piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 36 - Miłej podróży

Kto się cieszy tak jak ja, że Queenbert przybędzie do Krakowa? (Glamberts wiedzą, o co chodzi.) Ja jestem wniebowzięta, tym bardziej, że na Rock in Wroclaw siedziałam w domu i przeżywałam, że nie mogę tam być razem z Glamekipą. Ale to było dwa lata temu, teraz jest teraz. Częstotliwość dodawania odcinków ciągle się zmienia, ale bardzo się staram dodawać je co drugi tydzień co najmniej. Trochę mi niezręcznie, że ostatnio ciągle piszę o Tommy'm, ale to się zmieni. To nie jest pusta obietnica – dowody macie w odcinku.

Read&comment, please.

Miłej podróży

Dobra. Jeżeli się odezwie, nie wracam do domu. Zostaję tutaj, spotkam się z nim i wytłumaczę sytuację. Tommy wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Nie chciało mu się czekać na budzik. Zimne kafelki w zetknięciu z bosymi stopami podziałały jak szpilki lodu wbijające się pod skórę i raniące do krwi. Szybko więc wskoczył pod prysznic. Kiedy puścił ciepłą wodę, od razu poczuł się lepiej. Zmywszy pozostałości po nieprzespanej nocy stanął przed lustrem i sięgnął po tubkę z pastą do zębów. Zatrzymał rękę w połowie ruchu. A jeśli nie zadzwoni? Jeśli nie napisze nawet głupiego smsa? Pojadę do San Diego jakby nic się nie stało. I pewnie już nigdy się nie zobaczymy. Wziął pastę i już po chwili jego usta zapełniły się białą pianą. Wóz albo przewóz. Mówi się trudno. To, co się stało, nie stało się z mojej winy. Koniec. Skończył poranną toaletę i zaczął się pakować. Najpierw uprzątnął z półek wszystkie ubrania i cały stos wylądował na łóżku, potem wyciągnął z dołu szafy wszystkie buty, odłożył na bok jedną parę, w której zamierzał dziś odbyć podróż. Resztę obuwia wpakował na dno walizki, która czekała otwarta na łóżku. Nie zabrał ze sobą wielu rzeczy z domu, jednak parę wypadów na zakupy między koncertami zaowocowało na tyle, że Tommy zaczął się zastanawiać, czy to wszystko zmieści się w jednej walizce. Miał dużo czasu, żeby ogarnąć chaos, który utworzył się na pościeli. Mimo to, nie czekał ani minuty. Najpierw ubrał się, a hotelowy ręcznik powiesił na suszarce. Potem wczołgał się na łóżko i usiadł po turecku między ubraniami a walizką. Zaczął od koszulek. Układał je w kostkę, a potem kładł na stosik. Następnie zabrał się za spodnie. Tych miał mniej, ale także sporo. Znalazły swoje mniejsze obok bluzek. Kilka bluz odłożył na trzecią kupkę, więc pozostały tylko kosmetyki i bielizna. Już miał się do nich zabierać, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Błyskawicznie doskoczył do nich, otworzył i znowu znalazł się na łóżku, układając skarpetki i majtki obok siebie. Nawet nie patrzył, kto wszedł. Poznał gościa po głosie.

- Hejka.

- Cześć, Isaac. - Zerknął na mężczyznę, który usiadł na rogu łóżka. - Jak noc? Myślałem, że wstaniesz około południa.

- Zasnąłem od razu po twoim wyjściu. Nie do wiary, że składasz to wszystko w kostkę. Ja wepchnąłem do walizek wszystko jak leci i po sprawie. - Rzekł, biorąc na palec czarne majtki Tommy'ego. Właściciel natychmiast wyszarpnął je z jego rąk. - Jestem pewien, że tego nie zmieścisz.

- Grunt to organizacja. Dzięki temu ja mam tylko jedną walizkę, a ty dziesięć jak baba. - Wyśmiał go i upchnął bielizną w wolne miejsca między ubraniami, które zdążył już zapakować.

- Hej, tylko trzy! Nie wiem, o co ci chodzi... - Rzekł pretensjonalnie Isaac i rozwalił się na łóżku. - Patrzył, jak Tommy oddala się w stronę łazienki po swoje kosmetyki, a następnie wraca z rękami pełnymi rozmaitych „upiększaczy”. - O! I kto tu jest jak baba! - Wybuchnął, lustrując wzrokiem każdy kosmetyk, który blondyn zaczął po kolei układać w torbie. - Eyeliner, tusz do rzęs, cienie do powiek? A to? - Wziął do ręki przedmiot, który nie był podpisany. - Do czego to służy? - Ważył przedmiot w ręce i oglądał dokładnie, ale nijak nie potrafił rozszyfrować roli narzędzia, które wielkością przypominało pilniczek do paznokci, ale zbudowane było zupełnie inaczej. Pięciocentymetrowy uchwyt zakończony małymi metalowymi widełkami w kształcie litery „V” zaostrzonymi po wewnętrznej stronie. Co to, u licha, jest?

- To obcinacz do skórek. - Rzekł Tommy beztroskim tonem i włożył narzędzie luzem między ubrania. Cholera, muszę sobie w końcu kupić kosmetyczkę. Tyle się tego nazbierało... Nawet nie wiem, kiedy... Przeniósł wzrok z kosmetyków na twarz muzyka, ale ona wciąż wyrażała niezrozumienie. Zaczął więc dokładniej tłumaczyć, do czego narzędzie służy. Jednocześnie próbował zapiąć walizkę, ale nawet z Isaac'em mu się to nie udało.

- Cholera, nie zmieści się. Nie masz może wolnej walizki? - Blondyn spytał z nikłą nadzieją, która znikła już w trakcie usłyszenia odpowiedzi.

- Niestety, ale możemy spytać Mike'a albo Oliviera.

- Daj spokój. Najlepiej będzie, jak kupię nową. I przy okazji rozejrzę się za jakąś porządną kosmetyczką. Idziesz ze mną? - Zaproponował prędko, ale Carpenter nie wydawał się zadowolony z propozycji.

- Nie wiem, nie cierpię zakupów. Nawet tych najmniejszych. Ale i tak nie mam co robić do odlotu, więc czemu nie? - Wzruszył ramionami, a Tommy rozpromienił się.

- Tak. To idziemy.

- Ale obiecaj, że nie będziesz się guzdrać.

- Jeśli to zrobię, to postawię ci obiad w nagrodę, pasuje?

-Okey, więc chodźmy.

Wstali z łóżka. Tommy wziął portfel i komórkę, schował je w ciepłej kurtce, którą wraz z szalikiem założył na siebie, przed zakluczeniem pokoju. W środku została tylko niedomknięta walizka, a koledzy poszli na ostatnie zakupy.

***

- Miałeś rację z tą walizką. Jest dość pakowna jak na tak małą objętość. - Zauważył Tommy, oddając swe bagaże obsłudze lotniska. Za pół godziny miały się znaleźć w samolocie do San Diego i razem z zespołem odbyć krótką podróż w chmurach. Po przekazaniu bagaży przez ostatniego członka Mouthlike chcieli udać się do poczekalni, skąd po dwudziestu minutach czekania na przygotowanie samolotu mieli udać się do terminalu, a stamtąd wprost na pokład samolotu.

- A nie mówiłem? Lepiej kupować praktyczne rzeczy niż markowe gówno. Chyba że markowe gówno też jest praktyczne... Tommy, czemu co chwila sprawdzasz telefon? Do startu samolotu jeszcze dużo czasu. - Powiedział perkusista rozdrażnionym głosem.

- Ech, nie ważne. - Odrzekł Tommy zniecierpliwiony pytaniem. Zerknął do tyłu, by upewnić się, czy Mike i Olivier nadążają za nimi. Okazało się, że zawzięcie o czymś dyskutują. Mimo to nie mówił już nic. Lepiej było nie roztrząsać tematu w obecności więcej niż jednej osoby.

Weszli między dwa rzędy stojących naprzeciw siebie krzeseł, na których następnie usiedli. Mike i Olivier po prawej, a Isaac i Tommy po lewej stronie dokładnie naprzeciw siebie. Zapadła wtedy głęboka cisza, w której trudno było wytrwać, ale żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć. Ta cisza była tak niezręczna jak niezręczny wydawał się cały koniec trasy. Do Los Angeles przybyli w pełnym pięcioosobowym składzie, a opuszczali to miasto bez jednego głównego członka, który spajał cały zespół.

- Czyli to koniec. Mouthlike pewnie teraz się rozleci, a nawet jeśli przeżyjemy i znajdziemy nowego wokalistę, to to już nie będzie to samo. - Stwierdził ponuro Olivier.

- A może to wszystko da się jeszcze odkręcić? Może to nie Mitchel zabił Johna? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, przecież byli najlepszymi przyjaciółmi. Oni nie mogli bez siebie żyć! - Wyperswadował Mike łudząc się ostatnią nadzieją.

- Tak właściwie, to wiemy. - Odezwał się ostrożnie TJ, a grupa popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - To Mitchel zabił Johna i taka jest prawda.

- Nie masz na to dowodów. - Rzekł Mike w obronie Mitchela. - On nie byłby zdolny do czegoś takiego.

- Mam jednak słowa, Mike. Jego słowa. Pamiętacie, jak po próbie zatrzymał mnie, żeby ze mną porozmawiać? Powiedział mi o tym. Kiedy wyszliście, powiedział mi, że... Podziękował mi. - Spostrzegł z niedowierzaniem. Jak teraz zaczął o tym myśleć, tak tamto wydarzenie na nowo wydało mu się niedorzeczne. - Podziękował mi za to, że dzięki mnie zdobył odwagę na to, żeby uwolnić się od problemu. - Powiedział cichym głosem, ale na tyle głośno, by to usłyszeli.

- Co? A co ty masz wspólnego ze śmiercią Johna? - Spytał tym razem Olivier. On i Mike wiedzieli na ten temal najmniej, Isaac – jako bardziej wtajemniczony – postanowił się nie odzywać, pozwalając Tommy'emu Joe wytłumaczyć całą sytuację.

Ratliff, w miarę, jak tłumaczył kolegom, co zdarzyło się podczas rozmowy, coraz mniej rozumiał z tego, czego doświadczył. Bo tego nie dało się logicznie wytłumaczyć. Dotychczas Mitchel wiedział, co robi. Tak myślę – przecież nie był pod wpływem hipnozy lub dragów, albo innego gówna. A potem zastąpiłem Johna w graniu na gitarze i nagle rzuciło mu się na mózg. A potem nagle zniknął i znowu pojawił się w LA i stwierdził, że to ja uczyniłem coś, co sprawiło albo że przestał być psychopatą, albo że odwaliło mu jeszcze bardziej.

- … a potem zjawiła się policja. Wiecie, co było potem.

- Ale dlaczego nam nie powiedziałeś? Przecież... - Zasmucił się Olivier, ale Tommy Joe nie pozwolił mu dokończyć.

- A co by to zmieniło? Nie sądzicie chyba, że Mitchel zacząłby się wam tłumaczyć. A przecież koncert musiał zostać zagrany.

- Masz rację. Grunt to nie zawodzić publiczności. - Zgodził się Isaac i poklepał Tommy'ego w ramię jakby w ramach nagrody za dobre zachowanie. Tommy jednak zdawał się tego nie zauważać, gdyż znów spoglądał na tapetę swojego telefonu, którą było zdjęcie gitary. - Potem zawiedziony zamknął oczy, które zaczynały go piec.

- Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Uwierzycie, że dzieliliśmy scenę z mordercą? - Zauważył Mike, kiedy Tommy zaczął przecierać coraz bardziej piekące oczy.

- Przepraszam na chwilę. - Rzucił krótko gitarzysta i szybko oddalił się w stronę automatu z napojami.

Isaac zerwał się z krzesła i od razu podążył za chłopakiem. Kiedy stanął za nim, zobaczył, jak blondyn nerwowo grzebie w kieszeni, a potem trzęsącymi się rękoma odlicza drobne.

- Co się z tobą dzieje, Tom? - Zapytał troskliwie perkusista. Obszedł chłopaka i oparł się o automat. Patrzył, jak Tommy wkłada pojedynczo monety do automatu.

- Nic. - Mruknął w odpowiedzi.

- Nic? Masz czerwone zaszklone oczy, trzęsą ci się ręce i cały czas spoglądasz na telefon. Do tego cały czas milczysz i zbywasz mnie. A wpadłeś taki stan po wejściu do taksówki. Nadal utrzymujesz, że nic się nie dzieje? - Poważny ton i świdrujące oczy zmusiły blondyna do skonfrontowania wzroku z perkusistą.

- Po prostu im częściej się zastanawiam, im częściej wracam do wydarzeń, które zaistniały podczas trasy, tym bardziej czuję się winny. Oto, co się dzieje. - Nacisnął odpowiedni guzik, a z automatu wypadała puszka coli. Od razu przyłożył ją sobie do policzka, by ochłodzić rozgrzane ciało.

- Winny? Winny czego?

- Wszystkiego? - Minął Isaaca i oparł się o ścianę, podpierając nogą. Następnie przyłożył sobie puszkę coli tym razem do czoła. Na koniec zamknął oczy i westchnął z ulgi. - Och... Znalazłem się w czarnej dziurze i nijak nie mogę się wdrapać na żadną ze ścian. Mitchel utrzymuje, że to ja sprawiłem, że przejrzał na oczy. Tylko czemu musiał zabić swojego najlepszego przyjaciela? Gdybym nie zaczął grać w Mouthlike, być może John by żył. Gdybym nie uderzył w twarz Adama, to może nie musiałbym teraz wyjeżdżać z LA. Kończy się czas, Carp. Kiedy wsiądę do samolotu, w ogóle go nie będzie. Jeszcze cztery dni temu w mojej skrzynce nie mieściły się smsy z przeprosinami, a teraz mój telefon milczy od dwóch dni. A podobno taki byłem mu potrzebny... - Zakpił i otworzył puszkę. Zimny napój zasyczał cicho.

- A może chce dać ci czas, żebyś to wszystko przemyślał? Albo sam stracił nadzieję, że mu wybaczysz? - Spytał Carpenter, dając blondynowi nadzieję, ale ten spojrzał tylko z powątpiewaniem i upił łyk coli.

- Ale nie powiesz mi, że to nie jest moja wina, prawda? Jestem tylko cholernym zadufanym w sobie dupkiem, który niszczy wokół siebie wszystko i wszystkich. Więc może ty też się ode mnie odczep, bo twoje życie też mogę zniszczyć. - Odfuknął i znów uniósł napój do ust. Tym razem wziął spory haust, który natychmiast zmroził mu przełyk. Isaac, słysząc tę odpowiedź, zaśmiał się głośno i wziął puszkę z rąk przyjaciela.

- A ja sądzę, że za bardzo wyolbrzymiasz. Zobaczysz, że to wszystko się jeszcze odkręci. Przeczuwam, że raczej szybciej niż później. Chodźmy już do sali odpraw, bo ucieknie nam samolot. - Ponaglił i wyrzucił pustą już puszkę po napoju do kosza. Szli równym krokiem, a potem odszukali w kolejce pozostałą dwójkę kolegów. - To z pewnością nie jest twoja wina, że Mitchel zabił Johna. On sam ponosi konsekwencje swoich czynów. Nawet jeśli jakoś na niego wpłynąłeś, to on sam dokonał zbrodni, a nie ty. Teraz pójdzie za kratki, a ty będziesz miał już spokój. A co do Adama... Odezwie się. Już dawno zauważyłem, że nie może bez ciebie żyć. - Powiedział z tajemniczym uśmieszkiem i objął Tommy'ego ramieniem, by przyspieszył kroku.

- Kto nie może bez ciebie żyć, Tommy? - Spytał zaciekawiony Mike, obdarzając Tommy'ego głupawą miną.

- Nie wiem, może ty? - Odgryzł się Tommy z lekko poprawionym humorem.

- Hej, tak dziękujesz za zajęcie kolejki? Oli, nie wpuszczaj go! - Zawołał, udając, że ma focha.

- Och, dziękuję, dziękuję. Mogę ci dać za to siarczystego buziaka, chcesz? - Tommy Joe ułożył usta w dzióbek, ale Mike od razu się skrzywił.

- Blee, proszę, tylko nie to... - Odwrócił wzrok, a Olivier wybuchnął śmiechem.

Teraz Tommy był w o wiele lepszym humorze niż kilka minut wcześniej. Śmiali się z siebie i robili głupie miny, co wywołało oburzenie kilku osób za nimi, które podobnie jak oni niecierpliwie czekały w kolejce do wejścia na pokład samolotu. W pewnym momencie jednak Tommy znieruchomiał. Stało się to wtedy, gdy zabrzmiał dźwięk telefonu Ratliff'a oznajmiający nową wiadomość.

Gitarzysta ponownie oddalił się na parę kroków od przyjaciół i szybko odblokował telefon, uprzednio wyciągając go z kieszeni spodni. Przeczytał, kto jest adresatem wiadomości, a na jego twarz wstąpił promienisty uśmiech. Dodatkowo jego organizm przepełnił dziwny stan: brzuch ścisnął się jak związany sznurem zbudowanym ze strachu, lęku, radości, ekstazy. Mieszankę wybuchową potęgował pot teraz nadmiernie wydzielający się z rąk. Nigdy nie pocą mi się ręce. A teraz przez jednego smsa... Wiedział, że teraz jego plany zmienią się diametralnie. Nie poleci do San Diego – zostanie tutaj, w LA. I zobaczy się z nim. I przeprosi go za wszystko. Po pierwsze: za swój egoizm. Pozostawała jednak niewiedza, co ukryte jest w tej wiadomości. Pal licho, wystarczy mi sama myśl, że napisał. Nie ważne, co. Ważne, że w ogóle... A jeśli to pomyłka? Może lepiej odczytać? Odczytam. Musiał tylko nacisnąć przycisk „Otwórz”, ale obawiał się najgorszego. Tylko spokojnie. Zobaczmy, co tam jest. Kliknął i po krótkim ładowaniu wiadomość została wyświetlona. I przeszła jego najśmielsze oczekiwania.

Mój dzisiejszy występ jest dla ciebie.
I tylko dla ciebie.
Skoro inaczej nie mogę cię przeprosić,
to pozwól mi zrobić to w ten sposób
                                                                ~Adam

Jadę do niego, pomyślał Tommy i zakrył dłonią usta, by nie krzyknąć ze szczęścia. Jadę do niego. Powtórzył w myślach zdanie i przeczytał smsa jeszcze raz i jeszcze raz. Ogarniała go euforia, której nie mógł powstrzymać. Jadę do Adama. Już chciał odwrócić się, by zawołać Isaaca i powiedzieć mu o swoich planach, ale nim to zrobił, poczuł, że przyjaciel już obejmuje go ramieniem.

- Pora już iść, czekają na nas. - Perkusista oznajmił przyjaźnie i spojrzał na wyświetlacz telefonu Tommy'ego. - Chyba, że zmieniłeś plany. - Dodał, próbując przeczytać wiadomość, jaką wyświetlał telefon. Niestety, po sekundzie urządzenie zgasło pozostawiając czerń na ekranie.

- Nigdzie nie idę. - Odparł szybko gitarzysta i podsunął Carpenterowi starego Samsunga, na nowo wyświetlając treść smsa. - Nigdzie nie lecę. - Powiedział, kiedy Isaac podniósł głowę i spojrzał na niego z podziwem.

- A więc zmieniłeś plany. - Pokręcił głową z niedowierzaniem i oddał telefon właścicielowi, który ciągle się uśmiechał.

- Odbierzesz moje bagaże? Tu jest upoważnienie. - Dał mu zmięty papierek i schował telefon w kieszeni. Isaac zgodził się kiwnięciem głowy.

- Tom, jesteś pewien? - Upewnił się Isaac, a blondyn od razu potwierdził swoją decyzję. - Mam nadzieję, że on jest tego wart. I że jest ciebie wart.

- Spóźnisz się na samolot. - Przypomniał Tommy, a drugi muzyk odwrócił się, by zobaczyć zmniejszającą się kolejkę.

- No tak. Ale na pewno?

- Na pewno. Miłej podróży, Carp. - Pożegnał go, a szatyn uścisnął go mocno.

- I tobie jej życzę, Tom. Powodzenia. - Powiedział szczerze i oddalił się w kierunku przyjaciół, którzy jako jedni z ostatnich przechodzili przez bramkę odpraw.

- Hej, a Tommy? - Spytał Olivier zdziwiony. Spojrzał na Isaaca podejrzliwie, a Mike zrobił to samo.

- Nie leci. - Isaac oddał personelowi lotniska bilet i poszedł za kolegami szerokim korytarzem wiodącym na płytę lotniska.

- Jak to nie leci? - Mike i Olivier spytali jednocześnie, próbując dowiedzieć się szczegółów tej decyzji. - Dlaczego?
- Nie załatwił jednej sprawy. Ot, co. Tak to jest, jak się coś odkłada na ostatnią chwilę... - Zwłaszcza, jeśli tą sprawą jest miłość, dopowiedział w myślach i uśmiechnął się do siebie, wyprzedzając towarzyszy, którzy snuli domysły, jaki pretekst mógł mieć Tommy, by zrezygnować z podróży do domu.