niedziela, 25 listopada 2018

Rozdział 75 - Pustka

Cześć! Stęskniłam się za moim kochanym Adommy! Przeczytałam niedawno jeszcze raz Klatkę dla Kolibrów mojej drogiej Marony. Dlatego mam nowy odcinek, który tworzyłam tak bardzo długo, że wypadałoby go w końcu skończyć. Dopracowując każdy zwrot i wypowiedź, próbując wyrazić każdą emocję dokończyłam i napisałam od razu następny. Wyszłam z wprawy, ale jestem. Powiedziałam sobie: to opowiadanie nie jest jeszcze skończone. :/ Oceniajcie pod postem i wpadajcie za tydzień!

Rozdział 75
Pustka

- Koniec prób na dzisiaj! Jesteście wolni do końca dnia! - Reżyser podążał w stronę sceny między rzędami foteli. Kolejna próba po ostatnich dwóch udanych nie miała sensu. Było dobrze. - Jutro ostatnie przygotowania do wtorkowego show. Występy solowe. Każdy ma już wszystko wiedzieć i nie miotać mi się po studio!

Uczestnicy zbiegli ze sceny. Adam szedł ramię w ramię z Allison. Kris dogonił parę na korytarzu, kiedy wymieniali między sobą krótkie zdania.

- „Rok, w którym się urodziliśmy”. Adam, czemu robisz z tego taką tajemnicę, co? – Zawołał zza pleców Lamberta Allen. Allison uśmiechnęła się chytrze, gdyż wiedziała to, czego przez cały czas dopytywał się Kris. Tytuł piosenki, którą Adam miał zaśpiewać w tygodniu TOP8, nadał pozostawał nieznany dla niektórych uczestników – w tym dla współlokatora Lamberta.

- To wspaniała piosenka, która wzruszy wszystkich do łez.

- Och, uwierz, że sam twój widok „wzrusza mnie do łez”… - Zripostował Kris, a All wybuchnęła śmiechem. - Ty znasz moją piosenkę. - Oburzył się.

- „All she wants to do is dance”. - Zawtórowali razem Allison I Adam. Kris zdążył już pochwalić się swoim wyborem wszystkim dookoła.

- Ach, właśnie! Czytałeś rozpiskę prób? Wiesz może, który jestem na liście? - Zapytał brunet. Od rana poważnie nad czymś rozmyślał. Nad kimś.

- Masz próbę o siedemnastej, a co? - Poinformował przyjaciel.

- Nic. Muszę gdzieś jechać. - Odparł krótko.

- Hej, jedziesz do miasta? Mógłbyś mnie podrzucić do jakiegoś centrum handlowego? Przydałyby mi się nowe ciuchy. - Wpadła mu w słowo All. Miała nadzieję na wspólne zakupy. W tej paczce bowiem tylko Adam znał się na modzie.

- Wybacz, kochana. Może innym razem. Postanowiłem jechać do Burbanku. Jeśli wyjadę odpowiednio wcześnie, zdążę na próbę.

- Do Burbanku? Przecież to szmat drogi stąd! Po co ty tam jedziesz?

- Muszę się zobaczyć z Tommy'm. - Na dźwięk tego imienia Kris przewrócił oczami.

- Znowu Tommy. Masz świra na jego punkcie?

- Wiecie, jaka jest sytuacja. Wcześniej zawsze odbierał moje telefony. Czuję, że coś się stało. I muszę jechać to sprawdzić. - Postanowił. - Zobaczymy się potem, okey? Muszę ogarnąć parę rzeczy na wyjazd. - Adam pożegnał się szybko i skręcił w odpowiedni korytarz, zostawiając kumpli za sobą.

Niepokoiła go ta cisza. Minęło kilkanaście dni, a telefon milczał od chwili, kiedy Adam opuścił Burbank. Przed Allison i Krisem Adam udawał: żartował, śmiał się, zachowywał, jakby nic się nie stało. W głębi duszy się martwił. A jeśli coś się stało? Jeśli miał jakiś wypadek? W tej chwili Adam zaczął żałować, że w ogóle wyjechał. Wszedł do swojego pokoju i podszedł do szafy, z której wyjął kilka ubrań na zmianę i plecak. W drodze do łóżka zastygł.

- A co, jeśli... On wyjeżdża na zawsze?

Rzucił rzeczy na łóżko, na którym usiadł. Wyciągnął telefon. Zawahał się. Zaczął obracać urządzenie w dłoń z pochmurną miną. Miał do niego zadzwonić i po raz kolejny usłyszeć automatyczną sekretarkę? Od czasu wyjazdu Lamberta Tommy ani razu nie zadzwonił. Kiedy Adam próbował nawiązać kontakt, blondyn przerywał połączenie, nie racząc odebrać. Milion smsów z zapytaniem „Co się dzieje?” nie wyjaśniały sprawy – na żaden z nich nie dostał odpowiedzi. Korzystając z okazji, że jest sam, postanowił ponownie wybrać numer, który widniał na liście połączeń jako pierwszy. Czekał długo, a za każdym sygnałem szeptał: odbierz Tommy, odbierz, proszę.

- Tak?

- Tom! Nareszcie! Co się z tobą dzieje? Tyle razy próbowałem się z tobą skontaktować! - Adamowi spadł kamień z serca, kiedy usłyszał ten głęboki męski głos w głośniku. Głos, który tak kochał. Za chwilę jednak poczuł szybsze bicie swego serca i zdenerwowanie. Właśnie wtedy usłyszał gorzkie słowa, których nigdy w życiu nie spodziewał się od swojego ukochanego usłyszeć.

- Adam… Posłuchaj mnie. Nie powinieneś do mnie dzwonić.

- Jak to? Jesteś zajęty? Mam zadzwonić później?

- Nie, nie. Źle mnie zrozumiałeś. Nie powinieneś już NIGDY do mnie dzwonić. - Po tych słowach w słuchawce zapadła głucha cisza. Tom jej nie wytrzymał. - To koniec, Adam. Chcę zostawić wszystko za sobą i zacząć nowe życie. Proszę, nie utrudniaj mi tego. - Prośba okazała się żądaniem. Twardy ton wydawał się wyuczony, a słowa czytane z kartki. Tommy starał się być opanowany, jednak pod koniec głos mu się załamał. W słuchawce coś zaszumiało.

- Nie, Tommy. Chyba nie mówisz serio? Tom, ja nie mogę... Tommy, ja cię...

- Po prostu zapomnij o mnie. Zrób to, bo już się nie spotkamy. Tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie.

- Tommy, nie rób tego, proszę. - Błagał. Nie mógł nic zrobić prócz zgniatania w swej dłoni niewinnego telefonu.

- Przykro mi. Żegnaj, Adam.

Trzy krótkie sygnały oznajmiły zakończenie połączenia. Tommy Joe rozłączył się. Adam poczuł, że się dusi. Brak powietrza nie przestał mu doskwierać nawet, kiedy otworzył okno. Jego oczy zaszły mgłą, a z policzków zaczęły kapać łzy. W umyśle zaczęły pojawiać się wszystkie wspomnienia z uroczym blondynem w roli głównej. Kochałeś mnie. Widziałem to w towich oczach, kiedy mnie całowałeś, kiedy przedstawiałeś mnie swojemu wujostwu, kiedy na lodowisku złapałeś mnie za rękę, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Widziałem tę miłość, o której mówiłeś, że nigdy do ciebie nie przyjdzie. Nie zapomnę, Tommy. Ty też nie. Nie pozwolę ci zapomnieć.

Adam nie zauważył, jak Kris wszedł do pokoju. Kiedy się odwrócił, prawie na niego wpadł. Wybełkotał przeprosiny, ale nie odpowiedział na pytanie „Wszystko z tobą w porządku, stary?” Wrzucił portfel i komórkę do plecaka i wyszedł bez słowa. Pół godziny później wjeżdżał już na autostradę. Jego białe Maserati mijało wszystkie samochody w świetle błyszczącego na niebie księżyca.

***

Mieszkanie opustoszało. Spakowane walizki leżały tuż przy drzwiach frontowych, a Tommy patrzył po raz ostatni na swoją sypialnię. Coś miało w niej jednak zostać – wszystkie wspomnienia związane z Adamem i życiem, które właśnie zostawiał za sobą. Powoli wycofywał się w stronę wyjścia, ale wstąpił jeszcze do swojego ulubionego pokoju o czerwonych jak krew ścianach. Poszedł tam po wróżbę.

Było ich tak wiele. Kostki gitarowe zwiezione z całego świata przez siostrę stewardessę i zapisane po jednej stronie zawsze mówiły prawdę o przyszłości – przynajmniej on w to wierzył. Na ścianie było już kilkanaście dziur. Kiedy oderwał kolejną plastikową płytkę, powstała następna. Odwrócił gitarową kostkę. Pod klejem czarnym markerem wypisane było jedno słowo:
PUSTKA

Tommy Joe obrócił kawałek plastiku w dłoni. W tej chwili w drzwiach pojawił się Isaac – w pokoju, który był jego sypialnią, pozostała ostatnia torba.

- Jesteś gotowy? Ja mam już wszystko. - Isaac wziął ostatni bagaż i przy okazji ponaglił Ratliffa.

- Tak. Wynośmy się stąd. - Rzekł nieprzytomnie i poszedł z Carpenterem do wyjścia. Po drodze wypuścił z dłoni mały przedmiot, który upadł bezgłośnie na podłogę. Następna wróżba zaczęła się spełniać.

***

Białe sportowe auto pędziło szosą. Zmniejszało prędkość, gdyż zaraz zaczynał się zjazd do miasta. Był zmęczony. W nocy zatrzymał się na parkingu dla TIR-ów, by się przespać. Chciał zasnąć na dwie-trzy godziny i ruszać w dalszą podróż. Nie dość, że śniły mu się koszmary, a niewygodnie auto nie pozwalało na żadną dogodną pozycję do spania, to jeszcze obudził się dopiero rano na dźwięk klaksonu jakiegoś zdenerwowanego kierowcy na autostradzie. Od tego czasu zdążył dostać mandat za przekroczenie prędkości oraz wylać na siebie kawę kupioną na stacji. Bał się, że taki początek dnia zapowiada jeszcze więksego pecha, ale był już w Burbanku. Zbliżała się godzina dziewiąta rano, a on zbliżał się do mieszkania Tommy'ego Joe. Pół godziny później parkował auto na podziemnym parkingu w swoim zwyczajowym miejscu. Nie czekał na windę. Wspiął się na piąte piętro przy pomocy schodów. Z zapałem w sercu zadzwonił do drzwi pod numerem 515. Po kilku razach nadal nikt nie odpowiadał. Zapukał więc,potem zaczął walić do drzwi i nawoływać. Nikt jednak nie odpowiedział. Hałas wywołał tylko sąsiadkę  z mieszkania obok.

- A co pan tak wali o tej porze? - Starsza pani w szlafroku naburmuszyła się. Z zagniewaną miną spojrzała na Lamberta.

- Przepraszam panią. Muszę się dostać do mieszkania, ale mój współlokator chyba bardzo twordo śpi. - Na poczekaniu Lambert zmyślił historię, by kobieta się odczepiła.

- Albo po prostu wyszedł. Od tego pana walenia to cały blok by się obudził. Niech pan zadzwoni i pomyśli trochę o innych na drugi raz. Do widzenia. - Usłyszał złośliwy komentarz, po czym właścicielka sąsiedniego mieszkania zniknęła za drzwiami.

- Dzięki za radę! - Adam zawołał najuprzejmiej jak potrafił. - Niech cię szlag, Tommy. - Zamruczał pod nosem. W tej chwili przypomniał sobie istotny fakt. Zsunął z ramion plecak i w małej kieszonce wygrzebał klucze do auta. Do breloka przyczepione były także trzy klucze do Tommy'ego: do parkingu, do drzwi wejściowych bloku i do mieszkania. Ostatniego nigdy nie miał okazji użyć. Ten klucz przydał mu się teraz. To był prezent od blondyna, kiedy piosenkarz zmuszony był szukać kąta do spania. Wtedy pokłócił się z ojcem. Wtedy Tommy okazał się prawdziwym przyjacielem i przyjął go pod swój dach. Wszedł do mieszkania, przypominając sobie dzień, w którym przekroczył ten próg po raz pierwszy. Atmosfera bardzo się zmieniła. Teraz było tu pusto, obco. Adam poszedł do sypialni, ale zastał tu nieskazitelny porządek. Zajrzał do szaf, które okazały się puste. Łóżko nie było zasłane. Pościel została schowana jakby mebel dopiero przywieziono ze sklepu, jakby nikt nigdy tu nie spał. Lamberta przygnębił ten widok. Poczuł ucisk w gardle. Poszedł do pokoju, który dla Tommy'ego był jaskinią, w której się chował, by tworzyć swoje teksty. Ten pokój zasmucił go jeszcze bardziej. Zaświecił lampę nocną i usiadł na łóżku.

- Cholera. - Rozejrzał się po pokoju. Idealny porządek mąciła jedna płytka, która najwyraźniej odpadła od ściany. Podszedł, by ją podnieść. Zauważył, że ktoś coś na niej napisał.

PUSTKA

Takie słowo odczytał. Napisane czarnym markerem opisywało zarówno stan całego mieszkania jak i duszy bruneta. Zostawiłeś mnie. Jak mogłeś. Klęcząc na podłodze wyciągnął swój telefon. Zamierzał skasować numer Tommy'ego. Nie zrobił tego jednak. Zamiast tego włączył wyszukiwarkę kontaktów i wpisał imię i nazwisko: Isaac Carpenter. W tej chwili był on ostatnią nadzieją Lamberta. Rozpoczął połączenie. Po dwóch sygnałach odezwał się męski głos z szumem w tle.

- Halo?

- Z tej strony Adam Lambert. Nie mogę znaleźć Tommy'ego. Wiesz może, gdzie on jest? - Zapytał cierpko. Nie lubił tego faceta. Nie cierpiał go za to, że się przyjaźnił z Tommy'm. Z jego Tommy'm. W tej chwili jednak Adam tonął i musiał złapać się brzytwy.

- Hmm... My już jesteśmy na lotnisku. Myślałem, że Tom ci powiedział? - Odparł zdziwiony Isaac.

- To ty lecisz z nim?! Nie ważne. - Zniecierpliwił się. Nie chciał tracić czasu. - Powiedz mu, żeby nie leciał. - Był stanowczy. - Zatrzymaj go w Stanach! - Rozkazał, ruszając się z podłogi.

- O czym ty mówisz? To żart, prawda?

- Nie. Proszę. Zrób to dla mnie. - W głosie Lamberta zabrzmiała desperacja.

- Nie mogę tego zrobić. Słuchaj. Mamy samolot za pół godziny. Może jeszcze zdążysz go zatrzymać. Terminal C.

- Proszę, daj mi go chociaż do telefonu. - Już zbiegał po schodach. Biegiem wpadł na parking.

- Adam, on... Nie chce z tobą rozmawiać, przykro mi. - Isaac rozłączył się. Brunet drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin usłyszał ten zwrot. Najpierw wypowiedział te słowa Tommy, a teraz powtórzył je Isaac. „Przykro mi”, co za skurwiel! Przeklinał dzień, w którym go poznał. Uważa się za przyjaciela, a na pewno nim nie jest. Przekonał Toma, żeby się ode mnie odwrócił.  Teraz leci sobie z nim do Londynu. Co za skurwesyn!” Maserati wyskoczyło na jezdnię, włączając się do ruchu. Miał pół godziny na dojazd na lotnisko. A nawet mniej. Był rozwścieczony.

***

Hollywood Burbank Airport bardziej znane jako Bob Hope Airport to publiczne lotnisko położone pięć kolometrów na północny zachód od miasta Burbank. Dla sportowego auta mającego pod maską kilkaset koni mechanicznych taki dystans to „małe piwo”. Czym innym są jednak uliczne korki. Pora, w której amerykańscy obywatele bogatego stanu Kalifornia wyruszają do pracy jedynym uznanym za niehańbiący środkiem transportu – samochodem – właśnie nadeszła. I dopadła Adama w samym środku urbanistycznej dżungli. W takich chwilach nie pomagają dodatkowe pasy ruchu, które naiwnie wybudowano, by zapobiec zatorowi. Korek uliczny to nieodłączna cecha miasta, poza który trzeba przebrnąć wciskając na przemian hamulec-sprzęgło-gaz,  hamulec-sprzęgło-gaz, hamulec-sprzęgło-gaz. Choć wielu kierowcom wydaje się, że w tej kombinacji potrzebny jest jeszcze jeden element, jakim jest klakson, to pozostałych ten „istotny” element wyposażenia auta po prostu irytował. DO tej części Ludzi w tym momencie zaliczał się Lambert, który łapał się za głowę, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić, by jak najszybciej pojawić się na lotnisku. W przypływie rozpaczy zaczął się modlić. Nie do Boga – do auta przed nim, oznakowanym czterema splecionymi okręgami. Srebrne Audi za nic nie chciało spełnić próśb Adama o ruszenie się chociaż o milimetr. Tymczasem czas odlotu nieubłaganie się zbliżał.

***

Tommy rozsiadł się na plastikowym krześle w poczekalni. Jakkolwiek niewygodne by ono było, musiał wytrzymać jeszcze kilkanaście minut zanim przesiądzie się a wygodniejsze siedzenie w samolocie. Czekała go bardzo dłoga podróż. Najpierw do Nowego Jorku, gdzie wraz z wujem i ciocią przesiądzie się do samolotu lecącego do Paryża. W Nowym Jorku miał się rozdzielić z Isaakiem, który leciał bezpośrednio do Londynu. Ratliff po raz kolejny uspokajał wujostwo o bezpieczeństwie podniebnych rejsów, kiedy wrócił do nich Carpenter... Z co najmniej zmartwioną miną. Tommy jako pierwszy ją zauważył.

- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. - Zagaił Ratliff.

- Raczej usłyszałem. - Odpowiedział, słabo się uśmiechając.

- Sophie? - Tommy drgnął. Nie podejrzewał, by ta kobieta była zdolna, by jeszcze się do swojego byłego chłopaka odezwać.

- Co?! Nie... - Wybuchnął śmiechem. - Twojego ducha, Tom. Dzwonił...

- Rozumiem. - Wszedł mu w słowo gitarzysta. Rozmowa mężczyzn zainteresowała Klarę i Henry'ego. Tommy nie chcąc, by usłyszeli cokolwiek na temat swojego ulubieńca, wstał i odszedł na parę kroków, gestem zmuszając przyjaciela do tego samego.

- Po co dzwonił? Co mu powiedziałeś? - Warknął Tom złowrogo. Isaac zdziwił się, widząc takie zachowanie.

- Szuka cię. - Odpowiedział ze spokojem. - On... Uśmiechnął się na wspomnienie surrealistycznej prośby. - Chciał, żebym cię zatrzymał w Stanach. Żebyś nie leciał. - Uniósł brwi zachęcająco. Ta bajka zaczynała być romantycznie tragiczna. Podświadomie pragnął by zakończyła się happy-endem. On zdążył przed wylotem, wyznał swą miłość i żyli długo i szczęśliwie. Gdyby Isaac to sobie wyobraził, Tommy zaczynał wpadać w panikę. To niemożliwe. Nie przyjedzie tutaj. On... Bo przecież to by znaczyło, że on naprawdę mnie kocha. Nie! Cholera, jak długo będziemy czekać na ten pieprzony samolot?!

- To... nie jest możlowe. -Powiedział zaciskając szczękę. - Przecież on jest w L.A. On jest w pieprzonym L.A.! - Podniósł głos. Potem jednak opanował się. - Coś jeszcze mówił?

- Chciał z tobą rozmawiać, ale odmówiłem. Powiedziałem, że nie chcesz z nim rozmawiać.

- Co powiedziałeś? - Spytał z wyrzutem, lecz zaraz zmienił ton. - Dobrze. Dokładnie tak. Nie chcę z nim rozmawiać. - Ulga nie przychodziła. Spokój był udawany. Wmawiał sobie, że Adam jest ostatnią osobą, jaką chciał teraz widzieć.

- I... - Isaac jednak nie chciał dokończyć swojej wypowiedzi. Zastanawiał się, czy dobrze zrobi, jeśli powie wszystko. A było coś jeszcze. - Powiedziałem mu, o której mamy samolot i z jakiego terminalu. - Wypowiedział to zdanie jednym ciągiem tak szybko, że Tommy miał trudności z przetworzeniem tej wiadomości.

- CO? - Tommy krzyknął. Niektórzy ludzie z tłumu odwrócili głowy w stronę hałasu. Tym razem Ratliffa to nie obchodziło. W głowie zapanował chaos. Wiedział tylko jedno: nie chce Adama widzieć na tym lotnisku. - Wypruję ci flaki nim wejdziesz do tego cholernego samolotu. Syknął, sapiąc ze złości.

- Tom, przpraszam. Zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć! A może ten cały wyjazd to faktycznie zły pomysł? Jesteś pewien ten decyzji? A jeśli on naprawdę cię...

- Milcz. I módl się, żebym go dzisiaj nie zobaczył.

Joe myślami był już daleko. Sunął między pasażerami nie podnosząc nóg. Opadł na krzesło, bijąc się z myślami. Ciocia Klara pogładziła go po ramieniu, pocieszając, że zaraz na pewno znajdą się w samolocie, a blondyn wplótł dłonie we włosy opierając łokcie na kolanach. Powstrzymywał się, by nie zacząć dygotać. Jelita zawiązały mu się na supeł, a gardło wyschło na wiór. Tak to jest komuś zaufać. Nawet przyjaciel zrobi cię na szaro. Ratliff z całego serca pragnął opuścić to lotnisko w spokoju – bez żadnych scen. Nie chciał obrazu Adama jako ostatniego wspomnienia z Burbanku. Nie chciał go widzieć, bo gdyby go ujrzał... Gdyby Adam zarządał od niego, żeby został... Rzuciłby wszystko i wpadł w jego ramiona. Wizja takiej ścieżki losu poniosłaby za sobą dalsze konsekwencje, które go przeraziły.

Nie chcę dla niego takiego życia. Kiedy rozmyślał o tym wszystkim, co nie powinno się wydarzyć, w głośnikach rozmieszczonych na całym terenie strefy odlotów rozbrzmiał komunikat.

- Podróżnych lecących do Nowego Jorku prosi się o podejście do terminalu C. - Ta wiadomość podniosła Ratliffa na duchu. Jedynie z bagażem podręcznym, gdyż wszystkie pozostałe zostały już nadane i zapewne przewiezione do samolotu przez obsługę lotniska, trzech mężczyzn i kobieta udali się do wyznaczonego miejsca odprawy. Ostatni z nich – niski blondyn – przechodząc do rękawu prowadzącego na pokład statku powietrznego co chwilę oglądał się za siebie.

***

Adam zaparkował tuż przed wyjściem na teren lotniska w miejscu, w którym mogą zatrzymywać się tylko taksówki. Czarnoskóra kobieta  ochrony przy wyjściu natychmiast to zauważyła i pouczyła, ale spieszący się Lambert rzucił tylko:

- Proszę wypisać mandat. Zaraz wracam. - I pognał do terminalu C. Gdziekolwiek on był. Do odlotu pozostały dwie minuty.

Brunet gubił się w tłumie. Z trudem rozpoznawał litery na tablicach informacyjnych. Szukał tylko jednego znaku – litery C, będącej kluczem do drogi. Zanim ją znalazł, minęła kolejna minuta. Biegiem pognał do swojego celu. Kolejki do terminalu nie było, a kobieta z obsługi zamykała właśnie przejście. NIE! Dobiegł do niej i złapał za ramię.

- Samolot do Nowego Jorku to tutaj? - Zapytał, dysząc przeciągle?

- Zdążył pan w ostatniej chwili, poproszę o bilet i dowód tożsamości. - Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i wyciągnęła rękę wyczekująco.

- Nie mam.

- W takim razie nie może...

- Nie! Nie rozumie pani. Na pokładzie jest osoba, z którą muszę porozmawiać. Ona nie może lecieć. Proszę mnie wpuścić albo ją wywołać, proszę! - Zaczął szybko tłumaczyć. Dławił się brakiem powietrza.

- Czy to terrorysta lub osoba chora psychicznie lub przewlekle nie mająca zezwlenia na wylot?

- Co? Nie! To jakiś absurd... - Zdziwił się Lambert. Był już bardzo zdenerwowany.

- W takim razie nie mogę nic zrobić. Przykro mi. Takie mamy przepisy. Przepraszam. - Kobieta poprosiła, by ją przepuścił, co z niesmakiem zrobił. Za chwilę zobaczył jej plecy, ale nie poddał się.

- Zaraz. Pomyliłem się. To terrorysta! Terrorysta z padaczką! Niezwykle niebezpieczny! - Wykrzyknął.

- Bardzo śmieszne. Miłego dnia. - Zakpiła, nie odwracając się.

- Niech pani poczeka! To naprawdę bardzo ważne! - Krzyknął bardziej stanowczo i ją dogonił. Próbował siłą odwrócić kobietę, ale ona w odwecie tylko go spoliczkowała.

- Zabierz pan te łapska albo wzywam ochronę! - Powiedziała dobitnie, w jej oczach pojawiły się iskry poirytowania.

Adam posłuchał. Pozwolił odejść jedynej osobie, która mogłaby umożliwić mu zobaczenie się z jedyną osobą, którą teraz pragnął zobaczyć. Dał plamę. Spóźnił się i przekreślił wszystko. Jego szansa na miłość bezpowrotnie zniknęła. Nie wiedział, jak to się stało, że znalazł się w punkcie widokowym. Usiadł na jednym z nielicznych wolnych i spojrzał przed siebie. Zobaczył samolot przygotowujący się do wylotu na płycie lotniska. Kołował, próbując dostać się na pas startowy. Na tablicy wylotów pierwsza była informacja NOWY JORK – WYLATUJE. To ten samolot. Z jego ukochanym na pokładzie. Wznosi się w górę, zabierając ze sobą każdą pozytywną emocję. Adam spuścił głowę. Wplótł palce obu rąk we włosy tak mocno, jakby miał je zaraz wyrwać. Z oczu pociekły łzy, których nie potrafił powstrzymać. Wszystko przepadło. Została pustka.