piątek, 25 września 2015

Rozdział 47 - Diva

Bez wstępów.
Jak zwykle zachęcam do komentowania.
Enjoy!

Diva

Adam podszedł do drzwi i cicho zapukał. Ale nikt się nie odezwał. Zastukał jeszcze raz, tym razem głośniej. I znowu nic. Westchnął i przytulił się do drzwi, przyklejając rękę do drewna kilka centymetrów od swojego nosa. Usiłował coś powiedzieć, ale nie wiedział, co. Za co miał przepraszać? A może dziękować? Jedno z trzech na pewno tu pasowało: musiał go chociaż poprosić, żeby stąd wyszedł, żeby spokojnie porozmawiali o tym, co się stało. Zawsze mówili: poczujesz się lepiej, jeśli o tym pogadasz. Ratliff najwidoczniej stwierdził, że cztery zimne ściany łazienki lepiej mu pomogą niż facet, którego właśnie pocałował. I to dwa razy...

Tommy Joe nie wiedział, co robić. Po zamknięciu się na klucz w klaustrofobicznie małej toalecie odwrócił się od drzwi i ujrzał przed sobą swoją postać odbitą w lustrze. Poza podpuchniętymi oczami jego ciało wyglądało normalnie. Nie „normalnie” za to przedstawiała się sytuacja w jego umyśle. Czuł się, jakby ktoś w mózgu uruchomił mu bombę i ona wybuchła w chwili, gdy Adam dotknął jego uda. Położył tam swoją dłoń podobnie jak przed chwilą Lambert.

- Podobnie jak kilkanaście lat temu mój... Ojciec. - Wyszeptał ciężko, przeklinając ten dzień. Z kącików oczu znów popłynęły łzy.

Wydawało mu się, że to wspomnienie już dawno uleciało z jego umysłu. Mylił się. Ono utkwiło tam gdzieś głęboko i teraz przypominało się, kiedy w końcu zaczynał być szczęśliwy. To wspomnienie prześladowało go jak cień. Adam nie był niczemu winien. Chociaż na pewno tak się czuje... On po prostu nieświadomie spowodował powrót złych wspomnień. A raczej jednego – wspomnienia próby gwałtu. Najlepszym, co Tommy mógłby teraz zrobić, to zmyć z siebie czarne myśli. Chciał wywiercić je sobie z umysłu, spowodować wypadek, po którym straciłby pamięć, ale nigdy nie był i nie będzie w stanie zrealizować tych planów. Jedyne, do czego był teraz zdolny, to wziąć gorący prysznic. I pomyśleć o czymś przyjemniejszym. Na przykład o...
- Tommy, proszę. Wyjdź, porozmawiajmy. - Usłyszał cichy dźwięczny głos, który przybierał błagalny ton. Zaczął się w niego wsłuchiwać, zrzucając na zimne płytki kolejne części garderoby.

- Naprawdę nie wiem, co zrobiłem źle. Nie wiem, dlaczego zadałem ci to pytanie. Czasami po prostu zastanawiam się, czy między nami wciąż jest to, co być powinno. Więc jeżeli to wciąż jest, jeżeli wciąż się przyjaźnimy, to czemu dajesz mi taką odpowiedź? Tommy, proszę. Nie proszę, byś się z tego tłumaczył. Chciałbym się tylko upewnić, że mnie teraz słuchasz. Tommy?

Blondyn słuchał. Przemowa Adama sprawiła, że zastanowił się nad sobą. Czy to zbliżenie mogło okazać się dla niego zgubą? Przecież to tylko pocałunek... Pocałunki. Takie coś nie może sprawić, że on mnie pokocha. Miłość daje się odczuć wcześniej. O wiele wcześniej. To niemożliwe, żeby czuł do mnie coś więcej. Nie może. Powiedziałem mu, że możemy być tylko przyjaciółmi...

- Czy nadal jesteśmy przyjaciółmi?

Na to pytanie musiał odpowiedzieć. Zbliżył się do drzwi, ale nie mógł ich otworzyć. Był kompletnie nagi. Podczas gdy Adam gładził palcami śliską nawierzchnię drzwi, Tommy zbliżył się do nich z drugiej strony i przywarł do drewna, opierając o nie przednią stronę ciała. Kilka centymetrów od twarzy skierowanej w stronę klamki spoczęła jego dłoń. Oddychał głęboko, stresując się odpowiedzią.

- Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi, Adam. Nie waż się kiedykolwiek pomyśleć inaczej. - Rzekł delikatnie i nasłuchiwał.

- W takim razie czy możemy porozmawiać twarzą w twarz, a nie przez te wygłuszające twarde drewno? - Spytał Adam dowcipnie, a na potwierdzenie swych słów zastukał w solidne drzwi. Tommy zaśmiał się. Niestety, musiał odmówić.

- Nie, nie możemy. - Uśmiechnął się, ukazując białe zęby.

- Dlaczego? - Zdziwił się Lambert. Jeszcze przed chwilą był pewien, że wszystko się ułożyło. Teraz znów tkwił w przekonaniu, że muzyk nadal się na niego gniewa. Skaranie boskie z tym Ratliffem...

- Więc... Hmm... - Czy muszę mu to wszystko opisywać? Tommy zniecierpliwił się, lecz dobry humor powrócił do niego już na dobre. - Ponieważ jestem nagi i zamierzam wziąć prysznic?

Ta informacja uderzyła w Adama jak piorun. Speszony odchrząknął, próbując zachować normalny głos w odpowiedzi. W jego umyśle powstał chaos. Zagryzł zęby na pięści, by nie palnąć czegoś idiotycznego. Mój Boże, on jest nagi! Odwrócił się do drzwi plecami i z zamkniętymi oczami wyszeptał do siebie:

- Adam, uspokój się! I ogarnij, do cholery, swoje spodnie! - Potarł policzki zimnymi dłońmi i spróbował się uspokoić. - To wiesz co? Ja na ciebie zaczekam w pokoju. - Mimo starań jego głos zabrzmiał sztucznie. Tommy Joe zainteresował się tym niecodziennym zjawiskiem.

- Adam, wszystko z tobą w porządku? Brzmisz dziwnie.

- Ta-ak, pewnie. - Przeciągnął słowa, by upewnić Ratliffa, że wszystko jest w porządku. Następnie szybkim krokiem oddalił się do „swojego” pokoju. Zgasił światła. Lampę nocną imitowały połyskujące kostki gitarowe. Lambert rzucił się na łóżko i patrzył na nie przez chwilę, ale potem zamknął oczy, próbując wyczyścić umysł z nieprzyzwoitych myśli. Miał zaczekać. Chciał zaczekać, ale nie mógł wygrać z ciałem, które po męczącym dniu domagało się snu. I tak zasnął z uśmiechem na twarzy i obrazem ukochanego krążącym gdzieś w zakamarkach umysłu.

Tymczasem Tommy po dokładnym umyciu każdej części ciała ubrany już w swoją rozciągniętą koszulkę z wizerunkiem Marilyna Mansona oraz czarne bokserki jeszcze długo patrzył w lustro. Myślami wciąż był z Adamem: odtwarzał na nowo podniecające pocałunki i doszukiwał się ich przyczyny. Nie mógł uwierzyć, że pragnął Lamberta. To jest jego przyjaciel i, przede wszystkim, mężczyzna. Czy miał się teraz stać królikiem doświadczalnym? Czy jest w ogóle co odkrywać? Nie jestem gejem. To wiedział na pewno. Więc dlaczego on mnie tak... przyciąga? Nie znajdował odpowiedzi na to pytanie i wiedział, że nie znajdzie ich sam. Adam był odpowiedzią na wszystkie pytania.

Cicho otworzył drzwi łazienki i skierował swoje bose stopy w kierunku swojej Świątyni Dumania. Ostrożnie wyjrzał zza futryny, by sprawdzić, co robi jego przyjaciel. Kiedy ujrzał piosenkarza zatopionego w błogim śnie, na jego oblicze zstąpił łagodny uśmiech. Serce Ratliffa wypełniło się ciepłem, a umysł zalała fala zachwytu. Widok Lamberta pochłoniętego we śnie był jedyny w swoim rodzaju. Jesteś aniołem, gdy śpisz. Tommy podszedł na palcach do komody, która prócz łóżka i nocnej szafki była jedynym większym meblem w tym pokoju. Z najniżej położonej szuflady wyjął dodatkowy koc i delikatnie otulił nim przyjaciela. Następnie usiadł na krawędzi łóżka, kilka centymetrów od ciała Adama. Zapatrzył się w niego tak, że nie mógł oderwać oczu. Spoglądając czujnym okiem na bruneta wyciągnął w jego stronę chudą dłoń. Za chwilę miękkie opuszki palców dotknęły delikatnej skóry policzka. Na twarzy Lamberta zagościł niemy uśmiech, co rozweseliło i gitarzystę. Pewnie Tommy siedziałby przy piosenkarzu całą noc gdyby zupełnie niespodziewanie Adam nie poruszył się we śnie. Lambert poprawił się na poduszce i wplótł swe palce we włosy. Blondyn w porę zabrał rękę, nie narażając przyjaciela na obudzenie. Mimowolny gest Adama wystarczył, by blondyn się zreflektował i z bijącym wściekle sercem uciekł do swojej sypialni. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie oddychając ciężko. Niedługo potem poszedł w ślady Lamberta.

***

Kolejny grudniowy dzień, który zwykłemu Kalifornijczykowi wydawałby się nudny, miał w sobie coś wyjątkowego. Powiedziałby ktoś: zwykła środa, jednak po odczytaniu niezwykłej daty: 23 grudnia każdy Kalifornijczyk, Nowojorczyk czy mieszkaniec Idaho nie tylko pomyślałby sobie o jutrzejszej tradycyjnej wieczerzy, ale przede wszystkim o rzeczy jeszcze przyjemniejszej niż jedzenie i ważniejszej. Może nawet najważniejszej: czy kupiłem wszystkie prezenty?!

Z tą myślą Tommy Joe obudził się wcześnie rano i już nie mógł zasnąć. Jadę do Sacramento i mam jechać bez prezentów?! Wprawdzie był ateistą. Bóg, a więc łącząca się z nim wieczerza i pasterka, oczekiwanie na niespodziewanego gościa – ten temat zupełnie go nie dotyczył. Czym innym było dla niego wręczanie prezentów i spędzanie czasu z całą rodziną chociaż raz w roku. Tę świecką tradycję interpretował na swój sposób i najchętniej obchodziłby ją nie tylko w grudniu, ale co miesiąc.

- To idę obudzić Adama. - Postanowił sobie głośno i westchnął głęboko.

Zrzucił z siebie kołdrę i byle jak pościelił łóżko. Wciągnął na siebie pierwsze z brzegu spodnie i przebrał pidżamę w znalezioną w szafie koszulkę. Nacisnął lekko klamkę i pchnął drzwi. Szybko ocenił, co robi Lambert. Spał. Leżał na łóżku na wznak idealnie przykryty kocem. Twarz miał spokojną. Tommy więc pewny siebie usiadł na krawędzi łóżka. Z uśmiechem popatrzył na pogrążonego we śnie Lamberta i zniżył głos do przeciągłego szeptu.

- Aaaaadaam...

- Cooo... - Odpowiedział mu podobny ton. Nie ujrzał oczu. Były skryte pod powiekami. Nie wyczuł żadnych gestów. Po prostu zaschnięte usta otworzyły się i zamknęły.

- To ty nie śpisz? - Odpowiedział zdziwiony muzyk już normalnym głosem. - Dlaczego?

- A dlaczego ty nie? Jak nie możesz spać sam, możesz położyć się obok mnie. - Piosenkarz zabrał się do robienia miejsca muzykowi, ale ten kategorycznie odmówił.

- Nie! Wolę nie. Adam, po prostu coś mi się przypomniało. Nie mam prezentów! - Powiedział z przejęciem i wbił w Adama proszące oczy.

- Prezentów? Mnie nie musisz obdarowywać. Dałeś mi dach nad głową i przyjacielskie rady i swoją obecność... Niczego więcej nie potrzebuję. Chyba, że w grę wchodzi namiętny seks... - Ziewnął i otworzył zaspane oczy. - A tak sobie właśnie myślałem o...

- Adam! Przestań mówić... I myśleć! ...o rzeczach obrzydliwych i nieodpowiednich i rusz wreszcie tyłek! - Tommy wzburzył się i tupnął nogą, próbując pobudzić w przyjacielu trochę energii. - Jest mało czasu!

- I kto tu mówi o rzeczach obrzydliwych. Czas! Jest obrzydliwy i nas pogania, i cały czas ucieka jak tchórz. Tyłek – to kwestia dyskusyjna – niektórzy mogą z tej części ciała czerpać przyjemność. - Odpowiedział wesoło Lambert i założył ręce za głowę.

W odpowiedzi blondyn podniósł ręce do czoła i mocno chwycił swoje włosy jakby miał je zaraz wyrwać. Słowa jakkolwiek żartobliwe w wypowiedzi Adama nabierały coraz głębszego sensu. Dlaczego tak się działo? Jego głowa znów podsuwała mu surrealistyczne obrazy, których nie chciał widzieć. Przedrzeźnia mnie? Flirtuje? Oszaleję tu, jeśli nie przestanie.

- Stop. W tej chwili wstajesz, ogarniasz się i jesz śniadanie. A potem zależnie od sensowności wypowiedzi zdecyduję, czy wziąć cię na te zakupy czy nie.

- ZAKUPY?! - Adam poderwał się z łóżka i doskoczył przyjaciela, który zamierzał właśnie wyjść z pokoju. Złapał go oburącz w talii i przytulił się jak do pluszaka. Tommy znieruchomiał momentalnie, lewą dłonią ściskając klamkę. - Przecież wiesz, że beze mnie dobrze nie wybierzesz. Jestem mistrzem zakupów. - Zamruczał przeciągle. - Królem zakupów.

- Po prostu pieprzoną divą... - Szepnął Tommy i odwrócił się w ramionach Adama przodem do niego. Spojrzał mu prosto w oczy, a na jego twarzy zagościł figlarny uśmieszek. Brunet zrozumiał gest i spoważniał.

- „Pieprzoną” chciałbym. „Divą” - to by było kolejne spełnione marzenie. Nie widziałeś mnie jeszcze w szpilkach. - Dopiero teraz ukazał rząd białych zębów, a jego oczy zabłyszczały.

- Masz szpilki? - Spytał Tommy z niedowierzaniem. Znów miał wrażenie, że Lambert sobie z niego kpi.

- Nie, ale w teatrze pożyczałem od koleżanek, które miały duże stopy. - Wyszczerzył zęby jeszcze bardziej, gdy Tommy zaczął się śmiać. - Nie wierzysz mi! Udowodnię ci, że to prawda. Byłem piękną kobietą o kruczoczarnych włosach, moja różowa sukienka powiewała na wietrze, kiedy szedłem na lesbijski wieczór z przyjaciółmi.

- Jesteś niemożliwy! Chodźmy na to śniadanie. Jeśli naprawdę nie kłamiesz, opowiesz mi o tym ze szczegółami... - Wykrztusił gitarzysta, śmiejąc się do rozpuku. - Ja będę robił kanapki, a ty mi opowiadał. - Zarządził, ciągnąc go w stronę korytarza. - Albo nie. Ty idź zmyć makijaż, a ja zrobię śniadanie. Diva zapomniała zmyć makijaż i wygląda mały potwór.

Adam zareagował momentalnie. Zostawił Ratliffa w korytarzu, a sam wbiegł do łazienki w poszukiwaniu lustra. Kiedy ujrzał siebie, zastanawiał się, czy to faktycznie jego odbicie. Świetnie. Widział mnie takiego! Wyglądam śmiesznie. A nawet gorzej niż śmiesznie. Tragicznie! Użalał się nad sobą jeszcze pięć minut nim wrócił do pokoju, gdzie stały jego nierozpakowane bagaże. Odszukał kosmetyczkę i wziął świeże ciuchy na zmianę. Miał nadzieję, że Tommy posiada czysty ręcznik. Swojego nie mógł znaleźć. Niedługo potem zamknął się w łazience i począł doprowadzać swoją przystojną dotychczas postać do stylistycznej perfekcji niczym diva przygotowująca się do wyjścia na czerwony dywan. Tommy nie spieszył się ze śniadaniem. Domyślił się, że Adam nie wyjdzie prędko z łazienki. Niczym prawdziwa diva w przygotowaniach do balu tak Adam Lambert tworzy nienaganną fryzurę i make-up, by pokazać się na swojej arenie – w wielkim centrum handlowym... Twórcze myśli dopadły Tommy'ego Joe, gdy rozsmarowywał masło na kromkach chleba. Śmiał się do siebie, kiedy Adam podśpiewywał pod prysznicem. Dopadały go szalone wizje zakupów z przyjacielem podczas gdy Lambert widział tylko Tommy'ego przymierzającego kolejne ciuchy, które brunet sam mu wybrał. A raczej... Rozbierał się z nich. Te same tematy, myśli tak odmienne – czas miał je zjednoczyć. To, czego oboje nie mogli się doczekać, czekało tuż za rogiem. To, czego oboje nigdy nie oczekiwali, czaiło się w ciemnych wąskich uliczkach i czekało, by wyskoczyć w odpowiednim momencie. Do wszystkiego potrzebny był tylko czas.


piątek, 11 września 2015

Rozdział 46 - Chcę...

Na początek parę słów: tak bardzo się cieszę, że jeszcze ze mną jesteście! Podziwiam Was, że wytrzymaliście tak długą 3-miesięczną przerwę. W nagrodę mam dla Was nowy rozdział, który moim zdaniem jest czadowy. I co tu jeszcze? No tak, pozdrawiam czytelników, którzy znów męczą się w szkole i tak jak ja tęsknią za wakacjami. Szczególne pozdro dla maturzystów no i... Ach, czytajcie i odezwijcie się w komentarzach jak już skończycie. Muszę sprawdzić, czy nie wyszłam z wprawy ;)

Chcę...

Zaszyty w swym ciemnym mrocznym pokoju w atmosferze tajemniczości, którą tworzyła samotna nocna lampka, siedział po turecku i, przybierając zamyśloną minę, pisał wyszukane frazy i mające głęboki sens metafory. Nie chciało mu się spać mimo że ciemność do tego zachęcała. O takiej porze nawet sąsiad nie przychodził po cukier. Dlatego mógł w pełni zatopić się w swoich myślach – wejść w świat wyobraźni i szukać tam języka, którym mógłby w pełni przekazać to, co czuje, co czują inni, co czuli i czuć będą. A potem przelać to na kartkę już w postaci tekstu piosenki.

Kiedy leżał na miękkim kocu i relaksował się, przykładając głowę do poduszki, analizując napisane słowa, nie spodziewał się nikogo. Bo kto miałby przyjść? Święty Mikołaj? Adam pojechał do domu odebrać swoją niespodziankę. W sumie nie wiem nawet czy to rzecz, ta niespodzianka. Może jakieś przyjęcie powitalne? Chociaż... Do tej godziny to mogło się już skończyć. Ciekawe, jak Adam się bawi... Jego myśli znów powędrowały do osoby Lamberta. Ostatnio myślał o nim coraz częściej. Gdy go nie widział, brakowało mu humoru i pozytywnego nastawienia przyjaciela. Może po prostu obecności? Dlatego też zastanawiał się, co Lambert robi, o czym myśli, jak spędza swój czas. Takie rozmyślania choć trochę zmniejszały pustkę, która tworzyła się w jego sercu jak tylko zostawał sam. I pomyślał, jakby to było znowu go ujrzeć: w całej swej okazałości, gdy silnym ciałem poruszały poszczególne wyćwiczone mięśnie, które odpowiadały także za ten niesamowity uśmiech. Jego serce zakołatało mocniej...

I zrobiło to akurat wtedy, gdy po mieszkaniu rozszedł się odgłos pukania do drzwi. Dopiero po kilku sekundach Tommy Joe Ratliff zorientował się, co się dzieje. Ktoś puka do jego drzwi, ktoś chce się z nim zobaczyć. Adam? To niemożliwe. Od razu odrzucił tę myśl, wyobrażając sobie bruneta witającego się z rodziną, przyjmującego gratulacje. Otworzył zaciemniony pokój i w oczy uderzył go blask światła. Zaklął siarczyście i poszukał włącznika, by zmniejszyć przeszywającą do bólu jego oczy jasność. Dotarł do drzwi i bez namysłu, trzymając w ręce notatnik i długopis, otworzył je, wypuszczając z ust kolejne przekleństwa.

- Co, do chole...? - Urwał w pół słowa, gdy jego źrenice rozpoznały nędzny, ale wciąż niesamowity widok.
***

Jego nogi zawędrowały znów w to samo miejsce. Umysł podpowiadał tylko jedną drogę. Najpierw skręć tu, a potem tam. Zaparkuj w tym miejscu – zawsze tym samym. Wejdź przez te drzwi, a nie tamte; wciśnij ten numer w windzie; zapukaj do tych drzwi, żadnych innych, tylko do tych.

Dużo myślał: nad sobą, nad stosunkami z rodziną i przyjaciółmi. Czy kogoś zawiódł? Może nie był spostrzegawczy. Każdemu zdarza się popełnić błąd i go nie dostrzec. Nie każdy jednak ma odwagę poprosić o pomoc. Adam jeszcze tej odwagi nie stracił. Jeszcze. A mało brakowało.

- Nie otwieraj, nie otwieraj, nie... - Zamilkł. Utkwił wzrok w zdziwionej twarzy. Twarzy, którą kochał. Objął wzrokiem ciało, którego od dawna pragnął bardziej niż jeść, pić i spać. Ten człowiek był dla niego wszystkim. Wystarczyło, że brunet go ujrzał, a jego życie ponownie nabierało sensu.

***

Stali naprzeciw siebie sparaliżowani strachem zmieszanym ze ekscytacją. Adam był tak zestresowany jak jeszcze nigdy przed obliczem blondyna. Dlaczego w ogóle tu przyszedłem...? Zaczynał czuć się jak idiota. A co gorsza, zaczynał czuć, że pomysł schronienia się u Ratliffa był najgorszą opcją, jaką miał do wyboru. Mimo to, widok blondyna przyprawiał go o dreszcze, a temu nie mógł w żaden sposób zapobiec. Tommy Joe nie wiedział, czy się przywitać czy spytać od razu, dlaczego Lambert wrócił. Na jego widok niemal stracił głos, a to, co zdołał wypowiedzieć, było niewyraźnym bełkotem.

- Adam? Eee... Zapomniałeś czegoś? - Zdziwiona mina mówiła sama za siebie: Totalnie nie mam pojęcia, co ty tu robisz.

- Nie. Właśnie. Nie zapomniałem. To głupie. Może lepiej będzie jak już pójdę? Nie będę ci zawracał głowy. - Wybełkotał brunet, uśmiechając się kłopotliwie. Drapał się po głowie, co sekundę zerkając w podłogę. Nim blondwłosy chłopak zdążył coś powiedzieć, uczestnik „Idola” oddalił się szybkim krokiem w stronę windy, chowając dłonie w przednich kieszeniach dżinsów. Pozwolił się jednak dogonić.

- Hej, hej, hej. Co się stało? Adam? Stój! - Krzyknął rozkazującym głosem i dogonił bruneta. Położy mu ręce na ramionach, lekko zaciskając na nich palce. - Co się stało, Adam? - Jego głos zmienił diametralnie ton na kojący i pełen delikatności. Patrzył na wyższego mężczyznę z wyraźnym zainteresowaniem i spokojem.

- Po prostu... Nie mam gdzie się podziać, Tommy. I... Wiem. Przecież mogłem iść do hotelu, przecież mam pieniądze. Mógłbym się zatrzymać w jakimś... Ale przyszedłem tutaj. Tak, jakby nogi same mnie poniosły, jakby wszystkie drogi prowadziły do ciebie. - Zajrzał mu prosto w oczy.

Reakcją blondyna na słowa przyjaciela była cisza. Rozważał w myślach treść i sens, intensywnie marszcząc brwi. Niespodzianki... Na ogół bywają miłe. Ale ta chyba nie była. On nie może się błąkać po hotelach. Nie próbował wymówić się żadnym kontrargumentem. Nawet nie chciał ich znajdować. Wszystko w nim: każda komórka czy nerw mówiły mu „Niech zostanie”. Po długotrwałym milczeniu, w ciągu którego uśmiech na twarzy Tommy'ego rozrastał się do gigantycznych rozmiarów, muzyk podniósł głowę i schował ręce za siebie. Spojrzał na przyjaciela optymistycznie, a jego zadowolenie wydało się piosenkarzowi podejrzane.

- Więc chodźmy. - Rzekł, czekając na odzew.

- Chodźmy gdzie? - Adam nie zrozumiał nic z krótkiej odpowiedzi, którą otrzymał.

- Chodźmy. Po twoje bagaże. - Uśmiechnął się, tłumacząc. Na dźwięk tych słów Adam rozpromienił się. Początkowo nie dowierzał. Miał spędzić noc z mężczyzną swoich marzeń. Co prawda w osobnych pokojach, może nawet w pokoju i salonie – nie wiedział, czy dostanie łóżko czy kanapę, ale już sam fakt, że mieli spać pod jednym dachem, kilkanaście kroków od siebie... Napawało go to radością i rosnącą ekscytacją. Nim się obejrzał, jego bagaże stały już w przejściu między salonem a kuchnią. Czekał na ostateczną decyzję Ratliffa, który już zjeżdżając windą na parter wyperswadował mu, że nie odda mu swojej sypialni.

Teraz Tommy kazał mu czekać. Nie przy wejściu, nie w kuchni czy w salonie. Stał przy białych drzwiach, które były zamknięte na klucz. Zawsze ciekawiło go, co się za nimi znajduje. Wyobrażał sobie ukryte studio albo pokój pełen gitar. Nie była to z pewnością sypialnia, bo po co Ratliff zamykałby ją na cztery spusty? Z jakiegoś powodu jednak blondyn chciał, by Adam tam wszedł. Przed uczestnikiem „Idola” ukazała się ciemna otchłań pokoju. Zarysowały się w nim: rama pojedynczego łóżka oraz prosta szafka. Na ścianach kształtowała się dziwna mozaika, która błyszczała. Adam patrzył na nią nierozumiejącymi oczyma.

Ratliff spojrzał na Lamberta z niemą radością. Sięgnął ręką do jednej z wewnętrznych ścian i wymacał przełącznik światła. Nagle przed parą ukazał się czarno-czerwony pokój. Był on specyficzny. Czerwienią i czernią były pokryte tylko dwie przeciwległe ściany. Pozostałe dwie ułożone prostopadle do drzwi były kolorową mozaiką. Mozaiką z kostek gitarowych.

Adam był w szoku. Tyle kostek gitarowych zgromadzonych w jednym miejscu, ułożonych w piękny kolorowy wzór i do tego świecących w nocy – to była magia. Pokój wywierał ogromne wrażenie. Lambert zamrugał powiekami i dotknął z podziwem ozdobionej ściany.

- To jest... Piękne. Tommy? To jest piękne.

- Nikt jeszcze nie był w tym pokoju. Hahah, prócz mnie, oczywiście. To mój skarb. Zbierałem je odkąd pamiętam, wiesz? - Blondyn zbliżył się do ściany i przesunął palcami po kilku kostkach. Mimo iż rozpierała go duma, potrafił utrzymać emocje w ryzach. Zachwycony Lambert odwrócił głowę w jego stronę i z uśmiechem obserwował zamyślonego gitarzystę.

- Dlaczego ja? - Wyrwał Tommy'ego Joe z zamyślenia.

- Co dlaczego ty? - Zaciekawił się. Śledził oczami postać Lamberta, który usiadł na skrawku koca.

- Dlaczego nikogo tu nie przyprowadziłeś? Dlaczego jestem pierwszy? Dlaczego ja?

- Hmm... - Tommy odwrócił się w jego stronę i oparł o ścianę pokrytą kolorowymi kostkami. Spojrzał na ręce przyjaciela oparte na kolanach. Potem na twarz spowitą w cieniu, którego nie mogła rozproszyć słaba żarówka. Długo zastanawiając się nad tym, co zamierza zrobić, podszedł do bruneta i stanął kilka centymetrów od jego kolan. Następnie ukucnął i wpatrzył się w twarz Adama z lubością. Uniósł niepewnie dłoń w jego stronę. Za chwilę opuszki palców znalazły się na policzku wokalisty. Tommy zaczął delikatnie głaskać szorstki naskórek, zastanawiając się. W tym czasie Lambert zmrużył oczy, by następnie schować je pod powiekami. Dotyk był przyjemny. Był szczególny.

- Myślę, że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę zaufałem po przeprowadzce do Burbanku. - Zakończył zdanie długim milczeniem.

Kiedy niebieskie oczy znów spotkały się z brązowymi, Tommy coś zauważył. Może i było to tylko złudzenie, ale muzyk był pewien, że się nie omylił. W tych oczach zobaczył coś dziwnego. To coś sprawiło, że poczuł się nagi. Tęczówki Adama odgadywały właśnie wszystkie jego myśli, odkrywały wszystkie tajemnice, a przy tym ujawniały swoje oddanie i wszystkie pragnienia. Adam patrzył na niego jak oczarowany. To sprawiło, że muzyk poczuł się niekomfortowo. W głębi duszy przestraszył się tego wzroku, pragnącego i niecierpliwego. Wstał szybko z kucek, w taki sposób jednak, by Adam nic nie podejrzewał. Oddalił się na kilka kroków, by znaleźć się ponownie pod ścianą. W tym czasie jego serce zaczęło bić jak oszalałe, próbował się uspokoić płytko, ale spokojnie, oddychając. Nie zerwał z Lambertem kontaktu wzrokowego. Czekał na reakcję, nie widząc innego wyjścia.

- Tommy. Usiądź koło mnie, proszę. Chcę cię o coś zapytać. - Rzekł Adam tajemniczo. Był zafascynowany. Mało tego – był odurzony obecnością blondyna. Ogłuszający huk bijącego serca był dla niego jak tykająca bomba. Mógł oszaleć z miłości, z tęsknoty, z pragnienia. Pomagały mu tylko zdolności aktorskie. Być z nim w jednym pokoju i nie móc go dotknąć – w porównaniu z tym tortury rozciągania ciała czy przypalania gorącym woskiem to przyjemność. Mógł sobie powtarzać: już niedługo będę go miał, już niedługo będzie mój, a ja jego. Takie pocieszenie tylko podnosiło i tak już wysoką temperaturę jego ciała. Ale obiecał mu, że go nie dotknie. I słowa dotrzyma chociaż mieliby go przypalać żywym ogniem.

Gdy Tommy Joe usiadł kilka centymetrów od bruneta, serce młodszego niemal wyskoczyło z piersi. Blondyn nieoczekiwanie uniósł brwi w reakcji na swoje ciało. Było mu gorąco. A serce biło coraz szybciej i szybciej – to było nie do zniesienia. Podniósł strapiony wzrok, próbując odgadnąć pytanie nim miękkie usta niebieskookiego wypowiedzą je za pomocą czystych melodyjnych strun głosowych.

- Powiedz szczerze. Co do mnie teraz czujesz?

Tego się spodziewał. Mimo to, nie miał przygotowanej odpowiedzi. Milczenie trwało już zbyt długo.

- Tommy, odpowiedz. Muszę to wiedzieć. - Adam ujął delikatnie dłoń przyjaciela i schował ją w swojej. Następnie zbliżył kościste palce do swojej piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce.

Gitarzysta bardzo dobrze je wyczuł – waliło jak oszalałe, prawie wyrywało się z piersi. Blondyn spojrzał znów zamglonym wzrokiem na przyjaciela. Dlaczego jego twarz wydała mu się piękna? Niemal idealna? Dlaczego przesuwał swoją rękę w stronę szyi i twarzy? Dlaczego zbliżał się powoli do tych pięknych oczu, prostego nosa i kusząco miękkich warg? Chciał ich dotknąć. Tak bardzo, że jego dłoń poruszała się wbrew zaleceniom umysłu. Opuszki palców ustąpiły miejsca jego własnym wargom. Już dawno zapomniał o tamtym pocałunku. Dzisiejsze połączenie było dla niego czymś nowym, czymś pierwszym i jedynym w swoim rodzaju. Smakował ponętne wargi cierpliwie, z lubością. Tak jakby dostał wreszcie upragniony prezent pod choinkę i teraz rozpakowywał go z radością i uwielbieniem.

Adam bez protestów godził się na wszystko. Tego właśnie pragnął. Otrzymywał, ale też dawał. Oddawał delikatne pocałunki wskazując drugiemu mężczyźnie drogę do spełnienia. Obejmując ustami wargę blondyna lizał ją ostrożnie i z wyczuciem. Po chwili jego język uzyskał pełny dostęp do Tommy'ego Joe. Wzajemne ocieranie się i masowanie języków wprawiało ich obydwu w podniecenie. Blondyn doznał dreszczy. Wplótł swe długie palce w kruczoczarne włosy Lamberta i rozkoszował się ich miękkością. Adam natomiast z wyczuciem głaskał plecy Ratliffa. Z radością wyczuwał każdą wypukłość, zarysowane żebra i mocny kręgosłup. Dłonie teraz przesunęły się bliżej szyi, aż w końcu ujęły lekko skronie i policzki ukochanego. Długi pocałunek zakończył się kilkoma muśnięciami warg.

Patrzyli na siebie w milczeniu zaabsorbowani niecodziennym zdarzeniem. Adam rozkoszował się tą chwilą, podczas gdy do Tommy'ego Joe docierało jak wielkie znaczenie dla nich obu ma ten gest. Chciał teraz czuć wstyd i gniew, może nawet obrzydzenie dla samego siebie. Czuł spokój, odprężenie ogarnęło jego ciało a razem z nim na napięte nerwy zstąpiło rozluźnienie. Był oczarowany. Oczarowany mężczyzną.

- Tak powinien wyglądać nasz pierwszy pocałunek. Był...

- On jest pierwszy. - Tommy przerwał mu wpół słowa, zakrywając jego usta dłonią, by znów spowodować ciszę.

- Tommy. Czy ty... Chcesz...?

- Chcę... - Spojrzał znów na usta Lamberta i z lubością wpił się w nie. Zachowywał się jak odurzony. Czuł się jak odurzony. Jakby w jego ciele czyhał demon pożądania i teraz się ujawnił.

Tommy Joe pierwszy raz poczuł, że pragnie kogoś tak naprawdę. Był w stanie zrobić wszystko, by być teraz z Adamem, czuć jego bliskość, czuć jego całego. Z trudem powoli przyswajał informacje, które właśnie odkrywał. Kiedy go smakował, przez głowę przelatywały mu różne wspomnienia związane z piosenkarzem, a przede wszystkim uczucia, których dzięki niemu doznawał. Ten moment – tak magiczny dzięki atmosferze miejsca i czasu oraz tak wspaniały dzięki wkładowi dwóch w pełni zaangażowanych osób – był prawdziwy, ale zbyt piękny, by trwał wiecznie.

Adam chciał więcej. Nie oczekiwał tego, nawet nie spodziewał się, że dojdzie do takiej sytuacji. Być może dlatego nie mógł opanować swych emocji. Jego ręce bez rozkazu umysłu wędrowały po szyi, klatce piersiowej i brzuchu Ratliffa, ale i to im nie wystarczało. Lambert zsunął je niżej. Podczas gdy jedna ręka spoczęła na kolanie, druga przesuwała się po udzie. Nie kontrolował tego. To po prostu się działo. W pewnej chwili jego dłoń znalazła się na wewnętrznej części uda i zaczęła zmierzać wyżej, coraz wyżej.

W tej chwili w głowie Tommy'ego Joe zaświeciła się ostrzegawcza lampka. Jarzyła się coraz intensywniej aż zaczęła pulsować kolorem czerwonym. Ten znak mówiący, że coś jest nie tak, sprawił, że dotychczas uśpiony mózg zaczął wyłapywać wszystkie bodźce z otoczenia i dzielić je na dobre i złe. Zakodowane gdzieś głęboko w umyśle muzyka wspomnienie spowodowało, że wszystkie zostały przydzielone do kategorii tych złych. Pulsująca w żyłach adrenalina zamieniła się w strach. A strach pobudzał do obrony. Tommy Joe momentalnie odepchnął Adama na łóżko i jeszcze szybciej wstał. Oczy go zapiekły, a kiedy mrugnął, rzęsy stały się mokre. Dotknął dłonią policzka, by sprawdzić, co się z nim dzieje. Wysunął dłoń przed swoją twarz. Zobaczył, że właśnie wytarł własne łzy. To zdeterminowało go do ucieczki. Zamrugał oczami, jak przez mgłę widząc Adama, który ze zmarszczonymi brwiami uświadamiał sobie, co się stało. Tommy wymacał futrynę i za chwilę już go nie było. Zamknął się w łazience.

Kolejny błąd, który warto było popełnić – pomyślał sobie Adam i z uszczęśliwioną miną opadł na łóżko. Zaczął się w tym lubować – mimo iż stawał w złym świetle przed obliczem blondyna, nie mógł odmówić sobie przyjemności pocałunku. I to pocałunku, który zainicjował blondyn. Czy to jest możliwe? On tego naprawdę chciał? On tego rzeczywiście chciał! Uświadomił sobie po namyśle, a jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. A potem przypomniał sobie, że znów wszystko zepsuł. Tommy uciekł. Znów go wystraszyłem. Jestem idiotą. Jestem idiotą, który ma cholerne szczęście... Z tą myślą i z dziką energią czającą się w jego wnętrzu brunet wstał z łóżka i wolno, niemal bezdźwięcznie podreptał do miejsca, gdzie koczował ukryty blondyn. Zamiarem Lamberta było ratowanie ze zgliszcz własnego pożaru tego, co jeszcze dało się uratować – resztek przyjaźni Ratliffa.



środa, 2 września 2015

OGŁOSZENIE

Drodzy Kochani Czytelnicy!
Moja zwłoka rzeczywiście trwała bardzo długo i bardzo mi wstyd za to, że wystawiam na ciężką próbę Waszą cierpliwość. Choć mogłabym teraz kłamać, to napiszę szczerze, że ostatnie 3 miesiące przeżyłam w zwątpieniu co do Adommy. Przestałam je kojarzyć z prawdziwym Tommy'm Joe Ratliffem. Na szczęście wytłumaczyłam już sobie wszystko i poukładałam wszystkie sprzeczności, którymi żyłam. Wasz niepokój i oddanie dały mi siły, by stworzyć w moim umyśle nowego bohatera (ale tylko dla mnie nowego, Tommy nie zniknie z opowiadania, które przecież jest o nim). Długo myślałam, jak ma się potoczyć fabuła "Miłości z Idola" i teraz już z przyjemnością ogłaszam, że nowy odcinek zaczął się pisać. Może nie mam na to zbyt dużo czasu (pozdrawiam maturzystów), ale postaram się, by wynagrodzić Wam ten pusty czas i na nowo oderwać Was od nudnej codzienności. Nowy odcinek planuję opublikować jak zwykle w piątek - 11 września. Pozdrawiam!

Stay tuned,
Glamtastic Girl