomyślał, że chyba się przesłyszał. – Nie mówiłeś, że grasz na… Fryzjer?
– Mówiłeś coś o image’u. Kiedy jest ten casting?
– Jutro. W domu mam zapisane adres i godzinę.
– Okay. W takim razie potrzebuję kobiety… Albo jakiegoś geja. – Pomyślał głośno Tom i już wypatrzył perfekcyjne miejsce na swoją przemianę.
– Kobiety? Geja? Tommy, przecież miałeś iść do fryzjera! – Zatrwożył się Carpenter, kiedy usłyszał o kolejnym dziwnym pomyśle. Joe natomiast spojrzał na niego z niezrozumieniem.
– No przecież idę! – Wzruszył ramionami i wskazał palcem ekskluzywny salon po drugiej stronie ulicy, którego neon i witryna stanowczo mówiły o ekstrawagancji. – Jedno pytanie, Is. Czy jesteś gotowy na szok? – Zapytał rzeczowo, zatrzymując się przed przejściem dla pieszych. Ten tylko pokiwał przecząco głową. – Ja też nie. – Tommy chwycił przyjaciela za ramiona. – Ale czego się nie robi dla kariery. – Pewnie wszedł na jezdnię i rozpostarł ramiona jakby miał przytulić cały świat.
– Kim jesteś? I co zrobiłeś z Tommy’m? – Krzyknął za chłopakiem Carpenter. W odpowiedzi usłyszał śmiech.

***

Nazajutrz Isaac jak zwykle wstał wcześniej niż Tommy Joe. Od razu po przebudzeniu poczuł zdenerwowanie. Na myśl o tym, co zamierzał tego dnia zrobić, mięśnie automatycznie mu się skurczyły. Powodzenie dzisiejszego przedsięwzięcia graniczyło z cudem, a mimo to postanowił je zrealizować. Sprawdził plik i spisał adres i godzinę przesłuchania, by w odpowiednim czasie przekazać je Tommy’emu, który o tej porze jeszcze smacznie spał. Pierwsze zadanie wykonane, teraz coś trudniejszego.
Muszę poczekać aż pójdzie do łazienki. Wtedy zabiorę futerał i zostawię mu kartkę z adresem. A potem bezszelestnie opuszczę mieszkanie. Kończył śniadanie, kiedy Ratliff zjawił się w salonie, który był połączony z aneksem kuchennym. Obserwował, jak blondyn siada na jednym z wysokich krzeseł przy kuchennej wyspie i chwyta jedną z przygotowanych kanapek.
– Dzień dobry. – Przywitał się Isaac.
– Mmm… Dobre kanapki. Jest jeszcze kawa? – Spytał blondyn, obżerając się tostami z szynką i serem. Isaac nie odpowiedział. Zamiast tego podsunął mu kubek i nalał jeszcze ciepłej kawy z ekspresu. Obserwując zachowanie przyjaciela, głośno się zastanowił:
– Nie mam pojęcia, jak ja z tobą wytrzymałem te pół roku w Londynie. Czy ty w ogóle posiadasz jakieś maniery? – Rzekł z podziwem i poczuciem zniesmaczenia jednocześnie.
– Hej, o co ci chodzi? Jeśli o śniadanie, to nic nie poradzę, że zawsze wstajesz wcześniej ode mnie. – Wskazał na niego kanapką.
– Nie chodzi o to. Wchodząc, nawet się ze mną nie przywitałeś. I może chociaż sporadyczne dziękuję za śniadanka, obiadki i kolacyjki? – Zmarszczył brwi i spojrzał do kubka tak, jakby na dnie miały pojawić się słowa wdzięczności. Zrezygnowany odstawił brudne naczynia do zlewu.
– Cześć. A co do śniadania to powiedziałem. Że kanapki są dobre, więc nie rozumiem twojego focha. Ale mimo to, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi, kupię ci wielki prezent za dbanie o to, bym nie przymarł głodem, okay? – Zaśmiał się.
– Jesteś dzisiaj dziwnie radosny… Nie denerwujesz się castingiem? – Isaac zmienił temat. Odkąd wrócili do Stanów, dosłownie zamienili się rolami. To Isaac chodził ponury i podbity, a Tom tryskał energią i bardzo często się uśmiechał z wyjątkiem chwil, w których narzekał na hałas Nowego Jorku. Isaac w głębi duszy wiedział, że Ratliff czuje się tu jak ryba w wodzie.
– Staram się o tym nie myśleć. Na razie jestem podekscytowany i nie mogę się doczekać, aż zobaczysz mój nowy image a la glam rock.
– Na razie nadal nie mogę przyzwyczaić się do nowej fryzury… Nie wiem czy zniosę całego ciebie w nowej odsłonie. – Isaac obrzucił spojrzeniem wygolony prawy bok głowy Ratliffa i kolejny raz od czasu wczorajszej wizyty u fryzjera z niedowierzaniem pokręcił głową. Reszta włosów, jeszcze wczoraj bardzo nastroszona, opadała ku uchu po lewej stronie czaszki. Efektowna fryzura uwydatniała jeszcze jeden szczegół. Tommy pozbył się połowy włosów w szczególnym celu – by odsłonić obkolczykowane ucho, przez które oprócz małych kółek przebijała także srebrna sztanga.
– Będziesz musiał. Jak już się dostanę do zespołu, chyba przemaluję je sobie na różowo, fioletowo albo ostrą czerwień. Nie mogę się zdecydować… Fajnie wyglądałyby też loki! – Tom zaczął przeczesywać włosy swoimi długimi palcami, a Isaac nie mógł opanować śmiechu z powodu kolejnych szalonych pomysłów i ogólnego samozachwytu Tommy’ego Joe. Ostatnio naprawdę nie poznawał swojego przyjaciela.
Odkąd wrócili do USA, samopoczucie Tommy’ego Joe naprawdę poprawiało się z dnia na dzień. Chwilami Isaac zastanawiał się nawet, czy Joe faktycznie zostawił przeszłość za sobą? Odpowiedź przychodziła jednak każdego wieczora, kiedy Tommy wyrywał kolejną kartkę z kalendarza i zanosił ją do swojego pokoju. Początkowo Carpenter nie wiedział, co kryje się za tą rutynową czynnością, ale z czasem ciekawość zwyciężyła. Choć brunet nienawidził się za to i uważał, że zdradził przyjaciela, dowiedział się, do czego kluczem są kolejne daty wyrywane z kalendarza. Dzisiaj zamierzał na chwilę wypożyczyć skrzętnie skrywany sekret Tommy’ego. I właśnie nadszedł na to czas.
– Pamiętaj, że musisz tam być przed jedenastą. – Przypomniał mu, kiedy Tom wstawał od stołu. Włożył swoje naczynia do zlewu, zamierzając następnie udać się do łazienki.
– Wiem. Ale mówiłeś, że będziesz tam ze mną? Zmieniłeś zdanie? – W tej chwili poczuł zdenerwowanie. Nie ważne, jak bardzo by się maskował, to przesłuchanie było dla niego ważne. Od niego zależało, czy jego muzyczna kariera ruszy z miejsca, w której zatrzymała się na długo po rozpadzie Mouthlike.
– Nie martw się. Odprowadzę cię prosto do drzwi. – Zapewnił go, wyprzedzając myślami teraźniejszość.
Tommy pokiwał głową, po czym zniknął za drzwiami łazienki. Z doświadczenia Isaac wiedział, że Joe zawsze bardzo długo okupuje łazienkę. Po zamieszkaniu z blondynem i zauważeniu tego faktu Isaac jeszcze bardziej niż normalnie cenił sobie, że jest rannym ptaszkiem. Postanowił odczekać jeszcze parę minut aż usłyszy szum prysznica i dopiero potem przejść do następnego etapu swojego przedsięwzięcia. Wrócił do swojego pokoju, by wziąć z komody kartkę z adresem. Następnie położył ją na blacie w kuchni, a krawędź skrawka papieru zakrył kubkiem, który uniemożliwiał jego przemieszczenie. Sprawdził ponownie odgłosy dochodzące z łazienki i ze ściągniętą z nerwów twarzą zakradł się do sypialni Ratliffa. Otworzył tam wielką szafę, w której na wieszakach i półkach znajdowały się nieliczne ubrania Tommy’ego. Najbardziej interesował Carpentera czarny futerał na spodzie mebla. Wyjął go i ostrożnie otworzył. Na szczęście, wszystko wewnątrz znajdowało się w tym samym miejscu, co poprzednio.
Białą gitarę z autografem Jimmy’ego Hendrixa, którą nawet bał się dotykać, pokrywały stosy karteczek wyrwanych z kalendarza, a na każdej widniały dwa lub trzy słowa: „Kocham Cię” oraz „Tęsknię za Tobą” zapisane złotym lub srebrnym markerem. Najważniejsza spośród całej zawartości futerału nie była wcale gitara, ale list wsunięty za jej struny na środku pudła rezonansowego. Ten list musiał dotrzeć do adresata i to sam Tommy Joe powinien go dostarczyć. Isaac musiał przyznać, że blondyn znalazł do tego piękną oprawę, ale jednego mu zabrakło – odwagi. W tej chwili na scenę wkroczył Isaac. Dzisiaj to się wydarzy. Muszę mu tylko trochę pomóc. Muzyk dokładnie zamknął futerał i na palcach opuścił pokój ze zdobyczą w ręce. Wziął swoje klucze i kurtkę. Cicho jak mysz wyszedł z mieszkania. Kolejny etap misji zakończył się powodzeniem.
Tommy spędził w łazience ponad godzinę. Sam prysznic nie zajął mu dużo czasu, ale układanie włosów, które nadal niezbyt dobrze mu wychodziło, oraz wykonanie make-upu, które wychodziło mu perfekcyjnie po półrocznym przybieraniu maski w londyńskim klubie, wypełniło cenne minuty, które mógłby spożytkować choćby na wcześniejsze wyjście z domu. Po opuszczeniu łazienki stanął przed kolejnym wyzwaniem. W co ja się ubiorę? Postawił na klasykę gatunku rocka – skórzane spodnie i pasek z błyszczącą klamrą. Ale co z jego szafy wpasowałoby się w drugą część stylu artysty, który miał go dziś oceniać? Co jest dostatecznie glam? Nie mam nic takiego… Przetrząsnął wszystkie swoje T-shirty i koszule, ale nic mu nie pasowało. Pomyślał nawet o zakupach na ostatnią chwilę, ale od razu odrzucił ten pomysł ze względu na brak czasu.
– Cholera… – Spojrzał na bałagan w swoim łóżku i w tej chwili coś dostrzegł. Wśród ciuchów, z których większość była koloru czarnego, wyraźnie odznaczała się czerwona falbana. – Nie… – Szczupłe palce dotknęły cienkiego materiału, po czym zacisnęły się na tkaninie. Wspomnienia związane z tą czarną koszulą nie zamierzały ukrywać się głęboko – od razu w pamięci Ratliffa ukazały się obrazy ze sklepu uroczej Brooke. Wspólny śmiech, błysk w oku, pożądanie widoczne w każdym spojrzeniu wysokiego bruneta o niebieskich oczach. – Adam… – Pachniała jeszcze nowością. – DOŚĆ! – Tommy wstał zbyt energicznie i zakręciło mu się w głowie. Zaczął rozpinać guziki. Podszedł do lustra w korytarzu z już przykrytym torsem. Naga skóra zakrywana z każdym guzikiem nagle przypomniała sobie dotyk, którego była tak spragniona. Nosił na sobie wspomnienie, którym może się tylko zadręczać, ale nie dozna go ponownie.
– Isaac? Jestem już gotowy! Is? – Tommy obrzucił swoją sylwetkę ostatnim spojrzeniem, które z powodu samej koszuli mogło być tylko krytyczne. Sprawdził sypialnię przyjaciela, ale była pusta. Podobnie jak salon i aneks kuchenny, na którym leżała samotna kartka z adresem, godziną i odręcznym dopiskiem Isaaca.

Musiałem wyjść – załatwić parę spraw. Dwie godziny w łazience
na pewno się opłaciły i wyglądasz czadowo.
Spotkamy się 
na miejscu. Nie spóźnij się!

            Isaac

– To wcale nie trwało dwie godziny… – Mruknął do siebie Tom i spojrzał na zegar ścienny. Wybiła dziesiąta. – Najwyższy czas ruszać.
Przesłuchania odbywały się w klubie Enigma. Blondyn przekroczył próg i udał się do baru, przy którym zamierzał czekać na przyjaciela. Na parkiecie głównej sali zebrało się mnóstwo ludzi. Zbici w małych grupkach stali lub siedzieli zajęci niezobowiązującą konwersacją. Ratliff rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu tabliczki, która kierowałaby go do sali, w której odbywał się casting, ale zauważył tylko krzepkiego mężczyznę w garniturze, który z długopisem w ręce spoglądał bystrym okiem znad podkładki na zgromadzonych ludzi. Tommy Joe domyślił się, że to pewnie selekcjoner wyczytujący kolejne nazwiska z listy. Stał przy wejściu, które długim oświetlonym niebieskimi ledami korytarzem wiodło do pokoju przesłuchań. Tommy odwrócił wzrok i, opierając się o bar, jeszcze raz omiótł spojrzeniem otoczenie. Spostrzegł mężczyznę odwróconego do niego plecami, który mógłby być jego przyjacielem, ale nie był tego pewien. Najbezpieczniejszym sposobem na odszukanie Isaaca bez narażania się na obce spojrzenia, była wystukana w telefonie wiadomość: „Jestem przy barze” i wysłana do perkusisty. W tej samej chwili mężczyzna, którego obserwował, spuścił głowę  i wyciągnął z kieszeni telefon, odczytał wiadomość i odwrócił się. To jednak był Isaac. Powiedział coś do nowopoznanych ziomków i opuścił grono, by dołączyć do Tommy’ego Joe przy barze. Joe zmarszczył brwi, kiedy spostrzegł, co Carpenter dzierży w prawej w ręce. To był futerał. Futerał JEGO gitary.
– Hej. Proszę. Może ci się przydać. – Isaac podał mu jego własność. W tej chwili Tommy’emu przemknęło przez myśl, że wcześniej nawet nie pomyślał o tym, że może potrzebować własnego instrumentu. Z drugiej strony gniewał się na Isaaca, że śmiał wziąć jego własność, ale gniew ten powoli ustępował. – A to na pewno ci się przyda. Kwestionariusz. – Wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru, którą zaczął rozkładać. Z tej samej kieszeni wyjął długopis. – Musisz go uzupełnić. Brakuje kilku informacji. – Podał zwitek papieru blondynowi, który w tej chwili był zmuszony zwrócić na moment muzykowi swój skarb. Uzupełniał informacje, myśląc o zawartości futerału. Isaac nie do końca wiedział, co jest w środku – przynajmniej tak mu się wydawało. Oprócz pokazanej Carpenterowi któregoś wieczoru w Londynie białej gitary z cennym podpisem muzycznej legendy, w futerale znajdowały się dowody półrocznej półrocznej męki i rozpaczy Ratliffa. Na samą myśl o tym, że będzie musiał otworzyć tę puszkę Pandory, żołądek podchodził mu do gardła. Dodatkowo uświadomił sobie, że za chwilę będzie musiał dać z siebie wszystko, pokazując muzyczne umiejętności przed nieznanym jury.
– Dlaczego się denerwuję? – Mruknął bardziej do siebie niż do przyjaciela, który oddał mu ciężki futerał, kiedy zobaczył, że brakujące dane zostały uzupełnione. – Denerwuję się jak nigdy wcześniej, zobacz! – Tommy wyciągnął przed siebie dłoń, teraz już bezpośrednio zwracając się do Carpentera, który spojrzał na drżące palce.
– Tak musi być. W końcu to przesłuchanie, a ty stajesz przed… bądź co bądź surowym jury. – Rzekł Isaac uspokajająco, a jego słowa były bardzo bliskie prawdy.
– Powiesz mi w końcu, kto to jest? – Tommy spojrzał błagalnie na bruneta, ale ten tylko pokręcił głową.
– To tylko pogorszyłoby sytuację, skoro już się denerwujesz. Może nawet uciekłbyś, gdzie pieprz rośnie, wiedząc, kto to jest… Nie ważne. Wyglądasz czadowo, grasz jeszcze lepiej. Wystarczy, że wsłuchasz się w swoje serce, a usłyszysz muzykę, którą następnie zagrają twoje palce.
– TOMMY… RATLIFF. TOMMY RATLIFF! – Ryknął ochroniarz tak, by usłyszała cała sala.
Ten głos i to hasło zmroziły Tommy’emu krew w żyłach. Wziął głęboki oddech, a potem uchwycił pewnie gitarę i wolnym krokiem podszedł do postawnego bramkarza.
– Masz kwestionariusz?
– Tak.
– Do końca korytarza. Drzwi po prawej. Powodzenia. – Z oddali groźny wyraz twarzy mężczyzny wydał się blondynowi o wiele bardziej nieprzyjemny z bliska. Kiedy więc mężczyzna przepuścił blondyna na korytarz i dodatkowo klepnął mocno w plecy, Ratliff zatoczył się. Ten niespodziewany gest miał jednak swoje dobre strony – pomógł się Ratliff’owi uspokoić. Odzyskał równowagę i pewnym krokiem doszedł do drzwi, które otworzył, zamknął za sobą i odwrócił się w stronę spodziewanego jury. Spojrzenie przenosiło się centymetrami  podłogi przez nogi niezwykle długiego stołu, jego blat zawalony formularzami aż na twarze czterech zgromadzonych ludzi.
O nie… Dopiero co uspokojone serce podskoczyło, kiedy spojrzenie brązowych oczu spotkało się ze spojrzeniem ostatniej osoby, jaką spodziewał się tu spotkać. Nagle wszystkie elementy zagadki zaczęły do siebie pasować. Podszedł nieśmiało do zgromadzonych sędziów. Nie rozpoznawał on łagodnie uśmiechającej się blondynki o raczej przeciętnych rysach ani brodacza o okrągłej twarzy, który siedział z brzegu. Nie rozpoznawał też ciemnoskórego chłopaka, któremu w białym T-shircie bardzo odznaczały się mięśnie, chociaż gdyby Ratliff wytężył pamięć, przypomniałby sobie, że kiedyś się już spotkali. Prawdę mówiąc, Tommy Joe wpatrywał się tylko w jedną osobę, której zimne oczy hipnotyzowały go.
– Dzień dobry. – Zdołał odpowiedzieć na miłe przywitanie pozostałych. Oddał swój kwestionariusz i cofnął się, nie przerywając więzi, jaką stworzył kontakt wzrokowy dwóch żywiołów: lodowatej wody w niebieskich i piekielnego ognia w czekoladowych oczach. Nim jednak się odsunął, zdołał wyrzucić z siebie jeszcze dwa słowa: – Witaj, Adam.
Więcej nie mógł znieść. Nie wytrzymał tego oziębłego spojrzenia. Starał się odpowiadać składnie i rzeczowo na zadane mu przez dwóch ludzi pytania.
Przebyłeś długą drogę…
Gdzie grałeś?
Jaki instrument preferujesz?
Grasz też na perkusji…
Wybierz jedną z naszych gitar i zagraj nam kawałek wybranej rzez siebie piosenki.
Świetnie. Może teraz coś z twórczości Adama. Adam, co chcesz usłyszeć?
– Fever.
To jedno słowo zburzyło cały spokój, jaki od chwili zobaczenia Lamberta próbował budować w sobie Ratliff. Sam jego widok sprawił, że Tommy przypomniał sobie całą miłość, jaką się obdarzali zanim ich drogi się rozeszły. Chociaż oboje się zmienili – fizycznie i duchowo. Adam zmężniał. W Idolu był tylko chłopakiem, który buja w obłokach i marzy o sławie i karierze. Dziś był mężczyzną, który twardo stąpa po ziemi i nie waha się przed podjęciem ryzykownych decyzji. Jego uroda przyciągała uwagę w równym stopniu jak rockowy styl. Tego dnia brunet postawił na nabijaną ćwiekami czarną skórzaną kurtkę i pasujące do tego wysokie buty na koturnie. Nieodłącznym elementem jego garderoby były też rękawiczki bez palców. Podobnie jak Tommy, w programie znalazł upodobanie w make-upie i codziennie używał eye-linera lub czarnego cienia do powiek. Również Tommy się zmienił. Był nie do poznania w zadziwiająco podobnym stylu do tego, który był widoczny u Lamberta. Mroczny, drapieżny, tajemniczy z fryzurą opadającą na jedno oko, kiedy się pochylił, by zagrać pierwsze nuty melodii tak uwielbianej przez siedzącego przed nim wykonawcę.
Tommy Joe drżącymi palcami złapał za gryf gitary i zamknął na moment oczy. Odszukał w sobie melodię i spuścił wzrok. Obserwował gryf, na którym tańczyły jego zręczne, długie palce. Zatracił się w muzyce, którą stworzył jego ukochany i którą za chwilę musiał brutalnie przerwać na polecenie jej autora. – Dość. Przestań. – Adam dobitnie powtórzył rozkaz. Głosem, który nie zniósłby ani jednej nuty więcej, tak lodowatym, że mógłby zmrozić piekło. Tommy odłożył instrument należący do wyposażenia sali. Odwrócony tyłem do pozostałych zdołał wziąć pierwszy pełen oddech od chwili, kiedy wszedł do pomieszczenia.
Starał się jak mógł, ale nie docierało do niego ani jedno słowo z monologu mężczyzny z bródką. Niebieskie oczy przyciągały bowiem całą jego uwagę. Ten lód niemal wyczuwalny w powietrzu był przeznaczony tylko i wyłącznie dla Ratliffa. Zwężał krtań i zatykał płuca. Oddychanie stało się niemożliwe, więc Tommy zaczął się wycofywać. Akurat w tej chwili usłyszał rutynową formułkę „dziękujemy za przybycie” i „w ciągu dwóch tygodni skontaktujemy się z tobą” – był to znak, że może już zacząć uciekać. Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi i ukrył twarz w dłoniach, które za chwilę stały się mokre od łez. Wreszcie mógł oddychać. Zdołał uciec z piekła, które w końcu go dopadło. Które, jak się za chwilę okazało, nie wypuściło go jeszcze z rąk. Odbił się od drzwi i, nim zrobił dwa kroki, te otworzyły się za nim. Zmierzał przez korytarz, kiedy usłyszał wołanie. Ten głos mógł poznać wszędzie.
– Tommy! Tommy, stój! Tommy! – Blondyn poczuł ucisk w ramieniu, który zmusił go do zatrzymania. Odwrócił się niechętnie. Półmrok oświetlony tylko klimatycznymi ledami pomógł ukryć łzy, chociaż szkliste brązowe oczy odbijały się w spojrzeniu drugiego.
Oto stali naprzeciw siebie twarzą w twarz, nie wiedząc, co powiedzieć. Pełni miłości i nienawiści, żalu i strachu, goryczy i niepewności.
– Zapomniałeś czegoś. Proszę. – Adam uniósł lekko gitarę, by podać ją Tommy’emu, lecz ten nawet na nią nie spojrzał.
– Jest twoja. Ona zawsze była tylko twoja. – Wydusił z siebie Tommy, a obraz rozmazał mu się przed oczami. Zaczął się cofać, a potem biegiem pokonał resztę korytarza, na końcu którego czekał na niego Isaac.
Tommy przepchnął się między selekcjonerem, który zagradzał wejście. Odepchnął także Carpentera, próbującego się tłumaczyć. Ratliff jednak nic nie słyszał, nic nie widział, a czuł tylko nieznośny ból serca, które drugi już raz pękało na milion ostrych kawałków. Tommy Joe wydostał się na ulicę i pobiegł w nieznanym sobie kierunku. Uciekał, chociaż brakowało mu tchu. Jeszcze rok temu sądził, że nie jest zdolny nikogo pokochać. Od tego czasu został obdarzony miłością, którą odrzucił dla wyższego dobra. Czy miał w ogóle prawo być szczęśliwy? Skoro życie ponownie postawiło przed nim tę miłość, może była jeszcze szansa na szczęście? Ta możliwość oddalała się tak szybko, jak szybko Joe uciekał z miejsca konfrontacji. Nie było już szans na szczęście poza jedną jedyną, która została w rękach Lamberta. Tylko od niego zależało, czy otworzy futerał nazwany przez Isaaca puszką Pandory ze względu na pół roku wielkiego smutku i cierpienia. Isaac bardzo trafnie nadał nową nazwę przedmiotowi, który Tommy tak długo trzymał ukryty głęboko w szafie. Razem z bólem i cierpieniem Ratliff zamknął w futerale jeszcze jedną nikłą emocję, która mu jeszcze pozostała. Była to nadzieja.

piątek, 3 kwietnia 2020

Rozdział 78 - Początek końca


Hej! Dawno mnie tu nie było i przepraszam! Krótkim tytułem wstępu: Koronawirus doskwiera wszystkim, więc i ja próbuję coś zrobić, by się nie nudzić, a przy okazji umilić ten strasznie nudny czas innym. Oto coś ode mnie dla Was! Wszystkim, którzy kiedykolwiek odwiedzili mojego bloga życzę zdrowia i nie ulegajcie pokusom ładnej pogody! #zostańwdomu Pozdrawiam! 
PS: A kolejny rozdział będzie w piątek. Postanowiłam sobie, że trzeba skończyć z tym opowiadaniem i może zacząć jakiś nowy projekt!

Rozdział 78
Początek końca

Gdzie jestem? Co to za miejsce? Wiał silny wiatr, a nieprzenikniona ciemność oprócz przestrzeni, w której się znajdował, zdawała się wypełniać jego serce i umysł. Gdzie jestem? Spróbował zrobić krok i nagle zobaczył linię oddzielającą mrok od blasku. Podszedł szybko do tej krawędzi, za którą miało znajdować się światło. Były ich setki. Latarnie uliczne, oświetlone okna – ich migotanie zlewało się, oślepiając oczy. Zamarł. Jestem na krawędzi budynku. Akrofobia dała o sobie znać, więc cofnął się. Wtedy wpadł na jakieś ciało. Odwrócił się
i zapomniał o wcześniejszych emocjach. Poczuł radość, szczęście, uwielbienie. Patrzył na Adama, którego tak kochał. To nieprawda. Nie mogłoby dzielić ich tysiące mil skoro stoi tuż przed nim. Są razem. Kochają się.
– Adam.
Coś mignęło. Postać na sekundę przybrała inny kształt, a potem znów pojawił się on. Coś na kształt zepsutego hologramu, który mógł przybrać dwie twarze i teraz nie wiedział, którą odtworzyć, więc się zlewały. Ale co to była za twarz? Ją też znał. To był Noah. Nie…
– Cierpiałem przez ciebie… – Głos dobiegł go ze wszystkich stron. Jakby od północy, południa, wschodu i zachodu porozstawiane były głośniki, w których epicentrum był on – Tommy Joe. – Kochałem cię, cierpiałem! Ta miłość była cierpieniem! – Krzyczał.
Adam na niego krzyczał. Błędy w hologramie zdarzały się coraz częściej. Zamrugało i Tom zobaczył Noah.
– To jest Adam, którego imię tak namiętnie jęczałeś? Miałem rację, że cierpiał przez ciebie. – Powiedział beztrosko, podchodząc krok do przodu. Tommy odsunął się. Wyczuł pod podeszwą  ostrą krawędź. Strach powrócił.
– Nie… Proszę. – Jęknął.
– Cierpiałem przez ciebie! Zostawiłeś mnie! – Twarz Adama ukazała się ponownie, ale tylko na chwilę. Ratliffa przeraziło to spojrzenie, jakim nigdy wcześniej Lambert go nie obdarzył – okrutne, gniewne, wykrzywione bólem. Noah powrócił.
– Był szczęśliwy, ale zbudował to szczęście na cierpieniu. – Rzekł Noah i roześmiał się szyderczo. Hologram ponownie zamigotał i ukazał ukochaną twarz, ale Tommy nadal słyszał szyderczy śmiech tamtego.
– Byłem taki szczęśliwy, Tommy. Chociaż cierpiałem. Przez ciebie… – Wysunął przed siebie rękę i pchnął Ratliffa. Wystarczył tylko moment i blondyn spadł. Próbował się ratować. Wyciągnął ręce, by się czegoś uchwycić, ale zmącił tylko mgłę. Spadał, patrząc na hologram ponad krawędzią budynku, który migotał teraz tak szybko. Nagle się rozdwoił i zza krawędzi wyjrzały dwie osoby: Adam i Noah. Mężczyźni trzymali się za ręce.
Strach i rozpacz wypełniły serce tego, który przegrał. Spadał w nicość, ale szyderczy śmiech nadal z taką samą mocą wypełniały mu uszy. Nie… Adam… Adam!
– Nie, Adam! – Joe obudził się, ale był w amoku. Ciemność ograniczała go ze wszystkich stron, chociaż po jednej odznaczała się tylko wąska linia światła. Przestraszył się. Zaczął wykopywać pościel aż wypadł z łóżka, podniósł się i odszedł jak najdalej, patrząc z przestrachem w szczelinę między zasuniętą roletą a parapetem. – Nie, proszę… Nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem. – Szeptał. Doszedł do klamki, otworzył drzwi. Wypadł na korytarz cały we łzach. Wpadł na Isaaca, od którego odsunął się gwałtownie, myśląc, że to Adam, Noah… Sam już nie wiedział. Spojrzał na muzyka, lecz dopiero po chwili poznał tę jedyną przyjazną mu ostatnio twarz.
– Isaac? – Był blady jak ściana jakby miał gorączkę. Zajrzał w ciemność i zobaczył pustą sypialnię: zrzuconą z łóżka pościel, porozrzucane w wyniku wczorajszego incydentu ubrania. Odetchnął z ulgą.
– Myślę… że chyba miałeś koszmar, co? Dobrze się czujesz? – Spytał zaniepokojony Isaac i wyciągnął rękę, by zbadać przyjacielowi temperaturę. Ten jednak odsunął się, złapał się ściany i oparł o nią. Po chwili zsunął się na podłogę. Miał na sobie tylko bokserki, ale nie czuł chłodu.
– To był sen. – Powiedział do siebie, patrząc tępo w przestrzeń przed sobą. – Sen.
– Ta. To może zrobię ci herbatę i pogadamy? Albo przyniosę ci z pokoju koc, bo jeszcze naprawdę się rozchorujesz… - Uchwycił klamkę od drzwi, które prowadziły od sypialni Ratliffa, próbując bardziej je uchylić. Tommy nagle chwycił go za nogawkę.
- Proszę, nie wchodź tam! – Sprzeciwił się ostro Tommy. Nagle zaczęły wracać wspomnienia. Noah, spędzona z nim noc, jego ostatnie słowa. Adam zbudował szczęście na cierpieniu. Cierpiał przeze mnie. – Możesz… posiedź ze mną przez chwilę, okay? Proszę… – Zmienił ton. Ostatnie słowo wypowiedział prawie szeptem.
Isaac był jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, kiedy Adam wyjechał do Los Angeles. Tak było do ostatniej nocy. A teraz? Jak Carpenter zareaguje, jeśli blondyn powie mu prawdę? Uprawiałem seks z facetem, kiedy ty spałeś w pokoju obok. Ma na imię Noah i razem z Adamem zepchnął mnie we śnie z budynku. Nie chcesz tego usłyszeć. Nie mogę ci powiedzieć, że czuję pociąg do innych facetów skoro w Burbanku zarzekałem się, że chcę być normalny. Czy nadal tego chcę? Czy ja w ogóle czuję jeszcze coś do kobiet? Przypomniał sobie Carmen. Podczas jedynego stosunku z tą kobietą, kiedy naprawdę doznała orgazmu, wyobrażał sobie seks z Adamem. A niedługo potem zaprosił go na święta do domu Klary i Henry’ego – do domu swojego okrojonego dzieciństwa. Wtedy po raz pierwszy sprawił oralną pieszczotę mężczyźnie. I zachwycił się tym. Zachwycił się Adamem. Życie przemykało mu we wspomnieniach, kiedy Isaac usiadł naprzeciwko niego i zaczął wpatrywać się w bladą, spoconą, zapłakaną twarz. Trwało to długie minuty zanim się odezwał zmieszany ciszą, która odbijała się echem od ścian.
– Powiesz mi? Albo możemy się tylko na siebie pogapić, jeśli to ci coś pomoże. Chociaż za bardzo nie znajduję w tym przyjemności. – Tom, wyglądasz jak zapuchnięta bańka, w dodatku zaryczana i blada jak Voldemort. Brakuje ci tylko kresek zamiast nosa. – Powiedział spokojnie. Tommy spojrzał na niego nieprzytomnie. Po chwili doszedł do niego sens tych słów. Uśmiechnął się, a po chwili parsknął śmiechem. Isaac w odpowiedzi zrobił to samo. – Oho! Lord Voldemort po zabiciu Pottera – scena na dziedzińcu Hogwartu: „Harry Potter… nie żyje!” – Sparodiował scenę, na końcu której Lord Voldemort charakterystycznie się śmiał. Film ten oglądali kiedyś podczas trasy z Mouthlike. Tommy znów zapłakał – tym razem z radości.
Właśnie tego potrzeba mu tyło najbardziej. Kiedy był ostatni raz, gdy tak szczerze i beztrosko się śmiał? Nie pamiętał. Z chwilą wejścia na pokład samolotu na lotnisku w Burbanku wyzbył się jakichkolwiek optymistycznych uczuć. Zamknął się w swoim bólu tak bardzo, że zapomniał, że można odczuwać radość z tak przyziemnych rzeczy jak żart. Zapomniał też o Isaacu, który bez żadnego sprzeciwu pomagał mu przetrwać najgorszy okres w życiu. Tak nie może być! – powiedział sobie. Muszę wszystko zmienić. A przynajmniej… Zacząć od początku.
– Idziesz dzisiaj do pracy? – Zapytał, mając znacznie lepsze myśli niż przed chwilą. Pozbierał się.
– Jest niedziela. – Burknął Isaac w odpowiedzi. Bawił się rozdarciem w spodniach, z którego wystawały błękitne nitki.
– Więc jakie masz plany na dzisiejszy dzień? Spotykasz się z kimś? Z tą Irlandką, o której mówiłeś mi ostatnio?
– Nie spotykam się już z Heather. Nie potrafiłem się już z nią na dogadać. – Rzucił krótko. Nie chciał bawić się w dodatkowe wyjaśnienia – nie było czego wyjaśniać. Obojętna mina, jaką zarejestrowały oczy Tommy’ego, uświadomiła Ratliffowi, jak bardzo się od siebie oddalili. Blondyn posmutniał.
– Przepraszam cię, Is. – Rzekł szczerze, a Carpenter podniósł wzrok. Nie spodziewał się tego. Uniósł brwi zaskoczony.
– Przepraszasz mnie? A za co?
– Może na początek za bycie takim dupkiem? Nawet nie zauważyłem, jak dużo dla mnie zrobiłeś przez cały ten czas, a przecież ty też jesteś z tym wszystkim w dupie. Zachowywałem się jak ostatni egoistyczny kretyn. – Blondyn zaczął się obwiniać.
Na twarz Isaaca wstąpił uśmiech. Kiedy Tommy wstał i podał przyjacielowi rękę, by pomóc mu zrobić to samo, Carpenter chętnie ją przyjął.
– Nie będę umniejszał twojej samokrytyce. Rzeczywiście zachowywałeś się jak ostatni kretyn. – Przyznał zdecydowanie.
– Może spróbuję ci to jakoś wynagrodzić? Chodźmy gdzieś na piwo, możemy zahaczyć o kino, grają teraz niezłe filmy. – Zaproponował Joe. Nie zamierzał spędzić w tym domu całego dnia.
– W sumie czemu nie. Możemy trochę pozwiedzać. Ale jeśli chcesz wyjść, musisz się trochę ogarnąć. A ja jak zwykle zrobię coś do żarcia… - Dopowiedział, mrucząc pod nosem. Godzinę później mężczyźnie jechali metrem do centrum. W planach mieli szeroko zakrojone plany zwiedzania wiecznie zasnutego mgłą miasta.
Ostatecznie nic z tych planów nie wyszło. W wyniku zupełnego przypadku w kolejce do muzeum Madame Tussaud szczycącym się pokaźną liczbą figur woskowych stanęli za dwiema dziewczynami, które wydały się (zwłaszcza Isaac’owi) bardzo interesujące. Po kilku minutach czwórka turystów wdała się w rozmowę, z której wynikło, że każdy z czwórki wolałby iść na drinka zamiast oglądać podobizny ludzi, których prawdopodobnie nigdy nie spotkają naprawdę. Zwiedzanie skończyło się imprezą, która wkrótce przeniosła się do mieszkania mężczyzn. Oboje dokonali tego wieczoru owocnych podbojów – w końcu żaden z nich nie poszedł do łóżka samotnie.
***
Kilka tygodni później…
Kolejna dziewczyna, kolejna impreza, kolejny dzień w pracy. Tommy’emu mieszało się w głowie. Zachowywał się jak wampir: w dzień nie wychodził z domu, wieczorami był królem imprezy. Każdą noc spędzał z inną osobą. Już nie ograniczał się do płci żeńskiej. Nadal w tajemnicy przed Isaac’em przyprowadzał do swojej sypialni obcych mężczyzn albo spędzał noce poza domem. Nie potrafił zrezygnować z rosnącej adrenaliny i skurczającego mięśnie pożądania, które objawiało się tylko przy innym mężczyźnie. Wybierał zawsze ten sam typ: brunet, wysoki, dobrze zbudowany. Nie wszyscy byli delikatni, ale wcale tego nie oczekiwał. Za wszelką cenę pragnął być ukarany za to, co robi. Stał się seksualnym masochistą. Z drugiej strony pragnął, by już się to skończyło. Rozdarcie w sercu powiększało się z każdym dniem.
Lato mijało zbyt szybko. Kilka słonecznych dni mogło odmienić Londyn do tego stopnia, że stawał się zupełnie innym miastem. Ludzie na co dzień pochmurni jak tutejsze niebo, stawali się pogodni – z uśmiechem na ustach chłonęli nieliczne promienie słońca. Tommy’emu natomiast wracały wspomnienia kalifornijskiego słońca, rozgrzanego asfaltu i szumu fal od deskami surferów. Tego dnia szedł do domu, niosąc zakupy z listy Isaaca. Zauważył, że w pogodny dzień na ulicach zawsze atmosfera wydaje się luźniejsza. Dorobkiewicze jak zwykle rozdawali ulotki, ale Tommy zawsze odmawiał ich przyjęcia. Tym razem pewien młody chłopak był zbyt natarczywy. Wcisnąłby Ratliffowi ulotkę do gardła, gdyby to było możliwe, więc rozdrażniony blondyn przyjął ulotkę. Napis w nagłówku dobitnie krzyczał: Zbadaj się! Wykorzystaj szansę, by ocalić życie. Jednak w broszurce nie było opisu zwykłych badań okresowych czy wiadomości o poborze krwi, lecz informacje o HIV i AIDS.
Tommy stanął jak wryty. Słyszał o wirusie i wywoływanej przez niego nieuleczalnej chorobie. Nagle zrobiło mu się zbyt gorąco. Promienie słońca sprawiły, że zmrużył oczy, rozglądając się niepewnie po ulicy. Co jeśli…? Do lekarza poszedł z samego rana następnego dnia. Pełen strachu usiadł na kozetce i dał sobie pobrać krew. Nawet nie poczuł ukłucia, kiedy lekarz opowiadał mu o objawach – gorączce, zmęczeniu, bólach stawów czy mięśni, a nawet zapaleniu gardła. Musiał wytrzymać ponad 24 godziny niepewności. Na wyniki czekało się od jednego do trzech dni.
Po wizycie w przychodni czuł się jak sparaliżowany. Snuł się po mieście, myśląc o swoim pobycie tutaj, o każdym przypadkowym stosunku, jaki odbył. Nie zawsze pamiętał o zabezpieczeniu. Nie zawsze on był „na górze”. Wtedy zależało mu tylko o przyjemności, którą, wydawałoby się, otrzymywał bez żadnych konsekwencji. Chyba się zabiję… Patrzył na swoje życie, które tak skutecznie zepsuł jedną tylko decyzją. Nigdy wcześniej nie zastawiał się, co by było, gdyby nie wyjechał z USA. Był pewien, że w Burbanku wiódłby nędzne życie. Tutaj istniał chociaż cień szansy na poprawę, ale niedostatecznie się starał. W ogóle się nie starał. Myśląc tak intensywnie nie zauważył, że znalazł się nad Tamizą. Wspiął się na barierki i niebezpiecznie wychylił, by zajrzeć w głębię. Jego odbicie rozmywało się. Zupełnie jak jego życie.
Mimo, że tego dnia nie pracował, jak zwykle wrócił do domu bardzo późno. Rozebrał się z kurtki i swoich ulubionych creepersów, które dodawały mu cennych centymetrów do niskiego wzrostu. Zamiast jednak iść do swojej sypialni, nogi poniosły go do pokoju Isaaca. Uchylił drzwi i wsunął się do pomieszczenia, zostawiając szparę, przez którą wdzierała się wiązka światła. Usiadł na skraju łóżka i zaczął obserwować spokojny sen przyjaciela. Wtedy zapłakał. W duchu podjął już ostateczną decyzję co do swego dalszego losu. Bez namysłu pogładził policzek Isaaca. Dawno nikogo tak nie dotykał, dlatego ogarnęło go nagłe poczucie bliskości. Isaac we śnie próbował odgonić intruza. Machnął ręką i wtedy się obudził. Jego oczy zastały mrok, ale nieproszona wiązka światła, w którą wdzierała się sylwetka przyjaciela, nie pozwoliła mu bez trosk kontynuować odpoczynek.
– Tommy? Cso ty tu robisz…? – Rzekł, wtulając się w poduszkę. Oczy same mu się zamykały.
– Chcę do domu, Is. Najwyższy czas wracać. – Szepnął blondyn mimo łez.
– Tsaa… Jasne. Idź spać, Tommy. – Carpenter znów zamknął oczy. Sen nie pozwalał mu się na dobre obudzić, jednak, chociaż z pewnym opóźnieniem, do jego umysłu dotarł sens słów wypowiedzianych przez Ratliffa. – Zaraz, Ratliff. – Zatrzymał mężczyznę w drzwiach. Wysunął rękę przed twarz, by osłonić oczy przed światłem. – Coś się stało?
 Wszystko. Ale już się z tym pogodziłem. Pogodziłem się ze sobą. – Uśmiechnął się blado. – Dobranoc, przyjacielu. – Zamknął drzwi, pozostawiając Carpentera w ciszy i mroku.
– Nareszcie… – Isaac pomyślał głośno i zasnął ponownie.