piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 61 - Linia wsparcia

To najdłuższy rozdział, jaki dotąd udało mi się napisać. Aż 19 stron A5 czyli ponad 5000 słów. Wiem, że jestem wam to winna po miesiącu nieobecności chociaż na początku pisałam to bardziej dla siebie niż dla innych. Następny rozdział będzie kończył pierwszą połowę opowiadania. Nie, nie robię żadnej przerwy :) jednak czuję się zobowiązana, by o tym poinformować. Mam nadzieję, że wytrzymacie moje długie przerwy aż do końca, bo nie zanosi się, bym się mieściła w jednym tygodniu :( Pozdrawiam moich wiernych komentatorów i ubolewam, że jest ich bardzo mało. Proszę, pozostawcie po sobie chociaż mały ślad!

Maronko! Gwałt? Muszę nad tym bardzo pomyśleć. Jesteś zboczona, ale przecież wszystkie jesteśmy :P zobaczy się
Czytelniczko! Kimkolwiek jesteś dziękuję Ci za komentarz o 5.25 rano. Co za wyczyn! Czy to aby przez moje Adommy nie możesz spać? :P pozdrawiam

Rozdział 61
Linia wsparcia

Już na chodniku Tommy Joe patrzył, jak śnieżnobiałe Maserati odjeżdża sprzed bloku mieszkalnego i znika za zakrętem. Wracaj szybko. Mężczyzna obserwował jeszcze przez chwilę ulicę pełną nieznajomych pojazdów, a potem ze smutnym uśmiechem udał się do mieszkania. Dźwigane torby niemal przeważały wagę jego ciała, jednak zdecydował się dodać do tego ciężaru jeszcze pocztę, której spory plik wyciągnął ze skrzynki pocztowej na parterze.

Każdy napotkany w mieszkalnym bloku przechodzień uznałby go za tragarza. Tommy Joe nie posiadał nawet wolnego palca. Siatki zajmowały jego ręce, a duży plik poczty wypełnił usta. Torby z rzeczami były przewieszone przez obydwa ramiona. Dotargał to wszystko do drzwi, a potem rzucił każdą rzecz na podłogę. Zanim znalazł klucze, przeszukał cztery kiszenie. Odblokował drzwi i, nie patrząc przed siebie, złapał za ucha toreb. Siatki z konfiturami zostawił przy drzwiach, zamierzając za chwilę po nie wrócić. Ciężar rzeczy ponownie go przytłoczył, dlatego nie znalazł siły, by dostatecznie wysoko podnieść nogę. Nim w pełni wykonał pierwszy krok, już leżał na podłodze. Próg oddzielający prywatne mieszkanie od korytarza, mimo że niski, okazał się za wysoki.

- Och! Cholera by to wzięła! - Już upadając wypluł stos listów z ust. Kilka sekund leżał na ziemi, by w końcu podjąć decyzję, by wstać. Zdenerwowany rzucił torby w kąt tuż obok szafki na buty i zabrał się za siatki. Z nimi było łatwiej. Przetwory, choć ciężkie, ważyły o wiele mniej niż torby z ciuchami, butami i wszystkim, co mogło się przydać przez dwa dni poza domem. Oczywiście, Adam miał tego o wiele więcej niż sam blondyn. Postawił reklamówki na stole w kuchni, zastanawiając się, czy kopnięcie drzwiami poskutkowało w ich zamknięciu. Doszedł do wniosku, że tak. Zajął się rozpakowywaniem. Znalezienie w kuchni właściwego miejsca dla podarków od cioci Klary zajęło chwilę. Tommy zrobił miejsce w jednej z szafek, a to, co wymagało odpowiedniej temperatury, czyli różne rodzaje świątecznego jedzenia, poupychał w lodówce. Porzucił pozostałe obowiązki. Wszystkie podróżne ciuchy wrzucił do swojej sypialni, a listy pozostawił porozrzucane w przedpokoju. Postanowił zrelaksować się przy jakimś filmie, który znajdzie w telewizji lub we własnej kolekcji płyt. Miał zamiar gnić jak warzywo do czasu powrotu Lamberta. Bez niego nie miał co ze sobą zrobić.

***

Spieszył się. Serce i mózg wypełniała rosnąca w miarę pokonywanej drogi tęsknota. Mimo napiętej sytuacji z tatą, chciał go zobaczyć. Chciał znów ujrzeć brata i posłuchać jego nowych pomysłów na życie. I w końcu pragnął po raz kolejny porozmawiać z mamą. Jednak to odpowiedź była tym, po co jechał. Odpowiedź na list, jakich w życiu napisał bardzo niewiele. Odpowiedź zawierała poradę i wskazówkę, w jakim kierunku powinno się potoczyć jego uczucie. Niecierpliwił się, ale n twarzy o niebieskich oczach nadal malował się niezmącony spokój. Nadzwyczajny stan ducha zdradzał tylko szeroki uśmiech. Rozszerzający się. Adam skręcił w ulicę, której szczegółów uczył się przez kilkanaście lat.

Z przylepioną do twarzy radością zaparkował swoje Maserati przy typowym prostokątnym domu z podjazdem i zielonym trawnikiem, gdzie w rogu działki stało samotne drzewo. Zasadził je ojciec Adama, by po kilku latach zawiesić upragnioną przez dzieci huśtawkę. Tylko ona przypominała o szczęśliwie spędzonym tu dzieciństwie.

W tym obrazie było coś dziwnego – coś, co mąciło spokój, który zawsze tu odnajdował. Na chodniku tuż przed niskim białym płotkiem stała grupka ludzi w wieku nastoletnim oraz kompletnie młodzieńczym. Zatrzymał na nich wzrok i zmarszczył brwi, kiedy zobaczył odmalowane na ich twarzach emocje. Jedna osoba szarpała drugą i wskazywała na samochód Lamberta. Druga, która dotychczas rozmawiała z trzecią, szybko uniosła dłoń do ust. Każdy z nich wydawał się poruszony obecnością białego auta, a raczej jego kierowcy.

Zaciekawiony tym widowiskiem niebieskooki powoli wyszedł z auta. Bacznie obserwował młodych mężczyzn oraz przewagę kobiet, które odwzajemniały spojrzenie. Dopiero teraz zauważył, że w rękach trzymają oni jakieś kartki czy zdjęcia. Dopóki nie sięgnął do klamki uliczki tak samo białej jak cały płot, stali jak marmurowe posągi. Potem zdecydowanie ruszyli w jego kierunku z szybkością błyskawicy pokonując dzielące ich od piosenkarza pięć metrów.

- Adam?! Adam Lambert? - Zawołała dziewczyna o włosach w kolorze ognia. Jej głos zlał się z odgłosami jej towarzyszy, którzy podobnie jak ona nawoływali imię Lamberta. Mężczyzna zatrzymał rękę w bezruchu, odchodząc od zamiaru pchnięcia drzwiczek. Z niezrozumieniem odwrócił się w stronę przybyłych.

- Tak. A wy? Kim jesteście, co? - Odparł, mierząc wzrokiem centymetry, które pozostawili mu jako wolną przestrzeń. Na czoło grupy przepchnęła się najwyższa z dwunastu osób, jakie zdążył naliczyć. Dziewczyna o tak samo niebieskich jak Adama oczach już na pierwszy rzut oka wydawała się szefową tej paczki. Zmierzyła wzrokiem Lamberta, a kiedy doszukała się w nim wszystkich cech swojego idola, uśmiechnęła się nieśmiało, jakby właśnie usłyszała komplement.

- My? My przychodzimy tu codziennie i czekamy na ciebie. Na początku było nas znacznie więcej, bo myśleliśmy, że od razu po nagraniu ostatniego przedświątecznego odcinka przyjedziesz do domu. Dopiero twoja mama powiedziała nam, że już tu nie mieszkasz, ale wpadniesz po wigilii. Twoi rodzice są bardzo mili. Częstują nas kanapkami, jeśli są w domu. Teraz są. A my czekamy tutaj, bo każdy z nas chce cię zobaczyć na żywo i dostać autograf, no i oczywiście zrobić sobie z tobą zdjęcie, jeśli to nie problem. - Dziewczyna wyłożyła mu szybko, o co jej chodzi, ale Lambert w reakcji na tę wypowiedź tylko zamrugał. Następnie przeczesał palcami włosy. Nowe informacje właśnie przepływały przez jego umysł. Ogarnął wzrokiem wszystkich ludzi, z wyczekującym wyrazem twarzy każdy. Potem wrócił spojrzeniem do dziewczyny.

- Jesteście...? Jesteście moimi fanami? - Doszedł do wniosku po krótkiej chwili.

Wszyscy zgodnie potwierdzili jego pytanie to kiwając głowami, to wykrzykując słowa zgody. Twarz uczestnika „Idola” od razu rozjaśnił nieśmiały uśmiech. Właśnie sobie uświadomił, a raczej ci ludzie mu uświadomili, jakie zalety niesie ze sobą sława. Nie jesteś już anonimowym człowiekiem. Ludzie rozpoznają cię na ulicy. Mogą cię uwielbiać, ale też nienawidzić. Ci ludzie go uwielbiali. Komplementowali jego występy w „American Idol”, a każdy znali ze wszystkimi szczegółami. Nie nadążał odpowiadać na pytania, kiedy najpierw podpisywał własne zdjęcia wręczonym mu markerem, a następnie robił sobie kolejne – tym razem już nie solo, ale z kolejnymi fanami. Zdążył wypracować najdoskonalszą formę swojego podpisu oraz wypróbować wszystkie rodzaje uroczego uśmiechu, jakimi dysponował. Postarał się zadowolić każdego odpowiedzią na nurtujące pytanie. Okazał ciepło i radość, przytulając każdą dziewczynę oraz przybijając sztamę z każdym chłopakiem z osobna. Spróbował nawet zapamiętać ich imiona, ale ten pomysł spalił na panewce, kiedy poznał pierwsze trzy. Machał im na pożegnanie, kiedy odchodząc wołali, że jest świetny, że życzą powodzenia i będą trzymać kciuki i wysyłać SMS-y. Stał jeszcze chwilę przed uliczką odgradzającą go od terenu domu i wsłuchiwał się w rozmowy pełne ekscytacji. Rozmowy o nim. Niknące wraz z oddalającymi się fanami.

Adama przepełniała duma i szczęście. Czuł się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy obserwował Tommy'ego interpretującego obraz „Twoja emocja” - ten obraz zagościł właśnie w jego sercu. Był przepełniony radością, miłością, szczęściem, dumą z samego siebie i innymi podobnymi emocjami. Mimo tego, czegoś mu brakowało. Pustka utworzyła się już po wyjeździe do Los Angeles. Pustka, którą dotychczas wypełniała rodzina, z którą – chcąc, nie chcąc – utracił kontakt. Teraz stał przed rodzinnym domem i z jednej strony cieszył się, że do niego wraca, a z drugiej obawiał się gniewu rodziców wywołanego przez ostatnie zdarzenia i popełnione przez niego gafy.

Gnany tęsknotą i lękiem ruszył w stronę domu i już przy drzwiach zadzwonił dzwonkiem. W jego sytuacji użycie własnych klucz byłoby raczej nie na miejscu. Oczekiwał z trwogą na otwarcie drzwi. Błagał Boga, by tym, kto otworzy, okazała się jego najukochańsza kobieta na świecie – jego mama – Leila.

Nie było mu to dane. Po krótkiej spędzonej w napięciu chwili ujrzał uchylające się drzwi, ale nie stanęła w nich osoba, której oczekiwał. W futrynie stanął Eber. Ojciec wyglądał na zszokowanego wizytą syna, ale ten szok szybko został wyparty przez radosny błysk w oku, a następnie zstępującą szarość spojrzenia. W tym jednym względzie Adam nie był podobny do ojca – w przeciwieństwie do Ebera Adam szybko przebaczał. Pod wpływem tego spojrzenia młodszemu Lambertowi ugięły się kolana.

- Cześć, tato. - Zdołał wykrztusić. Czekał na jakąkolwiek odpowiedź. Nawet zażądanie, by się stąd wynosił. W duchu powtarzał sobie, że ojciec nigdy nie był aż tak bezwzględny.

- Co tak stoisz? Wchodź. - Burknął pan domu i odsunął się od wejścia, by przepuścić syna. - Wpadła Martha z dzieciakami. Tak hałasują, że głowa mi pęka... Myślałem, że całe święta będziesz w Sacramento. - Ostatnie zdanie zabrzmiało jak pytanie, ale zdziwienie nie pozwoliło wokaliście odpowiedzieć od razu. Skąd...? Mama. Czyli jednak obchodzi cię, co się ze mną dzieje?

- Eee... Właśnie stamtąd wracam. Chcieliśmy z Tommy'm uniknąć poświątecznych korków. - Na poczekaniu wymyślił małe kłamstewko. Brunet cały czas spoglądał na ojca, rozbierając się przy tym z butów i kurtki. Robił to wolno, by maksymalnie wydłużyć tę niespodziewaną, ale potrzebną rozmowę. - No i obiecałem mamie, że was odwiedzę. Jak święta? - Spytał mimochodem. Tym pytaniem wszedł na drażliwy temat. Eber jeszcze bardziej zmarkotniał. Dotychczas stał nad synem ze skrzyżowanymi rękami, a teraz oparł się o drzwi oddzielające przedpokój od przestronnego salonu. Po raz pierwszy odwrócił wzrok.

- Jakieś takie... Sztywne i smutne. - Zdobył się na szczerość. Kiedy brunet odwrócił się od wieszaka i tym razem popatrzył na ojca, ten wbił oczy w podłogę.

- Tato... - Zaczął piosenkarz. Chciał jeszcze raz wytłumaczyć się z wszystkiego, co zrobił, co przez jego słowa oboje zrobili, ale Eber machnął ręką.

- Daj spokój. Każdy płaci odpowiednią cenę za własne błędy. - Rzucił. Zamierzał przemknąć niezauważony przez drzwi zanim Adam zrozumie sens tych słów. Nie zdążył.

- Zaraz! - Młody lambert podniósł nieco głos. Błyskawicznie zrozumiał, o co chodzi ojcu. Nie miał tylko pewności, co do ich celu. Ręka Ebera zatrzymała drzwi otwarte, ale nogi nie wykonały ani jednego kroku. - Przyznajesz, że się pomyliłeś? - Piosenkarz spróbował się upewnić. Nie mógł pozwolić, by ojciec odszedł teraz bez słowa. - Że niesłusznie wyrzuciłeś mnie z domu? Że moja droga kariery jednak jest słuszna?

- Adam... - Zaczął troskliwie Eber i odwrócił się do syna. - Zrozum: jesteś moim synem. A ja jako twój ojciec powinienem chcieć dla ciebie jak najlepiej. Nie powinienem odcinać cię od domu i rodziny. Chcę, żebyś wrócił do nas. A co się tyczy twojej kariery... Wciąż uważam, że śpiewem nie zarobisz na chleb. - Stwierdził, jednocześnie zmieniając ton głosu na surowszy, wręcz lekceważący. - Zaszufladkują cię tak jak wszystkich uczestników poprzednich edycji. Chcesz zarabiać grosze jak w teatrze? - Znów to zrobił. Jeszcze raz spróbował przemówić najstarszemu synowi do rozumu, ale nie spotkał się z pozytywną reakcją. Mógł się spodziewać tego, że Adam będzie tak samo nieugięty jak on sam. I był taki. Brunet nachmurzył się, a w jego oczach oprócz zawodu pojawiły się niechęć i rozczarowanie. Harde spojrzenie z dodatkiem dobitnego, nie uznającego ustępstw tonu zakończył rozmowę.

- Nie wprowadzę się z powrotem do domu. Wpadłem tylko na chwilę. I wiesz co? Dziwię się, że wspierają mnie wszyscy prócz własnego ojca. Ale jestem pewien, że niedługo przekonasz się, że się myliłeś. Zrobię wszystko, by ci to udowodnić. - Młody lambert ze słowa na słowo mówił ciszej i ciszej. Po wypuszczeniu z ust ostatniego jego gardło zawiązało się na supeł. Emocje wzięły górę, a wtedy jego oczy zaszkliły się. Wszedł do salonu. W niewielkiej oddali zobaczył matkę i brata gaworzących przy kawie i świątecznym cieście z Marthą – młodszą siostrą Ebera i ciotką Adama – oraz jej mężem Marcusem. Ich rozmowę co kilka chwil przerywał radosny śmiech dwójki dzieci, które bawiły się przy choince. Jasmine i Xavier – rodzeństwo, które dzieliły dwa lata różnicy – wypróbowywały właśnie nową kolejkę. Była ona prezentem od rodziny Lambertów. Małe urwisy. Adam zauważył dzieci w następnej kolejności. Jako że ciocia Martha i jej wuj Marcus byli odwróceni do niego tyłem, to ich zmierzył wzrokiem jako ostatnich. Odwrócili głowy w jego stronę, kiedy Leila radośnie wykrzyknęła imię ukochanego syna i wstała, by go powitać. Goście podążyli za nią.

Oczy Adama były zaszklone, kiedy wtulił się we włosy matki. Pachniały pokrzywami i miętą. Rzadko nosiła je rozpuszczone. Zazwyczaj upinała je w kok albo spinała klamrą, gdyż pozostawione samym sobie kosmyki przeszkadzały jej w pracy, trwającej siedem dni w tygodniu często więcej ni osiem godzin na dobę. Ale kochała to, czym się zajmowała. Pomysł na porjektowanie wnętrz nie przyszedł wraz z wejściem w dorosłość. Długo szukała wymarzonego zajęcia i dopiero, kiedy wyszła za mąż i przyszło jej nadzorować wykończenie nowego domu dla powiększającej się rodziny, poczuła, że chce to robić już zawsze. Wiedząc, że samodzielnie wybrała i dopasowała każdą firankę do każdego mebla, a obie te rzeczy do koloru ścian, była szczęśliwa. Tak szczęśliwa jak z powrotu do domu syna, którego właśnie trzymała w ramionach.

Adam także cieszył się ze swojego powrotu. Raniące słowa ojca wpłynęły na jego pogodę ducha, ale nie zmieniły uczuć względem domu. To zawsze będzie mój dom – miejsce, do którego zawsze znajdę drogę powrotną.

- Neil. - Wypowiedział imię brata, kiedy uniósł powieki po uprzednim zamknięciu oczu.

- Gdzie byłeś jak cię nie było? - Spytał pół-żartem, półserio młodszy brat Lamberta. Stał tuż za plecami matki. Martha i Marcus przyglądali się tej scenie z bliskiej oddali.

- Tu i tam. Marnotrawiłem czas na pierdoły. - Odparł wesoło piosenkarz i poklepał Neila po plecach w geście męskiego uścisku. Potem przywitał się z dobrze sobie znaną resztą rodziny. Wcisnął się na kanapę obok ciotki i wujka, a kiedy gospodyni oddaliła się, by przogotował jeszcze jedną kawę, został zmuszony do opowieści o „Idolu” i nowinkach ze swojego „gwiazdorskiego” życia. Zarówno Martha jaki i Marcus byli oniemiali z wrażenia. Słuchali Adama jak bożyszcza i zapewniali, że nie przegapili żadnego odcinka z Adamem w jednej z głównych ról.

- Kiedy tylko wyjechałeś, mama poinformowała całą rodzinę. Ja obdzwoniłem znajomych. Wygląda na to, że każdy, kto cię zna, wysyła na ciebie głosy. - Pochwalił się dumnie Neil i upił łyk malinowej herbaty, którą tak uwielbiał. Adam nie dowierzał takiemu wsparciu, ale nie miał wyjścia. Dowody zdobytej sławy otrzymały już jego autograf i możliwość zrobienia sobie zdjęcia ze swoim idolem. Wyglądało na to, że osoba Adama w końcu zaczęła coś znaczyć. I miała dużą linię wsparcia.

- A ci... Fani. - Wskazał na okno, które miało widok na ulicę. - Często tu przychodzą? - Spytał ciekawy. Nie sądził, by to, co mówili mu ludzie, których widział pierwszy raz w życiu, mówili szczerą prawdę. Chociaż nie wydawało się, by żartowali. To było nawet miłe. Bardzo... Zaskakująco miłe.

- Och, codziennie! - Oznajmił mu z przesadną radością Neil. Zwrócił wzrok na Marthę i Marcusa, którzy pilnie słuchali, konsumując ciasto i kawę. - Zostawiają ci listy, nieraz jakieś podarki. Czekoladki biorę dla siebie – w końcu jestem twoim pośrednikiem, musisz mi czymś zapłacić. No i mamy przez ciebie zapchaną skrzynkę pocztową. Nie wiem, jak się dowiedzieli, jaki mamy adres, ale to zaczyna wkurzać. Załóż sobie jakiś fan-mail czy coś. Przynajmniej zaoszczędzą na znaczkach pocztowych.

- Chyba muszę o tym pomyśleć. A gdzie są te listy? Wyrzucacie je? - Spytał Lambert z nadzieją przeczytania chociaż jednego z nich.

- Tak. Wyrzucamy je do twojego pokoju. - Zaśmiał się Neil, a krewni braci zareagowali podobnie. Gdy Adam uzyskał odpowiedź na to pytanie, do salonu wróciła Leila, niosąc kawę dla nowoprzybyłego. Eber niósł za nią dodatkowy talerz ciasta, który postawił na stoliku o szklanym blacie. Ukradkiem zerknął na Adama, ale ten uchwycił to spojrzenie. Oboje nadal rozdrażnieni krótką wymianą zdań w przedpokoju postanowili nie zamieniać ze sobą więcej słów. Nie chcieli psuć rodzinnej atmosfery.

Wkrótce Adam ulotnił się do swojego pokoju. Ciekawość pierwszych listów od fanów zwyciężyła z siedzeniem przykutym do kanapy i słuchaniem nudnych nowinek rodzinnych typu: kto rozmnożył rodzinę, a kto – majątek. Wszedł do swego zapomnianego przez domowników pokoju. Wyglądał on tak, jakby czas się tutaj zatrzymał. Wszystkie rzeczy leżały na swoim miejscu tak, jak je zostawił. Jedyną zmianą, jaka tu zaszła, była zwiększona ilość kurzu na półkach z książkami. Kryminały, których nigdy nie miał czasu przeczytać. Tablica korkowa, której nigdy nie miał czasu przyozdobić zdjęciami czy chociaż notatkami. Biurko, którego nawet nie chciał sprzątać – zawalone scenariuszami sztuk i musicali. Ta na wierzchu była zatytułowana „Wicked”. Był jedynym aktorem, który dostał poztywne recenzje, ale Adam już się tym światem nie interesował. Zerwał z nim bezpowrotnie, kiedy zerwał ze słupa ogłoszeniowego plakat z logo „American Idol”.

Klapnął na łóżko, a listy w białych i kolorowych kopertach podskoczyły w nogach materaca. Przygarnął je do siebie i wylosował jedną z około pięćdziesięciu kopert. Rozerwał biały papier koperty, by dostać się do kartki zwiniętej w cztery części. Treść na niej odbita podnosiła na duchu już od pierwszego wersu:

Najdroższy Adamie,
nazywam się Victoria Hex i mam 16 lat. Postanowiłam do Ciebie napisać z dwóch powodów. Po pierwsze: wiem, gdzie mieszkasz, bo moja mama pracuje z Twoim tatą w tej samej firmie. Po drugie: śledzę wszystkie odcinki „American Idol” i sądzę, że powinieneś wygrać – zresztą dla mnie już wygrałeś. A poza tym zakochałam się w Tobie od pierwszego wejrzenia i usłyszenia!

To prawda – musisz wiedzieć, że to się dzieje od Twojego przesłuchania. Zaśpiewałeś wtedy Bohemian Rhapsody. Właśnie ta piosenka to moja ulubiona zespołu Queen. I chyba Twoja też, bo przecież musiałeś mieć jakiś powód, by ją zaśpiewać. Gratuluję Ci sposobu, w jaki zaśpiewałeś jej fragment – tak bardzo inaczej niż śpiewał wokalista Queen. Sądzę, że to przez Twój głos, który jest niesamowity, ale też dlatego, że znalazłeś swój sposób na ten utwór i jurorzy Cię pokochali. Tak samo jak później widzowie, a w tym ja! Muszę Ci wyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem Twojego stylu podczas każdego występu. Czy ktoś Ci doradza, jak się ubrać, czy sam dobierasz sobie odpowiedni strój i dodatki? Poza tym bardzo podoba mi się Twój emo-look i make-up. Jesteś bardzo odważny, skoro nie boisz się malować i później pokazywać się tak w kamerze. Sądzę, że właśnie dzięki temu tak mi się podobasz – dzięki tej oryginalności i przede wszystkim dzięki niesamowitej niecodziennej barwie głosu. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek uczyłeś się śpiewać i czy masz jakieś doświadczenie sceniczne? Myślę, że tak, bo na scenie jesteś bardzo otwarty i do tego świetnie wyciągasz każdy ton. W dodatku masz piękne wibrato.

Bardzo bym chciała, byś odpisał mi na ten list, chociaż pewnie będzie Ci trudno, bo wiem, że nie jestem jedyna, która Ci taki wysłała. Jeśli więc nie odpiszesz, proszę, byś zaobserwował mnie na Twitterze. Na zakończenie chcę ci napisać, że bardzo cię podziwiam. Jesteś najprzystojniejszym piosenkarzem, jakiego w życiu słuchałam i oczywiście moim idolem. Życzę Ci powodzenia w programie, wygranej w każdym odcinku, a szczególnie w tym finałowym, góry SMS-ów z Twoim numerem i światowej kariery.

Ucałowania,
Victoria Hex

PS: Czy jakoś specjalnie nazywasz swoich fanów? Bo wiem, że inne fandomy mają nazwy. Sama nie chcę niczego proponować. Po prostu napisz na Twitterze, a tu jest moja nazwa użytkownika, bo zapomniałam napisać wcześniej: @VicHex125

Skończył czytał. Złożył kartkę według śladów na niej wyżłobionych. Zsunął sobie z kolan pozostałe listy. Jeden wystarczy na cały dzień... Będę je wykorzystywał, by poprawić sobie humor. Wyczytałem więcej niż się spodziewałem. Tyle komplementów... Od szesnastolatki. Z szerokim uśmiechem rozłożył się wygodnie na łóżku, krzyżując ręce za głową. Jego twarz przybrała błogi wyraz. Kiedy przymknął na chwilę oczy, usłyszał pukanie do swoich drzwi. Już na samym początku wykluczył ojca jako niezapowiedzianego gościa w swoim przybytku spokoju. Mama pewnie siedziała z wujostwem i dzieciakami na dole. Zawsze miała anielską cierpliwość do małych urwisów Marthy – może dlatego, że kochała je jak własne dzieci.

- Właź! - Rzucił głośno, a zza drzwi zaraz wyłoniła się czarna rozczochrana czupryna, która należała do wiecznie roześmianego Neila. Tym razem jednak jego mina była poważna – jakby zmęczona. Podszedł do łóżka i mruknął cicho, by brat zrobił mu miejsce obok siebie. Starszy Lambert posłał mu spojrzenie w stylu „serio?”, ale potem przyznał w myślach, że żarty będą teraz nie na miejscu, skoro jego braciszek jest nie w sobie. Neil usadowił się prawie przy krawędzi materaca, ale nie narzekał – ten mebel pasował do nastolatka, a nie do dwóch rosłych mężczyzn. Nie odezwał się. Zamiast tego zamknął oczy i odetchnął. To Adam odezwał się pierwszy.

- Jasmine i Xavier dali ci w kość, że chowasz się u mnie? - Spytał żartobliwie wokalista. Szturchnął brata, ale ten nawet nie zareagował.

- Dzieciaki to teraz mój najmniejszy kłopot. - Odburknął. - Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Czyżbyś poczuł się aż taką gwiazdą, że odciąłeś się od rodziny? Czekaliśmy na ciebie. - Tym razem przybrał kpiący i oskarżycielski zarazem ton. Skrzyżował ręce na torsie i zaczął pukać palcami lewej ręki o prawe przedramię. Otworzył oczy, czekając na konkretną odpowiedź.

Czekał długo. Adam bowiem zamilkł na dłuższy moment. Zrzedła mu mina. Neil domagał się odpowiedzi: opowieści o kłótni i późniejszych wydarzeniach. Jak mam mu cokolwiek opowiedzieć? Oskarżyć ojca, który jest dla niego wzorem? Jak na złość w jego głowie pojawiał się tylko obraz Tommy'ego, który nie pozwolił uczestnikowi talent-show skupić się na rozmowie. Co ma do tego Tom? Przecież nie pokłóciłem się z tatą przez niego? Jego to nie dotyczy. Tu chodzi o moje marzenia: karierę i samodzielnie życie. Podjął decyzję. Nie mogę powiedzieć mu o wszystkim. Jest dużo rzeczy, które muszę zataić. Ale przecież to mój brat...

- To sprawa między mną a tatą. - Zaczął. - Nie powinieneś...

- Powinienem, jeśli cierpi na tym rodzina. Po raz pierwszy dzieliliśmy się opłatkiem w ciszy. Aż bałem się odezwać, wiesz? Nigdy nie czułem się tak... Obco. Pośród własnej rodziny. Rodziców! Matka odzywa się do ojca tylko, jeśli musi. Jest normalnie, kiedy przyjeżdżają goście, ale ta normalność jest sztuczna. Dlatego wróć do domu chociaż na kilka dni.

- Nie mogę. Sam się stąd nie wyrzuciłem. I nie chodzi tylko o to. - Zakończył Adam tajemniczo. Zaczął skubać pomalowane czarnym lakierem paznokcie. Zauważył, że po kilku poprawkach czerń znów zaczęła odpadać od płytek.

- A o co? - Nie dawał za wygraną młodszy Lambert.

- Nie zrozumiesz.

- Nie jestem dzieckiem. Nauczyłem się rozumieć bardzo dużo. - Odparł znów Neil. Spojrzał poważnie na wokalistę, czym zmusił go do kontaktu wzrokowego. Adam nie mógł wytrzymać tego przenikliwego spojrzenia. W końcu dał za wygraną.

- Ojciec sądzi, że nie powinienem wybierać takiej drogi kariery. Sądzi, że mnie zaszufladkują, że śpiewem nie zarobię na własne utrzymanie. Chce, żebym wrócił do domu, ale chce też, żebym zajął się czymś, co według niego przynosi dochody, na przykład pracował w jego firmie. I co? Rozumiesz teraz, dlaczego nie wróciłem do was na święta? - Zapytał na koniec, ale było to retoryczne pytanie. Pozostawił Neila ze swoimi myślami, kiedy dopowiedział ostatnie zdanie, którego był pewien. - On we mnie nie wierzy. - Brunet zamknął oczy. Potem impulsywnie je otworzył i poderwał się z łóżka, by wstać. Musiał otrząsnąć się z napływu negatywnych emocji. Rozprostował kości i dopiero wtedy usiadł z powrotem na łóżku. Zaczął układać listy od fanek, które leżały teraz w nieładzie w nogach łóżka. Wtedy usłyszał spokojny głos Lamberta.

- Ma rację. - Powiedział skupiony i obejrzał swoje paznokcie. Jego dziecięcy zwyczaj ich obgryzania znowu się we znaki. Tymczasem Adam odwrócił się całym ciałem w jego stronę. Na twarzy piosenkarza odmalowywało się niecodzienne zaskoczenie.

- Że co?!

- Dobra, źle to powiedziałem. MIAŁBY rację, gdyby chodziło ci o tę karierę, na której zależy wszystkim uczestnikom talent-show i nie chodzi tylko o „American Idol”. Ma rację, sądząc, że, jeśli cię zaszufladkują, nie będziesz w stanie się z tego utrzymać. Ale myślę, że możesz tego uniknąć, jeśli odpowiesz mi prawidłowo na jedno pytanie. - Wytłumaczył rzeczowo i celowo zrobił pauzę, by zwrócić uwagę Adama na swoje słowa. Wokalista nadstawił uszu i spojrzał prosto w oczy swojemu bratu. - Czy kochasz to, co robisz w „Idolu”? Czy kochasz śpiewać i zrobisz wszystko, by móc to robić? - Uściślił pytanie, ale Adam nawet nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią.

- Przecież wiesz, że tak...

- Ja się pytam, czy ty to wiesz.

- Tak! Jestem pewien tego, że kocham śpiewać na scenie przed publicznością taką jak w „Idolu”. - Tak, jak jestem pewien, że kocham Tommy'ego Joe. Tak, jak jestem pewien, że jestem Adamem Lambertem, do jasnej cholery! - I nie zrezygnuję. Zrobię wszystko, żeby wygrać.

- A więc ja jestem pewien, że z takim nastawieniem osiągniesz swój cel. Ty jeden wygrasz ten program, bo tobie jedynemu nie zależy na kasie i całym tym celebryckim życiu. Zależy ci tylko na tym, co kochasz. A ojcem się nie przejmuj. Zmieni zdanie, kiedy dojdziesz do finału. - Poradził na koniec młodszy z mężczyzn i poklepał starszego po ramieniu.

Sens tych słów dotarł do piosenkarza i zarumienił jego policzki. Przypomniały mi się inne słowa bardzo podobne do tych. Słowa usłyszane przed kilkoma godzinami, tyle, że w ze słodszych ust: „zawsze będziesz śpiewał tak samo pięknie, tak samo poddawał się każdej emocji w każdym wersie każdej piosenki... I nie będziesz potrzebował nikogo, by osiągnąć taki sukces. Nikogo. W kącie pokoju przy zawalonym papierami biurku stało krzesło. Miał wrażenie, że właśnie stamtąd obserwują go brązowe oczy autora tych słów. Szybko odwrócił się w tamtą stronę, by móc ponownie ujrzeć ukochaną sylwetkę i skupione spojrzenie bladej twarzy, ale na obrotowym krześle nie było nic prócz następnych kartek zapewne zrzuconych nań przez wiatr, który wdzierał się do pomieszczenia przez okno.

Adam spuścił ze smutkiem głowę. Był zawiedziony tym, że dziwne odczucie było tylko odczuciem, a siedzący na krześle blondwłosy Tommy Joe – tylko obrazem wyobraźni. Chcę go jeszcze raz zobaczyć. Chcę do niego wrócić. Nawet kosztem rozłąki z rodziną. Nawet kosztem... „Idola”. Nie mogę pozwolić mu wyjechać. Przymuszę go, by został, a wtedy... A wtedy...

- Adam, wszystko w porządku? - Spytał zaniepokojony Neil, a starszy Lambert spojrzał na niego spłoszony. Zaraz potem przypomniał sobie, gdzie jest i co tu robi. A także w jakim celu tu przybył. Jego twarz wygładziła się i przybrała naturalny wyraz.

- Tak. Po prostu jesteś drugą osobą, która mi dzisiaj powiedziała, że osiągnę wszystko, o czym marzę dzięki sobie. Ale to nieprawda. Za każdą osobą, która spełniła swoje marzenia, stoi linia wsparcia, która przyczyniła się do sukcesu tej osoby.

- Wiesz że do niej należę, Mr. Glam. - Wtrącił szybko Neil.

Przezwisko sprzed lat wywołało szeroki uśmiech na twarzy wokalisty. Nie byłem tak nazywany odkąd... Tyle czasu minęło. Wszystkie te dobre czasy odeszły w zapomnienie. A jednak... Dobrze mieć kogoś, kto zawsze jest gotów je przypomnieć. To jest właśnie ta linia wsparcia. Nie czekał długo. Instynkt kazał mu przyciągnąć do siebie brata i z całej siły go przytulić. Reakcja Neila była opóźniona i nie zdążył zaprotestować. Uległ już w pierwszej sekundzie, jednak duma faceta skłoniła go do narzekania Adamowi nad uchem.

- To takie gejowskie. Możesz już przestać? Czuję się... Ściśnięty! - Poklepał piosenkarza po łopatce, co dało dobre efekty. Wkrótce mógł odzyskać oddech.

- Jak to jest, że tylko ty przywołujesz w mojej pamięci wspomnienia, o której sam nigdy nie byłem w stanie pomyśleć sam? - Spytał z wyrzutem Adam i pchnął Neila w ramię.

- To jest właśnie braterstwo. Jestem chodzącą przypominajką. Raz przypominam coś fajnego, innym razem to, o czym za wszelką cenę chciałbyś zapomnieć. Na przykład, kiedy szedłeś na bal maturalny z tą brzydką piegowatą dziewuchą z trzeciej C. Jak ona miała...

- Skończ, póki jeszcze możesz.

- Betty? Rebecca? Zresztą, ty też nie zachwycałeś urodą, rudzielcu. - Pchnął Adama w ramię w odpowiedzi na taki sam gest. Starsze z Lambertów rozgniewał się. Słowo „rudzielec” w ustach brata działało na niego jak płachta na byka. Po chwili już mocował się z bratem na łóżku. Jak za dawnych czasów próbowali zablokować swoje ciosy trafiające w najwrażliwsze miejsca. To jeden drugiego uszczypnął, to drugi pierwszego dźgnął palcem między żebra. Bitwa braci zawsze kończyła się wykręcaniem sutków lub mierzwieniem włosów przegranego. Długo walczyli, tracąc siły, ale nabywając jeszcze większą wolę walki. Niestety, tym razem nie wygrał nikt. Na mierzeniu sił przyłapała ich matka, która niosła swoim dzieciom talerzyki z małymi porcjami ciasta. Kiedy ich zobaczyła, siłujących się na łóżku, zdobione porcelanowe spodki prawie wypadły jej z rąk.

- Jezu Chryste! - Wybuchła, strasząc mężczyzn. Na ten dźwięk oboje odkleił się od siebie i uspokoi. Rozczarowanie było widoczne na twarzach obydwu.

- Ja wygrałem. - Rzucił konspiracyjne w stronę brata Adam.

- Nie, ja! - Neil spojrzał na brata buntowniczo, a potem wybuchła nowa sprzeczka. Tym razem chodziło o wygraną w bitwie. Leila, stojąc w drzwiach, tylko przewróciła oczami. Przypomniała sobie, że kiedyś codziennie musiała rozdzielać chłopców. Przez ich wojny cierpiały zazwyczaj meble. Teraz, po latach, znów musiała to zrobić. Nawet, jeśli nie byli już dziećmi, o czym musiała im często przypominać.

- Dzieci, dzieci. Ponad dwudziestoletnie, ale dzieci jak w przedszkolu. O co poszło tym razem?

- O dumę!

- O honor!

- O to, czego nie da się rozwiązać słowami! - Bracia krzyknęli w odpowiedzi tę samą formułkę, co zawsze. Następnie przybili sobie piątkę, a potem przyjęli od matki malutkie talerzyki. Ciasto z czerwoną galaretką i zatopionymi w niej truskawkami oraz spodem z białej pianki zrobionej z serka homogenizowanego szybko zaczęło zniknąć w uch ustach. Leila usiadła w obrotowym fotelu uprzednio odsuwając go od biurka. Siedząc na miejscu zjawy z wyobraźni Adama, obserwowała z lekkim uśmiechem jedzących.

- Neil, możesz nas zostawić, słońce? - Powiedziała po chwili kobieta. Jej ton nie był zniecierpliwiony czy ponaglający. Powiedziała to swobodnie jakby opowiadała o pogodzie. - Muszę porozmawiać z Adamem.

- Aaaa... Jeśli chodzi o tatę, to już to tym gadaliśmy. Adam obczaił bazę. - Rzekł najmłodszy z grona między następnymi kęsami ciasta. Leila spojrzała na niego zaskoczona, jednak za chwilę ukryła to za maskującym jakiekolwiek emocje spojrzeniem.

- Obczaił... Tak. Jednak proszę cię o kilka minut, synu. Spełnij prośbę starej matki, co? - Nuta zniecierpliwienia wkradła się w jej ton. Jej młodszy syn posłusznie wstał, jednak westchnął przy tym ciężko. Nim wyszedł, dorzucił jeszcze co nieco od siebie.

- Mamo! Ty i starość? To się kompletnie nie łączy. Nadal wyglądasz jak osiemnastka. Jeśli się zestarzejesz, to przez niego. - Brunet wskazał łyżeczką na starszego brata. Przytyk natychmiast został ukarany ciosem z poduszki w brzuch. To Adam cisnął ją w brata. - Och, idę już, idę. - Burknął i zamknął za sobą drzwi.

Leila chwilę odczekała zanim wykonała jakikolwiek ruch. Chciała się upewnić, że jej wścibski syn nie zamierza wrócić. Dopiero potem wstała z miejsca. Posłała Adamowi przebiegły uśmiech i zatrzymała się obok niego przy krawędzi łóżka. Schyliła się, uniosła zwisającą kołdrę i wysunęła spod mebla mały karton. Uczestnik „Idola” usłyszał głośne szuranie i spojrzał w tamtym kierunku. Małe pudło koloru orzechowego cappuccino skrywało tajemnicę wnętrza. Lambert spojrzał na matkę, aby uzyskać jakąkolwiek wskazówkę przeznaczenia tego przedmiotu.

- Wesołych świąt, synku.

Już wiedział, co jest w środku. Przecież po to miał przyjechać po świętach. Prezenty. Uchylił niezaklejone skrzydła kartonu i zaczął przeszukiwać stos mniejszych torebek, w których poukrywane były podarki. Zmarszczył brwi, kiedy nie znalazł tego, co było prawdziwym celem jego wizyty. Gdzie jest list? Gdzie list? Trzyma go gdzieś indziej? A może nie przeczytała? Mamo, nie mogłabyś mi tego zrobić. Nie w takiej ważnej dla mnie sprawie... Leila uniosła brwi, widząc, z jakim zaangażowaniem Adam szpera w prezentach, ale żadnego z nich nie otwiera.

- Mamo, zapomniałaś o najważniejszym. - Uśmiechnął się lekko, sądząc, że matka chce zostawić najlepsze na koniec i wręczyć mu zmięty papier na końcu. - Gdzie list, który ci dałem kilka tygodni temu? Odpisałaś mi? - Zapytał radośnie i i spojrzał na matkę, której zdziwienie go zaskoczyło.

- List? - Powtórzyła zdezorientowana. Wiedziała, o co mu chodzi, a mimo to poczuła niepewność. Czyżby... - Nie byłeś jeszcze w swoim mieszkaniu? - Spytała, by się upewnić. Siedziała teraz obok niego i wpatrywała się w syna. W oczach obojga narastał niepokój.

- Mamo, co to ma do rzeczy? - Zapytał, powoli wstając. O nie... Gdzie jest list? Mamo, błagam, chyba nie zrobiłaś nic głupiego!

- Bo... Kilka dni po twojej wizycie byłam w Burbanku i... Pomyślałam...

- Mamo...

- Pomyślałam, że ci go podrzucę. - Dokończyła szybko akurat wtedy, gdy Adam cofnął się do samej ściany i się z nią zetknął.

- Co?!

Nie... Nie! To nie mogło się stać! Nie mogło... Adam był na granicy rozpaczy. Dotarło do niego, co uczyniła jego matka. Dotarło do niego, co się stanie, jeśli ten list wpadnie w ręce jego miłości – jeśli już nie wpadł. Nie... Podniósł rękę do głowy i przeczesał włosy. Chciał je sobie wyrwać razem z cebulkami tak jakby jego własny ból spowodował, że wszystko się odwróci: czas zostanie cofnięty i wszystko będzie tak jak było dotychczas poukładane. Dotychczas kochał Ratliffa w tajemnicy, a teraz sekret miał ujrzeć światło dzienne. I spaść na muzyka jak Armagedon na Ziemię. Miał zburzyć wszystko. Tylko nie to...

- Adasiu, przepraszam, jeśli zrobiłam źle. Myślałam, że to dla ciebie ważne.

- To bardzo ważne! Najważniejsze. A teraz... Mamo, to jest JEGO mieszkanie. - Jęknął, podchodząc do Leili, która stała teraz z rozłożonymi rękami jakby miało to pomóc w naprawieniu czegokolwiek. Wziął ją za ręce i spojrzał rozpaczliwie w piwne oczy tak niepodobne do jego oczu. - On nie wie. Dlatego muszę tam wrócić. Muszę wrócić nim będzie za późno. - Uściskał ją po tym wyznaniu i pocałował w policzek.

W następnej sekundzie piosenkarz już zbiegał po schodach. Za nim spieszyła Leila, dzierżąc pudło pełne prezentów. Przecinali salon, kiedy z sofy i fotela dotarły do nich ciekawskie spojrzenia Neila i Ebera, którzy gawędzili o codziennych sprawach.

- Adam, już wyjeżdżasz? - Wokalistę doleciał okrzyk ojca, kiedy zakładał zimowe okrycie. Szal zawiesił sobie niedbale na szyję i przyjął od mamy pudełko podarków. Przypomniał sobie o wcześniejszej prośbie ojca o to, by został, by rzucił śpiewanie i zajął się „poważnymi rzeczami”. To rozzłościło go jeszcze bardziej.

- Tak się złożyło! - Odkrzyknął. Spojrzał na zmartwioną Leilę, która patrzyła, jak otwiera drzwi. W tej chwili owionął ją chłód. - Spokojnie, mamo. Może jeszcze da się wszystko naprawić. - Rzucił na odchodnym i zatrzasnął za sobą drzwi rodzinnego domu.


Na pewno da się jeszcze zapobiec najgorszemu. Tommy nie przeczyta tego listu. Nie może przeczytać. Nie może! Przekonywał siebie w myślach, ale im bliżej był Burbanku, tym bardziej tracił nadzieję. Chciał pokonać uciążliwą w tej chwili drogę w sekundę zamiast w półtora godziny, co też już było wyczynem, biorąc pod uwagę liczne ograniczenia prędkości. W pewnej chwili po prostu je zignorował. List był ważniejszy od wszystkiego. Tommy i jego dotychczasowy kontakt z Lambertem były ważniejsze od wszystkiego. Adam musiał coś zrobić, by to uratować. Komu potrzebna miłość skoro ma się przyjaźń, która jest cenniejsza od wszystkich innych uczuć? Po co heterykowi potrzebna miłość drugiego mężczyzny? Ocalenie relacji budowanej cegiełka po cegiełce bez choć grama cementu wydawała się bardzo odległa. Jednak już raz Lambertowi udało się odbudować relacje, której cementem było zaufanie. Tym razem bał się, że ten cement może zniknąć już bezpowrotnie. Musiał się spieszyć, by ocalić chociaż jego resztki.