piątek, 14 grudnia 2018

Rozdział 77 - Poprzeczka


Hej, miło widzieć nowe komentarze. Dzięki, że jesteście

Rozdział 77
Poprzeczka

- Cholera, ale jestem zmeeeeeęęczony… - Blondyn ziewnął po raz któryś z kolei. Wraz z Jacobem wzięli się za sprzątanie podłogi. Tommy zamiatał, a Jacob mył parkiet tuż za nim. Zbliżała się czwarta rano. A więc już niedziela. W końcu wolny weekend aż do wtorku, kiedy klub otwierał się na nowo. Tommy najbardziej nie cierpiał piątków i sobót. Klub był wtedy otwarty do trzeciej w nocy, było też najwięcej sprzątania. To ostatnie trwało ponad godzinę. Było to ostatnie zadanie tej nocy i wbrew pozorom szło im bardzo szybko.

- Jeśli chcesz, możesz wyjść wcześniej. Szef już dawno poszedł do domu. – Wzruszył ramionami szatyn, po czym wrócił do efektywnego machania mopem. - Mogę skończyć za ciebie.

- Nie, nie. Tym razem podziękuję. Ostatnio chciałeś, żebym w zamian za to posprzątał kible. Wolę tu siedzieć nawet do piątej. W ogóle, jak ty to robisz, że zawsze wiesz, gdzie jest szef? Ja nie widziałem go od mojej oficjalnej rozmowy kwalifikacyjnej. Masz oczy dookoła głowy? - Zapytał Ratliff. Było w tym coś szczególnego.

- Po prostu jestem spostrzegawczy. Po roku zaczniesz dostrzegać te same twarze w poszczególnych kątach klubu. Ten przychodzi co piątek i siedzi tam z tamtym. Ten co sobotę i lubi cosmopolitany i tak dalej. Przywykniesz. – Wytłumaczył mu barman jakby czytał instrukcję obsługi. Był po stokroć znudzony pchaniem mopa w tę i z powrotem. Wreszcie skończyli. - Dobra. Możesz się zbierać. Idę wylać wodę i zamykam melinę. - Od czasu do czasu nazywali tak klub. Choć prawidłową nazwą był „Babylon”, ten przydomek bardziej pasował do klimatu miejsca.

- A może ja dzisiaj zamknę? We wtorek przyjdę wcześniej? - Zaproponował Tommy, choć bez przekonania. Nie robił tego z poczucia pracowitości.

- Co takiego? Nie żartuj. We wtorek przychodzisz dopiero o północy. - Jake roześmiał się szczerze. Podejrzewał w tym jakiś haczyk. - A może to ty chcesz mnie wkręcić w kible, co? Spadaj, niech cię nie widzę… - Nadal się śmiejąc wziął wiadro i poszedł do toalety, by je opróżnić.

- No coś ty, ja? Na razie! Zawołał z uśmiechem blondyn. Radosny grymas spełzł z jego twarzy, gdy tylko się odwrócił. Chwycił kurtkę, która leżała na ladzie. Schował telefon do kieszeni dżinsów i wziął głęboki oddech. Udał się w kierunku tylnego wyjścia. Nikogo tam nie będzie. Idziesz do domu, Tom. Najkrótszą drogą. To był ciężki dzień.

Ciemny korytarz prowadzący do kilku pomieszczeń na zapleczu oraz do drzwi wyjściowych wydawał mu się złowrogi. Zapiął się pod szyję i energicznie nacisnął klamkę. Otworzył drzwi, uchylając je najpierw na dwadzieścia centymetrów, by zbadać okolicę. Pojaśniało mu przed oczami, ale nie zobaczył nikogo podejrzanego. Ani żywej duszy. Nie ma go. Wyszedł na zewnątrz i z uśmiechem wziął głęboki wdech. Drzwi same się zamknęły.

- Na twoim miejscu tak bym się nie zaciągał. Tutejszy smog jest gorszy nawet od dymu papierosowego.

Krew w żyłach zawrzała. Nie od chłodu powietrza. Tommy’ego sparaliżował głos, który już wcześniej słyszał. Mylił się. Odwrócił głowę w stronę dochodzącego barytonu. Mężczyzna dotychczas ukryty za drzwiami opierał się o budynek, a prawą stopą dotykał czarnych cegieł najniższej części ściany.

- Jesteś tu… - Tommy zdołał wydusić z siebie tylko te dwa słowa. Pozostałe uwięzły w gardle.

- Przecież ci to obiecałem, prawda? - Mężczyzna odbił się od ściany i podszedł Ratliffa od tyłu. - Więc gdzie idziemy? Do mnie? Do ciebie? Chociaż marzy mi się tu zostać. Rozebrać cię w tym pustym klubie i posiąść na blacie brudnego od rozlanej wódki baru.

Kusił go. Nawet nie dotykając Tommy’ego, potrafił zawrócić mu w głowie. Blondyn podniecił się. Ten obcy człowiek podsuwał mu obrazy, które tak bardzo mu się podobały. Nie śmiał pomyśleć o czymkolwiek innym. Tak pragnął bliskości; choć chwili uniesienia po tak długich miesiącach samotności i cierpienia. Chciał wypełnić w sobie pustkę , która wytworzyła się po zniknięciu… Adama tu nie ma. Zostawiłeś go. Nie zasługujesz na niego. Nie masz nic, co mógłbyś mu dać. Obok ciebie stoi mężczyzna, który czekał całą noc tylko na ciebie. Podpowiadał głos, który nęcił go jak wąż w raju Ewy. Miałem o nim zapomnieć. Czemu nie w ten sposób? Nie. Nie mogę. To moje wygnanie. Opuściłam raj. Znalazłam się w piekle. Nogi samego poniosły. Parę kroków, kilka metrów. Był już w znaczącej odległości.

Mógłbyś o nim zapomnieć. Choć na chwilę! Nagły zwrot. Nie spięte tego dnia blond włosy zatańczyły na wietrze. Spojrzenie padło na mężczyznę, który na pierwszy rzut oka nie pasował do krajobrazu brudnej wąskiej ulicy. Nieznajomy czekał na decydujący ruch.

- Na co czekasz? Nagle obleciał cię strach? - Rzekł lodowatym głosem Ratliff, ale własny ton wydał mu się nieswój jakby w jego ciało wstąpiło jakieś mroczne alter ego. To ono prowadziło jego nogi , wyznaczało ścieżkę do zapomnienia.

Joe szedł równym tempem, ale jego oddech stawał się coraz szybszy, bardziej płytki. Ekscytacja brała górę. Podświadomie nasłuchiwał kroków kilka metrów zanim. Jeśli spojrzy na niego jeszcze raz, straci odwagę. Był tak temu bliski, że zaczął walczyć sam ze sobą. Zobaczył jednak coś innego: szyld klubu go-go i ciemne okna swojego mieszkania. Przeszedł przez niedomknięta bramę i wspiął się na drugie piętro. Zatrzymał się tuż przed drzwiami z numerem 3. Wyjął klucze z kieszeni kurtki, słysząc skrzypienie schodów za sobą. Nieznajomy już wyciągnął do niego ręce, kiedy Tommy syknął ostrzegawczo.

- Nie. - Jednym słowem zatrzymał gest mężczyzny. - Nie waż się mnie tknąć póki nie przekroczymy progu mojej sypialni. Mam współlokatora. Chyba nie muszę ci tłumaczyć dalszych zasad? - Włożył klucz do drzwi i przekręcił. Czekał na odpowiedź z zamiarem złapania za klamkę.

- Twój dom, twoje zasady. - Brunet był szybszy. Szepcząc głośno, otworzył Tommy’emu drzwi.

Jakkolwiek by sobie tego nie wyobrażał, mężczyzna nie przewidział tylko chłodu bijącego od tego ponętnego chłopaka, który właśnie się przed nim rozbierał. Błyszczące spojrzenie ciemnych oczu, których dokładnego koloru w mroku sypialni nie potrafił rozpoznać, rzucało wyzwanie. I cholernie go podniecało. Zbliżył się do niego, ściągając kurtkę, a potem koszulkę. Przyciągnął do siebie drobną postać, łapiąc brutalnie za biodra. Zaczęli się całować: niespokojnie, pospiesznie, dziko. Bez zawahania dobrał się do paska i rozporka. Rozpoczęła się gra wstępna.

Blondyn właśnie dostawał to, czego w ostatnich tygodniach brakowało mu najbardziej. Próbował rozładować napięcie, wpijająć się w obce usta, badając wypukłości torsu i pleców, śledząc ruchy obcych rąk na swoim ciele. Temperatura powoli wzrastała. Nagle znalazł się na łóżku, przybity do sztywnego materaca nadgarstkami, które przyciskane przez obce dłonie przeszywał ostry ból. Był zdany na jego łaskę. Bezimienny mężczyzna czerpał przyjemność z każdego fragmentu ciała Ratliffa: wrażliwe sutki stwardniały, na brzuchu lśnił szlak wytyczony mokrymi pocałunkami. Zbliżał się…

 - Zrób to. Zrób to wreszcie albo sam wepchnę ci go do gardła… - Mrukliwy ton wydobył się z ust Ratliffa, który przymykał oczy w niecierpliwym oczekiwaniu. W końcu to poczuł. Miękkość języka prześlizgującego się po całej długości nabrzmiałego członka, ciepły oddech, a potem… Przejął inicjatywę. Złapał go za włosy i przymusił do czynności, której tak pragnął. Zatopił swą męskość w jego ustach. Przyciskał jego głowę do swojego krocza coraz mocniej i mocniej aż jego kochanek zakrztusił się, kiedy męskość dotarła aż do gardła.

- Jesteś bezczelny… - Rzucił brunet gniewnie.

- Nie podoba ci się? Więc ukarz mnie za to. Zasłużyłem… - Wymruczał słodko Tommy, kontynuując zaniechane przez bruneta pieszczoty.

Oniemiały mężczyzna patrzył teraz, jak Ratliff się masturbuje. Poczuł skurcz podniecenia. Tak, jakbyś chciał mi pokazać, że jesteś samowystarczalny. Zaraz zobaczysz, na co mnie stać. Rozchylił szczupłe nogi i brutalnie złapał za wąskie biodra chłopaka, który bacznie go teraz obserwował. Tommy patrzył, jak brunet obficie naślinia kilka palców naraz. Potem czuł już tylko ból wewnątrz, który z czasem miał przynieść tę ostateczną przyjemność. Czuł je w sobie, choć nie tak głęboko jakby chciał. Na to miała jeszcze przyjść pora.

- Nie pozwolę ci się mną bawić. Zaraz poczujesz…

- Poczekaj. - Przerwał mu wpół słowa Tommy. - Musisz użyć… - Wyciągnął rękę w stronę spodni, ale leżały na podłodze za daleko od niego. Przypomniał sobie o najważniejszym.

- Szukasz tego? - Zobaczył małe kwadratowe opakowanie między palcami bruneta, który zaraz potem delikatnie rozerwał je zębami tak, by nie uszkodzić tego, co znajdowało się wewnątrz. - Załóż mi go. Chwilowo jestem zajęty. - Anglik pochylił się w stronę Ratliffa i zaczął całować jego szyję, kiedy Tommy przejął od niego niewielki kondom. Wyczuł pod palcami nabrzmiałą męskość, której umiarkowany rozmiar zaskoczył go, ale i uspokoił. Dotychczas nie miał do czynienia z taką czynnością. Z Adamem kochał się bez zabezpieczenia. Ufali sobie bezgranicznie. W tej sytuacji wolał dmuchać na zimne. Tu nie było zaufania ani miłości. Tutaj liczyła się tylko fizyczna przyjemność. Zamknął oczy, kiedy obcy mężczyzna wszedł w jego ciało. Wciągnął gwałtownie powietrze i zacisnął palce na pościeli, ale nie jęknął. Wolał nie przewidywać, co się stanie, jeśli Isaac się obudzi. Pragnął w ogóle nie myśleć, tylko chłonąć przyjemność, która jednak nie przychodziła. Niecierpliwił się.

Nie przewidział tego. Chciał przyjemności natychmiast. Przyjemności, która nie trwałaby sekundę czy dwie, lecz znacznie dłużej. Ten mężczyzna nie potrafił mu tego dać. Tommy sam musiał ją wywalczyć – wziąć sobie to, co najlepsze; wyssać z bruneta to, czego pragnął. Niewiele myśląc, przewrócił mężczyznę na plecy i dosiadł go. Zaskoczył go tą samowolką. Sam zaczął stymulować przyjemność. Najpierw kołysał się na biodrach bruneta powoli i swobodnie, lecz to nie wystarczyło. Złapał oburącz za metalowe wezgłowie łóżka. Spojrzał na kochanka, czując zbliżający się orgazm.

Czarne włosy, niebieskie oczy, rysy twarzy tak podobne do… W nikłej poświacie przebijającego przez rolety światła księżyca wszystko zaczęło się mieszać. Adam… Mógłbyś być teraz ze mną. To ty byłbyś pode mną. Patrzyłbyś na mnie z miłością... O Boże, Adam?

- Adam... - Jęknął przeciągle, ściskając swą męskość. Szybkie posuwiste ruchy uwolniły białawy płyn, który trysnął na masywny brzuch. Tommy zacisnął powieki. W konwulsjach rozkoszy nie potrafił przestać poruszać się na mężczyźnie. Skurcze blondyna spowodowały ścisk mięśni. Przełożyło się to na doznania drugiego mężczyzny., który zaciskał paznokcie na biodrach Ratliffa.

- Och tak... Kochanie. Mocniej... Och… Och! - Brunet wygiął się w łuk. Osiągnął orgazm, będąc w ciele Tommy’ego. Choć mogłoby się wydawać, że byli złączeni, to jedno ciało od drugiego oddzielała cienka prezerwatywa, napełniona teraz efektem uzyskanej rozkoszy.

Nie byli połączeni. Nie scalili się w jedno jak Tommy z Adamem. Do tego potrzeba jeszcze uczuć. Po rozładowaniu napięcia mężczyźni dyszeli ciężko. Powoli wracali do rzeczywistości. Tom położył się obok bruneta na wznak. Emocje zniknęły, prócz zmęczenia nie czuli już nic.

- Byłeś...

- Wiem. - Tommy uciął rozpoczętą wymianę zdań. Nie obchodziło go, co ma do powiedzenia brunet. Nie chciał go słuchać. Chciał tylko napawać się osiągniętą ekstazą i ciszą, która po niej nastała. Chciał się nią napawać... W samotności. - Powinieneś już iść. - Rzucił oschle, nie zwracając uwagi na śledzący go wzrok.

- Och, tak. Skoro tego chcesz… Więc… Nie powiesz mi, jak było? - Mężczyzna wyskoczył z łóżka. Spojrzał na lepką substancję pokrywającą jego ciało. Nie miał czym jej wytrzeć. Tommy zadbał o to. Z nocnej szafki wyjmował właśnie pudełko chusteczek, które tak szybko się w ostatnim czasie zużywały, że musiał co chwilę uzupełnić zapasy.

- Byłeś tu ze mną. Wiesz, jak było.

- Chcę znać twoją opinię. Było ci dobrze? Bardzo dobrze? Niebiańsko? - Nachylił się nad łóżkiem, by skraść ostatniego całusa, ale Joe odsunął głowę. Usta trafiły w policzek.

- Chcesz znać prawdę? - Zapytał Ratliff prowokująco. Uzyskał odpowiedź w skinieniu głową. - Było przeciętnie. - Syknął. - Mam bardzo wysoką poprzeczkę. Tylko jeden mężczyzna ją przeskoczył i nie sądzę, by komukolwiek innemu się to udało. Dziękuję ci jednak. Mimo, że musiałam przejąć inicjatywę, udało mi się osiągnąć choć trochę przyjemności. - To, co Ratliff powiedział, nie spodobało się jego słuchaczowi. Brunet najpierw musnął krawędź szczęki blondyna, a potem niespodziewanie zacisnął palce na jego szyi, pozbawiając Ratliffa tchu.

- Jesteś bezczelnym dupkiem, California. Seksownym, ale mimo wszystko dupkiem. - Syknął przez zęby i odsunął się. Doprowadził do porządku swój tors i rzucił brudną chusteczkę na podłogę, na której leżała już zużyta prezerwatywa. Ubrał koszulę i kurtkę. Zamierzał wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.

- Ten Adam, którego imię tak namiętnie jęczałeś… Musiał się przy tobie nacierpieć. Może i był szczęśliwy, ale zbudował to szczęście na cierpieniu. – Powiedział po namyśle. Zobaczył to spojrzenie, którego się spodziewał – smutne, pełne trwogi i żalu. Potem jednak zobaczył znajomy błysk i gotowy na usłyszenie jakiegoś epitetu zdecydował się ostatecznie wyjść i nigdy tu nie wracać. Znajomy głos jednak zatrzymał go jeszcze na chwilę.

- Hej, poczekaj. Jak masz na imię? - Spytał Tommy nieśmiało, zastanawiając się czy usłyszy odpowiedź.

- Noah.

- Noah… - Wypowiedział to słowo z uwielbieniem. Taki ton nie wróżył nic dobrego. Za chwilę w pokoju sypialnym wybrzmiał gardłowy brutalny ton. - WYPIERDALAJ.

Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Wyszedł szybko do przedpokoju, a potem zatrzasnął frontowe drzwi obcego mieszkania. Nie zauważył po drodze majaczącej postaci,która ledwo zdążyła skryć się w kuchni i tylko przez szparę w drzwiach jednym okiem obserwowała zajście.

Noah opuścił budynek i wybrał drogę, która miała go zaprowadzić do domu. Po drodze myślał o przygodzie, którą sam zaplanował, a której koniec zupełnie go zaskoczył. Nigdy nie spotkał kogoś takiego. Człowiek z końca świata znalazł się w Londynie i zaczął prowadzić życie w gejowskim światku otwartym na wszelkie dziwactwa i skrajności. To miał być tylko seks. Fizyczna przyjemność zmieniła się jednak w walkę o dominację, chęć osiągnięcia niemożliwego i konkurs w jednym. Noah nie chciał z nikim się ścigać, niczego udowadniać, a jednak został wciągnięty w grę. Na własne życzenie. Mężczyzna nazywany przez wszystkich „Californią” przywiózł ze sobą wewnętrzny konflikt, którego konsekwencje miały się odbić nie tylko na nim, ale i innych mężczyznach zwabionych przez zamkniętą w sobie postać o tajemniczym spojrzeniu. Nie wyobrażał sobie faceta, który potrafiłby poskromićten nieokiełznany charakter. Ten Adam… musiał być wyjątkowym człowiekiem. Pomyślał z kwaśnym uśmiechem, przecinając kolejne skrzyżowanie. Na ulicach zaczął pojawiać się poranny gwar.

sobota, 1 grudnia 2018

Rozdział 76 - "California"

Cześć wszystkim. Jak obiecałam, dodaję nowy odcinek już po tygodniu od poprzedniego. Dni dodawania postów trochę mi się przesunęły - ostatni był w niedzielę, dziś jest sobota, mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza? Pod ostatnim rozdziałem zobaczyłam tylko jeden komentarz, co mnie bardzo zmartwiło. Gdzie jesteście? Dajcie znać, jeśli czytacie. Wystarczy nawet okejka :) Serdecznie pozdrawiam moich Czytelników, zwłaszcza Emilię (dziękuję za życzenia, jeśli czekasz na zakończenie to niestety, to jeszcze nie koniec. Tommy'ego czeka jeszcze trochę przygód :D) 
Rozdział 76
„California”

Londyn, miesiąc później…
Południe minęło już kilka minu temu. Mimo to jeden ciasny pokój w małej kawalerce mieszczącej się nad klubem go-go nadal osłonięty był od rzadko spotykanych w tym kraju promieni słońca granatowymi roletami. Tommy nigdy ich nie podnosił – rano odsypiał nocne zmiany, po obudzeniu wychodził z tego pokoju, a wracał o piątej nad ranem po pracy. Wybiła godzina czternasta. Punktualnie wybrzmiało pukanie do drzwi.
- Tom! Już druga, wstawaj. – Ochoczo wołający głos dało się słyszeć za drzwiami. To Isaac pełnił rolę budzika. I choć w głębi duszy Tommy był mu za to ogromnie wdzięczny, każdego dnia wyłączenie chodzącego alarmu odbywało się za pomocą niegrzecznego zwrotu.
- Odpieprz się!
Po tych słowach Carpenter, triumfalnie się uśmiechając, wracał do siebie, a Ratliff z grymasem na twarzy zwlekał się z łóżka.
Pierwszą rzeczą blondyna po obudzeniu wcale nie był prysznic czy mycie zębów. Codziennie szedł do kuchni, by wyrwać kolejną kartkę z kalendarza, następnie złotym markerem pisał na odwrocie kilka słów. Wracał do sypialni i otwierał stary zniszczony futerał, w którym znajdowała się pamiętna biała gitara pokryta autofrafem idola i wspomnieniami. Bezceremonialnie wrzucał do środka kolejny dzień wydarty z życia, który właśnie się zaczynał. Pewnego dnia ci ją oddam. Myślał czasami Tommy Joe zahaczając palcami o struny, na które nieraz spadła słona łza. Potem uciekał z mroku, by na cały dzień oderwać się od przeszłości.
Razem z Isaakiem przyjechali do Londynu, by zacząć życie od nowa. Nadal chcieli utrzymywać się z muzyki, ale tutaj zespół Mouthlike, w którym wcześniej oboje grali, nie był znany. Z przesłuchań wychodzili z pustymi rękami, a wytwórnie muzyczne wyrzucały ich na bruk. Nie znaleźli żadnego sposobu, by połączyć pracę z muzyką, więc łapali się wszystkiego, by tylko mieć możliwość opłacenia kawalerki w centrum miasta i zrobienia zakupów na obiad. Żyli z dnia na dzień.
Po kilku tygodniach poszukiwań pracy w zawodzie muzyka Tommy zrezygnowany wracałdo domu nieznaną wcześniej drogą. Potrzebował czegoś mocniejszego. Nie patrząc na szyld, wstąpił do pierwszego napotkanego baru. Było już po dwudziestej, ale lokal świecił pustkami. Na szczęście Tommy dostrzegł barmana za ladą, więc odetchnął z ulgą i zajął jedno z wysokich krzeseł.
- Nalej mi setkę. Albo najlepiej dwie od razu. – Rzucił, kładąc banknot na świeżo umytą ladę.

- Otwieramy dopiero za godzinę. – Burknął młody barman, nie spuszczając wzroku z czyszczonego właśnie kufla.

- Błagam, pewnie często to słyszysz, ale miałam cholernie ciężki dzień. – Spróbował jeszcze raz. Na mężczyźnie te słowa nie zrobiły wrażenia.

Tym razem barman spojrzał na przybysza. Był wysokim szatnem o bystrym, w tej chwili zniecierpliwionym spojrzeniu wodnych oczu. Nosił makijaż, a jego głowę przyozdabiał czarny kapelusz z białą przepaską.

- Jeśli upijesz się jeszcze przed otwarciem, a ja nie wyczyszczę na czas tych naczyń, to ja będę miał cholernie ciężką noc. Nie mam czasu, koleś, więc radzę ci spadać. – Powiedział gobitnie, gniewnie zmrużył przy tym oczy.

Tommy nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Ze smutkiem zwlekł się z krzesła i schował pieniądze w kieszeni. Nim doszedł do drzwi, naszła go dziwna myśl. Poczuł współczucie do faceta, którego nawet nie znał. Ja miałem ciężki dzień, może zamiast partaczyć i jego dzień, mógłbym... Odwrócił się na pięcie i wrócił na wcześniej zajmowane miejsce. Oparł brodę na nadgarstku i z zaciekawionym spojrzeniem wlecił ciemno-bursztynowe oczy w zajętego mężczyznę.

- Mówiłem już...

- Jesteś zajęty. Mam spadać, jasne. - Dokończył za barmana blondyn i uzupełnił zdanie kilkoma sekundami ciszy. - A może zamiast tego dobijemy targu? Ty nalejesz mi jeden kieliszek wódki, której potrzebuję w tej chwili bardziej niż powietrza, a ja w zamian za dobrą wolę pomogę ci z tymi kuflami? - Wyłożył propozycję i poczekał na reakcję nieznajomego. Szatyn uniósł brwi. Bił od niego sceptyzm.

- Co takiego? Słuchaj, jeśli jesteś kolejnym pedałkiem, który chce mnie poderwać, to zaraz wypierdolę cię stąd na zbity ryj! - Warknął gniewnie mężczyzna, a zdziwiony Ratliff odsunął się od lady, nad którą zawisła pięść.

- Co? Eee... Ja... Nie jestem homoseksualistą, ja... Ja chcę ci tylko pomóc?! Co w tym złego? - Odpowiedział szybko, a to wytłumaczenie trochę uspokoiło pracownika klubu. Zabrał rękę i wrócił do czyszczenia kufla.

- Więc mówisz... Że nie chcesz mnie pieprzyć i tak dalej?

- Nie! - Zaprzeczył ponownie Tommy. Skąd ten facet bierze takie pomysły?

- I chcesz mi pomóc ogarnąć cały ten syf za jedną setkę? - Nadal pytał podejrzliwie, doszukując się przekrętu.

- Błagam. - Jęknął Joe w odpowiedzi.

- Cholera, ty naprawdę miałeś ciężki dzień. Na dodatek nie brzmisz jakbyś był stąd. Nowy Jork?

- Naah... Burbank, Kalifornia.

- Fiu, fiu. US w UK! Dobra, to na koszt firmy, ale zaraz mitu wskakujesz za ladę i łapiesz za ścierę. - Szatyn postawił na blacie świeżo wypucowany kieliszek i nalał do niego wysokoprocentowy przezroczysty trunek. Tommy Joe wypił go jedym haustem. Odkaszlnął i zaraz był po drugiej stronie barykady.

- Jestem Tommy Joe Ratliff. - Przedstawił się, wyciągając dłoń.

- Jake. W zasadzie Jacob Lane, ale mów mi Jake. Podali sobie ręce, a następnie szatyn wręczył blondynowi ścierkę.

- No to opowiadaj, w czym nasz wieczny londyński smog jest lepszy od waszego kalifornijskiego słońca?

Wszystkie naczynia należące do klubu „Babylon” lśniły czystością już po dwudziestu minutach, ale mężczyźni rozmawiali aż do otwarcia. Samotny na placuboju Jacob pracował tutaj od dwóch lat – przyszedł na zastępstwo i – skuszony wysokimi napiwkami – już został. Szukał właśnie następnego pracownika, gdyż razem z drugim barmanem kompletnie nie radzili sobie z narastającą ilością klientów. Po krótkiej rozmowie z Tommy'm uznał, że zaproponuje mu pracę.

- Mógłbyś zacząć już jutro. Przyuczę cię w podstawowych drinkach. Na początku zaczynałbyś tu ze mną od dziewiątej, żeby się trochę wprawić, poznać teren. Może i pensja nie jest tu wysoka, ale jeśli spodobasz się klientom, z napiwków uzbiera si się dwa razy tyle. Sam tak zaczynałem: dwa lata temu byłem świeży i śliczny, teraz już się do mnie przywyczaili, ale nie narzekam. - Zaśmiał się ze swojego dowcipu, którego Tommy nie zrozumiał. Barman to zauważył. - Tak czy owak, i tak zarabiam więcej niż gdziekolwiek, gdzie wcześniej pracowałem.

- Właściwie czemu nie? Minął miesiąc, a ja nadal szukam pracy. Jeśli tak jak mówisz, byłaby z tego niezła kasa, to... - Podsumował, zastanawiając się. Zaczął zbierać się do wyjścia. - Muszę już lecieć. Pomyślę o tym i dam znać, okay? - Kiedy już złapał za klamkę, zamierzając otworzyć drzwi, przypomniał sobie coś. - Hej, Jake. A tak przy okazji... Dlaczego wziąłeś mnie za geja? - Odwrócił głowę i spojrzał pytająco na mężczyznę w kapeluszu. - To że się maluję, wcale nie oznacza...

- Ach, to! - Zaśmiał się Jake. - Wiesz, to w końcu klub dla gejów, nie? I lesbijek, ale przychodzą tu głównie faceci. - Powiedział beztrosko, kładąc ręce na blacie baru. Tommy otworzył usta.

- To znaczy, że kiedy mówiłeś „jeśli spodobam się klientom”, miałeś na myśli...

- Taa... Wiesz, kiedy zaczynałem, wielu facetów proponowało mi to i owo. Grunt to po prostu ignorować takie propozycje. Chyba, że też jesteś zainteresowany... - Zażartował. Mimo to, blondyn poczuł nagły skurcz jelit.

- Jake, przystopuj, okay?

- Ja już dużo rzeczy tu widziałem, Tommy. W godzinach pracy się pracuje. Po godzinach... Rozumiesz?

- Ta. - Mruknął bardziej do siebie. Pożegnał się i wyszedł. Rozumiał to aż za bardzo.

Pierwszą myślą było odrzucenie propozycji, potem pomyślał o braki gotówki i Isaac'u, który już po dwóch dniach znalazł pracę – nie była jego wymarzoną, ale pozwalała opłacać czynsz. Isaac płaci za większość rzeczy. Formalnie jestem na jego utrzymaniu. Jeśli będę dalej zwlekał, sam będzie musiał zapłacić rachunki. Co mam do stracenia? Zapytał siebie. Złośliwy głosik w głębi mózgu odezwał się nie po raz pierwszy w tym miesiącu. Duszę? Adam nie był pierwszym mężczyzną, z którym byłeś. Z którym byłem... I nie byłem z nim naprawdę. Ale to nie były też same kłamstwa. Naprawdę go pokochałeś. Nie chciałem go kochać. Chciałem być normalny. Możesz być normalny. Jeśli nie przekroczysz granicy. Jeśli nie wyjdę poza bar? To było już śmieszne. Zaczął prowadzić rozmowę sam ze sobą. Chciał się tylko oderwać od przeszłości, ale nie mógł uwolnić się od wspomnień, kiedy na jego drodze wszystko kojarzyło się z jedną osobą. W głowie blondwłosego chłopaka pojawił się Adam, a potem zobaczył to wspomnienie: noc, facet, pocałował go na oczach wszystkich, wszedł z nim do taksówki, a potem urwał mu się film. Alex... Teraz role mogły się odwrócić. To on stałby za ladą, to jego mógłby ktoś poprosić, by wsypał coś do drinka. Byłbym nietykalny, to klienci zależeliby ode mnie. Nic mi nie zrobią, jeśli się na nic nie zgodzę, a z drugiej strony... Przywołał w pamięci wspomnienie. Wspomnienie? Być może był to tylko wytwór jego wyobraźni. Noc, klub, dłoń ciągnąca go za sobą, ciemny pokój, ciało przy ciele. Słyszał o takich miejscach... Darkroom. Brak kontroli, tylko podniecenie, ekstaza... Znów ten znajomy skurcz żołądka i gorąco.

Tommy wzdrygnął się. Ta praca mogłaby być całkiem ekscytująca. Przeszedł pół miasta, wymyślając różne scenariusze – sytuacje, na które powinien się przygotować, pracując w takim miejscu. Nigdy nie miał do czynienia ze społecznością LGBT poza jednym wyjątkiem. Ale nikt z nich nigdy nie będzie taki jak Adam. On jest jedyny w swoim rodzaju, nigdy nie spotkam nikogo, kto mu dorówna. Nogi same go poniosły. Poprowadziły z powrotem do klubu, w którym już na dobre stanął za ladą. Zaczął tam pracę... miesiąc temu.

- Nie musisz już się martwić o kasę. Dostałem pracę. Jako barman... w nocnym klubie. Dobrze płacą, ale będę wracał nad ranem. - Oznajmił Isaac'owi po pierwszej nocy w pracy.

Oboje na swój sposób się cieszyli. Znaleźli swój sposób na odreagowanie: chorej miłości, przerwanej kariery, niespełnionych marzeń. Carpenterowi przyszło to łatwiej. Zaczął chodzić na randki z pewną Irlandką, wrócił do korzeni – znowu zaczął słuchać jazzu i dostał pracę w sklepie muzycznym. Znał się na instrumentach. Choć tam nie mógł na nich grać, miał chociaż namiastkę tego, co kochał. Nie skarżył się, ale o przeszłości nie rozmawiał. Zaczął tylko uważniej obserwować Tommy;ego, który znalazł zupełnie inny sposób na poradzenie sobie z życiem.

Ratliff tęsknił, a tęsknot ta odbijała się na jego twarzy i czynach. Mało jadł, dużo spał. Egzystował w przerwach między jednym a drugim dniem pracy. Pewnej nocy, a w zasadzie na granicy nocy i dnia Isaac usłyszał stłumiony hałas w mieszkaniu. Incydent, którego był tej nocy świadkiem, kazał mu każdego następnego dnia z coraz bardziej zmartwioną miną przyglądać się przyjacielowi. Milczał przy tym jak zaklęty.

***

Tommy już po tygodniu nauczył się swoich obowiązków. Z przyzwyczajeniem się do zaczepek klientów było trochę gorzej. Na początku był skrępowany. Stał się lokalną gwiazdą. Każdy chciał zobaczyć „nowego”. Zaczęli nazywać go „California”, gdyż nieobcinane od wyjazdu z USA włosy zadziornie przysłaniały mu twarz niczym rockmanowi podczas koncertu. Po pewnym czasie zaczął wiązać je w niechlujny kucyk, by klienci się odczepili. Niektórzy dowiedzieli się o jego pochodzeniu od Jake'a, który w ten sposób próbował wypromować nowego pracownika. Tommy uwagę zwracał także mocnym makijażem, który wszedł mu w nawyk jeszcze za oceanem. Był najbardziej rozchwytywanym mężczyzną w klubie, ale i najbardziej niedostępnym. Z czasem nauczył się bronić przed pożądliwymi spojrzeniami i zabłąkanymi czasem na jego ciele rękami, gdy musiał przejść przez tłum, by dostać się do zaplecza. Po kilku tygodniach stwierdził, że jest w stanie obronić się przed każdym. Łudził się.

Tej nocy został wysłany na zaplecze po kolejną skrzynkę piwa, więc skorzystał z chwili wolnego czasu i poszedł zapalić. Ulica, na którą wychodziło zaplecze, świeciła pustkami. Odetchnął z ulgą i wyjął paczkę ulubionych Chesterfieldów z kieszeni wytartych spodni. Wracał do starych nawyków, kiedy w dwa dni wypalał całą paczkę papierosów, w tamtych czasach też brakowało mu na nie kasy. Poklepał się po innych kieszeniach, by znaleźć zapalniczkę, ale bezskutecznie.

- Cholera. - Zaklął pod nosem i odwrócił się. Chciał wrócić już do baru, by jakąś „pożyczyć”. Często sprzedawał je klientom, a czasami sam brał na własny użytek, a potem zwracał. Przynajmniej sprzedawał „sprawdzone” produkty. Nie zdążył nawet przejść przez próg, gdy na coś wpadł. Kogoś.

- o, przepraszam. Myślałem, że nikogo tu nie będzie. - Tajemniczy ktoś od razu się odsunął i złapał Ratliffa za ramiona, by zobaczyć, czy nic mu się nie stało w efekcie zderzenia. Swoją sylwetką akurat zasłaniał światło wewnątrz, więc Tommy zobaczył tylko cień nieoświetlonej postaci.

- To wyjście dla personelu, to pomieszczenie także, więc jeśli tu nie pracujesz, to spadaj. - Tom wyraził się jasno ostrym tonem. Był zdenerwowany nagłym najściem, poczuł się przyłapany na przerwie, nawet, jeśli ten facet nie był jego szefem. Odsunął się szybko.

- Jaki ostry... - Westchnął nieznajomy. - A przez to jeszcze bardziej seksowny. Ognia? - Zaproponował. Tommy nadal trzymał papierosa między środkowymi palcami. W tej chwili potrzebował papierosa bardziej niż przedtem.

- Masz szczęście, że bardzo chce mi się palić. - Mruknął i wyciągnął rękę po zapalniczkę, ale mężczyzna nie podał mu jej. Wyszedł z cienia i podpaliłtytoń w białej oprawie wystający z zaciśniętych ust. Tommy zaciągnął się. Dym wypełnił mu płuca i wtedy przyszła prawdziwa ulga. Chociaż na moment. Choć na te kilka chwil, które dzieliły go od napierającego na bar tłumu, od którego odłączył się stojący naprzeciw niego...

Ta, teraz mógł mu się przyjrzeć. Wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany. Mięśnie wskazywały na siłownię dwa razy w tygodniu. Ubrany na czarno w luźne spodnie i skórzaną kurtkę z ćwiekami. Wisiorek na rzemyku świecił dięki srebrnej zawieszce. Brunet. Ciemne włosy tworzyły niechlujną czuprynę. Był przystojny i bardzo nietypowy. Niestereotypowy gej? I te oczy... Przenikliwe, jakby chciały cię rozebrać; ostre; buntownicze; zadziorne. Tommy'emu zrobiło się zimno, kiedy napotkał spojrzenie. Spuścił wzrok, przyłapany na gapieniu się.

- Więc co tu robisz? Na tarasie dla gości było zbyt tłoczno? - Prychnął i oparł się o mur. Przez czarny t-shirt poczuł przenikliwy chłód. Noce w Londynie zawsze bywały chłodne.

- Skądże. Włamanie się tutaj było jedyną okazją, by zamienić z tobą choć słowo. - Powiedział intrygująco.

- Ze mną? A co we mnie takiego szczególnego? - Poczuł na sobie spojrzenie, ale nie odwzajemnił go. Beznamiętnie obserwował pustą ulicę.

- Och, nie! Jesteś tylko... - Nieznajomy zbliżył się na niebezpieczną odległość. - Najeksowniejszym i najbardziej niedostępnym facetem w tym klubie. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś wszystkich oczu zwróconych na ciebie w sali, radzę rozejrzeć się dookoła. I wybierać. Pewnie nie narzekasz na napiwki.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Dopiero po chwili te słowa wybrzmiały na wietrze. Twarz blondyna przyozdobił ironiczny uśmieszek, kiedy spojrzał po raz ostatni na adoratora. Dogasił niedopałek papierosa o ścianę. Zamierzał wrócić do pracy, lecz gdy pokazał mężczyźnie plecy, ten złapał go za nagdarstek i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Tommy wpadł na mężczyznę, który błyskawicznie odnalazł drogę do jego ust. Ratliff jęknął w niemym szoku. Smak tych obcych męskich ust oszołomił go, a ręce oplatające go w pasie wywołały dreszcze. Zatracił się tylko na parę sekund. A potem wróciły wspomnienia: Adam obejmujący go, Adam całujący go, Adam szepczący rozkosznie do ucha. Podniecenie zaczęło rosnąć, kiedy to zrozumiał. TO NIE ADAM! Odepchnął mężczyznę z całej siły. Na chwilę zapomniał, gdzie jest i co się dzieje. Podniecenie zamieniło się w gniew.

- NIE BYŁO CIĘ TUTAJ! - Warknął Joe z zamiarem zamknięcia mu przed nosem drzwi na klucz. Nim zdążył to zrobić wyższy od niego brunet wepchnął nogę między zmniejszającą się szparę.

- Poczekam na ciebie do zamknięcia. Teraz rozumiem twój pseudonim. To było takie gorące... Zupełnie jak kalifornijskie słońce.

- Odpieprz się. - Tommy warknął jeszcze raz. Tym razem mężczyzna cofnął stopę, więc szybko zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz. Oparł się o nie z walącym o żebra sercem. Nim zdążył odetchnąć, usłyszał za plecami stłumiony głos.

- Chcę pieprzyć c i e b i e, California.

Ratliff wypuścił powietrze najciszej jak się dało. Cholera. Zaklął i jak najszybciej wrócił za bar. Choć w każdym facecie przy barze doszukiwał się charakterystycznej sylwetki i kuszącego wzroku, nie zobaczył już znajomego-nieznajomego. Z całej siły zmusił się do skupienia uwagi na pracy. Przy stałym zamieszaniu i nawale klientów łatwo było zapomnieć o wszystkim innym. Z tyłu głowy jednak zegar tykał, a fajrant niepostrzeżenie się zbliżał.

niedziela, 25 listopada 2018

Rozdział 75 - Pustka

Cześć! Stęskniłam się za moim kochanym Adommy! Przeczytałam niedawno jeszcze raz Klatkę dla Kolibrów mojej drogiej Marony. Dlatego mam nowy odcinek, który tworzyłam tak bardzo długo, że wypadałoby go w końcu skończyć. Dopracowując każdy zwrot i wypowiedź, próbując wyrazić każdą emocję dokończyłam i napisałam od razu następny. Wyszłam z wprawy, ale jestem. Powiedziałam sobie: to opowiadanie nie jest jeszcze skończone. :/ Oceniajcie pod postem i wpadajcie za tydzień!

Rozdział 75
Pustka

- Koniec prób na dzisiaj! Jesteście wolni do końca dnia! - Reżyser podążał w stronę sceny między rzędami foteli. Kolejna próba po ostatnich dwóch udanych nie miała sensu. Było dobrze. - Jutro ostatnie przygotowania do wtorkowego show. Występy solowe. Każdy ma już wszystko wiedzieć i nie miotać mi się po studio!

Uczestnicy zbiegli ze sceny. Adam szedł ramię w ramię z Allison. Kris dogonił parę na korytarzu, kiedy wymieniali między sobą krótkie zdania.

- „Rok, w którym się urodziliśmy”. Adam, czemu robisz z tego taką tajemnicę, co? – Zawołał zza pleców Lamberta Allen. Allison uśmiechnęła się chytrze, gdyż wiedziała to, czego przez cały czas dopytywał się Kris. Tytuł piosenki, którą Adam miał zaśpiewać w tygodniu TOP8, nadał pozostawał nieznany dla niektórych uczestników – w tym dla współlokatora Lamberta.

- To wspaniała piosenka, która wzruszy wszystkich do łez.

- Och, uwierz, że sam twój widok „wzrusza mnie do łez”… - Zripostował Kris, a All wybuchnęła śmiechem. - Ty znasz moją piosenkę. - Oburzył się.

- „All she wants to do is dance”. - Zawtórowali razem Allison I Adam. Kris zdążył już pochwalić się swoim wyborem wszystkim dookoła.

- Ach, właśnie! Czytałeś rozpiskę prób? Wiesz może, który jestem na liście? - Zapytał brunet. Od rana poważnie nad czymś rozmyślał. Nad kimś.

- Masz próbę o siedemnastej, a co? - Poinformował przyjaciel.

- Nic. Muszę gdzieś jechać. - Odparł krótko.

- Hej, jedziesz do miasta? Mógłbyś mnie podrzucić do jakiegoś centrum handlowego? Przydałyby mi się nowe ciuchy. - Wpadła mu w słowo All. Miała nadzieję na wspólne zakupy. W tej paczce bowiem tylko Adam znał się na modzie.

- Wybacz, kochana. Może innym razem. Postanowiłem jechać do Burbanku. Jeśli wyjadę odpowiednio wcześnie, zdążę na próbę.

- Do Burbanku? Przecież to szmat drogi stąd! Po co ty tam jedziesz?

- Muszę się zobaczyć z Tommy'm. - Na dźwięk tego imienia Kris przewrócił oczami.

- Znowu Tommy. Masz świra na jego punkcie?

- Wiecie, jaka jest sytuacja. Wcześniej zawsze odbierał moje telefony. Czuję, że coś się stało. I muszę jechać to sprawdzić. - Postanowił. - Zobaczymy się potem, okey? Muszę ogarnąć parę rzeczy na wyjazd. - Adam pożegnał się szybko i skręcił w odpowiedni korytarz, zostawiając kumpli za sobą.

Niepokoiła go ta cisza. Minęło kilkanaście dni, a telefon milczał od chwili, kiedy Adam opuścił Burbank. Przed Allison i Krisem Adam udawał: żartował, śmiał się, zachowywał, jakby nic się nie stało. W głębi duszy się martwił. A jeśli coś się stało? Jeśli miał jakiś wypadek? W tej chwili Adam zaczął żałować, że w ogóle wyjechał. Wszedł do swojego pokoju i podszedł do szafy, z której wyjął kilka ubrań na zmianę i plecak. W drodze do łóżka zastygł.

- A co, jeśli... On wyjeżdża na zawsze?

Rzucił rzeczy na łóżko, na którym usiadł. Wyciągnął telefon. Zawahał się. Zaczął obracać urządzenie w dłoń z pochmurną miną. Miał do niego zadzwonić i po raz kolejny usłyszeć automatyczną sekretarkę? Od czasu wyjazdu Lamberta Tommy ani razu nie zadzwonił. Kiedy Adam próbował nawiązać kontakt, blondyn przerywał połączenie, nie racząc odebrać. Milion smsów z zapytaniem „Co się dzieje?” nie wyjaśniały sprawy – na żaden z nich nie dostał odpowiedzi. Korzystając z okazji, że jest sam, postanowił ponownie wybrać numer, który widniał na liście połączeń jako pierwszy. Czekał długo, a za każdym sygnałem szeptał: odbierz Tommy, odbierz, proszę.

- Tak?

- Tom! Nareszcie! Co się z tobą dzieje? Tyle razy próbowałem się z tobą skontaktować! - Adamowi spadł kamień z serca, kiedy usłyszał ten głęboki męski głos w głośniku. Głos, który tak kochał. Za chwilę jednak poczuł szybsze bicie swego serca i zdenerwowanie. Właśnie wtedy usłyszał gorzkie słowa, których nigdy w życiu nie spodziewał się od swojego ukochanego usłyszeć.

- Adam… Posłuchaj mnie. Nie powinieneś do mnie dzwonić.

- Jak to? Jesteś zajęty? Mam zadzwonić później?

- Nie, nie. Źle mnie zrozumiałeś. Nie powinieneś już NIGDY do mnie dzwonić. - Po tych słowach w słuchawce zapadła głucha cisza. Tom jej nie wytrzymał. - To koniec, Adam. Chcę zostawić wszystko za sobą i zacząć nowe życie. Proszę, nie utrudniaj mi tego. - Prośba okazała się żądaniem. Twardy ton wydawał się wyuczony, a słowa czytane z kartki. Tommy starał się być opanowany, jednak pod koniec głos mu się załamał. W słuchawce coś zaszumiało.

- Nie, Tommy. Chyba nie mówisz serio? Tom, ja nie mogę... Tommy, ja cię...

- Po prostu zapomnij o mnie. Zrób to, bo już się nie spotkamy. Tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie.

- Tommy, nie rób tego, proszę. - Błagał. Nie mógł nic zrobić prócz zgniatania w swej dłoni niewinnego telefonu.

- Przykro mi. Żegnaj, Adam.

Trzy krótkie sygnały oznajmiły zakończenie połączenia. Tommy Joe rozłączył się. Adam poczuł, że się dusi. Brak powietrza nie przestał mu doskwierać nawet, kiedy otworzył okno. Jego oczy zaszły mgłą, a z policzków zaczęły kapać łzy. W umyśle zaczęły pojawiać się wszystkie wspomnienia z uroczym blondynem w roli głównej. Kochałeś mnie. Widziałem to w towich oczach, kiedy mnie całowałeś, kiedy przedstawiałeś mnie swojemu wujostwu, kiedy na lodowisku złapałeś mnie za rękę, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Widziałem tę miłość, o której mówiłeś, że nigdy do ciebie nie przyjdzie. Nie zapomnę, Tommy. Ty też nie. Nie pozwolę ci zapomnieć.

Adam nie zauważył, jak Kris wszedł do pokoju. Kiedy się odwrócił, prawie na niego wpadł. Wybełkotał przeprosiny, ale nie odpowiedział na pytanie „Wszystko z tobą w porządku, stary?” Wrzucił portfel i komórkę do plecaka i wyszedł bez słowa. Pół godziny później wjeżdżał już na autostradę. Jego białe Maserati mijało wszystkie samochody w świetle błyszczącego na niebie księżyca.

***

Mieszkanie opustoszało. Spakowane walizki leżały tuż przy drzwiach frontowych, a Tommy patrzył po raz ostatni na swoją sypialnię. Coś miało w niej jednak zostać – wszystkie wspomnienia związane z Adamem i życiem, które właśnie zostawiał za sobą. Powoli wycofywał się w stronę wyjścia, ale wstąpił jeszcze do swojego ulubionego pokoju o czerwonych jak krew ścianach. Poszedł tam po wróżbę.

Było ich tak wiele. Kostki gitarowe zwiezione z całego świata przez siostrę stewardessę i zapisane po jednej stronie zawsze mówiły prawdę o przyszłości – przynajmniej on w to wierzył. Na ścianie było już kilkanaście dziur. Kiedy oderwał kolejną plastikową płytkę, powstała następna. Odwrócił gitarową kostkę. Pod klejem czarnym markerem wypisane było jedno słowo:
PUSTKA

Tommy Joe obrócił kawałek plastiku w dłoni. W tej chwili w drzwiach pojawił się Isaac – w pokoju, który był jego sypialnią, pozostała ostatnia torba.

- Jesteś gotowy? Ja mam już wszystko. - Isaac wziął ostatni bagaż i przy okazji ponaglił Ratliffa.

- Tak. Wynośmy się stąd. - Rzekł nieprzytomnie i poszedł z Carpenterem do wyjścia. Po drodze wypuścił z dłoni mały przedmiot, który upadł bezgłośnie na podłogę. Następna wróżba zaczęła się spełniać.

***

Białe sportowe auto pędziło szosą. Zmniejszało prędkość, gdyż zaraz zaczynał się zjazd do miasta. Był zmęczony. W nocy zatrzymał się na parkingu dla TIR-ów, by się przespać. Chciał zasnąć na dwie-trzy godziny i ruszać w dalszą podróż. Nie dość, że śniły mu się koszmary, a niewygodnie auto nie pozwalało na żadną dogodną pozycję do spania, to jeszcze obudził się dopiero rano na dźwięk klaksonu jakiegoś zdenerwowanego kierowcy na autostradzie. Od tego czasu zdążył dostać mandat za przekroczenie prędkości oraz wylać na siebie kawę kupioną na stacji. Bał się, że taki początek dnia zapowiada jeszcze więksego pecha, ale był już w Burbanku. Zbliżała się godzina dziewiąta rano, a on zbliżał się do mieszkania Tommy'ego Joe. Pół godziny później parkował auto na podziemnym parkingu w swoim zwyczajowym miejscu. Nie czekał na windę. Wspiął się na piąte piętro przy pomocy schodów. Z zapałem w sercu zadzwonił do drzwi pod numerem 515. Po kilku razach nadal nikt nie odpowiadał. Zapukał więc,potem zaczął walić do drzwi i nawoływać. Nikt jednak nie odpowiedział. Hałas wywołał tylko sąsiadkę  z mieszkania obok.

- A co pan tak wali o tej porze? - Starsza pani w szlafroku naburmuszyła się. Z zagniewaną miną spojrzała na Lamberta.

- Przepraszam panią. Muszę się dostać do mieszkania, ale mój współlokator chyba bardzo twordo śpi. - Na poczekaniu Lambert zmyślił historię, by kobieta się odczepiła.

- Albo po prostu wyszedł. Od tego pana walenia to cały blok by się obudził. Niech pan zadzwoni i pomyśli trochę o innych na drugi raz. Do widzenia. - Usłyszał złośliwy komentarz, po czym właścicielka sąsiedniego mieszkania zniknęła za drzwiami.

- Dzięki za radę! - Adam zawołał najuprzejmiej jak potrafił. - Niech cię szlag, Tommy. - Zamruczał pod nosem. W tej chwili przypomniał sobie istotny fakt. Zsunął z ramion plecak i w małej kieszonce wygrzebał klucze do auta. Do breloka przyczepione były także trzy klucze do Tommy'ego: do parkingu, do drzwi wejściowych bloku i do mieszkania. Ostatniego nigdy nie miał okazji użyć. Ten klucz przydał mu się teraz. To był prezent od blondyna, kiedy piosenkarz zmuszony był szukać kąta do spania. Wtedy pokłócił się z ojcem. Wtedy Tommy okazał się prawdziwym przyjacielem i przyjął go pod swój dach. Wszedł do mieszkania, przypominając sobie dzień, w którym przekroczył ten próg po raz pierwszy. Atmosfera bardzo się zmieniła. Teraz było tu pusto, obco. Adam poszedł do sypialni, ale zastał tu nieskazitelny porządek. Zajrzał do szaf, które okazały się puste. Łóżko nie było zasłane. Pościel została schowana jakby mebel dopiero przywieziono ze sklepu, jakby nikt nigdy tu nie spał. Lamberta przygnębił ten widok. Poczuł ucisk w gardle. Poszedł do pokoju, który dla Tommy'ego był jaskinią, w której się chował, by tworzyć swoje teksty. Ten pokój zasmucił go jeszcze bardziej. Zaświecił lampę nocną i usiadł na łóżku.

- Cholera. - Rozejrzał się po pokoju. Idealny porządek mąciła jedna płytka, która najwyraźniej odpadła od ściany. Podszedł, by ją podnieść. Zauważył, że ktoś coś na niej napisał.

PUSTKA

Takie słowo odczytał. Napisane czarnym markerem opisywało zarówno stan całego mieszkania jak i duszy bruneta. Zostawiłeś mnie. Jak mogłeś. Klęcząc na podłodze wyciągnął swój telefon. Zamierzał skasować numer Tommy'ego. Nie zrobił tego jednak. Zamiast tego włączył wyszukiwarkę kontaktów i wpisał imię i nazwisko: Isaac Carpenter. W tej chwili był on ostatnią nadzieją Lamberta. Rozpoczął połączenie. Po dwóch sygnałach odezwał się męski głos z szumem w tle.

- Halo?

- Z tej strony Adam Lambert. Nie mogę znaleźć Tommy'ego. Wiesz może, gdzie on jest? - Zapytał cierpko. Nie lubił tego faceta. Nie cierpiał go za to, że się przyjaźnił z Tommy'm. Z jego Tommy'm. W tej chwili jednak Adam tonął i musiał złapać się brzytwy.

- Hmm... My już jesteśmy na lotnisku. Myślałem, że Tom ci powiedział? - Odparł zdziwiony Isaac.

- To ty lecisz z nim?! Nie ważne. - Zniecierpliwił się. Nie chciał tracić czasu. - Powiedz mu, żeby nie leciał. - Był stanowczy. - Zatrzymaj go w Stanach! - Rozkazał, ruszając się z podłogi.

- O czym ty mówisz? To żart, prawda?

- Nie. Proszę. Zrób to dla mnie. - W głosie Lamberta zabrzmiała desperacja.

- Nie mogę tego zrobić. Słuchaj. Mamy samolot za pół godziny. Może jeszcze zdążysz go zatrzymać. Terminal C.

- Proszę, daj mi go chociaż do telefonu. - Już zbiegał po schodach. Biegiem wpadł na parking.

- Adam, on... Nie chce z tobą rozmawiać, przykro mi. - Isaac rozłączył się. Brunet drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin usłyszał ten zwrot. Najpierw wypowiedział te słowa Tommy, a teraz powtórzył je Isaac. „Przykro mi”, co za skurwiel! Przeklinał dzień, w którym go poznał. Uważa się za przyjaciela, a na pewno nim nie jest. Przekonał Toma, żeby się ode mnie odwrócił.  Teraz leci sobie z nim do Londynu. Co za skurwesyn!” Maserati wyskoczyło na jezdnię, włączając się do ruchu. Miał pół godziny na dojazd na lotnisko. A nawet mniej. Był rozwścieczony.

***

Hollywood Burbank Airport bardziej znane jako Bob Hope Airport to publiczne lotnisko położone pięć kolometrów na północny zachód od miasta Burbank. Dla sportowego auta mającego pod maską kilkaset koni mechanicznych taki dystans to „małe piwo”. Czym innym są jednak uliczne korki. Pora, w której amerykańscy obywatele bogatego stanu Kalifornia wyruszają do pracy jedynym uznanym za niehańbiący środkiem transportu – samochodem – właśnie nadeszła. I dopadła Adama w samym środku urbanistycznej dżungli. W takich chwilach nie pomagają dodatkowe pasy ruchu, które naiwnie wybudowano, by zapobiec zatorowi. Korek uliczny to nieodłączna cecha miasta, poza który trzeba przebrnąć wciskając na przemian hamulec-sprzęgło-gaz,  hamulec-sprzęgło-gaz, hamulec-sprzęgło-gaz. Choć wielu kierowcom wydaje się, że w tej kombinacji potrzebny jest jeszcze jeden element, jakim jest klakson, to pozostałych ten „istotny” element wyposażenia auta po prostu irytował. DO tej części Ludzi w tym momencie zaliczał się Lambert, który łapał się za głowę, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić, by jak najszybciej pojawić się na lotnisku. W przypływie rozpaczy zaczął się modlić. Nie do Boga – do auta przed nim, oznakowanym czterema splecionymi okręgami. Srebrne Audi za nic nie chciało spełnić próśb Adama o ruszenie się chociaż o milimetr. Tymczasem czas odlotu nieubłaganie się zbliżał.

***

Tommy rozsiadł się na plastikowym krześle w poczekalni. Jakkolwiek niewygodne by ono było, musiał wytrzymać jeszcze kilkanaście minut zanim przesiądzie się a wygodniejsze siedzenie w samolocie. Czekała go bardzo dłoga podróż. Najpierw do Nowego Jorku, gdzie wraz z wujem i ciocią przesiądzie się do samolotu lecącego do Paryża. W Nowym Jorku miał się rozdzielić z Isaakiem, który leciał bezpośrednio do Londynu. Ratliff po raz kolejny uspokajał wujostwo o bezpieczeństwie podniebnych rejsów, kiedy wrócił do nich Carpenter... Z co najmniej zmartwioną miną. Tommy jako pierwszy ją zauważył.

- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. - Zagaił Ratliff.

- Raczej usłyszałem. - Odpowiedział, słabo się uśmiechając.

- Sophie? - Tommy drgnął. Nie podejrzewał, by ta kobieta była zdolna, by jeszcze się do swojego byłego chłopaka odezwać.

- Co?! Nie... - Wybuchnął śmiechem. - Twojego ducha, Tom. Dzwonił...

- Rozumiem. - Wszedł mu w słowo gitarzysta. Rozmowa mężczyzn zainteresowała Klarę i Henry'ego. Tommy nie chcąc, by usłyszeli cokolwiek na temat swojego ulubieńca, wstał i odszedł na parę kroków, gestem zmuszając przyjaciela do tego samego.

- Po co dzwonił? Co mu powiedziałeś? - Warknął Tom złowrogo. Isaac zdziwił się, widząc takie zachowanie.

- Szuka cię. - Odpowiedział ze spokojem. - On... Uśmiechnął się na wspomnienie surrealistycznej prośby. - Chciał, żebym cię zatrzymał w Stanach. Żebyś nie leciał. - Uniósł brwi zachęcająco. Ta bajka zaczynała być romantycznie tragiczna. Podświadomie pragnął by zakończyła się happy-endem. On zdążył przed wylotem, wyznał swą miłość i żyli długo i szczęśliwie. Gdyby Isaac to sobie wyobraził, Tommy zaczynał wpadać w panikę. To niemożliwe. Nie przyjedzie tutaj. On... Bo przecież to by znaczyło, że on naprawdę mnie kocha. Nie! Cholera, jak długo będziemy czekać na ten pieprzony samolot?!

- To... nie jest możlowe. -Powiedział zaciskając szczękę. - Przecież on jest w L.A. On jest w pieprzonym L.A.! - Podniósł głos. Potem jednak opanował się. - Coś jeszcze mówił?

- Chciał z tobą rozmawiać, ale odmówiłem. Powiedziałem, że nie chcesz z nim rozmawiać.

- Co powiedziałeś? - Spytał z wyrzutem, lecz zaraz zmienił ton. - Dobrze. Dokładnie tak. Nie chcę z nim rozmawiać. - Ulga nie przychodziła. Spokój był udawany. Wmawiał sobie, że Adam jest ostatnią osobą, jaką chciał teraz widzieć.

- I... - Isaac jednak nie chciał dokończyć swojej wypowiedzi. Zastanawiał się, czy dobrze zrobi, jeśli powie wszystko. A było coś jeszcze. - Powiedziałem mu, o której mamy samolot i z jakiego terminalu. - Wypowiedział to zdanie jednym ciągiem tak szybko, że Tommy miał trudności z przetworzeniem tej wiadomości.

- CO? - Tommy krzyknął. Niektórzy ludzie z tłumu odwrócili głowy w stronę hałasu. Tym razem Ratliffa to nie obchodziło. W głowie zapanował chaos. Wiedział tylko jedno: nie chce Adama widzieć na tym lotnisku. - Wypruję ci flaki nim wejdziesz do tego cholernego samolotu. Syknął, sapiąc ze złości.

- Tom, przpraszam. Zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć! A może ten cały wyjazd to faktycznie zły pomysł? Jesteś pewien ten decyzji? A jeśli on naprawdę cię...

- Milcz. I módl się, żebym go dzisiaj nie zobaczył.

Joe myślami był już daleko. Sunął między pasażerami nie podnosząc nóg. Opadł na krzesło, bijąc się z myślami. Ciocia Klara pogładziła go po ramieniu, pocieszając, że zaraz na pewno znajdą się w samolocie, a blondyn wplótł dłonie we włosy opierając łokcie na kolanach. Powstrzymywał się, by nie zacząć dygotać. Jelita zawiązały mu się na supeł, a gardło wyschło na wiór. Tak to jest komuś zaufać. Nawet przyjaciel zrobi cię na szaro. Ratliff z całego serca pragnął opuścić to lotnisko w spokoju – bez żadnych scen. Nie chciał obrazu Adama jako ostatniego wspomnienia z Burbanku. Nie chciał go widzieć, bo gdyby go ujrzał... Gdyby Adam zarządał od niego, żeby został... Rzuciłby wszystko i wpadł w jego ramiona. Wizja takiej ścieżki losu poniosłaby za sobą dalsze konsekwencje, które go przeraziły.

Nie chcę dla niego takiego życia. Kiedy rozmyślał o tym wszystkim, co nie powinno się wydarzyć, w głośnikach rozmieszczonych na całym terenie strefy odlotów rozbrzmiał komunikat.

- Podróżnych lecących do Nowego Jorku prosi się o podejście do terminalu C. - Ta wiadomość podniosła Ratliffa na duchu. Jedynie z bagażem podręcznym, gdyż wszystkie pozostałe zostały już nadane i zapewne przewiezione do samolotu przez obsługę lotniska, trzech mężczyzn i kobieta udali się do wyznaczonego miejsca odprawy. Ostatni z nich – niski blondyn – przechodząc do rękawu prowadzącego na pokład statku powietrznego co chwilę oglądał się za siebie.

***

Adam zaparkował tuż przed wyjściem na teren lotniska w miejscu, w którym mogą zatrzymywać się tylko taksówki. Czarnoskóra kobieta  ochrony przy wyjściu natychmiast to zauważyła i pouczyła, ale spieszący się Lambert rzucił tylko:

- Proszę wypisać mandat. Zaraz wracam. - I pognał do terminalu C. Gdziekolwiek on był. Do odlotu pozostały dwie minuty.

Brunet gubił się w tłumie. Z trudem rozpoznawał litery na tablicach informacyjnych. Szukał tylko jednego znaku – litery C, będącej kluczem do drogi. Zanim ją znalazł, minęła kolejna minuta. Biegiem pognał do swojego celu. Kolejki do terminalu nie było, a kobieta z obsługi zamykała właśnie przejście. NIE! Dobiegł do niej i złapał za ramię.

- Samolot do Nowego Jorku to tutaj? - Zapytał, dysząc przeciągle?

- Zdążył pan w ostatniej chwili, poproszę o bilet i dowód tożsamości. - Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i wyciągnęła rękę wyczekująco.

- Nie mam.

- W takim razie nie może...

- Nie! Nie rozumie pani. Na pokładzie jest osoba, z którą muszę porozmawiać. Ona nie może lecieć. Proszę mnie wpuścić albo ją wywołać, proszę! - Zaczął szybko tłumaczyć. Dławił się brakiem powietrza.

- Czy to terrorysta lub osoba chora psychicznie lub przewlekle nie mająca zezwlenia na wylot?

- Co? Nie! To jakiś absurd... - Zdziwił się Lambert. Był już bardzo zdenerwowany.

- W takim razie nie mogę nic zrobić. Przykro mi. Takie mamy przepisy. Przepraszam. - Kobieta poprosiła, by ją przepuścił, co z niesmakiem zrobił. Za chwilę zobaczył jej plecy, ale nie poddał się.

- Zaraz. Pomyliłem się. To terrorysta! Terrorysta z padaczką! Niezwykle niebezpieczny! - Wykrzyknął.

- Bardzo śmieszne. Miłego dnia. - Zakpiła, nie odwracając się.

- Niech pani poczeka! To naprawdę bardzo ważne! - Krzyknął bardziej stanowczo i ją dogonił. Próbował siłą odwrócić kobietę, ale ona w odwecie tylko go spoliczkowała.

- Zabierz pan te łapska albo wzywam ochronę! - Powiedziała dobitnie, w jej oczach pojawiły się iskry poirytowania.

Adam posłuchał. Pozwolił odejść jedynej osobie, która mogłaby umożliwić mu zobaczenie się z jedyną osobą, którą teraz pragnął zobaczyć. Dał plamę. Spóźnił się i przekreślił wszystko. Jego szansa na miłość bezpowrotnie zniknęła. Nie wiedział, jak to się stało, że znalazł się w punkcie widokowym. Usiadł na jednym z nielicznych wolnych i spojrzał przed siebie. Zobaczył samolot przygotowujący się do wylotu na płycie lotniska. Kołował, próbując dostać się na pas startowy. Na tablicy wylotów pierwsza była informacja NOWY JORK – WYLATUJE. To ten samolot. Z jego ukochanym na pokładzie. Wznosi się w górę, zabierając ze sobą każdą pozytywną emocję. Adam spuścił głowę. Wplótł palce obu rąk we włosy tak mocno, jakby miał je zaraz wyrwać. Z oczu pociekły łzy, których nie potrafił powstrzymać. Wszystko przepadło. Została pustka.

piątek, 11 maja 2018

Rozdział 74 - Odliczanie


Witajcie po długiej przerwie! Do dodania odcinka zmusił mnie ostatni komentarz. Jego autora pozdrawiam! Zarzut porzucenia opowiadania i zapomnienia o nim ubódł mnie do tego stopnia, że nie miałam wyboru. Mój plan był następujący: napisać kilka odcinków, by potem je hurtowo co tydzień dodawać na bloga, byście się zbytnio nie zapomnieli w fabule, ale dzięki komentarzowi/przez komentarz jest inaczej. A więc oto kolejny odcinek mojego nieporzuconego opowiadania. Kolejny jest w przygotowaniu, ale jak to u mnie czasowo wygląda z dodawaniem, sami widzicie. I tu znów muszę się wytłumaczyć (Ci, którzy nie czytają mojej preambuły i od razu przechodzą do odcinka, mogą nie wiedzeć). A więc:
#1 Uczelnia pochłania cały mój czas i to raczej się nie zmieni do końca moich studiów. :(
#2 Fanowska miłość do Adama mi trochę ostygła, z moim wykreowanym Tommy'm pozostaję wyłącznie w kontakcie duchowym, co przekłada się na wizję następnych odcinków. :/
#3 Dobra wiadomość: nie jestem jakaś inna! Tak samo jak Wy (mam nadzieję) przenoszę się do świata Adommy każdego wieczoru i zastanawiam się, którą drogą pójdą moi bohaterowie :)

Stay tuned - gdyż nikt (nawet ja) nie wie, kiedy dodam kolejny Part.
Istotne pytanie: czy interesujecie się moimi ONEPARTAMI? Jeśli tak, wspomnijcie o tym w komentarzu, jeśli Wasza aktywność będzie widoczna, może pojawić się niespodzianka. Pamiętajcie, że komentarze są dla mnie siłą napędową, a przykładem jest wspomniany wyżej Anonim.

PS: postanowiłam dezaktywować konto na Twitterze! Niestety o nowych odcinkach możecie dowiedzieć się tylko i wyłącznie wchodząc na mojego bloga. 

Rozdział 74
Odliczanie

Ten zapach. To ciepło. Ta chwila miała się nie skończyć. Obiecał sobie nie zasnąć. Obiecał jemu. Przecież ta chwila miała trwać wiecznie. Około trzeciej w nocy zmorzył go sen. Otulony bijącym od Adama ciepłem, otoczony jego ramionami wpadł w majaczącą za rogiem otchłań snu, która jak ciężki kamień przybiła go do poduszki. Śnił o Adamie – śnił, że nie zasnął i patrzy z błogim uśmiechem na bruneta; śnił, że nie pozwala mu odejść.

Zimno dostało się jakoś do sypialni. Przez szczelinę między drzwiami a podłogą lub niedomknięte okno. Obudziło nieprzytomnego dotychczas Tommy'ego. W jednej chwili otworzył oczy, a strach zmroził jego spojrzenie. Już nie otaczały go silne ramiona. Już nie czuł przyjemnego ciepła. Wyskoczył z łóżka i w trybie przyspieszonym zaczął się ubierać. Po drodze zaglądał do szaf w swoim pokoju. Już ubrany przemierzył salon i wpadł do sypialni Isaaca. Sprawdził wszystkie szafki. Następnie wparował do łazienki – wszystkie kąty do wczoraj zawalone kosmetykami lśniły pustką.

Nie!

- Szukasz czegoś? Może po...

- Adama? - Nawet nie spojrzał na przyjaciela, który zainteresowany hałasem wyłonił się z kuchni z chochlą w ręku. Ratliff wsunął na stopy pierwsze z brzegu buty i wziął z wieszaka kurtkę. Zniknął za drzwiami. Zaczął biec.

- Ale on już wyjechał! - Krzyknął za nim Carpenter. Tommy nie chciał o tym słyszeć. Chciał tylko Adama.

Pokonał pięć pięter schodów. Pognał na parking. Z całego serca pragnął ujrzeć białe Maserati Granturismo, w które nigdy nie mieściły się wszystkie bagaże Adama. Nigdzie nie było luksusowego auta. W spranym podkoszulku z kurtką pod pachą wybiegł na ulicę. Przeszukiwał ją wzrokiem. Wkrótce jego oczy stały się wilgotne, lecz nie pod wpływem zimnego wiatru i nagłego oziębienia organizmu, choć te aspekty z pewnością się do tego przyczyniły. Tommy Joe po raz pierwszy od dłuższego czasu zapłakał. Nie zamierzając wracać do domu, nie patrząc na ludzi czy samochody poszedł przed siebie. Zrozpaczony.

Ktoś zatrąbił, kiedy przecinał ulicę w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Minął zaułek, w którym oboje wczoraj rozmawiali, tępo się w niego gapiąc. Park, w którym po raz pierwszy się spotkali, nie przypominał zielonych płuc miasta. Zza każdego drzewa wyglądały w jego stronę wysokie zabudowania, których odrażający kolor brudu wpływał na mężczyznę przytłaczająco. Tom miał gdzieś, czy natknie się na tych samych oprychów, co zeszłego wieczoru. Jeśli tak, jeśli coś mu zrobią – nie będzie się bronił. Ból fizyczny jest sto razy lepszy od psychicznego – jeśli zabija, to przynajmniej na śmierć. Z żalem Tommy uświadamiał sobie, że przez całe życie oszukiwał siebie. Wmawiał sobie, że nie jest zdolny do miłości, potem – że Adam nie jest zdolny się w nim zakochać, że on sam nie kocha Adama, że to tylko zauroczenie. Aż w końcu, gdy niedawno uświadomił sobie, że to wszystko to tylko celowe kłamstwa, nie potrafił przyznać się do uczuć przed człowiekiem, któremu – jako jedynemu na całym świecie – zaufał. Pierdolone zależy mi na tobie? Cholerne próbuję cię chronić? To tylko frazesy, które nic nie znaczą. Wymówki, by nie powiedzieć tych dwóch najważniejszych słów. Wrócił pamięcią do wczorajszego wieczora.

***

Stali przy sobie. Obejmowali się, kołysząc przy tym. To był ich taniec, do którego nie potrzebowali muzyki. Odnajdywali ją w swoich oczach. Przepływała od chłodnego błękitu aż do gorącej czekolady – jedno tworzyło słowa, drugie melodię.

- Powiedz mi dwa albo trzy słowa. - Szepnął niebieskooki.

- Wolisz dwa czy trzy? - Odparł z lekkim uśmiechem blondwłosy.

- Jeśli powiesz trzy, wyjadę sam do Miasta Aniołów.

- A jeśli powiem dwa? - Zapytał ponownie. Wtedy zobaczył błysk w czarnych źrenicach.

- Wtedy zostanę z aniołem. Na zawsze.

- A jeśli powiem cztery? - Ta gra robiła się zbyt poważna. Wtedy wydawało mu się to dobrym rozwiązaniem, by jakoś z tego wybrnąć. Lambert czekał na odpowiedź z nadzieją. Tommy dotknął nosem lewego ucha, w którym tkwił czarny kolczyk. - Chcę ciebie we mnie… Teraz. - Gorący szept podniecił mężczyznę.

- Kochanie, przecież to aż pięć słów! Pomyliłeś się. Ale ja też się pomyliłem. - Przyznał Adam, kiedy Tommy składał już pocałunki na jego piegowatej szyi. - Ty masz tylko ciało anioła. Za to w środku jesteś prawdziwym demonem. - Ścisnął pośladki Ratliffa i posadził go na swoich biodrach. Zaniósł chłopaka na łóżko i przybił własnym ciałem, obsypując pocałunkami. - Tommy Joe śmiał się z powodu łaskotek.

***

Teraz te wspomnienia wywoływały tylko żal, ból i rozpacz. Dotarł do tej szczególnej ławki, na której siedząc, płakał niegdyś z powodu Carmen – fałszywej miłości. Tym razem miał prawdziwy ku temu powód. Prawdziwą miłość, którą na własne życzenie wypuścił z rąk. Wyobraził sobie, że jego rzewne łzy spadają na pozbruk jako kryształki lodu i roztrzaskują się na miliony kawałeczków. Podobnie jak jego serce.

***

Droga do Los Angeles wydawała się dziwnie pusta. Chociaż może to tylko Adam nie widział samochodów. Spojrzał na licznik i ze zdziwieniem stwierdził, że jedzie tylko 70 mil na godzinę. Dochodziła dziesiąta rano. Powinien już rozpakowywać się w rezydencji, a tymczasem on nie przejechał jeszcze połowy drogi. Docisnął do podłogi pedał gazu, a strzałka szybkościomierza skoczyła do przodu, by za chwilę ponownie powoli opadać. Adam kolejny raz przywołał w pamięci upojne momenty spędzone z Tommy’m Joe. Nim odjechał, pocałował go w usta tak lekko, że ten nawet nie poczuł. Ten obraz wrysował się w przednią szybę płynącego po asfalcie białego Maserati. Uciekająca droga wcale się nie liczyła. Zatrzymał auto i wyszedł z maszyny, by pogapić się na niewyróżniający się niczym szczególnym krajobraz. Właśnie się z nim rozstałem, a czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dlaczego? Przecież on wyjeżdża! Leci do Londynu. Lambert próbował trzeźwym myśleniem ostudzić swój optymizm, ale obrazy wczorajszego dnia i wszystkich nocy spędzonych wspólnie sprawiały, że czuł się szczęśliwy. Czuł się kochany. Jemu na mnie zależy. Będzie o mnie myślał. Będziemy w kontakcie. Nie może być inaczej. Wrócimy do siebie. Wygram „American Idol” i pojadę do Londynu albo Tom przyjedzie do mnie. Wygram „Idola” dla niego i zrobię karierę. Zrobię to dla nas. Z takim postanowieniem wsiadł do samochodu i pomknął ku Los Angeles – ku swojej przyszłej karierze. Po raz pierwszy widział swoje przeznaczenie w tak tęczowych barwach.

***

Drzwi otworzyły się z cichym szczęknięciem. Tommy wszedł do mieszkania i pardzo powoli ściągnął kurtkę i buty. Boso powędrował wgłąb mieszkania. Jego celem była sypialnia. Mimo, że szedł niemal bezszelestnie, oglądający w salonie telewizję Isaac spostrzegł się, że ktoś skrada się za jego plecami - najwidoczniej wyczuł Ratliffa nosem. Ni zdążył jednak coś powiedzieć, gitarzysta zatrzasnął za sobą drzwi swojego pokoju. Po tej stronie łóżka, którą dotychczas zajmował Adam, wtulił się w poduszkę i chłonął jej cudowny zapach. Tylko to zostało po Adamie.

Tommy nie miał już siły płakać. Jego łzy zastygły na zimnym wietrze. W pokoju pełnym wspomnień zagłębiał się w obłędzie, jaki zapanował mu w głowie. Chaos najcudowniejszych wspomnień w połączeniu z nieustającą tęsknotą. Świadomość, że to nie ustanie. Ostatnim, czego potrzebował, było…

PUK, PUK, PUK.

- Tommy, mogę wejść? - Isaac nieśmiało uchylił drzwi.Przez szparę zabaczył przestronną sypialnię  dwuosobowym łóżkiem na środku. Zakopany w pościeli, skulony w pozycji embrionalnej odpoczywał w nim Tommy Joe. Nie spał – słychać było krótkie pociąganie nosem. Carpenter postanowił wejść bez pozwolenia. Zrobił to bardzo ostrożnie, bojąc się, że przyjaciel zaraz wystawi go za drzwi. Nie zdarzyło się nic takiego. Ratliff zwrócił uwagę na nieproszonego gościa dopiero, gdy ten kucnął na podłodze tuż przy nim. Przez chwilę w pokoju zaległa cisza.

- To przez niego, prawda? Wyjechał… - Zaczął niepewnie. Nie był najlepszym pocieszycielem podobnie jak sam Tommy Joe.

- Wiesz… Dopiero teraz jestem w stanie wyobrazić sbie to, co ty czujesz w stosunku do Sophie. Ty nadal ją kochasz.

- A ty nadal sobie wmawiasz, że to tylko zauroczenie?

- Już nie.

- Szkoda. Może właśnie oszukiwanie samych siebie to w tej chwili najlepsze dla nas lekarstwo. – Zadrwił Isaac. Usiadł na podłodze, opierając się o łóżko. Zadumał się.

- Tak, może. I do tego alkohol. W dużej dawce.

- To da się załatwić. - Rzekł ochoczo perkusista. Uśmiechnął się na myśl o kolejnej libacji. Z tym, że już nie tak samotnej.

- Pijmy przez pozostałe osiemnaście dni. - Zdecydował perkusista, wtulając się w poduszkę, którą opuszczała już charakterystyczna woń perfum, które nie należały do niego.

- A co potem.

- Londyn, Is. Jeśli Johny Walker nie pomoże mi zalać smutków, wtedy zamierzam się w nich utopić w najsmutniejszym mieście świata. Deszcz, smog i pieprzone czerwone tramwaje i budki telefoniczne…

- Nie wystarczyło by ci Seattle? – Zażartował Carpenter. Londyn i jego zachęcał.

- Za blisko. To musi być depresja na skalę światową.

- To może na początek załatwię alkohol. Tylko nie zaczynaj beze mnie! – Isaac poderwał się na nogi i opuścił pokój.

Tommy Joe położył się na wznak, wpatrzył w sufit. W myślach powtarzał słowa, które miały zrujnować jego psychikę. Robił to celowo. Chciał cierpieć. Jego świat przypominał ciemną plamę, a w tej ciemności słyszał tylko jęki, krzyki, gardłowe rechotanie i ciche pomruki – odgłosy nichym z horroru.

Adam odszedł. Już nie wróci. Zostawił mnie na moje życzenie. Bez niego znowu jestem tym samym nic nie wartym śmieciem, którego Carmen wyrzuciła do kosza. Jestem niczym, kiedy on jest wszystkim. Nie może być na odwrót. Nie byliśmy sobie przeznaczeni. Nie jestem dość dobry, by z nim być. Nie jestem wart jego miłości, bo tak naprawdę ta miłość była tylko litością.