piątek, 10 marca 2017

Rozdział 70 - Od nowa

Z 24.02, kiedy miałam to opublikować, zrobił się 3.10. Nie wyrobiłam się.
Co zrobić, zostaje mi tylko przyznać się, że...
Nie daję rady.
Każdy chyba staje przed wyborami. Ja stanęłam przed wyborem studia vs zainteresowania.
Chyba wiecie, co wzięłam sobie za priorytet.
Przepraszam, ale tak to wygląda.
Nie, nie rezygnuję. Macie co czytać, nie radzę przysiadać do tego dzisiaj, chyba że jesteście gotowi zarwać nockę :* odcinek strasznie długi.
Zostawcie jakieś opinie pod postem, proszę.
(Mi też Was brakuje!)

Rozdział 70
Od nowa

Myśli zmieniają barwę. Przybierają odcienie szarości, tak wyblakłe pozbawiają całej radości, jaka jeszcze przed chwilą wypełniała cały organizm. Ukochany zostawia cię, wybiegając z mieszkania i zamienia twoje tętniące energią życie w jałową egzystencję. Co wtedy zrobić? Co robić, kiedy życie traci sens?

Zmęczenie. Ten stan ogarnął nie tylko Adama. W mieszkaniu nawet powietrze opadało na podłogę, stając się ciężkie. Bez Tommy'ego wszystko takie było.

- Pieprzyć. Pieprzyć to wszystko! Pieprzony kretyn!

Lambert walnął pięściami w ścianę. Wewnątrz także krzyczał. Nie potrafił inaczej. Powiedział sobie ostatnio, że już nie sprowokuje blondyna do wyznań, ani nie zapłacze, okazując własną słabość. Złamał obydwie obietnice naraz. Oparł się o ścianę i omiótł wzrokiem sypialnię, w której wszystko kojarzyło mu się z ukochanym. Poduszki miały jego zapach. Z pościeli nie wywietrzało jeszcze jego ciepło. Szafy pełne niedopasowanych do siebie stylem ubrań – niektóre nawet pootwierane – podszedł do jednej z nich, nie zważając na porozrzucane po podłodze elementy jego bałaganu – kolejnej nieodłącznej cechy charakteru Ratliffa, choć oboje wiedzieli, że potrafi on w godzinę posprzątać cały dom na błysk. Odrzwia szafki przyozdobione były flanelową koszulą w kratę, która niedbale była na nich zawieszona. Jej rażąco czerwony materiał wyróżniał się na tle innych ubrań. Adam zerwał ją i cisnął w kąt. Z impetem zamknął szafkę. Drzwiczki trzasnęły z hukiem.

- Jak mogłeś! Poświęciłem się dla ciebie! Poświęciłem moje serce, które teraz tak brutalnie depczesz. Nienawidzę cię! - Krzyknął, ale wywód zakończył jękiem. Palce tym razem ostrożniej zacisnęły się na kawowym drewnie i odbiły wraz z Adamem, który potem się odwrócił. Niebieskie oczy znów natrafiły na rażącą czerwień koszuli. - Ale kocham cię... Choć tak bardzo chciałbym przestać. Rujnujesz mnie od środka. Ta miłość zżera mnie od wewnątrz. - Podniósł tkaninę, a palce obu rąk zacisnęły się na niej bardzo mocno. Poczuł intensywny zapach perfum. Uwielbiał je. Wtulił twarz w materiał, by z uśmiechem napawać się jego miękkością i wonią. Ale nie mógł już znieść tego pokoju. Wszechobecna pustka dobijała go. Jedyną rozmowę, jaką mógł teraz zacząć, to wewnętrzny monolog myśli. Nie, nie chciał ich dopuszczać do swego umysłu. Potrafiły zranić jak on.

Muszę zająć czymś myśli. Muszę... Muszę wziąć się w garść. Muszę się odnaleźć. Przed nim miałem inne cele. Jeszcze kilka dni i zacznę je realizować. Śpiew. To śpiew jest dla mnie wszystkim. Tommy... Nie, nie myśl o nim. To skaże cię na psychiczną śmierć. Muszę myśleć trzeźwo.

Znalazł się w salonie. Tutaj, inaczej niż w sypialni, zawsze panował porządek. Piloty od telewizora i DVD były równo ułożone. Obok leżał komputer należący do gitarzysty. Bruneta korciło, by z niego skorzystać. Chyba nie będzie miał nic przeciwko... Skorzystam tylko z internetu. Produkt marki samsung trafił w jego ręce. Oparł go na kolanach, czując przyjemne zimno w opuszkach palców. Nie ustawiono żadnych zabezpieczeń, jego oczom po kilku sekundach ukazał się pulpit z gitarą elektryczną na tapecie – a jakże. Poza tym zdobiło go kilka ikonek-skrótów podstawowych programów. Niewiele było utworzonych na nowo folderów, jeden podpisany „muza”, inny - „filmy”. W prawym rogu pulpitu znajdował się za to folder o nazwie „Adam”. I właśnie to niezmiernie zdziwiło Lamberta. Nie zamierzał przeszukiwać komputera, zwłaszcza należącego do osoby, która mimo wszystko mu ufała. Ciekawość jednak wygrała. Obejrzał się na wszystkie strony, jakby obawiał się, że zostanie nakryty. Przez kilka sekund nasłuchiwał, czy drzwi frontowe właśnie się nie otwierają. Potem dwa razy stuknął w touchpad i otworzyło się okno pełne plików. Było ich... Sporo. Zdjęcia, filmiki, pliki mp3. Zaskoczenie odmalowało się na twarzy piosenkarza. Kliknął w pierwszy lepszy obrazek i... Ujrzał siebie. To moje zdjęcia! Nacisnął klawisz strzałki i wyświetliło się kolejne zdjęcie przedstawiające tę samą osobę. Wyłączył program do wyświetlania plików JPG i kliknął w niezatytułowany plik wideo. Teraz obserwował siebie na scenie „Idola”. Wykonywał „The tracks of my tears”. Film nagrano telefonem komórkowym”. Po raz pierwszy widział siebie śpiewającego na wielkiej scenie. Nie poznawał siebie, nawet po głosie. Oglądał przez całe cztery minuty, a potem materiał się skończył. Potem gapił się tylko w czarny ekran. Po chwili zamknął komputer, co spowodowało jego hibernację. Odłożył go na miejsce, a sam położył się na kanapie. Włączył telewizję, odciągnąć myśli od jedynego tematu, jaki miał w głowie. Nie, nie potrafił przestać myśleć o Tommy'm.

Jesteś bardziej tajemniczy niż myślałem. Jesteś nieprzenikniony, Tom. Niczego mi nie ułatwiasz. Sam muszę wszystko w tobie odkryć. Znów wtulił się w czerwoną koszulę. Przyłożył do niej policzek i zamknął oczy, wyobrażając sobie, że to do Tommy'ego się przytula. W wyobraźni Adama blondyn głaskał go po głowie. Było mu dobrze. Łzy już dawno zaschły na jedwabistych policzkach. Ustąpiły miejsca lekkiemu uśmiechowi.

Wyobrażenia z czasem zmieniły się w sceny ze snu. Tommy głaskał Adama po policzku. Nachylony w jego stronę siedział na krześle gdzieś w czystej, nieskazitelnie białej pustce. Poruszał ustami tak, jakby mówił, ale Adam nic nie słyszał. Widział tylko uśmiechającą się, tłumaczącą coś twarz. Tak promienną, tak szczęśliwą...

Ten sen mógłby się nie kończyć. Chciał czuć ten dotyk, ale chciał także słyszeć ten głos. Głęboki, niski, niezwykle seksowny głos, którego nie mógł usłyszeć. Nakrył więc dłoń swoją, a wtedy anielska postać naprzeciw niego drgnęła. „Nie słyszę cię, Tommy. Dlaczego cię nie słyszę?” Usłyszał swój własny głos. Wtedy jego ukochany posmutniał. Zabrał swą dłoń i wstał. Zaczął się cofać w powiększającą się ciemność.

Obudził się. Spojrzał błędnymi oczami w ciemność, która ogarnęła pokój. A więc... To był tylko sen? Leżał wciąż na kanapie, ale teraz było inaczej. Było cicho, ciemno i gorąco. Telewizor, który wcześniej wyświetlał reklamy, był wyłączony. Okno nie wpuszczało już światła. Na zewnątrz oraz w mieszkaniu było ciemno. Prawie ciemno. Pomieszczenie rozświetlały tylko kolorowe lampki zawieszone w koncie pokoju na czymś, czego wcześniej tam nie było. Zegar wyświetlający się na dekoderze przeskoczył na 21:10. Było bardzo późno.

Adam wstał energicznie, ale stracił równowagę i runął na łóżko. Mył czymś szczelnie owinięty. Pogłaskał fakturę tego czegoś. Materiał był puszysty. Koc? Jak... Tommy! Mimowolnie się uśmiechnął. Wróciłeś... Odrzucił swoje źródło ciepła i ruszył w stronę sypialni. Przed wejściem zawahał się. Nie chcę znowu się kłócić. Chcę wtulić się w ciebie i zasnąć. Bez słów.

Wśliznął się do pokoju bardzo cicho. Tommy nie spał. Półmrok rozświetlała mała lampka, a on pochylał się nad książką. Leżał bokiem, ale teraz jego duże brązowe oczy wbijały przybysza w ścianę. Wpatrywali się w siebie bez tchu. Serca zaczęły bić szybciej już w chwili, gdy drzwi się zatrzasnęły.

- Adam...

- Nie. Nie mów nic. - Przerwał fałszywie obojętnym tonem. Nadal było mu gorąco. Jednym zamachem zdjął koszulkę. Ten gwałtowny gest zatrzymał powietrze w płucach gitarzysty – zapomniał już, o czym czytał.

Lambert zbadał swoją skórę. Jego szyja płonęła gorącem. Żar palił także tors. Gorąco... Zaczął rozpinać suwak spodni. Zdjął je szybko, uprzednio zrzucając pasek na podłogę. Wkomponował dżinsy w bałagan, szczęśliwy, że się od nich uwolnił. Odetchnął głęboko, próbując uspokoić swe serce. Już nie chciało mu się spać. Ogarnęła go gorączka. Ruszył w stronę Tommy'ego, który nieznacznie się poruszył. Blondyn zdjął palce z fragmentu lektury, na którym przerwał. Powieść zamknęła się. Stojący przy łóżku piosenkarz odłożył ją na nocny stolik.

- Adam... Ja... - Spróbował coś powiedzieć, ale przestał cokolwiek rejestrować.

Niebieskooki pchnął go lekko na plecy. Pocałunek pełen tęsknoty wypełnił ciszę, kiedy Ratliff wziął Lamberta w swoje ramiona. Niespodziewane pragnienie ukochanej osoby nigdy nie było silniejsze. Choć porozumiewali się bez słów, ich miłość nigdy nie wydawała się wymowniejsza.

***

Ten dzień w końcu nadszedł. Przedostatni dzień grudnia nie oznaczał wcale bezczynnego czekania na nadejście Nowego Roku. Tommy Joe wstał wcześniej niż Adam, ale z każdą kolejną sekundą coraz bardziej go kusiło, by śpiocha obudzić. Ubrany w czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę, którą jakimś cudem udało mu się wyprasować, mocował się z krawatem.

- A niech to! Pójdę bez! - Fuknął złowrogo w stronę swojego odbicia w małym kwadratowym lustrze przylepionym do jednej z szafek. Szybko się opanował. Niestety, zdążył już swym gniewem rozbudzić Lamberta. Odwrócił się na pięcie i usiadł obok ukochanego, by zobaczyć, jak ten wraca do rzeczywistości? Od niedawna znajdował radość w takich rzeczach. Kochał Adama. Od kiedy to sobie uświadomił, chciał, by pierwszym, co Lambert ujrzy po obudzeniu, była właśnie jego własna twarz. Sam zobaczył niebieskie oczy wyłaniające się spod długich rzęs. Uśmiechnął się, a Adam podciągnął się na łóżku.

- Dzień dobry.

- Dzień... Uouch... - Brunet ziewnął i przetarł oczy. Spojrzał na muzyka i momentalnie zabrakło mu słów. - Wow! Wyglądasz... Zjawiskowo! - Był pod wrażeniem. Z niedowierzaniem mierzył blondyna wzrokiem. Potem jednak zmarszczył brwi. - Ale... Czy ja o czymś nie zapomniałem? Przymierzasz kreację na naszą kolację przy świecach, o której... Być może jeszcze nawet nie wiem? - Zaczął poprawiać kołnierzyk marynarki, próbując na siłę sobie o czymś przypomnieć.

- Ja o kolacji też nic nie wiem. - Zrobił smutną minę, po czym kontynuował. - Jestem za to umówiony gdzie indziej. Za godzinę muszę być w sądzie. - Spojrzał na dawno nienoszony zegarek, by odmierzyć czas do wyjścia. Zniecierpliwił się, patrząc na leniwie przesuwający się minutnik.

- Cholera, to dzisiaj? Już się ubieram! - Adam otrzeźwił się i aż podskoczył na łóżku. Dopadł do szafy, w której miał kilka swoich półek.

- Daj spokój. Nie musisz ze mną jechać! - Joe spróbował odwieść Lamberta od jego szalonego pomysłu, ale ten zdawał się nie przyjmować do wiadomości innych opcji.

- Muszę. Przecież ktoś musi cię wspierać. - Stwierdził, porównując dwie koszule, które były jedynymi odpowiednimi na takie okazje. Nie miał wprawdzie garnituru, ale znalazł czarne spodnie i pasującą do nich sportową marynarkę.

- Wsparcie przyda się raczej Mitchelowi, nie uważasz? - Prychnął Tommy, obserwując Adama. Powędrował za nim do łazienki. Lambert nagrzał prostownicę, by odpowiednio ułożyć sobie włosy.

- Wiem, że będziesz się stresował zeznaniami. A poza tym chcę cię zawieźć. Nie zamierzasz chyba tłuc się komunikacją miejską albo zafajdanymi taksówkami.

- Mógłbym od ciebie pożyczyć auto. - Zasugerował, ale Lambert zmierzył go wzrokiem.

- Nie mógłbyś. - Powiedział surowo.

- Nawet byś nie zauważył. - Rzucił muzyk obojętnie i oparł się o ścianę.

- Ale... - Adam zbliżył się do mężczyzny na niebezpieczną odległość. - Wtedy to by była kradzież. - Mruknął zmysłowo i zaczął muskać go wargami i nosem w szyję.

- Nie miałbyś nic przeciwko.

- Miałbym. - Zaprzeczył znów Lambert.

- To wtedy solennie bym cię przepraszał. - Wyszeptał mu blondyn do ucha. Intymny kontakt zaczął na niego działać.

- Jak byś mnie przepraszał? - Spytał jeszcze piosenkarz, angażując się w pieszczoty szyi.

- Wiesz... - Tommy nie mógł się skoncentrować. Nagle poczuł dziwny ostry zapach. - Prostownica ci się pali! - Wybuchnął ze strachem, a Adam odskoczył od niego. Wyciągnął wtyczkę z kontaktu i zbadał temperaturę urządzenia. Uśmiechnął się figlarnie.

- Nie, jest w sam raz. - Odłożył urządzenie. - Cholera, zrobiłeś mi na siebie apetyt... - Powrócił do Ratliffa. Tym razem ich usta się zderzyły. Adam zaczął miażdżyć wargi muzyka swoimi, badając dłońmi najciekawsze części seksownego ciała.

Tommy'ego przeszedł dreszcz podniecenia. Wiedział, że nie będzie się mógł opanować, jeśli potrwa to dłużej. Niechętnie odciągnął od siebie bruneta i spojrzał mu prosto w oczy. Wyrażały one ciekawość i pożądanie, które na szczęście dało się jeszcze stłumić w zarodku. Uśmiechnął się przyjaźnie, a potem ponaglił piosenkarza. Jeśli mieli zdążyć na czas, pieszczoty musiały poczekać.

- Pospiesz się, proszę. Chcę być tam przed czasem, chcę złapać chłopaków nim wejdą na salę. - Rzekł ze zniecierpliwieniem i wyszedł. Zakładając buty i okrycie wierzchnie jego myśli zwróciły się w kierunku byłego zespołu, który już niedługo miał rozpaść się na dobre. Mitchel był skazany na więzienie i nawet najlepszy na świecie prawnik nie mógł go uratować.

Adam wyszedł przez drzwi frontowe jako drugi. Zamykał je właśnie na trzy spusty. Patrząc na profil ukochanego, Tommy Joe posmutniał. Naszej miłości też nic nie może uratować. Już niedługo będą nas dzieliły setki mil, nie tylko granice państw, ale i kontynentów. Odległość zniszczy nasze uczucie. Tak bardzo chciał wierzyć, że tak będzie dla nich najlepiej.

***

Sala rozpraw była właśnie taka, jaką ją sobie wyobrażał. Dominacja brązu drewna i lekki kontrast zielonych obić foteli. Tommy starał się właśnie na tym skupiać swój wzrok, słuch postanowił wygłuszyć na tyle, by słyszeć tylko szum i sporadyczne dźwięki wydawane przez sędziowski młotek. Gdy do uszu gitarzysty docierało zbyt dużo informacji, starał się skupić całą swoją uwagę na stopach lub w ekstremalnych wypadkach na zafascynowanej twarzy Adama, który śmiało przypatrywał się zaciekłej walce dwóch prawników.

Obie strony zawzięcie starały się przekonać do swojej racji ławę przysięgłych. Przesłuchiwanie najważniejszych świadków było dla nich niczym sesja u psychoterapeuty, w którego po kolei się wcielali. Stosowali najróżniejsze metody: mniej i bardziej skuteczne. Wykorzystywali swoją wiedzę i doświadczenie, grali na emocjach świadków, wypytywali o każdy szczegół, który mógłby przechylić szalę wygranej na swoją stronę i zdyskredytować przeciwnika. Było to prawdziwe przedstawienie, a uczestnicy spektaklu wczuwali się w swoje role jak aktorzy. Aż dziw, że chodziło tu o rzecz tak zwykłą jak prawda.

Największą uwagę przyciągał oskarżony. Mitchel Crafter w pomarańczowym kombinezonie stał w przeznaczonej dla niego ławie w otoczeniu dwóch strażników. Zakuty był w kajdany, a mimika jego twary nie wyrażała ani grama poczucia winy. Zdawał się nie przejmować tym, co mówią na jego temat świadkowie. Szukającym spojrzeniem prześlizgiwał się po zebranych w sali.

- Wzywam na świadka pana... Thomasa Josepha Ratliffa. - Obrońca Mitchela właśnie wyczytał nazwisko blondyna. To wystarczyło, by ciało muzyka spięło się w stresie. Gitarzysta pobladł, ale uścisk znajomej dłoni dodał mu otuchy.

- Wszystko będzie dobrze. - Adam szepnął mu łagodnie do ucha. Tom wyprostował się. Zaczął brnąć do miejsca po prawej stronie sędziego wątłym krokiem. Ledwie zauważył, że miejsce to dosłownie przed chwilą opuścił Isaac, który szedł właśnie w jego stronę. Z oblicza przyjaciela bił spokój, jego spojrzenie mówiło „nic się nie martw”, ale Tommy Joe odwrócił głowę w inną stronę. Blondyn utkwił wzrok w człowieku, który jeszcze niedawno miał niemal wszystko: sławę, pieniądze, ułożone życie, spełniające się marzenia. Niemal wszystko. Wszystko oprócz miłości. Teraz Mitchel Crafter przedstawiał się jako przykład człowieka, który z braku odwzajemnienia posunął się do zbrodni. Miłość nieodwzajemniona rodziła ofiary. Ale... Czy John był ofiarą czy jest nią właśnie Mitchel?

- Panie Ratliff, prosimy. Przed zeznaniami konieczne jest złożenie przysięgi. Proszę wstać. - Rozkazał mu ktoś ubrany w czarną togę. Tommy pomyślał, że jest to najprawdopodobniej prokurator. Podeszła do niego kobieta. Trzymała w ręku Biblię, którą złożoną na rękach wyciągnęła w jego stronę. Proszę położyć lewą rękę na Biblii, a prawą unieść jak do przysięgi tak, alby była widoczna dla członków zespołu orzekającego. - Miał na myśli ławę przysięgłych. Tommy jednak nie uczynił tego, co mu rozkazano. Z niesmakiem wpatrywał się tylko w chrześcijańską księgę.

- Coś nie tak, panie Ratliff? - Doniosły głos prokuratora sprawił, że blondyn niemal podskoczył. Zerknął na niego. Poczuł się niezręcznie, co odbiło się na jego twarzy.

- Jestem... Jestem ateistą. - Wybąkał. Skierował teraz twarz w stronę widowni, gdzie zasiadał także Adam. To na nim blondyn się skupił. Widok postaci bruneta uspokajał go i koił nerwy.

- Oczywiście. W takim razie świadek złoży przysięgę na kodeks karny. Proszę powtarzać za mną. Prokurator zniecierpliwił się. Podał kobiecie opasły tom ze swojego biurka, jednocześnie przyjmując z powrotem Biblię. Pracownica podeszła zwinnym krokiem do Ratliffa, który położył na zielonej okładce swoją lewą dłoń. Z uniesioną prawą powtórzył krótką formułę:

- Ja, Thomas Joseph Ratliff, przysięgam mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. - Zaraz potem zajął swoje miejsce.

Prawnik z ławy powództwa uniósł się godnie ze swego miejsca. Założył ręce przed sobą, stykając tylko opuszki palców. Skupiona mina i zmrużone oczy lustrowały drobną osobę o ciemnobrązowych oczach. Szykowały się do zadania pierwszego pytania, które miało cofnąć Ratliffa o kilka miesięcy wstecz. Tommy czuł na sobie nie tylko spojrzenie prawnika. Wpatrzone były w niego wszystkie osoby w sali, ale uwierała go tylko jedna para oczu. Dzięki temu spojrzeniu czuł się jak przypalany ogniem. Wytrzymam. Opowiem wszystko, co wiem, a motem wyjdę. Zaczął swą opowieść nieskładnie, ale z czasem poszczególne słowa zaczęły przypominać zdania, i to całkiem sensowne.

- Nasza relacja nie układała się za dobrze od samego początku. Podjąłem tę pracę przez przypadek. Wcześniej byłem tekściarzem. Popatrzył w oczy sędziego, a widząc jego pytające spojrzenie, wytłumaczył. - Pisałem teksty piosenek. Potrzebowano kogoś od zaraz, a mój pracodawca wiedział o moich umiejętnościach, więc to mnie zaproponowano tę posadę. Nie wiedziałem, co się dokładnie stało z poprzednim gitarzystą. Wytłumaczyli mi dopiero koledzy z zespołu: Isaac, Mike i Olivier. Mitchel zawsze trzymał się od nas z daleka jakby nie chciał mieć ze mną do czynienia. Pozostali członkowie zespołu powiedzieli mi, że on taki już jest, więc starałem się nie wchodzić mu w drogę.

- Oczywiście, ale przecież na scenie nie mogliście się unikać. Czy podczas prób lub w innych sytuacjach, kiedy mieliście ze sobą styczność, oskarżony dawał po sobie poznać niechęć do pańskiej osoby? Na przykład... Odnosił się do pana w szczególny sposób?

- SPRZECIW! Prawo zakazuje podpowiadania świadkowi zeznań! - Oburzył się obrońca, ale sędzia nie zmienił przez to stoickiego wyrazu twarzy.

- Uchylam sprzeciw. Proszę odpowiedzieć na pytanie.

- Mitchel często mówił do mnie po nazwisku. Zdarzało się, że mi groził. - Ostatnie słowo wywołało pomruk na sali. Szepty dochodziły także z ławy przysięgłych.

Po tych słowach został zmuszony do opowiedzenia historii. Nie jednej, ale dwóch. Przypomniał sobie schowek na miotły, gdzie ukrył się przed obcymi spojrzeniami, by porozmawiać z Adamem. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ten dostał się do „American Idol”. Mitchel znalazł go wtedy i ostrzegł. „Nie będziesz miał takich względów jak John” - syknął wtedy, przybijając przestraszonego Ratliffa do ściany. Następnym razem Crafter pod pozorem „inicjacji” w zespole napuścił na muzyka własnego brata, który miał nieświadomego, pijanego wtedy chłopaka uwieść i zgwałcić.

Tommy Joe przypomniał sobie to bolesne wydarzenie i wtedy coś przewróciło mu się w brzuchu. Poczuł mdłości. Kończył już swoją opowieść. Powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia. O Johnie nie za wiele wiedział, nigdy go w swoim życiu nie spotkał. Prawnik przyglądał mu się dziwnie. Tommy nawet nie zauważył, że osoba, która pytała go o Mitchela zmieniła się. Tym razem pałeczkę przejął drugi adwokat – tym razem trzymający stronę wokalisty Mouthlike. Muszę jeszcze trochę wytrzymać. Jeszcze parę pytań i stąd wyjdę. Podniósł głowę i wyszukał wzrokiem Adama. Z miny bruneta dało się wyczytać, że się martwił. Obserwował ukochanego z troską, w jego oczach czaiła się obawa.

- Panie Ratliff. Czy to prawda, że tuż po swoim nagłym wyjeździe pan Crafter z panem rozmawiał? - To pytanie wywołało nowe poruszenie na sali.

- Zamieniliśmy ze sobą parę słów. - Odrzekł Tom ostrożnie.

- Czy może pan to opisać? - Spytał podchwytliwie obrońca.

- Chciał mnie przeprosić. Wydawał się... Inny. Jakby był po miesięcznej terapii. Starał się wytłumaczyć mi, dlaczego wcześniej tak mnie prześladował, to chyba dobre słowo. Powiedział, że teraz jest już wolny, że nie ma już rozkazów, które musiałby wypełniać. Zwalał winę za swoje zachowanie na Johna, którego już nie ma. Tak to powiedział: nie ma Johna. Mógłbym wziąć to sobie za jakąś przenośnię, ale skleiłem wszystko w całość. Zapytałem go, czy zabił Johna, a on nie zaprzeczył mi, tylko próbował coś wyjaśniać. Nie chciałem już go słuchać. Po prostu uwierzyłem w to, co pomyślałem.

- Dziękuję, to wystarczy. - Obrońca pomachał ręką zły na siebie. Myślał, że tym pytaniem przechyli szalę wygranej na swoją stronę, ale teraz pobladły na twarzy zaczął godzić się ze swoją klęską. Jednak jeśli miał iść na dno, chciał pociągnąć kogoś za sobą.

- Czy są jeszcze jakieś pytania do świadka? - Spytał sędzia, który był niejako arbitrem na sali rozpraw. Ponaglał lub spowalniał tok sprawy, dbał także o przestrzeganie reguł.

- Jeszcze jedno. Proszę mi powiedzieć, czy w tej rozmowie oskarżony za coś panu dziękował? - To pytanie nasunęło mu się na myśl w ostatniej chwili. Sędzia nachylił się ku Ratliff'owi, chcąc jak najlepiej usłyszeć, co ten ma do powiedzenia, natomiast prawnik strony przeciwnej prychnął, z radością oglądając kompromitację kolegi po fachu.

- Tak. - Tommy nie odpowiedział od razu. Zakręciło mu się w głowie. Z jakiegoś powodu poczuł, że usuwa mu się grunt pod nogami. Tak, Mitchel rzeczywiście mu podziękował. Jego chora głowa w jakiś sposób przypisała nowemu gitarzyście wpływ na decyzję o popełnieniu zbrodni. - Ponoć... Odpowiedziałem mu na jakieś pytanie, na które nie potrafił sam sobie odpowiedzieć. Jednak co to ma do rzeczy? To dla mnie jakaś abstrakcja, bo tak naprawdę ani razu między nami nie doszło do normalnej rozmowy! Nie pamiętam dokładnie, co to było. Wtedy myślałem o tym tylko o tym, by jak najszybciej dogonić chłopaków, którzy wyszli coś zjeść. - Wyznał zgodnie z prawdą.

- Oskarżony zeznał, że odpowiedział mu pan na pytanie, cytuję: co sprawia, że stałem się złym człowiekiem. Czy może pan przysiąc, że w towarzystwie oskarżonego nie czynił pan aluzji do tego, że to John może być winny takiego traktowania przez Mitchela Craftera? - Spytał chytrze obrońca. Tommy był zszokowany tym pytaniem.

- SPRZECIW! - Tommy nie usłyszał tego okrzyku.

- Co pan sobie wyobraża?! Nie znałem Bovary'ego! Po co miałbym go oczerniać? Na pewno nie dla pracy. Już kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Mitchelem, pożałowałem, że z nim pracuję. Odpowiedź zatem brzmi nie, nie czyniłem żadnych aluzji. Poza tym jak miałbym mówić, że John sam był winien swojej śmierci? To niedorzeczne! - Powiedział ostatkami sił. Tak szybka strata energii przełożyła się na duszności.

- Nie musiał pan odpowiadać, panie Ratliff. Zamierzałem przyjąć sprzeciw. Jaki to ma związek ze sprawą, mecenasie? - Sędzia po przemówieniu do Toma zwrócił się do obrońcy. Był zdenerwowany. Nie podobało mu się, że prawnik desperacko chwyta się najdrobniejszych szczególików, by tylko obronić oskarżonego od kary.

- A taki, że jeśli w istocie mój klient popełnił tę zbrodnię, o którą toczy się sprawa, mógł to zrobić w afekcie, dzięki czyjemuś wpływowi. Jedyny motyw, by pozbyć się Johna miał właśnie siedzący tutaj świadek Thomas Ratliff. - Prawnik niemal to wykrzyknął. - Psychoterapeuta mojego klienta orzekł u niego uzależnienie od osoby. Jest więc możliwe, że osoby, w których towarzystwie przebywał, mogły wpłynąć na jego ewentualną dezyzję.

- Panie Phillips, chyba pan rozumie, że orzekamy tutaj w sprawie winy lub uniewinnienia osoby Mitchela Craftera. To, czy ktoś miał wpływ na jego poczynania, jest tutaj nieistotne. Przyjmuję więc sprzeciw i uchylam pytanie, a także odpowiedź. Czy są jeszcze pytania do świadka ze strony obrony oskarżonego? - Główny arbiter był wściekły. Zamieszanie na sali odbiło się negatywnie na Tommy'm Joe. Złapał się za głowę. Poczuł silne zawroty głowy. Dodatkowo stres wstrząsnął jego ciałem. Sędzia zauważył to i z góry chwycił muzyka za ramię.

- Chłopcze, dobrze się czujesz? - Powiedział z wyraźną troską.

- N-nie. Kręci mi się w głowie. - Wybąkał Ratliff, pochylając się do przodu.

- Jako że nie ma do świadka więcej pytań, ogłaszam dziesięciominutową przerwę. Strażnik! Proszę wyprowadzić świadka z sali, najwyraźniej źle się czuje. - Sędzia stuknął młotkiem i uniósł się ze swojego tronu. Wraz z nim wstali wszyscy zgromadzeni. Zgodnie z zasadami mogli usiąść po opuszczeniu przez niego sali.

Tommy szedł do wyjścia o własnych siłach, towarzyszył mu jednak strażnik, który dotychczas zajmował się pilnowaniem porządku na sali. Przedzierali się przez tłum ludzi, z których jedni kierowali się do wyjścia, inni natomiast wędrowali po sali w poszukiwaniu kogoś do omówienia tego, co przed chwilą ich wzburzyło lub zaciekawiło. Główni zainteresowani naradzali się ze sobą przy biurkach. W pomieszczeniu było głośno niczym w ulu. Nic dziwnego, że Tommy chciał się znaleźć daleko stąd. Przy drzwiach wyjściowych znalazł go Lambert. Przejął Ratliffa z rąk ochroniarza jakby był piłką. Znaleźli się sami na korytarzu. Tommy zdecydował się usiąść na najbliższej ławce.

- Co się dzieje, skarbie? Niedobrze ci? - Spytał z troską piosenkarz. Łagodnie głaskał ukochanego po plecach, siedząc obok niego.

- Już mi lepiej, naprawdę. Tamta atmosfera chyba za bardzo dała mi się we znaki. - Rzekł, siląc się na półuśmiech, ale wyszła z niego tylko kwaśna mina. Wziął głęboki wdech.

- Jeśli chcesz, możemy jechać już do domu.

- Nie, nie możemy. Musimy zostać do końca. Ale... Nie chcę wracać na salę. Ty tam wracaj. Chcę wiedzieć, jak to się skończy.

- Isaac na pewno ci wszystko opowie. Ja zostaję z tobą.

- Adam, nie musisz.

- Ale chcę. Bez dyskusji. Przynieść ci coś z automatu? Kawę, przekąskę? - Już miał wstawać, ale Tomy przytrzymał go jednym gestem.

- Nie. Nie odchodź. Chyba jednak nie mogę zostać sam. - Zgodził się Ratliff. Nadal był rozdygotany, ale zdołał spojrzeć ufnymi oczami w pełne miłości oczy Lamberta. Uśmiechnął się i tym razem mu to wyszło.

Nie spodziewał się pocałunku, ale krótki gest rozluźnił go. Odetchnął ponownie w ramionach niebieskookiego. Co ja bym bez ciebie zrobił? Mówił sobie, wdychając cudowne perfumy ukochanego. Kiedy zauważył, że ktoś wraca na salę, odkleił się od Lamberta próbując się opamiętać. Czuł się już dobrze, ale nie zdobył się na powrót na salę sądową. Nie chciał patrzeć w lustrujące go oczy Mitchela. Nie chciał wracać myślami do tragicznej historii, której był uczestnikiem. Wolał zostać z Adamem. Z nim czuł się bezpiecznie. Adam chronił go nie tylko od ostrzału obcych spojrzeń. Przy nim znikały wszystkie lęki, wszystkie negatywne emocje.

Nigdzie żywego ducha. Może czasem... Gdzieniegdzie pojawiał się znikąd jakiś mecenas lub zwykły pracownik sądu z górą papierów, ale bardzo szybko takie osoby znikały. Tylko Adam ich zauważał. Tommy siedział obok niego, opierając mu głowę na ramieniu, miał zamknięte oczy. O tym, że nie śpi, informowała tylko bawiąca się palcami Lamberta szczupła dłoń.

- Powinno się już skończyć. - Mruknął, wdychając zwalający go z nóg zapach perfum bruneta. Nie chciał się stąd ruszać. Zdążył zapomnieć, że za grubymi drzwiami toczyła się walka o los Mitchela – człowieka, który ani Adama, ani Tommy'ego nic nie powinien obchodzić, a mimo to obydwóm mężczyznom zrobiło się go żal. Oboje bowiem znali jego historię i starali się postawić na jego miejscu, by zrozumieć, dlaczego to zrobił. Na pewno istniał inny sposób, by to rozwiązać. Oboje doszli do tego samego wniosku akurat wtedy, gdy drzwi wielkiej sali otworzyły się z hukiem.

Adam wzdrygnął się, a Tommy otworzył oczy i zwrócił wzrok w tamtą stronę. Przez dwóch strażników w pełnym uzbrojeniu prowadzony był więzień. W pomarańczowym rażącym kombinezonie wyglądał przerażająco. Zauważył on siedzącą przy drzwiach parę, jego smutne oczy namierzyły Tommy'ego. Dotychczas szedł spokojnie, ale zaczął się wyrywać, wykrzykując jego imię.

- Tommy? Tommy! Musimy porozmawiać! Tommy... Proszę! Przepraszam. Tommy! Odwiedź mnie w więzieniu! Tommy, muszę ci coś powiedzieć! Tommy. Przyjdź koniecznie, proszę! Tommy... Wy, patałachy, zostawcie mnie! - Zmienił obiekt zainteresowania z blondyna na dwóch strażników. Oddalał się w stronę wyjścia z budynku. Zrezygnował z agresji, a do ciała skazańca wróciło opanowanie. Wciąż jednak odwracał głowę w stronę blondyna, którego mina wyrażała zdziwienie. Wstał wraz z brunetem, by w takiej pozycji oczekiwać na kolegów. Wyszli z pomieszczenia jako ostatni. Ich miny były zbolałe..

- I? - Zaczął Tommy, niecierpliwiąc się. Oczekiwał odpowiedzi od Isaaca, ale udzielił jej Olivier.

- Osiem lat. Ale może wyjść po sześciu za dobre zachowanie. - Burknął. - Tyle lat. Nadal nie chce mi się wierzyć, że to zrobił. John był przecież jego i naszym przyjacielem. A co z Olivią? Co z dzieciakami? Będą miały ojca-kryminalistę.

- On coś krzyczał, kiedy go wyprowadzali. Słyszeliście, co mówił Tommy? - Tym razem to Isaac się odezwał. Ratliff wpatrywał się w niego, jakby nie rozumiał pytania. Jego sens zrozumiał dopiero po chwili. Akurat wtedy odezwał się Adam.

- Chciał, żeby Tommy odwiedził go w więzieniu. Na początku szedł normalnie, ale kiedy zobaczył Joe, zaczął się wyrywać. Wyglądał jak jakiś...

- Zwyrodnialec. - Dokończył Tommy. Troje mężczyzn się wzdrygęło, Adam nie zmienił wyrazu twarzy. Objął tylko ramieniem Ratliffa. Pozostali od razu to zauważyli, ale nic na ten temat nie powiedzieli. Woleli kontynuować poprzedni.

- Nie, nie mów tak. Znaliśmy go tak długo. Cholera, byliśmy w jednym zespole, a on był uzależniony od Bovary'ego. Zresztą sąd wziął to pod uwagę. Jego żona zeznała, że byli z Mitchelem bardzo blisko. Wierzyć mi się nie chce. - Oburzył się Mike.

- Spełnisz jego prośbę? - Zastanawiał się głośno Carpenter. Chciał, by Tommy coś wreszcie powiedział. Blondyn wyglądał jakby nad czymś się głęboko zastanawiał. Nagle jego twarz się rozpogodziła. Odpowiedział zupełnie beztrosko.

- Nie, raczej nie. Po co miałbym go odwiedzać? Zakończyłem już ten rozdział w swoim życiu. Nie chcę znowu do niego wracać. To był już ostatni raz. Chodźmy stąd, co? Jesteście głodni? Zjadłbym pizzę... - Rozmarzył się. Czuł, że cieknie mu ślinka. Pozostali tylko pokręcili głowami, twierdząc, że są po śniadaniu.

- A co robicie w Sylwestra? Jakieś plany? - Tym razem ton głosu był obojętny.

Mike i Olivier odbąknęli, że pewnie będą siedzieć w domu i grać na konsoli. Kupili nową grę i chcieli ją wypróbować. Isaac natomiast planował z Sophie romantyczną kolację. Tommy spojrzał kątem oka na Adama, którego roześmiana twarz wyrażała zainteresowanie tematem. Lambert także miał nadzieję, że spędzi ten dzień tylko z Ratliffem. Chciał być z nim sam na sam. Cieszyć się jego towarzystwem. Zamknąć się z nim w jednym pokoju, przybić do łóżka, smakować jego ciało. Niestety, Tommy nie mógł przeczytać jego myśli.

- Zróbmy imprezkę u mnie! - Niemal wykrzyknął przed budynkiem sądu.

Wyszedł przed przyjaciół i, idąc tyłem w stronę parkingu, zaczął przekonywać pozostałych do swojej racji. Jego argumenty były niepodważalne. Już niedługo miał wyjechać. Adam także opuszczał miasto. To była ostatnia szansa, by nacieszyć się przyjaciółmi. Poza tym każdy chciał się oderwać od przykrych myśli o Mouthlike, Mitchelu i całym tym bałaganie.

Adam rozważał w myślach propozycję Ratliffa. On też dostrzegł same superlatywy. Domówka na spontanie – tak nazwał ją sobie w myślach. Mógłbym zaprosić Brooke i ludzi z teatru. Dawno nie widziałem się z Neilem. Tommy mógłby zaprosić Annie. Hmm... Może nawet coś by z tego wyszło. Gdybym wykorzystał swój talent, mogłaby to być najlepsza impreza w całym Burbanku. Ba... W całej Kaliforni! Lambert szybko zapalił się do pomysłu imprezy. Po chwili i on dołączył do przekonywania mężczyzn.

- Isaac, weź koniecznie Sophie. To będzie najlepsza imprezka pod słońcem. Zimne piwo, hektolitry tequili, whisky...

- Adam, nie zapędzaj się. - Wtrącił Tom, śmiejąc się.



Żadne słowa jednak nie potrafiły zatrzymać Lamberta. Wizja rozwijała się w jego głowie w zastraszającym tempie. Chciał odwdzięczyć się Tommy'emu za wspólne mieszkanie i nie tylko to. Pragnął jeszcze raz ujrzeć swych przyjaciół, przede wszystkim Brooke, która ostatnio była podłamana. Tak wiele do zrobienia, a mam tylko jeden dzień! Musiał jeszcze wymyślić jak przekonać Tommy'ego do oddania pałeczki organizatora? To był bardzo trudny orzech do zgryzienia...