piątek, 12 maja 2017

Rozdział 71 - Piękny drań

Długo mnie nie było, mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście? Rozdarta między studiami, nadchodzącą Eurowizją a wspomnieniami z niesamowitego koncertu Mansa Zelmerlowa w Warszawie, który (zbieg okoliczności?) odbył się tego samego dnia, tyle że rok później, co koncert naszego wspaniałego Adaśka, wracam do Was już po raz drugi w tym miesiącu (brawo, ja). Zapraszam do kolejnego odcinka i oraz wstawionego tydzień temu Onepartu.
Błagam o komentarze! Co u Was słychać?
Pozdrawiam maturzystów! Ten ostrosłup był epicki!

[To kompletny zbieg okoliczności, że tytuł rozdziału jest identyczny jak tytuł pewnej książki podobnej tematyką do „50 twarzy Greya”, którą czyta moja współlokatorka :P]

Rozdział 71
Piękny drań

Balony, lśniące łańcuchy, choinkowe lampki – były wszędzie: pozawieszane na ścianach, zwisające z żyrandola, przyczepione do każdego mebla w niemal każdym pomieszczeniu. Nawet słynny czerwony pokój na czas imprezy miał zostać otwarty dla gości. Salon nie przypominał salonu: po jednej stronie parkiet, po drugiej – minibar na stole z wszystkimi ulubionymi trunkami. Obok telewizora był także zainstalowany komputer – sylwestrowa playlista była już gotowa do odpalenia.

- Wow... - Tommy rozejrzał się po mieszkaniu, które nie przypominało już jego magicznego zakątka. Spojrzał na Adama, który zerknął na krótko w jego stronę, by za chwilę ze zniecierpliwieniem odwrócić głowę. Jego spojrzenie z uporem penetrowało jeden punkt w kącie pokoju. Z rękami za głową wygodnie rozłożony na kanapie zabawnie marszcząc przy tym brwi przyglądał się stojącej przy wyjściu na balkon egzotycznej roślinie, której jako jedynej nie musiał przyozdabiać – ktoś wcześniej już to zrobił. Choinkowy mieniący się złotem i czerwienią łańcuch oraz niebieskie lampki chybotały się na wątłych liściach odmiany fikusa.

- Możesz tu przyjść? - Spytał zaczepnie Lambert, kiedy Tom zniknął na chwilę w kuchni, by odnieść dopiero co poczynione zakupy. Nie zdążył ich nawet rozpakować, kiedy padła prośba Adama.

- Co jest? - Blondyn wpakował się na kanapę, kładąc sobie na kolana nogi Lamberta. Zaczekał na dalszą część pytania, ale nie usłyszał jej. Zignorował więc widoczne u wokalisty zamyślenie i przejął inicjatywę. - Muszę przyznać, że jesteś świetny w te klocki. Byłem na zakupach tylko dwie godziny, a mój dom wygląda jak... Jak nie mój dom! - Rzekł z zachwytem, myśląc o czymś zupełnie innym niż piosenkarz.

- Tak... Spieszyłem się. Tommy? Czy ta roślina stoi tu od dawna? - Wskazał na wysokie drzewko w rogu pokoju.

- Nie. Kupiłem ją po naszej ostatniej... Kłótni. Zapeszył się. Wspomnienie kolejnego nieporozumienia między nim a brunetem nie wzbudziło jednak w tym drugim negatywnych emocji. Tommy zobaczył zamiast tego ekscytację.

- Wiedziałem! To znaczy, że nie jest ze mną tak źle! Ale czemu to coś wygląda jak choinka?! To ty ją przyozdobiłeś? - Adam był wyraźnie zaskoczony. Podekscytowanie było u niego widoczne z daleka. Tommy był brunetowi wdzięczny, że ten wciąż wpatruje się w jego prowizoryczne świąteczne drzewko. Inaczej spaliłby się ze wstydu. Postanowił nie zdradzać za wiele, chyba, że Adam pociągnie go za język.

- Bo to ma tak wyglądać. - Niezamierzanie ściszył głos, czym zwrócił uwagę Lamberta. Spojrzał on podejrzliwie na Joe. Nadal nie rozumiał, o co tu chodzi. Swym spojrzeniem zmusił muzyka do rozwinięcia myśli. - Ja... Chciałem po prostu, żebyś miał tu namiastkę domu. Tęsknisz. Widzę to. - Powiedział ze wstydem. To miał być wesoły wieczór, a zaczął się tak przygnębiająco. Blondyn poczuł ruch na kanapie – to Adam zbliżył się do niego. Oparł podbródek na ramieniu ukochanego.

- Nie sądziłem, że aż tak to widać. - Po tych słowach Tom odwrócił głowę w jego stronę i położył dłonie na policzkach chłopaka.

- Ja to widzę. Masz wtedy takie puste oczy. Jak w tej chwili. Ale... Myśl o nich. Myśl o nich jak najczęściej. Mimo wszystkich spięć i kłótni kochasz ich, a oni ciebie. - Miękki pocałunek spłynął na nich jak dotyk piórka na wargach. Po tym geście Ratliffa obojga ogarnęło szczęście.

- Och... Słodki Jezu... - Westchnął Lambert wprost w usta Ratliffa. Chciał jeszcze musnąć słodko smakujące usta, ale Tommy zdążył się odsunąć.

- Że co? - Spytał drwiąco.

- Ten pocałunek. Nie spodziewałem się, że... - Zaciął się. Zupełnie inne emocje. Zupełnie inny od poprzednich. Czy to tylko moja fanaberia? Znowu widzę coś, czego nie ma? - Nie ważne. Po prostu... Nie spodziewałem się i tej choinki i tego, co mi powiedziałeś i... Och, nie ważne. Kocham cię, Tommy.

Gitarzysta nie czekał dłużej. Nie pozwolił mu powiedzieć nic więcej. Po prostu go pocałował. Cierpliwie, ale z niespodziewaną siłą. Pociągnął Adama za sobą na kanapę, przyciągając do swojego ciała. Desperacko go pragnął. Uczucia, które dotychczas ukrywał w zaciśniętej w pięść dłoni, zaczęły przeciekać mu przez palce, ale pożądanie skutecznie zasłaniało ten widok. Skupiali się tylko na tym i wszystko wokół nagle przestawało istnieć. Adam w pośpiechu rozpinał czerwoną koszulę w kratę Ratliffa, którą ten tak ubóstwiał. Ledwo dotknął delikatnej rozpalonej skóry. Nim zdążył ją pocałować, ktoś obwieścił swoją obecność wciśnięciem dzwonka, którego dźwięk rozległ się w przedpokoju.

- Cholera, już czas? - Sapnął brunet i uklęknął. Tommy spojrzał na zegarek i uniósł brwi.

- Zostało półtora godziny. - Odpowiedział zdziwiony.

- Zobaczmy, kto zjawił się przed czasem. - Adam wstał z zamiarem przywitania gościa.

- Hej, czekaj! - Syknął Joe, zatrzymując Lamberta. - Muszę doprowadzić się do porządku! - Wstał i zaczął szybko zapinać koszulę. Zapinał guziki, kiedy Adam wrócił do niego i odpiął jeden z zapiętych. Zaczął przekomarzać się z Ratliff'em. Śmiał się, gdy blondyn odganiał jego zwinne palce. - Cholera, przestaniesz?! - Wreszcie puściły mu nerwy i się odwrócił, by w spokoju się zapiąć. Adam objął go wtedy od tyłu i pocałował w szyję.

- Przecież wiesz, że wolę cię oglądać nago. - Szepnął wokalista i posedł otworzyć drzwi. Tommy tymczasem stał w miejscu i czekał, aż rumieńce przestaną palić jego twarz.

***

- Ale świetna impreza, Tom!

- Tommy, chodź! Wypij z nami!

- Hej, Tommy, chyba wódka się skończyła!

Co rusz ktoś wołał gospodarza, który dwoił się i troił, by z każdym porozmawiać, z każdym wznieść toast na Nowy Rok. Adam okazał się bardzo pomocny w roli zastępcy – to on rozkręcił tę imprezę i on dbał, by każdy dobrze się bawił. Mimo domu pełnego gości,niektórych z listy zabrakło. Tommy wycofał się do kuchni, by wyciągnąć z lodówki schłodzony alkohol. Z uśmiechem wkroczył do pomieszczenia, które okupowały dziewczyny: Ann - niespodzianka Adama, któremu Tom chętnie urwałby łeb za to, że mu nic nie powiedział – z ożywieniem opowiadała o czymś Brooke i Sashy, które siedziały z nią przy stole. Marge i Natalie – kolejne koleżanki Adama z teatru, paliły papierosy przy otwartym oknie.

- Tommy, jak dobrze, że jesteś! - Zaszczebiotała Annie, która pociągnęła go właśnie za rękę, by usiadł na jedynym wolnym krześle. W dłoni trzymała pełny kieliszek. - Wypij ze mną. Jeszcze ze mną nie piłeś! Brooke, powiedz mu! Tom, dalej!

- Ann, wypiłaś już chyba całą wódkę z salonu. Chłopaki się na ciebie skarżą, siostra.

- Sami się ze mną założyli. Ich wina. Wznieśmy toast! - Krzyknęła, a Tommy spojrzał błagalnie na Brooke. Brunetka o kręconych włosach przewróciła tylko oczami i dała mu znak, żeby się zwijał. Podziękował jej gestem rąk złożonych jak do modlitwy tak, żeby Ann tego nie widziała i, zabierając ze sobą kilka zimnych jak lód butelek, pognał do salonu. Mimo, że z Brooke gadało mu się jak z żadną inną dziewczyną, o wiele bardziej odpowiadało mu towarzystwo facetów. I wolał zwiewać przed swą pijaną, a przez to nieobliczalną siostrą.

- O, Tommy! Wreszcie! - Mike przejął od chłopaka alkohol i postawił na blacie stolika. Od razu zaczął rozlewać zawartość jednej z butelek do kieliszków. Olivier ze zniecierpliwieniem patrzył, jak roztrzęsione ręce rozlewają ciecz po stole. W końcu doszło do kłótni między kolegami.

Tommy opadł na kanapę, przyglądając się mężczyznom wyrywającym sobie butelkę. Dzisiejszego wieczoru pokłócili się już po raz szósty, a wybiła dopiero dwudziesta druga godzina. Dopiero? Północ zbliżała się nieubłagalnie. Tymczasem on wciąż czekał na wielkiego nieobecnego: Isaac miał przyjść z Sophie. Pewnie urządzili sobie tę kolacyjkę, o której mówił. Tracił już nadzieję, że przyjdzie, ale postanowił o nim nie myśleć. To Sylwester. Trzeba się bawić. Spojrzał na Adama, który razem z Terrance'm i innymi przyjaciółmi podbijał „parkiet”. Obserwując kocie ruchy, w których Lambert nie dorównywał mistrzowi – Terrance'owi – wypił zawartość kieliszka, który wcisnął mu Mike. Poczuł żar w gardle. Nie pierwszy rego wieczoru. Ponowne spojrzenie na Adama wywołało inną gorączkę – tę, której unikał dzisiaj jak ognia. Odwrócił wzrok, skrycie się czerwieniąc. W tej chwili ktoś oznajmił swoje przybycie z impetem otwierając drzwi frontowe mieszkania.

Isaac.

Wpadł do salonu, zataczając się. W ręku trzymał napoczętą butelkę jakiegoś drogiego alkoholu, którego Tommy nigdy nie pił. Blondyn nie próbował nawet zastanawiać się, co to jest i jak smakuje. Doskoczył do przyjaciela od razu. Spróbował spojrzeć Carpenterowi w oczy po odebraniu butelki.

- Przyszedłem... Balujemy? Będziemy balować?! Chcę balować! Chcę... - Bełkotał bez sensu z grymasem na twarzy. Jego oczy zaszklone były nie tylko od nadmiaru alkoholu we krwi. Były pełne łez.

- Isaac, co się stało? Gdzie Sophie? - Zmartwił się Tom, prowadząc przyjaciela na kanapę.

- Sophie... TO KURWA! Zwykła... dziwka! Ale to ja ją zostawiłem! Tom, Zostawiłem ją... Jemu. Pierdolony skurwesyn, a ona... Ona...

- Już dobrze, Is. Spokojnie. Chodź, napij się. Za moje zdrowie. - Już za chwilę Tommy ostrożnie wręczał perkusiście kieliszek z lekarstwem na ból.
Goście szybko zrozumieli sytuację. Połowa wróciła do zabawy i szybko przestała zwracać uwagę na nowo przybyłego gościa, druga połowa – w tym Mike i Olivier oraz Brooke, która weszła do salonu zaniepokojona rumorem – zajęła się mężczyzną, który właśnie zerwał z dziewczyną – wybranką swojego serca.

Isaac miał iść na kolację z Sophie. Zaplanowali to już miesiąc temu: romantyczny Sylwester. Ale coś było nie tak. Już od rana Sophie była podenerwowana. Kiedy Is ubrał się w elegancki czarny garnitur, który teraz miał na sobie, i otworzył drzwi sypialni, by zobaczyć ją w eleganckiej wieczorowej sukni, ona siedziała przy toaletce. Była pogrążona w myślach, zbyt spokojna. Ciągle ubrana w szlafrok. „Muszę ci o czymś powiedzieć.” Rzekła, kiedy zapytał, czemu się nie przebrała. „Nie pójdę z tobą na tę kolację. Już nigdzie razem nie pójdziemy. Nie mogę tego dłużej ciągnąć, Isaac. Nie kocham cię, taka jest prawda. Kiedy byłeś w trasie, poznałam Pedro... Jest...” Więcej nie usłyszał. Zamknął drzwi sypialni, do której nawet nie wszedł. Wybiegł z mieszkania nim dziewczyna wstała z krzesła.

Teraz zalewał się w trupa, by zapomnieć. Kiedy dotyka cię coś takiego, można zapomnieć tylko w jeden sposób: topiąc się w przezroczystej cieczy odmierzanej kieliszkami, by w końcu opaść na dno ciemności – by zasnąć i obudzić się już nie z bólem serca, ale głowy. Odpłynął. Tommy z pomocą Adama zaniósł go do czerwonego pokoju – sypialni Adama, z której ten i tak rzadko korzystał. Lambert nie potrzebował już pretekstów, by spędzić noc z gitarzystą – nawet ta sylwestrowa pełna gości nie była w stanie go spłoszyć. Tommy wcale o tym nie myślał. Isaac swoją tragedią przypomniał mu o Carmen. Potem spojrzał na Adama, który także pojawił się w jego myślach. Kolejne rozstanie przede mną. Tyle, że tym razem to ja sam złamię sobie serce.

- Możesz go trochę popilnować, aż zaśnie? Ja... Muszę odetchnąć. - Rzucił, patrząc na wciąż bełkoczącego Carpentera. Adam spojrzał na Ratliffa pełnymi ufności oczami. Łagodny uśmiech pojawił się na przystojnym obliczu.

- Jasne, idź. Zostanę z nim. - Lambert zgodził się. Tommy okrył jeszcze Isaaca kocem, który wcześniej zwinął z łóżka. Zrobił to bardzo ostrożnie chociaż wcale nie musiał – Isaac nie czuł już nic prócz mocnego snu. Potem zniknął za drzwiami.

Uciekł n balkon. Po drodze zwinął z blatu jakiejś szafki papierosy i zapalniczkę niewiadomego właściciela. Musiał się odstresować. Musiał zapalić. Poczuł w nozdrzach zimne powietrze, potem ostry smak papierosa. Zamknął oczy, łapiąc się barierki. Wypuścił dym z ust, by objął on jego postać szarą mgłą. Tak dawno nie palił. Nie był to nałóg. Paląc, odczuwał przyjemność.

Ale nie tym razem. Dym dławił go od środka i od zewnątrz. Nie potrafił odczuwać przyjemności, kiedy natłok myśli w jego głowie był zbyt duży. Znowu przekonał się o destrukcyjnej sile miłości. Isaac cierpiał – Joe zobaczył to w oczach muzyka nim na dobre się zamknęły. On też odczuwał tę siłę – osłabiała go, czyniła zbyt wrażliwym dla świata, który tak twardo na niego nacierał. Rzeczywistość jest zbyt brutalna, by się z nią zmierzyć na godnych warunkach. Trzeba więc przed nią uciekać. Uciekać przed Adamem. Do Londynu. Mimo, że go kocham. Mam niecałe dwa dni.

- Tu jesteś, Pretty Kitty! - Objęcie silnych rąk wokół brzucha, słodki całus w szyję, zwalająca z nóg barwa głosu. Adam. Tom odskoczył gwałtownie.

- Cholera, musisz mnie tak straszyć? - Papieros niemal wypadł mu z ręki. Cofnął się w mrok i oparł o zimną ścianę budynku, ponownie się zaciągając. Adam widział tylko zarys jego sylwetki.

- Co jest?

- Nic. - Wzruszył ramionami. Starał się opanować. O dziwo, wychodziło mu to.

- Nic. A to? - Tommy wiedział, o co mu chodzi. Złapał się barierki, potem odwrócił do Ratliffa.

- Nic. Nie chcę, żeby coś sobie o mnie pomyśleli.

- Na przykład?

- Na przykład, że jednak nie jestem hetero. - Szepnął głośno, zbliżając się na sekundę do Adama.

- A jesteś? - Tego pytania się nie spodziewał. Wbił wzrok w oświetloną twarz, szukając ukrytego uśmiechu. Czy to żart?

- Żartujesz? Co to za pytanie? - Zbył Lamberta nerwowym śmiechem.

- Nie, pytam.

- T-tak. - Przeciągnął tę odpowiedź. Odwrócił się w stronę salonu, by ukryć emocje, jakie odbiły się na jego twarzy: uporczywe przekonywanie siebie, że tak właśnie jest. - Chociaż czuję, że oni domyślają się czegoś innego. To staje się śmieszne. Najpierw Alex, potem ty. - Zaśmiał się z ironii, jaka go spotkała. Czy to los sobie ze mnie zakpił? Czy normalne życie nie jest dla mnie?

- Czyli nie byłem pierwszym, z którym...

- Byłeś. - Zamknął temat, zaciskając zęby. To zimne słowo zmroziło atmosferę. - Jesteś. - Dodał, choć miał nic więcej nie dopowiadać. Kiedy Adam zbliżył się do niego, wątła dłoń o szorstkich palcach dotknęła tej bardziej delikatnej. - Jedynym.

- GRAMY! GRAMY W BUTELKĘ! - Znikąd na balkonie zjawiła się Annie. Tommy machinalnie odepchnął od siebie Adama. Annie zobaczyła to, ale on nie był tego tak do końca pewien. Niczego nie skomentowała. - Chodźcie, czekamy na was? - Oznajmiła śpiewnym głosem. Widać było, że Brooke doprowadziła ją do porządku.

Tommy ruszył za siostrą, ale gdy ta się odwróciła, Adam złapał go za rękę. Na jego twarzy widać było ból niespełnionego pocałunku. Niemo go zażądał, ale Tommy zdawał się tego nie zauważać. Odpowiedział na gest sucho:

- Jest Sylwester. Pora się zabawić. - Zmusił tymi słowami Adama, by się podporządkował. Słowa, które miały przywrócić brunetowi zdrowy rozum, omamiły go. Potraktował słowa dwuznacznie.

- Tak, zabawmy się. - Przytaknął z lekkim uśmiechem i wyraźnym błyskiem w oku. Minął Ratliffa, zostawiając go z tyłu. Muzyk na kilka sekund osłupiał. Podejrzewał początek nowej gry – gry na słowa i gesty.

***

- Dlaczego cały czas bierzesz „prawdę”?! Weź jakieś „wyzwanie”. Tom, nudziarz z ciebie! - Oburzyła się Brooke po kolejnej „szczerej” odpowiedzi Tommy'ego na nie trącące błyskotliwością pytanie. Tom przewrócił oczami. Uchwycił śledzące spojrzenie Adama, który po wykonaniu wyzwania – wypicia dwóch kieliszków tequili jeden po drugim – miał właśnie zakręcić butelką.

- Dobra, następnym razem wezmę wyzwanie. Ta... Obiecuję. - Podniósł rękę, gdy oburzone spojrzenie dziewczyny zmieniło się w podejrzliwe.

Butelka po winie obróciła się kilka razy. Zaczęła zwalniać pod czujnym okiem Lamberta. Stanęła. Szyjka butelki wskazała... Tommy'ego Joe.

- O nie... - Jęknął Ratliff, opadając niechętnie na kanapę. Spojrzał na piosenkarza, który siedział naprzeciwko i wwiercał w niego spojrzenie.

- Obiecałeś! - Przypomniała mu Brooke.

Cholera!

Cholera!

Cholera!!!

-Pytanie cy wyzwanie? - Padło z ust bruneta głośno i wyraźnie. Na blondyna patrzeli wszyscy. Nawet niezainteresowany dotychczas Monte dołączył do obserwujących.

Niech to szlag!

- Wyzwanie. - Syknął z przekąsem. Nadal przeklinał w myślach. Adam czekał na to od początku gry.

- Musiałem wypić całą tequilę, żebyś to powiedział! A im bardziej pijany jestem, tym gorzej dla ciebie. Hmm... - Udawał, że się zastanawia.

- Wymyśl coś pikantnego! - Podpowiedziała mu Annie, za co została zrugana spojrzeniem brata. Nagle wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Nikt nie usłyszał, jak Tommy ironicznie burknął:

- To przyniosę papryczki chili.

- Cicho. Wiem! Coś pikantnego? Tom, pamiętasz ten czarno-biały film, który ostatnio oglądaliśmy?

- „Pół-żartem, pół-serio”?

- Tak, scena na jachcie. Sugar i saksofonista. Czekam. - Wymienił śpiewająco. Tommy'emu zrzedła mina. Był wściekły.

- O nie! Kompletnie cię popieprzyło! - Muzyk wstał energicznie. Adam natomiast założył ręce na kark. Był całkowicie zrelaksowany.

- Och, to tylko całus, co ci szkodzi? - Wspomniała Brooke. Najwidoczniej też oglądała ten film.

- Pocałunek? Ohoho! Hej, ale przecież z Alexem...

- Zamknij się, Mike!

Chłopak zamilkł, ale pozostali nadal dopingowali. Jedni chcieli to zobaczyć, inni, jak Terrance, sięgnęli po alkohol, by przetrwać to wyzwanie. Tom gromił wzrokiem Adama, podczas gdy ten z obojętnością oglądał paznokcie.

- Więc jesteś tchórzem. - Trzy słowa. Szala goryczy się przelała.

Ale nie tu! Nie przy wszystkich! Tutaj. Przy wszystkich.

Wiem, że to zrobisz, Tom. Ta gorączka obezwładnia też ciebie. Adam wstał powoli. Wyraźnie bawił go bunt Ratliffa. Dzielił ich wąski stolik.

Tommy kipiał ze złości, kiedy doping wypełniał salon: Tom-my, Tom-my! Wszyscy krzyczeli. Wszyscy chcieli to zobaczyć, a on... On bał się, że kiedy już zacznie, nie będzie mógł przestać. Tak samo jak Adam zapragnął tego pocałunku. Zmiażdżył koszulę bruneta, kiedy ten zbliżył twarz do jego oblicza. Blondyn zawahał się.

- Ty draniu...- Powiedział powoli, po czym zderzył się ustami z wargami Lamberta. Gorący pocałunek szybko przybrał na sile. Po chwili do gry weszły wijące się wokół siebie języki, a mężczyźni zapomnieli, że mają widownię. Niektórzy odwrócili wzrok. Mike i Olivier nie mogli patrzeć na taki obrót wydarzeń. Annie i Brooke wpatrywały się za to w odgrywającą się scenę: jedna z niedowierzaniem, druga podekscytowana. Oprócz nieprzytomnego Isaaca tylko one wiedziały, co tak naprawdę się dzieje. Adam kocha Tommy'ego, ale czy to działa w drugą stronę, mogły się tylko domyślać.

- Hej, przecież za chwilę północ! - Wrzasnął jakiś kobiecy głos za plecami Brooke. To Natalie odmierzyła czas na zegarku. Goście zaczęli wstawać. Chcieli wyjść na balkon, ale szybko stwierdzili, że jest za mały, by pomieścić wszystkich. W tym czasie Tommy oderwał się od Adama. Coś sobie przypomniał.

- Dach... - Powiedział do Adama, a ten zmarszczył brwi. - Chodźcie na dach! Stamtąd będzie widać! - Zawołał do znajomych i szybko pognał do przedpokoju.

- Nie jest zamknięty? - Odkrzyknęła Natalie.

- Jest. Ale mam klucz. - Tom wyciągnął z zabałaganionej szafki mały srebrny kluczyk. Zerknął na Adama, który z niepokojem mu się przyglądał. - Zamkniesz mieszkanie? - Spytał go, a ten przytaknął głową. Potem rzucił w stronę gości. - No, chodźcie!

***

Do północy pozostały ostatnie minuty, kiedy uczestnicy imprezy wypłynęli na dach. Kolejno czepiali się barierki, zza której widać było centrum miasta. Zrobili miejsce także dla Tommy'ego, który zastygł w miejscu, gdy tylko owionęło go mroźne powietrze w dworu. Adam właśnie zrównał się z nim, gdyż wszedł jako ostatni. Spojrzał na ukochanego znacząco, widział bowiem strach na jego twarzy. Tommy zobaczył pełną sceptycyzmu minę wokalisty, więc zadarł podbródek z hardością. Z fałszywą pewnością siebie ruszył w stronę barierki. Mocno złapał oburącz przenikający swym chłodem skórę metal. Nie spojrzał w dół – obiecał sobie w myślach, że tego nie zrobi. Zamknął oczy i wstrzymał oddech. W pewnym momencie poczuł ciepło na jednej z dłoni.. Wiedział doskonale, kto mu je oddaje.

- Wszystko dobrze? - Szepnął mu niezauważalnie do ucha męski głos. Głos Adama.

- Teraz już tak. - Mruknął w odpowiedzi i zerknął na piękne błękitne oczy.

- Spójrz! - Zachwycił się Adam, obserwując rozbłyskujące się w oddali niebo. - Są piękne! - Przyznał. W jego tęczówkach odbijały się kolorowe iskierki.

- Owszem, są. - Przyznał Tommy Joe, choć nie zaobserwował jeszcze żadnego refleksu na niebie. Widok, jaki rejestrowały jego czekoladowe oczy, był o wiele piękniejszy. Ten obraz chciał zabrać ze sobą do Londynu – w podróż, która miała na zawsze odciąć go od tej piękne i szczerej miłości, która tak naprawdę była destrukcyjną siłą niszczącą jego poukładany, bezpieczny i przede wszystkim normalny świat. W takim świecie i w żadnym innym przecież nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenia. W tym świecie ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł realizować swoje marzenia.

To ja mam cierpieć. Ale jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili.



piątek, 5 maja 2017

OnePart: Kapitan

Onepart inspirowany trzecią częścią filmu „Piraci z Karaibów”.
Ten onepart jest w mojej opinii trochę pogmatwany, jednak zdecydowałam się wystawić go do waszej oceny. Czytając, pamiętajcie, że to jest fanfiction, a więc nie musi być realistyczne.

Kapitan

Szum fal. Po długiej i krwawej bitwie wybrzmiał ponownie w uszach zwycięzców i przegranych. „Zemsta królowej” pozostawiła za sobą tonące zgliszcza kolejnego okrętu angielskiej floty. Z osiemdziesięcioosobowej załogi ocalało zaledwie paru majtków. „Ocalenie” było tu pojęciem względnym.

„Zemsta królowej” - ostatni piracki okręt pod rządami najokrutniejszego pirata wśród żywych i umarłych. O Kapitanie krążyły legendy, ale oko w oko stanęli z nim tylko nieliczni. Nie było człowieka, który by tego chciał. Nikt prócz pierwszego oficera ze spotkania z kapitanem nie wyszedł żywy. Do jego kajuty zawsze się tylko wchodziło. Wchodzili tylko mężczyźni – mężczyźni o wyjątkowej urodzie.

W lochu zamknięto niewolników. Żeglarze po uprzątnięciu martwych ciał i krwi z pokładu mogli wrócić do swoich stałych obowiązków. Strach był obecny u wszystkich, ale powody do tego mieli tylko zamknięci w celi jeńcy.

- Wkrótce przyjdzie po jednego z nas. - Mruknął jeden z nich, wysuwając palce przez kratę, by uchwycić jej pomarszczoną strukturę.

- Jeden z nas, ale który? - Przestraszył się drugi. Był nowy. Świeżo zmusztrowany na okręt, który właśnie zatonął. Bał się o swoje życie.

- Najładniejszy... - Dobiegł ich smętny głos z oddali. Podskoczyli, słysząc odpowiedź. W głębi lochów zobaczyli samotnie siedzącego w celi niewolnika. Jego kostki i nadgarstki krępowały okowy. Jego poranione ciało sączyło krew, która wsiąkała w brudne szmaty.

- Co masz na myśli, chłopcze? - Krzyknął najstarszy z grupy tak, by ten na pewno usłyszał.

- Potrzebuje nowego. Kapitan musi mieć kogoś do zabawy. Świeżego, niezbrukanego, na morzu nie ma kobiet... - Powiedział z uśmiechem i oblizał pękniętą wargę.

Pozostali więźniowie słuchali go jak zahipnotyzowani. Szczególnie jeden z nich nadstawiał uszy. Jego jedynego na tym przeklętym statku nie pożerał strach. Był najmłodszy, ale nie najgłupszy. Najwyższy czas, by stanąć z Nim twarzą w twarz. Jestem już gotowy. Pora stać się częścią legendy o niezaspokojonej bestii.
Od dziecka kochał morze. Od dziecka był karmiony legendami o piratach, których magiczne zdolności pozwalały na władanie wszechoceanem. Żaden z nich jednak nie mógł równać się z Kapitanem. Panem „Zemsty królowej” - nigdy nie widziany i nie słyszany – najhojniej obdarzony przez boginię Kalipso, zwyciężał wszystko i wszystkich. I dominował nad wszystkim. Samo myślenie o Nim wprawiało go w podniecenie. Tylko musi mnie wybrać. Siedział w kącie lochu, opierając się o drewno bocznej ściany statku. Blond kosmyki opadały mu na twarz, kiedy czekoladowymi oczami obserwował więźnia, który nie spełnił oczekiwań Kapitana. Ja je spełnię. Musisz tylko mnie wybrać, mój Kapitanie. Marzył o chwili, kiedy go pozna. Całe życie służył na statkach, czekając aż któryś z nich zostanie w końcu zdobyty. Praca na okrętach floty angielskiej otwierała mu drzwi do Niego.

Snuć marzenia przeszkodził mu pierwszy oficer wraz z dwoma podwładnymi. W zasadzie pierwsza oficer. Nie spodziewał się, że pierwszym może być kobieta. „Na morzu nie ma kobiet”, przypomniał sobie słowa uciemiężonego i spojrzał w jego stronę. Tam, gdzie leżał poprzednio całkowicie bez sił, były tylko szmaty pozostawione w pustym lochu. Jak to się stało, gdzie on jest? Zastanawiał się, kiedy wyprowadzano ich z aresztu. Został sam w lochu, bicz jednego z członków załogi skutecznie przymusił go do opuszczenia zakratowanej przestrzeni.

- Co my tu mamy? Sami starcy... - Wyraziła opinię o mężczyznach, którzy nie skończyli jeszcze czterdziestki. - Kapitan nie będzie zadowolony, jeśli mu powiem, że zmarnowaliście młode mięso. - Fuknęła ostrym głosem w stronę strażnika, który trzymał w pogotowiu pistolet. - Minęła trzech i stanęła. Oceniła następnego. - On. - Minęła następnych dwóch i znów dała znak swoim sługom. - Ten może być. Trzeba go ogolić. - Stanęła tera przy ostatnim. Blondwłosym. Starał się na nią nie patrzeć nawet jak podniosła jego podbródek.

Spójrz na mnie, kochanie. Nie bój się... Usłyszał w myślach kobiecy głos, który z pewnością nie należał do niego. Z hardością spojrzał na nią iskrzącymi od gniewu oczami. Musiał czymś się wyróżnić. Postawił na odwagę i gniew. Jej głos przeszkadzał mu w okazywaniu tych emocji. Ton emanował spokojem; sprawiał, że chciał robić to, co ona mu każe. Nikt więcej nie zauważył ich kontaktu, nikt nic nie słyszał. Zaczarowała wszystkich. Każdy był na jej rozkazy. Nie musiała mówić, by wiedzieli, czego chce.

- On jest odpowiedni. Przytrzymajcie go. Muszę go sprawdzić. - Rzekła ostro, a strażnicy machinalnie przytrzymali blondyna, który resztkami wolnej woli zaczął się szarpać i wykręcać. Przybili go do kraty, a ona przygwoździła go swoim ciałem. Oddaj mi się. Rozkazała mu uwodzicielskim głosem i zatkała usta swoim językiem. Choć nie podobał mu się ten test, czuł, że jego podniecenie rośnie. Ona też to czuła, trzymała rękę na jego kroczu. Potem jednak wsunęła dłoń w spodnie i pod bieliznę, by utwierdzić się w przekonaniu, że dokonała dobrego wyboru. Test skończył się tak szybko, jak się zaczął. Odsunęła się od niego z czarującym uśmiechem na ustach.

- Podła czarownica! - Fuknął jeniec, wyrywając się w jej stronę.

- Dziękuję, kotku. Kapitan zapewne doceni twój temperament. - Odpowiedziała mu mrucząc. Mówiąc do strażników zmieniał ton na ostry i beznamiętny. - On idzie z nami. Tamtych zamknijcie, a reszta za burtę.

Więzień w eskorcie pierwszego oficera i dwóch strażników niczym Jezus na ukrzyżowanie został poprowadzony do kajuty Kapitana. By się tam dostać najpierw musieli przejść przez otwarty pokład. Wyjście więźnia prowadzonego przez pierwszego oficera zwróciło uwagę wszystkich piratów. Majtkowie jeden po drugim odwracali głowy w stronę pochodu, w którym najcenniejszy wydawał się młody, szczupły, blondwłosy mężczyzna. Załoga nie zazdrościła mu. Miny żeglarzy mówiły jednoznacznie, że czeka go coś gorszego niż śmierć. Coś, czego oni sami nie chcieli doświadczyć, dlatego teraz, otrzeźwieni batem bosmana, tak szybko wrócili do przygotowywania takielunku. Tymczasem on wprowadzony został po schodach do głównej siedziby. Znajdował się tu duży stół, który przykrywały mapy i różne przyrządy do wyznaczania kierunków. Zmierzali do kolejnych drzwi. Blondyn spodziewał się, że za nimi jest sypialnia. Tutaj świta rozdzieliła się. Przez następny próg przestąpiła tylko czarownica i najsilniejszy z bosmanów. Z pogardą popychał przed sobą więźnia. W pomieszczeniu było ciemno i pusto. W rogu izby na szerokiej komodzie tliły się przylepione do siebie ogarki świecy. Lekko przestraszony, ale przede wszystkim zaintrygowany więzień próbował zorientować się w mroku i dojrzeć od lat wyczekiwanego Kapitana. Dane kilka sekund mu nie wystarczyło.

- Wiesz, co robić. - Pierwsza oficer powiedziała twardo do sługi i odnalazła w mroku tajemne drzwi.

On jest tam. Na balkonie na rufie. Jesteś tam, mój Kapitanie. Myślał jak w amoku, kiedy został zaprowadzony, a następnie brutalnie rzucony na łóżko. Masywny mężczyzna zaczął przywiązywać do ramy jego nadgarstki. Poczuł, jak skóra wokół przegubów pęka, pozostawiając otwarte krwawiące rany. Syknął głośno i dlatego natychmiast dostał ukarany siarczystym policzkiem, który bolał znacznie bardziej niż uczynione rany. Ostre szpilki wczepiały się teraz już nie tylko w ręce, ale także pod skórę twarzy.

- Nas kapitan nie lubi, kiedy ptaszki uciekają z klatki. - Mruknął siłacz bardziej do siebie niż do więźnia. Ten wydał żadnego dźwięku. Patrzył tylko ze strachem, jak bezduszny pirat zdziera z niego wierzchnie ubranie odsłaniając brudne ciało. Na ciele została tylko bielizna składająca się z cienkich majtek.

Blondyn domyślił się już, do czego został przygotowany. Jest tak, jak sądziłem. Posłuży się mną do zdjęcia klątwy albo do zaspokojenia swoich żądz. Tak czy inaczej, będę cierpieć. Zaczął się zastanawiać, czy chce zapłacić taką cenę jak duch z lochów. Śmierć za zrealizowanie marzenia? Tak, to było tego warte. Stworzę nową legendę. To dopiero początek, a ja muszę przebyć całą drogę. Tylko nie daj się zabić zbyt wcześnie. Inaczej całe twoje życie pójdzie na marne. Przyzwyczaił się do ciemności akurat w chwili, gdy oficer wróciła z balkonu.

Kobieta zatrzymała się przed łóżkiem i z ciekawością obrzuciła wzrokiem nagie bezsilne ciało. Oceniła. Wyszeptała pod nosem kilka słów brzmiących jak zaklęcie. Nagle brud ostatnich ciężkich dni znikł z ciała niewolnika, który poczuł na sobie zapach nocnej bryzy. Mężczyzna zdziwił się, a ona uniosła brew, doceniając jego atuty. Należysz teraz do niego. Usłyszał złowieszcze zdanie, ale ono go nie obchodziło. Bądź grzeczny, a nie zginiesz. Ta przestroga tylko go zahartowała. Spojrzał wyzywająco na pierwszą oficer, gotów do wysłuchania kolejnych rozkazów. Kobieta uśmiechnęła się władczo, podpierając ręce pod boki. Ubrania, które nosiła, bardzo seksownie podkreślały jej sylwetkę: ciasne spodnie doskonale opinały uda, a długie skórzane buty podkreślały imponująco długie łydki. Luźna koszula włożona w spodnie, była rozpięta do linii dekoltu, uwydatniała kuszące krągłości biustu. Jednak przerażająco zimne oczy połączone z perfidnym uśmieszkiem psuły erotyczną aurę. Zmieniały ją w gruby betonowy mur, którym była odgrodzona od wszystkich. Blondwłosy niewolnik był ciekaw, z kim rozmawiała. Zapewne byłaś z Nim. Rozmawiałaś z Nim... Był ciekaw, o czym rozmawiała i jakie dostała rozkazy od swojego Kapitana. Któż inny mógł tak doskonale ukrywać się w cieniu balkonu? Jego sylwetki nie było widać w wielkim oknie sypialni. Wkrótce blondyn został sam, obnażony, pozostawiony Jego łasce. Oficer i jej pomocnicy odeszli bez słowa. Ona ze zwyczajową pogardą, oni – zauważył w ich oczach lęk i współczucie. Ciarki przeszły przez jego ciało, ale spróbował się opanować. W końcu osiągnął to, co obiecał sobie dawno temu: spotkam go, zapłacę każdą cenę, żeby go spotkać. Wpatrzył się w okno, w którym odbijał się widok pokoju oświetlonego jedną świecą. Zamknął oczy, a potem poczuł na swojej twarzy powiew nocnej bryzy. Obecność obcego, którego zaraz miał poznać, napawała go ekscytacją. Wtulił się w poduszkę, czyniąc jedyny ruch, na jaki pozwalało jego ciało. Uchylił powieki, chcąc ujrzeć na żywo sylwetkę, która dotychczas była tylko wyobrażona. Zobaczył tylko cień, przylepiony do drewnianej ściany. Jestem obserwowany... Od jakiego czasu? Od kiedy tu jesteś? Nie poczuł ani krzty strachu czy wstydu z powodu swojej nagości. Zbliż się do mnie. Chcę cię ujrzeć. Ale Kapitan się nie ruszył. Pomieszczenie natomiast wypełnił melodyjny głos.

- Boisz się mnie, prawda? - Głos wydał się znajomy. Blondyn zmarszczył brwi, zaskoczony zarówno pytaniem, jak i tym faktem.

- Nie. - Odrzekł i zamrugał. Wpatrywał się w niego tak długo, że oczy zaczęły go piec. Mimo to, zobaczył nieznaczny ruch. Domyślił się, że poruszył swojego Kapitana.

- Dlaczego? - Spytał podejrzliwie tajemniczy cień. Oparł rękę o komodę, zaciskając na niej kurczowo palce. - Nie znasz legend o mnie? Nie wiesz...

- Właśnie dlatego, że je znam. Nie wierzę w nie.

- Mylisz się. Powiedział wzgardliwie. Przybity do łóżka mężczyzna leżał niewzruszony.

- Udowodnij to. - Zmusił się, by nie krzyknąć. Rozmowa z Nim wywoływała silne wibracje. Czuł wszystkie emocje, jakie jest zdolny odczuwać człowiek. To przez tę magię. Przekazujesz mi ją chociaż tego nie wiesz. To ona nas połączy...
- Będziesz za to cierpieć. - Wyłonił się z cienia, grożąc. Słabe światło świecy padło na dobrze zbudowaną postać. Niewolnik uśmiechnął się zachwycony tym widokiem. Stał przed nim silny, umięśniony mężczyzna. Przystojny, urodziwy. Leżący wpatrzył się w niebiańską twarz, nienoszącą ani śladu zarostu. Ponętne usta, błyszczące oczy, nieskazitelna cera – to był Kapitan z jego marzeń. Jak mogłem wyobrazić sobie ciebie tak dokładnie? Każdy szczegół, każda część twojego ciała jest taka, jaką wyśniłem. Jesteś urzeczywistnieniem wszystkich moich marzeń.
Władca okrętu nie rozumiał uśmiechu swojego niewolnika. Znalazł się przy nim w ułamku sekundy i mocno uchwycił za szyję. Atakowany prawie nie mógł złapać tchu przez ten nagły atak. Chciał się obronić, ale jego przywiązane do ramy łóżka ręce nawet wyszarpywane pozostały w skórzanych obręczach. Zamknął oczy, słabnąc. Wtedy Kapitan zwolnił uścisk. Blondwłosy uchylił powieki, prosząc w duchu, by jego władca więcej tego nie robił. Kapitan nie zauważył obserwującego wzroku. Obrzucił spojrzeniem bezwładne ciało, a ręka przed chwilą dusząca zaczęła przesuwać się po jego nagich fragmentach kolejno je przykrywając. Z jego twarzy dało się wyczytać, że jest zaintrygowany. Siedział na wielkim łożu i eksperymentował wrażenia poddanego, które były efektem jego dotyku. Niewolnik delektował się nim, myśląc o spełniającym się marzeniu.

- Jak się nazywasz? - Kapitan przesunął dłonią po sutku, który natychmiast się naprężył. Blondyn rozkoszował się szorstkimi palcami.

- Jestem... Tommy Joe. - Zdecydował się podać pełne nazwisko. Odważył się także zadać to samo pytanie. - A ty? Kapitanie? - Odwaga w głosie niewolnika zwróciła Jego uwagę, ale zignorował jego pytanie. Spochmurniał.

- Tommy Joe. Niesłusznie okazujesz swoją odwagę. Nawet jeśli nie ma w tobie strachu, on wkrótce się pojawi. - Rzekł złowrogo Kapitan i skierował swoje palce w kierunku podbrzusza swojego niewolnika. Ten wytrzeszczył oczy, próbując zachować resztki godności. - Już się pojawia, prawda? Boisz się... W twoich oczach zmieniam się w potwora, którym jestem. Teraz zaczniesz krzyczeć, a ja będę robił rzeczy, o jakich ci się nie śniło.

- Kapitanie... - Jęknął niewolnik, czując przyspieszone tempo bicia serca. Krew w jego żyłach zaczęła wrzeć, kiedy szorstkie palce Władcy zacisnęły się na materiale bielizny i rozerwały ją na strzępy, by ukazać pulsującą męskość blondwłosego. Jestem cały twój... Zamknął oczy w chwili, kiedy poczuł dotyk na swoim penisie. On był delikatny. Kapitan sprawiał mu... Przyjemność? Nie czuł bólu, nie czuł strachu, tylko przyjemność i rosnące podniecenie. To go rozluźniło. Zapragnął, by jego Lapitan zrobił z nim wszystko.

- Kapitanie... - Wyszeptał, kiedy Władca wykonywał płynne ruchy ręką. - Kapitanie... Proszę, pocałuj mnie. - Poprosił, ale nie doczekał się spodziewanej reakcji. Tym razem poczuł dotyk drugiej dłoni po wewnętrznej stronie swego nagiego uda, który zmuszał do rozsunięcia nóg. Wykonał posłusznie domniemany rozkaz. Nie mógł się powstrzymać, by spojrzeć na Niego. Na przystojnej twarzy malowała się błogość. Znajdujesz rozkosz w dawaniu przyjemności? Jesteś inny niż wszyscy myślą... Obserwował, jak mężczyzna nachyla się nad jego kroczem, by obdarować czuły punkt tysiącem pocałunków. Ten gest wyzwolił kolejne jęki rozkoszy. Pieszczoty były coraz gwałtowniejsze, a do stymulacji członka dołączył wskazujący palec, zagłębiający się w jego wilgotnym już ciele. Dopiero teraz krzyknął. Przeszył go ostry ból, ale drugi mężczyzna zdawał się tym nie przejmować. Znajdował się w transie.cPo nastepnym uchyleniu powiek sapiący z rozkoszy niewolnik spostrzegł, że Kapitan także jest nagi. Jego piękne ciało lśniło w ciemnościach, a oczy patrzyły tylko na Tommy'ego Joe – oddanego niewolnika. Jestem gotowy. Panie, zrób ze mną, co zechcesz... Blondyn złożył niemą obietnicę, kiedy idealne ciało Kapitana przylgnęło do jego kruchego ciała i brutalnie połączyło się z nim. Drugi okrzyk wydobył się z gardła Tommy'ego Joe, kiedy obce rozpalone usta zaczęły parzyć skórę jego szyi. Te pocałunki nie bolały – każdy z nich był osobną ekstazą, która w takie zbiorowości dawała boską rozkosz. Związany odczuwał ją w każdym fragmencie ciała. Może właśnie dlatego jego poranione kajdanami ręce próbowały za wszelką cenę wyrwać się z okowów i objąć istotę, która teraz go zadowalała. Odczuwał już kres swojej wytrzymałości mimo tego, że pragnął jeszcze więcej .

Kapitan też pragnął. Jego kruczoczarne włosy opadały na bladą klatkę piersiową Tommy'ego Joe dokładnie tam, gdzie ostatnim razem zostały odbite mokre wargi Kapitana. Władca uśmiechał się, penetrując jego ciało głębiej i głębiej z zawrotną szybkością, chcąc dotrzeć do duszy swojego jeńca. Fala spazmów nadeszła tak szybko, jak szybkie były następne niekontrolowane pchniecia. Kapitan uśmiechnął się szaleńczo, miotając się w ciele swojej ofiary i pozostawiając w niej płynne ślady swojego podniecenia. Tommy Joe znajdował się w stanie upojenia własną radością. Jesteś bogiem, Kapitanie. Jesteś moim bogiem, który urzeczywistnia wszystkie moje sny i spełnia wszystkie pragnienia. Patrzył na mężczyznę, którego ciężar czuł teraz na sobie. Kapitan bowiem opadł bez tchu na jego ciało, był zdolny tylko do błogiego usmiechu. Władca obejmował czule drobniejsze, tak samo spocone ciało i tulił się do swojego niewolnika. Tommy Joe żałował tylko jednego: że nie może Go objąć. Jego ręce były bowiem nadal przywiązane.

- Nie uciekniesz mi. Będziesz ze mną do końca twoich dni, Tommy Joe Ratliff'ie. - Usłyszał dźwięczny głos należący do Kapitana. Blondyn sądził, że jego Pan zasnął i ta informacja to senna mowa. Zdecydował się odpowiedzieć.

- Nie zamierzam uciekać, bo kocham Cię, Adamie. I będę z Tobą do końca Twoich dni. - To była formuła zaklęcia. Przez całe życie powtarzał ją w myślach i teraz usłyszał ją w swoim głosie. Żaden z nich nie poczuł przez nią zmiany, która miała się dokonać. Zapadli tylko w sen. Ten sen miał ich złączyć na wieczność.

***

Kocham Cię, Adamie. I będę z Tobą do końca Twoich dni.” Kapitan powtarał sobie te słowa jak mantrę, ale nadal nie wiedział, czy usłyszał je we śnie, czy na jawie. Bardiej wierzył w sny – one chociaż nie były prawdziwe, nie miały przyczyn i skutków, były więc bezpieczne. Jeśli to był sen, to skąd takie jego zachowanie? On... Chciał tego wszystkiego, chciał mnie. Kapitan chodził po całej sypialni i próbował zebrać myśli. Przez cały czas zerkał na spowitego w błogim śnie niewolnika. Nagle przysiadł przy nim, zaintrygowany.

Dopiero teraz zauważył, że śpiący to piękny młodzieniec o pociągającej smukłej twarzy. Jego delikatna skóra błyszczała w świetle porannego słońca a długie blond włosy okalały głowę. Jego usta były wykrzywione w uśmiechu tak niepasującym do sytuacji, w jakiej się znajdował. Wciąż był przywiązany – Kapitan ciągle bał się, że może mu uciec. Coś kazało Władcy dotknąć tego idealnego ciała. Wyciągnął rękę, by to zrobić, lecz w połowie ruchu zastygł jak kamień. Spostrzegł, że jego własna dłoń jest inna niż zwykle – delikatniejsza, a cała ręka mniej owłosiona, bardziej umięśniona – nie była to ręka potwora, za jakiego siebie uważał. Przestraszył się i wstał z łóżka.

- Co się stało? Czym się stałem tym razem? - Powiedział przerażony i ogarnął wzrokiem swoje ciało.

Zmienił się. We śnie przybrał cechy normalnego człowieka. Nie był już potworem – odrażającym, niekształtnym monstrum, które nie miało dla nikogo litości. Był człowiekiem – istotą wyrzeźbioną na podobieństwo Boga. Dotknął dłońmi swoją klatkę piersiową, potem zsunął ręce na brzuch, na którym rysowały się kształtne mięśnie. Dotknął się niżej. Podbrzusze było teraz bardziej wyeksponowane, wydatniejsze. Nie wierzył własnym oczom. Nogi już nie były powykrzywiane – były proste, długie, silne. Kim się stałem? To ty mnie takim uczyniłeś! Czy to była formuła zaklęcia? To ty nazwałeś mnie... Poczuł na sobie śmiałe spojrzenie. To Tommy Joe mierzył Go całego wzrokiem – całe Jego nagie ciało centymetr po centymetrze. Jego poważna mina wyrażała skupienie. Był bezwładny, jeśli chodzi o ciało, ale psychicznie władał każdą swoją emocją. Teraz skutecznie wykorzystywał tę moc, by ponownie przykuć uwagę swego Władcy.

- Kapitanie... - Gdyby mógł w pełni władać swoimi kończynami, teraz skłoniłby się dumnie gotów spełnić każdy rozkaz. Niestety, nie mógł nic zrobić – mógł jedynie czekać.

- Wczoraj inaczej mnie nazwałeś... Chcę jeszcze raz usłyszeć to, co powiedziałeś. - Rozkazał sucho.

- Wyobraziłem sobie ciebie i nazwałem. I oto teraz spotykam to wyobrażenie doskonale odwzorowane w rzeczywistości. Dla mnie jesteś Adamem. Nazwałem cię tak na cześć pierwszego człowieka na Ziemi, który został stworzony przez chrześcijańskiego Boga. Tak, jak on dzieło Boga panowało nad lądami, tak ty władasz morskimi wodami. Wyobraziłem sobie ciebie... I pokochałem... Adamie. - Powiedział to z czcią. Jego oczy lśniły.

Z Kapitana natomiast uleciała cała energia. Jego ręce opadły, a on sam zawstydził się. To mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Co ze mną uczyniłeś? Przez ciebie stałem się ludzki. Słaby. To jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. To ty jesteś zapowiadanym wybawicielem. To ty przełamujesz właśnie klątwę, którą nałożyła na mnie Kalipso. Tak długo z nią żyłem. Nie wiem, czy jestem gotów się od niej uwolnić... Jedyne, co mogę zrobić, to dać ci wybór... Chciał się jeszcze zastanowić nad podjętą decyzją. Spojrzał w okno, chcąc zobaczyć ukochane morze. Ale przezroczysta szyba ukazała mu własne odbicie – zupełnie odmienione, pociągające, piękne. Oszołomiony uniósł ręce do swojej twarzy. Jej gładkie rysy uczyniły go szczęśliwym.

- Jestem... Piękny... - Wyrzekł zahipnotyzowany widokiem samego siebie. Tommy Joe obserwował go z radością.

- Jesteś najpiękniejszy. - Przyznał spokojnie, a Kapitan odwrócił głowę w jego stronę. Szybko podszedł do niego i usiadł przy nim jak poprzedniego wieczoru.

- Ty wiesz o wszystkim. Wiesz o mojej klątwie. Ty wiesz, jak ją zdjąć...?

- Wiem. Wcześniej tylko się domyślałem, ale teraz moje domysły się potwierdzają. To dzięki mnie się zmieniasz. Zostaje tylko jeden warunek do spełnienia, a będziesz taki już na zawsze, inaczej znów przemienisz się w potwora, za jakiego uważają cię ludzie. Zostało tylko jedno...

- Nic nie wiesz! - Przerwał przekonujący słowotok, myśląc o najgorszym. - Zginiesz... - Wyszeptał głośno, a na jego obliczu odmalowało się cierpienie. Wszyscy ginęli. Nie mam gwarancji, że jesteś zdolny mnie wybawić. Mimo to, że ty pierwszy się mnie nie boisz...

- Pocałuj mnie, Adamie. Nie stanie się nic złego. Jeśli umrę, umrę dla ciebie. - Powiedział z poświęceniem niewolnik, leżąc spokojnie na łóżku. Kapitan wahał się, zerkając na niego z kąta pomieszczenia. Próbował się oprzeć pragnieniu dotyku ponętnych ust blondyna.

- A jeśli uciekniesz?

- Stąd nie ma ucieczki, a i ja nie chcę uciekać, mój Panie. Ja chcę być tylko Twój. - To wyznanie zlikwidowało wszelkie zastrzeżenia.

To jego wybór, pomyślał Kapitan i zbliżył się do łóżka. Położył rękę na okowach krępujących szczupłe nogi. Jedno zaciśnięcie powiek spowodowało, że w magiczny sposób znikły. Podobnie stało się z tymi na nadgarstkach, wraz z nimi znikły rany. Przez cały ten czas niewolnik patrzył na Niego. Gdy blondyn został uwolniony, podniósł się do pozycji siedzącej, by zbliżyć się jak najbardziej do swego Kapitana. Ten obserwował cierpliwie jego ruchy. W Jego oczach tkwił lęk. Lękał się, że uśmierci następną osobę, poświęcając ją dla swojego wybawienia. W chwili zetknięcia szczupłych dłoni ze swoimi policzkami zamknął oczy, by nie widzieć następnej śmierci uczynionej przez klątwę.

Kapitan poczuł miękkie usta na swoich ustach. Spodziewał się, że zaraz zamienią się w kamień, jak każda część ciała wszystkich poprzednich ofiar, ale stało się inaczej. To zetknięcie rozpaliło pożądanie w obojgu. Zatonęli w namiętnym pocałunku, który stworzył między nimi nierozerwalną więź. Objęli swoje ciała nieświadomi, co dzieje się wokół nich. To połączenie wyzwoliło z ich ciał silne promienie światła, które wystrzeliły, ogarniając cały pokój, przebijając poza szyby tak daleko, że załoga statku była w stanie zobaczyć je z otwartego pokładu. Kiedy zabrakło im tchu, spojrzeli sobie w oczy szczęśliwi i roześmiani. Trzymali się za ręce świadomi tego, co się dokonało. Nie zauważyli nawet, że oprócz nich w sypialni pojawił się ktoś obcy. To chłód powiewający od postaci obwieścił jego obecność. Spojrzeli w stronę źródła chłodu i ujrzeli postać – wodnego ducha, falującego jak morze. Ducha o twarzy cierpiętnika z lochów, który najpierw ostrzegł więźniów przez czyhającym na nich złem, a potem zniknął.

- Oto potężna klątwa bogini Kalipso zostaje unicestwiona, a rządy nad Wszechoceanem przekazane Tobie, najhojniej obdarzony przez boginię, Adamie, kapitanie Zemsty Królowej. Odtąd postać Twoja będzie wieczna tak jak wiecznie będzie żył ten, który ją stworzył oraz ten, który ją przybrał. Przypieczętujcie przemianę, ty – wyzwolicielu i ty – Adamie, następco wielkich władców morza. - Pełen echa głos wysłannika bogini dudniła w uszach mężczyzn i rozlegała się po całym statku. Właśnie dlatego pierwsza oficer próbowała otworzyć drzwi sypialni zamknięte na klucz. Scena odgrywająca się w sypialni nie była przeznaczona dla jej ani żadnych innych oczu. Chociaż była siostrą Kapitana, nie mogła zobaczyć, jak dwaj nadzy mężczyźni klękają na deskach pokładu tuż przed wodnym duchem, który trzyma ręce nad ich głowami, a następnie wypowiadają przysięgi płynące prosto z serca, a od ich ciał bije światło.

- Ja, Adam, ukochałem ciebie Tommy Joe i będę darzył cię tym uczuciem do końca naszej wieczności. - Wypowiedział uroczyście Kapitan, patrząc z czcią w czekoladowe oczy swojego wybawiciela.

- Ja, Tommy Joe, ukochałem ciebie, Adamie, Władco Wszechoceanu i Kapitanie nad kapitanami, i będę Cię darzył tym uczuciem do końca naszej wieczności.

Złoty węzeł wysłannika złączył ich serca na wieczność. Odziani w lśniące szaty za pomocą jeszcze potężniejszej teraz mocy Władcy oboje po raz pierwszy wyszli na otwarty pokład statku, by ukazać błogosławione przez Kalipso oblicza załodze, statkowi i morzu. Piraci skłaniali głowy przed Władcą i Jego wybawicielem, którzy kroczyli dumni, by w końcu zająć miejsca po przeciwnych stronach steru. Pierwsza oficer kroczyła daleko za nimi z ogromem emocji malujących się na twarzy. Oto po raz pierwszy nie była w kręgu zainteresowania. Jej brat dzięki jej wyborowi mógł się w końcu ujawnić i powinna radować się razem z Nim, ale moce nadane jej przez Kalipso uczyniły z niej zazdrosną, żądną władzy kobietę. Stanęła u podestu schodów wiodących do steru i oparła nogę obutą w brązową skórę aż pod kolano na jednym ze stopni, by z wrogim spojrzeniem śledzić początek nowych czasów.

- Dziś po raz pierwszy staje przed wami i na waszym czele Adam – wielki Władca Wszechoceanu. Wasz Kapitan. - Przemówił blondwłosy Tommy Joe, godnie przedstawiając swojego ukochanego. Ścisnęli swoje ręce, przekazując sobie pełnię uczuć. Odtąd mieli przejść do legendy jako para dzieląca w wieczności swoją miłość do siebie i do morskich wód. A ludzie określali tę parę jako nieskazitelną jak morskie perły.