piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 4 - Problem

Ostatnio natknęłam się na bardzo piękny filmik Adommy. http://www.youtube.com/watch?v=q4vtcrv592k Ta piosenka, którą oryginalnie wykonuje Nelly, jest wręcz stworzona do mojego wyobrażenia Adommy... :) Jeśli któryś czytelnik kliknie, proszę wsłuchać się w tekst – jest prosty, ale prawdziwy. Proszę, nie zapominajcie o komentarzach. Są dla mnie naprawdę ważne, możecie się czepiać i wytykać mi błędy, ale i chwalić - bardzo mi się to przydaje w pisaniu, tym bardziej, że teraz modernizuję mój pomysł na to opowiadanie. Chcę, żeby był idealny, więc go ulepszam. Mam nadzieję, że dobrze będzie wam się czytało, a ja przekażę w treści każdą emocję bohaterów.


A teraz zapraszam na Problem.

Problem

Adam wjechał do miasta. Choć podróż zajęła mu dobre pięć godzin, nie chciał jeszcze wracać do domu. Było jeszcze jasno, a pogoda zachęcała do spaceru. Wpadł na pomysł, żeby odwiedzić swój ulubiony mały park w centrum miasta, gdzie w podstawówce chodził na plac zabaw. Zaparkował samochód i wyszedł na kolorową ulicę. Zamknął auto i skierował się na ścieżką prowadzącą w głąb zielonego skweru.

Dwudziestosześciolatek szedł przez zielony park, ciągle wracając myślami do przestronnego pokoju w dużym budynku w San Francisco. Wiedział, że musi dać z siebie wszystko, bo druga taka szansa może się już nigdy nie powtórzyć. Zbyt duża ilość adrenaliny pomieszana ze świeżym powietrzem parku sprawiła, że poczuł się zmęczony. Bez zastanowienia usiadł na ławce, by wszystko jeszcze raz przemyśleć. Kiedy rozejrzał się wokół siebie, spostrzegł siedzącą obok niego drobną postać.

Czy moje życie ciągle musi się pieprzyć? Dlaczego nie mogę żyć normalnie jak chociażby ten facet, który z uśmiechem usiadł obok mnie na ławce i nie przejmuje się, co będzie jutro? Blondwłosy mężczyzna siedział na ławce podpierając łokcie o kolana. Był pochylony do przodu, przez co długie kosmyki włosów zasłaniały jego zmęczoną, zatroskaną twarz. Obok niego spoczywał futerał na gitarę, był oparty o ławkę.

Adam przyjrzał się bardziej nieznajomemu. Zaintrygowała go postać chłopaka, ale i zasmuciła – zasłaniał bowiem twarz rękami jakby płakał. Lambert nie lubił, kiedy ktoś się smucił, zawsze pomagał osobom w potrzebie, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Muszę mu pomóc. Chociaż spróbuję...

- Hej, halo? - Adam oparł rękę na ramieniu nieznajomego, co wywołało gwałtowne odsunięcie się. Kiedy mężczyzna uniósł głowę, jego twarz się odsłoniła. Było na niej widać rozmazany makijaż oraz ślady łez. Brązowe oczy spojrzały na niego z zaskoczeniem, ale i z zaciekawieniem.

- Spokojnie, chciałem się przywitać. Jestem Adam. - Powiedział z optymizmem, po czym wyciągnął rękę.

Chłopak wahał się, czy podać swoją. Kiedy tak spoglądał na gest, zauważył pomalowane na czarno paznokcie nieznajomego. Czarne... Więc co mi szkodzi, i tak gorzej już być nie może...

- Jestem... Tommy... Tommy Joe. - Nieśmiało wyciągnął swoją dłoń i spojrzał brunetowi w oczy. Były niebieskie jak głębia oceanu, a błyszczały się jak gwiazdy w bezchmurną noc.

- Tommy. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba potrzebujesz chusteczki. - Uśmiechnął się i wyjął paczkę higienicznych ze swej skórzanej kurtki. - Dlaczego się smucisz w tak piękny dzień? - Zapytał podając opakowanie chłopakowi.

- Bo... Dlaczego się tym interesujesz? - Spytał podejrzliwie Tommy ocierając łzy.

- Bo nie lubię, kiedy ludzie się smucą. Odbierają energię słońcu. Widzisz? - Wskazał na niebo. - Im więcej smutasów tym mniej słońca, które się do nas uśmiecha każdego dnia. Powiesz mi, dlaczego zabierasz energię słońcu? Może rozwiążemy twój problem, a wtedy ono znów pojawi się na niebie?

Tommy'ego rozbawił ten krótki monolog. Teoria o zatroskanych ludziach odbierających energię słońcu bardzo mu się spodobała, przez co na jego oblicze wstąpił lekki uśmiech. Kiedy jednak znów pomyślał o swoich kłopotach, uśmiech jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.

- Słońce nie ma problemów jak zwykli ludzie. - Spojrzał w niebo, a potem na Adama. - Albo świeci, albo nie. Ma tylko dwa wybory, a my mamy ich albo zbyt dużo albo tylko jeden. Tylko jedną opcję.

Adam słuchał uważnie. Jego mina była teraz poważna, a oczy wpatrzone w brązowe tęczówki blondyna. Mimo, że chłopak mówił o swoim problemie, tak naprawdę nic jeszcze nie powiedział. Lambert czekał więc, aż chłopak przejdzie do sedna sprawy.

- Widzisz ten pokrowiec? W środku jest gitara. Jest zepsuta, połamana, roztrzaskana. W jeden dzień zostałem pozbawiony dachu nad głową, pracy, a nawet marzeń. Dachu nad głową, bo moja dziewczyna wyrzuciła mnie z mojego własnego mieszkania, pracy – bo roztrzaskała moją gitarę, którą zarabiam pracując jako muzyk w podrzędnym zespole, który płaci mi grosze. - Tommy zwiesił głowę, zaczął wpatrywać się w chodnik.

- Marzeń? - Adam próbował dowiedzieć się wszystkiego. Jeśli teraz nie wydobędzie z Tommy'ego całej prawdy, być może nie dowie się już nic więcej.

Tommy Joe nie podniósł wzroku, lecz Adam go do tego zmusił unosząc jego podbródek. Z oczu blondyna znów zaczęły spływać łzy. Adam nie mógł wydusić z siebie słowa widząc tak beznadziejny widok. Wyciągnął więc jedną ręką jeszcze jedną chusteczkę z prawie pustej już paczki i przyłożył do policzka chłopaka. Kiedy ten poczuł dotyk palców Lamberta, natychmiast wziął miękką warstwę i zaczął wydmuchiwać nos.

- Marzeń? Moim jedynym marzeniem jest muzyka. Nie mogę tworzyć muzyki bez dźwięków, nie umiem wydobyć dźwięków z zepsutej gitary, Adam! Jestem skończony! - Muzyk zaniósł się szlochem, a pusty park wypełniło głuche echo. Adam nie wiedział, co ma zrobić. Nigdy bowiem nie znalazł się 
w tak trudnej sytuacji. Spróbował jednak jakoś zaradzić powstałej katastrofie.

- Hej, Tommy... Tommy Joe! - Powiedział ostrzej Adam. W jego głowie zaczął się tlić pomysł wyjścia z kłopotów. - Nie rycz mi tu i słuchaj. Musisz zachowywać się jak prawdziwy facet. Nie tylko teraz, ale zawsze, rozumiesz? Jak chcesz zachować szacunek skoro dajesz sobą pomiatać jakiejś babie? I 
w ogóle to jakim prawem i dlaczego wyrzuciła cię z twojego mieszkania?

Tommy przestał płakać. Spojrzał z zaciekawieniem na Lamberta, po czym zmarszczył brwi.

- Bo jak grałem w takim jednym barze, to jakaś podekscytowana fanka się na mnie rzuciła i zaczęła mnie całować. A ona to widziała. W domu zaczęła się ze mną kłócić i w końcu wylądowałem za drzwiami. Hej, przecież to nie moja wina, że mnie ta dziewczyna zaczęła całować, nie? Co? Miałem ją odepchnąć na oczach wszystkich gości? - Tommy wstał z ławki i zaczął chodzić od jednej strony do drugiej i z powrotem. - Jeszcze by się jej jakaś krzywda zrobiła, mogłaby się w głowę uderzyć, albo nogę złamać! Zwłaszcza, że była lekko podpita... - Tommy spojrzał na rozmówcę i zarumienił się. Widząc jego szeroki uśmiech, zawstydził się jeszcze bardziej. - Z czego się tak cieszysz?

- Widzę, że odzyskałeś swoją męskość i odwagę. Chyba już wiesz, co teraz zrobić? Masz klucze od mieszkania. Tak?

- Zawsze noszę zapasową parę w torebce na kostki do gry. A kostki mam w pokrowcu. - Wyszczerzył się Tommy. - Wyrzucę ją z mieszkania. I tak była ze mną tylko dla kasy, której zresztą nie mam. A za gitarę zapłaci.

Lambert zaczął klaskać. Roześmiał się, po czym odchylił głowę do tyłu. Z Twarzy Tommy'ego znów spłynął uśmiech.

- Adam? Ale... Co z gitarą? Na to już nie mam pomysłu...

- Pokaż mi ją. I... Która jest godzina? - Adam położył pokrowiec na ławce, po czym go otworzył. Gryf był pęknięty na dwie części.

- 18:14. - Tommy sprawdził godzinę i włożył telefon do tylnej kieszeni. Odwrócił się, by nie widzieć swej ukochanej gitary.

- Akustyczna... - Mruknął, po czym głośno powiedział. - No to problem rozwiązany.

- Co? Ale jak? Przecież ona jest zepsuta na amen!

- Weź klucze i wszystko, co masz w futerale. Zostaw tylko gitarę.

- Ale dlaczego? Co chcesz zrobić? - Tommy zaczął wykładać swoje rzeczy, po czym te najmniejsze powpychał do kieszeni.

- Jutro spotkamy się w tym samym miejscu o godzinie 15:00, pasuje? - Adam zobaczył, jak blondyn kiwa głową. - Pożyczę od ciebie futerał, będzie mi potrzebny. - Widząc niepewność w oczach blondwłosego mężczyzny, uśmiechnął się. - Tommy, zaufaj mi.

- Mam zaufać gościowi, którego przed chwilą poznałem w parku?

- Gościowi, który cię pocieszył, który pożyczył ci chusteczki, rozwiązał problem z dziewczyną, a teraz chce rozwiązać pozostałe.

- Hmm... Okey, to dość przekonywujące... - Tommy pomyślał przed chwilę. - Ale co chcesz zrobić?

- Ty idź wyrzucić z mieszkania zazdrosną wiedźmę, a ja spróbuję rzucić zaklęcie na twój instrument, żeby zaczął sam grać. - Powiedział z uśmiechem, po czym odszedł ścieżką w stronę zachodzącego słońca.

Tommy stał otępiały na drodze, nie wiedząc, co jeszcze przydarzy mu się tego dnia. Nagle zobaczył, jak Adam się odwraca i zaczyna iść tyłem.

- Hej, Tommy Joe! - Adam krzyknął głośno.

- Co? - Odkrzyknął muzyk ciągle w szoku.

- Umiesz nastrajać gitary?

- Tak, bo co? - Znów krzyknął, co wywołało wzbicie się do lotu kilku ptaków.

- Nastrój swoją dziewczynę tak, by nie pieprzyła ci więcej życia! - Adam krzyknął z uśmiechem na twarzy, po czym, ciągle idąc tyłem, czekał na reakcję muzyka.

Co za świr?! Tommy Joe pokazał mu środkowy palec, po czym roześmiał się szczerze. Jednak ten dzień nie był dla niego najgorszym w życiu. Mógł przyznać, że był nawet dobry. Pełen kłębiących się w jego umyśle sprzecznych myśli i emocji w sercu, ruszył w przeciwną stronę ścieżki, którą wcześniej odszedł Adam. Na jego twarzy zagościł uśmiech, a promienie słońca znów przebiły się przez warstwę szarych obłoków.

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 3 - Teatralny

No i następna część MZI (nawet fajny skrót mi wyszedł). Zanim zaproszę do czytania, odpowiem na komentarz.
Rogogon: pisałam o wszystkich bloggerkach. Sądzę, że jeśli lubią pisanie, a nie mają czasu w jednym tygodniu, to mogą napisać coś w następnym, nieprawdaż? Albo chociaż poinformować, że nie będą kontynuować (po co robić zbędną nadzieję czytelnikom). Chyba nie tylko mnie to denerwuje.

No i jeśli to nie za wiele, to mam prośbę: jeśli macie swoje blogi, to byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście polecili mój. Zapraszam do Teatralnego.


Teatralny

- Mamo? Dlaczego jeszcze nie śpisz? Jest...

- Pierwsza w nocy. Gdzie byłeś tak długo? Martwiłam się... - Matka Adama siedziała przy kuchennym stole i trzymała w rękach szklankę mleka. Ubrana w koszulę nocną wpatrywała się w syna zatroskanymi oczyma.

Adam usiadł naprzeciwko kobiety. Mimo, że stosowała wobec niego pewnego rodzaju kontrolę, Lambert nie miał jej tego za złe. Bardzo dobrze się z nią dogadywał i rozmawiał praktycznie o wszystkim. Oczywiście miał też swoje tajemnice – był zdania, że rodzice nie muszą wiedzieć wszystkiego.

- Mamo, mówiłem ci, żebyś się nie martwiła.

- A mogę się chociaż dowiedzieć, gdzie byłeś tyle czasu?

- Nie. - Powiedział Adam po dłuższym zastanowieniu, na co Leila uśmiechnęła się. - Ale muszę ci o czymś powiedzieć.

- O czym, synku? - Spytała z zainteresowaniem.

Adam podszedł do lodówki i wyjął z niego kartonik mleka. Nalał biały płyn do szklanki i oparł się o blat. - Chcę iść na casting do Idola.

- A aktorstwo? Co z twoją karierą?

- Chcę ją właśnie zrobić! - Odrzekł trochę za głośno w odpowiedzi na pretensjonalny ton matki. - Chcę śpiewać. Najbardziej na świecie, wiesz o tym. Chcę spełniać się muzycznie. A co do aktorstwa... W piątek mam premierę musicalu, na którą jesteś z tatą i Neilem zaproszona.

- I co? Rzucisz to? - Leila wstała i stanęła naprzeciwko pierworodnego odstawiając pustą szklankę na blat.

- Przesłuchania są w środę. Jeśli nie przejdę, zostanę w teatrze. A... I postanowiłem odejść od zespołu Monte'go. - Upił spory łyk i spojrzał na matkę.

- Adasiu, w ogóle już cię nie rozumiem. Kochasz śpiewać, a odszedłeś od zespołu. Idziesz na casting. Aktorstwo przestało być dla ciebie ważne... Co się z tobą porobiło, dzieciaku...? - Położyła rękę na jego ramieniu. Była kilkanaście centymetrów niższa od niego, więc musiała spojrzeć w górę, by zobaczyć jego odziedziczony po ojcu wodny kolor oczu. Westchnęła. - Nie ważne. Wiesz, że nie ważne, jaką decyzję podejmiesz, będziemy cię z tatą wspierać. - Kiedy to powiedziała, Adam przytulił ją. Po chwili w kuchni pojawił się zaspany Neil, który, widząc sytuację, w jakiej się znalazł, ziewnął i ominął ich, po czym podszedł do lodówki.

- Co wy się tak wydzieracie o... No właśnie, która jest godzina? - Młodszy Lambert otworzył lodówkę, lecz nie znalazł tam pożądanego przedmiotu. Zdezorientowany spojrzał na Adama i już chciał spytać, gdzie jest mleko, kiedy jego brat podał mu szklankę z zimną cieczą.

- Mleko! - Neil wziął naczynie i szybko wypił jego zawartość. Po chwili już go nie było.

- Okey, ja też idę spać. To był męczący dzień. Dobranoc. - Rzekł Adam, po czym zmył się podobnie jak jego młodszy brat.

***

Środa przyszła bardzo szybko. Mimo że Adam przygotowywał się przez cały tydzień, czuł paraliżującą tremę oczekując wraz z innymi na swoją kolej. Do San Francisco przyjechał sam, nie chciał zawracać głowy swoim przyjaciołom. Jakbym przyjechał z kimś i nie przeszedł do następnego etapu, ośmieszyłbym się. W korytarzu ciągle ktoś śpiewał, a w drzwiach do studia co chwilę stawał ktoś zawiedziony lub wręcz zapłakany. Adam postanowił nie trenować przed chwilą próby. Był pewny siebie, chciał oszczędzić głos, by jak najlepiej zaprezentować się przed jury złożonym między innymi z Pauli Abdul – jego prywatnego autorytetu. Jej krytyki obawiał się najbardziej, lecz mimo stresu próbował się uspokoić i skupić. Powtarzał słowa piosenki „Bohemian Rhapsody”, którą chciał zaprezentować sędziom.

- Pan... Adam Lambert. - Adam podniósł wzrok zaskoczony, że tak szybko go wywołano. Nie zdążył się zorientować, że od czasu, kiedy tu wszedł, minęła już dobra godzina. - Podszedł do mężczyzny z listą. - Teraz twoja kolej. Ja jestem Ryan Seacrest. Muszę ci zadać kilka pytań, które zostaną sfilmowane, okey? - Kiedy zobaczył, że nerwowo kiwa głową, uśmiechnął się. - Okey, okey, widzę, że się denerwujesz?

- Jak cholera. - Szepnął do siebie, lecz głośno powiedział. - Trochę.

- Czy znasz któregoś z jurorów? Z telewizji, Internetu? Może ktoś z nich jest twoim idolem?

- Paula Abdul jest dla mnie ogromnym autorytetem.

- A opinii której osoby boisz się najbardziej?

- Hmm... Simona Cowella?

- Jak myślisz? Dostaniesz przepustkę do Hollywood?

- Mm taką nadzieję. Po to tu przyszedłem.

- Dobrze, to wchodź. - Otworzył przed nim drzwi z napisem „STUDIO” i niemal wepchnął go do środka.

Adam wszedł pewnie, lecz kiedy zobaczył cztery osoby siedzące za długim stołem z logo „American Idol”, poczuł, że coś zatyka mu gardło. Zdołał na szczęście wymówić ciche „Dzień dobry”

- Witaj, przedstaw się nam, powiedz coś o sobie.

- Jestem Adam Lambert. Mam 26 lat i pochodzę z San Diego. - Powiedział z miłym uśmiechem. Trema minęła. Kiedy pierwsze słowa wypłynęły z jego ust, poczuł się jak ryba w wodzie.

- Widzę, że nie denerwujesz się za bardzo. - Powiedziała siedząca na środku jury kobieta. - Czy jesteś następnym idolem? - Spytała poważnie.

Adam wpatrywał się w nią z uwagą, ale i z nutą radości. Był bardzo podekscytowany z powodu spotkania się twarzą w twarz z legendami nie tylko muzyki, ale też tańca. Niektórzy grali nie tylko na deskach teatru jak Adam, ale także w światowych hitach telewizji.

- Myślę, że tak. Tak. - Odpowiedział.

- Jesteś tego pewien.

- Tak. Potrafię śpiewać. - Uśmiechnął się.

- Potrafisz śpiewać. Co nam zaprezentujesz?

- „Rock with you” Michaela Jacksona.

- Zacznij, jeśli jesteś gotów. - Poinstruowała Kara.

Adam skupił się na słowach, które zaczęły wypływać z jego ust ubrane w melodyjny głos. Pod wrażeniem talentu Adama jedna z jurorek – Paula – zaczęła ruszać głową w takt muzyki. Simon Cowell – przewodniczący jurorów – słuchał lekko zszokowany, a pozostali wpatrywali się w Lamberta jak w coś nie z tego świata. Po zaśpiewaniu kilku wersów Adam był wyraźnie rozpromieniony, a słuchacze zadowoleni.

- Może chcecie posłuchać czegoś jeszcze? - Adam odważył się postawić to pytanie, lecz nie spodziewał się tak entuzjastycznej reakcji. Najostrzejszy juror i jednocześnie przewodniczący jako pierwszy zgodził się na następną piosenkę.

Lambert bardzo się ucieszył. Początkowo zamierzał zaśpiewać ten utwór jako pierwszy, ale bał się, że to będą dla niego za wysokie progi. Jeśli jednak im się spodobał, dlaczego by nie spróbować?

- Mama... Just killed a man... Put a gun against his head. Pulled my trigger, now he's dead... - Adam postanowił pobawić się trochę swoim głosem i wyciągnąć ze swojego gardła różne tony. Niestety to nie pomogło rozpoznać, czy sędziowie są zadowoleni. Trzech z nich miało poważne miny i z uwagą przysłuchiwali mu się. Tylko pani Abdul była wyraźnie zadowolona. Kiedy kazano mu skończyć, to ona jako pierwsza zabrała głos.

- Jesteś naprawdę dobrym wokalistą. - Rzekła z lekkim uśmiechem, a Adam podziękował.

- Ja myślę, że to jest ten czas, w którym być może ktoś cię polubi. - Rzekł Randy szczerze.

Adam słuchał bardzo uważnie. Teraz przyszła kolej na Simona Cowella. Błagam, żeby nie miał zastrzeżeń! Był to podobno najostrzejszy juror. Adam wyczytał z jego miny, że coś mogło pójść źle.

- Jesteś bardzo teatralny. I to może się nie przebić.

- Wiem, że mogę zapracować na to, by mnie zauważono. Jeśli dacie mi szansę, zrobię to.

- Wiesz co? Teatralność – tak, ale masz dobry głos, a to jest to, czego szukamy i na co zwracamy największą uwagę. - Osądziła Kara.

Po krótkiej wymianie zdań szeptem, jurorzy spojrzeli z uśmiechem na Adama.

- Gratulacje. Jedziesz do Hollywood! - Zakończyła radośnie Paula Abdul, a Lambert w radosnym szoku o mało zapomniałby odebrać swojego biletu do kariery.

Adam wyszedł. Nie, on wybiegł ze studia tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy nie był. Nie mogę w to uwierzyć! To niemożliwe! Wybiegł z budynku i podskoczył w tłumie przechodniów, co wywołało oburzenie na kilku twarzach. Biegł jeszcze chwilę z kartką w ręce, lecz za chwilę zatrzymał się, by odetchnąć. W drodze na parking zdążył wysłać do kilku przyjaciół wiadomość SMS o treści: „Dostałem się do Idola! Życie jest piękne! :)”

Znów zerknął na kartkę. Tym razem bliżej przyjrzał się literom na niej napisanym. Na papierze widniał adres rezydencji Idola, w której będzie mieszkać podczas nakręcania odcinków, a także data najbliższego występu, który będzie musiał wykonać w Idolu. Miał on zadecydować, czy Lambert zostanie wyeliminowany, czy dostanie się do TOP13.

Kiedy Adam znalazł swój samochód, położył dokument na tylne siedzenie i skierował się w stronę rodzinnego San Diego. Czekała go jeszcze bardzo długa droga.

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 2 - To koniec

Cześć! Na początku taki mój mały wniosek: dziwię się bloggerkom, które zawieszają swoje dzieła z powodu braku czasu. Dla mnie tydzień to bardzo dużo! 7 dni → 168 godzin → 10080 minut → 604800 sekund. Nie oznacza to, że będę dodawać odcinki częściej :). myślę, że muszę podsycać wasz apetyt, tym bardziej, że odcinki tworzą się same :) Z każdym kolejnym odcinkiem mam coraz większą satysfakcję z tego, że ktoś rozumie moją obsesję o nazwie Adommy, może to przeczytać i ocenić bez namawiania. A prawda jest taka, że im więcej mam czasu, tym więcej pomysłów. Dziękuję za komentarze i zapraszam na dosyć nietypową dwójeczkę. I z góry przepraszam za moje zboczone myśli, ale w końcu to wy klikacie KONTYNUUJ :D

UWAGA: Ten odcinek zawiera treści o tematyce erotycznej. Jeśli jesteś w wieku -18 lat, to proszę, żebyś zamknął/zamknęła tę stronę. Jeśli zaś zamierzasz tę treść przeczytać, robisz to na własną odpowiedzialność.

To koniec

Zmierzali w stronę Burbanku. Jeździli tam co wtorek w ich miejsce. Miejsce, gdzie nikt ich nie znajdzie, nie będzie im przeszkadzał. Adam poznał Drake'a w collegu. Nawet nie wie, dlaczego zaczęli się spotykać. Przedtem myślał, że to miłość, ale tak naprawdę był to tylko pociąg fizyczny. LaBry to wykorzystywał, choć był o kilka lat młodszy od Lamberta. Było im dobrze – żadnych zobowiązań, żadnych pytań, tylko seks.

Dojechali nad małe jezioro. Nie było widać księżyca – jak zwykle zasłaniały go drzewa. Tutaj można było zobaczyć tylko gwiazdy. Nie przeszkadzało im to, zazwyczaj byli tak pochłonięci sobą, że krajobraz nie wydawał im się ciekawy. Kiedy Drake zgasił silnik, spojrzał na swojego chłopaka. Ten odsunął siedzenie, po czym zaczął się rozbierać. Robił to mechanicznie – buty, spodnie, koszula. Tylko po to tu przyjeżdżali. Kierowca zrobił to samo, co pasażer. Kiedy oboje byli już całkiem nadzy, rzucili się na siebie z dzikością w oczach i zaczęli łapczywie całować. Adam wsunął rękę w czarne włosy chudszego chłopaka, kiedy ten zaczął składać mokre pocałunki na jego szyi, lekko pociągnął za miękkie kosmyki. Po chwili delikatnych pieszczot Adam zsunął swe ręce na biodra mężczyzny. W efekcie końcowym znalazły się one w intymnych okolicach LaBry'ego. Drake zamruczał cicho, po czym popchnął Lamberta na tylne siedzenie. Nie pozwalając kochankowi na dokończenie rozpoczętej przed chwilą pieszczoty, sam zaczął wykonywać powolne ruchy na męskości Adama, który zamknął oczy i zaczął płytko oddychać.

- Uhm... Drake? - Wysyczał cicho brunet opierając się o skórzany fotel. Uchylił lekko powieki, by zobaczyć chłopaka – ten całował jego brzuch, powoli zsuwając się na dół.

- Tak, kochanie? - Szepnął LaBry i polizał lekko czubek członka Adama, a ten jęknął.

- Jak sądzisz, dlaczego, uhm, nasz związek, aaach... - Adam nie mógł dokończyć. Pieszczoty sprawiały, że gubił słowa. - opiera się tylko na wtorkowych wypadach, tylko na seksie? - Lambert nawiązał kontakt wzrokowy z mężczyzną, na którego twarzy malowało się zdziwienie.

Chłopak nie spodziewał się takiego pytania. Nie kochał Lamberta, uprawiał z nim tylko seks. Spotykał się z nim tylko dla korzyści cielesnych, miłość nie miała tu nic wspólnego. Zastanowił się chwilę. Nie chcąc okłamywać Adama, odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Dlaczego o to pytasz? - Spytał i zmienił pozycję na siedzącą. W takiej atmosferze nie była już możliwa żadna intymna więź.

- Bo nie wiem, do czego zmierzamy naszym postępowaniem. Wiesz, to, co robimy... To nawet nie miłość. Ja... - Spojrzał na Drake'a. Nie wiedział, jak wyrazić to, co czuje. - Wiesz, nigdy nie przejdziemy do następnego etapu.

- Nie rozumiem cię, czego ty ode mnie jeszcze oczekujesz? Że będę chodził z tobą za rączkę jak jakaś nastolatka? - Drake spoglądał na czarnowłosego jak na wariata. Nie sądził, że kiedykolwiek poruszy on ten temat.

- Czy ty w ogóle coś do mnie czujesz? - Po tym pytaniu nastąpiła niezręczna cisza. Kiedy mężczyzna odwrócił wzrok, Adam kontynuował. - No właśnie. Ostatnio czuję się przy tobie jak jakaś szmaciana lalka. Nie chcę, żeby moje życie opierało się tylko na czerpaniu darmowych korzyści.

- Jednak bardzo się różnimy. Chcesz czegoś, przed czym ja uciekam, rozumiesz? I nie... Nie kocham cię, bo dla mnie miłość to choroba. Nieuleczalna, doprowadzająca człowieka do destrukcji. Jeśli jesteś innego zdania, droga wolna. - Powiedział, po czym zaczął się ubierać.

Wypowiedź Drake'a wywołała u Adama lekki szok. Nie sądził, że jego kochanek może być taki zimny. Mimo, że byli „razem” od ponad roku, tak naprawdę się nie znali. Nie rozmawiali ze sobą o uczuciach, nie spędzali ze sobą czasu wśród ludzi, nie rozmawiali o swojej codzienności. Ta jedna, dzisiejsza wymiana zdań sprawiła, że Adam przejrzał na oczy: przestał widzieć w tym facecie kogoś, kogo stworzył w swojej wyobraźni. Mimo to nie chciał zepsuć tego wieczoru ani sobie, ani siedzącej naprzeciwko osobie.

- Drake... - Złapał chłopaka za rękę, kiedy ten zapinał guzik od rozporka. - Jeśli to ma być koniec naszej przygody, to... Może zakończymy ją w miły sposób? - Uśmiechnął się lekko, kiedy jego towarzysz uniósł wzrok.

- Ostatni raz, a potem nasze drogi się rozejdą? - Wyszeptał chłopak spoglądając w niebieskie tęczówki. - W sumie co mi szkodzi. - Zmienił pozycję i usiadł na kolanach Lamberta. - Masz szczęście, że jesteś dobrym kochankiem. - Wyszeptał do jego ucha i lekko przygryzł jego płatek.

Adama przeszedł dreszcz. Guzik, który przed chwilą zapinał LaBry, znów został rozpięty. Rozporek także. Po chwili Adam uwolnił chłopaka z obcisłych dżinsów, które w tym momencie były zbędną częścią garderoby. Ich usta naparły na siebie, a ręce oplotły nagie ciała. Lambert delikatnie ułożył mężczyznę pod sobą, lecz nie zastosował żadnych pieszczot. Chciał od razu przejść do konkretów, by jak najszybciej osiągnąć spełnienie. Kiedy oderwał się od Drake'a, naślinił swoje palce, by za chwilę wsunąć je do ciasnego wnętrza chudszego mężczyzny. Drake jęknął – czuł się niekomfortowo, lecz wiedział, że, by poczuć się dobrze, musi rozluźnić wszystkie mięśnie. Adam chwilę masował odbyt kochanka, by ten nie czuł bólu przy późniejszej penetracji. LaBry poczuł, że jest już gotowy. Przygryzł wargę i spojrzał zadziornie na Adama, dając tym samym znak. Lambert rozerwał zębami opakowanie z prezerwatywą, po czym delikatnie założył ją na swojego penisa. Następnie powoli, lecz zdecydowanie wszedł w mężczyznę, na co ten przeciągle zajęczał. Dyskomfort minął, w przypływie adrenaliny niebieskooki brunet przycisnął swoje usta do ust kochanka, a następnie wdarł się w nie językiem. Jego ruchy zaczęły być coraz szybsze, co spowodowało, że drugi zaczął się wić z podniecenia. Także pocałunek stał się bardziej namiętny – ich języki wirowały teraz w dzikim tańcu ocierając się o siebie, sięgając niemal gardeł. Z ich ust co chwilę było słychać głośne jęki, które potęgowały silne doznania. Tutaj nie było miejsca na umiar – Adam w niekontrolowanym ruchu zaczął pieścić męskość partnera, który niemal krzyknął. Oboje zbliżali się do kulminacyjnego momentu – byli na skraju szaleństwa i rozkoszy. Kochając się w tym ciasnym, zimnym samochodzie rozładowywali napięcie z całego tygodnia codziennych spraw. LaBry z trudem trzymał ręce na ciele masywniejszego mężczyzny, oboje drżeli z podniecenia. Zaledwie parę ruchów wystarczyło, by najpierw Drake, a kilka sekund później Lambert osiągnęli szczyt. Biały płyn rozlał się na brzuchu szczuplejszego chłopaka, a kiedy Adam się wycofał, zaczął obficie wypływać z jego odbytu, co oznaczało, że prezerwatywa pękła. Para nadal w konwulsjach ekstazy trzymała się w objęciach rozmasowując wzajemnie na swoich plecach słone krople potu. Kiedy emocje minęły, spojrzeli sobie w oczy i jeszcze raz pocałowali.

- Po wszystkim... - Szepnął Adam i podciągnął się do pozycji siedzącej. Zdjął kondom i wyrzucił go przez okno w stronę jeziora. Zaczął ubierać poszczególne części garderoby zerkając na swego kochanka.

- Czyli to twoja ostateczna decyzja? Jesteś tego pewien? - Spytał z uśmiechem Drake, po czym zaczął się wycierać z pozostałości po orgazmie.

- Tak. Długo nad tym myślałem. Muszę w końcu podjąć konkretne kroki co do mojej przyszłości. Chcę w końcu znaleźć to, czego szukam. Odwieziesz mnie do domu?

- Oczywiście. Jak zwykle ulicę dalej. Co zamierzasz? - Spytał, kiedy ubrał koszulkę.

- Pierwsze kroki już zrobiłem. Zrezygnowałem z grania z Monte'm. W przyszły piątek jest premiera musicalu, na tym zakończę swój udział w teatrze. I idę na przesłuchanie do Idola.

- Tego Idola? Nigdy nie podejrzewałem, że jesteś do tego stopnia szalony... - Drake zapalił silnik samochodu. Kierował się w stronę San Diego. - To powodzenia. Napisz mi, jak ci się uda. Pooglądam cię w telewizji.

- Mam nadzieję, że mi się uda... - Powiedział do siebie.

Dalsza część podróży upłynęła już w milczeniu. Kiedy Drake zaparkował na rogu ulic, Adam spojrzał na niego.

- To żegnaj? - Rzekł Adam niepewnie.

- Wolę do widzenia, zawsze możemy zostać przyjaciółmi, nieprawdaż? - Drake powiedział przekonywająco i uśmiechnął się.

- To do zobaczenia. - Rzekł Adam i już miał wysiadać, kiedy mężczyzna złapał go za rękę i przyciągnął z powrotem do siebie. Lambert pod wpływem siły LaBry'ego zderzył się z nim ustami. Drake wykorzystał to i wsunął płytko język w jego usta. Nagle rozbłysła lampa błyskowa – Drake zrobił zdjęcie ich pocałunku aparatem, który zawsze nosił przy sobie. Kiedy Adam odruchowo odepchnął chłopaka, jego mina wyrażała zaskoczenie i niezrozumienie.

- Co robisz?

- Chciałem mieć pamiątkę. Patrz! - Pokazał mu zdjęcie.

- Okej, tylko go nie rozpowszechniaj, bo ktoś zawału dostanie. - Zaśmiał się i przysunął do jego ucha szepcząc: - Wyglądamy zabójczo. Cześć. - Pożegnał się muśnięciem w policzek i wyszedł na ulicę. Po chwili zniknął w ciemnościach nocy.

Adam miał własne klucze do domu, więc nie obawiał się, że kogoś obudzi. Przekraczając próg domu zachowywał się bardzo cicho. Kiedy miał już iść do swojego pokoju, zauważył, że w kuchni świeci się światło. Zaintrygowany zaczął zmierzać w kierunku pomieszczenia. Domyślał się, kogo tam zastanie – nie mylił się.




piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 1 - Plakat

Siemka! Oto mój pierwszy, pierwszy rozdział (jak w książce, haha), a już odpowiadam na komentarz. Serio, nie sądziłam, że już dzisiaj dodam posta, wstępnie miało to być za tydzień, ale już się nie mogłam doczekać.
Till: Myślę, że odcinki będę dodawać co piątek lub co sobotę. Piszę to w zeszycie, więc muszę przepisywać na komputer, co nie zawsze mi się chce :/
Proszę o komentarze, jak wcześniej pisałam, informuję o nowych postach na moim twitterowym profilu: https://twitter.com/AnnaGlambert1 Zapraszam!
PS: nawet jeśli nie jesteście na bieżąco, odkryliście ten blog kilka tygodni czy miesięcy po publikacji, proszę, zostawcie po sobie jakiś ślad. Życie tego opowiadania nie kończy się po opublikowaniu epilogu, a ja cały czas obserwuję, czy ktoś nowy mnie tu odwiedza. Zapraszam

Plakat

Był ciepły, przyjemny wieczór. Mimo, że było już prawie ciemno, tłum na głównej ulicy San Diego nie ustawał. Wśród idących chodnikiem ludzi podążał młody, 26-letni mężczyzna. Czarnowłosy młodzieniec wracał właśnie z próby teatralnej, na której wraz innymi aktorami dokonywał ostatnich przygotowań, by podczas premierowego przedstawienia wszystko wypadło idealnie. Grał Linusa - jedną z głównych ról. Mimo, że dla każdego innego aktora byłoby to spełnienie marzeń, dla tego chłopaka było to tylko kolejnym wyzwaniem. Nagrodą - własna satysfakcja. Prawda była taka, że ciągle szukał. Nagle poczuł w swojej kieszeni wibracje, przestrzeń wokół niego wypełnił dźwięk dzwonka. Kiedy wyjął małe urządzenie, na wyświetlaczu pojawił się napis "Mama dzwoni".

- Słucham, mamo? - Odezwał się ciepłym głosem.

- Skończyłeś już? Może przyjadę po ciebie? - Usłyszał zatroskany głos.

- Nie, nie. Poradzę sobie, nie fatyguj się. Odpowiedział spokojnym, radosnym głosem.

- Adam, wiesz, że się o ciebie martwię, kiedy wracasz po ciemku? Kiedyś wprowadzisz mnie do grobu swoim zachowaniem! - Rzekła. Tym razem ton kobiety zmienił się z zatroskanego na bardzo zaniepokojony.

- Mamo, niestety wrócę dziś trochę później. Nie martw się o mnie, jestem pełnoletni i nie musisz mnie ciągle tak kontrolować...

- Ale jesteś moim dzieckiem i to wystarczy, żebym się o ciebie martwiła.

- Mamo, muszę już kończyć. Będę około jedenastej. Pa. - Rozłączył się, jednocześnie radosny uśmiech spłynął mu z twarzy.

Nienawidził, kiedy jego matka stawała się nadopiekuńcza w stosunku do niego. Kiedy przechodził obok dużego słupa z ogłoszeniami, coś go zaintrygowało. Wrócił przed słup i ujrzał nieduży plakat 
w kolorze niebieskim.

- „American Idol”. Daj sobie szansę. Być może to ty zostaniesz światową legendą. Przyjdź na nasze przesłuchania w dniach... - Adam nie czytał dalej. Z błyskiem w oczach zerwał afisz i szybko schował do plecaka. Kiedy spojrzał na zegarek, była już godzina 19:17. 0 Cholera, jestem spóźniony! - Pomyślał i zaczął biec. Na szczęście miejsce, do którego zmierzał, było tuż za rogiem.

- Spóźniłeś się! Wiesz, jak nie lubię, kiedy się spóźniasz? - Monte był mocno zdenerwowany. Siedział przy oknie, oparty łokciami o biały blat, jednocześnie trzymając swoją głowę w dłoniach.

- Ale robię to bardzo rzadko. Przepraszam. Mama do mnie dzwoniła, przedtem próba się przedłużyła i... Nie ważne. Muszę ci o czymś powiedzieć! - Rzekł z entuzjazmem Adam.

- No... Po to mnie tu ściągnąłeś, nie?

- No, ale to druga rzecz. Muszę... - Zaczął grzebać w torbie. Sądził, że jego stary przyjaciel jak zwykle dobrze mu doradzi. - Patrz. - Rozłożył na stole mały plakat. - Przed chwilą to zobaczyłem na słupie ogłoszeniowym. Myślisz, że się nadam? Zaśpiewam „Bohemian Rhapsody”... Muszą mnie przyjąć! Co o tym myślisz? No, powiedz coś! - Słowotok Adama był tak szybki, że Monte ledwo wyłapywał wszystkie słowa. Kiedy Lambert skończył, Pittman spojrzał na niego ze skupieniem w oczach.

- Myślę, że... To dobry pomysł, jesteś utalentowany, co udowodniłeś mi już dawno temu. Masz świetny głos, nie jesteś brzydki... Ogólnie nie masz jako takich wad, co jest ogólną cechą wszystkich idoli nastolatek. - Pittman spojrzał w przeciwległą ścianę, która wydawała się być dla niego czymś ciekawym, Adam wpatrywał się w niego z przesadnym uśmiechem. Był tak podekscytowany castingiem, że robił w myślach milion planów na temat: co zaśpiewać i w jaki sposób to zinterpretować. Jego przyjaciel jednak nie skończył. - Jeśli chciałbyś być takim człowiekiem, który nie ma w ogóle życia prywatnego i ma zajęty cały swój wolny czas na koncerty, wywiady, oficjalne imprezy, sesje – to bardzo ci współczuję. Ale rób, co chcesz. Jesteś wolnym człowiekiem. A ta druga sprawa? - Spytał lekko znudzony. Mimo że miał dopiero 38 lat, był już bardzo przytłoczony sławą, z jaką przystało mu żyć już blisko 12 lat. Był muzykiem – gitarzystą, który stał się sławny tylko dzięki temu, że kiedyś przez ogromną pomyłkę współpracował z Madonną. Na szczęście Adam tego nie wiedział – między innymi dlatego, że Monte obiecał sobie, że już nigdy nie wspomni, ba, nawet nie pomyśli o tej wiedźmie.

- Wiesz, dużo myślałem na temat naszego zespołu i doszedłem do wniosku, że raczej nie będę już z wami występował. - Kiedy zobaczył zawiedzioną minę Pittmana, uśmiech zniknął także z jego twarzy. - No, nie gniewaj się na mnie. Po prostu zrozumiałem, że ten team i ta muzyka do mnie nie pasują. Lubię rock, ale... Po prostu sądzę, że ten rodzaj mnie nie kręci, nie chcę zarywać też prób. Ale bardzo ci dziękuję, że mnie w to wdrożyłeś, pokazałeś, jak to jest koncertować. To dla mnie bardzo dużo znaczy.

- Okej, nie nalegam. Nie musisz się tłumaczyć. Znajdę kogoś innego. - Mężczyzna spojrzał na Adama. - Ten nie miał dobrej miny. - Adam, naprawdę, poradzę sobie. Przecież to było tylko kilka koncertów...

- Kilka? Wydaliśmy płytę. „Beg for mercy” - pamiętasz? - Spojrzał sceptycznie.

- No dobra! Może kilkadziesiąt. Nie gniewam się.

- Serio? - Upewnił się Adam. Nie chciał mieć wyrzutów sumienia z powodu zawodu, jaki sprawił przyjacielowi.

- Tak, serio. Nie martw się, i tak nie pasowałeś do naszego image'u. Musiałbyś mieć dłuższe włosy! - Rozczochrał czarną czuprynę kolegi, po czym oboje się roześmiali i dopili zamówione wcześniej piwo. Zanim jednak spotkanie dobiegło końca, Pittman poruszył jeszcze jedną kwestię dotyczącą wcześniejszego tematu. - Adam...?

- Tak? - Rzekł Adam poprawiając rozwalone włosy.

- Jeśli się zdecydujesz, jeśli... Przejdziesz o następnego etapu... - Monte powoli gubił się w słowach. Nie wiedział, jak mówić o tak delikatnych sprawach.

- Powiedz wprost, Monte. Jąkasz się. - Zachęcił Adam. Nie lubił, gdy ktoś owijał w bawełnę.

- Och, wiesz, że może zostać odkryte to, że jesteś gejem? - Powiedział głośniej niż zwykle, przez co reszta klientów baru obejrzała się na nich. Niestety słyszeli oni wypowiedź Montego i obrzucili mężczyzn wrogim spojrzeniem.

- To nie jest problem. Jak się dowiedzą, to nic. Wiesz, nie spiesz się tak. Na razie nie byłem jeszcze na castingu. Ale jak przejdę, to będziesz wysyłał smsy? - Spytał, zbierając się. Monte pokiwał głową z uśmiechem. Lambert natomiast zarzucił plecak na jedno ramię i, mówić krótkie „cześć”, wyszedł.

Tego dnia Adam zmierzał jeszcze w jedno miejsce. Dotarł do małego parku przy Owen's Street, gdzie zaparkowany był stary Chevrolet. Brunet uśmiechnął się i wsiadł do auta, które po chwili odjechało, pozostawiając za sobą zasłonę ciemnych drzew.














czwartek, 6 czerwca 2013

Witam Serdecznie!

Witam na blogu Miłość z Idola. To mój debiut na blogu. Zamierzam pisać opowiadanie o tematyce Adommy, w którym jestem prywatnie zakochana. Czytałam wiele opowiadań, których niektórzy autorzy są moim zdaniem wybitnie uzdolnieni. Pozdrawiam Maronę, która zaraziła mnie pisaniem, gdyż to jej Piaskowego Gołębia przeczytałam jako pierwszego. Marona, jesteś moją idolką i autorytetem. Wracając do bloga, wkrótce powinien się pojawić pierwszy odcinek, a temat jest taki:

Adam Lambert zaczyna swoją przygodę w programie American Idol. Tommy Joe Ratliff ma liczne problemy w życiu prywatnym, z którymi tylko dzięki wsparciu będzie mógł sobie poradzić. Ich drogi przypadkowo się splatają, na co żaden z nich nie ma wpływu.

Taki jest ogólny zarys mojego projekciku. Bardzo proszę Glamberts o wsparcie i przyszłe komentarze, uwagi. Bardzo mi na tym zależy, najbardziej na krytyce, bo chcę wiedzieć czy tekst i pomysł będą choć
w połowie tak dobre jak Wasze blogi.