piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 53 - Wyższy cel

Doczekaliście się. Już pisząc ten odcinek miałam wielką podnietę. Mam nadzieję, że wy czytając dostaniecie orgazmu. Oczywiście treść TYLKO DLA OSÓB POWYŻEJ 18 LAT, ZAWIERA TREŚCI HOMOSEKSUALNE itp., itd. Żeby nie było, że nie uprzedzałam, ale nie będę wam robić spoileru. Bardzo proszę o opinię, bo strasznie się pysznię tym odcinkiem. Let's read!
Ok. Jeszcze nie. W sobotę pojawiały się sneakpeaki na moim tt, zapraszam, kto jeszcze nie wpadł, a nie mógł się doczekać. Są tam różne moje przemyślenia, inspiracje i właśnie takie niespodzianki. https://twitter.com/AnnaGlambert1
One more: rozpływam się nad waszymi komentarzami! Dziękuję za serduszka, kocham was. To prawie jakbym była Adamem Lambertem-pisarzem. Już wiem, co on czuje, kiedy do niego tak ludzie piszą. Mam nadzieję, że nie doznam żadnych hejtów. No i fajnie mieć fanów <3
Daję Wam spokój. Czytajcie, komentujcie itp.

Rozdział 53
Wyższy cel

Iskrzący ogień w kominku, przygaszone lampy oraz migoczące światełka na choince kreowały romantyczną atmosferę. Od kiedy dom opustoszał, w pomieszczeniach zapadła grobowa cisza. Panowała ona także między dwoma mężczyznami, których ruchy zastygły przez magiczne działanie zwisającej z sufitu wprost nad ich głowy wiązki jemioły.

Kontakt wzrokowy między nimi nie urywał się, a zbliżające się usta czekały na połączenie. Tommy chciał tego pocałunku. Pragnął go już od jakiegoś czasu. Tym razem pociąg fizyczny był tak duży, że blondyn nie był w stanie się powstrzymać. Zbliżał się coraz bardziej. Zamknął oczy i wtedy poczuł na swoim policzku delikatny dotyk. Jednak zamiast długo wyczekiwanego gestu usłyszał rozczarowujące słowa wypowiedziane po cichu:

- Nie. Nie mogę. - Adam zamknął oczy, czując wstyd. Zrobił to akurat wtedy, gdy zszokowany blondyn otworzył swoje. - Przecież ci obiecałem. Przyrzekłem. - Przyznał, zabierając dłoń. Spojrzał w podłogę, a następnie wykonał krok w kierunku salonu.

Tommy Joe nie mógł na to pozwolić. Tak długo na to czekał. Nie chciał stracić okazji. Akt niemalże desperacji popchnął go do wsunięcia dłoni w dłoń Adama oraz zaciśnięcia na niej palców. W tej chwili zrobiłby wszystko, by go zatrzymać. Nawet cofnąć przysięgę.

- A co, jeśli... - Rzekł, kiedy Lambert obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem. Tommy zdobył się na odwagę, myśląc ze zmarszczonymi brwiami o nieodwracalnych skutkach tego, co powie. Powiem to. Chcę więcej. I nic nie mogę na to poradzić. - Co zrobisz, jeśli ją cofnę? Jeśli zwolnię cię z danego słowa? - Rzekł i spojrzał na niego z odwagą mieszającą się z lękiem. Przeszedł śmiało odległość, która ich dzieliła.

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. Prowokujesz mnie przy każdej okazji. Pytanie, czy masz odwagę to zrobić? - Odpowiedział po usłyszeniu kuszącej propozycji. Nie dowierzał. Widział strach w oczach blondyna, który przeczył jego słowom. Nie rozumiał, co muzyk chce osiągnąć. To wyglądało jak otwieranie furtki jego miłości. A może czujesz to samo? Może kochasz mnie tak, jak ja ciebie? Następne słowa miały to osądzić.

- A więc cofam twoją przysięgę. Chcę, żebyś zaprzeczył swojej obietnicy i...

Nie musiał mówić nic więcej. Jego słowa były pozwoleniem, deklaracją. „Chcę ciebie” - deklarowały jego usta, zaróżowione policzki, przymrużone oczy oraz przyspieszony oddech, kiedy piosenkarz przycisnął go do ściany i uniósł podbródek blondyna w swoją stronę.

Tommy opierał się teraz o ścianę, czekając. Patrząc na bruneta jak na obiekt pożądania. Chcę tego. Nie wiem, dlaczego, ale czuję... To pożądanie to głód, który muszę zaspokoić. Jestem głody, Adam. Głody ciebie, przez ciebie... Wyciągnął usta w stronę ust Adama, które błądziły po delikatnej skórze policzków, na swojej drodze zahaczając o miękkie wargi gitarzysty.

Adam opierał lewe przedramię o ścianę za muzykiem, przykładając całą powierzchnię dłoni do jej gładkiej struktury. Drugą ręką obejmował jego szyję, pod palcami wyczuwając przyspieszony puls. Czy ty naprawdę jesteś w stanie mnie pokochać? Muszę się przekonać. Nie mogę dłużej czekać...W przypływie podniecenia objął miękkie wargi, które machinalnie się rozchyliły. Zaczął je pieścić z pasją, a po chwili do masażu dołączył język. Polizał je energicznie, spodziewając się, że Tommy Joe wyjdzie mu na spotkanie. Nie pomylił się. Już po chwili ich języki złączyły się, a namiętny pocałunek przybrał na sile, wywołując dreszcze u obojga. Ich miękkie języki subtelnie ocierały się o siebie wywołując drażniące wibracje. Ich ruchy były szybsze i szybsze, aż w końcu Tommy jęknął z rozkoszy przyciągając Adama jeszcze bliżej, zaplatając swoje ręce na jego karku. Tracili zmagazynowane w ciałach kalorie, które zamieniały się w oddawaną energię. Nie mogli już dłużej. Pocałunkowi zaczęły towarzyszyć sapania spowodowane przez niewystarczającą ilość tlenu w płucach. To Adam zakończył gest stanowczym przygryzieniem warg. Ich zbliżenie jeszcze nigdy nie było tak podniecające.

Brunet odsunął się na kilka centymetrów, wykorzystując moment na wyrównanie oddechu. W tej magicznej chwili spojrzał na Ratliffa, którego oczy wciąż były zasłonięte powiekami o długich rzęsach. Blondwłosy chłopak przeniósł dłonie na klatkę piersiową bruneta. Chciał się upewnić, że serce Lamberta bije w tym samym szaleńczym rytmie. Miał rację. Lęk, który nabył, kiedy był dzieckiem, nie pozwalał mu na otworzenie oczu ani na żaden inny gest. Nie mógł pozwolić sobie na intymność, nie z mężczyzną, którego sam dotyk kiedyś wpędził go w depresję. Ale czy pocałunek już sam w sobie nie jest intymny? Dlaczego chcę tego, czego się boję? Czy mój lęk jest jednocześnie pożądaniem czy jedno próbuje wyprzeć drugie? Wiem tylko, że go pragnę. Tylko pożądam.- Tommy. - Adam nie mógł powstrzymać się od wymówienia tego słodko brzmiącego imienia. Kiedy spojrzysz na mnie swym pięknym pragnącym spojrzeniem, powiem ci, co czuję. Wreszcie powiem ci, że cię kocham. Już się nie boję... Spojrzenie czekoladowych oczu jednak nie przekazywało emocji, jakich się spodziewał. Było przepełnione lękiem. Co gorsza, ten lęk przypominał mu feralne zdarzenie w magazynie – błąd, za który już zapłacił. - Tommy? - Powtórzył imię, zapominając o tym, co sobie postanowił. Oczy ponownie się zamknęły, a blondyn zdjął ręce z torsu wokalisty i uwolnił się z jego objęć. Szybko odszedł w stronę kanapy, na której usiadł, podkulając nogi pod brodę i zatapiając wzrok w widoku płonącego drewna.

Adam nie uwierzył temu, co zobaczył. Jak mogłeś odejść po czymś takim? Odprowadził blondyna wzrokiem, a potem spojrzał tępo w ścianę, do której przed chwila przybił muzyka. To, czego przed chwilą był pewien, znów przykryło się mgłą, jak droga, na której przed chwilą widoczny był cel i teraz zakrył się białymi kłębami. Wokalista nie potrafił rozgryźć zagadki, jaką stanowił dla niego Ratliff. Tę osobę pochłaniały sprzeczności. Najpierw zakazujesz się dotykać, a potem pozwalasz. Całujesz mnie, choć jesteś heteroseksualny. Zapraszasz mnie na święta, ale w aucie nie chcesz wypowiedzieć słowa w moją stronę. Uciekasz od każdego poważnego tematu, nie chcesz rozmawiać o nas. Ja już nawet boję się pytać o nas. Boję się, że mi uciekniesz i już nie wrócisz, a ja zwariuję, szukając ciebie. Dlaczego miłość musi być taka trudna? Walnął pięścią w ścianę, próbując pozbyć się negatywnej energii. Chciałbym czytać w myślach. Może gdybym miał dostęp do twoich, zrozumiałbym, czego ode mnie oczekujesz... Chciał postawić blondwłosemu ultimatum „teraz albo nigdy”, przybić do muru i dowiedzieć się wszystkiego. Skończyło się na tym, że poszedł jego śladem i usiadł obok na kanapie. Ale zaciekawione spojrzenie utkwił w jego osobie, a nie w kominku, którego obraz odbijał się w czekoladowych oczach.

- O czym teraz myślisz? - Zapytał cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Pytanie nie wyrwało muzyka ze stanu hipnozy, jednak po chwili salon wypełnił się czystym barytonem.

- O tym, że zapomniałem kupić ci prezentu. I teraz strasznie mi głupio. - Rzekł ze ściśniętym gardłem, nie spuszczając oczu z kominka. Obiecywał sobie, że nie straci ponownie kontroli nad sobą. Dlatego unikał jakiegokolwiek kontaktu z Lambertem.

- Wiesz przecież, że największym prezentem było zaproszenie mnie tutaj. Nie potrzebuję nic więcej. - Uznał swoje słowa za oczywistość, która i dla Tommy'ego powinna być banalnie prosta w zrozumieniu. Blondyn jednak nadal gryzł się z tą sprawą.

- Kiedy jutro rano wszyscy rzucą się do otwierania prezentów, ty nie znajdziesz nic pod choinką. Chciałbym ci zrekompensować jutrzejszy zawód. Ja... - Odwrócił głowę w stronę Lamberta, łamiąc wcześniejsze postanowienia. Zafrasowane spojrzenie speszyło Adama, ale nie odwrócił on wzroku. Czekał na to, co Tommy chce mu powiedzieć. - ...chciałbym dać ci coś jeszcze. Coś lepszego niż przyjacielskie zaproszenie na święta. Powiedz, czego pragniesz? Co mogę ci dać? - Naciskał, odwracając się, a następnie przysuwając do niego. Nie potrafił trzymać się z dala. Jeszcze nie ochłonął po pocałunku. Gorączka nie została stłumiona. Z trudem próbował się jej nie poddać.

- Czego chcę? - Sparafrazował i zamyślił się, choć z góry wiedział, jaką dać odpowiedź. Czego pragnę bardziej niż twojej miłości? - Odpowiedzi. Odpowiedzi na wszystkie pytania, które dręczą mnie od chwili poznania ciebie. - Odpowiedział z uśmiechem. Jego dłoń znów machinalnie powędrowała do policzka przyjaciela, który od razu się w nią wtulił.

- Dobrze. - Zgodził się, już czując odpowiedzialność za swoje dotychczasowe zachowanie. Niektóre czyny zasługują na nagrodę, a za niektóre trzeba słono zapłacić. Zapłacę za swoje, ale zachęć mnie do tego. - Odpowiem. Ale przedtem pocałuj mnie jeszcze raz. Inaczej nie powiem ani słówka. - Postawił swój warunek, na który Adam zgodził się bez zająknięcia.

Czy to jakiś rodzaj zabawy? Ja jestem kotkiem, a ty myszką, która, kiedy już prawie jest w moich pazurach, nagle umyka do czarnych odmętów swojej kryjówki. Pomyślał nim przygniótł swoim ciałem do kanapy ciało Tommy'ego, którego głowa opierała się teraz o jej poręcz. Potem ponownie wpił się w zaróżowione i nabrzmiałe od poprzedniego pocałunku usta tak usilnie pragnące przeżyć nową przygodę. Adam dawał mu to, czego Ratliff pragnął, ale czy to rzeczywiście było pragnienie? Czy może jedno wielkie oszustwo? Spróbował się tego dowiedzieć, kiedy ich języki ponownie zawirowały w dzikim tańcu. Czy chcesz tego samego, co ja, czy tylko mamisz mnie i kokietujesz dla jakiegoś wyższego celu? Jego dłoń spłynęła z kolana na udo, a potem wyżej, by dostać się pod koszulkę, która przykrywała ponętne ciało, którego Lambert tak bardzo pragnął. Nigdy nie pozwoliłeś mi zajść tak daleko. Ciekaw jestem, czy teraz pozwolisz. Odsunął skrawek materiału, a jego palce dotknęły alabastrowo jasnej skóry. Dotknął pięknego ciała, które natychmiast spięło wszystkie mięśnie. Odważny gest wywołał napięcie, które ujawniło się w na pół proszących, na pół rozkazujących ostrych słowach gitarzysty.

- Nie, proszę... Przestań! - Tommy odsunął głowę, przerywając namiętny pocałunek.

Adam poczuł dłoń zaciskającą się mocno na jego nadgarstku i wycofującą go z zakazanej strefy. Tym razem i on się przestraszył, ale nie zmienił pozycji. Nadal trzymał blondyna w objęciach o pochylał się nad nim, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie. Nie wypuszczę cię. Postanowił, choć widział proszące spojrzenie przyjaciela.

- Wiem, jakie pytanie chcesz mi zadać, ale nawet ja nie znam na nie odpowiedzi. - Rzekł gitarzysta, popychając Adama do tyłu, by wrócili do pozycji siedzącej. - Prawda jest taka, że... Poczułem coś. To nie jest miłość. Miłość przecież składa się z wielu różnych emocji, takich jak tęsknota, zazdrość, chęć ochrony drugiego człowieka. Poza tym wiesz, że jestem hetero. Nie mógłbym... Nie potrafiłbym zakochać się w mężczyźnie. - Tłumaczył, patrząc na swoje ręce. Wraz z zagłębianiem się w temat mina jego słuchacza coraz bardziej smutniała.

Adam uświadomił sobie, że to, czym ostatnimi czasy żył, to ułuda – cholerne kłamstwo, które sam w sobie stworzył. On mnie nie kocha. A więc musi być jakiś inny cel. Tommy, dlaczego mnie zwodzisz? Miał wrażenie, że się rozpłacze, ale kiedy podniósł dłoń do oka, stwierdził, że skóra wokół niego jest sucha. Lambert stwardniał jak glina wystawiona na słońce, która za długa tam trzymana zawsze pęknie.

- Więc co to jest? - Adam coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Teraz to on mógł spytać: czego ode mnie chcesz?. Zaczynał żałować, że chciał poznać prawdę. Może lepiej jest nie wiedzieć wszystkiego...- Pożądanie. - Rzucił muzyk i po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy spojrzał na Adama. - To bardzo dziwne. Kiedy jesteś blisko, chcę, żebyś znalazł się bliżej, a kiedy próbujesz się zbliżyć, pojawia się ten głupi lęk. O mnie paraliżuje i... Nie wiem już, co robić, wiesz? Chcę, żeby chociaż jedno z nich zniknęło i właśnie dlatego chcę cię prosić o pomoc.

- Tommy, o co ty chcesz mnie prosić? Czy to dlatego, że jestem gejem? Tommy, ja nie wiem... Nie wiem, czy chcę to usłyszeć. - Zamknął oczy, próbując opanować powstały chaos w swojej głowie. Domyślił się już wszystkiego. A jednak istnieje inny, wyższy cel. Tylko dlaczego ja muszę naprawiać błędy twojego ojca? Od jak dawna to planujesz? Nie chciał już nawet myśleć, ale delikatny głos blondyna nie dawał mu o sobie zapomnieć. Zmuszał, by Adam ponownie otworzył swe oczy i spojrzał w te najpiękniejsze na świecie, błyszczące, czekoladowe tęczówki i by ponownie zapragnął jego całego. Dlaczego mi to robisz?

- Pomożesz mi, jakąkolwiek decyzję podejmiesz. Proszę cię o to przede wszystkim dlatego, że jesteś moim przyjacielem. Może zwariowałem, ale chcę poznać, na czym polega fascynacja mężczyznami. Jestem pewien, że to zdusi mój strach w zarodku. Jeśli to dla ciebie za dużo, obiecuję, że już nigdy cię nie sprowokuję i po prostu będę się trzymał z daleka. - Powiedział poważnie i odsunął się na drugi koniec sofy, by Lambert swobodnie oswoił się z tym, co usłyszał.

- Nie ważne, jaką decyzję podejmę. Nasza przyjaźń i tak nie przetrwa. Albo staniemy się kochankami, albo odizolujesz się ode mnie. - Rzekł ze smutkiem, wyłamując palce. Przeszkodził mu w tej czynności Tommy, który przykrył jego dłonie swoją. Obdarzył go przepraszającym spojrzeniem, ale Adam nie zmusił się, by na niego spojrzeć. Patrząc tępo na obcą dłoń o długich palcach z pomalowanymi na czarno paznokciami, wziął ją w swoje dłonie i zaczął cierpliwie głaskać opuszkami kciuków.

Tommy nie powiedział nic więcej. Z prawdziwym żalem patrzył na Adama, który był teraz obrazem nędzy i rozpaczy. Chciał pożałować swojej decyzji, ale wiedział, że jest ona słuszna. Nie długo wyjedziesz. Wygrasz Idola i zostaniesz w L.A., może nawet zawrzesz kontrakty z jakąś nowojorską wytwórnią. Wybierzesz karierę. Każdy by wybrał. Nie wrócisz. Bo do czego? Nasze drogi splotły się przypadkowo, a żaden przypadek nie trwa długo. To jeszcze nie pożegnanie. Mam nadzieję, że nie. Jeśli wybierzesz pierwszą opcję, spotka cię nagroda. Wynagrodzę ci wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Jeśli wybierzesz to drugie, tylko przyspieszysz to, co nieuniknione. Kiedy zastanawiał się, jaka decyzja będzie dla nich najlepsza, nagle usłyszał zimny, lekko zachrypnięty głos Lamberta.

- Czy mógłbyś zostawić mnie samego? Potrzebuję trochę samotności. - Poprosił beznamiętnie i wypuścił dłoń Tommy'ego ze swoich rąk. Jego przyjaciel niechętnie wstał.

- Oczywiście. Pójdę pościelić dla nas łóżko. - Poinformował, a Adam spojrzał na niego zdziwiony myśląc, że się przesłyszał.

- Dla nas? - Powtórzył niepewnie, a Ratliff skwitował te słowa uśmiechem.

- Widziałem, jak patrzy na ciebie moja siostra. Gdybym zamknął was w jednym pokoju, rano zostałyby z ciebie tylko strzępki ubrania. Daj spokój, spaliśmy już ze sobą, nie było tak źle. - Ocenił i wskoczył na schody wiodące na piętro. Za chwilę już go nie było.

Po jego zniknięciu Adam odetchnął z ulgą. Uznał prośbę Ratliffa za abstrakcyjną, ale im dłużej się nad nią zastanawiał, tym coraz bardziej się do niej skłaniał. Nie myślał o przyszłości. W swoich słowach Tommy wyraźnie zawarł, że nie będą jej dzielić. To nie jest miłość. To pożądanie. To wcale nie musiało się tak skończyć. Ile romansów kończy się ślubem? Ale nie znał żadnej homoseksualnej pary, której się to przydarzyło. To nie musiało się skończyć źle. Wybór między kochankiem a obcym nie przewidywał trzeciej opcji, ale przecież wszystkie zasady można nagiąć. Obcy – to nie wchodziło w grę. Nie, skoro już zdążył się przywiązać. Nie, skoro zaledwie przez tydzień po kłótni i miesiącach rozłąki podczas trwania „Idola” zdążył za nim zatęsknić miliardy razy. Kochanek – już samo to słowo wprawiało go w dreszcze. Położył się na kanapie i za skrzyżowanymi nogami i rękami za głową wpatrzył się w sufit. W jego oczach jednak zamiast szklanego żyrandola i bieli sufitu stanął Tommy kuszący go wzrokiem i ciałem, spokojnie leżący na łóżku, nagi... To tylko abstrakcja. Zaśmiał się w duchu, przywołując następne myśli. Abstrakcja, która może stać się rzeczywistością. Pomyśl, kochankowie. Zasugerował mu złowieszczy głos ciemniejszej strony jego sumienia. Jak na zawołanie zaraz odezwała się ta jaśniejsza w postaci anielskiego głosiku. Pamiętaj, że już raz władowałeś się w taki układ. Zabrzmiało złowieszczo. Ale wtedy to nie była miłość, a ja Tommy'ego kocham. Zrobię dla niego wszystko. Odpowiedział sam sobie. Nie każdy romans kończył się znudzeniem i rozstaniem. Chociaż jeden takowy miał już za sobą. Tommy jest inny. Ten romans mógłby przekształcić się w miłość. Istniało pięćdziesiąt procent szans, a to zawsze więcej niż nic. Dla Adama też istniał wyższy cel. Choć nadzieja była regularnie gaszona, siła i hart Lamberta nie pozwoliły mu porzucić wyznaczonej sobie ścieżki. Bo chodzi o to, by dojść do celu nawet jeśli palisz za sobą wszystkie mosty.

Podjął już decyzję. Podjął ją zanim usłyszał niecodzienną propozycję Tommy'ego Joe. Z tajemniczym uśmiechem podszedł do stołu, na którym pozostały tylko napoje i świąteczne pierniczki wyłożone na ozdobnym talerzu. Spośród różnych butelek wybrał niedokończone podczas kolacji wino oraz dwa czyste kieliszki, które były przyszykowane „na wszelki wypadek”. Następnie udał się na górę, gdzie przekroczył próg drzwi sypialni blondyna. Ten już znajdował się w łóżku. Dzierżył w dłoniach grubą książkę, którą usiłował przeczytać, bijąc się z myślami o Adamie. Lambert ujrzał go i oparł się o futrynę. Obdarzył blondyna uwodzicielskim uśmiechem, pokazując skrzyżowane w ręku kieliszki. Tommy Joe uśmiechnął się w odpowiedzi. Trzymając palce prawej dłoni na zaznaczonej linijce tekstu, drugą ręką odkrył pościel po lewej stronie łóżka. Zapraszał go do siebie bez względu na to, co miał za chwilę usłyszeć. Naprawdę mógłbyś ze mnie zrezygnować? Przemknęło przez myśl Lambertowi. W odpowiedzi na zaproszenie oparł głowę o futrynę i odetchnął głęboko zadowolony. W świetle nocnej lampki wpatrzył się w lśniące, brązowe tęczówki. Myślę, że nie.

NIESPODZIANKA: Następny odcinek nie za trzy, nie za dwa, a już za tydzień!

(jak zwykle w piątek) 

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 52 - Najlepsze życzenia

"Heloł, ic mi"
Glitter Dzięki za linka, twoje opowiadanie jest genialne i bardzo barwne, jeśli chodzi o język.
Oliwia Glamberts ��❤ Mi też przykro, że nie mogę częściej wrzucać odcinków. Niestety, Adommy to tylko moje hobby, które kontynuuję tylko w wolnym czasie. Moje życie jest zdominowane przez szkołę, zapewne wiesz, że jeśli w grę wchodzi nauka, na inne rzeczy zostaje mało czasu. A poza tym nie lubię się spieszyć :P
Dziękuję wszystkim na komentarze, proszę o jeszcze. Przepraszam za rozciąganie fabuły, ale jakoś inaczej mi się myśli nie składają...

Rozdział 52 Najlepsze życzenia

Przez zachmurzone niebo przebijał się tylko biały księżyc. Jego światło było na tyle jasne, że mogli zobaczyć swoje twarze. Ponad dziesięciominutowe oczekiwanie nie przyniosło spodziewanego efektu. Nie ujrzeli ani gwiazdy, ani spóźnionego członka rodziny – Annie Ratliff nadal była wielką nieobecną tego szczególnego wieczoru. Kiedy Tommy Joe zaczął szczękać z zimna, przebierając palcami w kieszeniach obcisłych spodni, Adamowi zaczęła kostnieć dłoń oparta na ramieniu towarzysza. Kurtki nadal utrzymywały ciepło ciała, ale brak rękawiczek obydwu mężczyznom doskwierał jak nigdy.

- Zimniej niż myślałem. - Burknął Tommy i przestąpił z nogi na nogę. Odrętwienie złapało go wcześniej niż Adama, który nadal dzielnie się trzymał.

- Może wrócimy już do domu? Przez te chmury i tak nic nie zobaczymy, a tak jest ciepły kominek i góra jedzenia na stole. - Lambert wyobraził sobie wspaniały widok i zapach. Chciał już wracać. Dlatego cofnął się w stronę drzwi.

- Nie. Musimy zaczekać. Tradycja to tradycja. - Postanowił sobie Ratliff i uparcie tkwił na swoim miejscu. Był zniecierpliwiony, ale chciał wytrwać. Chciał to zrobić dla siostry, bez której nie wyobrażał sobie wieczerzy. Podzielenie się opłatkiem z Annie było dla niego najistotniejszym elementem wigilii. - Musimy znaleźć inne źródło ciepła. - Rzucił, stojąc do Adama plecami. Lambert patrzył na zasłonę włosów z uśmiechem i podziwiał hart ducha przyjaciela.

- Właściwie już je znalazłem. - Odpowiedział cicho brunet.

Adam bez namysłu objął szczupłe ciało, zachodząc gitarzystę od tyłu. Wsunął swe zmarznięte ręce do kieszeni kurtki Ratliffa. Poczuł chłodną skórę dłoni blondyna, kiedy machinalnie splótł swe palce z jego palcami. Muzyk zgodził się na to bez protestów. W pierwszej sekundzie ta bliskość sparaliżowała gitarzystę bardziej niż panujące na dworze zimno. Ale potem paraliż zaczął mijać, aż w końcu Tommy ufnie wtulił się w tors przyjaciela. Głowę oparł na odsłoniętym obojczyku. Taki kontakt przestawał mu być obcy. Z dnia na dzień coraz bardziej się do niego przyzwyczajał, nawet oczekiwał go. Adam odczytywał te oczekiwania jako zachętę. Był coraz śmielszy w swoim działaniu. Blondyn nieświadomie dawał tlen iskrze, która wzniecała w sercu Lamberta ogień miłości. Wigilia okazała się dla nich nie tylko oczekiwaniem na prezenty pod choinką. To było oczekiwanie na taki właśnie kontakt. Lambert chciał go w pełni wykorzystać.

- Ty wcale nie czekasz na pierwszą gwiazdkę, prawda? Czekasz na swoja siostrę. - Stwierdził piosenkarz sam dając odpowiedź na swoje pytanie. Nachylony wprost do ucha Ratliffa wydobywał z gardła cichy szept niezdolny do wyrwania okolicy z błogiej ciszy.

- Co roku się spóźnia, a ja co roku na nią czekam. Dlatego to tradycja. Kiedy przyprowadzam ją do domu, ciocia i wuj zawsze żartują, że ściągnąłem gwiazdkę z nieba i przyniosłem ją do domu. To Annie jest znakiem, e możemy zaczynać święta.

- Jesteś pewien, że tym razem też tak będzie? - Spytał poważnie. Usiłował spojrzeć na Ratliffa, a ten umożliwił mu to, obracając skroń w jego stronę. Mrugnął kilka razy, przez co długie rzęsy zatrzepotały odganiając zimne powietrze. Adam nie zauważył, że to zbłąkana łza zakręciła się w jego oku.

- Mam nadzieję. - Odpowiedział po namyśle. Zakończył rozmowę krótkim uśmiechem. Nie chciał pokazywać, że się martwi. Okazywanie emocji nie było w jego stylu. Adam jednak bez problemu domyślił się, co czuje. Ściśnięcie dłoni Ratliffa było znakiem, że rozumie. Powstała cisza także była bardzo wymowna.

Tommy Joe ponownie poczuł ucisk, który ostatnio towarzyszył mu coraz częściej. Nagle nieobecność siostry stała się zaletą. Zaczęło się liczyć tu i teraz. Tu – przed domem, patrząc w niebo, i teraz – w jego objęciach, czując ciepło bijące z jego ciała. Zamknął oczy, chłonąc to wszystko. Chciał zatrzymać tę chwilę jak najdłużej, choćby na niebie pojawiło się nagle milion gwiazd, a Annie wzywała go do domu na wieczerzę. To odczucie rosło w nim. Zapragnął się nim podzielić. W wypowiedzeniu odpowiednich słów przeszkadzała tylko ekscytacja rozsadzająca głowę i niemogące utrzymać się na wodzy nerwy.

- Adam? - Szepnął głośno, zaciskając w skupieniu powieki. To skupienie wymagało nie małego wysiłku. Poczekał, aż Adam odpowie swoim przeciągłym „hmmm...”, jak to zawsze miał w zwyczaju. Usłyszał je w oprawie melodyjnego głosu, który od jakiegoś czasu wprawiał go w dreszcze. - Dziękuję... Dziękuję, że jesteś. - Po tych słowach rozluźnił się. Zimny wiatr na policzkach przestał mu przeszkadzać. Ciemność i pusta ulica oświetlona tylko kilkoma latarniami kreowały nastrój, którego dopełnieniem była Adam.

Wydawało się, że zimno nie może rozgrzać atmosfery. Adam ośmielony słowami muzyka zaprzeczył tej tezie przytulając swój lodowaty policzek do policzka gitarzysty. Znalazł tylko jeden sposób na odwet za podziękowanie. Subtelnie przyłożył usta do gładkiej powierzchni skóry Ratliffa i odcisnął na niej coś, co ktoś kiedyś pięknie nazwał pocałunkiem. Słusznie pomyślał, że tak najlepiej odda wdzięczność za słowa Ratliffa. Obejmując chłopaka poczuł, jak przez drobniejsze ciało przebiegają dreszcze i stwierdził, że nie jest to spowodowane przez wiatr. Uśmiechnął się pod nosem wdychając zapach puszystych włosów przyjaciela. Cieszył się, że Ratliff nie protestuje, a nawet, że mu się to podoba. Był ciekaw, co dzieje się teraz w jego głowie. Czy Ratliff jest obojętny wobec tego gestu, czy się go boi, a może pragnie więcej? Tommy, jesteś nieodgadniony. Zapewne uśmiech, który zagościł właśnie na obliczu Ratliffa odpowiedziałby mu na liczne pytania, które sobie zadawał, ale było to niemożliwe z powodu pozycji, jaką przybrali.

Lambert spojrzał rozmarzony na niebo. Z uśmiechem obserwował płynące chmury, podczas gdy Tommy prawie spał na jego ramieniu. Firmament zasłaniały ciemne kłęby o dziwnym, pociągłym kształcie. Księżyc i miliony gwiazd schowane były za nimi, ale zadaniem wiatru było właśnie przegnanie czarnych poczwar, by wskazać najpiękniejsze konstelacje. I właśnie to zrobił. Nagle między chmurami wytworzyła się przerwa, która odsłoniła rąbek granatowego nieboskłonu.

- Tommy, patrz! - Rzekł, wytrącając blondyna z błogiej nirwany. - Gwiazdy... - Zwrócił uwagę przyjaciela, który otworzył oczy i zadarł głowę do góry.

- Która z nich jest naszą pierwszą gwiazdką? - Spytał naiwnie obserwując skrawek nieba. Szmat czasu nie patrzyłem w gwiazdy. Zapomniałem już, jakie są piękne... Chłonął widok z uśmiechem, gdy Adam wysunął z jego kieszeni swą dłoń i wskazał na nieboskłon.

- Może ta. Najmniejsza. Ledwo ją widać. Widzisz ją? - Celował serdecznym palcem w przestrzeń. Tommy także wyciągnął swoją dłoń, by wskazać tę, która najbardziej mu się podobała.

- Ta jest za mała. Wybierzmy inną. Największą. Nim zniknie. - Wyszukał wzrokiem gwiazdę, którą dopiero odkryły chmury. - O ta. Widzisz? Ta duża. Nazwij ją jakoś! - Rozkazał i odsunął się, by ujrzeć twarz Adama. Tak, jak się spodziewał, wyrażała radość.

- Ta gwiazda? Widzę ją. Jaśniejsza od innych. Śliczna jak...

- Jak brokat?

- Jak ty...

- jak ja? - Dotychczas oboje patrzyli na gwiazdę. Do momentu, gdy Tommy uznał, że się przesłyszał. Powtórzył słowa zaskoczony i spojrzał zaciekawiony na Lamberta, który uzmysłowił sobie, co powiedział.

Brunet powoli odwrócił wzrok w stronę przyjaciela. Za późno, by się wycofać. Speszony ty, co powiedział, zbliżył się do blondyna o krok. Tommy poczuł napięcie. Muzyk skrzyżował ręce na piersi w oczekiwaniu na potwierdzenie, zaprzeczenie lub jakiekolwiek wytłumaczenie.


- Tommy... Ja... - To właściwy moment. By mu to powiedzieć. Najwłaściwsza chwila. Nie mogę dłużej tego ukrywać. - Ja... - Zrób to, Adam. Powiedz mu to! - Chcę ci coś powiedzieć...
Mierzyli się wzrokiem jeden myśląc, jak się wyrazić, drugi – oczekując wyjaśnień. Brunet czuł, że spojrzenie Tommy'ego odbiera mu resztki odwagi. Napięcie sięgnęło zenitu, kiedy drzwi frontowe domu otworzyły się cicho i przez szparę stworzoną z futryną wysunęła się najpierw głowa, a potem całe ciało gospodarza domu. Adam spojrzał na niego z ulgą i spróbował opanować oddech. Tymczasem mina Tommy'ego wyrażała zawód jakby jego krewny zagrał rolę nieproszonego gościa. Pan Ratliff stanął między nimi tylko z powodu połączenia telefonicznego, którą przed chwilą zakończył. Dzwoniła Annie. Miała złą wiadomość.

- Nie musisz już czekać, Tom. Annie nie przyjedzie... Dzisiaj. - Rzekł ze smutkiem. Życzliwy uśmiech, jakim obdarzył właśnie Lamberta, nie pasował do jego nastroju.

- Skąd wiesz? Dlaczego? - Kiedy Tommy to usłyszał, wszystko inne, razem z poprzednim tematem, przestało się liczyć. Patrzy teraz nieobecnym wzrokiem, słuchając wyjaśnień wujka. Lambert natomiast oddychał z ulgą szczęśliwy, że udało mu się wymigać od niezręcznego wyznania. Ale wciąż nie pozbył się emocji zrodzonych przy poprzednim temacie. Wiedział, że to przypadkowe przerwanie rozmowy już się nie powtórzy. A do tego tematu będą musieli jeszcze wrócić.

- Przed chwilą odebrałem telefon. Annie jest w Waszyngtonie. Z powodu śnieżycy odwołano wszystkie loty, więc musi zaczekać do rana. Padła jej komórka, a dopiero teraz włączyli prąd. Dzwoniła z hotelu. - Poinformował. Dał parze do zrozumienia, że mogą już zasiąść do stołu.

Tommy odetchnął. Choć ostatnie, spędzone z Adamem chwile oderwały go od rozmyślań o siostrze, to teraz jednocześnie martwił się i złościł na nią za wieczne spóźnienia i niedotrzymywanie obietnic. Zapachy dochodzące ze stołu lekko otępiły jego zmysły. Na każdym talerzu spoczywał już opłatek. Teraz wziął swój do ręki i spojrzał na odbity na nim obrazek stajenki. Kolejny rok wyznawania zabobonów. Czasami chciałbym im powiedzieć prawdę i zjeść zwykłą kolację bez tego kawałka z mąki i wody. Zaraz potem uświadomił sobie, że nie może tego zrobić. Nie mógł zawieść swoich przybranych rodziców. Wystarczyło, że robiła to już jego siostra. Po wujku Henry'm i cioci Klarze kolej na składanie życzeń przeszła na niego. Wstał od stołu przykrytego białym obrusem i wziął głęboki oddech. Ponownie przybrał swoją coroczną uroczą minę i skierował wzrok na wujostwo.

- Ciociu, wujku. Chciałbym życzyć wam, aby wasza miłość pogłębiała się z każdym kolejnym dniem. Żebyście żyli ze sobą w zdrowiu i razem z radością witali słońce o poranku i żegnali księżyc wieczorami. Życzę wam, by domowe ognisko, jakie stworzyliście, kiedy zamieszkałem tu z Annie, nigdy nie zgasło. Kocham was. - Kiedy skończył, cioci Klarze jak zwykle napłynęły do oczu łzy, a wujek w jej i swoim imieniu podziękował.

Potem Tommy spojrzał na Adama. Dopiero teraz zauważył, że brunet zajął miejsce Annie. Siedział tuż obok niego. Chciał odczytać pragnienia Adama, to, czego mógł mu teraz życzyć, ale brunet patrzył tylko na starszą parę. Patrzył z westchnieniem i jakimś dziwnym sentymentem. Patrzysz na nich jakbyś chciał być na ich miejscu. Jakbyś pragnął tak się zestarzeć. Z kimś kochanym u boku. Po zaledwie kilku sekundach takich rozmyślań wzrok Adama zwrócił się ku blondynowi, dając niemą odpowiedź jego rozmyślaniom. Ze mną? Nie, jesteś moim przyjacielem. Wiesz o tym. I ja o tym wiem. Nie dał po sobie poznać strachu, które wywołały te myśli. Na potwierdzenie wypowiedział głośno to, czego przestawał być pewien.

- Adam. Wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, prawda? - Zapytał, a Adam przytaknął z wymuszonym uśmiechem. - Mam nadzieję, że zawsze nim będziesz, bo nikt tak jak ty nie potrafi podnosić na duchu. - Stwierdził, by rozluźnić podniosłą atmosferę, ale nie udało mu się. Jego przyjaciel posmutniał i spuścił wzrok, bo obejrzeć wykwintną zastawę na stole. Tommy zrozumiał wtedy, że to wyznanie było błędem, który spróbował naprawić. - Ale do rzeczy... Życzę ci, by spełniły się wszystkie twoje marzenia. Nie tylko te dotyczące kariery, bo na pewno wygrasz „Idola...” …

- Święte słowa, Tommy. - Wtrąciła gospodyni z uśmiechem popierając blondyna.

- Życzę ci, żebyś znalazł to, czego szuka twoje serce. Myślę, że jest to prawdziwa, odwzajemniona miłość. - Oparł dłoń na ramieniu Lamberta, a wtedy Lambert ponownie obdarzył go zaciekawionym spojrzeniem. Oczy blondyna wyrażały szczerość. Powaga w głosie mówiła o pewności tych słów. - A poza tym zdrowia, szczęścia, pomyślności i innych banalnych, ale ważnych rzeczy. - Usiadł, przewracając oczami.

- I to się przyda. - Odpowiedział żartobliwie Lambert. Potem ukradkiem położył dłoń na zewnętrznej stronie uda przyjaciela. Tommy o mało nie podskoczył przez gwałtowny gest. Stres błyskawicznie objął jego ciało jak zawsze w przypadku takiego dotyku. Spojrzał buntowniczo na Adama, który cichym, lecz wciąż melodyjnym głosem wypowiedział dwa słowa...

- Dziękuję ci. - ...a potem wstał i złożył swoje życzenia pozostałym. - Więc... Przede wszystkim chciałbym podziękować wam wszystkim za to, że mogę tu być, że przyjęliście mnie pod swój dach w ten szczególny świąteczny czas. Życzę wam, by nieobecność Annie nie przeszkodziła spędzić tych świąt w rodzinny, ciepły sposób. By te święta jak i cały następny rok upłynął wam w zdrowiu i szczęściu i żeby w tym czasie spełniły się wszystkie wasze plany i marzenia. - Obdarzył rodzinę Ratliffów ciepłym spojrzeniem, a Klara i Henry zaklaskali radośnie podobnie jak przy życzeniach Toma. Adam dopiero teraz spojrzał z góry na blondyna, który spoglądał na niego przez cały ten czas. - I zostałeś mi ty. Nie potrafię układać tak pięknych życzeń jak ty, ale myślę, że to, czego najbardziej potrzebujesz, odnajdziesz sam, bez niczyjej pomocy. Życzę ci, żeby przeszkód w twoim dążeniu do celu było jak najmniej, a sam cel był nie mniej ekscytujący jak wędrówka. - Powiedział tajemniczo i usiadł, nie spuszczając wzroku z gitarzysty. Tommy spojrzał na niego z uśmiechem, nie doszukując się w życzeniach ukrytego sensu.

- A jednak twoje życzenia były piękniejsze niż moje. Kłamca. - Lekko uderzył Adama pięścią w ramię, a Lambert zaśmiał się w odpowiedzi. Potem wszyscy usłyszeli słodkie „dziękuję” z ust blondyna.

Miły wieczór, który rozpoczął się życzeniami i podzieleniem opłatka, został uświetniony wielkim indykiem, którego porcje rozdzielił między wszystkich Ratliff senior. Wigilia przebiegała w miłej atmosferze, choć nie unikano smutnego wątku wielkiej zaginionej. Wszyscy żałowali, że nie mogła dotrzeć do domu u ten wieczór musi spędzać sama. Jedynym, który dostrzegał zalety nieobecności dziewczyny, był Adam. Dzięki temu zdobył możliwość zwrócenia na siebie większej uwagi przez Ratliffa. Chwytał każdą, by to zrobić. Miał nadzieję, że do jutra będzie ich jeszcze wiele.

Smakołyki szybko znikały ze stołu. Tommy, choć dobrze radził sobie w kuchni, już dawno nie jadł takich frykasów. Najbardziej lubił próbować sałatek ciotki. Ich różnorodność zawsze go zachwycała. Teraz nie chciał nawet ich tknąć, choć ciocia co chwilę wmuszała w niego lub Adama poszczególne dania. Kiedy skończyli jeść, przenieśli się na kanapę. Starsi zajęli wielką białą sofę, a Tommy i Adam rozsiedli się w tego samego koloru skórzanych fotelach. Stłoczeni wokół kominka wpatrywali się w żarzący ogień. Przy stole wszyscy byli rozmowni. Tym razem oddali głos płomieniowi, który strzelał iskrami, gdy dokładano drewna. Stonowana atmosfera wypełniła dom. Ciepło rodzinne poczuł także Adam, który do tej pory odczuwał głównie niezręczność. Małżeństwo odpoczywało w swoich objęciach, nie wstydząc się swoich uczuć, tymczasem Tommy przeniósł wzrok na migoczącą swymi lampkami choinkę, a potem na prezenty. Nie mógł się doczekać reakcji przybranych rodziców na wycieczkę do Paryża. Nie mógł się doczekać swojego wyjazdu. Na przeciwko niego, akurat przy choince zatopiony w myślach siedział Adam. Gitarzysta rzucił na niego okiem. Patrzył, jak piosenkarz obserwuje Klarę i Henry'ego. Widok przyjaciela sprawił, że po ciele blondyna rozlało się ciepło. Myślał o nim – jak najbardziej pozytywnie. To był dobry pomysł, byś spędził z nami święta. Nie wydajesz się smutny. Kiedy to pomyślał, poczuł na sobie jego spojrzenie. Adam spojrzał na niego swoim przenikliwym wzrokiem, lekko unosząc kąciki ust. To tak, jakbyś odczytywał moje myśli... Tommy Joe poczuł się obnażony, ale nie śmiał odwrócić wzroku. Nawiązało się między nimi niewidzialne połączenie, którego nie chciał zerwać. Co mi próbujesz przekazać? Czego chcesz... Ode mnie? Adam zachowywał się, jakby na coś czekał. Na coś, co miało wyjść od blondyna. Czego chcesz? Czy to ma związek z twoimi życzeniami? Zaczynał czuć się nieswojo, kiedy nagle więź urwała się z pomocą głosu cioci Klary.

- Śmiało! Przyłączcie się. Adam, chociaż ty! Tommy i tak fałszuje. - Zwróciła ich uwagę. Nie zauważyli, kiedy ciocia z wujem zainicjowali śpiewanie kolędy. Tommy od razu zasygnalizował, że w tym repertuarze go nie usłyszą. Natomiast Lambert pod presją cioci uchwycił rytm i zaczął śpiewać. Doskonale wpasował swój głos w poszczególne tony i takty. To było prawdziwe, rodzinne przedstawienie, którego widzem stał się Tommy Joe. Melodyjny głos Lamberta jeszcze bardziej zwrócił uwagę gitarzysty. Teraz, kiedy brunet bujał się do rytmu, w fotelu przypominał Adama z „Idola...”, choć bardziej rozluźnionego i nie martwiącego się opinią czy czystością śpiewanych fraz. Był sobą i dawał się takiego poznać muzykowi.

Tommy nie chciał tej chwili przerywać. Ona miała trwać jak najdłużej, by jak najdłużej mógł podziwiać ten wspaniały widok. Kończyli właśnie drugą zwrotkę, kiedy w stworzoną przez nich melodię wkradł się fałszywy, obcy dźwięk – dzwonek do drzwi. Sygnał uniemożliwił dokończenie kolędy, wprawiając rodzinę w zaskoczenie. Henry, Klara oraz Adam trwali w nim dopóki Tommy nie zerwał się, by otworzyć drzwi. To ona. To Annie! Zestresowany nacisnął klamkę wejściowych drzwi, a następnie pociągnął do siebie. Na progu stała drobna postać spowita w czerni nocy. Mimo to blondyn od razu rozpoznał roześmiane oczy tego samego co jego koloru mlecznej czekolady, wąskie usta otoczone słodkimi dołeczkami w policzkach, kiedy się uśmiechała oraz wystające spod przyozdobionej płatkami śniegu czapki kasztanowymi włosami. Była bardzo podobna do matki.

- Cześć, brat. - Rzuciła luźno, uśmiechając się serdecznie.

- Nareszcie. - Rzucił się w jej kierunku w celu wykonania najgorętszego uścisku, na jaki było go stać. Gest spowodował, że opuściła z rąk torby z prezentami. Odwzajemniła przytulańca, wtulając się w czarny sweter z napisem The Skeletons Team. - Za e coroczne spóźnienia powinien ci ktoś nieźle skopać tyłek. Powinienem to być ja. - Mruknął, kiedy odkleili się od siebie. Wziął bagaże, które stały za nią na schodach i wspólnie weszli do domu, gdzie czekali pozostali.

Adam chował się za przybranymi rodzicami rodzeństwa. Wiedział, kto przeszkodził w śpiewaniu kolędy i z kim tak gorąco witał się Tommy Joe. Annie – nie chciał, by tu dotarła. Choć Tommy tak bardzo jej wyczekiwał, Lambert wcale nie cieszył się z jej nieoczekiwanego przyjazdu. Odbierze mi go, a przecież to miały być nasze święta. Moje i jego, a nie jego i jej.
- Nie wiedziałam, że będzie więcej gości. Co to za przystojniak? - Spytała, witając się z ciocią. Następnie zrównała się z piosenkarzem, przy którego boku zjawił się Tommy.

- To jest mój... - Zawahał się, kiedy zauważył nęcące spojrzenie siostry. Znał je. Adam jej się spodobał, a to źle wróżyło... - Przyjaciel. Adam. Adam, to jest właśnie Annie, moja siostra. - Spojrzał przelotnie na bruneta, który czuł się zakłopotany. Podał dłoń dziewczynie, patrząc bez skupienia w jej oczy. Tymczasem ona wysłała mu uwodzicielskie spojrzenie wolno potrząsając dłońmi w geście powitania.

- Bardzo miło cię poznać. - Podkreśliła pierwsze słowo, z szerokim uśmiechem wprowadzając nowo poznanego mężczyznę w jeszcze większe zakłopotanie.

Niekomfortowa sytuacja trwałaby jeszcze co najmniej parę minut, gdyby nie pytanie Klary, która odciągnęła uwagę Annie. Kiedy pani domu zaproponowała wyjście na pasterkę, piosenkarz wykorzystał ten moment, by uciec. Propozycja bardzo ucieszyła Annie, która miała nadzieję, że nie tylko ona jest chętna. Adam szybko ją zgasił, wymawiając się zmęczeniem. Tommy'ego nawet nie pytano o zdanie. Ciocia Klara z góry rozkazała mu dotrzymać towarzystwa gościowi. Obojgu mężczyznom taki układ bardzo odpowiadał.

Stali w przejściu z przedpokoju do salonu, obserwując, jak Klara, Henry i ich bratanica zakładali ciepłe płaszcze. Ciocia dawała blondynowi wskazówki typu „w lodówce macie ciasto” albo „zjedzcie jeszcze trochę indyka, bo się zmarnuje” oraz „zaopiekuj się swoim gościem, a ja pomodlę się za was w kościele”. Wujek Henry w tym czasie pomagał jej się ubrać i nieznacznie poganiał. Tylko Annie czekała już na staruszków zwarta i gotowa. Śmiało mierzyła wzrokiem Adama, który tego spojrzenia nie mógł już wytrzymać, ale nadal próbował je ignorować. W końcu kobiety wyszły na zewnątrz, a w domu został Henry, który też już wychodził. W drzwiach znieruchomiał, przypominając coś sobie.

- Hej, Adam? - Zwrócił jego uwagę, zerkając na niego. - Uważaj na jemiołę. Klara wszędzie tego cholerstwa porozwieszała. Zapewne razem z Annie będą polować na ciebie. - Dał mu radę i z uśmiechem wskazał na wiązkę zawieszoną nad głowami Tommy'ego i Adama.

Pan Ratliff znikał za drzwiami w chwili, kiedy oni spojrzeli w górę. Pofalowane gałązki zakończone zielonymi listkami rzeczywiście były przylepione do sufitu. Adam w myślach podziękował cioci Klarze i uśmiechnął się radośnie. Ja też mógłbym na kogoś zapolować. Spuścił wzrok w dół i ujrzał Tommy'ego, który patrzył z niedowierzaniem na sufit. Nie mógł tak długo, więc w końcu i on spojrzał Adamowi w oczy. Mam cię. Brunet już się szykował do intymnego gestu, kiedy nagle coś sobie przypomniał. Przysięga. Nie mogę jej złamać. Cholera... Nie mógł złamać danego słowa. Nawet, jeśli cały czas ukrywał coś przed Tommy'm, złamanie przysięgi łączyło się z utratą zaufania, które już raz wyśliznęło się z jego rąk. Czasami trzeba odpuścić, by coś zyskać. W tej sytuacji – by czegoś nie stracić.