piątek, 23 października 2015

Rozdział 48 - O czym marzysz?

 Joanna Cytacka Ze wszystkich sześciu do posta nr 47 twój komentarz poruszył mnie najbardziej. Jestem wzruszona, że moje wysnute marzenia opisane w opowieści mogą kogoś inspirować. Zaskoczyłaś mnie pomysłem na książkę. Choć kiedyś nad tym myślałam to sądzę że ja – licealistka na profilu matma-anglik nie jestem godna grubej okładki. Chciałabym kiedyś posłuchać jak grasz.

Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Wierzcie mi, że cały czas kopię się w tyłek, by znaleźć wenę i czas na Miłość z Idola. (Już teraz mnie boli) Dziękuję za wyrozumiałość i witam odkrywców MZI. Wasze komentarze wnoszą do mojego życia radość i skracają dzień o 3 godziny, w czasie których rozmyślam nad naszą parką. I... No tak. Nie pytajcie mnie, kiedy następny odcinek. Zawsze jest to piątek, a który, tego już nie jestem w stanie powiedzieć. Zależy od nawału pracy, weny itp. Jeśli zaglądacie tu szukając nowości, róbcie to zawsze w piątki wieczorem. Piątek to chyba nie tylko mój ulubiony dzień ;)

Let's read!

O czym marzysz?

Z początku mglisty poranek z czasem przemienił się w mroźny, lecz słoneczny dzień. Kurtki ledwo pomagały im utrzymać właściwą temperaturę ciała, kiedy szli przez miasto obładowani różnej wielkości pakunkami i torbami. Ich zadowolone twarze oznajmiały światu, że ten ciężar wcale im nie przeszkadza. Mijali tłumy przechodniów. Przedgwiazdkowy szał właśnie dziś znalazł swoją kulminację. Właśnie dziś - dzień przed wigilią Bożego Narodzenia - Amerykanie kupowali ostatnie gwiazdkowe prezenty, brakujące produkty potrzebne do przygotowania smakowitych potraw oraz inne rzeczy, których wcześniej zapomnieli kupić.

Adam i Tommy wolno mijali kolejne sklepowe witryny. Komentowali je żartobliwie wyliczając prezenty, które muszą jeszcze kupić. Niewiele ich zostało.

- Prezent dla twojej cioci i wujka. Co zamierzasz im kupić? - Spytał rzeczowo Lambert, oglądając blade manekiny. - Jeden dla pary czy dwa indywidualnie?

- Hmmm... Dwa. Na pewno dwa. Ciocia lubi piec. Może jakieś fajne formy do ciasta? Wujek... O czym może marzyć wujek Henry? - Zastanawiał się długo, ale pomysły w jego głowie wyczerpały się całkowicie. Po chwili milczenia niemal z podziwem stwierdził: - Nie wiem, co może chcieć wujek Henry!

- Och, to proste. Powiedz mi, co lubi. Szachy? Golfa? Wędkowanie?

- Więc... On... Ma różne zainteresowania. - Rzekł tajemniczo. Był trochę speszony.

- No to powiedz: jakie? Przecież nie znam twojego wujka, Tommy. No? - Zniecierpliwił się Lambert.

- No właśnie w tym problem, że nie wiem. On jest taki, że cały czas wymyśla coś innego i to, co go interesuje, zmienia się z miesiąca na miesiąc. Jak jeszcze mieszkałem w Sacramento to wiedziałem z grubsza, co lubi. A teraz to jest takie strzelanie na chybił-trafił. A przecież nie mogę mu kupić tego, czym już przestał się interesować, prawda?

Tommy poczuł się zagubiony. Nie jego winą było, że jego przybrany ojciec zmieniał zainteresowania tak często jak zmieniała się pogoda. W ciągu kilku lat okrojonego dzieciństwa oraz bardzo buntowniczego okresu dojrzewania jego wujek wymyślił milion pomysłów na wolny czas. Na początku Tommy myślał, że wuj uznaje swoje życie za nudne i próbuje wprowadzić w rutynową rodzinną codzienność szczyptę radości. Przełomowym momentem był pewien styczniowy dzień. Wybrali się wtedy na lodowisko. Tommy nie chciał nigdzie iść. Wciąż zmagał się z depresją. Jednak poszedł. Poświęcił się dla wujka, który powiedział, że chce nauczyć się jeździć. To było przeczucie. Nie przeszedł przez bramkę. Blondwłosy chłopiec obejrzał się na wujka. Opiekun był tuż za nim, ale trzymał się za serce. To była pierwsza oznaka zawału. Niedługo potem odwiedził go w szpitalu. Pojechał tam od razu po odzyskaniu przez niego przytomności. Ze swoim przybranym ojcem odbył wtedy bardzo długą, poważną rozmowę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, a raczek wujek mu uświadomił, że każdy koszmar się kiedyś kończy, a wuj tylko pomagał mu się z niego obudzić.

- Tommy, Tommy. Uspokój się, proszę. - Adam położył ręce na jego ramionach, a potem zaprowadził na skraj chodnika, by nie tarasować przejścia. - Zakupy to rzecz przyjemna i relaksująca. A ty się stresujesz jak przed rozmową kwalifikacyjną. Wymyślisz coś. - Rzekł z przekonaniem i zaczął masować przez kurtkę ramiona Ratliffa. Blondyn zamknął oczy i odetchnął z trudem. Następnie obdarzył Lamberta zniechęconym spojrzeniem. - Okey, to cię nie przekonuje. Wymyślmy więc coś innego. Kupmy prezenty sobie. Co ty na to? Wejdziemy do najdziwniejszego sklepu w okolicy. Ty wybierzesz coś mnie a ja tobie. - Wyjaśnił reguły gry, promieniejąc na twarzy. - Już nie mogę się doczekać. - Rzekł z zachwytem, uznając pomysł za genialny. Ocenił reakcję przyjaciela. Tommy Joe jak zwykle uznał pomysł wokalisty za abstrakcyjny. To jednak nie oznaczało, że ją odrzucił. Przewrócił oczami z uśmiechem radości.

- W którą stronę idziemy? - Zapytał, a Adam uścisnął go przyjacielsko zwracając we właściwą stronę.

- Zobaczysz, jeszcze zrobię z ciebie króla imprezy.

- Tego się właśnie obawiam... - Mruknął muzyk krocząc ramię w ramię z Lambertem.

Spędzili dwadzieścia minut na sprawdzaniu kolejnych sklepów. Chociaż to Tommy mieszkał w Burbanku na stałe, to Adam bardziej sprawdził się w roli przewodnika. Gitarzysta tylko podążał za mężczyzną nie widząc różnicy między żadnym z odwiedzanych butików. Dla niego wszystkie oferowały ten sam towar. Adam za to w każdym widział bardziej lub mniej atrakcyjne rzeczy. Żadne jednak nie dość atrakcyjne, by w jego opinii spodobały się Ratliffowi. Doszli do rogu ulic i skręcili w prawo. Nagle Adam stanął i wyszczerzył zęby. Tommy wpadł na niego, właśnie zagapił się na reklamę w witrynie pewnego dyskontu, który oferował sportowe ciuchy w cenie obniżonej o 30 procent.

- Pardon. - Blondyn przeczesał palcami włosy i właśnie w tej chwili zauważył czerwony napis na szyldzie. Witryna sklepu w niczym nie przypominała widoku wystaw modnych butików.

- Oto „Madam Marie”. Najlepszy sklep z wyszukanymi strojami w promieniu sześćdziesięciu mil. Chodź... - Adam złapał przyjaciela za dłoń i wciągnął do środka nim gitarzysta zdążył przyjrzeć się wystawie sklepu. Do czerwonego płótna przytroczona była perłowo-biała suknia rodem z filmów kostiumowych. Poniżej w witrynie ustawione były staromodne lalki po lewej, a po prawej stronie ozdobne wachlarze. Ten sklep był inny niż wszystkie.
Wnętrze sklepu niczym nie przypominało butiku. Elementy wystroju wskazywały raczej na pracownię. Stojaki nie były w stanie zmieścić wszystkich kreacji, więc niektóre rzeczy były po prostu porozrzucane na wielkiej kanapie, która znajdowała się pod ścianą naprzeciwko samotnej przymierzalni. Tommy Joe nigdy wcześniej nie był w tym sklepie. Nawet nie dziwił się temu faktowi - przecież nie lubił zwiedzać takich miejsc, a co dopiero kupować w nich. Robił zakupy, kiedy musiał. Chyba tylko dlatego jego szafa wciąż świeciła pustkami. Kiedy szedł z Adamem wgłąb pomieszczenia, przyglądał się licznym manekinom. Były bardzo oryginalne: ich twarze nie były bez wyrazu jak te na wszystkich wystawach sklepowych. Te były pomalowane jakby dopiero wróciły od kosmetyczki. Rumiane policzki i czerwone usta kontrastowały z zimnym niebieskim kolorem dużych oczu. Mimika każdego z nich wyrażała inną emocję. Sprawiało to wrażenie jakby każdy z nich grał inną rolę w jednym przedstawieniu, ale wszystkie zastygły w ostatniej pozie, jaką zdążyły przybrać. Stroje, w które były przebrane, nie zachwycały tak jak wyrazy twarzy. Blondyn próbował wyłapać wszystkie szczegóły tego widoku. Wtedy to właśnie usłyszał lekko znudzony, lecz miękki głos, należący, jak się spodziewał, do pracownicy sklepu.

- Szukacie czegoś konkretnego? - Głos dobiegł z oddali. Tommy spojrzał na kobietę, która siedziała na taborecie odwrócona do niego tyłem. Jej głowę okalała burza ciemnych loków opadająca na ramiona. Siedziała przygarbiona przy małym stoliku, jej poza sprawiała wrażenie jakby kobieta wykonywała właśnie robótkę ręczną.

- My właściwie... - Zaczął Tommy, ale uczucie nagłego ciężaru na ramieniu spowodowało, że zamilkł. To Adam dał mu znak, że sam chce coś powiedzieć.

- Zamierzamy stworzyć żywą szopkę bożonarodzeniową, ale potrzebujemy nie tylko strojów ale też Maryi, siostrzyczko. - Adam przybrał żartobliwy ton, by zainteresować ciemnowłosą. Najwidoczniej podziałało, gdyż kobieta rzuciła nici na stół i odwróciła szybko głowę w stronę potencjalnych klientów. Jej twarz spowita w szoku szybko przybrała radosny ton.

- Zaginiony syn i aktor karierowicz znowu w mieście... Wróciłeś! - Pisnęła głośno i skoczyła do Adama, by go uściskać.

- Witaj, Brooke, zapracowana jak zawsze? - Adam witał się ze starą przyjaciółką podczas gdy Tommy nie mógł znaleźć sobie miejsca, stojąc bezradnie z boku i patrząc na parę.

- Taaa, a któż to z tobą przybył, ha? -Spojrzała na blondyna, który zaczerwienił się lekko. Znał ją, pamiętał. Była na imprezie pożegnalnej Adama, kiedy wyjeżdżał. Brooke. Tak, to ona. Najlepsza przyjaciółka Adama. Pomyślał to z goryczą, chociaż nie było czego zazdrościć. Przywitał ją sztucznym uśmiechem, dając szansę zgadnięcia, kim jest. - Tommy Joe, prawda? Tak przystojnych twarzy nie zapominam. - Uniosła brew i zaraz uściskała blondyna.

Prosty gest dziewczyny poprawił mu humor. Teraz, kiedy rozmawiała z Adamem i z nim, traktowała nie tylko bruneta, ale także Tommy'ego jak przyjaciela. Zaczęła przedstawiać blondynowi to, co robi. Okazało się, że jest właścicielką sklepu, który mieści kreacje głównie teatralne ale i stroje sceniczne. Ewentualnie mogła też pomóc w wyborze stroju na Halloween. Właśnie przygotowywała zamówienie dla teatru w Phoenix.

Sklep nie wyglądał na taki, który ciągle odwiedzały tłumy osób. W ciągu piętnastu minut pogawędki grono rozmawiających nie zostało powiększone. Brooke wyjaśniła im, że ten sklep to jedynie siedziba jej małej firmy, a ona szefuje trzem osobom, które pracują we własnych domach wykonując tylko jej projekty. Jako że wszystkie pracownice to kobiety mające rodziny, jest to im „na rękę”, że mogą mieć nienormowany czas pracy i spędzać czas z rodziną. Sama dziewczyna chwaliła się, że oprócz pensji z teatru utrzymuje się z dużych zamówień, składanych przez teatry takie jak ten, w którym do niedawna zatrudniony był też Adam.

- Brakuje nam twojego talentu. Nie łatwo znaleźć aktora, który potrafi śpiewać. - Rzekła, zalewając herbatę. Adam i Tommy przycupnęli przy stole, który wcześniej Wendle uprzątnęła z nici i skrawków materiału. Podała im kubki i usiadła wśród nich.

- Wiesz, że teatr to nie był szczyt moich marzeń. Chciałbym kiedyś tam wrócić, ale teraz...

- Teraz jest twój czas. Musisz go wykorzystać, bo druga taka szansa może nie nadejść. - Dokończył Tommy doskonale go rozumiejąc.

- Masz rację. Chociaż to wciąż trochę nierealne. Występuję na tak wielkiej scenie i jestem oceniany przez sławy takie jak Paula Abdul.

- Zazdroszczę ci. Zawsze chciałam ją poznać. Zawsze miałam trzy marzenia: jechać na trasę koncertową jako tancerka, poznać Paulę Abdul i zwiedzić Paryż. I, jak widać, skrupulatnie je spełniam. - Stwierdziła rozczarowana, a Adam spojrzał na nią ze współczuciem.

- Wiesz, zawsze mogę jej szepnąć słówko o pewnej nieodkrytej gwieździe tańca. - Zaproponował, podczas gdy Tommy milczał, przysłuchując się rozmowie. Szatynka przyjęła pomysł z optymizmem, ale i niepewnością. Nie chciała grzać się w blasku sławy przyjaciela. Postanowiła więc zmienić temat, by dowiedzieć się celu ich wizyty.

- Więc... Co was do mnie sprowadza? Jeśli chciałeś sprawdzić, czy jeszcze żyję, to oznajmiam, że mam się bardzo dobrze. - Zażartowała, jednak zmęczenie zmieniło zdanie w kpinę. Siedziała w sklepie tak długo, że prawie zasnęła z igłą w ręce. Wizyta Adama była przebudzeniem z głębokiego snu rutyny.

- Ciebie nie trzeba pilnować, siostra. Właśnie kupowaliśmy prezenty gwiazdkowe. Tommy ma problem, bo nie wie, co kupić swoim...

- ...rodzicom, tak. - Dokończył za Adama gitarzysta. Tym samym uratował go przed niezręcznym zacięciem. - I podsunęłaś mi właśnie pomysł na prezent. - Uśmiechnął się tajemniczo i posłał takie same spojrzenie Adamowi. - Paryż. - Rzucił, jakby właśnie odkrył nowy kontynent. Co myślicie o wycieczce do Paryża? Nigdy nie byli na takich wakacjach.

- Trochę kosztowne. - Stwierdziła sceptycznie Brooke.

- Trochę daleko. - Ocenił Lambert.

- Marzenia należy spełniać, szczególnie cudze. Szczególnie, kiedy ma się wobec kogoś dług wdzięczności. A poza tym, w końcu mam pieniądze, żeby taką podróż sfinansować. - Skontrargumentował optymistycznie.

- Sądzisz, że to odpowiedni prezent? A jeśli się zgubią, jeśli nie odnajdą się w obcym mieście? - Zamartwiał się Lambert, zauważając, że wujostwo Tommy'ego ma swoje lata i być może nie będą potrafili skorzystać z takiego prezentu.

- Nie ma szans. Tak to wszystko zorganizuję, że wszystko będzie zapewnione. Mogę to załatwić teraz?

- Możemy iść później. Zaniesiemy zakupy do samochodu i... - Zaproponował Adam, ale muzyk zaprzeczył mu, kręcąc głową.

- Nie musisz. Załatwię to w... Pół godziny? A potem tu wrócę. Zdążycie się nagadać. Nie masz nic przeciwko?

- Wystarczyło powiedzieć, że będę przeszkadzał. - Rzekł z fałszywym pesymizmem, a Tommy przewrócił oczami, wstając.

- Nie jesteś zły. Wiem, że się stęskniłeś za Brooke i właśnie dlatego szukałeś tego sklepu. - Objął go od tyłu i nachylił do ucha bruneta. - Wrócę zanim się obejrzysz.

- Och... Leć już. - Zgodził się Lambert z ociąganiem. Patrzył na rozpromienioną przyjaciółkę, która obserwowała sytuację między mężczyznami.

- Pilnuj go, Brooke. - Rzucił w stronę dziewczyny i w przypływie pozytywnej energii posłał piosenkarzowi całusa w policzek. Szybko opuścił budynek i pobiegł na poszukiwania biura podróży.

- Wiedziałem, że to zrobi. Przepraszam za niego. - Rzekł skruszony. Nie spodziewał się tego. Czemu nas opuścił? Czuł się niezręcznie? A może robi mi niespodziankę? Spojrzał ze smutkiem na przyjaciółkę, która promieniała ze szczęścia.

- To... Od kiedy ze sobą jesteście? - Spytała, przybierając ciekawski ton.

- Nie jesteśmy razem. - Odparł tak jakby to była oczywistość. W jego głosie jednak dało się odczuć rozczarowanie.

- Co? Jak to? Przecież zachowujecie się jak...

- Para? Też wydaje mi się to dziwne, zwłaszcza, że on jest hetero. - Jeszcze bardziej zdziwił dziewczynę, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- A ten całus? Flirt? Odstawiacie przede mną taką scenę i to wszystko jest nieprawda? Adam, nigdy nie udało ci się mnie oszukać. Kochacie się, to widać.

- On mnie nie kocha! - Rzekł ze zdenerwowaniem, a Brooke doznała lekkiego szoku - W jej obecności Adamowi wybuchy zdarzały się tylko w teatrze, kiedy coś szło nie po jego myśli.

- Ale ty go tak. - Powiedziała cicho, kiedy zapadło milczenie. Podniósł na nią nieprzytomny wzrok i jeszcze bardziej posmutniał. Nic nie odpowiedział, jednak ta cisza mówiła wszystko.

Kocham go. Kocham go tak bardzo, że... Ale nie mogę go kochać. Nawet, jeśli jest przy mnie, nawet, jeśli mnie całuje. Po co to robi? Nie mam już na to siły. Nie mogę go zdobyć, ale ciągle próbuję. A on... Sprawia, że łudzę się, że mi się to uda. Nie zauważył, kiedy Brooke odłożyła kubek i podeszła do niego. Usiadła obok i przytuliła go. Wciąż miał w głowie jego obraz. Obraz namiętnych ust, które go całowały.

- Będzie dobrze. Chociaż na pewno trudno, ale zobaczysz, że w końcu będziesz przechadzał się z nim za rączkę po parku, będziecie sobie gruchać jak te gołąbki. - Pocieszyła go, kiedy i on ją przytulił.

- Jeszcze nie mam dla niego prezentu ma święta. Chciałbym coś wybrać w twoim sklepie. - Powiedział poważnie i spojrzał na dziewczynę, której twarz nadal rozjaśniał uśmiech.

- W moim sklepie? - Rzekła zdziwiona tak jakby pomysł był wzięty z kosmosu.

- Jest gitarzystą. Przyda mu się coś skórzanego, coś obcisłego i coś przyciągającego uwagę. Masz coś takiego, prawda?

- Coś a la Glam Rock God?

- GRG to najlepszy styl. - Uśmiechnął się. - Bo mój. - Dodał i oboje się zaśmiali.

Brooke natychmiast zaczęła buszować po całym sklepie, wybierając najlepsze ciuchy. Adam tymczasem podszedł do ścianki z biżuterią. Długo oglądał kolekcję naszyjników, bransolet i pierścionków. W końcu zauważył jedną rzecz, która przyciągnęła jego uwagę bardziej niż wszystkie. Wisior z wielkim piórem z metalu – to było coś w sam raz dla niego.

***

Tommy Joe szedł szybkim krokiem ulicami Burbanku. Szukał drogi powrotnej do „Madam Marie”, ale wszystkie ulice wyglądały tak samo. Nie mógł uwierzyć, że zgubił się we własnym mieście. Własnym, a mimo to obcym. Kiedy się tu przeprowadził, poznał zaledwie najbliższą okolicę bloku, w którym mieszkał oraz główne ulice miasta. Teraz, kiedy mierzył się z centrum, ogromem wielkich domów handlowych i małych ulicznych sklepików, miał mętlik w głowie. Znacznie lepiej się czuł na trasie, gdzie miasta były tylko przystankami podróży, a celem – kolejne stany USA. Wtedy nie czuł się zagubiony. Wtedy mógł swobodnie oddychać i wreszcie czuć wolność. Burbank był więzieniem, a dom – celą. Zatęsknił za światem, którego, choć go nie poznał, czuł się częścią. Dlatego sprawił prezent nie tylko cioci i wujkowi, ale i sobie. Chciał być wolny jak ptak, wyfrunąć stąd i już nigdy nie wrócić.

Droga, którą wskazała mu pewna miła staruszka, okazała się właściwa. Z oddali sklep Brooke wyglądał jak stary, niechciany magazyn na tle nowoczesnych, neonowych szyldów i odważnych wystaw butików. Jak to się stało, że nie odnowiła budynku skoro ma tak wielu poważnych klientów? Nie ma czasu, przecież pracuje jeszcze w teatrze. Nie mogłaby pilnować robotników, a poza tym sklep w czasie remontu nie przynosiłby dochodów. Nie wpadł na to, że kobieta ma o wiele większy i szczytniejszy cel niż odnawianie rudery. Marzenia, o których wspominała w rozmowie, nie były tylko słowami rzuconymi na wiatr. One były celem, a by zrealizować cele, potrzebne są pieniądze. Tak jak Lambert postawił na fart i siłę szczęścia, tak Wendle oddała się rzetelnej pracy. Dwoiła się i troiła, by wyciągnąć swoim pracodawcom z kieszeni ostatnią złotówkę. Na razie dobrze jej szło. Na razie jednak mogła tylko snuć plany przyszłości.

Blondyn wszedł do sklepu, gdzie zastał niespodziewany widok. Adam siedział na kanapie razem z Brooke, ale nie rozmawiali ze sobą. Krzyczeli jeden przez drugiego i gapili się w zasłonę przymierzalni. Muzyk podszedł do nich osłupiały, chcąc dowiedzieć się, co się dzieje. Czy w przymierzalni ktoś jest? Dlaczego tak krzyczą, nie mogą mówić normalnie? Musieli mieć z tego niezły ubaw, gdyż co sekundę któreś z nich wybuchało dziwnie cichym śmiechem. Kiedy Adam zobaczył Ratliffa, zrobił mu miejsce na kanapie i polecił, żeby był cicho. Następnie szybko wyjaśnił, co to za głos dochodzący z przymierzalni i wytłumaczył mu jeszcze parę innych śmiesznych faktów.

Okazało się, że w przymierzalni jest kobieta lat około siedemdziesięciu, która nie słyszy zbyt dobrze. Przyszła ona do sklepu w celu zakupu odpowiedniej sukni, gdyż otrzymała od swojego małżonka zaproszenie na bal sylwestrowy. Bal jednak jest nietypowy. Atmosfera imprezy ma być nastawiona na lata sześćdziesiąte i właśnie w strojach z tamtych lat mają pojawić się na niej zaproszeni goście. Właśnie z tego powodu kobieta przymierza już ósmą kreację, którą wybrała dla niej Brooke. Dotychczas w każdej znalazła jakiś defekt. Jednakowoż przy każdym usprawiedliwieniu jest tak przesadnie miła i z takim przejęciem prosi, by powtórzyć swoją wypowiedź, że Brooke i Adam znaleźli w tym idealny powód do zabawy i teraz nieźle się bawią, obgadując ją za plecami.

Tommy jakoś nie miał nastroju do żartów. Siedział tylko cicho i niemo się uśmiechał, czekając na kobietę, której trzeba było pomóc w decyzji.

- Wiecie, ta chyba będzie dobra. Mój Alexander dostanie trzeciego zawału, jak mnie w niej zobaczy... - Zastanawiała się na głos i powoli rozsunęła kotarkę. Adam i Brooke w reakcji na to stwierdzenie znów wybuchnęli śmiechem. Tommy tylko zwrócił wzrok w stronę przymierzalni. Jego oczom ukazała się patrząca łagodnym wzrokiem staruszka, której siwe włosy okalały naznaczoną wiekiem twarz. Dopóki nie zaczęła prawić monologu, uznawał ją za zagubioną starszą panią. Za to po wysłuchaniu łagodnej, ale dobitnej krytyki, uznał ją za wybredną, niezdecydowaną modnisię. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego przyjaciele zamiast pomóc starszej pani tylko ją przedrzeźniają. Teraz śmiał się z niej tak jak oni.

Koniec końców, humorzasta klientka opuściła sklep z białą kremową, falbaniastą suknią i białym jak jej włosy naszyjnikiem z pereł. I para mężczyzn szykowała się już do pożegnania. Tommy na odchodnym pochwalił pracownię dziewczyny i zapowiedział, że wpadnie tu jeszcze kiedyś. Podziękował też za gościnę. Czekał na Adama dłużej niż się spodziewał. Dzierżąc połowę toreb z zakupami oparł się w końcu o drzwi wejściowe i obserwował, jak przyjaciele wymieniają się cichymi półsłówkami, a następnie przytulają i ponownie wymieniają zdania. Nie chciał im przeszkadzać, a jednocześnie późna godzina wymuszała na nim pośpiech. Był zmęczony. Zakupy wykończyły nie tyle jego ciało co psychikę. Zaczął marzyć o gorącym prysznicu i wygodnym łóżku. Właśnie wtedy Lambert stanął przed nim gotowy do drogi.

- Hej, marzycielu, możemy iść? - Spytał z uśmiechem, a blondyn ocknął się z zamyślenia.

- Och, tak. Cześć, Brooke! - Zawołał wesoło i opuścił sklep.

Wybiła szósta, kiedy dotarli do samochodu pozostawionego na płatnym parkingu. Zapakowali torby do bagażnika, a potem sami wsiedli do auta Adama. Zmęczenie Ratliffa i ponury nastrój Lamberta, który trwał od chwili wyjścia z „Madam Marie” poskutkowało grobową ciszą, jaka zapanowała podczas podróży.

- Nie odzywasz się od kiedy pożegnaliśmy się z Brooke. Coś się stało? - Choć czasami cisza była potrzebna, to z pewnością nie w tej chwili. Tommy nie chciał zastanawiać się w nieskończoność, co trapi jego najlepszego przyjaciela. Pytanie nie było ryzykowne, najwyżej nie uzyskałby odpowiedzi.

- Nic, zastanawiam się tylko, o której zamierzasz jechać do Sacramento? To parę godzin jazdy... - Mruknął Lambert bez emocji. Za wszelką cenę chciał ukryć tęsknotę za Ratliffem. Kiedy z nim przebywał, był najszczęśliwszy na świecie; kiedy nie było go przez dłuższy czas, pomagały mu myśli o nim i wspólne wspomnienia. Najtrudniejsze było każde rozstanie – wtedy uświadamiał sobie, że traci coś niezwykle ważnego, co pomaga mu żyć, co jest sensem jego egzystencji. Teraz znów miał zniknąć.

- Myślę, że około południa. Nie chce mi się dzisiaj pakować prezentów, jestem zbyt zmęczony. Zrobię to jutro rano i jutro się spakuję, a ty?

- Ja? Więc, hmm... Będę musiał jakoś przeżyć to, że wyjedziesz. Cały czas się zastanawiam, co będę robić w wigilię. Nigdy nie spędzałem Świąt Bożego Narodzenia sam. - Stwierdził ze smutkiem, co jeszcze bardziej go dobiło. W tym roku nie będzie składał życzeń rodzicom, nie zobaczy miny Neila, kiedy będzie rozpakowywał prezent od brata. Nie poczuje świątecznej atmosfery, zapachu pierników i tych wszystkich potraw. To będzie...Przytłaczające. Zacisnął ręce na kierownicy, a potem spojrzał na Ratliffa, który patrzył na niego jak na obłąkanego. - No co? - Spytał, nie rozumiejąc zaskoczonej miny.

- Żartujesz, prawda? - Spytał Ratliff pobudzony słowotokiem przyjaciela. Według niego brunet bredził od rzeczy.

- Co? Przecież wiesz, że pokłóciłem się z ojcem i...

- Nie, Adam. Żartujesz z tym spędzaniem wigilii sam i-te-de. Czy ty sądziłeś, że nie zabiorę cię ze sobą? Że cię zostawię jak psa, który ma pilnować chaty, kiedy właściciel idzie się zabawić? Nie jestem aż takim egoistą. - Ratliff był w szoku. Wprawdzie nie powiedział Adamowi, że będzie niezapowiedzianym gościem w Sacramento, ale sądził, że to przecież oczywiste. Czy tak trudno się tego domyślić...?- Tommy, przepraszam cię, ale nie chcę się wpraszać i psuć rodzinnej atmosfery. Ja po prostu...

- Nie dyskutuj. Czy tego chcesz czy nie, zaciągnę cię do Sacramento nawet jeśli miałbym wzywać jednostkę specjalną NASA. - Zagroził z uśmiechem, a Adam odpowiedział tym samym.

- Nie musisz...

- Ale chcę.

- Będę miał u ciebie dług wdzięczności.

- Przyjaciele nie mają wobec siebie długów wdzięczności.

- Co mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć? - Adam próbował dalej, co widocznie drażniło muzyka.

- Możesz nas tam zawieźć. - Rzekł, by piosenkarz dał mu spokój.

- Hmm... Tu jest mały problem. - Adam zrobił kwaśną minę. Właśnie minęli ostatnie skrzyżowanie. - Muszę oddać ojcu auto. Więc pewnie pojedziemy Maserati, które jest... Niezbyt pakowne. - Stwierdził z żalem i spojrzał na Tommy'ego Joe, by poznać jego reakcję. Mina Ratliffa była niezmieniona.

- Możesz nawet wypożyczyć karetę i białe konie. Ważne, żebyśmy zdążyli na wigilię. Inaczej ciocia Klara mnie zabije. A potem ciebie.

- Mnie? - Adam zaśmiał się słysząc przekonujący ton.

- Tak, bo przez ciebie się spóźnimy.

- Nieee, jadąc Maserati będziemy tam grubo przed czasem. Mam nadzieję, że lubisz szybką jazdę?

- Jeśli nas zabijesz, ciotka będzie nas nękać po śmierci.

- Ech... Coś czuję, że twoja ciocia mnie nie polubi.

- Ooo, mylisz się. Ona uwielbia programy telewizyjne. Dla niej jesteś gwiazdą. - I dla mnie też. Zdążył pomyśleć zanim to zdanie wypowiedział. - Otworzył drzwi auta, gdy Adam wyjął kluczyki ze stacyjki. Pospiesznie opuścił samochód nim Adam się do niego odezwał.

Brunet chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Tommy skutecznie mu to uniemożliwił. Uciekł. Szkoda, że nie jestem gwiazdą dla ciebie. Może gdybyś mnie uwielbiał, łatwiej byłoby mi ciebie w sobie rozkochać? Opuścił auto i poszedł pomóc Ratliffowi z zakupami. Było ich tak dużo, że ledwo mieściły im się w rękach. Pewnie po zapakowaniu w ozdobny papier będzie tego mniej... Lambert z trudem zamknął samochód. W naciśnięciu guzika przeszkadzały mu torby, które trzymał. Poradził sobie. Razem z Tommy'm udał się do mieszkania. Na szczęście winda działała i nie musieli wspinać się po schodach.

Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Tommy poczuł, że wraca mu energia. Energia na to, by się umyć i iść spać. Już przekraczając próg zapowiedział, że zajmuje łazienkę jako pierwszy. Rzucił torby na kanapę w salonie, wziął z pokoju koszulkę służącą jako pidżama oraz świeżą bieliznę. Następnie zamknął się w toalecie. Adam wykorzystał ten moment na przemycenie swoich pakunków, w tym prezentu dla muzyka, do swojego pokoju. W przeciwieństwie do Ratliffa nie był zmęczony. Chciał zapakować prezenty jeszcze dziś, by jutro, wymieniając samochód, przekazać je mamie, by ta położyła je pod choinką. Musiał też zabrać z domu kilka czystych rzeczy na podróż. Podróż – zupełnie niespodziewana, ale wzbudzająca w wokaliście zachwyt i ekscytację. Przede wszystkim jeden fakt podniecał go do czerwoności – jednak spędzi święta z Tommy'm, a jego obecność zawsze łączyła się z czymś nieprzewidywalnym.