piątek, 28 października 2016

Rozdział 66 - DarkRoom

Wróciłam! Oczywiście odpowiem na Wasze pytania z rozkoszą!
Najpierw Diana Bernat:
Co Adamowi przytrafiło sie w darkroom'ie, że obiecał sobie tam nie wchodzić?
Tego być może dowiecie się później :P
Co czeka tam Tommy'ego?!
Odsyłam do dzisiejszego odcinka :*
miu zic / Marta:
Jesteś zwyciężczynią konkursu! Nagroda jest podwójna. To dedykacja do odcinka 66. oraz odpowiedź na jakiekolwiek twoje pytanie dotyczące czego tam chcesz (oprócz dalszej fabuły MZI oczywiście). Pytaj więc!
Tak, Adam nie oderwał żadnych kostek, to była taka ściema :)
Powinnaś więcej ufać swojej pamięci :)
Dominika:
Oczywiście! Kto pyta nie błądzi, a ja lubię odpowiadać na pytania. Wybrałam Gospodarkę Przestrzenną na Uniwersytecie Przyrodniczym :) Jeszcze nie wiem, co z tego będzie, ale nadal interesuję się tym kierunkiem :)

Ze specjalną dedykacją dla Czytelniczki Marty!
Marto, mam nadzieję, że „DarkRoom” przypadnie Ci do gustu.


Rozdział 66
DarkRoom

To był dark-room. W tym pomieszczeniu goście klubu bez skrępowania zaspokajali swoje żądze. Najwięcej było par homoseksualnych, ale zdażały się też „trójkąty”. W wydzielonych pokojach natomiast znajdowały się pary chcące zaznać większej prywatności.

Tommy Joe stał osłupiały. Starał się nie patrzeć na do połowy rozebrane lub całkowicie nagie ciała w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach należące do mężczyzn. To był klub dla homoseksualistów – także lesbijek, ale nie spotkał ich tu zbyt wiele. Muzyk spojrzał na Jasona, który podszedł do niego na niebezpieczną odległość. Wytrzeźwiał w jednej chwili, chociaż równowaga wciąż była zaburzona.

- Mieliśmy tylko zatańczyć, po cholerę mnie tu przyprowadziłeś? - W głosie Joe miał zabrzmieć gniew, ale to, co udało mu się wydobyć ze swego gardła, przypominało tylko pijany bełkot. Jason zaśmiał się i pogładził opuszkami palców jasny policzek blondyna.

- Twoje ciało prosi o więcej, kochanie. - Długie szczupłe palce zawędrowały do szyi i ujęły podbródek. Zmusiły brązowe ocy do kontaktu wzrokowego.

- Jason, ja nie jestem... - Spróbował wytłumaczyć się Tom, ale Jason nie pozwolił mu wyznać prawdy o sobie.

Flowers przejął inicjatywę i szarpnął za poły czarnej koszuli Ratliffa, by przyciągnąć go do siebie. Nie wysilił się, by wysłuchać protestu niższego mężczyzny. Jego pragnienia zdobyły górę nad umysłem, kiedy wpił się w bezwstydnie napuszone wargi muzyka, który był zbyt słaby, by wyrwać się z uścisku.

- Tommy?! Co ty tu... - Gitarzysta usłyszał nagle głos, który tak bardzo pragnął usłyszeć od chwili poznania Jasona. Ten głos dał mu siłę, by brutalnie odepchnąć od siebie napalonego Flowersa.

Adam? Adam, nareszcie jesteś! Tommy ucieszył się w myślach, co odbiło się na jego twarzy i spowodowało zaskoczenie w spojrzeniu Jasona. Joe odwrócił się szczęśliwy do Lamberta, ale to szczęście wyparowało z niego, kiedy dostrzegł żal i cierpienie w niebieskich oczach.

- Jak mogłeś...? - Powiedział słabo wokalista, kiedy muzyk do niego podszedł.

Tommy nie wiedział, o co chodzi. Czyż jego przyjaciel nie cieszył się, że w końcu go znalazł? Że mogą kontynuować wspólną zabawę w podbijanie parkietu? Zamiast takiej propozycji Tommy otrzymał wodę, którą Adam niemal przebił przez jego szczupły tors w gwałtownym pchnięciu. Ratliff tkwił w niezrozumieniu. Zarejestrował, jak Lambert w pośpiechu się wycofuje, a potem wybiega z ciemnego, gorącego pomieszczenia naznaczonym neonami tunelem. Z małym opóźnieniem blondyn uzmysłowił sobie, że jego przyjaciel go zostawił. Tutaj, w tym ciemnym dark-roomie, w gejowskim klubie, w dzielnicy Burbanku, której w ogóle nie znał. Niewiele myśląc, puścił się w pogoń; próbował się nie przewrócić. Szumiało mu w głowie, a oprócz kującego umysł pytania „czemu Adam mnie zostawił?” przebijał się dochodzący z oddali głos:

- Hej! Zdradź mi chociaż swoje imię?! - Ten głos należał do Jasona. Został on w tyle, pozostawiony samemu sobie, zmuszony szukać innego towarzystwa.

Tommy Joe poszukiwał Adama. Zaszklone oczy widziały rzeczywistość jak przez mgłę. Nie mogły odnaleźć czarnowłosego, który zbuntowany i zraniony brnął przez tłum. Blondyn kierował się w stronę wyjścia. Przeczuwał, że właśnie tę drogę wybrał jego przyjaciel i że odnajdzie Lamberta, jak ten odnalazł go przed chwilą. Przez głowę przewijało mu się wiele myśli: obwiniał Adama za pozostawienie go na pastwę losu; siebie – za ulegnięcie obcemu mężczyźnie. Ale przecież nie wiedziałem, gdzie mnie prowadzi. Nie miałem wyboru! Wciąż jestem pijany! Sam namawiałeś mnie na drinka, Adam. To twoja wina. I o co ci chodzi? O to, że na ciebie nie zaczekałem? O to, że bawiłem się podczas gdy ty zniknąłeś na pół godziny, a może nawet więcej? O ten... Pocałunek...? Nie chciałem go, nie przewidziałem, że on może to zrobić... Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko stało się w jednym momencie: Adam zobaczył jego i Jasona. To jego głos sprawił, że oprzytomniałem. On nas zobaczył. Adam zobaczył, jak całuję innego mężczyznę. I z tego powodu jest zły? Przecież nie jesteśmy razem. To on się we mnie zakochał, a ja...

Tommy Joe jeszcze nigdy nie dokończył zdania, które opisywało jego uczucia do Adama. Nie potrafił go dokończyć tak, jak nie potrafił określić, co tak naprawdę czuje. W tej chwili jak za każdym razem wymówił sobie, że nie ma czasu rozmyślać nad takimi rzeczami. Wybiegł na ulicę i rozejrzał się wokół siebie. W następnej chwili dostrzegł Adama. Nauczył się jego sylwetki na pamięć i potrafił go rozpoznać nawet po ubiorze. Czarna czupryna, czarna kurtka z ćwiekami narzuconymi na ramiona, czarne dżinsy i wężowe buty. Pognał za nim, klnąc na siebie za to, że zostawił własną kurtkę w szatni. Na sobie miał tylko cienką koszulę i było mu strasznie zimno. Mimo to, nie zawrócił. Adam był ważniejszy. Dogonił go, a wtedy zimowy wiatr wbił szpilki w jego tors i ramiona.

- Adam! Poczekaj! Gdzie ty idziesz?! - Krzyknął, będąc już tylko kilka metrów od przyjaciela. Ten nawet nie zwolnił.

- Przed siebie. Odczep się ode mnie, dobrze ci radzę. - Adam rzucił beznamiętnie, ale było słychać, że jego głos załamał się przy końcu zdania.

- DLACZEGO?! - Tommy nie zamierzał odpuścić. Jego ton był teraz lodowaty. Adam czuł się zraniony i Tommy to zauważył, lecz stan bruneta nie wzbudzał w nim poczucia winy. Rozgniewał go. Lambert nie miał prawa się tak zachowywać. Nie miał prawa być zazdrosny. Nie należę do ciebie. Nie jestem twój. Kochasz mnie, ale to nie oznacza, że dam się zamknąć w klatce, byś tylko ty napawał mną oczy. Nie usidlisz mnie. Żaden mężczyzna nie potrafiłby tego zrobić, dobrze o tym wiesz! - Bo pocałował mnie inny facet?! - Tym pytaniem sam sobie odpowiedział. To sprawiło, że uczestnik „Idola” stanął w miejscu jak zamrożony.

Tak. Właśnie dlatego. Byłeś z innym chociaż wcześniej byłeś ze mną. Byłeś z nim mimo tego, że wiedziałeś, co do ciebie czuję. Zraniłeś mnie. Nie chcę, byś zrobił to po raz kolejny. Brunet instynktownie wyczuł ukochanego tuż za swoimi plecami. Patrzył w ziemię, by obcy przechodnie schodzący się tłumami do klubu, nie mogli zajrzeć w ozdobione łzami oczy.

- Wyszedłem, bo nie mogłem patrzeć, jak obściskujesz się z obcym mężczyzną...

- Nie jestem twój. - Wtrącił Tom, a jego przyjaciel się odwrócił. Spojrzał w zaszklone oczy, ale przez jego oblicze nie przemknął nawet cień żalu – skutecznie ignorował ucisk w żołądku.

- Masz rację. Więc wracaj tam i zrób to, co zamierzałeś. Ja nie chcę na to patrzeć. - Warknął gniewnie Lambert. Duma nie pozwalała mu na okazanie słabości. Próbował grać zimnego drania, ale takie zachowanie sprawiło tylko, że Tommy wybałuszył oczy – ta cięta riposta przelała czarę goryczy.

- CO!? - Tym razem to Ratliff warknął, co dodało jego niskiemu głosowi męskości. W drobnym ciele wszystko się gotowało. - Uważasz mnie za jakąś pierdoloną męską dziwkę?! - Wykrzyknął z niedowierzaniem i cofnął się o krok. Zadawał sobie pytanie, kiedy Lambert stracił do niego zaufanie: czy stało się to w klubie, przed którym stali; czy może już wcześniej, a Adam tylko udawał wielką miłość i bawił się nim.

- Powiedz mi, do czego służy dark-room? - Wokalista podniósł głos, zbił tym samym tekściarza z pantałyku. Ratliff poczuł się niepewnie i od razu zapragnął się wytłumaczyć.

- Ale ja nie...

- Nie odpowiadaj. Może lepiej sam tam pójdę i się przekonam. Przy odrobinie szczęścia może nawet znajdę twojego chłoptasia. Już wiem, że doskonale sprawdza się w roli przewodnika. - Lambert szybko się pozbierał. Podszedł władczym krokiem do muzyka, który niepewnie się cofał. Uchylone wargi mówiły o szoku, jaki odbił się na twarzy drobniejszego mężczyzny. Blondyn powtarzał sobie w myślach tylko niedopowiedziane zdanie: ale ja nie wiedziałem; ja nie wiedziałem; nie wiedziałem, że to dark-room! Łzy cisnęły mu się do oczu, ale zmuszał się, by je zatrzymać – by zdusić je w sobie i nie okazać słabości. Oboje nosili w sobie ten sam rodzaj rozgoryczenia, ale nie potrafili zrozumieć siebie nawzajem. Adam był zbyt przybity widokiem, a Tommy zbyt oszołomiony wydarzeniami dziejącymi się w zbyt szybkim tempie – zdarzeniami, które w ogóle nie powinny dotyczyć jego osoby, a jednak dotyczyły. Był bezradny wobec tego, w czym uczestniczył i wobec Adama, który nie pozwalał sobie nic wytłumaczyć.

Oblicze Adama miało wyraz desperacji i szaleństwa. Minął on Ratliffa, który tępo powiódł wzrokiem za jego sylwetką. „Chyba nie mówisz poważnie.” - Usłyszał za sobą, ale słowa te wypowiedziane zostały zbyt późno, nie miały też w sobie siły, by zatrzymać Lamberta. Tommy Joe pozostał sam na ulicy pełnej klubowiczów. Nie zamierzał więcej wracać do klubu. Nawet po Adama. Nie po takiej rozmowie. Kuląc się z zimna, skierował się w stronę głównej ulicy. Marzł na wietrze zimowej nocy i nawet gorące łzy spływające po bladych policzkach zmieniały się z czasem w zimne, słone ścieżki mieniące się w świetle nocnych latarni.

***

- Jeszcze jedną... Jeszcze jedną! - Pomruk poprawiony głośnym rozkazem powtórzył się już jedenasty raz. Z każdym kolejnym ręka barmana była coraz bardziej niepewna. Terrance obserwował swojego klienta z niepokojem, ale i współczuciem.

Adam potrzebował pomocy. Nie alkoholu, ale przyjaciela. Gdzie podział się twój towarzysz? Tommy, tak miał na imię? „On nie jest mój. On jest wolny. A ja muszę się z niego wyleczyć, rozumiesz? Jeszcze jedną tequilę. Jeszcze jedną!”. To była najdłuższa wypowiedź wokalisty od kiedy podszedł do baru, by odszukać Spencera. Od tego czasu siedział jak struty, a jego głowa znaczącymi gestami zaprzeczała myślom biegającym w chaosie po głowie. Tn stan zamierał tylko wtedy, kiedy mężczyzna wychylał do ust kieliszek pełen jego ulubionego trunku. Wraz z głową zaczęło kiwać się całe ciało. Właśnie wtedy Terrance postanowił interweniować. Zbliżała się godzina zamknięcia klubu, a barman coraz częściej zerkał na Adama i coraz rzadziej obsługiwał pozostałych klientów. Miał nadzieję, że Peetah zastąpi go jeszcze ten jeden ostatni raz. Spencer wyręczał się nim bardzo często, ale zawsze za sowitą nagrodę w postaci połowy napiwków. Zerknął ukradkiem na kolegę z pracy, a widząc, że ten zabiera się do realizacji nowego zamówienia, postanowił wykorzystać dobry moment na krótką wymianę zdań.

- Ostatni raz, obiecuję. - Rzekł krótko i spojrzał porozumiewawczo na drugiego barmana. Ten rzucił mu karcące spojrzenie, ale tym razem Terrance nie nosił przylepionego do twarzy uśmieszku cwaniaczka. Tym razem chodziło o coś poważniejszego. - To mój przyjaciel. - Wskazał dłonią Adama, który nachylał się nad blatem i przesuwał pusty kieliszek to w lewą, to w prawą stronę blatu. - Muszę mu pomóc. - Wyjaśnił, ale nie zjednał tą gadką starszego od siebie kolegi po fachu. Przewrócił oczami, będąc zmuszonym do przejścia do tej części negocjacji, której nigdy nie lubił. - Tylko go odwiozę i zaraz wracam. Posprzątam za ciebie bar. - Targowanie się – nie był mocny w tej dziedzinie. Nie przekonywało go powiedzenie „praktyka czyni mistrza”. Wiedział tylko jedno: Peetah jest w stanie przekonać tylko kasa. Jego spojrzenie wskazywało tylko na to hasło. Cholerny materialista. - No dobra. Połowa moich napiwków idzie do ciebie. - Godził się na to z niechęcią. To zdanie zawsze z trudem przechodziło mu przez gardło zwłaszcza że to on zbierał najwięcej bonusów.

- Trzy czwarte. - Peetah był nieprzejednany. Uciszył ponaglającego klienta machnięciem ręki i wrócił do powolnego nalewania Johny'ego Walkera do szklanki.

- Co? Dlaczego?!

- Bo chodzi o przyjaciela. To większa sprawa. - Wyjaśnił spokojnie, mając gdzieś oburzenie Spencera. Odszedł na chwilę z gotowym drinkiem i wrócił z następnym zamówieniem na dwa piwa z sokiem. Dał koledze czas do namysłu, choć był pewien, że Terrance i tym razem zgodzi się na podane warunki.

- Ale rozliczymy się jutro. I sprzątasz sam. Umowa stoi? - Kategoryczny ton nie przewidywał sprzeciwu. Peetah skinął głową, by już za chwilę móc śledzić młodszego kolegę, który przedostał się na drugą stronę lady i rozpoczął negocjacje z pijanym imprezowiczem. Zataczający się brunet szybko uległ wpływowi przyjaciela chociaż przyjął pomoc dopiero po trzeciej namowie. Mężczyźnie wyszli na zewnątrz wyjściem dla pracowników. Wyższy przytrzymywany przez niższego szukał czegoś wzrokiem. Szukał osoby, której obraz ciągle widział w myślach: zziębnięty blondyn kulący się w swoich ramionach. Lambert nie pamiętał tylko jego spojrzenia. Nie przypominał sobie, jakie emocje nosiło alabastrowe oblicze' pełne jakiej emocji były miodowo-brązowe oczy. Teraz Tommy był cieniem, który prześladował otępiały umysł.

- Leila chyba pierwszy raz zobaczy cię w takim stanie. Jeszcze jeden drink i zalałbyś się w trupa.

- Leila? - Powtórzył niemrawo Lambert i zaśmiał się, idąc w stronę, którą wybrał Terry.

- A Eber...? Chyba znowu będzie chciał dać ci szlaban. Chodźmy szybciej. Do San Diego długa droga.

- San... Ja mieszkam tutaj, Ter... - Odpowiedział z lekkim opóźnieniem. Sens słów przyjaciela w tym stanie odnajdywał po jednej minucie zamiast w mniej niż sekundę. - Z... Z NIM.

- Żartujesz! Mieszkasz w Burbanku? Poważnie? Jeśli mam cię odwieźć, musisz podać mi dokładny adres, Lambi. A teraz wsiadaj. - Otworzył drzwi swojego czarnego volvo i poczekał, aż wokalista zajmie swoje miejsce. Po chwili oboje opuszczali wąską ulicę pełną kontenerów na śmieci.

***

Cierpliwość – Tommy jej nie posiadał. Zawsze się spieszył; nigdy nie miał czasu. Dziś miał go aż za dużo. Powrót do domu nie okazał się tak trudny, jak myślał. Wezwał taksówkę, która odstawiła do pod adres, który podał. Wciąż czuł się źle. W jego krwi nadal krążyły procenty, wzbudzając zawroty głowy. A może to ac już dawał się we znaki? Zwymiotował pod blokiem. Drugi raz zrobił to w swojej własnej łazience. Mimo niezbyt stabilnego stanu fizycznego i maksymalnie rozchwianego ducha, Tommy Joe przymusił się do szybkiego prysznica. Był już śpiący – jego energia wyczerpała się w klubie, potem podczas powrotu do domu. Jej resztki wykorzystywał w tej chwili: próbując nie zmrużyć oka, czekając na Adama.

Wyrzuty sumienia odwiedziły jego głowę już kilkakrotnie. Im dłużej się zastanawiał, tym gorzej się czuł. Popełniłem błąd. Przecież on mnie kocha. To tak jakbym go zdradził. Zraniłem go. Zraniłem, a teraz każe mnie za to robiąc, co chce. I z kim chce. Ostatnia myśl była jak młot uderzający w jego głowę. Dotychczas przemierzał salon od ściany do ściany. Znalazł się na korytarzu i skulił na podłodze. Zerkał na drzwi, ale oczy ponownie zaczynały piec. A jeśli nie wróci? Jeśli... Znajdzie sobie kogoś... Innego? Nie, nie, nie! Muszę po prostu zaczekać. On nie mógłby... Wbrew sobie wyświetlał w wyobraźni obrazy, których się obawiał: Adam z innym mężczyzną; Adam dotykający innego mężczyznę w ten sam sposób, w jaki wcześniej dotykał Ratliffa; Adam dający rozkosz i odbierający ją, zadowalany przez innego. Tekściarz zastanawiał się, czy to właśnie widział w swojej głowie Lambert, kiedy zobaczył go w dark-roomie z Jasonem. Poczuł się podle. To wszystko przeze mnie. Już nigdy więcej. Co ja sobie myślałem? Żaden facet nie jest taki jak Adam. Nikt się tak o mnie nie troszczy. Nikt tak mnie nie kocha. Powinienem być tylko z nim. Nie odstępować go na krok, a teraz zniknął... Stało się. Łzy oblały policzki Ratliffa, ale wyczekiwał ich. Uspokajały go.

Łomot myśli w głowie był złudzeniem. To energicznie pukanie do drzwi wstrząsnęło chłopakiem. Po chwili dołączył do niego dźwięk dzwonka. Tommy podniósł głowę i od razu otarł policzki. Był pewien, że to Adam. Wrócił. Teraz mogę mu wszystko wytłumaczyć. Przeprosić. Adam? Otworzył drzwi, których wcześniej specjalnie nie zamykał na klucz. Nie spodziewał się zobaczyć Terrance'a. W spojrzeniu blondyna odbił się gniew, który był efektem zazdrości, ale gdy rzucił okiem na ledwo trzymającego się pionu Lamberta, jego emocje diametralnie się zmieniły. Wyciągnął pomocną rękę do Adama, ale ten ją odtrącił.

- A ciebie... Nienawidzę... - Wymruczał pijacko i zataczając się wszedł do mieszkania.

- Cześć. - Rzekł Terrance speszony, po czym zaczął się tłumaczyć. - Przepraszam na niego. Upił się, więc go odwiozłem. Podał mi twój adres.

- Tak, rozumiem. Wejdź, proszę. - Rzekł Tom zmartwiony. Był zaabsorbowany widokiem wyrywającego się Lamberta, który nadal był podtrzymywany przez czarnoskórego barmana. - Możesz go zaprowadzić do sypialni? Mi chyba na to nie pozwoli. Trochę się poprztykaliśmy.

- Jasne. - Spencer wyraźnie się ucieszył z tego pomysłu. Chciał już jechać do domu. Był padnięty po pracy. Ziewnął dyskretnie nim pozwolił Adamowi paść na łóżko. - Ciekawy pokój, wiesz? - Ogarnął wzrokiem czerwono-czarne pomieszczenie, które rozświetlały kolorowe kostki gitarowe.

- Dzięki. - Tommy stał w drzwiach. Zgasił światło w sypialni dopiero, kiedy upewnił się, że jego przyjaciel śpi i niczego więcej nie potrzebuje. Zamknął za Terrance'm drzwi i zawiesił na nim wzrok. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego. - A w zasadzie, to zaskakujący przypadek, że oboje spotkaliście się w klubie dla gejów. Myślałem...

- Och! Haha... Dobrze myślałeś! Ja tylko tam pracuję. - Mężczyzna zaśmiał się, kiedy Ratliff odprowadzał go do wyjścia. Obrzucił radosnym spojrzeniem znajomego, który poczuł się niezręcznie. Muzyk szybko poprawił szlafrok, by zakryć nagą klatkę piersiową. - Zahaczyłem się tam jako barman. Nie pracuję już w teatrze, a trzeba z czegoś żyć. Pogadałbym dłużej, ale jestem padnięty. Nie przeszkadzam już. - Postanowił się pożegnać i wyciągnął rękę do Ratliffa. Ten odwzajemnił gest, ale nie puścił, gdy tancerz chciał iść.

- Terrance. - Spojrzał mu w oczy, gdy już skutecznie go zatrzymał. - Dziękuję, że to zrobiłeś. Znaczy... Że go odwiozłeś. To... To wiele dla mnie znaczy.

- Chcesz powiedzieć, że on dla ciebie wiele znaczy? - Dopowiedział czarnoskóry nie do końca łapiąc kontekst zdania.

- Chyba... Chyba tak? - Ratliff uśmiechnął się zawstydzony. Tak, on wiele dla mnie znaczy.

- Więc dbaj o niego. Dobrej nocy. - Tym razem to nie były tylko słowa pożegnania. Terrance zniknął w korytarzu, pozostawiając Tommy'ego Joe z radą, którą ten postanowił wziąć sobie głęboko do serca.

Od tej chwili będę o ciebie dbał. Nie ważne, kochasz mnie czy nienawidzisz. Ważne, że wiele dla mnie znaczysz. Z uśmiechem zdobiącym oblicze, ale i pewnym strachem Tommy zakradł się do malutkiej sypialni – swojego dawnego „miejsca pracy”. Położył na nocnym stoliku szklankę z wodą i tabletkę na ból głowy. Następnie przykrył Adama kocem przyniesionym pod pachą. Poobserwował przez kilka sekund swojego przyjaciela, a potem przycupnął na krawędzi łóżka, by po chwili zsunąć się na podłogę i w końcu zasnąć, pilnując człowieka, który wiele dla niego znaczył.