piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 63 - Kochaj mnie

Witam! Tak się robi niespodzianki, co nie? Jestem już, bo uwielbiam pisać odcinki takie jak ten i szybko mi to poszło. Treść +18, więc nie zapraszam dzieci, czytacie na własną odpowiedzialność.
Jako że w połowie jestem matematyczną duszą, lubię podliczać pewne rzeczy.
Na przykład przymiotniki :)
W komentarzach do poprzedniego odcinka najwięcej razy padały dwa słowa:
„cudowny” i „niesamowity” – po 4 razy! Na drugim miejscu uplasował się „genialny” - 3 razy.
Naprawdę, zaczynając bloga, nie spodziewałam się, że zostanę aż tak doceniona!
Dziękuję autorom komentarzy – znaczycie dla mnie wiele.
Proszę też osoby pozostające w ukryciu o ujawnienie – będzie mi bardzo miło zobaczyć nowe... Pismo? Tak czy inaczej...

GLAMGIRL17 Obiecuję Ci, że listów w Miłości z Idola będzie jeszcze od groma!
DIANA BERNAT Dziękuję za piękne słowa: „ten tekst jest właśnie takim listem, którego nadawcą jesteś ty GlamtasticGirl, a odbiorcami my czytelnicy” - pozwolisz mi wydrukować sobie ten cytat i powiesić na ścianie? Jest piękny i, co najważniejsze, prawdziwy. Odpowiedź na pytanko: „Samotny Jeździec” jest (jak wspomniałam na końcu rozdziału nr 62) w pełni mojego autorstwa. Nie stosuję żadnych cytatów, jeśli nie muszę, a jeśli już, to posługuję się twórczością Adama, który Nas tutaj zgromadził. Szczerze pisząc, tylko w jego teksty piosenek się wsłuchuję :) Jeśli chodzi o deszcz, niestety go nie cierpię – nie znoszę deszczu i jego wilgotnego zapachu (jak pada zamykam okna). Za to kocham śnieg :*
ANONIMOWY przeczytałaś/eś 62 odcinek, chyba zauważyłaś, że rozwijanie akcji, przyspieszanie tempa i tym podobne - to kompletnie nie ja :( niestety, to moja pięta achillesowa i cały czas sobie wyobrażam jak moi kochani Czytelnicy zrzędzą z tego powodu. Nie gniewam się, ale z całego serca Przepraszam!
B. to aż nie do uwierzenia, że ktoś czyta moje bazgroły po kilka razy! Dziękuję Ci za to i podziwiam.

Dziękuję także admince facebookowej grupy Adommy Poland za zacytowanie mnie :*

Jeśli kogoś coś nurtuje, chce o coś zapytać, rzucić pomysłem...
Zróbcie to śmiało!

We wstępie do tego rozdziału posłużę się słowami Dominiki:
Jestem w innym wymiarze i innym, lepszym świecie...
Zapraszam więc do innego wymiaru...

Rozdział 63
Kochaj mnie

Jestem kochany. Jestem bezradny. Jestem mokry. Przemoczone ubrania kleiły się do drobnego ciała, które stało na środku sypialni. Kropelki wody spływały po kosmykach włosów, po czym wnikały w bawełniany sweter wycięty w serek. Zdjął go bez namysłu i spojrzał na swój nagi brzuch. Dosłownie przed chwilą znajdowały się na nim ręce Adama. Tak delikatnie i troskliwie mnie obejmowały. A ja... Ja cię zostawiłem. Pragnął teraz odzyskać to, co utracił, gdy wybrał rozsądniejszą opcję. Chciał, by Adam był blisko, nawet, jeśli miałoby to oznaczać zgodę na jego prośbę.

Spodnie także zaczęły przylegać do ciała. Zaczął więc rozpinać dolną część garderoby, a poszczególne jej elementy zrzucał z impetem na podłogę. Rozbierając się, zaczął się zastanawiać, co robi teraz Adam. Pewnie chodzi załamany po pokoju i rozmyśla. Albo tępo wpatruje się w deszcz. Albo... Stoi przed moimi drzwiami i myśli nad jakimikolwiek słowami wytłumaczenia. Nie jest takim tchórzem jak ja. Ja uciekłbym gdzie pieprz rośnie. Ale nie on. On zostaje na polu bitwy do końca. Nawet jako przegrany. Umiera z honorem. To nie czas, by umierać. Właśnie teraz musisz żyć! Wyplątał się ze spodni. Myślał nad bielizną. Nie była mokra, ale przyprawiała go o wstręt. Nim ją zdjął, usłyszał głośne odgłosy uginających się pod ciężarem ciała paneli. A więc skończyłeś wpatrywać się w deszcz. Na obliczu blondyna pojawił się lekki uśmiech zadowolenia. Zdjął swe czarne bokserki, pozostając nagim. Zaczął nasłuchiwać.

Adam rzeczywiście stał u drzwi do sypialni muzyka. Zaintrygowały go dziwne odgłosy dochodzące z tego pokoju. Nie odważył się wejść... Jeszcze. Zamierzał to zrobić. Najpierw jednak musiał wymyślić, co powie, kiedy już stanie z blondwłosym muzykiem twarzą w twarz. W głowie miał pustkę. Ona zaważyła na wszystkim. Pieprzyć to! Poszedł na żywioł. Z impetem nacisnął klamkę i wparował do pokoju przygotowany na wszystko. Wszystko z wyjątkiem widoku, który wbił się w jego oczy już w pierwszym momencie.

- O cholera! - Zaklął i odwrócił wzrok dodatkowo zasłaniając oczy ręką. Nie sądził, że Ratliff będzie nagi. Nie przewidział tego w żadnym scenariuszu. Szybko namacał klamkę, by wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Nie dość, że czuł się podle, to jeszcze stawiał w kłopotliwym położeniu Ratliffa. Niech to szlag!

- Zostań. - Rzekł nieśmiało blondyn. Wcale nie peszył się z powodu obecności drugiego mężczyzny. On chciał, by Adam go zobaczył.

- C-co? - Piosenkarz mruknął w odpowiedzi. Pragnął tylko stąd wyjść. Starał się nie popełnić następnych błędów, ale Tommy go do tego zmuszał. Kusił zakazanym jabłkiem – swoim ciałem. Brunet odsunął rękę od swoich oczu. Spoglądał w dół, bojąc się podnieść wzrok.

- Chcę, żebyś został ze mną. Chcę, żebyś patrzył na mnie i dotykał mnie. To... To irracjonalne, ale pragnę tego. - Tommy zaskoczył tym stwierdzeniem samego siebie. Pragnę tego? Pragnę ciebie? Tak, właśnie ciebie, Adam.

To wyznanie podwyższyło temperaturę ciała Adama. Zrobiło mu się gorąco, chociaż przemoczone ubrania przylepione do skóry były zimne jak lód. Teraz zaczęły parować. Odważył się spojrzeć na obraz, którym marzył się zachwycać od chwili, gdy zrozumiał swoje uczucia. Ciało – tak drobne i kruche, o skórze białej jak mleko poza pokrytymi tatuażami rękoma – było nieskazitelne. Wspaniałe, zapierające dech z wrażenia. Niebieskooki zapragnął go dotknąć. Wykonał pierwszy krok i zawahał się. Nie pasuję do tego ciała. Nie, kiedy jestem w tych brudnych przemoczonych ciuchach. Nie mogę w ten sposób przyjąć twojego daru, Tommy. Jednym ruchem zdjął z siebie bluzę, która była dla niego zbawieniem w mroźne zimowe dni. Tommy Joe usłyszał dźwięk upadającego ubrania. Odwrócił głowę w bok, ale nie ruszył się z miejsca. Nasłuchiwał. Obiecał sobie, że się nie odwróci. Za bardzo się wstydził, by to zrobić. Pozostało mu tylko przywoływanie w myślach seksownego widoku szerokiego torsu piosenkarza, umięśnionego brzucha, naprężonych od zimna sutków. Na ziemię spadł kolejny element garderoby. Szczęknięcie metalu wskazywało na pasek z ozdobną klamrą. Ratliffa przeszedł dreszcz podniecenia. Adam rozbierał się ze spodni. Chciał być tak samo nagi jak gitarzysta. Tylko wtedy dwa ciała do siebie pasowały, jeśli nie dzieliła ich żadna bariera.

Adam stał teraz tak nagi jak postać biblijna w rajskim ogrodzie. Powoli wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Lustrował przy tym każdy fragment pleców, na których zarysowane były kręgi kręgosłupa i kości żebrowe. Palce spoczęły na karku i wzdłuż pionowej linii zsuwały się w dół. Im niżej się znajdowały, tym bardziej Tommy prostował swoje plecy.

Oddam się każdemu dotykowi. Poczuję każdą emocję, jaką mi przekażesz. Zrobię wszystko, co każesz. Tommy Joe składał w myślach obietnice, które niemal wypłynęły z jego gardła ubrane w głos. Właśnie wtedy Adam złapał go za biodra i przyciągnął do swojego ciała. Już nie było między nimi przestrzeni. Lambert w końcu poczuł cudowny zapach Ratliffa. Dzięki tej woni, która przyjemnie łaskotała jego nozdrza, naprężyły się wszystkie jego mięśnie. Dosłownie wszystkie... Pierwsza emocja właśnie została przekazana: pośladki blondyna dopasowały się do czegoś, czego jeszcze nigdy w życiu w tym miejscu nie poczuł. Męskość Lamberta rosła pomiędzy nimi, kiedy sam brunet z czczą namiętnością zagłębiał nos w jasnych kosmykach włosów. Olbrzymie ręce ponownie odnalazły swoje miejsce na płaskim brzuchu, jednak teraz nie miały tyle cierpliwości, by koncentrować się tylko na jednym punkcie – pozostałe były o wiele ciekawsze, a szczególnie jeden. Prawa ręka poszła w górę podczas gdy palce drugiej zsuwały się pionowo w dół. Poczuły gęste włosy łonowe, w tej chwili w pokoju dało się słyszeć przyspieszony oddech niższego z mężczyzn.

- Czego jeszcze pragniesz? - Adam zapytał zmysłowym szeptem. Słowa opuszczały jego usta, ale nie przeszkodziło to ledwo uchylonym wargom w ocieraniu się o przyozdobione kolczykami ucho.

Każdy podobny gest, nie mówiąc już o czymś wielkim pomiędzy pośladkami, podniecał Ratliffa. W każdej sekundzie stwierdzał, że właśnie osiągnął szczyt, chociaż tak naprawdę nie ujrzał nawet wierzchołka góry lodowej, z którą miał się po raz pierwszy zderzyć.

- Och... - To był pierwszy jęk Joe. Adam uśmiechnął się błogo, kiedy odpowiedział sobie na pytanie, co było jego przyczyną. Dotarł do najwrażliwszej części ciała Ratliffa. Z radością ją poznał, kiedy znalazła się w jego dłoni. Penis Toma był już niesamowicie twardy. Nie mieścił się w wielkiej dłoni Lamberta, który przyznał to z wielkim zadowoleniem. Jesteś idealny... Ta myśl nie opuszczała głowy Adama przez cały czas, gdy ruchami posuwisto-zwrotnymi zadowalał ukochanego. Tak bardzo pragnął go w końcu pocałować. I, choć Tommy z każdą chwilą był coraz bardziej uległy, musiał jeszcze zaczekać na tę rozkosz.

- Chcę, żebyś mnie zerżnął. - Głęboki basowy ton wypełnił sypialnię. Właśnie wtedy Tom oparł się o Adama i rozrzucił z zadowoleniem swe włosy na jego klatce piersiowej. Lambert tylko się zaśmiał.

- Nie zrobię tego. - Odmówił. Taki rodzaj prośby przypominał mu slumsową gwarę, której uczył się na potrzeby pewnego musicalu opowiadającego historię prostytutki. Czekał na coś, co go bardziej przekona. Wykonywał przy tym niezbyt szybkie, ale zdecydowane ruchy lewą ręką. Tommy natomiast zmarszczył brwi, sądząc, że Lambert się z nim droczy.

- Chcę żebyś mnie pieprzył, Adam. Oboje tego chcemy. - Naciskał dalej. Tym razem jedna z wolnych rąk Ratliffa powędrowała w stronę Lamberta. Krótko wiła się na linii lędźwi piosenkarza, po czym zsunęła się i zacisnęła na prawym pośladku. Adam syknął, gdy poczuł wbijające się w jego skórę paznokcie. Nie tego oczekiwał. Nie tak mieli przeżyć ich wspólny pierwszy raz. Zawiódł się. Zabrał ręce z ciała zdziwionego Ratliffa i odszedł na parę kroków.

- Nie chcesz tego, Tommy, uwierz mi. Zrobię tylko to, czego naprawdę pragniesz, ale musisz mi o tym powiedzieć. - Poważnym wzrokiem wpatrywał się w nagie plecy.

To była ostatnia szansa dla blondyna na zrozumienie własnych pragnień. Tommy sam musiał je odkryć. Sam musiał poprosić. Tekściarz zacięcie marszczył brwi. Próbował się skupić na słowach Lamberta. Czy on serio mnie odrzuca? Odmówił mi dwa razy. Może sam nie wie, czego chce? To jest jakiś żart. Ale... Ty nigdy byś mnie nie ośmieszył. Wiem to. Mówiłeś, że mnie kochasz. Prosiłeś, bym pozwolił... W tej chwili Tommy Joe przypomniał sobie wszystko, co się między nimi zdarzyło. Uniósł brwi, patrząc w podłogę. Już wiedział. Odwrócił się powoli w stronę Adama. Dzielił ich tylko jeden krok. Lambert zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Zatrzymywał się na każdym punkcie, a wszystkie pożerał wzrokiem. W głowie miał tylko dwa słowa: jesteś idealny. Żadne inne jego zdaniem nie pasowały do alabastrowej skóry tak doskonale opinającej drobne kości i mięśnie. Adam zakochiwał się w Tommy'm na nowo, kiedy ten myślał tylko o czterech wyrazach ubranych w melodyjnych jego głos.

Pozwól mi siebie kochać – właśnie tego ode mnie oczekujesz, prawda? Oczy blondyna nareszcie spotkały się z niebieskimi. Przez niewidzialną więź mówiły sobie wszystko, ale by uczynić ją nierozerwalną potrzebne były jeszcze dwa magiczne słowa, które jak zaklęcie miały scalić dwa ciała w jedno.

- Kochaj mnie. - Muzyk wypowiedział te słowa z oddaniem. Hasło dobiegło do uszu Adama i czule połechtało jego zmysły.

Lambert złagodniał już w następnej sekundzie. Te słowa dodały mu energii. W końcu mógł spełnić prośbę, na którą czekał tak długo. Znalazł się przy Ratliff'ie tak szybko, że ten nie był w stanie tego zarejestrować. Gitarzysta po prostu zamknął oczy – to był znak, który dawał do zrozumienia, że chce on oddać się niebieskookiemu. Zrobię wszystko, co rozkażesz. Jeśli to jest cena, chcę ją zapłacić. Zapłacę ją z rozkoszą. Te myśli wypełniły blond głowę, kiedy jej właściciel ponownie poczuł miękkie usta na swoich wargach. Zachłanne. Pragnące. Oddawał się pocałunkowi bez reszty. Jego język tańczył jak Adam mu zagrał. Czuł się obezwładniony i chciał taki być. Po raz pierwszy to on był poddanym i bardzo mu się to podobało. Pozwalał błądzić delikatnym dłoniom po najwrażliwszych częściach swojego ciała. Uśmiechał się, dociskając głowę Adama do swojej szyi, kiedy wokalista całował ją, ssał i przygryzał. Odchylał wtedy swoją głowę, udostępniając Lambertowi więcej siebie. Potem wracali do swoich ust, jeden łapczywie obejmował słodkie wargi drugiego. Zagłębiali się w pocałunku, oddawali sobie bez reszty, żądając więcej, więcej, więcej...

Nagle Tommy stracił oparcie, jakie stanowił dla niego Adam. Spod długich chudych palców zniknęła klatka piersiowa, wilgotne usta Ratliffa owionął chłód pokoju. Gitarzysta otworzył oczy i rozejrzał się po sypialni. Jego zagubiony wzrok szukał Adama. Dopiero po chwili do jego otępiałego umysłu dotarły impulsy przesłane przez zmysłu dotyku. Duże ręce nadal obejmowały jego biodra. Powiódł wzrokiem w tamtym kierunku i wtedy ujrzał najcudowniejszy z widoków: Adam klęczał przed nim. Niebieskie oczy patrzyły w brązowe z pożądaniem. Uchylone usta Lamberta znajdowały się milimetry od nabrzmiałej męskości blondyna. A potem to się stało...

- Och! - Muzyk westchnął. Spróbował nie zamykać oczu, ale niekontrolowanie odpłynął.

Adam wziął do ust cały członek ukochanego – niemal go połknął, by sprawić mu maksymalną przyjemność. Następnie milimetr po milimetrze wysuwał członek ze swoich ust, przy czym co kawałek zaciskał swe miękkie wargi. Niesamowicie skuteczny masaż powodował gardłowe mruknięcia Joe, który czuł się jak w siódmym niebie. Nikt nigdy nie uczynił mi tego, co ty właśnie czynisz. Nikt nigdy nie zadowalał mnie tak perfekcyjnie... Chcę więcej. Adam. Chcę poczuć cię w każdym miejscu mojego ciała.

- Adam... - Rzekł niskim zmysłowym głosem i ponownie skupił wzrok na brunecie.

Czarna czupryna posuwała się w przód,a następnie cofała w równym tempie. Tom zapragnął zatracić się w tej harmonii. Wplótł palce w puszyste włosy bruneta i przyspieszył jego ruchy. Poruszał do rytmu biodrami, na których zaciskały się silne dłonie klęczącego. Ratliff przyspieszał i przyspieszał, coraz mocniej ciągnąc za czarne kosmyki. Adam z trudem nadążał, ale wkrótce ponownie zdominował Ratliffa swą siłą. Zmienił obiekt pieszczot i przyssał się do jednego z jąder muzyka, a jego samego objął rękoma za udami.

Tommy Joe jęknął. Nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma. Jego podniecenie rosło i rosło. Lada chwila miało eksplodować. Ciało Lamberta reagowało podobnie: zachwycał się pieszczotą, którą obdarowywał gitarzystę; dawał z siebie wszystko, ale jego najwrażliwsze punkty także domagały się opieki – zaczął się pieścić. Jedna dłoń powędrowała do jego własnego krocza, druga przytrzymywała muzyka za uda, usta nawilżały członek drobniejszego z mężczyzn śliną, liżąc całą jego długość. Piosenkarz podążał w stronę główki, by wyssać z niej pierwsze soki. Wszystko to działo się pod zamglonym, ale czujnym okiem Tommy'ego Joe, który obserwował każdy ruch w ciszy przerwanej własnymi chrapliwymi oddechami.

Chcę ciebie. Chcę ciebie całego. Teraz. Tutaj. Na tej podłodze. Kochaj mnie. Powtarzał sobie gitarzysta, całym sobą chłonąc pieszczoty Adama. Czuł gorąco. Jego męskość pulsowała w ustach Adama, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Kolana zaczęły drżeć. Padł na nie tuż przed Lambertem. Zrównał z nim swój zamglony wzrok. W niebieskich oczach błyszczało pożądanie. Ono go wypełniało. Żądza władała każdym jego ruchem. Tommy czekał na nie wszystkie. Zmierzył wzrokiem bruneta. Zauważył, że ten się pieści. Bez zastanowienia chwycił pracujące przedramię i powiódł po nim do olbrzymiej dłoni. Była gorąca, kiedy odrywał ją od nabrzmiałego punktu w podbrzuszu. Pod obserwującym okiem Lamberta wyznaczył jej drogę do swojego policzka. Dłoń Adama oddała mu ciepło, przez co uchylił usta w westchnieniu. Zamknął oczy pod wpływem jej delikatnego dotyku i zniewalającego ostrego zapachu.

- Jesteś taki piękny. - Rzekł Adam, przypatrując się blondynowi. Kiedy ten otworzył swe wielkie oczy, Lambert zatonął w czekoladowych tęczówkach przechodzących w czarne źrenice. - Idealny. - Zachwycił się. Słysząc to, Tom się uśmiechnął. Wiedział, że te słowa płyną prosto z serca. Zamiast słuchać dalej, objął piosenkarza oburącz za kark i powoli przyciągnął mężczyznę do siebie.

Ten pocałunek był inny niż wszystkie. Zawierał każdą emocję Ratliffa, każde jego pragnienie, każde marzenie. Nie spieszył się, choć zachłanność Adama dość szybko położyła go na podłodze między porozrzucanymi ciuchami, z których sączyła się woda. Nie przeszkadzało mu to – przecież obaj byli mokrzy od deszczu. Pozwolił wokaliście zbadać swoje ciało centymetr po centymetrze. Obserwował najdrobniejszy pocałunek złożony na poszczególnych fragmentach skóry. Układał w głowie listę tych najlepszych: najbardziej podniecały go pieszczoty sutków – delikatność warg zmieszana z pikanterią zębów przyprawiała go niemal o orgazm; na drugim miejscu plasowały się uszy – zwykły szept Lamberta czynił wiele: zabawy z zakolczykowanymi miejscami przyprawiały go o silne dreszcze; trzecie miejsce należało do pępka – Adam swoim językiem i dolną wargą uaktywniał po tym miejscu łaskotki. Jego zaskoczona mina potęgowała radosny śmiech Ratliffa. Kiedy brunet przechodził do niższych partii ciała, miejsce zabawy na powrót wypełniała żądza. Wtedy w blond głowie pojawiały się zakazane myśli, a chude nogi oplatały biodra piosenkarza. Tym razem to niebieskooki miał szansę się zabawić i robił to, jednak nie śmiał się. Na jego twarzy dało się zarejestrować minę obserwatora, kiedy pieścił męskość muzyka. Potem, kiedy wsuwał palec za palcem we wnętrze Tommy'ego, robił to z prawdziwym wyczuciem. Joe jęczał. Za każdym razem, kiedy w zabawie kolejka przychodziła na Adama, czuł ból. Czuł, że przegrywa. Z nim? Nie. Ze samym sobą. Wiedział to, oddając się każdemu pocałunkowi, który temu cierpieniu towarzyszył.

- Zrób to, Adam. - Prosił bezgłośnie. - Zrób to. - Błagalny ton zmusił Lamberta do działania. On sam też znalazł się w takiej sytuacji pierwszy raz.

Piosenkarz po raz pierwszy wprowadzał kogoś w swój świat. Nigdy nie miał styczności z niedoświadczonym mężczyzną. Nigdy nie robił tego z... Heterykiem. Doskonale pamiętał swój pierwszy raz. Wtedy po raz pierwszy poszedł do klubu dla gejów. Był zagubiony. Wiedza, jaką posiadał, opierała się na Internecie. W „Time Out” poznał Matiasa Ortona: był przystojny, wydawał się inteligentny. Zbliżyli się do siebie w tańcu. Po paru sekundach ten taniec przestał być tańcem – był wyuzdaną orgią mężczyzny i nastolatka. Adam pozwolił się dotykać w najwrażliwszych miejscach. Jego ciało zareagowało przez cienkie ubranie – poczuł wzwód. Matias też go poczuł. Kołysali się ciało przy ciele, kiedy starszy z nich nagle odwrócił młodszego do siebie i naparł na niego ustami. Zatopili się w ostrym pocałunku, a kiedy zabrakło im tchu, Matias wypowiedział władczo trzy słowa wprost do ucha: „chodź ze mną” i pociągnął Adama za sobą. Pojechali do jego mieszkania. Brunet bał się, ale chciał to zrobić – chciał przeżyć swój pierwszy raz. Oddał się obcemu mężczyźnie na sofie, w fotelu, na stole. Nie dotarli do łóżka – nie mieli dotrzeć. W sypialni Ortona spał jego stały partner, z którym ten tworzył otwarty związek. Pierwszy „partner” Adama był wyrozumiały, ale nie obyło się bez bólu. Wtedy wokaliście do pełni szczęścia zabrakło tylko kilku słów: kocham cię, zaopiekuję się tobą – tak niewiele, a jednak tak dużo.

Teraz trzymał Tommy'ego Joe w ramionach i obiecywał w duchu, że go nie skrzywdzi. Chociaż już bolało, blondyn nie doznał jeszcze najgorszego: inicjacji, pierwszego pchnięcia. Penis Lamberta już stykał się z odbytem Ratliffa. Czekał zwarty i gotowy. Podobnie Joe czekał skupiony i zdecydowany. Jedno pchnięcie. Nim Adam ugodził blondyna swoim żądłem, wpił się brutalnie w jego wargi i zatopił język między zębami. Zrobił wszystko, by rozproszyć uwagę ukochanego, ale usłyszał skowyt mimo to.

- UGHM! - Zawył brązowooki wprost w usta swego partnera. Oderwał się od smakowitych warg z głośnym sykiem i odwrócił głowę w bok, otwierając oczy. Adam patrzył na niego z żalem.

- Musisz się rozluźnić, Tommy. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. - Powiedział pocieszająco. Ukradkiem naślinił wolną dłoń, by maksymalnie zwilżyć swój członek. Wiedział, że to pomoże. W tej chwili muzyk ponownie na niego spojrzał. Oczyma pełnymi ufności przekazał wiadomość: czekam na ciebie; jestem gotowy, by ci się oddać. Tym spojrzeniem uspokoił Lamberta. Muzyk ujął twarz wokalisty w swoje dłonie i obdarzył leniwym pocałunkiem miękkie wargi. Wtedy to poczuł.

Jedna ręka owinięta za szerokimi plecami, druga oprata za jego głową, by przytrzymać ciężar ciała znajdującego się nad blondynem. Obie zapewniały bezpieczeństwo podczas gdy w jego wnętrze łagodnie wbijał się obcy element. Poczuł pieczenie, ale ono go tylko rozgrzewało. Męskość Adama podnosiła temperaturę ciała Ratliffa, działając od środka. Pod wpływem tego odczucia gitarzysta podparł się ręką o lepkie panele. Tarcie w jego wnętrzu zwiększało się w miarę coraz głębszych ruchów, ale zadowalało go to. Czuł ból, w którym powoli ujawniała się rozkosz. To na nią czekał. Ból był jej częścią, a Adam – źródłem.

Czarnowłosy piosenkarz z każdym następnym ruchem był bardziej zdecydowany. Jego czoło po kroplach deszczu zrosiły słone krople potu. Nie przejmował się nimi, rejestrował bowiem tylko jeden niepowtarzalny widok: Tommy Joe obejmujący go, przyjmujący od niego rozkosz, łączący się z nim fizycznie i psychicznie, a przy tym patrzący na niego swoimi błyszczącymi brązowymi oczami. Uchylone wargi tylko dodawały mu wdzięku.

- O-och... - Blondyn westchnął. Wibracje właśnie zaczęły rozchodzić się po jego ciele.

Adam cierpliwie zmierzał do końca drogi, wykonując serię posuwisto-fryktycznych ruchów. Kołysał się w ukochanym, kiedy ten chciwie wysuwał swoje biodra do przodu, umożliwiając dokładniejszą penetrację. Pragnęli siebie nawzajem. Wyrażali to nie tylko pocałunkami. Tommy z pasją błądził rękami po ciele Adama. Przyciągnął go do siebie, by czuć nie tylko jego męskość, ale każdy kawałek jego spoconej skóry. Trzymał go w ramionach, pozwalał, by czoło Lamberta swobodnie opierało się o jego obojczyk. W tym czasie głaskał go sumiennie, przeczesując mokre czarne włosy palcami.

Pchnięcia były coraz głębsze, agresywniejsze. Wraz z nimi pojawiały się nowe pocałunki. Adam nie słabł, ale rósł w siłę. To Tommy'emu brakowało tchu. Posłał baczne spojrzenie Lambertow, kiedy ten uniósł się nad blondynem, by spojrzeć w jego brązowe oczy. W tej samej chwili muzyk poczuł palce zręcznie oplatające jego penisa. Wypuścił powietrze z ust, by od razu zaczerpnąć świeżej porcji. Przymknął powieki. Gorąco uderzyło w niego ponownie.

- Adam... - Wymruczał gardłowo.

Drugi mężczyzna uklęknął, trzymając na sobie drobne uda blondyna. Wykrzesał z siebie całą energię, którą zachowywał właśnie na ten moment. Atakował Ratliffa z dwóch stron, a ten poddawał się każdej pieszczocie. Kolejne strzały były brutalne, ale musiały takie być, by oboje osiągnęli wyczekiwany szczyt. Adam nie potrafił opisać emocji, jakie nim targały. Czuł, że zaraz eksploduje chociaż tak bardzo chciał zaczekać na ukochanego. Pochylił się ponownie, bezradnie poddając pierwszemu spazmowi. Jego usta trafiły wprost na ucho Ratliffa, kiedy jak szalony obijał się o szczupłe ciało.

- Pieść się, Tommy. - Rozkazał ukochanemu. - Pieść się najlepiej jak potrafisz. - Ujął dłoń o długich palcach w swoją i naprowadził ją na wilgotny członek spoczywający między dwoma ciałami. Muzyk posłusznie wykonał to, czego od niego zażądano. Już w następnej sekundzie jego oddech przyspieszył i zrównał się z oddechem Adama.

Brunet nie mógł przestać. Poruszał się w przód i w tył niczym robot, a odległości odmierzał rozmiarem swojego członka. Cały wysuwał się z chłopaka, by za chwilę uderzyć w niego ze zdwojoną siłą. Otworzył usta i jego szczęka znieruchomiała – zastygła jak kamień podobnie jak wszystkie pozostałe mięśnie. Wszystkie prócz jednego.

- Ach! Thomasssss... -Niebieskooki krzyknął z rozkoszy. Wtulił głowę w blond włosy, na których zacisnął palce.

Wnętrze Tommy'ego Joe zalały białe soki akurat wtedy, gdy zacisnął on mięśnie pośladków. Jego ręka trzęsła się na własnym nabrzmiałym zaczerwienionym penisie, a palce drugiej odbijały ślady paznokci na ciele Lamberta. Zacisnął powieki, wygiął się w łuk i z trudem krzyknął jego imię. Wytrysnął na swój brzuch, ale siła eksplozji ozdobiła także tors Lamberta.

- Kocham cię. - Westchnął piosenkarz, oddychając ciężko wprost do ucha Ratliffa. Łaskotał okolczykowany płatek swoim oddechem. - Kocham cię najmocniej na świecie.

To wyznanie padło wraz z ostatnią kroplą rozkoszy, jaka wylała się na brzuch muzyka. To były słowa, które wyrwały go z rozkosznej nirwany i przywróciły do rzeczywistości. Uzmysłowiły mu, że nie ma już sił; że jedyne, co jest w stanie jeszcze zrobić, to słuchać słodkich słów wypływających z ust Adama wprost do jego świadomości. Miłość. A jednak istnieje. Daje zaczątek czemuś wspaniałemu. Bez tej miłości nasz akt nie byłby tak niewinny i czysty. Byłoby grzechem, brudem, plamą na sumieniu. Ale nie jest, bo... Ty mnie kochasz. Kochasz mnie, Adam.

Tommy Joe uśmiechnął się do swoich myśli. Uspokoiwszy oddech, zorientował się, że jego ciało, które przed chwilą było ciężkie jak ołów, teraz jest już w stanie wykonywać ruchy. Nadal trzymał Adama między udami. Nadal trzymał go w sobie! Jednak już nie oplatał go nogami. Teraz opierały się one o podłogę, a penis Adama straciwszy na objętości powoli wysuwał się z ciepłego wnętrza. Wraz z nim ciało blondyna opuszczały ostatnie soki. Brązowooki westchnął cicho. Powiódł opuszkami palców po lewym pośladku Lamberta, następnie wzdłuż boku i zatrzymał się na chwilę na najwyższym z żeber. Pod wpływem tego delikatnego dotyku Adam podniósł się i spojrzał niebieskimi oczyma w brązowe. Nie było między nimi żadnego napięcia, zawiązała się natomiast więź: bezgraniczna i widoczna tylko dla nich.

- Więc naprawdę... - Zaczął blondyn. Zastanawiał się chwilę, jak uformować dalszy ciąg pytania. - Miłość naprawdę istnieje. Kochasz mnie. - Zabrzmiało to jak stwierdzenie. Tom pogłaskał bruneta po policzku, mówiąc to.

- Tak. - Potwierdził Lambert delikatnym tonem. Patrzył na ukochanego nieprzerwanie aż w końcu ten zmusił go do przelotnego pocałunku.

- I jesteś w tym niesamowity. - Niski zmysłowy ton dotarł do uszu wokalisty przez usta, którymi pieścił wargi Ratliffa. Swe pieszczoty skierował na szyję, chcąc posłuchać seksownego basu. - Twoja miłość obezwładnia. Pozbawia wszystkich sił. - Zauważał, przyjmując kolejne pocałunki. - Pewnie dlatego nie mogę się ruszyć. - Stwierdził z uśmiechem. Spojrzał na Adama, który się zaśmiał.

- Mów dalej. - Zachęcił go brunet.

Tommy wziął głęboki oddech, ale kiedy spróbował wymówić pierwsze słowo, Lambert przegryzł jego lewy sutek. To wywołało nagłą reakcję.

- Aaałł! A niech cię! - Wrzasnął krótko, ale przyjął ból z uśmiechem. - Najwidoczniej tylko ja straciłem całą energię. Ty za to jesteś istnym demonem seksu. - Rzekł nim zdążył postawić kropkę na końcu zdania. Brunet skutecznie zamknął mu usta w gwałtownym pocałunku. Tak samo gwałtownie go przerwał.

- Mój ty gaduło. - Uśmiechnął się. W tej samej chwili poczuł zmęczenie. On też był tylko człowiekiem. Jego baterie zaczęły pulsować. ostrzegając o minimalnym stanie energii, dlatego też bez słowa położył się obok ukochanego. Leżał na wznak na panelach i oddychał głęboko, patrząc w sufit. I czuł się szczęśliwy. - To ty jesteś niesamowity. We wszystkim, co robisz. Nigdy z nikim nie było mi tak dobrze, tak niebiańsko. Jesteś aniołem, Tommy.

Gitarzysta słuchał Lamberta uważnie. Chciał zapamiętać każde jego słowo. Ostatni epitet jednak nie uradował go. Już wcześniej ktoś tak o nim mówił. Dwie osoby, które bynajmniej kojarzyły mu się z czymś pozytywnym. Na twarzy muzyka odbił się smutek. Zmarszczył brwi i odwrócił się tyłem do Adama, nie zwracając uwagi na twardą podłogę. Nie jestem aniołem. Mitchell, jego brat, a teraz Adam, który znaczył dla niego więcej niż pozostałe dwie postaci, a jednak znalazł się w ich gronie. Piosenkarz nie był złym człowiekiem, a teraz Joe przeczuwa, że stanie jego najbliższej osobie się coś złego. Nie jestem żadnym aniołem – powtórzył w myślach zdanie, które, chciał, by uchroniło go przed złem, by uchroniło przed złem Adama. Mrugnął przeciągle i poczuł przylegające do niego ciało. Obejmujący go od tyłu wokalista przytulił się do niego, wywołując niekontrolowane drżenie blondyna. Niebieskooki je wyczuł.

- Zimna co? - Spytał troskliwie i pocałował ukochanego w ramię.

- Tak, zimno mi. - Odpowiedział ledwo słyszalnie muzyk.

- Jak chcesz, możemy... - Zaczął Lambert, ale zamilkł, kiedy poczuł dłoń brązowookiego na swojej przykrywającej jego brzuch.

- Nie mam już sił. Chciałbym po prostu zasnąć. Tutaj. Teraz. Zaśniesz ze mną? ...proszę. - Poprosił spokojnie.

Adam spełnił to polecenie. Wyciągnął rękę w stronę łóżka. Zobaczył zwisający z niego koc. Szarpnął, by go przyciągnąć. Coś go przygniatało, ale siła Lamberta wygrała z siłą przedmiotów, które zajmowały łóżko. Tymi przedmiotami były pękate torby podróżne. Spadły z hukiem na podłogę, ale piosenkarz tego nie zobaczył. Za bardzo skupiał uwagę na ukochanym. Okrył jego i siebie jednolitym grubym wiśniowym kocem tak szczelnie jak potrafił. Potem ponownie przytulił Tommy'ego Joe. Słuchał jego wyrównanego oddechu. Domyślał się, że już śpi. Sam nie chciał zasnąć. Chciał pilnować swojego skarbu i nie spuszczać go z oczu.

Tom nie był w pełni jego. Ratliff nie darzył go tym samym uczuciem – co do tego Lambert nie miał złudzeń. Istniała jednak obietnica, którą złożył sobie i jemu, o której wiedziała też Leila – jego matka. Obietnica ta zawierała się również w prośbie chłopaka o czekoladowych oczach: kochaj mnie. Będę cię kochać i nie przestanę. Jesteś całym moim światem.



piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 62 - Miłością pisane

Kochani Czytelnicy!
Przypominam że KOMENTARZE MOŻNA DODAWAĆ ANONIMOWO!
Pozdrawiam Marty :*
Dianko Bernat! Cały czas myślę nad tym gwałtem. Nieźle mi dajecie do myślenia tymi swoimi komentarzami. To właśnie dzięki komentarzom pojawiają się moje pomysły, właśnie dlatego Was o nie proszę. Oby były jak najdłuższe. I wcale się nie gniewam, że późno. Ważne, że w ogóle! Bardzo dziękuję za cierpliwość i uznanie.
Glamgirl17 Ja też kocham listy. Bardzo żałuję, że w „realu” nikt już ich nie pisze. I ja kiedyś pisywałam :) Kocham ten motyw, bo jest to takie romantyczne. Specjalnie dla fanów listów ten właśnie odcinek.
Grey Wolf! Drogi Wilku! Witam Cię w kółeczku blogerów-Adomiarów :*. Twój tytuł kojarzy mi się z genialnym serialem „Skazany na śmierć”. I równie przyciąga. Już tam wpadłam, napisałam, co trzeba, mam nadzieję, że nie popsułam szyków.

Dosyć, teraz Adommy. Usiądźcie zanim przeczytacie. Nic nie pijcie, nie jedzcie. Głęboki oddech iiii...

Rozdział 62
Miłością pisane

Krople deszczu nieprzyjemnie pukały w wielkie balkonowe okno. Burzyły panujący w domu spokój, chcąc wprosić się do ciepłego wnętrza. Ta depresyjna aura dotarła do uszu Tommy'ego Joe, który zsunął się z oparcia kanapy i leżał teraz skulony na jej siedzeniu. Gwałtownie otworzył oczy wyrwany ze snu. Nadal był zmęczony, ale przetarł powieki i już nie wrócił do słodkiego letargu. Przeciągając się, podszedł do balkonowych drzwi i rzucił okiem na deszcz. Nie lubił go. Tego rodzaju opad zawsze kojarzył mu się z melancholią i depresją, z której przez całe życie próbował się wyrwać.

Mimowolnie pomyślał o Adamie, który jako jeden z niewielu, a ostatnimi czasy jedyny człowiek, wnosił ciepłe barwy do jego życia. Ciągle jesteś tak daleko? Tęsknię za tobą. A ty nadal nie wracasz. Pozostawało mu tylko czekać. Nie chciał przez ten czas wpatrywać się w zmywający brud z ziemi deszcz. Mówią, że deszcz jest oczyszczeniem dla naszej Ziemi. Nie chcę takiego oczyszczenia. Wszystko, co nas otacza, powinno zachować historię. Tak, jak ludzie – wspomnienia. Nawet te złe, najgorsze. To jest podstawą naszej nauki. Patrząc wstecz, uczymy się na błędach. Uczymy się ich nie popełniać. Chcę pamiętać wszystko. Zawsze. Chcę pamiętać Adama. Bo on też odejdzie z mojego życia. Nie zmyje go żaden deszcz.

Muzyk krążył po pokoju bez celu. Kiedy mu się to znudziło, wybrał drogę do kuchni. Pójście tam też było bezcelowe, jednak nie wiedział, jak inaczej zająć sobie czas. Wszedł na korytarz i spojrzał w stronę drzwi, które łączyły jego mieszkanie z korytarzem prowadzącym do windy i klatki schodowej. Ekspozycję przedpokoju psuł widok dwóch czarnych toreb podróżnych. Na podłodze leżały też porozrzucane listy. Zirytowany tym bałaganem Tommy skierował się w tamtym kierunku. Odgarnął włosy z czoła i oparł się o szarą ścianę, by zsunąć się po niej na podłogę pokrytą panelami koloru orzecha. To właśnie one rozjaśniały całe mieszkanie, podczas gdy ściany tłumiły tę pozytywną energię zasmucając swoimi wyblakłymi kolorami. „Nie ma sensu nic zmieniać” – mówił zawsze Tommy, a potem ochrzaniał sam siebie za brak zmian we własnym otoczeniu. Usiadł na podłodze, by pozbierać pocztę. Robił to ślamazarnie i leniwie, przekładając z jednej ręki do drugiej każdą kopertę po kolei. Niektóre były blisko, po inne musiał się wychylać. Pozbierał już wszystkie, kiedy zauważył jeszcze jedną. Nie była biała jak pozostałe, ale fioletowa. Leżała także o wiele dalej, co zdziwiło Ratliffa, który właśnie przypomniał sobie swój niefortunny upadek. Koperta leżała tuż przy drzwiach tak, jakby została wsunięta przez szparę między nimi a podłogą. Nie było to możliwe ze względu na wysoki próg, jednak szpara w drzwiach znajdowała się gdzieś indziej – tuż pod zamkami. Był to ślad po ślusarzu, który został wezwany przez poprzednich właścicieli. Tommy jednak nie zastanawiał się nad tym. Wszystkie koperty złożył w jeden stosik, a po tę jedną, która leżała dalej, specjalnie wstał. Dołączył fioletową kopertę do pozostałych, kładąc ją na wierzchu. Później je sprawdzę – postanowił i wrócił z powrotem do salonu. Tam położył pocztę dokładnie w jednym z rogów niskiego stolika. Zaczekam na Adama. Pewnie już wraca. Tyle czasu minęło... Spojrzał przez okno na pustą ulicę. Brakowało mu w tym widoku białego Maserati przecinającego kałuże. Posmutniał z tego powodu, ale jego myśli wciąż krążyły wokół fioletowej koperty, która nęciła swoim kolorem. Przyciągała go. Przygryzł wargę, kiedy, odwracając się, rzucił na nią okiem. Eee... No dobra. Przewrócił oczami i podszedł do stołu. Nim wziął pożądany przedmiot do ręki, postukał w niego palcami. Niewątpliwie był to list. Nigdy nie dostał listu, a teraz leżał on na wierzchu stosika rachunków na drewnianym blacie. Wziął go i obejrzał z zaciekawieniem. Nie widniał na nim żaden adres. Nie mógł więc dostarczyć go listonosz. Musiał zostać podrzucony przez osobę prywatną, przez... Leilę? Podpis w rogu na odwrocie liliowego papieru dobitnie informował, kto jest autorem listu, nadawcą. Osobą, której w ogóle nie znał. Leila? Kim jest Leila? Nie znam żadnej. Mógłby powiedzieć, że to jakaś fanka Mouthlike, jednak wykluczył taką myśl. Nikt bowiem, kto był związany z zespołem, nie znał jego adresu. Nikt prócz jego byłej szefowej, z którą podpisywał umowę.

Ochrona danych osobowych. A może ktoś mnie śledził? Jakaś tajemnicza wielbicielka? Uśmiechnął się mimowolnie i zabrał do otwierania koperty. Rozwinął dużą kartkę, która najpierw została pognieciona, a potem wygładzona, by łatwo weszła do opakowania. Już pierwsze wyrazy zapisane tak pokrętnym pismem jak na kopercie, wprawiały go w nieme zdziwienie, potem szok, bezdech, zawroty głowy. Wiedział jedno: ten list nie był przeznaczony dla niego. Ten list był O NIM. A treść...

Kochana Mamo,
pamiętasz, jak mówiłaś, że miłość zawsze przychodzi sama? Sama znajduje czas i miejsce. I ujawnia się w człowieku, kiedy ten nawet się jej nie spodziewa. Miałaś rację. To się dzieje tak, jak opisywałaś. Dokładnie tak samo.
Poczułem to. Chociaż przedtem mi się zdawało, te zwidy już nie są fałszem. Dopiero teraz czuję, że to prawdziwa miłość. Jest tak, jak mi tłumaczyłaś: to uczucie rozwijało się we mnie. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło, a potem... Po prostu eksplodowało! Dotarło do mózgu i wypełniło mnie całego. Czuję to, Mamo. Zakochałem się i chcę, żeby to uczucie żyło we mnie do końca życia. Mojego życia i Jego życia. Chciałbym, żeby to życie było Nasze. To nie jest takie proste...
On... Tommy Joe. Jest piękny, mądry, niesamowicie utalentowany, jest... O niebo lepszy od ideału, który sobie wyobraziłem. Kocham wszystko, co jest Jego częścią. Kocham Go. Czy to możliwe? Czy Tobie też zapiera dech, kiedy tata jest blisko Ciebie? Czy czujesz, że chcesz być z nim na zawsze i chronić go przed całym światem? Wiesz, kiedy jestem blisko Tommy'ego, cały ten świat przestaje dla mnie istnieć. Jest tylko On. Uwielbiam wszystkie spojrzenia jego cudownych brązowych oczu, w których się gubię. Uwielbiam...

Treść trafiała prosto w serce blondwłosego muzyka. Kroiła je na mikroskopijne kawałeczki, sprawiając niewyobrażalny ból. Przestał czytać, nie mogąc złapać oddechu. Przyłożył dłoń do ust, głośno łkając. Twarz mokra od łez była zaczerwieniona, a Tom już nie stał, nie siedział też na fotelu, jak przy otwieraniu koperty. Teraz siedział skulony między kanapą, a stolikiem z czarnego drewna, na którym wiecznie zbierał się kurz. Nie mógł się opanować. Nie, kiedy własne myśli raniły go jak szpilki wbijane w najwrażliwsze części własnego ciała. Jeszcze boleśniejsze okazało się przelotne spojrzenie na dolną krawędź papieru:

Kocham Cię i zawsze będę,
Adam.

Tak doskonale wyżłobione litery imienia, które wydawało mu się najpiękniejszym na świecie. On mnie kocha. Zakochał się we mnie. Adam... Nie zauważyłem tego. Jestem cholernym naiwnym idiotą, który ślepo wierzył, że facet, który jest moim przyjacielem. Który jest gejem! Którego prosiłem, by... Och! Jestem cholernym, pieprzonym... Zabrakło mu epitetów, by określić własną osobę.

- KURWA! - Zaklął i już zamierzał zgnieść list, by w ten sposób go zniszczyć, ale nim to zrobił, rzucił okiem na urywek, na którym skończył czytać. Wznowił swoją lekturę, mając nadzieję, że w zakończeniu przeczyta, że to żart lub pomyłka. Płomyk nadziei gasł z każdym następnym słowem.

...uwielbiam Jego niski głęboki głos, który tak pięknie intonuje moje imię, a wszystkie Jego słowa trafiają prosto do mojego serca i przyspieszają jego bicie tak, że chce wyskoczyć mi z piersi. Chwilami nie wiem, co się ze mną dzieje... Przy Nim wszystko przestaje się liczyć. Wszystko, co dotychczas kochałem i czym chciałem dzielić się z wszystkimi ludźmi – teraz tym wszystkim Chcę dzielić się tylko z Nim. Tak, jakby całe moje życie należało do Niego. Tak, jakbym należał do Niego.
Pamiętasz jeszcze moją ulubioną bajkę z dzieciństwa? Wiem, że moje życie Nigdy nią nie będzie. On nic nie wie. Tommy nie jest taki jak ja i nigdy taki nie będzie. Nigdy nie dowie się, że go kocham. Cały czas próbuję złamać bariery, jakie Go otaczają i walczę. Zawsze mi mówiłaś, żeby się nie poddawać. Ale to jest właśnie czas, by to zrobić. Czuję to. Wiem, że nie jest mi dane być szczęśliwym, ale jest coś, co da mi to szczęście. Nawet, jeśli Tom nie będzie nic wiedział, nie przeszkodzi mi to uczynić go szczęśliwym. Kiedy przy nim jestem, daję mu wszystko, co mam. Daję mu siebie i nie pozwalam, by był smutny. Mam nadzieję, że to mi wystarczy. Mam nadzieję, że wspomnienie jego uśmiechu pomoże mi, kiedy się rozstaniemy, a to nastąpi. Wiem o tym.
Mamo, Twoje rady zawsze mi pomagały. Są bezcenne. Potrzebuję ich jak potrzebuję autorytetu, którym dla mnie jesteś. Powiedz mi, co o tym wszystkim myślisz? Czy robię właściwe? Okłamuję Tommy'ego chociaż obiecałem mu, że nigdy tego nie zrobię. Proszę, daj mi radę, która pomoże mi pozostać tylko przyjacielem mężczyzny, w którym się zakochałem.

Kocham Cię i zawsze będę,
Adam.

- Nie! Adam, dlaczego...! - Nowy strumień łez wylał się z oczu blondyna. Był zrozpaczony, rozdarty na pół. Czuł, że przyjaźń, którą żył przez ostatnie kilka najwspanialszych miesięcy swego życia, właśnie prysła jak bańka mydlana. Zanosił się głośnym płaczem, a słuchały go tylko ściany, zagłuszał deszcz, którego krople biły w szybę.

Tommy Joe skulił się na podłodze. Spróbował opanować oddech, który wciąż był zbyt płytki. Przyłożył wilgotną od łez kartkę do serca, a następnie zwinął ją w kulkę, wyładowując na niej cały swój gniew. Zamknął oczy. Nie miał już sił. Łez też zaczynało brakować. Teraz się cieszył, że pada. Wierzył, że ktoś tam w chmurach – nieważne: Bóg, diabeł, duchy czy jakieś niewidzialne istoty, w które wierzą ludzie – ktoś z otaczającej go przestrzeni w zamienił jego łzy w deszcz. Tylko on przynosił mu w tej chwili ulgę. Tylko deszcz był mu przyjacielem.

- Nigdy się nie zakocham. Nigdy już nie pozwolę nikomu się we mnie zakochać. Moje życie będzie wypełniała tylko muzyka. Nie chcę nic innego. Nie chcę nikogo. Nie chcę...

...Adama. Był zbyt wspaniały. A ja po raz pierwszy złamałem złotą zasadę „nie ufaj nikomu”. Zaczarowałaś mnie swoją dobrocią. Zahipnotyzowałeś troską. Wszedłeś w moje życie bez pozwolenia, a ja byłem tak naiwny, że pozwoliłem ci zostać. Pozwoliłem ci przekroczyć granicę naszej znajomości, przyjaźni. Wkroczyłeś w moją strefę bezpieczeństwa, naruszyłeś barierę intymności. Zakochałaś się we mnie! A ja nie zrobiłem nic, by temu zapobiec. Naiwnie wierzyłem, że powiesz mi, jeśli coś będzie nie tak. Okłamałeś mnie. Nie pierwszy raz, ale już ostatni.

- Już ostatni.

Z trudem podniósł się z twardej podłogi, która w tym miejscu była pokryta dywanem. Wyczołgał się z pomiędzy stolika i sofy. Przyjął postawę stojącą i podszedł do szklanych drzwi, wychodzących na balkon. Przykleił swój gorący policzek do lodowatej szyby. Dopiero wtedy odczuł ulgę. Oparł całe swoje ciało o drzwi. Słuchał zawodzącej melodii wygrywanej przez deszcz. Usłyszał w niej swoją historię:

Zawsze samotny... Jeździec pustyni.

Zaczął szeptać w spokojnym letargu:

Nigdy nigdzie nie zapuszczał korzeni.
Spotkał pielgrzyma na drodze piaszczystej.
Pielgrzym ten nie miał duszy zbyt czystej.
Obiecał niebo, raj, nigdy braków.
Jeździec uwierzył – zawrócił ze szlaku.
Od teraz razem, w przyjaźni, jak braty.
Jeden dla drugiego wkrótce stał się katem.
Nagle przez pielgrzyma jeździec zza pleców wzięty
ostrym sztyletem mocno został pchnięty.
Pielgrzym zdradził, zabił, obrabował.
Jeździec umarł, bo przyjaźni spróbował.
Ty chcesz być jeźdźcem? Bądź jeźdźcem samotnym.
Tylko samotnym, bo taki życia godny.

Zacisnął opuszki na szybie, a potem rozluźnił palce. Starał się wsłuchiwać w deszcz. Jego melodia została zagłuszona przez otwierające się drzwi do mieszkania. Szybkie trzaśnięcie i głośne rzucenie portfela i kluczy od auta na szafkę poniżej wieszaka. Potem Tommy zarejestrował głośne kroki. Coraz głośniejsze. Wróciłeś. Wróciłeś, kiedy przestałem chcieć, żebyś wrócił.

- Tommy? - Głos nosił w sobie ostrożność.

- Pielgrzymie, pielgrzymie, trafisz do piekła. Od kary żadna grzeszna dusza jeszcze nie uciekła. - Blondyn zanucił, wymyślając własną melodię do własnego tekstu.

- Tommy, coś się stało? Co się dzieje? - Jeden krok wystarczył, by twarz muzyka zmarszczyła się w nowym bólu.

- Nie zbliżaj się! - Podniósł głos. Adam zamarł na miejscu. Strach czaił się w jego spojrzeniu.

Ratliff odkleił się od zimnej szyby. Odwrócił się i podszedł do Adama. Nie obdarzył go żadnym spojrzeniem twarzy wypranej z uczuć. Zaschniętej od łez, które nadal czaiły się gdzieś tam w kącikach. Wykonał natomiast inny gest: złapał zdziwionego Lamberta za rękę i otworzył jego dłoń; umieścił w niej małą kulkę zrobioną z papieru.

List. Nigdy nie powinienem go napisać. Autor listu, pisząc go, nie wiedział, że ten mały kawałek papieru, który zmieścił się w jego dłoni, wszystko zniszczy. Teraz już wiedział, że był on niczym kula armatnia na wojnie. Tom zniszczonym celem. Zaciekłymi wrogami: serce i umysł Lamberta. Nie chciałem cię zranić – pomyślał zrozpaczony piosenkarz, patrząc jak jego ukochany odwraca się i odchodzi w stronę balkonu.

- Tommy, kocham cię! - To wyznanie ozdobionej melodyjnym głosem i wypowiedziane zbyt szybko zatrzymało rękę gitarzysty w powietrzu – w połowie drogi do klamki balkonowych drzwi.

Brązowooki powoli dotknął lakierowanej klamki i pogładził ją palcem. Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Właśnie usłyszał miłosne wyznanie. Spodziewał się go, ale ono i tak wywołało zdziwienie. Co miał teraz zrobić? Co mam ci odpowiedzieć? Zamknął zmęczone oczy, a potem ponownie je otworzył.

- Ja... Wiem o tym. - Rzucił i nacisnął klamkę. Zamierzał wyjść na deszcz, by obmyć się ze smutku. Drzwi otworzyły się, a kilka kropel wody ozdobiło podłogę.

- Nie planowałem tego! - Adam mimowolnie podniósł głos. Nie mógł pozwolić, by Tommy tak po prostu uciekł. Jednocześnie był zaskoczony jego reakcją na listowne wyznanie. Lambert miał nadzieję, że blondyn zacznie krzyczeć, obwiniać go o całe zło tego świata, być może nawet wyrzuci za drzwi. Ratliff był spokojniejszy niż zazwyczaj. Był cieniem człowieka. Całe życie zostało z niego wyssane. Słaniał się na nogach.

- To też wiem, Adam. I zupełnie nie wiem... - Głos mu się załamał. Zacisnął palce na klamce, by zaczerpnąć trochę siły i odwagi. - Nie wiem, co mam z tym zrobić... - Powiedział przez łzy i szarpnął drzwi. Wybiegł prosto w deszcz i zatrzymał się na balkonowej barierce. Zaczął płakać, ale jego łzy od razu zmywał deszcz. Drżał. Zimno i rozpacz skumulowały się w jego ciele, więc skrzyżował ręce na piersi i spróbował to drżenie opanować.

Lambert także wybiegł na balkon. Obawiał się, że Ratliff sobie coś zrobi; że przejdzie przez barierki i skoczy w ciemność. Muzyk nie zdobył się na nic podobnego. Stał w deszczu i szlochał jak pies zraniony w łapę. Jego ból odbił się na piosenkarzu. Zdjął on swą kurtkę, której w pośpiechu zapomniał zostawić przy wejściu. Podszedł do Ratliffa i troskliwie go nią okrył. Sobą się nie przejmował. Dla niego ukochany już dawno stał się ważniejszy niż własne zdrowie. Przygarnął go do siebie, delikatnie obejmując w okolicach brzucha. Gitarzysta momentalnie odwrócił się, by przyjąć odrobinę ciepła. Przytulił się do masywnej klatki piersiowej i zagłębił głowę w miejscu między obojczykiem a szyją Adama. Spróbował opanować oddech i uspokoić rozdygotanie ciało. Lambert pomagał mu swoim dźwięcznym kojącym głosem.

- Tak bardzo cię przepraszam, Tom. Wiem teraz, że wszystko zniszczyłem. Próbowałam za wszelką cenę być tylko twoim przyjacielem, ale to okazało się trudniejsze niż myślałem. Zrozumiem, jeśli mnie znienawidzisz. Zniknę z twoich oczu, jeśli tego pragniesz. Powiedz tylko słowo, Tommy. - Oczy zaszkliły mu się od tych słów. Głaskał teraz blondyna po wilgotnych włosach, a kiedy ten odsunął głowę, by móc na niego spojrzeć, z niebieskich oczu popłynęły strużki łez. - Nie wytrzymam dłużej twojego milczenia. Powiedz mi, jak bardzo mnie nienawidzisz. - Zażądał dobitnie, ale Joe nie odpowiedział. Wysunął tylko dłoń, by dotknąć nią mokrego policzka bruneta. Lambert wtulił się w nią, chłonąc przyjemny dotyk. Zamknął oczy, by wyostrzyć inne zmysły.

- Chciałbym cię nienawidzić, ale nie potrafię. Chciałbym winić cię za kłamstwo, za brak zaufania, za nieszczerość. Cholera, chciałbym wysłać cię do wszystkich diabłów, ale nie potrafię! Byłem zbyt naiwny, myśląc, że się we mnie nie zakochasz, jeśli zaproponuję ci nasz układ. Byłem zbyt ślepy, nie widziałem jak na mnie patrzysz, a teraz... Teraz jestem zbyt słaby, by kazać ci odejść. Nie mogę ci na to pozwolić, bo potrzebuję cię, Adam. - Wyznał i kolejny raz mrugnął. Deszcz lał nieubłaganie, zalewając twarze obydwu mężczyzn. Mimo tej przeszkody Adam zdołał spojrzeć na Ratliffa. Był oniemiały z wrażenia. Ostatnie słowa zrozumiał z prawdziwym trudem. Nie uwierzył w nie.

- Potrzebujesz mnie? Dlaczego? Przecież cię zawiodłem. Zraniłem! Zakochałem się w tobie! Jestem... Powinienem być dla ciebie nikim, a ty...

- Potrzebuję cię. - Powtórzył blondyn i tym razem już na dobre zamknął oczy. Tych słów był pewien. Adam nadal był jego przyjacielem. Nawet, jeśli jego uczucia były inne. Nawet, jeśli oczekiwał więcej. Nie mogę cię zostawić. Ty mnie nie możesz zostawić. Dzięki tobie przestałem się lękać. Nie chcę się więcej bać. Nie chcę...

W tej chwili przestał myśleć. Umysł wyłączył się, kiedy Ratliff poczuł obezwładniający dotyk miękkich ust na swoich ustach – delikatny i zmysłowy. Pełen miłości. Muzyk objął Lamberta za szyję i przyciągnął do siebie. Adam zrobił to samo: ciasno oplótł rękoma niższe partie pleców gitarzysty. Pochłonięty pocałunkiem pociągnął ukochanego w swoją stronę. Ten ruch spowodował, że kurtka, która miała chronić Tommy'ego Joe przed deszczem, spadła na mokry beton. Oboje przemoknięci do suchej nitki weszli do mieszkania. Adam zamknął za nimi drzwi, by zimno i deszcz nie wdzierały się do środka. Na suchą od wewnątrz szybę pchnął blondwłosego chłopaka i z dziką namiętnością wdarł się w jego usta. Tommy nie protestował. Oddawał pieszczotę, łącząc spragnione języki to w swoich ustach, to w ustach Lamberta. Jęczał, kiedy pragnął więcej. Stracił oddech i zaszumiało mu w głowie. Adam przeszedł wtedy do szyi, którą zaczął obdarowywać najznakomitszymi pocałunkami.

- Kocham cię, Tom... - Wyznał wokalista, pragnąc usłyszeć to samo.

W tej chwili Joe otworzył oczy. Dotarło do niego sens tych słów. Kochasz mnie, a ja? Co mam ci odpowiedzieć na te słowa? Nigdy nie zakochał się w mężczyźnie. Nigdy z żadnym nie miał tak bliskiego kontaktu. Teraz trzymał jednego w ramionach i pozwalał się pieścić w sposób, którego przedtem nigdy nie odczuł od żadnej kobiety. Zamarł, kiedy ta myśl dotarła do jego mózgu, ułożyła się w zakamarkach tymczasowej pamięci i nie zamierzała zniknąć. Był podniecony i chciał więcej, ale ogarnęła go niepewność – chciał przestać. Musiał sobie powiedzieć, co ten krok dla niego oznacza. Musiał także wytłumaczyć to Adamowi nim zabrną za daleko i znów pojawią się niedomówienia. Lambert zauważył jego napięcie. Z miną wyrażającą niezrozumienie spojrzał na niego swoimi przenikliwymi niebieskimi oczami.

- Adam... - Zaczął blondyn i odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać oczekującego spojrzenia. Spuścił głowę i zamilkł.

- Co jest nie tak? Nie chcesz...?

- Nie, nie. Bardzo chcę, tylko... Myślę że dla ciebie to oznacza coś innego niż dla mnie. Ja... Ja nigdy nie zakochałam się w drugim mężczyźnie... Rozumiesz? - Nie próbował dokończyć. Zawsze męczył się, kiedy mówił o uczuciach. To zawsze sprawiało mu problem. Miał nadzieję, że Adam zrozumie go bez słów. Przecież nadal był jego przyjacielem.

- Tommy? Hej... - Lambert usiłował złapać wzrok ukochanego, lecz dopiero, gdy uchwycił palcami podbródek Ratliffa, okazało się to możliwe. - Nigdy nie prosiłem, byś mnie pokochał. I nie poproszę, bo nie da się nikogo zmusić do miłości. To uczucie przychodzi samo nawet do człowieka, który w nie nie wierzy. - Położył dłonie na policzkach Toma. Sprawił tym, że mężczyzna słuchał go uważnie. - Chcę natomiast poprosić cię o coś innego. I będę wtedy najszczęśliwszy na świecie. Tommy, pozwól mi siebie kochać.

Pozwól mi siebie kochać. Cztery wyrazy – tak mało wystarczyło, by zmieszać wszystkie myśli tłukące się w blond głowie drobnego mężczyzny. Tommy wypuścił ze świstem powietrze, ale nie napełnił płuc świeżym tlenem. Pozwól mi siebie kochać. Poczuł zawroty głowy, za którą się złapał. Niechcący strącił z siebie dłonie Adama, który w skupieniu obserwował każdy ruch Ratliffa.

Tom Joe wbił wzrok w punkt poniżej szyi Adama. To była poważna prośba. W czterech słowach zawierało się wszystko, do czego od początku nieświadomie zmierzali. Adam chciał dać Ratliff'owi wszystko. Ratliff chciał spróbować wszystkiego. Czy blondyn był na to gotowy? Poczuł przestrzeń między sobą a Lambertem i skorzystał z tej szansy ucieczki. Szybkim krokiem udał się do swojej sypialni. Musiał się zastanowić. Sam. Zamknięty tylko ze swoimi myślami. Cicho zatrzasnął za sobą białe drzwi, o które się oparł. Na posłanym łóżku wciąż leżały dwie nie rozpakowane torby z rzeczami. Wzrok blondyna nie zarejestrował ich, ukryty pod powiekami. Odetchnął głęboko, zostawiając Adama za drzwiami.

Niebieskie oczy były teraz puste. Tępo wpatrywały się w ulewę za oknem. Co innego mu pozostało? Czy miał jeszcze na co czekać? Tommy wydawał mu się odległy chociaż przed chwilą był tak blisko. Jeszcze nigdy w ten sposób nie płacił za swój błąd. Właśnie odstawił narkotyk, od którego się uzależnił. Głód się nasilał i miał już nigdy nie zostać zaspokojony. Lada chwila miało się rozpocząć delirium Lamberta – okres odstawienia objawiający się drżeniem z tęsknoty i białą gorączką z powodu utraty niepozornego muzyka. Tak bardzo chcę cię w moim życiu. Nie opuszczaj mnie, Tommy. A jedyne, co mógł teraz zrobić, to czekać i obserwować destrukcyjną siłę deszczu spadającego na pozostawioną na betonie czarną kurtkę.

----------
Przytoczony wiersz o tytule "Samotny Jeździec" autorstwa GlamtasticGirl