piątek, 30 maja 2014

OnePart: W siodle

Niespodzianka! Drugi w mojej karierze OnePart jest gorętszy od poprzedniego (pt. Czy to miłość?) Pamiętacie reklamę „Siedzę na koniu”? Nie, to nie jest nawiązanie, ale biały rumak się zgadza. A zresztą... Poczytajcie sami!
Dzięki za odp. i proszę o kreatywne komentarze dot. jednoparta. Miłego weekendu!

W siodle

To były ich ostatnie dni w mieście świętego Łukasza. Tak bowiem w wolnym tłumaczeniu brzmiała nazwa miasteczka Santa Luce sur Loire. Cudowna Miejscowość leżąca w dolinie Loary we Francji słynęła z rozciągających się w okolicy winnic, a szczególnie jednej: biorącej swoją nazwę od nazwiska założycieli. Tak się składa, że byli oni wujostwem Tommy'ego Joe.

Rodzina Tommy'ego – ciocia Klara i wujek Henry okazali się bardzo sympatyczni i szybko zaakceptowali Adama, który od pierwszego dnia czuł się tu jak w raju. Małe gospodarstwo na wzgórzu, gdzie zwierzęta były tak wszechobecne jak zapach obornika zmieszanego z wonią winogron, sprawiało wrażenie prawdziwego domu – ciepłego i przytulnego, a wielkie z pnącą się na szerokich drabinkach winoroślą pola, które rozciągały się wokół domu, stanowiły piękny krajobraz rodem z baśni braci Grimm.

Wyszli przed dom. Tommy szykował dla Adama kolejną niespodziankę. Lambert nie wiedział, co czeka go tym razem. Przez te pięć dni Tommy nie przestawał go zaskakiwać. Codziennie pokazywał mu nowe atrakcje, tajemnicze miejsca. Podczas wycieczek rowerowych ścigali się między winogronowymi krzewami, a specjały przygotowywane przez ciotkę Klarę i konfitury przechowywane w piwnicznej spiżarni dodatkowo słodziły im życie podczas siedmiodniowych wakacji.

- Poczekaj tu chwilę. Idę po transport. - Rzekł Tommy, a kiedy oddalił się, Adam odprowadził go wzrokiem, nie wiedząc, czego spodziewać się tym razem. Spostrzegł, że rowery, z których codziennie korzystali, stoją oparte o taras. Domyślił się, że dzisiaj ich nie użyją, więc pobiegł za Tommy'm, by dowiedzieć się, co on znowu wymyślił.

- Pojedziemy samochodem? Rowery są przy tarasie. - Zauważył, idąc obok niego.

- Kochanie, to gospodarstwo. Myślisz, że wujek Henry, by nadzorować pracowników na polach, jeździ tymi wąskimi dróżkami samochodem? - Zatrzymał się przy ogromnym budynku gospodarczym i zaczął majstrować przy zamku.

- To czym ty chcesz...? - Adam nie dokończył. Drzwi przed nim zaczęły się otwierać, a jego oczom ukazała się wielka stajnia pełna koni różnej maści.

- Jeździłeś kiedyś konno? - Spytał Tommy, idąc prosto przed siebie. Stanął przy boksie, w którym znajdował się piękny biały koń z szarą grzywą.

Adam nie odpowiedział. Choć nie bał się koni i parę razy zdarzyło mu się siedzieć w siodle, to nie był on fanem tego „środku transportu”. Tommy zajął się wyprawianiem konia do drogi. Co kilka chwil z szerokim uśmiechem zerkał na mężczyznę, którego twarz wyrażała niepewność.

- To jest Alexander. Jest stary, ale zdoła dowieźć nas na miejsce. Dostałem go, kiedy miałem piętnaście lat. Był wtedy małym źrebakiem. Ma bardzo dużo energii, wiesz? - Rzekł, kiedy skończył siodłać Alexandra. Zaczął wyprowadzać go ze stajni. Zwierzę zarżało cicho, kiedy blondyn poklepał go po grzbiecie.

- Cóż, masz do takich słabość. Facetów, z dużą ilością energii. - Objął go ramieniem, po czym zdjął je, kiedy się zatrzymali. - Czemu nie dasz mi drugiego konia? - Spytał z pretensją brunet i podparł się pod boki.

- Nie ufam ci w kwestii zwierząt. Twoja niepewność, kiedy siodłałem Alexandra też mnie nie przekonuje. Pamiętasz, jak zagłodziłeś rybkę, kiedy wyjechałem w trasę? - Rzucił pytanie retoryczne, a Adam w odpowiedzi przewrócił oczami. Tommy uznał to za przyznanie mu racji. - Biedaczka pływała brzuchem do góry, kiedy wróciłem.

- Ale on nie...

- Dlatego pojedziemy na jednym koniu. - Nie słuchał protestów. Zamknął bramę na skobel i wsiadł na zwierzę. - Na co czekasz? Wskakuj. - Podał mu rękę, a Lambert usadowił się za jego plecami. Było mu bardzo niewygodnie. - Trzymaj się mocno. Nieraz z niego spadłem. - Ostrzegł, po czym ruszyli w drogę. Mieli do przebycia półtora mili.

Adam objął w pasie blondyna i mocno się w niego wtulił, by nie spaść. Kiedy poczuł pod palcami idealnie wyrzeźbiony brzuch skryty pod cienkim materiałem T-shirtu, momentalnie wróciło do niego wspomnienie z trzeciej nocy pobytu we Francji, kiedy to zakradli się do przechowalni win wujka Henry'ego. Opowieść o najstarszych rocznikach w kolekcji przerodziła się w ostry, pełen namiętności seks na zakurzonej posadzce. W głowie Adama zaczął się tlić pomysł, jak mógłby ukarać swego partnera za przyszły ból tyłka, który już zaczął dawać się we znaki po ciągłym podskakiwaniu.

- A, w ogóle, gdzie jedziemy? - Zapytał zdezorientowany Lambert, kiedy w końcu usiadł tak, że dyskomfort spowodowany jazdą na białym rumaku był najmniej odczuwalny. Rozejrzał się wkoło, bawiąc się skrawkiem koszulki Tommy'ego. Musiał przyznać, że gdyby mógł, zostałby w tym pięknym, malowniczym miejscu na zawsze.

- W moje ulubione miejsce. Zobaczysz, jak dojedziemy. Spędziłem tam najpiękniejsze chwile, ćwicząc grę na gitarze oczywiście.

- A jak nie dojedziemy? - Spytał retorycznie Adam. Tommy zrozumiał, o co mu chodzi dopiero, kiedy Lambert przygryzł lekko płatek jego ucha. Adam uśmiechnął się szeroko, a blondyn zaśmiał się, opanowując swe brudne myśli, które piosenkarz mu podsunął.

- Skończ z tym, Adam. Chyba nie chcesz, żeby koń nas zrzucił. - Wymruczał słodko i pcnął konia łydkami, by biegł szybciej. Musieli pokonać jeszcze milę.

- Jeszcze nie zacząłem, skarbie. - Oznajmił Lambert i podciągnął lekko koszulkę blondyna. Kilka sekund później zimno dłoni poraziło brzuch Ratliffa.

Adam zaczął muskać jego kark, jednocześnie pieszcząc brzuch. Gitarzysta zdążył przyzwyczaić się do temperatury rąk partnera, ale nie podobało mu się, że Adam robi to właśnie teraz. Jakby nie mógł zaczekać. Pociągnął lejce, by koń wyrównał bieg do kłusu. Dopiero teraz zaczęło mu się podobać. Ciekawiło go, do czego jeszcze Lambert się posunie na grzbiecie bezbronnego, nieświadomego sytuacji zwierzęcia.

Muśnięcia, od których się zaczęło, zmieniły się teraz w namiętne pocałunki karku, szyi i uszu. Ręce bruneta znajdowały się teraz wyżej, na wysokości żeber. Palce zaczęły masaż sutków, które pod wpływem zimna opuszków paców i wiatru dmuchającego w klatkę piersiową twardniały coraz bardziej.

- Jesteś zboczony. - Rzekł Tommy, odwracając głowę w stronę bruneta. Próbował zachować kamienną twarz, jednak Adam zamknął mu usta jednym gwałtownym pocałunkiem. Gest był tak obezwładniający, że gdyby nie skończył się w porę, Tommy'emu lejce wypadłyby z rąk. Na szczęście Tommy opamiętał się i odwrócił głowę. Przyspieszył bieg konia, myśląc, że na tym pieszczoty się skończyły.

Lambert był odmiennego zdania. Zabawa się dopiero zaczęła, pomyślał, powracając do pieszczoty dwóch punktów na torsie drobniejszego mężczyzny. Uśmiechnął się szeroko i nachylił do ucha blondyna.

- Nie zboczony, ale podniecony. - Zamruczał mu na ucha, a potem nachylił się do drugiego narządu słuchu. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co mógłbym ci zrobić, gdybyś nie miał w tej chwili na sobie tych obcisłych sztywnych spodni. - Szepnął zmysłowo do drugiego ucha i przygryzł je mocno, wprawiając ciało muzyka w dreszcze.

O Boże... Tommy wyobraził sobie scenę, którą podsunął mu Adam. Poczuł rosnącą ekscytację. Ekscytacja zamieniła się w podniecenie, kiedy usta Adama zaczęły ssać jego wrażliwą szyję, a dłonie zsuwać się w dół. Przestał obserwować drogę i spojrzał w tamtą stronę. Spodnie rzeczywiście zaczęły robić się sztywne i ciasne. Szczególnie w jednym miejscu – miejscu, w którym właśnie znalazła się duża męska dłoń.

- Nie rób tego. - Rzekł ostrzegawczo, lecz Adam nie posłuchał. Zaczął masować wypukłość przez obcisłe dżinsy, jednocześnie całując szyję blondyna.

- Bo co mi zrobisz? - Spytał prowokująco i zaczął rozpinać jego spodnie. Tommy nie znajdował odpowiedzi na to pytanie.

Blondyn nie mógł nic zrobić. Nie mógł puścić cugli, które trzymał w rękach, by wskazać kierunek kłusującemu zwierzęciu. Nie mógł odsunąć rąk, grzebiących przy jego rozporku. Nie mógł wpłynąć na Adama, który chciał w nim wzbudzić ukryte żądze. Jedyne, co zrobić mógł, to poddać się czynnościom, które teraz wykonywał Adam.

Sprawne ręce znalazły się na jego czarnych bokserkach. Zaczęły masować jego męskość przez cienki materiał. Tommy jęknął z rozkoszy i opuścił ręce zaciskające się na skórzanych rzemykach.

Koń został puszczony wolno i z szybkiego kłusu przeszedł do stępu – najwolniejszego chodu. Wiedział, gdzie iść. Dróżka między winoroślami nie miała zakrętów i skrzyżowań, ale też jeździec na jego grzbiecie za każdym razem kiedy na nim podróżował, obierał tylko jeden kierunek – wzgórze wśród pól, będące też jedyną polaną z jedynym samotnym drzewem, które otoczone były tylko przez winorośle i padające na nie promienie słońca. Droga znacznie się skróciła – od wzgórza dzieliło ich już tylko pół mili.

Tymczasem Adam dobrał się już do najwrażliwszej części ciała kochanka. Siedząc na białym grzbiecie zanurzył palce w gęstych włosach, które otaczały sporego penisa, a następnie wyjął spod ciemnych majtek nabrzmiałą, zaczerwienioną męskość. Dotyk nie był już tak nieprzyjemny jak na początku. Temperatura rąk wyrównała się i była teraz zgodna z temperaturą ciała Tommy'ego. Blondyn poczuł, że zaraz wyparuje. Adam swoim postępowaniem działał na niego dwa razy lepiej niż słońce – dzięki niemu koszulka Tommy'ego była cała mokra, a z jego czoła lały się obfite krople potu. Adam nie zrobił nic, by ten stan powstrzymać – wręcz przeciwnie. Jego ręka pracowała coraz bardziej intensywnie, a z ust blondyna co kilka sekund wydobywały się głośne jęki i przeplatające się z nimi ciche pomruki. W pewnej chwili prawie zrzucił Adama z konia, ponieważ w spazmach przyjemności mocno przyległ do jego torsu. Finał zbliżał się wielkimi krokami. Tommy kątem oka zauważył, że zbliżają się do zielonego skweru. Przełożył więc lejce w jedną dłoń, a drugą położył na dłoni Adama, by pomóc mu w rozpoczętej pieszczocie. Narzucił jeszcze szybsze tempo, a Adam złapał się siodła, by nie spaść.

Razem pomagali sobie w czynności mającej na celu zadowolenie jednego z nich. Teraz nie liczyło się już nic innego: upadek z konia, złamanie kości – nie myśleli o tym. Dla obu mężczyzn ważne było tylko dokończenie tego, co jeden z nich zaczął. A koniec był blisko. Bardzo blisko.

Kilka mocnych zdecydowanych ruchów wywołało u blondyna serię dreszczy, a potem silnych spazmów. Uda i kolana zaczęły drżeć, a z męskości powoli zaczęły wypływać pojedyncze krople bezbarwnego płynu oznaczającego zbliżający się orgazm. Adam dawał z siebie wszystko, by tylko wprowadzić w ten stan starszego o trzy miesiące mężczyznę. Pięć sekund później stało się coś nieoczekiwanego. Tommy pochłonięty w ekstazie zaczął napierać na Lamberta plecami, przez co ten zmuszony był puścić krawędź siodła, które umożliwiało mu utrzymać równowagę. W tym samym momencie Ratliff wykrzyknął imię Lamberta i niekontrolowanie kopnął stopami w boki konia. Zwierzę wystraszyło się i skoczyło, podnosząc do góry przednie kopyta i rżąc w wyrazie buntu. Adam wraz z Tommy'm upadli na trawiastą polanę na środku wzgórza. Na rękach obu zostały ślady białego płynu – oznaki rozkoszy. Zdezorientowani, zszokowani i zmęczeni nie wymówili ani słowa. Kiedy zrozumieli, co się stało, wybuchli głośnym śmiechem. Siedzieli na polanie i śmiali się. Adam znów poczuł, że siedzi na czymś niewygodnie twardym. Kiedy spojrzał w dół, spostrzegł, że siedzi... W siodle, które najwidoczniej źle przypięte spadło razem z nimi.

Wystraszony koń pobiegł w siną dal, a oni nie mogli przewidzieć, czy wróci. Wiedzieli jedno: ani Adam, ani Tommy nie zapomną tej wakacyjnej przygody do końca swojego barwnego życia.


piątek, 23 maja 2014

Rozdział 27 - Dorosłe tematy

MOGLIBYŚCIE CZYTAĆ CZASAMI WSTĘP? Niestety moje ostatnie pytanie nie spotkało się z odpowiedzią, więc je ponawiam: Czy sprawia wam trudność rozróżnianie myśli bohaterów w tekście? Zaznaczam je kursywą, ale na stronie mobilnej to chyba nie jest widoczne. Może zastosować zamiast tego pogrubienie albo podkreślenie? - Dajcie znać.
My Life Niestety nie słucham TH, ale dzięki za porównanie.
Zachęcam do komentowania i dzielenia się swoimi przeczuciami co do fabuły.

Dorosłe tematy

Przeszli już pół miasta, jednak nie wstąpili do żadnego muzeum czy baru. Po prostu szli. Adam do tej pory nie odezwał się. Tempo, jakie narzuciła Allison, wywołało u niego lekką zadyszkę – nigdy nie był dobry z wychowania fizycznego. Nie zdziwiłby się, gdyby zaraz zaczęli biec, jednakże to byłaby już lekka przesada. Zirytowany zachowaniem Irahety złapał ją za rękę i pociągnął w swoją stronę, by zaprzestała marszu.

- Dziewczyno, co z tobą? Zapieprzamy tym chodnikiem jakby miał nam za chwilę pociąg odjechać. - Stwierdził w gniewie i odetchnął głęboko, by trochę odpocząć. Allison nie wykrztusiła nawet słowa. Brunet natomiast uspokoił oddech i powiedział już spokojnie. - Nie pójdziemy dzisiaj zwiedzać prawda? - Położył ręce na jej ramionach, a ona spojrzała mu w oczy. Pokiwała głową, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. W niekontrolowanym odruchu przytuliła się do mężczyzny, a słone krople zostały wchłonięte przez jasnozieloną bluzkę z długim rękawem. Adam objął ją mocno i zamknął oczy, opierając brodę na jej ramieniu.

- Nie. Nie pójdziemy zwiedzać. Adam, jestem cholernie głupią, skretyniałą idiotką. I możesz mnie od dzisiaj tak nazywać. - Wydukała, łapiąc oddech między słowami.

- A więc cholernie... Jak to dalej było? - Zażartował, kiedy odsunął się od niej i wyjął z kieszeni dżinsów paczkę chusteczek. Wyjął z niej jedną sztukę i ostrożnie wytarł łzy dziewczyny. Uważał przy tym, by nie rozmazać jej makijażu. - Ach tak, cholernie głupia skretyniała... To za długie! Będę nazywał cię po prostu głupiutką All. Więc. Głupiutka All, nie płacz, bo rozmaże ci się makijaż i wtedy będziesz wyglądała jak głupiutki klaun. - Zamruczał z uśmiechem, co sprawiło, że uśmiechnęła się przez łzy. - Teraz już lepiej. - Wcisnął jej w dłonie chusteczki i objął ramieniem, zmuszając, by poszli dalej.

- Chodźmy na plac zabaw. - Rzuciła spontanicznie, kiedy już skończyła ocierać łzy.

- Kierunek: plac zabaw. Prowadź.

Miejsce nie znajdowało się daleko od nich. Dojście do parku z placem zabaw zajęło im nie więcej niż dziesięć minut. Sam plac był teraz opustoszały, gdyż osoby, dla których był on przeznaczony, były teraz w przedszkolu lub szkole. Para zajęła najlepsze miejsca – dwie huśtawki. Adam ucieszył się jak dziecko, mogąc znów skorzystać z tej atrakcji, jednak postanowił nie szaleć za bardzo – atrakcja mogła nie wytrzymać ciężaru dorosłego mężczyzny. Dziewięćdziesiąt osiem kilogramów to nie to samo co sześćdziesiąt dziewczyny w wieku osiemnastu lat. Cienkie łańcuchy okazały się jednak mocniejsze niż mu się wydawało. Usiadł na szerokiej deseczce i odwrócił się w stronę All, krzyżując nad sobą łańcuchy. Kiedy All poczuła na sobie wzrok przyjaciela, przymknęła oczy, a potem zmierzyła się z jego spojrzeniem.

- Wszystko mówię prosto z mostu. Zawsze. - Poinformowała. Jej wargi zastygły niezamknięte jakby zamierzała jeszcze coś powiedzieć.

- Teraz też tak będzie?

- Zakochałam się w Krisie. - Rzuciła, a radosny uśmiech Lamberta błyskawicznie znikł.

- Krisie... W tym Krisie? - Niepewność wkradła się w jego głos. Allison przewróciła oczami jakby Adam właśnie odkrył, że śnieg jest biały.

- A znasz jakichś innych Krisów?

- Kris, Kris... Kris Kristofferson? - Wpadło mu do głowy.

- Serio, tak nisko mnie oceniasz? Raczej nie pasuję do staruszka z siwą brodą, który mógłby chodzić po ulicach przebrany za Świętego Mikołaja.

- No tak. - Zaśmiał się nerwowo. Zastanawiał się, co poradzić koleżance, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. - Jesteś pewna, że to nie zauroczenie? - Spytał, łapiąc się pierwszego lepszego pomysłu. Sytuacja Allison była kiepska. Zakochanie się w facecie, który niedługo zostanie zaobrączkowany – nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji.

- A czym się różni miłość od zauroczenia, co? Powiedz mi, ty masz większe doświadczenie. - Osądziła.

Tak naprawdę doświadczenie Adama w sprawach miłosnych nie było aż tak obszerne. I co ja mam jej powiedzieć? Że mam za sobą dwa związki, które nie przetrwały nawet roku? Tak faktycznie było. Jego pierwszą szkolną miłością był Jimmy Willson – najprzystojniejszy chłopak w szkole. Adam nigdy nie znalazł odwagi, by wyznać mu miłość. Z resztą, po co miał mu mówić i co by to zmieniło? Jimmy pod koniec szkoły spotykał się już z dwoma dziewczynami jednocześnie. To wystarczyło, by Lambert się odkochał. A potem był Drake i Brad. Dwa niewypały, o których nie warto wspominać. Kiedy myślał o zamierzchłych czasach, rada dla Allison sama wpadła mu do głowy.

- All, to nie zależy od doświadczenia. To nie jest tak, że im człowiek starszy, tym ma za sobą więcej związków. To jest... Poszukiwanie.

- Poszukiwanie. - Powtórzyła znudzona. - Jeśli zamierzasz mi tłumaczyć coś w rodzaju filozofii Kartezjusza, to ja się na to nie piszę.

- Nie... - Zaśmiał się i wziął ją za ręce. - Kochana, przedstawię ci moją filozofię. Miłość to właśnie poszukiwanie. Szukasz tej jedynej osoby na świecie, która jest przeznaczona tylko tobie. Problem polega na tym, że jedni tę osobę odnajdują, drudzy nie. Jedni znajdują ją po bardzo długich poszukiwaniach, a z drugimi to jest tak, że po prostu wpadają na siebie. Ot tak, przez przypadek i wtedy... Czujesz to coś w środku. Wiesz, że to on i... - Rozmarzył się. Nie trudno zgadnąć, o kim myślał. Spotkał tę jedyną osobę na świecie i nie mógł tego ukryć. Na samą myśl o nim cały promieniał.

- Myślisz o Tommy'm, prawda? - Spytała, spoglądając na bruneta. Patrzył w zachmurzone niebo tak jakby widział w nim uśmiechające się do niego słońce.

- C-co? - Z rozmyślań wyrwał go kobiecy głos. Usłyszał pytanie, jednak nie dowierzał jego prawdziwości.

- Myślisz o Tommy'm. To widać. - Uśmiechnęła się. Cieszyła się ze szczęścia Adama, jednak w tę radość wkradała się zazdrość. - Też bym tak chciała. Mieć kogoś, kto odwzajemniłby moją miłość. - Powiedziała. Na dźwięk tych słów Adam posmutniał, co zaniepokoiło Irahetę.

- No właśnie. Nie tylko ty masz problem z nieodwzajemnioną miłością. - Powiedział krótko, grzebiąc patykiem w ziemi. Dziewczyna nie wiedziała, o co mu chodzi. - Tommy, on... On jest hetero. I... Nie wie o tym, że... Darzę go uczuciem większym niż przyjaźń. - Chociaż wiedział, co się dzieje w jego sercu, nie mógł tego nazwać po imieniu. Czy to naprawdę miłość? Czy tylko zauroczenie? Allison ma rację. Tego nie da się odróżnić. Już dawno postanowił, że poczeka aż się dowie, czy płomień w jego sercu nie jest jedynie zarzewiem, które w każdej chwili może ugasić.

- To musisz mu powiedzieć! - Postanowiła, jednak Adam jej nie słuchał.

- Chyba nie słuchałaś mnie uważnie. Tommy Joe jest hetero! A w dodatku nie wie, że jestem gejem. - Dodał lekko skrępowany. Nie wstydził się swojej orientacji – przecież powiedział o tym Allison. Kris też wiedział. Adam pewnego razu powiedział mu nawet, że gdyby Allen nie był zajęty, to Adam spróbowałby umówić się z nim na randkę. Mógł więc śmiało stwierdzić, że nie wstydzi się siebie. Więc dlaczego nie powiedział o tym ważnym fakcie Tommy'emu?

- Och, Adam. - Zatroskała się Allison. On z pewnością ma większe problemy niż ja. Pomyślała, że z odwzajemnioną miłością jest więcej zachodu niż z nieodwzajemnioną. Widziała tę miłość w gestach o zachowaniu Tommy'ego względem Adama. To, jak Tommy Joe przytulił Lamberta na afterparty Mouthlike – z troską, jakby w ramionach Adama znajdował bezpieczeństwo. To, jak na niego patrzył – jakby Lambert był tylko jego, jakby blondyn znajdował w nim swoje własne słońce. To musiała być miłość. - Dobrze ci radzę, zrób to jak najprędzej. Od tego zależy twoje szczęście. A Tommy też nie jest głupi. Nie pomyślałeś, że może sądzić to samo? Że to ty jesteś hetero, a on wariatem, bo nagle poczuł coś do faceta?

Adam pomyślał przez chwilę o spostrzeżeniu przyjaciółki. Jej wersja była bardzo realistyczna. Ale czy był na to gotowy? Faktem było, że to dlatego odszedł od Drake'a 0 żeby znaleźć prawdziwą szczerą miłość i zbudować poważny stabilny związek. Pozostała tylko obawa. Obawa o akceptację, obawa o reakcję... Pełno obaw. Ale musiał to zrobić chociażby dla czystości sumienia. Nie chciał po latach wypominać sobie, że czegoś nie zrobił. Musiał uwierzyć w swoje szczęście i powodzenie. I liczyć na cud.

- Posłucham twojej rady. Zrobię to przy najbliższej okazji. - Postanowił, patrząc w ziemię. - Dziękuję ci za wszystko, ale...

- Nie ma żadnego ale, Adam. Postanowione. Nie możesz już się wycofać. A ja będę trzymać kciuki, tak? - Zagadała go znowu, by rozwiać wątpliwości bruneta.

- Tak, wiem. Nie o to mi chodzi. - Wyjaśnił, a Allison spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. - Chciałem zapytać, co z twoją miłością?

- No tak... - Nieświadomie powtórzyła jego słowa. - Westchnęła i zaczęła kołysać się na huśtawce. Dam zaczął robić to samo.

- Nie możesz mu powiedzieć, że go kochasz. Kris po Idolu zamierza się ożenić.

- Wiem, mówił o tym milion razy. - Przeciągnęła przedostatnie słowa i rozbujała w gniewie huśtawkę.

Adam postanowił zaufać łańcuchom i zrobił to samo. Najwyżej pękną, pomyślał i złapał się ich mocno. Podczas energicznego potrząsania nogami rozejrzał się po parku. Szarymi chodnikami z kilku stron szły w stronę placu zabaw pojedyncze dzieci z rodzicem albo małe grupki. Najwidoczniej szkoły kończyły swoją zmianę i wypuszczały dzieciaki do domów. Przeczuwając przyszłe wydarzenia Adam zahamował huśtawkę. Szurając podeszwami butów spowolnił pracę łańcuchów, które zdążyły się nieźle rozgrzać. Dał znak, by Allison także zwolniła tempo.

- All – zaczął, kiedy czarnowłosa dziewczyna już całkowicie się zatrzymała – wierzę, że jesteś silną i odpowiedzialną dziewczyną. I nie stać cię na to, żeby zrobić coś głupiego... Na przykład rozwalić komuś życie.

- Zawsze nazywasz rzeczy po imieniu?

- Wolę być szczery niż owijać w bawełnę. - Odparł z przepraszającym uśmiechem.

- Wracając do tematu, zapewniam cię, że nie zrobię nic głupiego. Nie chcę, żeby on... Miał wobec mnie jakieś wyrzuty sumienia czy... Coś w tym stylu. - Allison nie zdążyła dobrze dokończyć zdania, kiedy do Adama podszedł czarnoskóry chłopiec w wieku około sześciu lat i zaczął lekko go ciągnąć za skrawek bluzki. Lambert odwrócił się lekko zdziwiony, a zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, kto go zaczepia. Allison wpatrywała się w widowisko jak w obrazek i ze wzruszeniem w oczach.

- Cześć, kolego. Czy mogę ci w czymś pomóc? - Przywitał się grzecznie nadal siedząc na ławeczce utrzymywanej przez łańcuchy.

- Bo ja chciałem się pohuśtać, proszę pana, a nie ma już wolnych huśtawek. - Wyjaśnił, a Adam rozejrzał się po placu.

Zgodnie z prawdą pozostałe trzy huśtawki zostały już zajęte przez dzieci w podobnym do chłopca wieku. Adam wcześniej nawet nie zauważył, że plac został zapełniony po brzegi przez dzieci w różnym wieku, wzroście i rasie, a wszyscy bawili się zgodnie i bezpiecznie.

- Czy mógłby mi pan zejść z huśtawki? - Poprosił grzecznie chłopczyk.

Adam uśmiechnął się w odpowiedzi na prośbę. W oddali zauważył kobietę, która czujnym okiem obserwowała dziecko. Brunet domyślił się, że jest matką chłopca. Młoda kobieta z burzą loków na głowie trzymała w rękach siatki z zakupami i uśmiechała się prosząco w ich stronę. Zapewne wracała z synem ze sklepu i przechodząc przez park pozwoliła dziecku na odrobinę frajdy.

- No dobrze, ale pod jednym warunkiem. - Wstał z huśtawki i uklęknął przed chłopcem, który natychmiast zajął zwolnione miejsce i zaczął wpatrywać się w mężczyznę szczęśliwymi oczyma. - Ja nazywam się Adam. Powiedz mi, jak ty masz na imię?

- Jestem Max, panie Adamie. - Odparł chłopczyk, ukazując śnieżnobiałe zęby.

- Posłuchaj, Max. Ta pani – wskazał przyjaciółkę – ma na imię Allison i miała dziś wielkie zmartwienie. Byłbym wdzięczny, jeśli dotrzymałbyś tej damie towarzystwie jako mój zastępca. Co ty na to? - Mały Max pokiwał głową w geście zgody, a Adam wstał. - All, pogadamy jeszcze. A teraz zostawiam cię w doborowym towarzystwie. - Uśmiechnął się i mrugnął do chłopca, który pokazał zęby.

Adam oddalił się w stronę parkowych ławek. Zmierzał do miejsca, gdzie stała mama Maxa, z którą zamierzał uciąć sobie małą pogawędkę. Tymczasem Allison została przy huśtawkach, lecz nie siedziała już na jednej z nich, ale zaczęła huśtać sześciolatka, spędzając czas na wspólnej zabawie.



piątek, 16 maja 2014

Rozdział 26 - Nie teraz

Nowy rozdział. Sorki, że dopiero teraz – muszę się przyznać, że podczas dwutygodniowej przerwy nie chciało mi się ruszyć dupy...
Przy okazji: MZI to już ponad 8300 wyświetleń! THANK YOU! A w mojej główce klaruje się już pomysł na nowe opowiadanie. Oczywiście nie będę nic zaczynać póki nie skończę tego opowiadania. Mam też na uwadze Piaskowego Gołębia – Marona, wiesz, o co chodzi :)
Zatem po zdradzeniu kilku tajemnic mogę już śmiało zaprosić do lektury. Enjoy! Albo jeszcze nie.
Słówko do tych mobilnych: czy sprawia wam trudność rozróżnianie myśli bohaterów w tekście? Zaznaczam je kursywą, ale na stronie mobilnej to chyba nie jest widoczne. Może zastosować zamiast tego pogrubienie albo podkreślenie? - Dajcie znać.
Skylar , Glam Candy :3 Olivier i Mike to tchórze z natury. Ich zachowanie jest wynikiem braku styczności i przyzwyczajenia do ludzi LGBT. Nie osądzajcie ich zbyt pochopnie :)
My Life Alex jest ważną postacią w opowiadaniu, więc będzie miał jeszcze swój wątek. Epizod Alexa i Tommy'ego będzie miał swoje zakończenie.
Ostatnia wiadomość: za niedługo dostaniecie ode mnie gorącą niespodziankę :)

Nie teraz

Po swojemu. Po swojemu. Adam myślał, słuchając piosenki. Na początku wydała mu się ona dziwna i oldschoolowa. Teraz wsłuchiwał się w nią po raz trzydziesty ósmy. Pierwsze odsłuchanie utworu wyczyściło jego mózg z wszystkiego. W tym momencie w głowie miał wiele różnorakich pomysłów. Siedział na łóżku z notatkami na kolanach złożonych po turecku. Przed nim komputer po raz kolejny ponawiał odtworzenie filmu na portalu YouTube. Gitara wybrzmiała w słuchawkach pokazując swój najbardziej zadziorny dźwięk. W głosie Johny'ego Casha słychać było z trudem wyrywające się ze strun głosowych wibrato.

- Love is a burning thing... And it makes a fiery ring... Bound by... The wild desires... I fell into a ring of fire... - Adam zaśpiewał część zwrotki razem z piosenkarzem.

- Brzmisz jak jakiś Indianin... - Powiedział zamyślony Kris na tyle głośno, że przebił się przez głośną muzykę w słuchawkach Adama. Lambert wyściubił nos z notatek i spojrzał na kolegę, który przy biurku uczył się tekstu własnego utworu. Zatrzymał odtwarzanie i wyciągnął słuchawki z uszu.

- Coś mówiłeś? - Spytał, przymuszając Allena do powtórzenia zdania.

- Mówiłem, że brzmisz jak Indianin... Nie. Indyjczyk? W każdym razie ten co mieszka w Indiach. Bollywood i tak dalej. - Rzekł obojętnie i odwrócił się do Lamberta.

- Hindus, Kris. Naprawdę? Nie słuchałem jeszcze siebie. Poczekaj! - Zerwał się z łóżka i wziął kartkę z tekstem ze sobą. - Love... Is a burning thing... And it makes. A fiery ring... Bound by... The wild desireees... I feel into a ring of fire... - Zaśpiewał i zastanowił się. - Hmmm... Bardziej to mi pasuje do egipskich klimatów. Takie... - Trzymał tekst lewą ręką. W jego oczy rzucił się wytatuowany obraz oka egipskiego faraona. - Oko Horusa.

- Oko Horusa?

- Nie, nie. Mistycyzm. Tajemnica. Rockowa ballada po egipsku. Świetna mieszanka, nie sądzisz? - Porwał się po swój notatnik i wyrwał z niego kartkę zarysowaną obrazkami ognia i okręgów – Rings and fire. Na świeżej kartce zapisał wielkimi literami w kolumnie kilka słów:

MISTYCYZM
ROCK
BALLADA
EGIPT
OGIEŃ.

Kończył pisać ostatnie hasło, kiedy do pokoju wpadła osoba dobrze znana obydwu mężczyznom. Drzwi się zamknęły, a czerwona burza długich włosów odsłoniła śliczną twarz osiemnastoletniej Allison.

-Adam, idziesz ze mną! - Rozkazała dziewczyna, nie tracąc czasu na przywitanie.

- Cześć, Allison. - Rzekł zajęty Lambert, obejmując ramką zapisane słowa.

- Hej, pozwalasz jej tak tutaj wchodzić bez pukania?! - Oburzył się Kris, kiedy spostrzegł reakcję bruneta na obecność gościa. - A jakbym na przykład się teraz przebierał albo... Albo miał gościa, albo... No, nie wiem?

- Kris, przestań. - Powiedział Adam, przeciągając ostatnie słowo. Na obliczu wokalistki pojawił się wielki rumieniec. Odwróciła głowę, by Allen tego nie zauważył. Zrobił to Adam, który jednak nie zdradził dziwnego zachowania dziewczyny i spojrzał bezinteresownie na szatyna.

- Ale to nie sprawiedliwe!

- Prawda jest taka, że do niej mam więcej zaufania niż do ciebie, a poza tym choć dzieli was spora różnica wieku i Allison ma dopiero osiemnaście lat, to jest mądrzejsza od ciebie. - Rzekł Adam z uśmiechem, przedrzeźniając kolegę.

- Pff, też mi coś. - Allen rzucił się na łóżko i odetchnął. - Co nie zmienia faktu, że my musimy pukać do jej pokoju. - Wskazał na koleżankę ręką i poczekał na reakcję Lamberta.

- To kwestia przywilejów. - Wtrąciła się do dyskusji czerwonowłosa. - Adam, idziesz czy nie?

- A gdzie w ogóle? - Spytał brunet.

- Zwiedzać! - Zapiszczała słodko dziewczyna i pociągnęła za rękę Lamberta, który ociągał się z decyzją, czy chce mu się wstać – a co dopiero wyjść gdzieś.

- Pokażę ci w końcu moje miasto.

- Ech, muszę? Mam tu jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

- Śpiewał będziesz po drodze. No, chodź już.

- Ja mogę z tobą iść. Jeszcze nie zwiedzałem. - Wtrącił się Allen, który natychmiast spotkał się ze złowrogim spojrzeniem All. - No co?

- Ma iść Adam. Ty sobie pozwiedzasz innym razem. My musimy porozmawiać na dorosłe tematy. - Powiedziała tajemniczo. Adam nie wiedział, czy ma zacząć się bać. Zamiast tego poszukał portfela, który chciał wziąć ze sobą – tak na wszelki wypadek.

- No to chodźmy, pani dorosła. Kris, wybacz. - Rzucił na odchodne, pozostawiając swoje rzeczy na łóżku. Piosenka musiała poczekać. Słowa wypisane na karcie notatnika wskazywały, że utwór wybrany przez Adama wkrótce nabierze nowej świeżości. Zamierzał wykonać tę piosenkę po swojemu. I chociaż hasła zupełnie do siebie nie pasowały, wiedział, jak stworzyć z nich mieszankę wybuchową, która zwali z nóg nie tylko publiczność, ale i sędziowskie grono. Miał taką nadzieję.

***

Tommy jak zwykle podczas nastrajania instrumentów pogrążony był we własnych myślach. Ostatnio jego uwagę przykuwał szczególnie jeden temat. Jedna osoba, która ostatnio regularnie wywracała jego poukładany świat do góry nogami. Teraz zastanawiał się, jak do tego doszło. Im dalej się w to zagłębiał, tym zagadka stawała się coraz trudniejsza. Poszczególne elementy nijak do siebie nie pasowały. Adam to przyjaciel, ale jego zachowanie znacznie odbiega od zwykłego okazywania przyjaźni, pomocy. Nasuwała mu się jedna odpowiedź, jednak z niewiadomych powodów odsuwał ją od siebie. Nie może być homoseksualny. Chociaż w sumie wszystko na to wskazuje. Nigdy nie wspominał o żadnej dziewczynie. Gdyby mnie nie zaczepił, nie poznalibyśmy się. Zaoferował mi pomoc. Czy aby na pewno bezinteresownie? Może zrobił to dlatego, że mu się spodobałem? To głupie! Głupie! Głupie! A po drugie, skąd wiedział, w jakich hotelach się zatrzymujemy? O tym pierwszym mu się powiedziałem. A tak w ogóle, to przyjaźni się ze mną, poświęca mi czas nawet wtedy, kiedy go nie ma. Pomaga mi rozwiązywać kłopoty. Daje rady, opiekuje się. Opiekuje się – na tym stanęło. Opiekuje się tak bardzo, że chciał mnie pocałować? W chwili, kiedy o tym pomyślał, w gitarze pękła jedna struna. Muzyk za bardzo ją dokręcił, co spowodowało, że podzielony na dwie części metal odskoczył od siebie i uderzył w palce blondyna.

- Ach, cholera! - Wrzasnął, czym zwrócił uwagę zespołu.

- Co to się stało? - Mitchel uniósł głowę znad listy piosenek, które mieli dziś wykonać. Jego głos brzmiał, jakby zwracał się do dziecka. - Tomiś przytrzasnął sobie paluszki. Mam pójść po plasterek? - Zakpił, wstając z miejsca. Po chwili był już za kulisami.

Mały incydent spowodował, że krew w żyłach Isaaca zawrzała. Poczuł, że nie wytrzyma dłużej. Albo wybuchnie i wyrzuci z siebie to, co ma do powiedzenia albo popadnie w depresję. Jego niedoczekanie! - Pomyślał i rzucił pałeczki na jeden z bębnów perkusji. Uniósł się nad instrumentem i zacisnął dłonie w pięści. Cholera, ktoś musi wyjaśnić, co tu się dzieje. Postawię sprawę jasno. Jeśli Mitchel nie oczyści atmosfery, polecą głowy. Carpenter został doprowadzony do ostateczności. Pewnym krokiem począł zmierzać drogą wcześniej przebytą przez wokalistę. Po drodze chciał minąć Tommy'ego, siedzącego na małych schodkach z gitarą na kolanach. Z jego palców nie lała się krew, więc nie było to nic poważnego. Isaac, widząc jego zaniepokojone spojrzenie, zatrzymał się na chwilę.

- Nic ci nie jest? - Zapytał ze złością jakby to na blondyna miał zaraz naskoczyć. Tommy Joe pokiwał energicznie głową w celu przytaknięcia, a Isaac zreflektował się. - To dobrze. - Rzucił krótko i odszedł. Zanim jednak zniknął za drzwiami kulis, odwrócił się jeszcze w stronę współpracownika. - Tommy? - Zaczepił go, by ten znów skonfrontował z nim swój wzrok. Tommy uniósł głowę znad instrumentu i odwrócił w jego stronę. Nie był przygotowany na słowa, które usłyszy. - Nie wiem, jak ty to robisz, że po tylu zagrywkach wciąż zachowujesz spokój, ale ja już dłużej nie będę milczał. - Zacisnął palce na futrynie i z twardym postanowieniem w głowie rzucił w stronę zespołu: - Przygotujcie się na piekło. - Jak na rozkaz Mike i Olivier zasalutowali jakby od dawna wiedzieli, co się szykuje. Nie minęła sekunda, a perkusisty już nie było.

Tommy oparł głowę o instrument i jęknął. Tylko nie to... Wiedział, co się święci. Kiedy spostrzegł w źrenicach perkusisty bombę, która szykowała się do wybuchu, był niemal pewien, że teraz może być już tylko gorzej. Albo najgorzej. Pozostali też to wiedzieli. Nie mogli jednak przewidzieć, jakie skutki może przynieść konfrontacja najsilniejszych. Już kilka miesięcy temu zastanawiał się, jak przeżyje trasę z facetem, który pierwszego dnia pracy go ochrzanił, a drugiego rzucił się na niego i groził. Przeżył, ale atmosfera z każdym następnym koncertem stawała się coraz gęstsza. Ostatnie koncerty, a właściwie próby przed nimi, przypominały przypalanie ciała żywym ogniem. Obrywali wszyscy, nie tylko Ratliff. Choć z nim było najgorzej. Nie mogli nic zrobić, bo oprócz menadżera – który nie interesował się niczym prócz wynagrodzenia za koncerty – ich szefem był także Mitchel. Byli zespołem od kilku lat. Nikt jednak nie pokusił się o złożenie wymówienia. Cóż, wcześniej wszystko wyglądało inaczej. Najmłodsi członkowie mieli związane ręce. Tommy miał umowę – jeśliby odszedł, jego marzenia o karierze muzyka nigdy by się nie ziściły. Muzyk bez referencji i kwalifikacji w branży jest śmieciem, którego bez żalu można rozdeptać i wyrzucić do kosza. Mike i Olivier także nie mieli wyjścia – to był ich pierwszy kontrakt i jedyna szansa, żeby zaistnieć w wielkim świecie. Na linii ognia pozostawał tylko Isaac – choć niewiele starszy od blondyna, był profesjonalistą po studiach i z doświadczeniem muzycznym. Był jedyną nadzieją zespołu, który czekał na poprawienie sytuacji.

Teraz odważny mężczyzna kroczył długim korytarzem i mijał kolejne białe drzwi. Kiedy doszedł do końca, otworzył z hukiem ostatnie drewniane z przyklejoną kartką z nazwą zespołu. Mitchel właśnie przyglądał się własnemu odbiciu w lustrze. Kiedy ujrzał wściekłego Isaaca, na jego oblicze padł blady strach.

- Co to, do cholery, ma być? - Wrzasnął aż zadrżały lustra. - Co to za szopka, którą odstawiasz od kilku dni? Nie, przepraszam! Miesięcy! Sprawia ci przyjemność wyżywanie się na nas? Na Tommy'm? Nie jesteśmy marionetkami, którymi możesz sterować i na których możesz się wyżywać. Nie będziesz się nami bawił. Ani Tommy'm, ani mną, ani Mike'iem i Olivierem. Myślałem, że gówno mnie będzie obchodzić to, co właśnie robisz. Ale obchodzi. Niszczysz zespół. Niszczysz to, co razem stworzyliśmy. A ja pytam się po co? Jaki masz w tym cel? - Postawił mu pytania, na które Crafter nie chciał odpowiadać.

- Marionetkami? - Spytał jakby nie wiedział, o czym Carpenter mówi.

- Nie udawaj, że nie wiesz. Wiem o wszystkim. Cały czas zastawiasz na Toma zasadzki. Grozisz, wymyślasz jakąś durną inicjację, po co? Ośmieszasz go. Olivier i Mike nie wiedzą, jak się zachowywać. Nie chcą nawet dotykać instrumentów, bo myślą, że zaraz ich opieprzysz. Jaki masz w tym cel, idioto?! - Warknął i zbliżył się do Craftera, który w tej samej chwili złapał się blatu. Z jego ust nie wyszło nawet jedno słowo. - Milczysz? W takim razie zadam ci inne pytanie. Jaki cel ma w tym John? - Isaac opanował się. Postanowił tym pytaniem wziąć Mitchela pod włos. Uderzyć w najsłabsze punkty – takie działanie zawsze dawało sukces.

W tym momencie wokalista odwrócił głowę, a na jego czoło wstąpiły kropelki potu. Johny... On ma rację. Czemu mam się tłumaczyć za ciebie? Spytał sam siebie. W ślad za Isaac'kiem przyszli pozostali członkowie zespołu. Mike i Olivier nie chcieli opuścić tak emocjonującego widowiska. Tommy chciał tylko popatrzeć frontmanowi w oczy, kiedy ten skarcony będzie tłumaczył się ze swoich błędów. Crafter nie szykował się na to.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Wydukał, odsuwając się o krok.

- Nie udawaj głupiego. Wszyscy o tym wiedzą. - Skrzyżował ręce na piersi, a Tommy dotychczas z opuszczoną głową teraz spojrzał poważnie na wroga.

- Powiedz, czego ode mnie chcesz. Czemu mnie tak nienawidzisz? - Tommy odezwał się cicho, jednak nie odezwał się.

Mitchel niejednokrotnie widział w oczach gitarzysty ból, który sam mu zadawał. Teraz w oczach blondyna przez powłokę tego bólu przebijał się błysk nienawiści. Dopiero teraz dotarła do Mitchela powaga sytuacji. Przez swoje problemy krzywdził innych. Nieświadomie przelewał na nich swoje cierpienie i zawiść z powodu tego, którego nie mógł mieć tylko dla siebie. Z powodu Johna. Skoro zawodził go najlepszy przyjaciel i najważniejsza osoba, to dlaczego zamiast na niej mścił się na innych dodatkowo wykonując każde z jego poleceń? Dlaczego to robił? Z zemsty? Dla zysku? Odpowiedź tkwiła gdzieś indziej.

- On, ja... Nie mogę. Teraz... Nie. - Wyszeptał Mitchel przytłoczony swoimi myślami. - Przykro mi, nie mogę wam teraz tego wyjaśnić. - Powiedział głośno. - Ale wyjaśnię. Już niedługo. - Ruszył na współpracowników i przepchnął się do wyjścia. Wreszcie zrozumiał swój błąd. Postanowił to wszystko naprawić. Gradowa chmura nad jego światem rozszalała się na dobre, jednak deszcz zmywał z duszy wszystkie brudy, w których po prostu się topił. Jedno zdanie spowodowało, że znalazł światełko w tunelu. Uświadomił sobie, że to nie jest jego wina. To John. John go zmienił. Zniszczył. Sprawił, że stał się destrukcyjną siłą, która spacyfikuje nawet to, co sama stworzyła, co kochała. Zespół, kariera – wszystko się posypało. Wszystko przez uzależnienie, które jak trucizna obezwładniało jego duszę i ciało, umysł i serce. Musiał je zniszczyć u źródła. A potem poukładać swoje życie od nowa. Przemierzał właśnie korytarz, kiedy na jego końcu pojawił się menadżer zespołu z tabunem kartek w rękach. Z daleka wyglądał na bardzo zajętego człowieka.

- Steven?! - Krzyknął z daleka. Z każdym krokiem przybliżał się do szefa. Przełożony ze zniecierpliwieniem podniósł wzrok. Widocznie był zły, że ktoś mu przeszkadza w lekturze ważnych dokumentów. - Musisz odwołać koncert. - Oznajmił piosenkarz, kiedy dochodził do mężczyzny, zbliżając swój chód niemal do biegu.

- Ale jak to? Oszalałeś? Nie ma mowy. - Zaprzeczył machinalnie.

- W takim razie odbędzie się beze mnie. Biorę trzy dni wolnego.

- Co? O co chodzi?

- To sprawa życia i śmierci. Po powrocie wszystko wyjaśnię.

- Żarty sobie robisz? - Spytał, kiedy Mitchel zamierzał już odejść. - Mitchel wracaj! - Zawołał jeszcze, ale piosenkarz minął go bez słowa i zniknął z oczu po wejściu na scenę. - Cholerne dzieciaki! Powinienem był założyć im przedszkole, a nie wpuszczać na scenę! - W zdenerwowaniu rzucił papiery na podłogę, a one wypełniły całą szerokość korytarza. Menadżer otarł dłonią pomarszczone czoło i, już spokojny, uklęknął na kolanach i począł po jednej kartce zbierać dokumenty. Przeklinając w myślach cały zespół nie zauważył, jak jego członkowie idą korytarzem w jego stronę. Ich miny nie były zadowolone. Widać było na nich różne negatywne emocje, takie jak szok, gniew, rozczarowanie czy zamyślenie. Na żadnej ani cienia radości. Dla wszystkich zachowanie wokalisty było niereformowalne. W oczach wszystkich wydał się wariatem, szaleńcem, obłąkanym. Po zapowiedzi Isaaca każdy spodziewał się gorącej atmosfery, prania brudów, przyznawania błędów, wybuchów gniewu, a nawet skakania do gardeł. Reakcja Mitchela na zarzuty i pytania ze strony Isaaca nie mieściła się w ramach normalnego zachowania. Nie pasowała do człowieka, którego znali – wybuchowego i skłonnego do kłótni. Pomyśleli, że albo cofnął się w rozwoju, albo zwariował. Myśleli tak wszyscy oprócz milczącego teraz gitarzysty. Tommy przeczuwał, że najgorsze, które miało wydarzyć się przed chwilą, dopiero nadejdzie. Mitchel mógł posunąć się do wszystkiego. A co, jeśli swój gniew skieruje na kogoś innego? Albo obarczy winą siebie i sobie coś zrobi? Nikt nie wiedział, do czego jeszcze jest zdolny. Tajemnica była cechą umiejscowioną najwyżej w jego systemie wartości.

- Panie McCallister, coś się stało? - Spytał Mike, widząc zadręczonego szefa, zbierającego porozrzucane kartki. Jako pierwszy do niego podbiegł i zaczął pomagać w segregacji papierów.

- Macie dzisiaj wolne. - Powiedział bez emocji. - Nie wiem, co wyście Crafterowi zrobili tym razem, ale tym razem do reszty zwariował.

- Co? Koncertu nie będzie? Jak to?

- A to moja wina? Mitchel wziął trzy dni wolnego i powiedział, że to sprawa życia i śmierci. - Rozłożył ręce, a Mike ułożył w mały stosik dokumenty. Wziął je z podłogi, a Olivier pomógł wstać starzejącemu się już menadżerowi. - Ech, dzieciaki, zmykajcie do hotelu. Zostawcie to wszystko. Ja i tak jak się nie zaharuję na śmierć, to dostanę przez was kuku na muniu. Na jedno wychodzi... - Westchnął i poszedł dalej. Muzycy otępiałym wzrokiem spojrzeli po sobie. Wszyscy mogli zgodnie stwierdzić: ten dzień nie należał do najnormalniejszych.

***