piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 13 - Oni

No może trochę przesadziłam. Serio! Namawiacie mnie na te następne odcinki, a ja nie wiem co robić! Nic nie obiecuję, ale jeśli (powtarzam JEŚLI) będę miała czas na pisanie, to dodam coś. Ale musicie tego naprawdę chcieć i mi pokazać, że to fanfiction nie jest nudne. Na razie mam napisany także rozdział 14, który muszę przepisać na kompa, z następnymi nie wiem. Wpadajcie tutaj – a nuż się pojawi jakaś niespodzianka?

Till: Kocham twoje nadinterpretacje! Proszę, niech będzie ich jak najwięcej :)

PS: Mam nadzieję, że wakacje mieliście udane, życzę Wam teraz powodzenia w szkole :P
Oni

Menadżer siedział na widowni. Mimo, że było jeszcze przed drugą, on denerwował się, jakby osoba, na którą czekał, wcale miała nie przyjść. Członkowie zespołu sprawdzali swoje instrumenty, by w czasie koncertu wszystko było idealnie. Skupieni na swojej pracy nie zauważyli, kiedy drzwi się otworzyły. Mężczyzna w garniturze i białej, rozpiętej pod szyją koszuli spojrzał w kierunku źródła hałasu – zamykanych drzwi.

Wąskim przejściem między siedzeniami w ogromnej sali koncertowej kroczył niski blondyn z gitarą. Szedł z uśmiechem na twarzy, a kiedy dotarł pod scenę, skierował wzrok na swojego nowego szefa.

- Dzień dobry, nazywam się Thomas Joseph Ratliff. Czy to pan jest menadżerem zespołu?

- Tak, Steven McCallister. Panie Ratliff, czy pani prezes przekazała panu wszystkie informacje?

- Oczywiście. Proszę mówić mi Tommy lub Tommy Joe, dobrze? Nie lubię oficjalnych zwrotów. - Rzekł skrępowany. Podszedł do strawy poważnie i profesjonalnie. Zero stresu, zero fałszywego luzu – tylko skupienie.

- Okej, więc, Tommy, możesz już zaczynać. - Dyrektor zespołu uśmiechnął się zadowolony z postawy młodego gitarzysty. Już miał siadać, kiedy Tommy odchrząknął. - Ach, wybacz, zapomniałem! - Rzekł radośnie i zwrócił się do podopiecznych. - Chłopcy, to jest wasz nowy gitarzysta, Tommy Joe Ratliff. Będzie z wami grał tak długo, jak John będzie przebywał w szpitalu. - Powiedział krótko i teraz obdarzył miłym spojrzeniem nowego muzyka. - Tommy, od lewej Mike – gra na basie, Isaac – bębny, Olivier na klawiszach i Mitchel jako frontman. Zrozumiano? - Tommy pokiwał energicznie głową, a szef usiadł na pierwszym z brzegu krześle. - To na scenę, migiem.

- Będzie mi potrzebna moja gitara czy...?

- Nie, nie. - Przerwał. - Wszystko jest w wyposażeniu zespołu. - Rzekł już lekko znużony i pomachał na niego ręką, by się pospieszył. - Na pierwszy ogień „Situation”. Zobaczymy, jak sobie poradzi nasz nowy nabytek. - Zawołał głośniej, by wszyscy słyszeli i zamknął oczy. Chciał wsłuchać się w muzykę, która za chwilę miała rozbrzmieć.

Blondwłosy muzyk wszedł na scenę i przywitał wszystkich miłym uśmiechem i uściskiem dłoni. Szczególnie przyciągnął jego uwagę wokalista, który ścisnął dłoń blondyna bardzo mocno i obrzucił surowym spojrzeniem. Przypadek. Przez jego głowę przemknęła jedna myśl, kiedy technik podawał mu gitarę. Założył instrument na ramię i przejechał palcami po metalowych strunach. Dawno nie doznawał tego uczucia. Poczuł się wspaniale, że tu jest, że gra z tym zespołem. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki, kosmyki jego blond czupryny opadły mu na czoło zasłaniając całą twarz. Znał tę piosenkę na pamięć – jak wszystkie utwory należące do Mouthlake. Mike, Isaac, Olivier, Mitchel... Muszę ich poznać bliżej, na pewno to ciekawi ludzie. Zaraz! Mitchel? Tak ma na drugie imię Adam! Adam Mitchel Lambert. Chciałbym usłyszeć, jak śpiewa. Jeszcze raz. Choćby kilka wersów. Brnął przez całą piosenkę w niczym się nie myląc. Uchylił lekko powieki i odchylił gwałtownie głowę, by odrzucić do tyłu niesforne blond włosy. Spojrzał na menadżera – był wyraźnie zadowolony. W tej chwili przypomniała mu się ostatnia impreza – Adam pijany, wyprowadzany z dusznego pomieszczenia wyglądał podobnie jak teraz siedzący na widowni człowiek: zaspany i spokojny. Tylko minę miał trochę inną – na twarzy pana McCallistera widniał lekki uśmiech, a Lambert był wyraźnie zawiedziony i zagniewany, kiedy Tommy z Terrance'm namawiali go do opuszczenia klubu. Próbował coś zaśpiewać. Tommy właśnie wtedy popełnił błąd. Przypominając sobie melodię nuconą przez przyjaciela pod klubem sam zapomniał o melodii do piosenki, którą grali i złapał za niewłaściwą strunę. W wyniku pomyłki z jego gitary wybrzmiał fałszywy ton. Muzycy przestali grać, a dyrektor spojrzał z niesmakiem na blondyna. Tommy'ego ogarnęła panika. Cholera, wywalą mnie po pierwszej próbie. Położył dłoń na strunach, by zatrzymać brzmienie. Mitchel obrzucił go wrogim spojrzeniem, natomiast Olivier spojrzał na menadżera i spytał.

- Co jest? - Opuścił ręce znad instrumentu.

- Tommy, może nam powiesz? - Warknął Mitchel w stronę blondyna, ostro przechylając statyw w jego stronę, jakby rzucał mu wyzwanie. Tommy wiedział, że od razu nie spodobał się temu chłopakowi. Będzie ciężko. Westchnął i spróbował się wytłumaczyć.

- Wybaczcie, popełniłem błąd. To się więcej nie powtórzy. - Obiecał i spojrzał na innych członków zespołu, a potem na szefa. Steven był znudzony.

- Ja nic nie zauważyłem. - Rzucił Mike, a Olivier przytaknął. Spojrzeli z niezrozumieniem na szefa.

- Grajcie mi tu bez zbędnego gadania. Pozostały tylko trzy godziny do koncertu, a wy kłócicie się o drobny szczegół.

Posłusznie wznowili próbę. Tommy był wdzięczny za poparcie dwóch muzyków. Później im podziękuję. Nie rozumiał natomiast Mitchela. Dlaczego jest na mnie taki cięty?

Dalsze ćwiczenia przebiegały już bezbłędnie. Tommy przepływał przez kolejne utwory jak piraci przez ocean. Mitchel jednak obdarowywał go złowrogimi spojrzeniami podczas każdej piosenki. Próba powoli dobiegała już końca. Tommy oswoił się z poszczególnymi kompozycjami Mouthlake i sceną. Po odłożeniu gitary na właściwe miejsce zszedł z podestu jak inni muzycy. Menadżer ogłosił przerwę, gdyż zainstalować się musiała jeszcze jedna grupa – ich support. Mieli wolny czas do dziewiętnastej, lecz musieli tutaj zostać. Wymogi góry. Tommy mruknął pod nosem i udał się na korytarz. Chciał zadzwonić, lecz ktoś go ubiegł. Po wyjściu na hol zawibrował mu telefon. Jak się okazało, dzwoniła do niego właśnie ta osoba, z którą chciał się skontaktować.

- Hej, Adam! - Rzekł radośnie po naciśnięciu zielonej słuchawki w jego dotykowym telefonie. - Właśnie o tobie myślałem.

- Cześć, myślałeś o mnie? To ciekawe. A o czym konkretnie? - Usłyszał roześmiany głos. Adam był widocznie w bardzo dobrym humorze.

- Przez cały dzień myślę, czy bezpiecznie dotarłeś do L.A., co porabiasz i czy o mnie nie zapomniałeś. Miałeś zadzwonić, jak tylko dojedziesz! - Rzekł buntowniczo, po czym znów się roześmiał.

- Tommy, Tommy, Tommy. Niestety, nie miałem czasu. Tyle tu się dzieje. Miejsce jest boskie. Dużo atrakcji i obowiązków. Musiałem się zapoznać z niektórymi rzeczami. Dotarłem bezproblemowo, jechałem bardzo wolno. Ostatnia odpowiedź – o tobie nie da się zapomnieć. - Rzekł prowokacyjnie. - A jak u ciebie? Poznałeś już zespół? Jacy oni są?

- Właśnie skończyłem próbę. Teraz mam przerwę do siódmej. Zespół... Może być. Oni... - Zawahał się, nie wiedział jak ująć w słowa zachowanie bandu.

- Co oni? Źle cię przyjęli? Co się stało? - Z ust Adama wypływały szeregi pytań. Bardziej przejmował się przyjacielem niż własnymi przeżyciami.

- Nie, nie. Oni... Znaczy. Mili są i w ogóle, ale wokalista zaczyna mnie denerwować. Ma na imię tak samo, jak ty masz na drugie, wiesz?

- Żartujesz! Ma na imię Mitchel? - Adam zdziwił się. Po pierwsze dlatego, że Ratliff pamiętał, jaki drugie imię brunet nosi, po drugie – to imię wydawało mu się niemęskie, chociaż może się mylił.

- Tak. Wiesz, zauważyłem, że tu panuje bardzo dziwna, niezręczna atmosfera. Mitchel chyba mnie nie lubi. Powiem więcej – nie cierpi! - Wszedł do małego pomieszczenia, by nikt go nie usłyszał. Jeśli szedłby korytarzem któryś z członków zespołu, mógłby go usłyszeć. Wolę się ukryć. Po zapaleniu światła okazało się, że było to schowek na miotły. - Pozostali są dla mnie mili, ale zachowują się, jakby się go bali.

- Mitchela? - Spytał, a kiedy przyjaciel przytaknął, wysunął swój wniosek. - Myślę, że trochę wyolbrzymiasz. Musisz ich po prostu poznać bliżej, poznać. Zwłaszcza tego Mitchela. Może zmaga się z jakimiś problemami? A może poprzedni gitarzysta był jego przyjacielem i nie pasuje mu, że ktoś obcy zajął jego miejsce? - Rzucił pomysł, patrząc przez okno. Widok z niego był piękny, zwłaszcza ciemny las, nad którym za chwilę miał pojawić się księżyc.

- Może masz rację... - Pomyślał chwilę, lecz nie chciał już rozmawiać na ten temat. Moje sprawy są przygnębiające. Lepiej wyciągnę od niego informacje na temat tej szkoły. Musi mi się udać. - Nie ważne. Jak tam ta twoja szkoła? Poznałeś kogoś ciekawego?

- O tak! Dzielę pokój z takim jednym Krisem, jest fantastyczny! Wie wszystko o I... - Prawie mu się wypsnęło. Na szczęście w porę ugryzł się w język. - O tym miejscu. Inni uczestnicy też są interesujący. Chociaż niektórzy wydają się stworzeni do rywalizacji... - Wymienił swe spostrzeżenia, nie myśląc o konsekwencjach. Kiedy zorientował się, że powiedział kilka słów za dużo, poczuł, że wkroczył na niepewny grunt. Muszę się z tego jakoś wyplątać. Wiem! Zmienię temat, może nie zauważy... - No i przed chwilą wróciłem z kolacji i teraz mam wolną chwilę. Jutro rano dowiemy się, jaki jest plan zajęć. Pozwiedzałem trochę rano budynek, sale są bardzo dobrze wyposażone.

- Cieszę się, że ci się tam podoba. Wiesz, ile tam spędzisz czasu? Kiedy... Wracasz? - Spytał blondyn pełen nadziei. Mimo, że chciał, żeby Adam był szczęśliwy, w podświadomości układał sobie plan, by oboje w tym samym czasie wrócili do domowego ogniska, jakim było urocze San Diego.

- Nie wiem, Tommy. Naprawdę. Chciałbym tu zostać jak najdłużej, a z drugiej strony już zaczynam tęsknić za San Diego, rodziną... - Powiedział sentymentalnie, po czym ściszył głos. - Za tobą. - Jego głos był ściszony do granicy słyszalności ludzkiego ucha. Mimo to, Tommy usłyszał. To była prawda. Adam cały dzień zajmował się bieżącymi sprawami, ale kiedy te zajęcia przestały wypełniać jego głowę, w wyobraźni pojawiał się obraz blondyna.

Tommy słuchał z napięciem. Ostatnie słowa wycisnęły z niego jedną słoną łzę, która spłynęła szybko po bladym policzku. Nie spodziewał się. Nie spodziewałem się, że... Szybko otarł mokry policzek rękawem bluzy i pociągnął nosem. Ta cisza zdawała się być wiecznością.

- Jestem aż tak dla ciebie ważny? - Ostatnie słowa wypowiedział na głos. Ale nie był to zwykły ton – to był szept. Trzymając czarne urządzenie przy uchu wpatrywał się w szerokie regały ze środkami czyszczącymi. Chciałby teraz być w innym miejscu i zapewne nie ze swoim cieniem rzucanym przez lampę nad drzwiami.

- Jesteś dla mnie bardzo ważny. Nigdy nie miałem takiego przyjaciela jakim jesteś ty. - Rzekł cicho i spojrzał w kierunku drzwi. Kris właśnie wszedł do pokoju. W słuchawce swojego telefonu odczuł dziwne szumy. - Tommy? Jesteś tam? - Spytał zaniepokojony.

Tommy miał mętlik w głowie. Znowu. Słowa Adama sprawiły, że nie wiedział, jak nazwać uczucia, które nim targają. Jak mam się czuć? Wyróżniony? Dumny? A może zaniepokojony? Nie wiedział. Cofnął się o krok do tyłu. Pech chciał, że nadepnął na miotłę, która wprawiona w ruch upadła z hukiem na podłogę. Cholera. Spróbował ją podnieść, lecz usłyszał głos Adama, który wymówił właśnie jego imię. Co dziwne, usłyszał to ponownie za kilka sekund, lecz tego głosu już nie rozpoznał.

- Tommy?! - Blondyn domyślił się, skąd dobiega dźwięk. Wołał go ktoś znajdujący się w holu. Barwa głosu wskazywała tylko na Mitchela. O nie. - Ratliff, gdzie ty, do cholery, jesteś?! - Usłyszał kolejno otwierane drzwi.

- Adam? Przepraszam cię, muszę już kończyć. - Powiedział szybko. Nie dał dojść przyjacielowi do słowa. - Zadzwonię, jak będę miał wolną chwilę. Dobranoc. - Rzucił i rozłączył się. Natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia, że tak oschle potraktował Lamberta. Nie zdążył jednak pomyśleć o niczym więcej, bo naciśnięta gwałtownie klamka otworzyła drzwi do jego azylu.

- Tu jesteś! - Wysyczał wokalista Moutchlake, stojąc w rozkroku w futrynie. Zaplótł ręce na torsie i zmierzył go z fałszywym uśmieszkiem.

- Szukałeś mnie? - Spytał niepewnie gitarzysta, chowając telefon w tylnej kieszeni dżinsów. W jego głosie słychać było nutę niepokoju i obawy.

- Musimy poważnie porozmawiać, Ratliff. - Rzucił, a ostatni wyraz prawie wypluł z siebie. Zamknął za sobą drzwi i przyparł Tommy'ego do ściany. - Jeśli pozwolisz, zrobimy to w cztery oczy. - Syknął i oblizał suche wargi. Szykował się na to od momentu, kiedy usłyszał, że John będzie miał zastępcę. I nie mógł się doczekać.




piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 12 - Szkoła marzeń

Do rzeczy. Tytuł rozdziału to także tytuł mojej ulubionej piosenki. Jeśli chcecie posłuchać zespołu Pectus, to klikajcie w ten LINK . Cieszcie się odcinkiem póki możecie, bo szykuję się do przerwy. Postanowiłam być pisarką sezonową i publikować kolejne rozdziały tylko w wakacje. Moja decyzja wzięła się stąd, że od września zaczyna się szkoła i nie chcę was zawieść. Szkoła wiąże się z brakiem czasu i czasami kompletnym brakiem weny. Dobra wiadomość jest taka, że was nie opuszczam – jeśli znajdę czas, będę zapisywać pomysły w swoim zeszyciku oraz obiecuję czytać i komentować wasze posty na blogach.

HappyBird – mam nadzieję, że przeczytałaś mój komentarz od twoim blogiem i wzięłaś to sobie do serca (treść tylko dla wtajemniczonych) :)

Odcinek jest chyba bardziej nudny niż poprzednie, ponieważ cholernie trudno było mi go napisać. Sprawy Idola są dla mnie ogólne trudne do ujęcia, gdyż mam mało informacji na ten temat, a także w czasie 8. edycji tego programu nie byłam jeszcze Glambertem :\. Wybaczcie błędy i do następnego piątku.


Szkoła marzeń

Od wyjazdu Tommy'ego minął zaledwie jeden dzień. Mimo to Adam już zdążył zatęsknić za jego niskim głosem i łagodnym uśmiechem. Brakowało mu rozmów zarówno o codzienności, jak i o poważnych sprawach.

Przejechał właśnie granicę miasta, które zapraszało do odwiedzin potężnym znakiem przydrożnym z napisem „Welcome to Los Angeles”. Palce zaciśnięte na kierownicy strasznie mu się pociły – duży czarny mercedes ojca, który przyciągał do siebie poranne promienie słońca, nie był dobrym pomysłem. Jednak musiał w czymś przewieźć bagaże, a jego Maserati, po pierwsze – było za małe na pomieszczenie w sobie kilku walizek, po drugie – zbyt niewygodne na długą podróż. Szukając lokalizacji rezydencji, do której jechał, myślał o niewysokim przyjacielu, który znajdował się w tym ogromnym obszarze od wczoraj. Skręcając w coraz to inne szerokie ulice, odkrywał nowe zakątki słynnej dzielnicy. Wszędzie pełno było modnie ubranych ludzi, którzy niemal wylewali się z chodników. Stanął na kolejnym skrzyżowaniu, by poczekać na zielone światło. Nawigacja pokazała mu, że jest już prawie na miejscu, trzeba tylko jechać prosto, a potem skręcić w lewo. Kilka sekund później wjeżdżał już w ulicę pełną zieleni. Dotarł do właściwego numeru posesji i wjechał na kawałek szarego bruku przed bramą. Opuścił szybę, by mógł usłyszeć głos z małego domofonu.

- Proszę podać imię i nazwisko. - Przemówiła kobiecym głosem metalowa skrzynka.

- Adam Lambert. - Powiedział wyraźnie i po chwili wielkie zdobione wrota zaczęły się otwierać.

- Proszę zaparkować przed rezydencją. Odpowiedni ludzie zaprowadzą pana samochód na parking. Życzę miłego pobytu. - Odezwał się głos, a Adam podziękował. Brunet usłyszał pisk oznaczający zakończenie konwersacji. Zdumiony profesjonalnym powitaniem wjechał na teren posesji – była ogromna. Minął wysoki płot i wjechał na wąską ścieżkę. Po spojrzeniu w prawo w oczy rzuciły mu się świeżo posadzone drzewka, które rozciągały się na kilkanaście metrów. Przejeżdżając dalej zauważył bogaty ogród. Widać tu było pracę co najmniej kilkunastu ogrodników. Po lewej stronie natomiast rosły dorodne kasztany i dęby oraz gdzieniegdzie sekwoje. Wjechał na okrągły podjazd i zaparkował tuż przed schodami ogromnej rezydencji. Wyszedł z auta z otwartymi ustami. Jestem w raju. Ogarnął wzrokiem piękny gmach. Obok znajdowały się budynki gospodarcze. Wykonał powolny obrót o 360 stopni i wyłapywał wszystkie szczegóły. Jeśli przednia część zapiera dech w piersiach, to nawet nie chcę myśleć, co znajduje się na tyłach. Uśmiechnął się i spostrzegł, że po schodach zmierza do niego trzech mężczyzn – jeden w garniturze i białej koszuli, pozostali mieli na sobie bordowe mundurki.

- Witam w rezydencji programu „American Idol”, Adamie. - Mężczyzna w garniturze podszedł do niego z rozłożonymi rękami i uścisnął jego dłoń. - Nazywam się Michael Pill, a cały ten teren należy do mnie, ale to tylko mały szczegół. Zapraszam. - Gestem wskazał, by gość poszedł za nim. - Rick i Marvin zajmą się twoim samochodem i bagażami. Ja natomiast pokażę ci domostwo i wytłumaczę kilka innych rzeczy. - Skinął z uśmiechem głową na Lamberta, a potem spojrzał na współpracowników, którzy wypakowywali walizki.

- Gdzie idziemy? - Spytał niepewnie Lambert, kiedy nastąpiła krótka cisza.

- Wchodzimy do środka. Atrakcje na zewnątrz zdążysz zobaczyć w czasie przerw. - Rzekł skupiony i skierował się w górę schodów, by otworzyć rzeźbione drzwi.

- Hmm... Przerw? - Uczestnik „Idola” ciągle nie był pewien, o czym obcy mężczyzn mówi. Tymczasem niebieskooki szatyn roześmiał się i otworzył wejście, zachęcając gościa do wykonania ruchu.

- Może zaczniemy od początku? - Zapytał retorycznie i machnął na bruneta, by się pospieszył. Było wiele do obgadania.

Adam zgodził się na długi spacer. Zwiedzali ogromny dom kolejno zahaczając o wszystkie pomieszczenia. Mała sala wykładowa, aula, miniscena z zamontowanym sprzętem muzycznym, pomieszczenia z fortepianem, gdzie uczestnicy mieli uczyć się śpiewu – to tylko niektóre z profesjonalnych pokoi rezydencji. Oprócz nich na parterowym piętrze znajdowały się też jadalnia wraz z kuchnią, łazienki i schowek na miotły oraz spiżarnia. W każdym niemal pokoju właściciel rezydencji pokazywał Adamowi wszystkie szczegóły i opowiadał, jaką pracę będzie w danym miejscu wykonywał. Było tego strasznie dużo – nauka śpiewu, dykcji, próby wykonań scenicznych, oswojenie z muzyką i sceną. Jednak dla Adama było to spełnienie marzeń. Ta szkoła była jego szkołą marzeń. Nie mógł się doczekać pierwszych prób. Chciał już teraz przećwiczyć piosenkę, którą miał wybrać, by potem zaśpiewać podczas pierwszego odcinka. Wspinali się na drugie piętro, pan Pill oznajmił, że na tym poziomie znajdują się sypialnie dwuosobowe wraz z łazienkami dla uczestników telewizyjnego show, a jego pokój jest na końcu korytarza. Kiedy szli wąskim przejściem pełnym obrazów na ścianach, Pill zwolnił kroku, by w końcu się zatrzymać przed jednymi z drzwi. Wisiały na nich dwie złote tabliczki. „Adam Lambert” i „Kris Allen” - takie nazwiska były na nich wypisane. Nad tabliczkami wisiał też numer – 4.

- Tutaj cię zostawiam. Bagaże są już w środku. - Rzekł szybko. - Jeśli będziesz czegoś potrzebował, znajdziesz mnie na dole. Możesz także poprosić o pomoc personel. - Uśmiechnął się na pożegnania i oddalił się.

Adam stał w zamyśleniu. Zrozumiał wszystko, co mu przekazał mężczyzna, ale wieść, że będzie musiał dzielić pokój z kimś, z kim będzie rywalizować, napawała go obawą. Postanowił się tym teraz nie martwić i otworzył cicho drzwi. Przeszedł przez mały przedpokój i skierował się do sypialni. Przy łóżku, które stało pod oknem, pochylał się drobny mężczyzna ubrany w białą koszulkę i ciemne jeansy. Stał do niego tyłem i wyciągał ubrania z walizki. Hmm... Ładny tyłek. Po minucie wpatrywania się w lokatora postanowił się przywitać.

- Cześć. - Rzucił, co spowodowało, że chłopak podskoczył. Ups, chyba się wystraszył. Obserwował, jak szatyn szybko się odwraca, a na jego obliczu pojawia się uśmiech.

- Cześć, trochę mnie wystraszyłeś. - Odpowiedział przyjaznym tonem. Jego głos był wysoki, a barwa melodyjna. Uścisnęli sobie dłonie. - Jestem...

- Kris Allen. - Ukazał białe zęby i puścił rękę nowego kolegi. - Przeczytałem na tabliczce.

- Oczywiście, a ty to Adam Lambert, tak? - Zagadnął życzliwie.

- Dokładnie. Dawno przyjechałeś? - Odbił pałeczkę Lambert. Czuł, że się zaprzyjaźnią. Lokator był pozytywnie nastawiony i ciągle się uśmiechał. Powrócił do wykonywania swoich czynności, lecz tym razem odwrócony do niego przodem.

- Około dziewiątej. Pan Pill oprowadził mnie po domu. Jest bardzo luksusowo, nie? - Rzekł z zachwytem.

- Tak. Bogato i profesjonalnie. - Potwierdził swoimi słowami i zaczął rozglądać się po pokoju. Był ciekaw tego miejsca. Zaczął zaglądać we wszystkie zakamarki zaczynając od widoku z okna – przedstawiał rozległy park w oddali oraz piękny owalny basen umiejscowiony kilka metrów od budynku. Niczego tam nie brakowało: leżaki, parasole, jacuzzi czy podest do skakania na główkę były najbardziej zauważalnymi atrakcjami. Raj. My tu będziemy się przygotowywać do programu czy spędzać wakacje? Odchrząknął i przeprowadził dalszą inspekcję. Wrócił do salonu, a następnie sprawdził łazienkę. Wszystko było luksusowo urządzone. Nie mógł się doczekać, żeby odkryć pozostałe atrakcje tego miejsca. Niestety nie miał na to czasu. Jutro o ósmej rano mieli się dowiedzieć, od jakich ćwiczeń zaczną.

- Poznałeś już pozostałych uczestników? - Zagadnął głośno Kris, wchodząc do łazienki. Adam przyglądał się sobie w lustrze, kiedy ten kładł kubek z przyborami toaletowymi na pustej półce.

- Pozostałych? - Odwrócił się w jego stronę zaciekawiony pytaniem.

- No, chyba nie myślisz, że jest nas tylko dwoje. Ze wszystkich trzydziestu sześciu osób brakuje jeszcze dwóch.

- Skąd to wiesz? - Spytał brunet. Dziwił się, skąd szatyn mógł wziąć tę informację.

- Wypytałem trochę personel. Przeszedłem się po pokojach. Obok nas mieszkają Allison i Alexis. Musisz poznać wszystkich, zachwycisz się Allison. Ma dopiero szesnaście lat i jest naprawdę urocza.

- Szesnaście? Nie jest za młoda?

- Skądże. Jest jeszcze jedna szesnastolatka w naszym gronie – Jasmine. Miła, ale bardzo nieśmiała. - Adam podrapał się po głowie, wracając z Krisem do sypialni. Kiedy usiadł na łóżku, zobaczył, że na szafce nocnej Allena stoi ramka ze zdjęciem, które przedstawia jego i jakąś blondynkę. Byli bardzo do siebie podobni, lecz różnił ich kolor włosów.

- To twoja siostra? - Spytał ciekawy, kim może być. A może jego dziewczyna?

- Nie! - Wybuchnął śmiechem i wziął przedmiot do rąk. - To moja narzeczona, Katy. - Popatrzył chwilę na zdjęcie i odłożył je na miejsce. - Jestem z nią już pięć lat. Czas szybko mija, jeśli się go spędza z ukochaną osobą. - Rzekł zadumany i spojrzał na Adama – wydawał się zamyślony. - A ty? Masz dziewczynę? - Spojrzał na niego i odłożył fotografię. Gdyby Adam teraz coś pił, pewnie by się zakrztusił. Nie raz pytano go o takie rzeczy, był w końcu bardzo przystojny. Kobiety lgnęły do niego jak ćmy do światła, lecz każdą zawsze czekało rozczarowanie.

- Nie, bo... - Próbował się wytłumaczyć. Postanowił, że nie będzie okłamywał nowego kolegi.

- Rozumiem, nie znalazłeś jeszcze tej jedynej? - Podpowiedział mu Allen, mając nadzieję, że to właśnie miał na myśli Lambert. Brunet natomiast roześmiał się nerwowo.

- To też, ale u mnie to wygląda inaczej. Jestem gejem. - Powiedział ze spokojem i spojrzał na szatyna. Ten trochę się zarumienił i odwrócił głowę, by ukryć czerwoną twarz.

- Hmm... Przepraszam. - Rzekł zawstydzony i ponownie zaczął rozpakowywać walizkę.

- Nie masz za co. Skąd mogłeś wiedzieć? - Spytał retorycznie i otwarł swój bagaż. Zaczął wykonywać tę samą czynność, co kolega. Kris natomiast nieco się rozluźnił.

- Mam w takim razie nadzieję, że ci się nie podobam. - Postanowił zażartować i puścił do niego perskie oko. Włożył ubrania do szafki, po czym zabrał się za bieliznę.

- Spokojnie, zajętych nie podrywam. Chociaż gdybyś nie był, to kto wie...? - Rzekł żartoblliwie, a Kris spojrzał na niego niepewnie. Tym razem to Adam puścił do niego oko, a potem wspólnie się roześmiali.

Rozmowa skierowała się na ich przeszłość. Opowiadali sobie, co robili przed „Idolem” oraz dlaczego tu trafili. Poznali także swoje zainteresowania, a Lambert przy okazji dowiedział się, że jego współlokator próbował swoich sił w innych programach typu talent show oraz że jest pasjonatem łowienia ryb. Nowy znajomy oznajmił mu także, że przed castingiem szczegółowo zagłębił się w historię programu i dowiedział się szczegółowych informacji dotyczących czynności, które tutaj będą wykonywać uczestnicy.

- I może powiesz mi jeszcze, że oglądałeś wszystkie sezony Idola? - Rzekł prześmiewczo i pokręcił głową w niedowierzaniu, gdy jego towarzysz niemo potwierdził. - Jeśli naprawdę to wszystko przeczytałeś, to powiedz mi, o której jest tutaj kolacja.

- Punkt osiemnasta wszyscy muszą się już znajdować w jadalni. - Już dawno skończyli się rozpakowywać. Puste torby spoczywały już pod łóżkami, a ubrania w szafach. Leżeli teraz w łóżkach skierowani twarzami do siebie. - W sumie nie mamy co robić, a jeszcze pozostało trochę pustych godzin, więc możemy trochę pozwiedzać. - Zasugerował i spojrzał na Lamberta. Adam był zachwycony pomysłem kolegi. Czekał na to od samego przyjazdu i mimo iż pan Pill pokazał mu najważniejsze pomieszczenia, brunet nie był do końca usatysfakcjonowany.

Adam wziął z szafki swój telefon i wstał. Włożył urządzenie do kieszeni i poczekał na lokatora. Po chwili oboje wyszli z pokoju, by odkrywać nieznane zakamarki bogatej willi; miejsca, gdzie będą odkrywać tajniki pracy z muzyką; swojej szkoły marzeń.




piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 11 - Pożegnanie

Przyszedł czas na kolor niebieski! Odpowiem tylko komentarze i nie nudzę już, bo chyba odcinki są ciekawsze niż wstępy, których nie chce się nikomu czytać :).
HappyBird – to dla mnie wiele znaczy, że mój blog cię zainspirował. Ze mną też tak się stało jak z tobą – mnie zainspirował Piaskowy Gołąb (nawet napisałam kilkanaście rozdziałów innego zakończenia Piaskowego, ale jest to już w archiwum). Mam nadzieję że podasz mi linka do twojej opowieści i będziesz komentować częściej :)
Little Vampire – Dzięki za gratulacje, niestety nie mam sobie mojego wyniku z niczym porównywać, jeśli piszesz że to całkiem dobry wynik, to mam się z czego cieszyć.
Zapraszam do lektury.

Pożegnanie

- … a potem podsunęła mi pod nos kontrakt na czas nieokreślony. - Tommy opowiadał historię swego dzisiejszego dnia z wielkim przejęciem. Siedząc przy stoliku popijał herbatę owocową i bawił się łyżeczką. Słuchacz wpatrywał się w niego ze skupieniem, jego twarz była pogodna. Swojego napoju jeszcze nawet nie tknął. Postanowił wysłuchać Tommy'ego do końca – jak prawdziwy przyjaciel. Dopiero w czasie pauzy między kolejną częścią monologu spróbował gorącego latte – było wyborne jak wszystko, czego do tej pory smakował w tym zakątku.

- Widzę, że po serii niepowodzeń w końcu szczęście do ciebie wróciło.

- Też to zauważyłem. Właściwie jakby się nad tym dłużej zastanawiać, to zaczęło się to wszystko od ciebie. - Powiedział z uśmiechem. - Jakimś cudem sprawiłeś, że puzzle mojego życia znów zaczęły układać się w jedną całość.

- Ładnie powiedziane. - Spojrzał na niego zza filiżanki. - Tommy, wbrew twoim przemyśleniom to nie ja zasługuję na nagrodę. Tak naprawdę wszystko zawdzięczasz sobie. To twój talent i charyzmę zauważono. Powinieneś być z siebie dumny tak jak ja jestem. - Rzekł szczerze, mrużąc oczy przed popołudniowym słońcem.

- Na razie jestem tak podekscytowany, że wszystkie twoje słowa docierają do mnie z lekkim opóźnieniem, ale... Czekaj, powiedziałeś... - Tommy z powodu ciągłej euforii paplał bez sensu. Dopiero teraz zrozumiał, co Adam do niego powiedział. - Jesteś ze mnie dumny? - Jego twarz zmieniła się na zamyśloną. Oblicze wyrażało teraz zaciekawienie i powagę.

- A co w tym takiego dziwnego? Dlaczego nie miałbym się cieszyć z twoich sukcesów? Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? - Rzekł z udawanym gniewem.

- Oczywiście. Wiesz, może dlatego się tak zdziwiłem, bo nikt mi wcześniej tego nie powiedział...? - Na twarz Ratliffa wkradł się mały grymas. Przeszłość znów do niego wrócił, ale nie w tak dużej ilości, jak poprzednio. Zaczęła rozcinać zabliźnione rany bardzo powoli. Zignorował to. Teraz miał przyjaciela i miał z kim dzielić radość, której nie nauczył się odczuwać w dzieciństwie.

- Jak to? Rodzice nie mówili ci tego, kiedy dobrze coś zrobiłeś lub odniosłeś jakiś sukces w szkole? - Adam mocno się zdziwił. Pomyślał, że muzyk sobie z niego żartuje, lecz kiedy ten posmutniał, Lambert poczuł się zawstydzony.

- Nie chcę o nich mówić. Jeśli możesz, nie wspominaj mi o moich rodzicach, proszę? - Cały czas wpatrywał się w do połowy opróżnioną filiżankę. Przy ostatnim słowie spojrzał głęboko w oczy bruneta.

Adam odczuł przeszywające zimno z powodu spojrzenia do tego stopnia, że na jego rękach wystąpiła gęsia skórka. Nie chciał go smucić, w ogóle nie chciał, żeby uśmiech kiedykolwiek znikał z jego twarzy. Nie patrz na mnie takim wzrokiem, proszę. Mógłbyś się teraz uśmiechać, ale znowu musiałem wszystko spieprzyć. Pragnął go teraz przytulić. Zrobić wszystko, żeby blondynowi wróciła ta iskierka, co przed chwilą, by w jego oczach ponownie zagościł ten tajemniczy błysk. Kiedy on jest smutny, mi chce się płakać. Dlaczego...?

- Tommy, przepraszam. Nie rozumiem, dlaczego unikasz tego tematu, ale widzę, że masz jakiś ważny powód. - Spróbował coś zrobić. Wyciągnął rękę w geście przeprosin. Wziął jego dłoń w obie ręce. Poczuł, że Tommy chce się wycofać, ale mocno ją ścisnął. - Nie będę więcej go poruszał, obiecuję. Wiem, że jak będziesz na siłach, na pewno powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi. - Zwolnił uścisk, a gitarzysta spojrzał na swoją dłoń.

Był zdezorientowany. Dlaczego wciąż tak mocno reaguję? Powiedzieli, że ślady się zatrą, a tymczasem ciągle o tym pamiętam jakby to było wczoraj. Poczuł się zagubiony. Na twarz wstąpił mu nieśmiały uśmiech. Jest ze mnie dumny. Nieświadomie zaczął bawić się palcami przyjaciela. Gładki dotyk opuszków Tommy'ego spowodował miłe mrowienie na dłoni Lamberta. Obu mężczyznom humor znów się poprawił.

- Może to głupio zabrzmi, ale to nasze ostatnie spotkanie. Jutro wyjeżdżam. Dawno nie podróżowałem, nigdy nie byłem w Los Angeles. Myślisz, że tam jest fajnie? - Spytał beztrosko. Obie filiżanki zostały już dawno opróżnione. Restauracja powoli się wyludniała – zostali tylko oni i kilka osób po przeciwnej stronie sali.

- Na pewno, zwłaszcza Hollywood. Słyszałem, że jest tam jak w raju... Jeśli się ma milion na koncie i drugie tyle w kieszeni. - Rzekł Adam i zaśmiał się, a wraz z nim Tommy.

- To dziwne, że wyjeżdżamy oboje i to w dodatku do tego samego miejsca, a jednak... - Zająknął się. Nie wiedział, jak ma dokończyć.

- Nie będziemy mieli czasu się spotkać, porozmawiać twarzą w twarz. - Brunet dokończył za blondyna, - Tak, to naprawdę dziwne.

- Ale nie zerwiesz ze mną kontaktu? Będziesz dzwonił i mówił, co u ciebie słychać. - Rozkazał niski mężczyzna, grożąc palcem. Odrzucił głowę do tyłu, by kosmyki nie spadały na jego twarz. Nic to jednak nie dało – niesforne włosy nie były dobrze ułożone i ciągle zsuwały się ze skroni, czyniąc Ratliffa jeszcze bardziej uroczym.

- Będę pisał, dzwonił. Możemy porozmawiać na skype'ie – wtedy mnie zobaczysz.

- Ale nie powiesz mi, po co tam jedziesz? - Zaczepił go blondyn.

- Nie. - Odrzekł stanowczo i odwrócił wzrok.

- Naprawdę nic? - Upewnił się blondyn. Jego grzeczny ton zmienił pytanie w prośbę.

- No dobra. - Lambert w końcu uległ. Co nieco chyba mogę mu powiedzieć... Tylko żeby się nie domyślił.- Jadę konkretnie do Hollywood. To jest coś w rodzaju szkoły. Będę brał lekcje śpiewu i dykcji i wszystkiego, co związane ze śpiewem i występowaniem na scenie. To wszystko, co ci mogę powiedzieć.

- I co potem? Jak się już tego wszystkiego nauczysz, to dostaniesz jakąś nagrodę?

- Jak będę dobry. - Rzekł tajemniczo. Chciał już skończyć ten temat. - Tommy, nie męcz mnie już, co? Proszę... - Rzekł spokojnie i spojrzał na Ratliffa ponownie – jego oczy wyrażały ciekawość, a rozchylone usta gotowe do zadania następnego pytania.

- No, dobra. Ale przyznaję, że to mnie ciekawi i ci nie odpuszczę. - Odpowiedział gitarzysta i włożył ręce za głowę. - W takim razie może opowiesz mi coś o sobie. - Powiedział spontanicznie i rozejrzał się po sali. Na ścianie wisiał mały zegarek z kukułką. Dochodziła godzina ósma wieczór. Nie do uwierzenia, że siedzimy tu już dobre dwie godziny. Nie zdążył rozwinąć myśli, gdyż podeszła do nich blond-włosa kelnerka – na sali byli tylko oni.

- Przepraszam panów, ale za dziesięć minut zamykamy. Czy może życzą sobie panowie coś jeszcze? - Powiedziała akcentując niemal każde słowo po francusku.

- Tak, poprosimy rachunek. - Rzekł Adam, a kiedy Tommy zaczął szukać po kieszeniach drobnych, ten wstrzymał go gestem. - Tommy, dzisiaj ja zapłacę. Moja kolej, nie pamiętasz? - Rzekł, po czym położył na stół dziesięciodolarówkę. - Reszty nie trzeba. - Dodał jeszcze, po czym wstali z krzeseł. Kelnerka odeszła zdziwiona napiwkiem, a oni opuścili lokal, kierując się w stronę nieznanej, wąskiej ulicy. Postanowili kontynuować rozpoczęty przez blondyna temat.

***

Po pieszej wędrówce wszystkimi możliwymi skrótami w końcu dotarli na miejsce. W czasie spaceru rozmowa zboczyła na temat rodziny Adama zarówno tej bliższej, jak i dalszej. Aktor ze szczegółami opowiadał najśmieszniejsze wydarzenia z dziejów rodziny Lambertów, a Tommy w międzyczasie upierał się, że odprowadzi go pod same drzwi jego domu. Nie przeszkadzało mu, że było już ciemno. Ani to, że mieszkanie jego przyjaciela znajduje się bardzo daleko od jego własnego. Chciał po prostu spędzić z nim jak najwięcej czasu. A co, jeśli go więcej nie zobaczę? Jeśli nie zadzwoni, nie odbierze telefonu? Jeśli go stracę? Takie myśli krążyły w jego głowie, kiedy zbliżali się do celu.

Wreszcie doszli. Para mężczyzn stanęła przed dużą bramą. Zza kutego płotu można było dostrzec duży biały dom z zadbanym ogrodem i dwoma garażami. Przed jednym z nich stało zaparkowane Maserati Adama. Popatrzeli na budynek, a potem na siebie. Lambert zarumienił się, a zawstydzony Ratliff czekał na jego ruch. Trwali chwilę w niezręcznym milczeniu. Brunet postanowił przerwać ciszę.

- Może wejdziesz do mnie? - Spytał niepewnie i włożył dłonie w tylne kieszenie spodni.

- Nie, muszę już iść. Późno się zrobiło, nawet tego nie zauważyłem. - Rzekł z udawaną obojętnością. Choć czuł, że musi już iść, postać Adama sprawiła, że zastygł w jednym miejscu jak magma wypływająca z krateru wulkanu.

- A może odwieźć cię? - Znów zaproponował, jednak to pytanie wydawało mu się głupie.

- Wykluczone. To ja cię dzisiaj odprowadzam. Przejdę się jeszcze trochę, a potem zadzwonię po taksówkę. - Uśmiechnął się ciepło i przybliżył o krok do Lamberta.

Adam pokonał tę samą odległość w jego stronę. Nie myślał nad tym, co robi. Nie chciał teraz myśleć. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów, lecz oni ciągle wpatrywali się w swoje oczy. Dłonie Lamberta powędrowały na jego biodra, a potem oplotły talię. Po chwili Tommy zrobił to samo i oparł podbródek o ramię przyjaciela. Poczuł się bezpiecznie. Chciał, żeby ten uścisk nigdy nie został zakończony.

- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Tommy. - Wyszeptał Adam. Powieki ukrywały błyszczące oczy. Choć ogarniał go sen, nie chciał jeszcze odchodzić.

- Wiem o tym. Chciałbym zostać nim na zawsze. - Szepnął w odpowiedzi i mocniej wtulił się w jego szyję.

- I ja także. - Brunet odkleił się od niego i spojrzał na smutną twarz. Było mu żal, że muszą się już pożegnać. - Zadzwonisz do mnie, jak dotrzesz na miejsce? - Spytał z troską i ponownie oparł ręce na wąskich biodrach muzyka.

- Napiszę smsa. - Puścił mu perskie oko, a ten rozczochrał blond fryzurę gitarzysty. - A ty dasz mi znać, jak ty dojedziesz.

- Dobrze. - Zgodził się.

Ratliff odsunął się na krok. Po wykonaniu półobrotu zaczął się oddalać. Adam chciał go zatrzymać, ale nie mógł. Głos utknął w jego gardle jakby zawiązało się na supeł. Musiał jednak się odezwać. Musiał coś zrobić.

- Tommy, zaczekaj! - Zaczął biec, kiedy gitarzysta energicznie się odwrócił. Pytający wzrok wyrażał zainteresowanie, a kiedy przyjaciel jeszcze raz mocno go przytulił, na bladym obliczu pojawiła się radość i szczęście.

- Uważaj na siebie. Powodzenia. - Szepnął do jego ucha, obejmując go. Cholera, nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Nie teraz.

- Dzięki. - Tommy uśmiechnął się i odsunął. Liczył na to, że Lambert jeszcze wróci i nie zawiódł się. Byli prawdziwymi przyjaciółmi. Zaczął iść tyłem, widząc zadowoloną minę bliskiej osoby. - Do zobaczenia, Adam. - Pomachał i pokazał rząd białych zębów, które w świetle latarni niemal się błyszczały.

- Do zobaczenia, Tommy. - Lambert się zaśmiał. Włożył dłonie w kieszenie spodni, kiedy Ratliff odwrócił się i zaczął iść chodnikiem. Aktor odprowadzał go wzrokiem, nim blondyn nie zniknął za rogiem ulicy. Wpatrywał się jeszcze chwilę w pustą przestrzeń, po czym otworzył furtkę i skierował się do drzwi domu.

Zamyślony stawiał kolejne kroki. Czuł się dziwnie. Z jednej strony był smutny, że Tommy wyjeżdża. Z drugiej natomiast przepełniała go radość z powodu takiego pożegnania. Przypomniał sobie moment, kiedy trzymał go w ramionach – szczupłe, delikatne ciało tuliło się do niego jakby zaraz miało runąć w przepaść. Jakby tylko w jego ramionach czuło się bezpiecznie. Chciałbym cofnąć czas i jeszcze raz przeżyć te kilka dni, kiedy był ze mną. Nacisnął z trudem klamkę, lecz nie mógł otworzyć drzwi. Co jest, do cho... Od wewnętrznej strony odskoczyły dwie osoby. ...lery! Przed sobą zobaczył swoją matkę i Neila, który z głupawym uśmieszkiem wpatrywał się w brata.

- To twój nowy chłopak? - Leila nie wytrzymała milczenia i zaczęła radośnie przyglądać się synowi.

- C-co? Kto? - Lambert był zdezorientowany. Kurwa! Nie można się już pożegnać w spokoju, czy jak?! Minął domowników i skierował się do salonu. Matka i brat powlekli się za nim. Kiedy usiadł na środku kanapy i zaczął przerzucać kanały, stanęli przed nim, zasłaniając telewizor. Leila podparła się pod boki, a kiedy Neil to zobaczył, wykonał tę samą czynność i spojrzał na brata.

- Ten mężczyzna, z którym obściskiwałeś się na chodniku. To twój chłopak? - Pani Lambert ponowiła pytanie. Patrzyła wyczekująco, na jej obliczu malowała się radość.

- Ugh... - Adam westchnął i przewrócił oczami. Był zdenerwowany i zmęczony ciągłym podglądaniem. Zero prywatności nawet poza domem.

- Nie chłopak, ale przyjaciel. I nie obściskiwałem się z nim, tylko żegnałem, bo jutro wyjeżdża. I co was to w ogóle obchodzi? - Wytłumaczył się z widocznym buntem w oczach i przetarł czoło wierzchem dłoni.

Leila wyglądała na zawiedzioną. Spojrzała na młodszego potomka i rozkazała mu iść do swojego pokoju.

- Mamo, mam już dwadzieścia cztery lata! - Rzekł z oburzeniem i tupnął nogą jak małe dziecko.

- Najwyższy czas, żebyś też znalazł już dziewczynę i przestał się bawić w detektywa. - Powiedziała surowym tonem. - No już! - Popędziła go i usiadła obok Adama, kiedy Neil opuścił pomieszczenie. Kobieta wzięła pilota od mężczyzny i wyłączyła telewizor. Syn popatrzył na nią ze smutkiem w oczach.

- Opowiesz mi o nim? - Spytała z troską, a brunet spuścił głowę i wpatrzył się w swoje ręce.

- Poznaliśmy się tydzień temu. W parku.

- Jak to się stało? - Spytała. Słuchała ze zrozumieniem w oczach.

- Wracałem z castingu i postanowiłem wstąpić do parku. Usiadłem obok niego na ławce. - Zaczął zdrapywać z paznokci czarny lakier, zagłębiając się w opowieść. Zawsze tak robił podczas rozmowy z matką, którą traktował jak przyjaciółkę. Wyobraźnia podsunęła mu obrazy tamtego dnia – zapłakana twarz skierowana w jego stronę, czekoladowe oczy z niezrozumieniem wpatrujące się w jego.

- On... Płakał. I...

- Nie mogłeś go zostawić samego. - Leila uśmiechnęła się. Adam podniósł nieprzytomny wzrok na matkę. Skąd ona... - Nie patrz tak na mnie, Adasiu. Przecież tak cię wychowałam. - Tymi słowami wywołała u niego nieśmiały uśmiech.

- Jest gitarzystą, właśnie podpisał pierwszy poważny kontakt z zespołem, którego gitarzysta miał wypadek samochodowy. Potrzebowali kogoś od zaraz i dlatego wyjeżdża. A oprócz tego jest znakomitym tekściarzem.

Mówił jak zaklęty. Na jego obliczu ciągle malował się szeroki uśmiech. Opowiedział o blondynie prawie wszystko, co wiedział. Opisał go Leili ze szczegółami. Matka Adama słuchała z uśmiechem na twarzy. Im bardziej chwalił muzyka, tym bardziej jej brwi się unosiły. Kiedy opowiedział jej już wszystko, wiedziała już, co dzieje się w sercu syna.

- Adasiu. - Przerwała mu, kiedy zaczynał opowiadać o ich przygodach podczas spaceru do domu.

- Tak, mamo?

- Ty go kochasz, prawda? - Oparła rękę na jego ramieniu.

- C-co? Nie! On jest tylko moim przyjacielem. Najlepszym. I jest hetero. Nie ma mowy. Nie mógłbym mu tego zrobić. - Rzucił i po chwili dokończył już spokojnym tonem. - Nie wie, że jestem inny. I nie chcę, żeby wiedział. 

Jak mogła tak pomyśleć? Nie mógłbym... Jest pociągający, owszem. Nie mogę zaprzeczyć, że mi się podoba, ale on jest heteroseksualny. Nie mogę się w nim zakochać, bo wtedy straciłbym jego przyjaźń. Po prostu nie! Z twarzy Lamberta radość odpłynęła. Znikła jak bańka mydlana. Wstał i podszedł do okna. Za szybą zapadał zmrok. Odwrócił się i oparł o parapet, na którym stały trzy doniczki z kwiatami. Spojrzał na kobietę ze złością.

- Nie rozumiem, jak mogłeś tak pomyśleć. - Rzekł bez zastanowienia. Spojrzał na swój zegarek – z godziny ósmej zrobiła się dziesiąta, jednak – jak na Californię przystało – dzień był jak zwykle bardzo długi i dopiero robiło się ciemno.

- Przepraszam, kochanie. Chyba zbyt wiele sobie dopowiedziałam. - Wstała i podeszła do niego. - Przykro mi, że wyjeżdża. Widzę, że zdążyłeś się do niego przywiązać.

- Tak, jest niezwykłą osobą.

- Chciałabym się o tym osobiście przekonać. - Powiedziała łagodnie i ziewnęła przeciągle.

- Może kiedyś. - Odpowiedział z cwanym uśmieszkiem i skrzyżował ręce na torsie.

- Kochany, oby to było wcześniej niż później. - Znów ziewnęła i odsunęła się od pierworodnego na parę kroków. - Idę spać. I tobie też radzę. Jutro przed tobą ciężki dzień. - Wskazała na niego palcem i wyszła z pomieszczenia.

- Za chwilę pójdę. - Powiedział jakby do siebie i usiadł na kanapie. W salonie już nikogo nie było. Oparł się o sofę i wlepił wzrok w wyłączony telewizor. Przed jego oczami znów pojawiła się postać Ratliffa uśmiechającego się do niego i trzymającego jego gitarę. Tylko przyjaciel, którego, nie wiadomo, kiedy zobaczę ponownie.


piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 10 - Propozycja

Witam znowu! Ostatnio na fb gadałam z niektórymi Glamberts o blogach Adommy. Tak jak one dziwię się, że na mojego bloga (i nie tylko mojego, pewnie wszystkich) wchodzi bardzo dużo osób (liczba wyświetleń u mnie przekroczyła 1,5 tys. z czego się cieszę ogromnie), lecz komentarzy jest bardzo, bardzo mało. Dlaczego? Zaczynam się zastanawiać, czy opowiastka, którą tworzę, się podoba. Proszę, wyrażajcie swoje opinie. Wyobraźcie sobie, co wy byście czuli, gdybyście pod swoimi pomysłami zobaczyli nie tylko te profesjonalne, ale i zwykłe opinie ludzi, którzy wpadli na waszą twórczość przypadkiem.

Florulunia : dodawanie komentarzy na moim blogu jest łatwe zarówno na komputerze, jak i na zwykłym telefonie, ponieważ niedawno zlikwidowałam obrazki z kodami weryfikującymi. Cieszę się z każdych komentarzy, nawet takich, co się dzieje u czytelnika :) Dzięki, że ci się podoba MZI.

Little Vampire : twoje tłumaczenie bardzo mi się podoba, mam nadzieję, że przeczytałaś moje opinie pod swoimi postami :) Dzięki za link. Co do MZI, moim głównym zamierzeniem było wywołanie dobrego humoru u czytających i oderwanie ich od spraw ponurych, codziennych.



Propozycja

Otworzył zaspane oczy i przetarł je dłońmi. Przeciągnął ścierpnięte kości głośno ziewając. Przewrócił się na lewy bok i spojrzał na zegarek – dochodziła dziewiąta rano. Bardzo późno. Spojrzał w drugą stronę – niezasłonięte wczorajszego dnia okno wpuszczało do pokoju jasne promienie słońca, które teraz padały na skroń Ratliffa. Jego wzrok powiódł ku dołowi – wyskoczył spod kołdry jak oparzony. Na prawej części łóżka spał czarnowłosy mężczyzna. Rozmazany makijaż i sterczące w każdą stronę włosy, oczy zasłonięte powiekami i lekko uchylone usta, jedna ręka leżąca za głową, druga skryta pod białą powłoką, łagodnie unosząca się i opadająca klatka piersiowa – taki obraz widział teraz stojący przed łóżkiem Tommy Joe. Zastanawiał się, jak śpiąca istota znalazła się w jego mieszkaniu. Przypomniał sobie wszystko i usiadł na łóżku tuż obok odpoczywającego przyjaciela. Nie mogłem przecież zostawić cię w samochodzie. Ale dlaczego przyprowadziłem cię tutaj, a nie na kanapę? Mimo, że nie wypił wczoraj ani kropli alkoholu, jego pamięć szwankowała. Zastanawiał się nad swoimi czynami, poprawiając pościel. Spojrzał na twarz pogrążoną we śnie. Pragnął jej dotknąć. Zrobił to. Dłoń pogłaskała policzek bruneta bardzo lekko, by nie wyrwać go z nirwany. Co ty robisz, Tommy?! Wewnętrzny głosik złajał go w podświadomości. Nie wiedział, co skłoniło go do wykonania gestu. Nie pomyślał, dlaczego umysł zmusza go do takich dziwnych czynności. Nie myśl o tym! Po prostu idź zrobić śniadanie – nakazał mu rozsądek. Natychmiastowo wstał i tyłem udał się do drzwi. Wciąż wpatrywał się w spokojną twarz. Wyglądasz pięknie, kiedy śpisz... Zarumienił się, kiedy ta myśl wypełniła jego głowę. Skierował się do kuchni, by tam kontynuować swój wewnętrzny monolog i przy okazji przygotować jajecznicę na bekonie.

***

Przeciągnął się, głośno ziewając. Kładąc ręce na dół, poczuł delikatną miękkość pachnącej pościeli. Po uchyleniu powiek zaniepokoił się. Kształt mebli i kolor ścian nie był mu znajomy. Spróbował wstać, ale głowa pękała mu od pulsującego bólu. Nie pamiętał żadnego szczegółu ostatniej nocy. Gdzie ja jestem...? Zapytał samego siebie i podniósł się do pozycji siedzącej. Kiedy spojrzał w bok, na małej szafce nocnej ujrzał również nieduże zdjęcie. Wziął je do drżącej ręki. Tommy... Na fotografii widniały cztery osoby: starszy mężczyzna z siwą brodą oraz kobieta w podobnym wieku trzymający się za ręce oraz para z młodszego pokolenia – blondwłosa dziewczyna obejmowała niższego od siebie blondyna o wątłej posturze – to właśnie jego Adam poznał. Wydawał się o kilka lat młodszy niż teraz. Czyli jestem u niego. A jak to się stało?

Spróbował wstać – udało mu się. Podpierając się kolejnych mebli doszedł do drzwi, a następnie wykonał ruch w stronę łazienki.

Wyszedł po czterdziestu minutach. Mam nadzieję, że Tommy wybaczy mi zabrudzenie pościeli i kilku ręczników. W łazience oprócz z prysznica, skorzystał też z tabletek przeciwbólowych, które znalazł w szafce i popił wodą z kranu. Nie przeszkadzało mu, że była chlorowana. Wszystko, żeby tylko zniknął ból głowy. Miało mu przejść za dziesięć minut, zgodnie z instrukcjami na ulotce. Za długo! Myśli zaczęły krążyć w jego umyśle, a on sam powoli skierował się do kuchni. Z pomieszczenia można było słyszeć odgłos smażenia oraz ciche pomruki.

- Witaj Tommy. - Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Ciszę przerwał głośny dźwięk tłuczonej porcelany.

***

- Jestem stuknięty! - Muzyk stał przy gazowej kuchence i pilnował patelni, by smażące się w niej danie nie uległo spaleniu. - Od chwili pojawienia się Adama ciągle miewam te dziwaczne myśli. Dlaczego? - Mamrotał do siebie, przewracając prawie gotową jajecznicę z bekonem. „Może to nie muszą być wcale księżniczki?” Przypomniał sobie słowa przyjaciela. - Co on miał na myśli, mówiąc te słowa? Jak to „nie muszą”?! - Mówił do siebie. W kuchni nie znajdowała się żadna postronna osoba. Słowa, które kierował w swoją stronę, wypowiadane były z wyrzutem i niepokojem. - Przecież nie interesują mnie faceci. Nie jestem żadnym homo- czy bi-. - „To zależy tylko od ciebie.” - Tylko ode mnie. Jestem absolutnym heterykiem, jestem tego pewien... - „Poczujesz uczucie uścisku w gardle, ukłucia w sercu...” - Niemożliwe. To było od jedzenia. On przecież też jest... - A jeśli nie? - Nie pytałem go o to. Co to zmienia, on jest tylko moim...

- Witaj, Tommy. - Tommy Joe nie zdążył położyć talerzy na stole. Spojrzał na Lamberta, a kiedy to zrobił, poczuł, jak jego gardło zawiązuje się na supeł. Zapewne od niespodziewanego głosu po plecach przeszły blondynowi dreszcze. Wypuścił z rąk talerze, które z hukiem rozbiły się na ceramicznych płytkach. Złapał się za gardło. Nie wypowiadając ani słowa minął stojącego w drzwiach Lamberta i pobiegł o łazienki.

Co się z nim dzieje...? Adama bardzo zaniepokoiło zachowanie przyjaciela. Ból głowy słabł z każdą sekundą. Mógł poruszać się coraz szybciej bez obaw o to, że coś rozsadzi mu czaszkę. Udał się w stronę pomieszczenia z wanną. Było zamknięte, więc stanął przy drzwiach.

- Tommy, wszystko w porządku? - Spytał z troską i zapukał dwa razy w lśniące drewno. Może jest chory?

- Nic mi nie jest. Idź zjeść śniadanie, zaraz do ciebie dołączę. - Tommy był bardzo zdenerwowany. Klęczał nad muszlą klozetową, lecz nie zbierało mu się na wymioty. Oddychał głęboko i wstał po kilku minutach. Dreszcze zniknęły z chwilą opuszczenia kuchni, natomiast ucisk w gardle nie zelżał. Podszedł do umywalki i napił się letniej wody, by zlikwidować problem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Co mi jest, do cholery!? Patrzył w lustro z niedowierzaniem i wyrazem buntu. Nie czuję się chory, nie przeziębiłem się ani nie przegrzałem. W Nowym Jorku nie panuje grypa, a w dodatku odżywiam się tak, jak zawsze, więc niemożliwością jest, żebym miał coś z żołądkiem czy jelitami. W myślach podliczał objawy wszystkich chorób, które znał, lecz nic do siebie nie pasowało. Słowa Adama zostały odsunięte na dalszy plan – wykluczył je na samym początku. Odetchnął i opuścił łazienkę, by jego organizm mógł przyjąć pierwszy tego dnia posiłek.

- Przepraszam, że tak wybiegłem. - Przystanął i oparł się o futrynę, obserwując, jak łapczywie Adam je swoją porcję śniadania. Zbita porcelana została pozbierana, a na stole znajdowały się już dwa nowe talerze pełne jajecznicy z bekonem. A właściwie tylko jeden, gdyż Lambert zdążył już opróżnić połowę swojego naczynia.

- Na pewno nic ci nie jest? - Adam uniósł głowę znad talerza i spytał poważnie, wskazując widelcem wprost w osobę Tommy'ego.

- Na pewno, to tylko chwilowa niedyspozycja. - Rzekł i usiadł naprzeciwko mężczyzny. - Jak się spało?

- Dobrze, przepraszam za pościel i ręczniki. Skorzystałem z łazienki i wziąłem prysznic, nie gniewasz się? - Wziął ostatni kęs jajecznicy i ułożył sztućce w naczyniu.

- Nie, skądże. Możesz tutaj czuć się jak we własnym domu. Swoją drogą myślałem, że będziesz spać dłużej, wypiłeś chyba ze sto litrów alkoholu. Nie masz kaca?

- Trochę boli mnie głowa, ale przy okazji wziąłem też twoje tabletki przeciwbólowe, które były w szafce. Naprawdę tak dużo wypiłem?

- Najwięcej ze wszystkich. Musiałem cię z Terrance'm nieść do auta. - Odpowiedział spokojnie i zaczął jeść.

Adam zaśmiał się. To do mnie podobne. Muszę podziękować Terrance'owi... Znowu. Spojrzał na blondyna – w milczeniu brał kolejne porcje dania na widelec i zbliżał je do ust.

- Muszę ci powiedzieć, że spoko są ci twoi znajomi. Polubiłem ich. - Stwierdził między następnymi kęsami. Spoglądał na przyjaciela z widocznym uśmiechem. Widać było, że rozmowa bardzo go rozluźniła.

- Też tak sądzę. Tom... Dziękuję, że ze mną pojechałeś. Nie rozumiem tylko, dlaczego jestem u ciebie, a nie u siebie. Z tego, co pamiętam, mówiłeś...

- Wiem, co mówiłem. Masz dobrą pamięć do słów, ale nie do czynów. - Przerwał mu w połowie zdania. Adam wpatrywał się w niego z niezrozumieniem, lecz blondyn miał na twarzy wymalowaną tajemnicę. Rozmówca nie wiedział, o czym jego przyjaciel mówi. Ratliff spróbował mu to wyjaśnić. - Zapomniałeś podać mi adresu. Nie mogłem wczoraj... Dzisiaj odszukać twojego portfela, by znaleźć dowód osobisty czy choćby rejestracyjny. Przykro mi to mówić, ale chyba zostałeś okradziony. - Zrobił litościwą minę i wstał. Zebrał puste talerze i włożył do zlewu.

- Nie okradli mnie. - Adam uśmiechnął się, widząc współczucie na twarzy towarzysza. Roześmiał się, kiedy mina Tommy'ego Joe zmieniła się w zdumioną. - Zawsze, jak idę na imprezę, zabieram ze sobą pieniądze, a portfel z dokumentami chowam pod siedzeniem pasażera. Kiedy z tobą... - Zaciął się. Nie wiedział, jak nazwać wczorajszą wymianę zdań. Pierwszym słowem, jaki przyszło mu do głowy, był flirt, ale czuł, że chociaż pasowało do sytuacji, z całą pewnością ten wyraz wypowiedziany teraz byłby nie na miejscu. - ...rozmawiałem, ukryłem go pod twoim siedzeniem.

- Nie zauważyłem tego.

- Nie dziwię się. Twoim obiektem zainteresowania było coś innego. - Powiedział zaczepnie, a muzyk się zarumienił. Jego łobuzerski uśmiech wyrażał dumę i radość, że udało mu się zmylić wzrok Ratliffa.

- Genialny pomysł. - Odrzekł z podziwem. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie – zbliżała się jedenasta. Przeniósł wzrok na przyjaciela. - Nie chcę cię wyrzucać, ale musisz się już zbierać. Muszę jechać do wytwórni i pozałatwiać kilka pilnych spraw na mieście.

- Oczywiście. Jeszcze raz przepraszam, że zająłem ci tyle czasu. Pewnie miałeś nie lada problem, kiedy transportowałeś mnie do mieszkania.

- Nie ma sprawy. - Rzekł Tommy, kierując się do salonu.

Na kredensie leżała czarna teczka z przygotowanymi wczorajszego dnia tekstami piosenek. Było ich więcej niż zazwyczaj. Co tydzień Joe oddawał jeden lub dwa teksty. Było to minimum. W tym momencie w czarnej tekturze znajdowało się ich sześć. Tommy nie wiedział, jakim cudem w ciągu tych paru dni dopadła go taka wena. Co dziwniejsze, treść nie wyrażała emocji negatywnych, jak to zawsze bywało. Tym razem w jego twórczości przewijała się radość przeplatająca się ze szczęściem. Tematem były problemy, które rozwiązywane są wspólnie z bliską osobą. Ratliff był dumny z siebie, ponieważ szefowa namawiała go do zmiany stylu i tematyki. Miał nadzieję, że tym razem jego praca przyniesie lepsze efekty.

Lambert przyglądał się Ratliff'owi oparty o ścianę. Patrzył, jak ten przegląda przygotowane dokumenty. Blondyn nie zauważył, że ktoś go obserwuje.

- Mogę cię podwieźć, jeśli chcesz. - Z zamyślenia wyrwał go spokojny głos. Spojrzał na przyjaciela z lekkim uśmiechem.

- To na drugim końcu miasta.

- To nic. Chcę ci się odwdzięczyć. - Podszedł do niego i oparł się o szafkę.

- Odwdzięczyć? To nie wchodzi w grę. - Rzekł sceptycznie i spojrzał na Lamberta, który tkwił w niezrozumieniu. Tommy jednak nie skończył. Położył rękę na jego ramieniu i uśmiechnął się. - Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to nie z wdzięczności. Podwieź mnie dlatego, że mnie lubisz, a nie dla tego, że musisz spłacić dług, okey? - Spytał i popatrzył z wyczekiwaniem.

Adam skinął głową. Lubił momenty, kiedy Tommy pokazywał swój nieugięty temperament. W takich chwilach na jego buzi malowała się tylko szczerość, a pociągła twarz wyrażała powagę.

Aktor stał jeszcze w salonie, kiedy gitarzysta poszedł założyć buty. Podążył za nim z opóźnieniem i zaczął wykonywać tę samą czynność. Zauważył, że w każdym kącie jest posprzątane. W każdym pomieszczeniu meble błyszczały, a na podłodze nie było żadnego okruszka. Adam pomyślał, że gdyby mieszkanie jego przyjaciela odwiedziła perfekcyjna pani domu, zapewne stwierdziłaby, że Ratliff w sprzątaniu jest lepszy od niej. Postanowił się dłużej nad tym nie zastanawiać, gdyż muzyk stał nad nim z wyczekiwaniem. Trzymał w ręku miał torbę od laptopa, w której znajdowały się wszystkie potrzebne mu tego dnia rzeczy. Po chwili wyszli, zostawiając w pomieszczeniu jasne promienie słońca.

***

- To... Dzięki za podwiezienie i... Cześć. - Tommy miał już wysiadać, kiedy usłyszał swoje imię.

- Tommy, czekaj! - Zawołał, siedząc za kierownicą. Muzyk odwrócił się, czekając, co brunet chce mu jeszcze powiedzieć.

- Kiedy się spotkamy? - Adam poczuł, że to pytanie jest trochę nie na miejscu. Mimo to, Tommy nie zauważył niestosownego tonu i uśmiechnął się ciepło.

- Zdzwonimy się, dobrze? Nie wiem, kiedy będę miał czas. Mam teraz dużo spraw na głowie. - Skłamał. Tak nie chciał kłamać przed swoim przyjacielem, ale wiedział, że musi. Musiał wszystko sobie poukładać; wytłumaczyć, jakie wydarzenia sprawiły, że zachowuje się tak dziwnie. Nie miał żadnych planów – zero wyjść z kolegami, zero pracy. Na teksty miał dwadzieścia dni, więc mógł teraz zwolnić swe tempo. Granie towarzyskie z koleżanką Camillą też poszło w odstawkę – bar, w którym zarabiali marne pieniądze w końcu zbankrutował. W jego życiu rozwiązywały się kolejne pętle, a on czuł, że niekontrolowanie puszcza wszystkie sznurki. Chciał je teraz na nowo zebrać i zawiązać, ale nie było to takie łatwe. Potrzebował czasu.

- Aha. - Lambert posmutniał. Miał nadzieję, że do wyjazdu zdąży się z nim pożegnać.

- Adam! - Tommy prawie krzyknął. Był parę metrów od samochodu aktora. Tłum zgęstniał, utrudniając tym samym porozumiewanie się na odległość. - Do czwartku zdążę się z tobą spotkać, obiecuję. - Wyciągnął rękę w górę, pokazując palec wskazujący oraz środkowy na znak przysięgi. Roześmiał się i pomachał mu na pożegnanie, po czym odwrócił się w stronę gmachu wytwórni płytowej DA Music Company. Zaczął iść w tamtą stronę, nie czekając, aż jego przyjaciel odjedzie. Adam natomiast odprowadzał go wzrokiem. Podziwiał smukłe ciało, idące prosto do szklanych drzwi. Długie kosmyki blond czupryny Ratliffa rozwiały się pod wpływem lekkiego podmuchu. Parę sekund później Tommy Joe zniknął jakby rozpłynął się w powietrzu, a Lambert odjechał – w końcu także on musiał pozałatwiać ostatnie sprawy przed wyjazdem.

***

- Witaj, Tommy. Dawno cię u nas nie było. - Rzekła siedząca za biurkiem sekretarka. Jej pomalowane różową szminką usta wygięły się w życzliwym uśmiechu.

- Kochana, jestem tu co dwa tygodnie. I jak zwykle coś dla ciebie mam. - Rzekł, pokazując czarną teczkę.

- Też chciałabym pracować w domu. Ach, ten nienormowany czas pracy. - Rozmarzyła się i zmieniła temat. - Ile tym razem? Dwa? A może trzy? - Spytała zaciekawiona, przyjmując rzecz do rąk i szybko ją otwierając.

- Hmm... Sześć. - Odpowiedział i oparł się o blat. - Będziesz miała co czytać w przerwach na lunch.

- Wow... Zaszalałeś, widzę. Och, wiesz, jak je uwielbiam. Są genialne. - Ucieszyła się , przeglądając zawartość teczki. W nagłówkach kartek wypisane były tytuły piosenek - „Hipnoza”, „Magnetyczny”, „Jesteś tajemnicą” i inne. Spojrzała na kolegę z pracy i już chciała coś powiedzieć, kiedy do zabudowanego biurka podeszła kobieta w miętowej spódnicy i żakiecie tego samego koloru. Stukot jej obcasów roznosił się po całym korytarzu, a okulary raz po raz spadały na nos.

- Ratliff, dobrze się składa, że jesteś. Już zamierzałam powiedzieć Mary, by do ciebie zadzwoniła, ale ty jak zawsze punktualny. - Wyciągnęła przed siebie prawą rękę, na której zapięty był srebrną bransoletą błyszczący zegarek. - Minuta przed czasem. - Spojrzała na niego z niezadowoleniem i zmierzyła wzrokiem. - Zapraszam do mojego gabinetu. - Rzuciła i zaczęła się oddalać w stronę drzwi na końcu holu.

Tommy spojrzał z niezrozumieniem na sekretarkę, a ona odpowiedziała wzruszeniem ramion. Także nie wiedziała, o co chodzi. Tommy Joe niepewnie ruszył w stronę gabinetu szefowej, która nigdy nie zapraszała go do swego królestwa z ogromnym skórzanym fotelem i widokiem na panoramę miasta. Uchylił lekko drzwi i wszedł po cichu. Kobieta w średnim wieku stała do niego tyłem i wpatrywała się w przezroczyste szyby. Kiedy podszedł do biurka, kazała mu usiąść. Zrobił to natychmiastowo.

- Dostałeś swoją szansę, Ratliff. - Powiedziała ze zniechęceniem i podeszła do regałów po przeciwnej stronie okna. Przejechała palcem po kolorowych segregatorach, po czym wyciągnęła jeden w kolorze zielonym. Wydawał być bardzo ciężki. Akta w nim zgromadzone zabierały bardzo dużo miejsca, a niektóre aż się z niego wysypywały. Rzuciła segregator na biurko, tuż przed twarzą chłopaka. Na twardej okładce widniał jeden wyryty grubymi drukowanymi literami napis: MOUTHLAKE. - Słyszałam, że byłeś na ich przesłuchaniu na gitarzystę, prawda?

- Owszem. - Przytaknął, czekając na dalsze słowa szefowej, która rozsiadła się w wygodnym fotelu. - O jakiej szansie pani mówi?

- Gitarzysta chłopców z Mouthlake miał wypadek samochodowy. Doznał poważnych obrażeń klatki piersiowej. Ma też złamaną prawą rękę. Oznacza to, że przez długi czas nie będzie mógł wrócić do zawodu. - Powiedziała monotonnie. Jej twarz była wyprana z emocji jakby mówiła o zepsutej zabawce.

- Jaki to ma związek ze mną? - Odsunął akta i oparł ręce o biurko.

- Mouthlake zaczął niedawno trasę po Ameryce Północnej. Nie ma czasu na przesłuchania, a brakuje wolnych gitarzystów, którzy umieliby bez żadnych prób zagrać z nimi koncert. Z pewnych źródeł wiem, że śledzisz ich twórczość. Potrafisz zagrać poszczególne utwory. Po zapoznaniu się z tymi materiałami dowiesz się o nich wszystkiego. Nie mam wyboru, Thomas. Zostałeś mi tylko ty.

- Co mi pani proponuje? - Rzekł coraz bardziej zaciekawiony. Z tego, co przed chwilą usłyszał, Mouthlake poszukują gitarzysty. Tommy wprawdzie znał wszystkie ich piosenki i nie raz ćwiczył je w domu, lecz nie miał żadnych kwalifikacji, by zostać gitarzystą z prawdziwego zdarzenia.

- Oferuję ci pracę gitarzysty w tej grupie. - Powiedziała stanowczo. - Nie ukrywam, że jesteś dla mnie dużym problemem, Ratliff. - Podsumowała, po czym zaczęła wymieniać szczegóły problemu. - Nie masz żadnego zaświadczenia, że posiadasz wykształcenie muzyczne czy praktykę. Skończyłeś studia humanistyczne, ale to nic mi nie daje oprócz tego, że możesz tu pracować jako tekściarz. Muszę jednak zaryzykować. - Powiedziała na zakończenie, obserwując twarz blondyna – wyrażała ona radość.

- Zaraz, zaraz. Mam wyjechać w trasę razem z Mouthlake jako ich gitarzysta? - Tommy dodał sobie wszystkie wypowiedzi szefowej i podsumował to swoimi słowami. Kiedy pokiwała ze znużeniem głową, na jego obliczu pojawiła się ekscytacja i niedowierzanie. Ja...? To nieprawdopodobne.

- Przyjmujesz moją jedyną w swoim rodzaju ofertę? - Spytała poważnie i podsunęła mu kontrakt.

- Gdzie mam podpisać? - Wziął do ręki długopis i złożył autograf w wyznaczonych miejscach. Był podekscytowany tym, że po raz pierwszy wystąpi z tak profesjonalnym zespołem.

- Umowa jest na czas nieokreślony. Zapoznaj się z tymi aktami do wyjazdu. Mouthlake mają teraz kilkudniową przerwę w koncertach. W środę rano masz się stawić na lotnisku. - Wyciągnęła z szuflady jeden bilet lotniczy i położyła na blacie obok akt. - Na bilecie jest godzina odlotu. Nie spóźnij się. - Ostrzegła go, lecz ten tylko prychnął. - No tak, panie doskonały. Ty się nigdy nie spóźniasz. Masz szczęście, że piszesz dobre teksty, bo inaczej wyrzuciłabym cię na zbity pysk z tej firmy. - Rzekła ironicznie i wstała w chwili, gdy Tommy pakował do torby segregator i kopię kontraktu. Bagaż ledwie się domykał. - Ten, hmm... Awans nie zwalnia cię od pisania tekstów. Od teraz będziesz je przysyłał na e-maila mojej sekretarki. - Kierował się do drzwi uważnie jej słuchając. - Thomas – zwróciła się do niego w sposób, który zmusił go do zmierzenia się z nią wzrokiem, – pamiętaj, że drugiej takiej szansy nie dostaniesz już nigdy.

- Obiecuję, że jej nie zmarnuję. I... Dziękuję, że zwróciła pani uwagę na moje umiejętności.

- Do widzenia. - Pożegnała się i znów zasiadła w fotelu z czarnej skóry. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a kobieta wróciła do swoich zajęć. Nie wiem, czy ten kretyn sobie poradzi. Jedno potknięcie i już po nim. Może nie okaże się takim dupkiem, na jakiego wygląda i jednak nie spieprzy tej szansy.

***

Będę występował na scenie. Będę grał. Będę gitarzystą w MOUTHLAKE! Tommy szedł przez miasto taki radosny, że przechodnie spoglądali na niego jak na obłąkanego. Nie mogę w to uwierzyć. Marzenia jednak się spełniają! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na tej ziemi. To dziwne, że od czasu rozstania się z Carmen wszystko zaczyna się układać. A właściwie to od spotkania Adama wszystko się zaczęło... Myśli przelatywały mu przez głowę z szybkością światła. Zbliżał się do postoju taksówek, dzierżył w dłoni ciężką torbę z dokumentami. Najpierw odzyskałem mieszkanie, potem pożyczył mi gitarę, zyskałem prawdziwego przyjaciela, którego nigdy nie miałem, a teraz to – kontrakt z Mouthlake. Wsiadł do taksówki i podał kierowcy cel podróży. Po chwili ruszyli. Położył na siedzeniu obok masywną aktówkę, a bilet schował do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Wyjął telefon, by napisać krótką wiadomość do swego przyjaciela.

< Musimy się spotkać. Mam czas do środy. Muszę podzielić się z tobą świetnymi newsami :) >

Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Kiedy kolor sygnalizacji świetlnej zmienił się na zielony, telefon wydał z siebie krótki dźwięk.

< Dlaczego do środy i co to za info? Podaj datę, godzinę i miejsce, to przyjadę. >

Odpowiedzi były treściwe i zwięzłe, przez co muzyk zauważył, że jego przyjaciel nie za bardzo lubi tę formę kontaktu. Mimo to odpisał.

< To niespodzianka, wszystkiego dowiesz się na miejscu. W restauracji tam, gdzie ostatnio. Dzisiaj o 18:00, pasuje ci? >

Tym razem wjechali na rondo. Powoli zbliżali się do celu podróży, jakim był miejski bank. Po chwili zatrzymali się na poboczu jednej z głównych ulic San Diego, a blondyn wyszedł z samochodu, uprzednio płacąc naliczony rachunek. W tej chwili przyszedł kolejny sms.

< Oczywiście. Będę na pewno, nie mogę się doczekać. :P >

Nadesłana wiadomość, a zwłaszcza ostatnie kilka słów, wywołała serdeczny uśmiech na bladym obliczu autora tekstów. Postanowił napisać jeszcze jedną – ostatnią – wiadomość tekstową, po czym miał udać się do budynku banku.

< Ja też. Do zobaczenia. >

Wiadomość została uzupełniona emotikonką z całusem. Tommy nie wiedział, co go podkusiło – dobry humor, czy może instynkt? Wytłumaczył sobie, że to pierwsze. Po odebraniu wiadomości pożegnalnej z taką samą buźką ruszył w stronę wybudowanego w klasycznym stylu gmachu. Musiał w końcu pozałatwiać sprawy nienależące do tych przyjemnych, a mianowicie: zapłacić wszystkie rachunki.