piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 51 - Pod presją

Wesołych Świąt! Wczoraj była wigilia, więc mam nadzieję, że wszyscy dostali bilety na koncert swojego ulubionego artysty (nie pisze, że Adaśka, bo może odwiedzać tę stronę jakiś nie-Glambert). Tak czy inaczej. Ja dziś nie jestem Mikołajem, raczej Dziadkiem Mrozem i na większe czułości mojej parki musicie jeszcze poczekać. Mimo to chyba znajdziecie tu coś dla siebie. Wątki świąteczne także.
Przypominam, że niezalogowani też mogą się popisać komentem.
Nie szczędźcie słów. Żałujmy tych nienapisanych :0

Rozdział 51 Pod presją

Niezręczne milczenie. Znowu. Czy tylko ja nie lubię ciszy? Czasami jest ona przydatna, ale dla Adama była tylko zmarnowanym czasem. W życiu liczy się każde wypowiedziane słowo. Żałujmy tych niewypowiedzianych.

Jak to w zimie, dzień kończył się wcześnie. Zbliżała się godzina czwarta po południu, a więc zmrok już wystarczająco się naczekał, by objąć swą czernią całą Kalifornię. Kiedy w każdym domu w Ameryce rozpoczynały się Święta Bożego Narodzenia, samotne auto pędziło autostradą osiągając 140 kilometrów na godzinę na szybkościomierzu. Wydawało się, że zarówno kierowca jak i pasażer skupiają całą uwagę na drodze. Ich myśli obracały się wokół kompletnie innych tematów. Jak to zwykle bywa, kiedy chaos tkwi w głowie, usta przeważnie milczą. Adam chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się, by dać szansę na rozpoczęcie rozmowy Ratliff'owi. Blondyn nie zamierzał jej wykorzystywać. Szeroko otwartymi oczami obserwował uciekające pachołki na poboczu drogi. Nie miał nic do powiedzenia, więc milczał.

- Tommy, czy coś się stało? - Zaczął niepewnie Lambert. Denerwował się. Chciał zerknąć na muzyka. Zbyt szybka jazda wymagała jednak podwójnej uwagi. Gitarzysta także nie odwrócił głowy w stronę przyjaciela. Oczy zbyt zainteresowane były asfaltem chowającym się pod samochodem.

- Nic. - Burknął. - Po prostu nie mam ochoty gadać. - Rzekł zgodnie z prawdą. Od kiedy wszedł do auta, analizował ostatnie godziny swojego życia. Im dłużej jechali, tym łatwiej umysł przyswajał nowe informacje. Stan Tommy'ego zaczął przypominać stan hipnozy. Uznał, że jego plany są realizowane nawet bez jego wkładu. Nareszcie los mu sprzyjał.
***

- Słyszałem, że coś tu na mnie czeka. - Przywitał się pogodnie z szefową, kiedy ta odwróciła wzrok od okna. Poprosiła, by usiadł, i zaczęła grzebać w teczce, którą ściągnęła z półki i która opatrzona była jego imieniem i nazwiskiem.

- Na trasie poszło ci zadziwiająco dobrze. Jak na osobę, która nigdy przedtem nie grała w profesjonalnym zespole, wykazałeś się szybką reakcją i przyswajaniem informacji. Nie gubisz się na scenie. Istniało mało sytuacji, w których pytałeś o radę lub czegoś nie wiedziałeś. W krytycznych sytuacjach ścisła współpraca z zespołem i obserwacja. - Przełożona Ratliffa przeczytała krótką, acz bardzo treściwą opinię na jego temat, przytrzymując przy oczach zamknięte okulary. Następnie odłożyła dokumenty i spojrzała zmrużonymi oczami na pracownika. Nie miała w zwyczaju komplementować kogokolwiek, więc szybko przeszła do meritum sprawy. - To opinia Stevena McCallistera, menadżera zespołu. - Zamknęła teczkę i oddała ją blondynowi. - Ale nie myśl sobie, że, skoro dziś wigilia, mam dla ciebie tylko prezenty. - Powiedziała wyrafinowanym tonem i wyjęła z szafki drugą teczkę, której objętość była mniejsza od poprzedniej.

- Słucham. - Rzekł rzeczowo Tommy Joe, który w myślach uśmiechał się, że teczka, którą właśnie dostał od szefowej, umożliwi mu rozwój w zawodzie muzyka.

- Najpierw wypadek Johna, a potem jego śmierć pogrążyły Mouthlike. A wraz z zespołem idzie na dno cała firma. By ograniczyć koszty przeprowadzamy redukcję etatów i w pierwszej kolejności bierzemy pod uwagę pracowników, którym kończy się umowa. Jesteś jedną z takich osób, Thomas. - Wyraz twarzy nie przekazywał żadnych emocji. Oczy wysyłały tylko oznaki niechęci.

Tommy Joe był do tego przyzwyczajony. Zawsze, kiedy konfrontował się z Jane Evans, jej zachowanie było takie samo: zimne, zniechęcone, znudzone. Podobno nie zachowywała się tak tylko w stosunku do niego. Podobnie, jak Evans w stosunku Ratliffa, on też wypracował wobec niej pewne zachowanie. Przybierał pozę przesadnego optymizmu i życzliwości. Miał nadzieję, że to ją choć trochę wyprowadzi z równowagi. Nigdy jednak nie wkurzył jej tak, jak zamierzał.
To tylko kostka lodu, której nikt jeszcze nie wyciągnął z lodówki, by mogła stopnieć. Mówił sobie za każdym razem, gdy dochodziło do ich spotkania. Tym razem nie był zdolny do zachowania optymizmu za wszelką cenę. Jego mina zrzedła, kiedy usłyszał złą wiadomość. Próbował ją sobie przyswoić. Zestawiła mu się z inną informacją, która była dla niego równie istotna: z wyjazdem do Paryża. Na tę myśl uśmiechnął się mimowolnie i podniósł wzrok na szefową.

- Dobrze więc. Zwalniasz mnie, rozumiem. - Powiedział z uśmiechem i odebrał od Evans swoje wymówienie, które uprzednio wyjął z teczki. Rzucił okiem na treść, ale nie przeczytał jej. Nie wziął też do ręki długopisu, który mu podała, by złożyć potwierdzający podpis obok parafki pracodawcy. Odłożył kartkę na stół i ponownie zrównał spojrzenie z kobietą. - Nim podpiszę chciałbym pomówić o swojej odprawie. Mam też niewykorzystany płatny urlop, a moja umowa kończy się dopiero 20 stycznia. - Wziął ją pod włos. Skoro go wyrzucała, mógł na tym zwolnieniu wiele wskórać. - Podpisanie tej umowy wiąże się z karą pieniężną na mnie nałożoną. Nie zamierzam nic płacić, ale odebrać pieniądze, które mi się należą. - Tą wypowiedzią wywołał na jej twarz wiecznie skrywane emocje. Uśmiechnął się cwaniacko i uniósł brew, widząc niezrozumienie i zaskoczenie przeradzające się w gniew i złość. Na niego czy na samą siebie, że nie zdołała go przechytrzyć? Myślała, że zdoła wyciągnąć od pracowników pieniądze na podupadającą wytwórnię. Ratliff na szczęście od dawna domyślał się, że chce go wyrzucić, tylko nie wiedziała jak.

Zawsze była przygotowana, a teraz miotała się po gabinecie w poszukiwaniu ewakuacyjnego wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Pierwszy raz i chyba już ostatni widział ją w takim stanie – niezdecydowaną i przez to wściekłą. Mógłby się teraz śmiać jej w twarz, ale zbyt dobrze go wychowano – to jakby kopał leżącego. Kilka lat rozwijania pasji i pisania świetnych tekstów odpłatnie nie zrekompensowało mu jej humorów, dręczenia i wiecznego niezadowolenia wyrażanego frazą „ta treść jest niezadowalająca, mogłeś się bardziej postarać”, choć wiedziała, że jego utwory są idealne. To właśnie ten moment w pełni zakończył jego pracę. Pod jego presją uzgodniła nowe warunki odejścia. Chciała zerwać umowę za jego pomocą, ale to on ją zerwał odkładając ją na bok. Wywalczył przedłużenie przerwy świątecznej do 20 stycznia, które było równoznaczne z urlopem. W ten dzień – dzień wygaśnięcia umowy – miał zabrać swoje dokumenty z firmy i nigdy więcej się tam nie pojawiać.

Z wytwórni wyszedł godzinę później. Z teczką, w której zawarte były jego referencje zawierające szeroką opinię menadżera Mouthlike dotyczącą trasy koncertowej czyli jego krótkiej historii kariery gitarzysty oraz informacje dotyczące stanowiska tekściarza podane przez Jane Evans. Teraz z radością w oczach i lekkim uśmiechem siedział na zimnej ławce i oczekiwał Adama. Nie zamierzał mu powiedzieć o zwolnieniu. Postanowił, że powie mu przy okazji poinformowania o swoim wyjeździe. Nie miał wątpliwości. Wiedział, że musi to zrobić. Przewidywał, że reakcja Adama będzie pozytywna. W końcu nie tylko brunet miał prawo spełniać marzenia. Słysząc krótkie trąbienie machinalnie odwrócił głowę w stronę źródła odgłosu. Zobaczył zaparkowane na poboczu białe Maserati, a zza uchylonej szyby uśmiechał się w jego stronę przystojny brunet.

***

Wraz z pokonywaniem kolejnych zakrętów Adam coraz bardziej stresował się wizytą u rodziny Ratliffa. Nie miał ochoty na rozmowę, więc po prostu jechał według wskazówek swojego żywego GPS-u – Tommy dokładnie znał drogę do swojego domu, który znajdował się na przedmieściach Sacramento, w stosunkowo spokojnej okolicy. Wydawał pojedyncze komendy i niczym się nie denerwował. Wreszcie dotarli do małego białego domu z wielkim ogrodem. Oprócz licznych kwiatów i krzewów rosło tam kilka drzew. Na grubym konarze jednego z nich zawieszona była huśtawka. Teren nie był opłotowany - mieszkańcy najwidoczniej czuli się bezpiecznie.

- To tutaj. - Szepnął gitarzysta, patrząc szczęśliwymi oczami przez ramię Adama. Uwidoczniła się jego tęsknota za domem, w którym dorastał.

Lambert dziękował Bogu za to, że może zobaczyć to szczęście. Był świadomy tego, że tę tęsknotę może zaspokoić tylko spotkanie z rodziną. Sam niejednokrotnie tej tęsknoty doświadczył. I teraz odczuł tęskne ukłucie w sercu na myśl o swojej rodzinie. Tak musi być. Zaparkował na poboczu ulicy wzorem innych aut. Gdy zgasił samochód i wyjął kluczyki ze stacyjki, Tommy szybko wyskoczył z pojazdu, by wyjąć z małego bagażnika prezenty. Brunet został za kierownicą. Miał wątpliwości. Skrobał kierownicę, spoglądając co chwilę to na brązowe drzwi domu, to na lusterko wsteczne, w którym widać było blondyna. Lamberta ogarnęła trema, która towarzyszyła mu rzadko mimo wykonywanego zawodu. Zagrał już wiele ról, ale w roli niezapowiedzianego gościa jeszcze nigdy nie wystąpił. Co gorsze: tu nie mógł udawać. Czy reakcje wujostwa Tommy'ego Joe będą pozytywne? A może będą niezadowoleni? Po kryjomu będą wytykać mu, że mnie zaprosił. Albo będą czuć się niezręcznie przyjmując kogoś spoza rodziny... Przemyślenia przerwały otwierane drzwi. Nim zdążył spojrzeć w ich stronę, jego uszy wypełniły się dźwiękiem głosu przyjaciela.

- Pozwól, że opowiem ci historię. Pewien chłopiec od dziecka kochał święta. Lata upływały, a chłopiec stawał się mężczyzną. Zaczął zarabiać, pomnażać swój majątek. W końcu zaczęły się liczyć tylko pieniądze. Przez nie pokłócił się z rodziną, każde święta spędzał samotnie w swojej willi, a jego serce stawało się coraz twardsze. Do czasu, kiedy nie nawiedziły go trzy duchy Bożego Narodzenia. Przypomniały o magii świąt i odnowiły zamazane wspomnienia. Mężczyzna, teraz już staruszek, odnalazł w sobie chłopca i od tego czasu święta ponownie stały się dla niego najmilszym okresem w roku. - Zakończył, nachylając się w stronę Lamberta z uśmiechem odmalowanym na twarzy.

- Kim był chłopiec? - Spytał Lambert, któremu opowieść poprawiła humor. Domyślił się, że odnosi się ona do niego samego. Tommy jak zawsze potrafił właściwie ocenić jego humor.

- Ebenezer Scrooge. - Odpowiedział, kiedy Adam wyszedł z auta. Brunet zmrużonymi oczami popatrzył na blondyna, który wyjaśnił krótko sens historyjki. - Zamiast siedzieć w luksusowym aucie spędź wigilię z ludźmi. Ze mną. Nie zastąpię twojej rodziny, ale... - Nie zdążył dokończyć, gdyż w tej chwili Adam przytulił go mocno, wczepiając się w drobne ciało.

- Nie musisz. - Szepnął piosenkarz i zamknął oczy. - Bo jesteś jej częścią. - Wyznał, wdychając przyjemny zapach towarzysza. To samo zrobił Tommy Joe. On także poczuł znajome ciepło. Przyzwyczaił się już do bezpieczeństwa, jakie dawały silne ramiona. Teraz on sam je okazywał. Niestety, zbyt rzadko takie gesty powstawały między nimi. Ale za bardzo bali się zburzyć otoczkę przyjaźni i zrobić miejsce innemu uczuciu. I w tym momencie strach wziął górę. Tommy odkleił się od Lamberta i spojrzał na jego piękną pociągającą twarz.

- Zatem, Ebenezerze, posłuchałeś swego ducha i wybrałeś... Prezenty! - Zażartował, okazując ekscytację. Chciał wrócić do bagażnika samochodu, by razem z przyjacielem wypakować torby, ale ten uchwycił go za nadgarstek i porwał w przeciwną stronę. Tommy Joe ponownie wylądował na torsie Lamberta. - Och, co? - Zbuntował się i odgarnął kosmyki włosów zniesione na twarz przez wiatr.

- Ja też chcę ci opowiedzieć historię. Prawdziwą. - Dodał z uśmiechem, delikatnie odgarniając włosy, które krnąbrny wiatr cały czas zwiewał na twarz.

- To zapewne będzie jakiś melodramat. - Burknął sceptycznie gitarzysta, a Adam zaśmiał się na tę myśl.

- Obiecuję, że nie.

- Obiecaj, że nie zdążę zmarznąć nim usłyszę jej koniec. - Rzekł z uśmiechem Tommy, zapinając do końca kurtkę. Ręce Lamberta spoczywające na jego biodrach nieco mu w tym przeszkadzały, ale nie chciał ich zdejmować. Bliskość Adama równała się z bliskością, której ostatnio mu brakowało. Czerpał ją więc z każdego możliwego źródła, a że był nim tylko uczestnik „Idola”, wykorzystywał je do cna.

- Chodź wypakować bagaże. - Zaproponował, a Adam zabrał ręce. - A ty opowiadaj.

- Więc... Pewnego dnia rudowłosy nastolatek wrócił wcześniej ze szkoły. Był pewien, że rodziców nie ma w domu, więc szybko pobiegł do swojego pokoju i zasiadł do komputera. Zaczął wchodzić na zakazane strony. Oglądał filmy porno. - Wprowadził Ratliffa w temat. Kiedy doszedł do tego fragmentu, Tommy spojrzał na niego zaskoczony. - Gejowskie porno. - Dodał Lambert i właśnie wtedy Tommy Joe parsknął śmiechem.

- Prawdziwa historia, jasne... - Zwątpił, jednak słuchał dalej, podając Lambertowi cięższe torby.

- Nie przerywaj. - Zganił go brunet, przyjmując pakunki od przyjaciela. Kontynuował opowieść, pomijając pikantne szczegóły i starając się jak najbardziej skrócić opowieść. - Więc chłopak nie wiedział, że nie jest w domu sam. Jego ojciec, dyrektor firmy, nie poszedł tego dnia do pracy. Kiedy chłopak wrócił do domu, ojciec akurat czytał gazetę w kuchni. Słyszał, jak jego syn trzasnął drzwiami, więc poszedł do jego pokoju, myśląc, że stało się coś złego.

- I wielki finał. Chcę to usłyszeć. - Znów mu przerwał, oczekując typowego zakończenia takiej historii.

- Tommy, przestań. Ojciec zastał syna w niekorzystnej sytuacji. - Poinformował i tu zrobił długą pauzę, chcąc wytworzyć napięcie u słuchacza. Tommy oczywiście nie mógł doczekać się zakończenia. Spodziewał się kary dla chłopaka, był ciekawy jej rodzaju. Adam nie odezwał się nim nie doszli do drzwi frontowych domu. Namowy Tommy'ego były już podobne do nękania, więc skończył opowieść. - Ojciec uniósł brwi w zdziwieniu i popatrzył w wystraszone oczy syna, który zdążył już zamknąć przeglądarkę internetową. Powiedział tylko: wiesz, to twoja sprawa, czym się interesujesz. Nie wyciągnął żadnych konsekwencji. - Skończył opowieść, a blondyn popatrzył na niego krzywo.

- Który ojciec reaguje w ten sposób? - Spytał, nie rozumiejąc. Pomyślał, że ta historia nie może być prawdziwa.

Mój ojciec. Adam wspomniał w myślach swojego rodzica. To zdarzenie z jego życia przypomniało mu się, kiedy Tommy Joe opowiadał mu swoją historię. Nie wiedział, dlaczego to sobie przypomniał, ale chciał się tym podzielić z blondynem. I, przy okazji, dać nieco do myślenia.

- Wiesz, chyba nie jestem w stanie w to uwierzyć. - Rzekł, naciskając z trudem dzwonek. W każdej z rąk dzierżył mniejsze i większe torby, między innymi ze swoimi rzeczami. - Ale niech będzie. Jaki morał?

- Każdy sekret wyjdzie kiedyś na jaw. Ujawnia się zazwyczaj wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. - Rzekł tajemniczo.

Tommy zestresował się, kiedy to usłyszał. Nie mam czasu teraz zastanawiać się nad swoimi uczuciami. Odgonił od siebie czarne chmury i przeszedł do następnego pytania.

- A osoba? - Spróbował opanować zbyt szybkie tętno i odwrócił się w stronę drzwi.

- Musisz się domyślić. - Rzekł z uśmiechem, a muzyk prychnął właśnie wtedy, kiedy drzwi otworzył gospodarz domu.

Henry Ratliff przywitał się gorąco z bratankiem, Adamowi za to mocno uścisnął rękę, mówiąc, że miło mu gościć niezapowiedzianego gościa w domu. Ponoć taki gość zawsze przynosił szczęście. Lambert ocenił mężczyznę jako sympatycznego. Postawny mężczyzna lat około sześćdziesięciu miał miły, spokojny głos. Jego głowę pokrywały już siwe włosy, zakola były bardzo widoczne. Kiedy Tommy kładł prezenty pod wielką żywą choinką, Adam poznawał resztę rodziny czyli uroczą małżonkę Henry'ego – Klarę. Wynurzyła się z kuchni, kiedy usłyszała nieznajomy głos. Na obecność wokalisty w swoim domu zareagowała... Entuzjastycznie to za mało powiedziane.

- Któż to zawitał do naszego domu, Henry? - Zawołała, kiedy zobaczyła odwróconego do niej tyłem wysokiego bruneta. Muzyk zjawił się obok niej w jednej sekundzie, przez co krzyknęła przeraźliwie – wystraszył ją zachodząc od tyłu. W tym momencie Adam odwrócił się, a zza jego pleców wyjrzał siwowłosy mężczyzna. Kobieta rozpoznała twarz Lamberta i zdążyła tylko wykrztusić:

- O mój Boże! - Wskazała ręką, ale nagle jej oczy się zamknęły, a umysł stracił władzę nad ciałem. Zemdlała.

Zaokrąglone ciało w odświętnym różowym kostiumiku i fartuchu z naszywkami owoców nie runęło na podłogę, ale na Tommy'ego, który zdążył je złapać. Delikatnie położył ciotkę na podłodze i rozkazał wujowi przynieść zimny okład. Na szczęście nie było to potrzebne. Ciocia Klara ocknęła się tak szybko jak zemdlała. Klęczeli przy niej Adam i Tommy. Wujek Henry obserwował żonę, stojąc nad nimi.

- Śniło mi się, że jest tu ten chłopak z Idola. - Powiedziała powoli i rozejrzała się. Jej wzrok padł na bruneta, więc zamknęła je. - Boże, to ciągle sen. On tu jest... - Zaczęła kręcić głową, a Tommy spojrzał na Adama. Jego wzrok mówił jedno: ty i ta twoja sława... Adam tylko wzruszył ramionami. Za to w myślach cieszył się i jednocześnie śmiał z samego siebie.

- No i masz swoją pierwszą fankę. - Mruknął muzyk w stronę przyjaciela. - Ciociu, to nie sen. Adam jest tutaj naprawdę. To mój przyjaciel i chcę, żeby spędził z nami wigilię. - Wyjaśnił cioci, a ona podejrzliwie otwarła jego oko.

- Uszczypnij mnie. Inaczej nie uwierzę. - Rozkazała bratankowi, a on to uczynił. Pisnęła z bólu i zganiła go, że tak mocno ją uszczypnął. Nie chciała pomocy – sama szybko wstała i strzepnęła ze spódnicy pochodzące z podłogi okruszki.

- Miło mi panią poznać. - Rzekł Adam uprzejmie i wyciągnął rękę w jej stronę.

Kobieta niepewnie podała mu swoją dłoń, a Lambert starodawnym zwyczajem ucałował jej wierzchnią stronę. Pani domu zarumieniła się na skutek wyszukanych manier mężczyzny. Dotychczas myślała, że ten zwyczaj powitania już dawno wymarł. Wuj Tommy'ego obserwował tę scenę z głupawym uśmiechem. Uznał sytuację za zabawną. Wiedział, że kobieta z nieomal obsesyjną zawziętością ogląda wszystkie odcinki sezonu popularnego programu rozrywkowego. W tym roku szczególnie upodobała sobie tego uczestnika. Do obserwacji dołączył Tommy, który właśnie podczas tego incydentu przypomniał sobie, że ciocia Klara jest wielką fanką „American Idol”. Korzystając z okazji wyciągnął nieco informacji z sześćdziesięciolatka.

- Annie jeszcze nie dotarła? - Spytał cicho, uśmiechając się na widok zakłopotanego przyjaciela i zauroczonej cioci.

- Nie. Nie odbiera telefonu. - Odpowiedział tym samym tonem krewny.

- Pojawi się. Nie pierwszy raz robi taki numer. - Pocieszył starszego Ratliffa Tommy i położył rękę na jego ramieniu.

- Na pewno. Dobrze, że przyjechałeś, Tom. - Henry spojrzał na blondyna, a ten posłał mu entuzjastyczne spojrzenie. - Nie sądzisz, że powinniśmy ich już rozdzielić? - Zaproponował senior i na tę propozycję oboje się zaśmiali.

Wkroczyli do akcji, łącząc swoje siły. To było prawdziwe ratowanie gwiazdki, a raczej wieczerzy wigilijnej. Tommy zajął się uwalnianiem przyjaciela od pytań Klary, a wujek miał za zadanie zagonić małżonkę z powrotem do kuchni. Jako że w domu była obecna tylko jedna kobieta, wszyscy zaangażowali się w nakrywanie do stołu. W roli siostry Tommy'ego świetnie odnajdywał się Adam, który, zadowolony z faktu, że nie przypadła mi rola bezczynnego gościa, zajmował się rozkładaniem talerzy i sztućców na wielkim stole. Mężczyźni kursowali między kuchnią a salonem, nosząc półmiski z różnymi potrawami. Kiedy skończyli przygotowania, starsi zasiedli przy stole, a młodzi wyszli na zewnątrz i objęci z powodu zimna wpatrywali się w niebo, oczekując. Jeden czekał na pierwszą gwiazdkę, a drugi – na wiecznie spóźnioną siostrę.




piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 50 - Znasz mnie - znam cię

Przed wami okrągły pięćdziesiąty odcinek. Aż się dziwię, że do niego dobiłam i że wy dobiliście :D
Mało dziś będzie o moim Tommy'm, ale jako że zbliżają się święta, mam dla was wątek rodzinny. Jakbym się spóźniła z następnym materiałem, to już teraz życzę wam wesołych, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia i pięknych prezentów pod choinką głównie w postaci biletów na koncert pana A.L.
Oliwia Glamberts Forever Jestem pełna podziwu, jak moje fanfiction wpływa na was. Nie sądziłam, że takie coś w ogóle może się wydarzyć. Kreując tę historię w głowie myślałam: ech, chciałabym stworzyć tak genialną historię jak Marona (autorka Piaskowego Gołębia i Klatki Dla Kolibrów – polecam, bo to moja królowa). Może ktoś by to czytał i przez to mógł się oderwać od codziennej rutyny. Więc dziękuję, podnosicie mnie na duchu. Co do pytania, skąd tyle wiem, o mojej parze... Nie bez powodu podkreślam że to moja para. Prawdziwy Adam Lambert i Tommy Joe Ratliff mają nie wiele wspólnego z tymi z opowiadania. Tylko najważniejsze fakty to... Fakty. To jest fanfiction, Oliwio, więc tworzę tutaj fikcję, która łączy moich idola/idoli. To, co wiem o Adamie, wplatam w opowiadanie, a to, czego nie wiem, wymyślam. Jeśli nie znasz Adama osobiście i nie jesteś w gronie jego najbliższych osób, nigdy nie dowiesz się, co jest prawdą, a co fikcją. Mam nadzieję, że odpowiedź cię zadowala.

Enjoy the story :*

Rozdział 50
Znasz mnie – znam cię

- Twój notes. - Adam wszedł do kuchni akurat wtedy, gdy Tommy zalewał herbatę. Zapach grzanek wypełnił jego nozdrza, kiedy położył zeszyt w rogu stołu. - Moje grzanki. - Uśmiechnięty usiadł przy stole, wyciągając rękę w stronę pieczywa. Już miał go dotknąć, kiedy usłyszał ostrzeżenie.

- Uważaj, oparzysz się. Lepiej weź przez chusteczkę. - Rzekł spokojnie Tommy Joe, stawiając przed brunetem jego ulubiony kubek z logo firmy Apple. - Skoro jedziesz do San Diego, mógłbyś podrzucić mnie do wytwórni. Długo będziesz u rodziców?

- Myślę, że nie. Muszę wziąć resztę ciuchów, położę prezenty pod choinką. Muszę porozmawiać z mamą. Nie odezwałem się do niej po kłótni. Myślę, że Neil też nie wie dokładnie, co się stało. - Rzekł ponuro, chuchając na połówkę tosta, by szybciej ostygł. - Dlaczego chcesz jechać do wytwórni? Przecież dziś wigilia. Ktoś tam dzisiaj pracuje? - Wrócił do tematu wspomnianego przez Ratliffa. Dotychczas brunet myślał, że blondyn już zaczął świąteczne wakacje.

- Jest tam kilku pracoholików. Muszę odebrać od szefowej wynagrodzenie za trasę – wymarzone referencje. Dzięki temu będę mógł rozpocząć karierę jako gitarzysta, tak myślę. No i jeszcze mam ostatnie teksty do oddania. Tak dużo spraw jeszcze jest niezałatwionych... Obawiam się, że nie zdążymy dojechać do Sacramento na czas.

- Zdążymy, obiecuję. Najwyżej... Przekroczymy trochę dozwoloną prędkość. - Odpowiedział żartobliwie wokalista, przegryzając grzankę. - Boże, co sprawia, że one są tak dobre? - Westchnął, kończąc trzecią porcję.

Tommy tylko patrzył, grzejąc ręce o kubek. Nie był typem głodomora. Nigdy nie jadł śniadania. Po wstaniu z łóżka nie miał co ze sobą zrobić. Gotował. Zazwyczaj wyrzucał potrawę nim zjadł ją do końca. Dlatego też teraz cieszył się, że może komuś przygotować posiłek i ten ktoś to doceni. Obserwował z ukrytą radością Adama, który w milczeniu spożywał posiłek. Nigdy wcześniej nie doceniał dzielenia z kimś mieszkania. Nawet Carmen, jedząca jego śniadania, nie wywoływała w nim takiej radości. Ona nie jadła tak śmiesznie jak Adam. Piosenkarz najpierw obgryzał skórki, a dopiero potem smakował miękki środek kanapki. Miał w zwyczaju powąchać napój zanim go wypił. Najpierw wdychał nęcący aromat zawsze ziołowej herbaty, dopiero potem powoli upijał. Zawsze ostrożnie, żeby się nie oparzyć. Tommy samemu sobie się dziwił, że dostrzega takie detale. Może robię to z nudów? A może... Może po prostu mnie to fascynuje? Zestresował się, myśląc o tym. Ten element osobowości Lamberta nie był jedynym, jaki go fascynował. Już wcześniej blondynowi zdarzało się, że przyłapywał się na takich szczegółach. Zawsze potem starał się odsunąć takie myśli jak najdalej od siebie. Zrobił to i teraz. Wstał od stołu i z ponurą miną odstawił pusty już kubek do zlewu. - Skończyłeś już? Możesz wziąć kilka na drogę. - Rzekł obojętnie i wziął od przyjaciela brudny talerz nim ten zdążył przytaknąć.

- Ta-ak. Dzięki. Tak zrobię. Śniadanie było pyszne... Jak zwykle. - Rzekł wstając. - Pomóc ci w zmywaniu? - Spytał, kiedy Tommy zaczął wkładać naczynia do zmywarki.

- Nie ma w czym. Opłuczę tylko kubki z fusów i po kłopocie. - Odparł Tommy, kryjąc pochmurny nastrój. Starał się nie patrzeć na Lamberta. - Ile minut zajmie ci przygotowanie się do drogi?

- Pół godziny? Zrobię sobie make-up i ułożę włosy. - Przeczesał dłonią swoje czarne kosmyki i oparł o futrynę drzwi. Mierzył wzrokiem Ratliffa, który zastygł w bezruchu przy zlewie, zastanawiając się nad czymś. Obserwował, jak ten obraca się w jego stronę, następnie mierzy ze spokojem jego atletyczne ciało i skupia się na twarzy.

- A może... Nie maluj się dzisiaj? Daj swojej twarzy odpocząć od podkładów, pudrów i cieniów. - Zaproponował beztroskim tonem. W głębi duszy zależało mu na tym. Naturalna twarz Adama była piękna. Nie miał żadnego powodu, by zakrywać ją maską.

- Dlaczego? - Spytał z zainteresowaniem Lambert, podchodząc bliżej. Tym razem oparł się o szafki tuż obok zlewu, do którego lała się cienkim strumieniem gorąca woda. - Myślisz, że w makijażu nie spodobam się twojej rodzinie? - Ujawnił pierwszy powód, jaki przyszedł mu do głowy. Nie spodziewał się innego, gdyż samemu Tommy'emu nie powinien zwyczaj Lamberta przeszkadzać – przecież sam się malował.

- Nie, nie chodzi o to. Po prostu... Twój naturalny wygląd jest lepszy od jakiejkolwiek maski. Nie powinieneś go ukrywać. - Poradził przyjacielowi i zabrał się z powrotem do mycia naczyń. Zawstydził się tym, co powiedział, ale Adam upewnił go, że nie powinien tego robić.

- Skoro tak mówisz... - Adam umieścił swoją dłoń między jego dłonią a kranem. - W takim razie uwinę się w nie więcej niż piętnaście minut. - Oznajmił z uśmiechem i prysnął wodą prosto w twarz blondyna, który zmarszczył nos i zamknął oczy. Lambert zaśmiał się, widząc ten grymas. Nim blondyn zdążył wydać kontratak, jego przyjaciel się już ulotnił.

***

Dom rodzinny. Budynek, w którym człowiek spędza całe swoje dzieciństwo. Dom - gniazdo, które człowiek kiedyś opuszcza, by założyć nowe, własne. By zacząć samodzielne życie. Do domu zawsze się powraca. Człowiek zawsze powinien wracać do niego z ciepłem na sercu. W takim razie dlaczego ja czuję tylko smutek i żal? Chłód i nieprzyjemny ucisk organu pompującego krew - przede wszystkim to teraz odczuwał. Nie jestem tu już mile widziany... Stał przed budynkiem w takiej odległości, by móc objąć go całego wzrokiem. Bał się wejść. Bał się, że zobaczy ojca, który obdarzy go złowrogim, pogardliwym spojrzeniem. Dobrze zrób to. Zrobię to. Powiedział sobie w duchu, zachowując zimna krew.

Długo mocował się z zamkiem, po czym stwierdził, że zawsze zakluczone drzwi dzisiaj są otwarte. Czekali na niego? Wewnątrz zdjął buty i kurtkę i rozejrzał się po salonie. Poczuł nęcący zapach cynamonu. Wystrój domu był już w pełni świąteczny. Wielkie czerwone skarpety wisiały nad kominkiem, a choinkowe światełka iskrzyły się kolorowo. Skierował się w tamtą stronę. Bezgłośnie podszedł do tradycyjnie żywego drzewka i z dużej torby, którą miał ze sobą, wyjął kolejno trzy pudła w różnych rozmiarach zawinięte w świąteczny papier. Do każdego pakunku przyklejona była karteczka z imieniem. Prezenty ułożył pod choinką i wstał z kolan, obserwując, jak podarki wyglądają z pozostałymi, które już wcześniej ktoś tam położył.

Kolejnym punktem w programie bruneta było wypełnienie skarpet brata i rodziców słodyczami. Wypakował więc resztę zawartości torby i umieścił dwie wielkie garście rozmaitych słodyczy w każdej skarpecie. W każdej z trzech. Czwartą zostawił pustą. Czwarta była jego. Jedyna, która miała inny kolor. Pogłaskał zielony materiał, wspominając wydarzenia z poprzednich świąt. Zamknął oczy, żałując, że w tym roku nie poczuje rodzinnej magii, jaka była z nim zawsze w tym czasie. Nawet Tommy nie był w stanie tego zastąpić.

- Adam? Więc jednak spędzasz święta z nami? Myślałam, że już nie przyjedziesz... - Leila zauważyła go przypadkiem, idąc do spiżarni po mąkę. Obecność Adama ucieszyła ją jak nigdy wcześniej. A więc jest. Mój syn wrócił do domu. Uśmiechała się przez łzy, ale gdy Lambert odwrócił się w jej stronę, radość zgasła.

- Nie, mamo. Nie będzie mnie na wieczerzy. Ja... Przyjechałem tylko po resztę rzeczy. - Spojrzał na matkę z miną winowajcy. - Położyłem prezenty pod choinką. - Naprawdę mi przykro, mamo. - Rzekł, rozkładając ręce. Leila wykorzystała ten moment i wtuliła się w jego szeroki tors. Wiedział, że tęskniła za nim. On też tęsknił.

- Nie powinno tak być. Rodzina zawsze powinna być razem. - Próbowała się rozzłościć, przeciwstawić. Chciała nawet rozkazać mu zostać na wigilię, ale wiedziała, że nic nie może zrobić. Czas, kiedy mogła na niego wpływać i rozkazywać, już dawno minął. Mimo to ona wciąż widziała w Adamie małego brzdąca z rudymi włosami i piegami na nosie.

- Wiem, mamo. Wiem, że zawsze mogę na was liczyć tak jak wy możecie liczyć na mnie. Ale teraz...

- Rozumiem, synku. Wszystko rozumiem. Może... Dam ci już prezenty. Nie wiem nawet, gdzie teraz mieszkasz, więc nie mogę ci ich zawieźć ani cię odwiedzić. - Stwierdziła ze smutkiem, kiedy Adam nagle zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Włożył rękę pod klapę marynarki i namacał w kieszeni papier. Następnie podał matce kilka złożonych kartek.

- Tu jest adres. - Rzekł, kiedy wzięła od niego papier.

- Co to jest? - Spytała, domyślając się. Spróbowała rozwinąć podarek, ale Adam położył rękę na jej dłoniach.

- List. Później przeczytasz. - Uśmiechnął się, kiedy spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami. Teraz sobie przypomniała. List. Oczywiście! Jak mogłam się nie domyślić.

- Nie piszesz ich często. Spędzisz święta z tym chłopcem? Przez niego nie przyjechałeś do domu na czas.

Jesteś zbyt domyślna, mamo. - Rzekł z zażenowaniem. Nie takiej reakcji się spodziewał. Nie zniechęciła go ona jednak do opowiedzenia o tym, co go teraz najbardziej zajmowało. - Zaprosił mnie na święta do siebie. Może nie czuję się z tym komfortowo, ale... Jestem szczęśliwy, mamo. Szczęśliwy jak cholera. - Nie mógł się powstrzymać przed zdradzeniem najgłębszych uczuć. Kiedy jednak dokończył zdanie, nieoczekiwanie dostał lekkiego klapsa w policzek.

- Nie klnij. To nieładnie. - Kobieta pohamowała go. Mimo iż miał już dwadzieścia sześć lat, wciąż czuła się w obowiązku pilnowania go przed złymi nawykami. Już za chwilę przytuliła go ponownie, zobowiązując się trzymać kciuki za spełnienie w nowej miłości.

- Odwiedzę was po świętach. Wtedy odbiorę prezenty. Wiesz, że gdybym wziął je teraz, odpakowałbym je zaraz po wyjściu z domu. - Wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.

Niezmiernie się cieszył, że znowu widzi matkę, ale jego wewnętrzne ja wciąż szukało ojca, obawiając się, że za chwilę znów zostanie wyrzucony z domu. Chciał już opuścić dom – uciec niczym spłoszona sarna przed kłusownikiem, ale matka cały czas utrzymywała go w tym samym miejscu, wprowadzając rozmowę na nowe tematy. Uspokoiła go, że Eber pojechał na chwilę do firmy. Zrzędziła, że ojciec rodziny nawet w wigilię nie daje sobie chwili wytchnienia w zarządzaniu wielką korporacją. Adam domyślił się, że jak w każde święta tak i tym razem dostała taką samą odpowiedź. „Leila, ta firma to moje dzieło. Moje dziecko. Zostawiłabyś swoje dziecko na pastwę losu?” Każdorazowo to stwierdzenie wywoływało burzliwą dyskusję, ale wpływ „magicznego czasu” powodował, że żona zawsze ulegała w tej kłótni o nic. Ostatecznie na każdej wigilii byli zawsze razem. Kiedy matka wspominała synowi o jego bracie, brunet bardzo się zafrasował. Neil został poinformowany, że w tym roku nie będzie bił się z Adamem o to, kto ma rozdawać prezenty. Młodszy o trzy lata od Adama Neil zamiast zareagować optymistycznie na wieść, że dostał „dobrą fuchę”, odizolował się od rodziców i w zaciszu własnego pokoju komponował muzykę albo tylko grał na keyboardzie usłyszane gdzieś melodie.

Piosenkarz od razu domyślił się, o co chodzi. Adam zawsze był pewnym rodzajem autorytetu dla brata. Zawsze mieli ze sobą doskonały kontakt, ale z powodu programu i związanego z nim wyjazdu, nieoczekiwanie się on urwał. Lambert domyślił się, że Młody – jak go nazywał – musi czuć się trochę zagubiony. Faktem było, że nikt nie może nikogo wiecznie prowadzić za rączkę. I o ile Adam uświadomił to sobie sam i wybrał własną drogę, o tyle Neila musiał uświadomić ktoś inny. A kto jest lepszy od rodzonego brata?

- Dobrze, mamo. Porozmawiam z nim. Chociaż wiesz, że jest uparty jak ja. Mogę nic nie wskórać. - Zastrzegł na wstępie Lambert. Nic nie obiecywał – jak zwykle. Kiedy próbował dogadać się z Neilem, jakoś zawsze mu się udawało. Mimo to wierzył w siłę „zapeszenia” i wolał dmuchać na zimne.

Oddalając się od wdzięcznej matki, pokonał schody i wszedł bez pukania do pokoju Neila. Nie było go tam. Porozrzucane kartki i otwarte zeszyty do nut szpeciły biurko. Po podłodze walały się ubrania. Adam podniósł podejrzliwie brew i powoli skierował wzrok w kierunku drzwi do własnego pokoju. Czyżby był u mnie? W głowie tlił mu się niecny plan. Nie czekał, by go zrealizować. Z hukiem nacisnął klamkę i wparował do sypialni podczas gdy nieświadomy obecności starszego brata w domu Neil wylegiwał się na wygodnym łóżku. W tej chwili Młody podskoczył w strachu, a na jego twarzy odmalowało się rozdrażnienie tym większe, im więcej słów Adam wypowiedział na przywitanie.

- Nie było mnie kilka tygodni, a ty już przywłaszczyłeś sobie mój pokój? Wiesz, że tylko ja mogę się wylegiwać na moim łóżku. Spadaj! - Prędko rzucił się na łóżko, jednak refleks Neila pozwolił na szybkie usunięcie się z pola zagrożenia. Przesunął się na lewą część łóżka, kiedy Adam zajął jego prawą stronę. Leżeli tak razem kilka minut, oboje w milczeniu.

- Słyszałem, że wyprowadzasz się na stałe, więc się przyzwyczajam do nowego lokum. - Zaczął Neil, by jakoś zacząć rozmowę. Cały czas patrzył w jeden punkt na suficie, bawiąc się palcami swoich dłoni splecionych na brzuchu.

- Słyszałem, że unikasz rodziców od czasu imprezy, którą dla mnie zorganizowali. - Adam także leżał na wznak, ale teraz odwrócił głowę w stronę brata, by poznać jego reakcję. - Co się stało?

- Powiedz, czy się wyprowadzasz na stałe. Chcę wiedzieć. - Rzekł młodszy ostrym tonem, podpierając się na nadgarstku.

- Myślę, że tak. Zabieram dzisiaj resztę rzeczy. - Odpowiedział spokojnie piosenkarz, unikając wzroku Neila.

- A więc wszystko się stało. To przez ojca, tak? Ja wiem. Mam mi o wszystkim opowiedziała. Wiesz, że on się myli! I mimo to dajesz się wyrzucić z domu. To w takim razie ja też się wyprowadzę.

- Neil, posłuchaj mnie. To nie jest wina ojca, matki, czy nawet twoja. To niczyja wina. Ja po prostu podjąłem taką decyzję. Kłótnia nie miała z tym nic wspólnego. - Spróbował wytłumaczyć łagodnie młodszemu bratu sytuację w domu, ale kiedy teraz widział, jak Młody patrzy na niego z góry, stojąc na środku pokoju zadufany w sobie, Adam uznał swoje zadanie za trudniejsze niż zwykle. Mimo to podjął tę próbę po kolejnym wywodzie Neila.

- To wytłumacz mi to. Wytłumacz, dlaczego, od kiedy wróciłeś, nikt do nikogo się nie odzywa? Dlaczego, kiedy tylko wspominam o tobie ojcu czy matce, natychmiast zmieniają temat? Te święta to nie są prawdziwe święta. To jakaś szopka. Bez ciebie wszystko jest na pokaz. - Przyznał z wyrzutem i usiadł na łóżku plecami do brata.

Adam milczał chwilę. Te wiadomości z opóźnieniem dochodziły do jego świadomości. Wyobrażał sobie, jakie będą konsekwencje jego odejścia, ale one musiały się kiedyś wydarzyć bez względu na to, z jakiego powodu. On podjął tylko decyzję. Wybrał własną drogę. Chciał, żeby go wspierali, ale ojciec nie okazał wsparcia. Wydawało się, że to głowa rodziny wywołuje napiętą atmosferę, ale pozostali ją podsycali próbując na siłę przyswoić sobie nawzajem, że Adam nie będzie już osobą codziennie krzątającą się o domu po powrocie z teatru; domownicy nie zobaczą go już wykłócającego się o łazienkę, bo musi mieć lustro, by ułożyć włosy, czy też przedrzeźniającego młodszego brata podczas spożywania śniadania. Skoro Adam pogodził się z konsekwencjami swojej decyzji, oni też będą musieli. Może i zajmie im to więcej czasu niż mnie, ale w końcu wszystko wróci do normy. Powiedział sobie optymistycznie i zsunął się z łóżka tak, by mógł usiąść obok brata.

- Prędzej czy później ty też wybierzesz samodzielność. Każdy ją wybiera. Moja przepustką do samodzielnego życia jest „American Idol”. Wierzę, że i ty swoją znajdziesz, braciszku. Wiesz, że kiedy ktoś zaczyna podążać własną ścieżką, zawsze zostawia coś lub kogoś za sobą. Ale to wcale nie oznacza, że do tego kogoś lub czegoś nie wraca.

- Nie wiem tylko, dlaczego mówisz to mnie. Powiedz to mamie i tacie. To oni zachowują się jakby mieli żałobę. - Oburzył się Neil. Skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na podłogę pokrytą szarą wykładziną. Usłyszał Adama, który zaczął się śmiać, więc spojrzał na niego zdziwiony.

- Właśnie dlatego cię kocham. Bo jesteś moim najlepszym, najmądrzejszym braciszkiem! - Przytulił się do niego, obejmując wokół brzucha.

- No weź się. Chyba brakuje ci faceta, wiesz? - Próbował uwolnić się z kleszczów, ale piosenkarz był na tyle silny, by to uniemożliwić.

- Od czego ma się brata, hahaha... - Zaśmiał się starszy Lambert. Śmiałym gestem zaczął grę, w którą bawili się od dzieciństwa.

Wymieniali się wspólnie docinkami, próbowali obezwładnić się nawzajem. Był to rodzaj walki. Blokowali nawzajem swoje ruchy, nie wymierzając ciosów. Taktykę udoskonalali od dzieciństwa. Teraz oboje byli już dorośli – bitwa osiągnęła najwyższy poziom trudności. I tym razem jak za każdym poprzednim Adam dał młodszemu wygrać. Zablokowanie jednocześnie rąk i nóg przeciwnika oznaczało wygraną. Nagrodą dla zwycięzcy było wypowiedzenie ostatniego najgorszego docinka. Nie od razu Neil wymyślił obraźliwą treść. Adam już dawno zauważył, że z czasem stają się one coraz łagodniejsze. Ale nadal ciekaw był kolejnego kreatywnego pomysłu brata.

- Wygrałem. Jak zawsze. - Rzekł triumfalnie Neil, siedząc okrakiem na bracie.

- Okej, dawaj. Co nie zabije, to wzmocni. - Zaśmiał się, zakrywając ręką oczy i przygotowując się na obelgę.

Młodszy mężczyzna niespodziewanie puścił go. Odbił się od torsu Adama, by wstać. Kiedy powrócił do pozycji stojącej, drugi zaskoczony zmierzył go wzrokiem. Jego młodszy brat nigdy nie zrezygnował z okazji okazania uszczypliwości. Tym razem jego twarz nie była twarzą małego cwaniaka. Młodszy Lambert miał na języku słowa, które miały na celu zbić piosenkarza z pantałyku.

- Mam nadzieję, że facet, dla którego poświęcasz nasze święta, jest ciebie wart. - Rzekł zagadkowo i podał rękę bratu, by pomóc mu wstać.

- Ty... Wiesz? Ale skąd? - Rzekł Adam onieśmielony. Pierwszy raz poczuł się tak przed obliczem brata. Był przyzwyczajony do odwrotnej sytuacji. Teraz poczuł się zagrożony jak człowiek, którego wszystkie sekrety wyszły na jaw.

- Znasz mnie, ale ja też ciebie znam, Adam. Wiem, kiedy jesteś zakochany, a nie często ci się to zdarza. Jak chcesz, mogę pomóc ci w pakowaniu. - Zaproponował po uprzednim porozumiewawczym mrugnięciu okiem.

Nie był dobry w rozmowach o miłości, więc zmienił temat. Przez lata przyglądał się Adamowi, próbował go nawet naśladować, brał przykład. Czasami jednak Adam znikał nie mówiąc nic nikomu. Jednego razu wracał do domu bardzo późno chociaż próby w teatrze nigdy nie trwały cały dzień, nawet generalne. Zdarzało mu się wychodzić, kiedy rodzice kładli się spać. Pewnego razu Neil wyszedł za nim w ciemną noc. W obszernej bluzie z wielkim kapturem był nie rozpoznawalny. Wtedy Adam znikał szybko w następnych uliczkach, zatrzymał się dopiero w Czwartej Alei. Ktoś czekał tam na niego. Mężczyzna. Wtedy brunet z uśmiechem powitał nieznajomego Neilowi człowieka. Podszedł do niego i gorąco pocałował. Neil nie mógł na to patrzeć, więc oparł się tylko o zimną ścianę i czekał. Na co? Na wyjaśnienie? Usłyszał tylko, że idą do Brass Raila. Młody słyszał tę nazwę kilka razy w życiu. To był pub. Nie byle jaki. Pub dla gejów. Od tamtej pory sam dopowiadał sobie historie do niewyjaśnionych zniknięć byłego aktora.

Adam stał osłupiały jeszcze przez chwilę. Neil uznał tę ciszę za zgodę. Przyniósł ze swojego pokoju obszerna torbę i pakował to, co wokalista mu podawał. Były to głównie ubrania. Brunet tymczasem zagłębił się w swoim własnym myślowym światku. Jego myśli tym razem krążyły wokół rodziny.

Neil nigdy się tak nie zachowywał. Czyżby wydoroślał? Doszedł do wniosku, że nawet tak krótka przerwa, jaką było kilka miesięcy spędzonych na udziale w programie telewizyjnym, zmieniła wiele nie tyle w życiu Adama, co Neila. Wokalista zawsze umiał się przystosować: znajdował własne sposoby na oswajanie się z nowymi sytuacjami, także sam wyznaczał sobie kolejne cele. Młody zawsze za kimś podążał. Miesiące, w których był wolny od obecności starszego brata, sprawiły, że dokładnie zastanowił się nad swoim życiem. Tak jak Adam, on też chciał czegoś więcej. Jemu także marzyła się kariera muzyczna, ale w innym kierunku. Starał się zaistnieć na rynku jako producent, menadżer, kompozytor. Wysyłał podania do każdej wytwórni muzycznej. W końcu dostał posadę asystenta realizatora dźwięku i był z tego bardzo zadowolony.

Adam dowiedział się tego wszystkiego podczas pakowania ciuchów. Z jednej strony żałował, że minęły go tak ważne wydarzenia jak realizacja marzeń brata, a z drugiej cieszył się, że swoją nieobecnością wpłynął na jego poważne decyzje. Kiedy skończyli pakowanie, Adam przytulił Neila. Przyznał, że jest z niego dumny. Potem zeszli do salonu. Adam dzierżył w dłoni obszerną torbę z resztą rzeczy. Akurat w tym momencie ich ojciec wyszedł z przedpokoju. Podeszli do siebie i zamilkli. Eber czekał na jakiekolwiek słowa starszego syna, ale Adam nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Sądził, że to senior powinien zacząć. Przeprosić. W tej chwili Neil usunął się z „pola bitwy” i uciekł po cichu do kuchni. Zostawił ich samych. Wiadomo było, że mają sobie coś do powiedzenia – niekoniecznie miłego.

- Cześć, tato. - Zaczął obojętnie brunet. Nie czekał na odpowiedź. Wyciągnął z kieszeni klucze i dowód rejestracyjny samochodu ojca. Szybko oddał mu rzeczy i poprosił o swoją własność.

- No tak. Samochód. Trudno będzie mi się odzwyczaić. - Ojciec oddał mu klucze i dokumenty od Maserati z widocznym żalem. Nadal nie wiedział, jak doprowadzić do tematu ostatniej rozmowy, która zakończyła się podwyższonym tonem i trzaśnięciem drzwi. Długo milczał, więc Adam stwierdził, że nie maja sobie nic więcej do powiedzenia i wyminął go, kierując się w stronę wyjścia. - Adam? - Zdobył się na odwagę, by go zatrzymać. Młody Lambert odwrócił się pełen nadziei. Wyczekiwał upragnionych słów, ale nie usłyszał ich od ojca. - Życzę ci udanych świąt. - Powiedział niepewnie, walcząc ze sobą. Wiedział, że stać go na więcej. Ego okazało się zbyt wielkie. Spuścił wzrok, kiedy mina syna zmieniła się w odważną i surową.

- Na pewno takie będą. - Zgodził się. - Ja życzę ci odpoczynku. Chociaż rodzinne grono będzie w tym roku niepełne. Może kiedy mnie w nim zabraknie, zrozumiesz, że w życiu nie liczą się tylko pieniądze. - Rzekł na pożegnanie i zniknął za drzwiami.

Te słowa były trudne do wypowiedzenia. Adam wiedział, że bolały. Nie tylko ojca, ale i jego. Idąc w stronę samochodu otarł pojedynczą łzę, która pojawiła się w kąciku oka. Uśmiechnął się na myśl, że posłuchał rady Ratliffa. Inaczej miałby teraz rozmazany makijaż. Wrzucił torbę na tylne siedzenie sportowego samochodu, który zaparkowany był na poboczu ulicy.


Jaki byłem głupi. Ma zbyt duże ego, by przyznać się do błędu. Jest zbyt pyszny. Ocenił ojca piosenkarz, który sam pokutował za popełnione grzechy. Miał nadzieję, że Eber uświadomi sobie sobie, że życie nie polega tylko na rozsądku i robieniu tego, co słuszne. Najważniejsze są odczucia, doświadczenia, ważny jest każdy dzień, w którym człowiek czuje się szczęśliwy, a nie myśli, co byłoby lepsze dla jego przyszłości, portfela, wygody, bezpieczeństwa. Kiedy człowiek myśli o tylu rzeczach naraz, nie jest szczęśliwy, a jeśli on sam nie jest szczęśliwy, to jak mają być szczęśliwi jego najbliżsi? Ktoś musiał położyć temu kres. To Adam postanowił uświadomić ojcu, że ważne są też marzenia. Chciał mu to udowodnić przez spełnienie własnych i ciężko na to pracował. Kariera i miłość - tylko na tym skupiał teraz swoją uwagę. Nic nie mogło mu przeszkodzić - przecież wierzył w siebie.

piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 49 - Sekrety twoje i moje

Kto używa twittera? Wspominałam już, że prowadzę konto i udostępniam tam linki do odcinków. Są tam także moje niekoniecznie dotyczące bloga przemyślenia i odczucia.
Chętnych zapraszam https://twitter.com/AnnaGlambert1
W jednym komentarzu padło pytanie czy wybieram się na koncert Adama Lamberta w Warszawie. Bardzo bym chciała, niestety nie zależy to ode mnie. Jeśli załatwię sobie transport (nie pociąg) to na pewno przybędę do Torwaru. Ech... Negocjacje z rodzicami – skąd ja to znam.
Mam prośbę do Was. Dodajecie komentarz a nie macie konta – podpisujcie się imieniem, nazwiskiem lub jakimś glamtastycznym pseudonimem. Gdyż czasami odpisuję na komentarz i nie wiem kompletnie, do kogo się zwracam. Z góry dzięki :*
A teraz pora na odcinek :D

Sekrety twoje i moje

- Adam...

- Adam...

- Adam...

Słyszał swoje imię już milion razy, ale nigdy nikt nie wypowiedział go tak dźwięcznie. Tommy. Niski zmysłowy głos, a jednak tak dźwięczny.

- Adam...

Tak, mów do mnie. Wymów moje imię nieskończoną ilość razy. Chcę, żebyś je powtarzał.

- Adam...

Dźwięki nachodziły na siebie aż w końcu z miliona takich samych słów zlepiło się jedno wielkie echo. Stało się chaosem, szumem, krzykiem szkodliwym dla uszu i głowy.

- Tommy, przestań! - Krzyknął na całe gardło, jednak wokół siebie nie ujrzał nikogo.

Pokój oświetlały tylko kostki gitarowe zasilone energią światła dziennego. Adam leżał na łóżku na wznak. Patrzył tępo w sufit, myśląc o śnie. Tak, to był tylko sen. Nie było go tu, nie przyszedł. Byłem sam, a jednak z nim. Zwykle nie miewał snów. Kiedy się zdarzały, wróżyły coś złego. Krzyk... Rozluźnił mięśnie i przewrócił się na bok, przodem do kolorowej ściany. Mimowolnie pomyślał o Tommy'm i zapragnął go zobaczyć. Ale przecież nie mógł tam iść. Nie mógł ujrzeć anioła pogrążonego w sennych marzeniach. Bał się.

Usiadł na łóżku niezdolny do ponownego zaśnięcia. Nie wiedział, co robić. Bezczynnie rozglądał się po pokoju. Mimo iż umeblowany, wydawał mu się pusty. Jednoosobowe łóżko, komoda, w której nie zdołał pomieścić wszystkich ubrań. Reszta rzeczy leżała w walizkach w kącie pokoju. Dywan – czerwony jak krew – komponował się z jedną ze ścian. Nocna szafka... Jeszcze nie zdążył z niej skorzystać. Włączał tylko lampę, która na niej stała. Wcześniej nie obchodziło go, co się znajduje wewnątrz mebla, a teraz poczuł się zaintrygowany. Otworzył jedną z szuflad. Jego oczom ukazał się klej w tubce i dwie kostki gitarowe. Czyżby odpadły od ściany? Wziął jedną w kolorze jaśminu i przyjrzał się jej. Nie zobaczył nic szczególnego. Dopiero po odwróceniu strony zaciekawił się. Kostka była pokryta klejem, ale pod warstwą zaschniętej mazi znajdował się ledwie widoczny napis.

- Nadzieja. - Odczytał hasło.

Co to oznacza? Nie rozumiał, dlaczego na kostce znajduje się to słowo, ani dlaczego zostało ono ukryte pod klejem. Czy to jakaś zagadka? Wyjął z szuflady drugą kostkę i odczytał słowo zapisane na plastikowej blaszce koloru turkusu.

- Miłość. - Jak tylko ta informacja doszła do jego mózgu, połączyła się z jedną osobą. Zakotłowało mu się w sercu, więc zamknął oczy. Przedmiot wyleciał mu z rąk wprost do szafy. Zacisnął pięści, a następnie odetchnął głęboko, rozluźniając je. - Popadasz w paranoję, Adam. - Spróbował się uspokoić, zajmując czymś ręce. Mimo próby racjonalnego myślenia umysł ciągle podpowiadał mu: Jesteś zakochany, zakochany, zakochany... Jak głos ze snu. 

Bez namysłu otworzył drugą szufladę. Było tam pełno kartek z niedokończonymi tekstami piosenek lub pojedynczymi myślami spisanymi gdzieś w pośpiechu. Na czubku stosu leżał duży zeszyt formatu A4 oraz kilka długopisów. Lambert wziął go do ręki. Spodziewał się znaleźć w nim prywatne zapiski, ale notes był pusty. Tylko pierwsza strona była wyrwana, ale nie cała. Skrawek kartki został. Był zapisany.

Miłość zagadką, 
pożądanie tajemnicą,
to wszystko jest w tobie.

Takie zdanie widniało w rogu skrawka. Zaintrygowało go. Wpatrując się w pochyłe cienkie litery wstał z łóżka i przeszedł się z zeszytem po pokoju. Kilka razy przeczytał frazę na głos. Pomrukiwał cicho, próbował je nawet zanucić. Słowa były równaniem, a jego rozwiązaniem zdawał się być sam brunet. Pełen miłości, pełen pożądania. Najchętniej przebiłbym tę ścianę i padł przed nim na kolana. A wtedy... Nawet wtedy nie wiedziałbym, co mu powiedzieć. Nie jestem go godzien. Wyrzucał sobie swoje uczucie nie pierwszy raz i nie pierwszy raz myślał, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie mógł się po prostu odkochać, więc zostawała mu tylko jedna opcja. Wykorzystać okazję. Tak, jak próbował wykorzystać wszystkie szanse na miłość. Nagle uderzyło go wspomnienie ich pierwszego spotkania, a potem obraz jego pierwszej miłości. Brad... Zawsze zaczynało się niewinnie.

Tak, jak kiedyś nie spodziewał się, że zakocha się w najpopularniejszym chłopaku w szkole i jak nie myślał o tym, czy kiedyś zwiąże się emocjonalnie ze szczupłym brunetem poznanym w klubie, tak jadąc do parku, by dać upust emocjom, uspokoić się po przesłuchaniu do „Idola”, nie wiedział, że spotka kogoś tak wspaniałego.

Ta miłość była inna. Nieświadomie zaczął porównywać gitarzystę do swoich byłych partnerów. Sytuacja, która zaistniała między nim i Tommy'm Joe, była całkowicie inna. Znałem tamtych chłopaków chociażby z widzenia. Znałem ich twarz, zachowania. Uczucie zawsze przychodziło z czasem, a teraz...
Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Widok zranionego, zapłakanego młodzieńca skruszył jego serce i wzniecił w nim płomień miłości. Jego oczy buntowniczo i nieufnie zerkały wtedy na wokalistę. Wahał się, kiedy brunet zaoferował mu pomoc. A potem... Stało się wszystko: pierwsze słowa, pierwsza rozmowa, pierwszy podarunek. Wtedy Lamberta nie obchodziła wartość gitary ani czas, jaki zaczął mu poświęcać. Między nimi wydarzyło się coś. I Adam wiedział, że jest to coś wyjątkowego. Coś, czego strata byłaby ogromnym cierpieniem.

Zawsze, gdy Lambert wpadał w podobne tarapaty, radził się swojej najlepszej przyjaciółki. O dziwo, nie była nią Brooke, ani Allison. Tą przyjaciółką była jego matka. Napływ wspomnień zmienił teraz źródło. Rodzina, choć nieliczna, zawsze go wspierała. Brat brał z niego przykład. Z ojcem był blisko, choć po wyznaniu , że Adam jest gejem, Eber trzymał się na uboczu i w jego kwestii zawsze radził się żony. To Leila, choć była kobietą, utrzymywała w domu porządek. Eber był głową, ale ona szyją. Więc któż miał grać rolę dobrej przyjaciółki w sprawach emocjonalnych dzieci? Mama zawsze daje dobre rady.

Mały Adam nie był jednak na tyle odważny, by porozmawiać z „wszechwiedzącą” twarzą w twarz. Bał się, wstydził. Zwłaszcza, że do czternastego roku życia borykał się z problemem swojej orientacji. W końcu znalazł sposób – napisał list.

***
Wrócił ze szkoły później niż zwykle, ale przekraczając próg domu ani nie przywitał się z bratem, ani nie miał ochoty na żaden posiłek, chociaż mama zaproponowała, że odgrzeje mu obiad. Nie odpowiedział na pytanie, gdzie był, zamknął się w pokoju. I tyle go widzieli...

Trzy godziny później zszedł cicho po schodach i niemal na paluszkach podszedł do kanapy, na której siedziała owinięta kocem Leila, zmartwionymi, pustymi oczyma śledząca obrazy wyświetlane w telewizorze.

- Mamo? - Rudowłosy chłopiec pogłaskał ją po ramieniu, stojąc za kanapą. W ręce trzymał dwie zapisane kartki papieru. Kobieta odwróciła się do niego z troską, sprawdzając, czy nie płakał. Okazało się, że jego policzki są suche, a oczy rześkie. Patrzył trzeźwo na kobietę, ale wzrok miał zlękniony.

- Czy coś się stało, kochanie? - Spytała, głaszcząc jego głowę. Odpowiedź była oczywista, jednak nie wiedziała, czy jej syn jest w stanie ją dać. Adam wziął do ręki dłoń, która go głaskała. Włożył w tę dłoń zapisane kartki i odpowiedział tym samym tonem.

- Mogłabyś mi odpisać na list? To jest ważne. - Powiedział rzeczowo, popchnąwszy kartki w jej stronę. Kiedy na nie spojrzała, już go nie było. Zaniepokojona zaczęła czytać zawiłe litery napisane przez czternastolatka.

Tak młoda głowa, a tak dojrzała. Rodzicielka czytała o sprawie, z którą jej starszy syn miał problem od dłuższego czasu. To był opis jego pierwszej miłości, której tak bardzo się bał. Miłości, która była inna niż wszystkie.

...on jest śliczny, mamo. I taki mądry. Jest z równoległej klasy, ale ciągle mijamy się na korytarzu. Kiedy go widzę, moje serce bije mocniej i czuję, że nie mógłbym rozstać się z nim ani na chwilę. I gdyby nie dzwonek na lekcję, to pewnie by tak było. Podczas lekcji też o nim myślę (pewnie dlatego ostatnio dostałem lufę z matmy, zapomniałem ci powiedzieć)...
Czytając treść zaśmiała się przez łzy. Nawet zła ocena syna nie mogła jej teraz rozzłościć. List był bardzo długi i chwilami nie mogła się doczytać, ale słowa doskonale oddawały emocje chłopca.

...Myślę, że się zakochałem. Ale właśnie tu tkwi problem. Przecież jestem chłopakiem i powinienem zakochiwać się w dziewczynach, prawda? A ja wcale nie znam się na tym, czy dziewczyny są ładne, czy są mądre i czy mi się podobają. Ja nawet nie chcę się w nich zakochiwać, wolę zakochiwać się w chłopakach. Mamo, czy ja mogę zakochiwać się w chłopakach? I czy mogę zakochiwać się w Bradzie? Czy mogę mu o tym powiedzieć? Nie wiem już, co robić. Myślę, że jesteś jedyną dorosłą, której mogę o tym powiedzieć. Po pierwsze, kobieta wszystko zrozumie, a po drugie: nie chcę rozmawiać o tym z nauczycielkami w szkole, bo ich nie znam i mogłyby mnie wyśmiać. Czekam na pisemną odpowiedź w swoim pokoju. Pisz dużymi literami na odwrocie tak, żebym się doczytał. Adam.
Oderwała wzrok od kartki i spojrzała na telewizor. Teraz, gdy był wyłączony, widziała w nim zarys swojej postaci. Nie mogła zobaczyć łez spływających po policzkach i kapiących na kartkę. Wystarczyło, że je czuła. Adam. Mój mały Adaś jest... Inny. Nie! Nie jest. Jest normalny. Jest taki jak wszystkie dzieci w jego wieku. Może się zmieni? A jeśli nie? Nie mogę powiedzieć Eberowi. On nie może się dowiedzieć. Tylko... Co ja teraz powiem Adasiowi? Jak... Wytłumaczę? W tym momencie uświadomiła sobie, jak trudna jest rola matki. Siedziała skulona w fotelu płacząc jeszcze przez chwilę. Przez ten czas uświadamiała sobie, jakie życie ma przed sobą jej syn. Jeśli rzeczywiście jest homoseksualny... To życie będzie wiązać się z wieczną tęsknotą i poszukiwaniem – prawdziwa miłość dotyka przecież tak niewielu ludzi. Najgorsza za to będzie pustka, którą pewnego dnia zauważy w swoim sercu – pustka, której nie będzie mógł wypełnić, bo nigdy nie dozna ojcostwa, bo jego miłość nigdy nie przyniesie owoców.

Kilkanaście minut wystarczyło, by zdobyła siłę. Położyła kartkę na stole i napisała na odwrocie listu kilka słów, ale nie zamierzała wręczać mu jej i odejść bez słowa. Poszła do pokoju Adama. Zastała go siedzącego na łóżku. Obserwował podłogę z rękami położonymi na kolanach. Leila patrzyła chwilę na niego. Znów z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Nie chciała, by zobaczył ją w takim stanie, więc szybko podeszła do syna i przytuliła go. Kartki spadły na pościel, lecz młody Lambert szybko je porwał i przeczytał odpowiedź. Widniało tam tylko dwa zdania.

INNY NIE ZNACZY GORSZY. INNY ZNACZY WYJĄTKOWY.

Siedząc na łóżku, tulony przez mamę, poczuł się silny. Teraz już wiedział, że wszystko będzie dobrze.

***

- Adam. Wstawaj! Ech, głuptasie... Obudź się. Adam!

Blondyn próbował obudzić przyjaciela, który zasnął w dość niecodziennej pozycji i jeszcze bardziej niecodziennym miejscu. Kiedy Lambert w końcu otworzył oczy, uświadomił sobie, że siedzi na podłodze obok łóżka. Był w samych majtkach, jednak nie zawstydził się przed przyjacielem swoją nagością. Jego dłoń ściskała coś cienkiego. Kiedy podniósł ją i przypatrzył się przedmiotowi, wystraszył się. Długopis... Długopis...? Cholera! Długopis! List! Tommy!
- Mój Boże... - Mruknął i spojrzał na notes, który poprzedniego dnia wyciągnął z szafki nocnej. Był zamknięty, jednak wiedział, że w środku nadal są zapisane przez niego karty. - Czy możesz się odwrócić, proszę?

- Hahah, jasne. Jeśli się krępujesz... - Ratliff z uśmiechem odwrócił się plecami do bruneta i odczekał chwilę.

W jednej sekundzie Lambert porwał notes i ukrył go pod poduszką, którą z kolei przykrył pościelą. Na szczęście był zamknięty. Gdyby on to przeczytał, byłbym stracony... Odetchnął z trudem i spojrzał w stronę Ratliffa.

- Okej, już. - Stanął przodem do Tommy'ego, który sądził, że Adam się już okrył. Teraz, kiedy się odwrócił i zobaczył go w pełnej krasie, mimowolnie się zarumienił.

- Myślałem... Myślałem, że chcesz się ubrać. - Rzekł słabym głosem. Widok umięśnionego ciała – doskonale wyrzeźbionej klatki piersiowej, silnych ramion, atletycznych łydek i ud... Zaczął się zastanawiać czy czarny kolor rzeczywiście wyszczupla, kiedy jego wzrok padł na właśnie tego koloru bokserki Adama. Uniósł brwi i zamknął oczy, by odciąć się od przyciągającego uwagę punktu. Spróbował skupić się na twarzy przyjaciela. Było to bardzo trudne.

- Krępujesz się? - Spytał wokalista, marszcząc brwi.

- Nie! Dlaczego miałbym... Nadzy faceci mnie nie krępują, jeśli o to ci chodzi. - Wytłumaczył i splótł ręce za plecami, rumieniąc się.

- Skoro tak uważasz... - Adam wyminął go i podszedł do walizki, by poszukać czystej koszuli i dawno nienoszonych czarnych spodni. Tommy powiódł za nim wzrokiem. - Chociaż... Rumieńców człowiek nie dostaje ot tak. Nie wiesz, co zrobić z rękami, więc schowałeś je za sobą, bawiąc się palcami i stoisz napięty jak struna, będąc w tym pokoju tylko ze mną, sam na sam. Więc... Może chcesz mi coś powiedzieć?

- Och, tak, kochanie. Przyznam ci się. Leży mi to na sercu od dawna, ale nie mogłem się zdobyć, żeby do ciebie przyjść i o to spytać. - Odwrócił się do niego z łobuzerskim uśmiechem. Podszedł do Adama, robiąc poważną minę. W miarę, jak się zbliżał, Adam coraz bardziej skupiał uwagę na tym, co zamierza mu oznajmić blondyn. A kiedy Ratliff przybił go do ściany przez samo tylko podejście do niego, a Lamberta ogarnęła fala gorąca, Tommy nachylił się w jego stronę i zniżył głos do szeptu. - Przyszedłem, a ty spałeś. Wtedy i teraz myślałem i myślę o jednej rzeczy, która znajduje się w tym pokoju, ale nie mogę jej dostać.

- Więc jestem rzeczą?

- Oczywiście, że nie. Chodzi o mój notes, w którym zapisuję piosenki. Powinien być w szafce obok twojego łóżka. Mogę? - Spytał, śmiejąc się z Lamberta, którego mina wydawała się zawiedziona.

Jaki byłem głupi, że dałem się tak podejść! Zakochany... Więc aż tak zaślepiony miłością, że zapomniałem, kiedy używa się aktorskich zdolności, a kiedy nie? Uwierzyłem mu, a on chciał tylko notes... Oparł się o ścianę czując się jak idiota. W uszach ciągle dźwięczał mu zmysłowy szept. Szept taki sam jak ten ze snu. Zerknął na sylwetkę Tommy'ego, który szukał czegoś w szafce. Widok uświadomił mu, w jakim niebezpieczeństwie znalazł się tym razem. Podszedł do Ratliffa, który ze smutkiem przeszukiwał dolną szufladę. Były tam tylko zapisane kartki.

- Nie ma go, a przecież zawsze tu był. Nie wiedziałeś może takiego dużego czarnego zeszytu? Dość gruby. Prawie niezapisany.

- Hmm, gdzieś go widziałem... Wiesz co? - To cud, że go nie zobaczył i nie wziął! Taa, w końcu na nim spałem... Ale przecież mógł zauważyć? A może kiedy spostrzegł mnie, szukanie notesu przestało go zajmować? Ucieszył się z fartu, jakiego znów doświadczył. Ostatnio szczęście trzymało się go cały czas. Musiał coś wymyślić, by fart nie poszedł na marne. Chciał odciągnąć Ratliffa od poszukiwań jego własności. - Może ja go poszukam. Pełno tu moich ciuchów, może leży gdzieś pod nimi. A ty zrobisz jakieś śniadanie? Wiesz, że uwielbiam twoje grzanki. - Rzekł ze sztucznym uśmiechem, kiedy Tommy wstał.

- A może poszukam z tobą? Naprawdę go teraz potrzebuję. A ty znowu wykręcasz się od zrobienia śniadania.

- Może, ale bardziej niż przygotowywać śniadania nie chciałbym, byś znalazł moje majtki w panterkę albo dildo. - Próbował zbyć muzyka wymyślonymi argumentami, wyprowadzając go z pokoju. Ratliff skrzywił się tylko, pozwalając Lambertowi odprowadzić się do kuchni.

- Nie wierzę, masz majtki w panterkę? To przecież obleśne! - Stwierdził Tommy z obrzydzeniem. O dziwo, muzyk nie zareagował tak na przykład rzekomego dildo, którego tak naprawdę nie było w posiadaniu wokalisty.

Lambert w końcu pozbył się współlokatora z pokoju. Tommy posłusznie odmaszerował do kuchni dumny z niepowtarzalności swoich grzanek. Podczas przygotowywania posiłku zaczął zastanawiać się, czy Adam rzeczywiście ma coś do ukrycia i gdzie podział się jego notes. Czy Adam go wziął? Czy czytał? Z pozoru czysty zeszyt zawierał coś, co Tommy chciał ukryć przed światem. Jego teksty były w środku. Choć niewidoczne dla oka, jednak znajdowały się w zeszycie. Na pojedynczych kartkach, które przeglądane „na szybko” nie były w stanie odkryć treści. Potrzebował ich. Mimo obowiązków związanych z trasą ciągle był związany z wytwórnią pierwszym kontraktem. Musiał pisać, a ostatnie wydarzenia zajęły go na tyle, że nie miał czasu nic stworzyć. Zostawały teksty zastępcze, które tworzył pod wpływem chwili. Teksty te i inne lądowały na płytach nieznanych artystów. Podpisane nie nazwiskiem twórcy, a wykonawcy piosenki. W każdej wytwórni na stanowisku, jakie zajmował też Ratliff, znajdował się ktoś, kto pisał – pisał w sekrecie, bo ujawnienie takiej funkcji drogo kosztowało. Zaletą była anonimowość i dobre pieniądze. Ale przecież każdy miewa sekrety. Nie tylko wielkie koncerny czy dobrze funkcjonujące firmy, ale każdy człowiek taki jak Tommy czy Adam.

Brunet długo nasłuchiwał, czy Tommy nie wraca do jego pokoju pod kolejnym pretekstem. Po kilku minutach zdobył się na to, by wyciągnąć ze swojej kryjówki czarny zeszyt i wyrwać z niego swoje notatki. Ostrożnie złożył kartki na pół, a potem jeszcze na pół. Schował je do tylnej kieszeni spodni i poszedł do kuchni. On też miał swój sekret. Sekret, o którym Tommy Joe jeszcze nie mógł się dowiedzieć.




piątek, 23 października 2015

Rozdział 48 - O czym marzysz?

 Joanna Cytacka Ze wszystkich sześciu do posta nr 47 twój komentarz poruszył mnie najbardziej. Jestem wzruszona, że moje wysnute marzenia opisane w opowieści mogą kogoś inspirować. Zaskoczyłaś mnie pomysłem na książkę. Choć kiedyś nad tym myślałam to sądzę że ja – licealistka na profilu matma-anglik nie jestem godna grubej okładki. Chciałabym kiedyś posłuchać jak grasz.

Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Wierzcie mi, że cały czas kopię się w tyłek, by znaleźć wenę i czas na Miłość z Idola. (Już teraz mnie boli) Dziękuję za wyrozumiałość i witam odkrywców MZI. Wasze komentarze wnoszą do mojego życia radość i skracają dzień o 3 godziny, w czasie których rozmyślam nad naszą parką. I... No tak. Nie pytajcie mnie, kiedy następny odcinek. Zawsze jest to piątek, a który, tego już nie jestem w stanie powiedzieć. Zależy od nawału pracy, weny itp. Jeśli zaglądacie tu szukając nowości, róbcie to zawsze w piątki wieczorem. Piątek to chyba nie tylko mój ulubiony dzień ;)

Let's read!

O czym marzysz?

Z początku mglisty poranek z czasem przemienił się w mroźny, lecz słoneczny dzień. Kurtki ledwo pomagały im utrzymać właściwą temperaturę ciała, kiedy szli przez miasto obładowani różnej wielkości pakunkami i torbami. Ich zadowolone twarze oznajmiały światu, że ten ciężar wcale im nie przeszkadza. Mijali tłumy przechodniów. Przedgwiazdkowy szał właśnie dziś znalazł swoją kulminację. Właśnie dziś - dzień przed wigilią Bożego Narodzenia - Amerykanie kupowali ostatnie gwiazdkowe prezenty, brakujące produkty potrzebne do przygotowania smakowitych potraw oraz inne rzeczy, których wcześniej zapomnieli kupić.

Adam i Tommy wolno mijali kolejne sklepowe witryny. Komentowali je żartobliwie wyliczając prezenty, które muszą jeszcze kupić. Niewiele ich zostało.

- Prezent dla twojej cioci i wujka. Co zamierzasz im kupić? - Spytał rzeczowo Lambert, oglądając blade manekiny. - Jeden dla pary czy dwa indywidualnie?

- Hmmm... Dwa. Na pewno dwa. Ciocia lubi piec. Może jakieś fajne formy do ciasta? Wujek... O czym może marzyć wujek Henry? - Zastanawiał się długo, ale pomysły w jego głowie wyczerpały się całkowicie. Po chwili milczenia niemal z podziwem stwierdził: - Nie wiem, co może chcieć wujek Henry!

- Och, to proste. Powiedz mi, co lubi. Szachy? Golfa? Wędkowanie?

- Więc... On... Ma różne zainteresowania. - Rzekł tajemniczo. Był trochę speszony.

- No to powiedz: jakie? Przecież nie znam twojego wujka, Tommy. No? - Zniecierpliwił się Lambert.

- No właśnie w tym problem, że nie wiem. On jest taki, że cały czas wymyśla coś innego i to, co go interesuje, zmienia się z miesiąca na miesiąc. Jak jeszcze mieszkałem w Sacramento to wiedziałem z grubsza, co lubi. A teraz to jest takie strzelanie na chybił-trafił. A przecież nie mogę mu kupić tego, czym już przestał się interesować, prawda?

Tommy poczuł się zagubiony. Nie jego winą było, że jego przybrany ojciec zmieniał zainteresowania tak często jak zmieniała się pogoda. W ciągu kilku lat okrojonego dzieciństwa oraz bardzo buntowniczego okresu dojrzewania jego wujek wymyślił milion pomysłów na wolny czas. Na początku Tommy myślał, że wuj uznaje swoje życie za nudne i próbuje wprowadzić w rutynową rodzinną codzienność szczyptę radości. Przełomowym momentem był pewien styczniowy dzień. Wybrali się wtedy na lodowisko. Tommy nie chciał nigdzie iść. Wciąż zmagał się z depresją. Jednak poszedł. Poświęcił się dla wujka, który powiedział, że chce nauczyć się jeździć. To było przeczucie. Nie przeszedł przez bramkę. Blondwłosy chłopiec obejrzał się na wujka. Opiekun był tuż za nim, ale trzymał się za serce. To była pierwsza oznaka zawału. Niedługo potem odwiedził go w szpitalu. Pojechał tam od razu po odzyskaniu przez niego przytomności. Ze swoim przybranym ojcem odbył wtedy bardzo długą, poważną rozmowę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, a raczek wujek mu uświadomił, że każdy koszmar się kiedyś kończy, a wuj tylko pomagał mu się z niego obudzić.

- Tommy, Tommy. Uspokój się, proszę. - Adam położył ręce na jego ramionach, a potem zaprowadził na skraj chodnika, by nie tarasować przejścia. - Zakupy to rzecz przyjemna i relaksująca. A ty się stresujesz jak przed rozmową kwalifikacyjną. Wymyślisz coś. - Rzekł z przekonaniem i zaczął masować przez kurtkę ramiona Ratliffa. Blondyn zamknął oczy i odetchnął z trudem. Następnie obdarzył Lamberta zniechęconym spojrzeniem. - Okey, to cię nie przekonuje. Wymyślmy więc coś innego. Kupmy prezenty sobie. Co ty na to? Wejdziemy do najdziwniejszego sklepu w okolicy. Ty wybierzesz coś mnie a ja tobie. - Wyjaśnił reguły gry, promieniejąc na twarzy. - Już nie mogę się doczekać. - Rzekł z zachwytem, uznając pomysł za genialny. Ocenił reakcję przyjaciela. Tommy Joe jak zwykle uznał pomysł wokalisty za abstrakcyjny. To jednak nie oznaczało, że ją odrzucił. Przewrócił oczami z uśmiechem radości.

- W którą stronę idziemy? - Zapytał, a Adam uścisnął go przyjacielsko zwracając we właściwą stronę.

- Zobaczysz, jeszcze zrobię z ciebie króla imprezy.

- Tego się właśnie obawiam... - Mruknął muzyk krocząc ramię w ramię z Lambertem.

Spędzili dwadzieścia minut na sprawdzaniu kolejnych sklepów. Chociaż to Tommy mieszkał w Burbanku na stałe, to Adam bardziej sprawdził się w roli przewodnika. Gitarzysta tylko podążał za mężczyzną nie widząc różnicy między żadnym z odwiedzanych butików. Dla niego wszystkie oferowały ten sam towar. Adam za to w każdym widział bardziej lub mniej atrakcyjne rzeczy. Żadne jednak nie dość atrakcyjne, by w jego opinii spodobały się Ratliffowi. Doszli do rogu ulic i skręcili w prawo. Nagle Adam stanął i wyszczerzył zęby. Tommy wpadł na niego, właśnie zagapił się na reklamę w witrynie pewnego dyskontu, który oferował sportowe ciuchy w cenie obniżonej o 30 procent.

- Pardon. - Blondyn przeczesał palcami włosy i właśnie w tej chwili zauważył czerwony napis na szyldzie. Witryna sklepu w niczym nie przypominała widoku wystaw modnych butików.

- Oto „Madam Marie”. Najlepszy sklep z wyszukanymi strojami w promieniu sześćdziesięciu mil. Chodź... - Adam złapał przyjaciela za dłoń i wciągnął do środka nim gitarzysta zdążył przyjrzeć się wystawie sklepu. Do czerwonego płótna przytroczona była perłowo-biała suknia rodem z filmów kostiumowych. Poniżej w witrynie ustawione były staromodne lalki po lewej, a po prawej stronie ozdobne wachlarze. Ten sklep był inny niż wszystkie.
Wnętrze sklepu niczym nie przypominało butiku. Elementy wystroju wskazywały raczej na pracownię. Stojaki nie były w stanie zmieścić wszystkich kreacji, więc niektóre rzeczy były po prostu porozrzucane na wielkiej kanapie, która znajdowała się pod ścianą naprzeciwko samotnej przymierzalni. Tommy Joe nigdy wcześniej nie był w tym sklepie. Nawet nie dziwił się temu faktowi - przecież nie lubił zwiedzać takich miejsc, a co dopiero kupować w nich. Robił zakupy, kiedy musiał. Chyba tylko dlatego jego szafa wciąż świeciła pustkami. Kiedy szedł z Adamem wgłąb pomieszczenia, przyglądał się licznym manekinom. Były bardzo oryginalne: ich twarze nie były bez wyrazu jak te na wszystkich wystawach sklepowych. Te były pomalowane jakby dopiero wróciły od kosmetyczki. Rumiane policzki i czerwone usta kontrastowały z zimnym niebieskim kolorem dużych oczu. Mimika każdego z nich wyrażała inną emocję. Sprawiało to wrażenie jakby każdy z nich grał inną rolę w jednym przedstawieniu, ale wszystkie zastygły w ostatniej pozie, jaką zdążyły przybrać. Stroje, w które były przebrane, nie zachwycały tak jak wyrazy twarzy. Blondyn próbował wyłapać wszystkie szczegóły tego widoku. Wtedy to właśnie usłyszał lekko znudzony, lecz miękki głos, należący, jak się spodziewał, do pracownicy sklepu.

- Szukacie czegoś konkretnego? - Głos dobiegł z oddali. Tommy spojrzał na kobietę, która siedziała na taborecie odwrócona do niego tyłem. Jej głowę okalała burza ciemnych loków opadająca na ramiona. Siedziała przygarbiona przy małym stoliku, jej poza sprawiała wrażenie jakby kobieta wykonywała właśnie robótkę ręczną.

- My właściwie... - Zaczął Tommy, ale uczucie nagłego ciężaru na ramieniu spowodowało, że zamilkł. To Adam dał mu znak, że sam chce coś powiedzieć.

- Zamierzamy stworzyć żywą szopkę bożonarodzeniową, ale potrzebujemy nie tylko strojów ale też Maryi, siostrzyczko. - Adam przybrał żartobliwy ton, by zainteresować ciemnowłosą. Najwidoczniej podziałało, gdyż kobieta rzuciła nici na stół i odwróciła szybko głowę w stronę potencjalnych klientów. Jej twarz spowita w szoku szybko przybrała radosny ton.

- Zaginiony syn i aktor karierowicz znowu w mieście... Wróciłeś! - Pisnęła głośno i skoczyła do Adama, by go uściskać.

- Witaj, Brooke, zapracowana jak zawsze? - Adam witał się ze starą przyjaciółką podczas gdy Tommy nie mógł znaleźć sobie miejsca, stojąc bezradnie z boku i patrząc na parę.

- Taaa, a któż to z tobą przybył, ha? -Spojrzała na blondyna, który zaczerwienił się lekko. Znał ją, pamiętał. Była na imprezie pożegnalnej Adama, kiedy wyjeżdżał. Brooke. Tak, to ona. Najlepsza przyjaciółka Adama. Pomyślał to z goryczą, chociaż nie było czego zazdrościć. Przywitał ją sztucznym uśmiechem, dając szansę zgadnięcia, kim jest. - Tommy Joe, prawda? Tak przystojnych twarzy nie zapominam. - Uniosła brew i zaraz uściskała blondyna.

Prosty gest dziewczyny poprawił mu humor. Teraz, kiedy rozmawiała z Adamem i z nim, traktowała nie tylko bruneta, ale także Tommy'ego jak przyjaciela. Zaczęła przedstawiać blondynowi to, co robi. Okazało się, że jest właścicielką sklepu, który mieści kreacje głównie teatralne ale i stroje sceniczne. Ewentualnie mogła też pomóc w wyborze stroju na Halloween. Właśnie przygotowywała zamówienie dla teatru w Phoenix.

Sklep nie wyglądał na taki, który ciągle odwiedzały tłumy osób. W ciągu piętnastu minut pogawędki grono rozmawiających nie zostało powiększone. Brooke wyjaśniła im, że ten sklep to jedynie siedziba jej małej firmy, a ona szefuje trzem osobom, które pracują we własnych domach wykonując tylko jej projekty. Jako że wszystkie pracownice to kobiety mające rodziny, jest to im „na rękę”, że mogą mieć nienormowany czas pracy i spędzać czas z rodziną. Sama dziewczyna chwaliła się, że oprócz pensji z teatru utrzymuje się z dużych zamówień, składanych przez teatry takie jak ten, w którym do niedawna zatrudniony był też Adam.

- Brakuje nam twojego talentu. Nie łatwo znaleźć aktora, który potrafi śpiewać. - Rzekła, zalewając herbatę. Adam i Tommy przycupnęli przy stole, który wcześniej Wendle uprzątnęła z nici i skrawków materiału. Podała im kubki i usiadła wśród nich.

- Wiesz, że teatr to nie był szczyt moich marzeń. Chciałbym kiedyś tam wrócić, ale teraz...

- Teraz jest twój czas. Musisz go wykorzystać, bo druga taka szansa może nie nadejść. - Dokończył Tommy doskonale go rozumiejąc.

- Masz rację. Chociaż to wciąż trochę nierealne. Występuję na tak wielkiej scenie i jestem oceniany przez sławy takie jak Paula Abdul.

- Zazdroszczę ci. Zawsze chciałam ją poznać. Zawsze miałam trzy marzenia: jechać na trasę koncertową jako tancerka, poznać Paulę Abdul i zwiedzić Paryż. I, jak widać, skrupulatnie je spełniam. - Stwierdziła rozczarowana, a Adam spojrzał na nią ze współczuciem.

- Wiesz, zawsze mogę jej szepnąć słówko o pewnej nieodkrytej gwieździe tańca. - Zaproponował, podczas gdy Tommy milczał, przysłuchując się rozmowie. Szatynka przyjęła pomysł z optymizmem, ale i niepewnością. Nie chciała grzać się w blasku sławy przyjaciela. Postanowiła więc zmienić temat, by dowiedzieć się celu ich wizyty.

- Więc... Co was do mnie sprowadza? Jeśli chciałeś sprawdzić, czy jeszcze żyję, to oznajmiam, że mam się bardzo dobrze. - Zażartowała, jednak zmęczenie zmieniło zdanie w kpinę. Siedziała w sklepie tak długo, że prawie zasnęła z igłą w ręce. Wizyta Adama była przebudzeniem z głębokiego snu rutyny.

- Ciebie nie trzeba pilnować, siostra. Właśnie kupowaliśmy prezenty gwiazdkowe. Tommy ma problem, bo nie wie, co kupić swoim...

- ...rodzicom, tak. - Dokończył za Adama gitarzysta. Tym samym uratował go przed niezręcznym zacięciem. - I podsunęłaś mi właśnie pomysł na prezent. - Uśmiechnął się tajemniczo i posłał takie same spojrzenie Adamowi. - Paryż. - Rzucił, jakby właśnie odkrył nowy kontynent. Co myślicie o wycieczce do Paryża? Nigdy nie byli na takich wakacjach.

- Trochę kosztowne. - Stwierdziła sceptycznie Brooke.

- Trochę daleko. - Ocenił Lambert.

- Marzenia należy spełniać, szczególnie cudze. Szczególnie, kiedy ma się wobec kogoś dług wdzięczności. A poza tym, w końcu mam pieniądze, żeby taką podróż sfinansować. - Skontrargumentował optymistycznie.

- Sądzisz, że to odpowiedni prezent? A jeśli się zgubią, jeśli nie odnajdą się w obcym mieście? - Zamartwiał się Lambert, zauważając, że wujostwo Tommy'ego ma swoje lata i być może nie będą potrafili skorzystać z takiego prezentu.

- Nie ma szans. Tak to wszystko zorganizuję, że wszystko będzie zapewnione. Mogę to załatwić teraz?

- Możemy iść później. Zaniesiemy zakupy do samochodu i... - Zaproponował Adam, ale muzyk zaprzeczył mu, kręcąc głową.

- Nie musisz. Załatwię to w... Pół godziny? A potem tu wrócę. Zdążycie się nagadać. Nie masz nic przeciwko?

- Wystarczyło powiedzieć, że będę przeszkadzał. - Rzekł z fałszywym pesymizmem, a Tommy przewrócił oczami, wstając.

- Nie jesteś zły. Wiem, że się stęskniłeś za Brooke i właśnie dlatego szukałeś tego sklepu. - Objął go od tyłu i nachylił do ucha bruneta. - Wrócę zanim się obejrzysz.

- Och... Leć już. - Zgodził się Lambert z ociąganiem. Patrzył na rozpromienioną przyjaciółkę, która obserwowała sytuację między mężczyznami.

- Pilnuj go, Brooke. - Rzucił w stronę dziewczyny i w przypływie pozytywnej energii posłał piosenkarzowi całusa w policzek. Szybko opuścił budynek i pobiegł na poszukiwania biura podróży.

- Wiedziałem, że to zrobi. Przepraszam za niego. - Rzekł skruszony. Nie spodziewał się tego. Czemu nas opuścił? Czuł się niezręcznie? A może robi mi niespodziankę? Spojrzał ze smutkiem na przyjaciółkę, która promieniała ze szczęścia.

- To... Od kiedy ze sobą jesteście? - Spytała, przybierając ciekawski ton.

- Nie jesteśmy razem. - Odparł tak jakby to była oczywistość. W jego głosie jednak dało się odczuć rozczarowanie.

- Co? Jak to? Przecież zachowujecie się jak...

- Para? Też wydaje mi się to dziwne, zwłaszcza, że on jest hetero. - Jeszcze bardziej zdziwił dziewczynę, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- A ten całus? Flirt? Odstawiacie przede mną taką scenę i to wszystko jest nieprawda? Adam, nigdy nie udało ci się mnie oszukać. Kochacie się, to widać.

- On mnie nie kocha! - Rzekł ze zdenerwowaniem, a Brooke doznała lekkiego szoku - W jej obecności Adamowi wybuchy zdarzały się tylko w teatrze, kiedy coś szło nie po jego myśli.

- Ale ty go tak. - Powiedziała cicho, kiedy zapadło milczenie. Podniósł na nią nieprzytomny wzrok i jeszcze bardziej posmutniał. Nic nie odpowiedział, jednak ta cisza mówiła wszystko.

Kocham go. Kocham go tak bardzo, że... Ale nie mogę go kochać. Nawet, jeśli jest przy mnie, nawet, jeśli mnie całuje. Po co to robi? Nie mam już na to siły. Nie mogę go zdobyć, ale ciągle próbuję. A on... Sprawia, że łudzę się, że mi się to uda. Nie zauważył, kiedy Brooke odłożyła kubek i podeszła do niego. Usiadła obok i przytuliła go. Wciąż miał w głowie jego obraz. Obraz namiętnych ust, które go całowały.

- Będzie dobrze. Chociaż na pewno trudno, ale zobaczysz, że w końcu będziesz przechadzał się z nim za rączkę po parku, będziecie sobie gruchać jak te gołąbki. - Pocieszyła go, kiedy i on ją przytulił.

- Jeszcze nie mam dla niego prezentu ma święta. Chciałbym coś wybrać w twoim sklepie. - Powiedział poważnie i spojrzał na dziewczynę, której twarz nadal rozjaśniał uśmiech.

- W moim sklepie? - Rzekła zdziwiona tak jakby pomysł był wzięty z kosmosu.

- Jest gitarzystą. Przyda mu się coś skórzanego, coś obcisłego i coś przyciągającego uwagę. Masz coś takiego, prawda?

- Coś a la Glam Rock God?

- GRG to najlepszy styl. - Uśmiechnął się. - Bo mój. - Dodał i oboje się zaśmiali.

Brooke natychmiast zaczęła buszować po całym sklepie, wybierając najlepsze ciuchy. Adam tymczasem podszedł do ścianki z biżuterią. Długo oglądał kolekcję naszyjników, bransolet i pierścionków. W końcu zauważył jedną rzecz, która przyciągnęła jego uwagę bardziej niż wszystkie. Wisior z wielkim piórem z metalu – to było coś w sam raz dla niego.

***

Tommy Joe szedł szybkim krokiem ulicami Burbanku. Szukał drogi powrotnej do „Madam Marie”, ale wszystkie ulice wyglądały tak samo. Nie mógł uwierzyć, że zgubił się we własnym mieście. Własnym, a mimo to obcym. Kiedy się tu przeprowadził, poznał zaledwie najbliższą okolicę bloku, w którym mieszkał oraz główne ulice miasta. Teraz, kiedy mierzył się z centrum, ogromem wielkich domów handlowych i małych ulicznych sklepików, miał mętlik w głowie. Znacznie lepiej się czuł na trasie, gdzie miasta były tylko przystankami podróży, a celem – kolejne stany USA. Wtedy nie czuł się zagubiony. Wtedy mógł swobodnie oddychać i wreszcie czuć wolność. Burbank był więzieniem, a dom – celą. Zatęsknił za światem, którego, choć go nie poznał, czuł się częścią. Dlatego sprawił prezent nie tylko cioci i wujkowi, ale i sobie. Chciał być wolny jak ptak, wyfrunąć stąd i już nigdy nie wrócić.

Droga, którą wskazała mu pewna miła staruszka, okazała się właściwa. Z oddali sklep Brooke wyglądał jak stary, niechciany magazyn na tle nowoczesnych, neonowych szyldów i odważnych wystaw butików. Jak to się stało, że nie odnowiła budynku skoro ma tak wielu poważnych klientów? Nie ma czasu, przecież pracuje jeszcze w teatrze. Nie mogłaby pilnować robotników, a poza tym sklep w czasie remontu nie przynosiłby dochodów. Nie wpadł na to, że kobieta ma o wiele większy i szczytniejszy cel niż odnawianie rudery. Marzenia, o których wspominała w rozmowie, nie były tylko słowami rzuconymi na wiatr. One były celem, a by zrealizować cele, potrzebne są pieniądze. Tak jak Lambert postawił na fart i siłę szczęścia, tak Wendle oddała się rzetelnej pracy. Dwoiła się i troiła, by wyciągnąć swoim pracodawcom z kieszeni ostatnią złotówkę. Na razie dobrze jej szło. Na razie jednak mogła tylko snuć plany przyszłości.

Blondyn wszedł do sklepu, gdzie zastał niespodziewany widok. Adam siedział na kanapie razem z Brooke, ale nie rozmawiali ze sobą. Krzyczeli jeden przez drugiego i gapili się w zasłonę przymierzalni. Muzyk podszedł do nich osłupiały, chcąc dowiedzieć się, co się dzieje. Czy w przymierzalni ktoś jest? Dlaczego tak krzyczą, nie mogą mówić normalnie? Musieli mieć z tego niezły ubaw, gdyż co sekundę któreś z nich wybuchało dziwnie cichym śmiechem. Kiedy Adam zobaczył Ratliffa, zrobił mu miejsce na kanapie i polecił, żeby był cicho. Następnie szybko wyjaśnił, co to za głos dochodzący z przymierzalni i wytłumaczył mu jeszcze parę innych śmiesznych faktów.

Okazało się, że w przymierzalni jest kobieta lat około siedemdziesięciu, która nie słyszy zbyt dobrze. Przyszła ona do sklepu w celu zakupu odpowiedniej sukni, gdyż otrzymała od swojego małżonka zaproszenie na bal sylwestrowy. Bal jednak jest nietypowy. Atmosfera imprezy ma być nastawiona na lata sześćdziesiąte i właśnie w strojach z tamtych lat mają pojawić się na niej zaproszeni goście. Właśnie z tego powodu kobieta przymierza już ósmą kreację, którą wybrała dla niej Brooke. Dotychczas w każdej znalazła jakiś defekt. Jednakowoż przy każdym usprawiedliwieniu jest tak przesadnie miła i z takim przejęciem prosi, by powtórzyć swoją wypowiedź, że Brooke i Adam znaleźli w tym idealny powód do zabawy i teraz nieźle się bawią, obgadując ją za plecami.

Tommy jakoś nie miał nastroju do żartów. Siedział tylko cicho i niemo się uśmiechał, czekając na kobietę, której trzeba było pomóc w decyzji.

- Wiecie, ta chyba będzie dobra. Mój Alexander dostanie trzeciego zawału, jak mnie w niej zobaczy... - Zastanawiała się na głos i powoli rozsunęła kotarkę. Adam i Brooke w reakcji na to stwierdzenie znów wybuchnęli śmiechem. Tommy tylko zwrócił wzrok w stronę przymierzalni. Jego oczom ukazała się patrząca łagodnym wzrokiem staruszka, której siwe włosy okalały naznaczoną wiekiem twarz. Dopóki nie zaczęła prawić monologu, uznawał ją za zagubioną starszą panią. Za to po wysłuchaniu łagodnej, ale dobitnej krytyki, uznał ją za wybredną, niezdecydowaną modnisię. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego przyjaciele zamiast pomóc starszej pani tylko ją przedrzeźniają. Teraz śmiał się z niej tak jak oni.

Koniec końców, humorzasta klientka opuściła sklep z białą kremową, falbaniastą suknią i białym jak jej włosy naszyjnikiem z pereł. I para mężczyzn szykowała się już do pożegnania. Tommy na odchodnym pochwalił pracownię dziewczyny i zapowiedział, że wpadnie tu jeszcze kiedyś. Podziękował też za gościnę. Czekał na Adama dłużej niż się spodziewał. Dzierżąc połowę toreb z zakupami oparł się w końcu o drzwi wejściowe i obserwował, jak przyjaciele wymieniają się cichymi półsłówkami, a następnie przytulają i ponownie wymieniają zdania. Nie chciał im przeszkadzać, a jednocześnie późna godzina wymuszała na nim pośpiech. Był zmęczony. Zakupy wykończyły nie tyle jego ciało co psychikę. Zaczął marzyć o gorącym prysznicu i wygodnym łóżku. Właśnie wtedy Lambert stanął przed nim gotowy do drogi.

- Hej, marzycielu, możemy iść? - Spytał z uśmiechem, a blondyn ocknął się z zamyślenia.

- Och, tak. Cześć, Brooke! - Zawołał wesoło i opuścił sklep.

Wybiła szósta, kiedy dotarli do samochodu pozostawionego na płatnym parkingu. Zapakowali torby do bagażnika, a potem sami wsiedli do auta Adama. Zmęczenie Ratliffa i ponury nastrój Lamberta, który trwał od chwili wyjścia z „Madam Marie” poskutkowało grobową ciszą, jaka zapanowała podczas podróży.

- Nie odzywasz się od kiedy pożegnaliśmy się z Brooke. Coś się stało? - Choć czasami cisza była potrzebna, to z pewnością nie w tej chwili. Tommy nie chciał zastanawiać się w nieskończoność, co trapi jego najlepszego przyjaciela. Pytanie nie było ryzykowne, najwyżej nie uzyskałby odpowiedzi.

- Nic, zastanawiam się tylko, o której zamierzasz jechać do Sacramento? To parę godzin jazdy... - Mruknął Lambert bez emocji. Za wszelką cenę chciał ukryć tęsknotę za Ratliffem. Kiedy z nim przebywał, był najszczęśliwszy na świecie; kiedy nie było go przez dłuższy czas, pomagały mu myśli o nim i wspólne wspomnienia. Najtrudniejsze było każde rozstanie – wtedy uświadamiał sobie, że traci coś niezwykle ważnego, co pomaga mu żyć, co jest sensem jego egzystencji. Teraz znów miał zniknąć.

- Myślę, że około południa. Nie chce mi się dzisiaj pakować prezentów, jestem zbyt zmęczony. Zrobię to jutro rano i jutro się spakuję, a ty?

- Ja? Więc, hmm... Będę musiał jakoś przeżyć to, że wyjedziesz. Cały czas się zastanawiam, co będę robić w wigilię. Nigdy nie spędzałem Świąt Bożego Narodzenia sam. - Stwierdził ze smutkiem, co jeszcze bardziej go dobiło. W tym roku nie będzie składał życzeń rodzicom, nie zobaczy miny Neila, kiedy będzie rozpakowywał prezent od brata. Nie poczuje świątecznej atmosfery, zapachu pierników i tych wszystkich potraw. To będzie...Przytłaczające. Zacisnął ręce na kierownicy, a potem spojrzał na Ratliffa, który patrzył na niego jak na obłąkanego. - No co? - Spytał, nie rozumiejąc zaskoczonej miny.

- Żartujesz, prawda? - Spytał Ratliff pobudzony słowotokiem przyjaciela. Według niego brunet bredził od rzeczy.

- Co? Przecież wiesz, że pokłóciłem się z ojcem i...

- Nie, Adam. Żartujesz z tym spędzaniem wigilii sam i-te-de. Czy ty sądziłeś, że nie zabiorę cię ze sobą? Że cię zostawię jak psa, który ma pilnować chaty, kiedy właściciel idzie się zabawić? Nie jestem aż takim egoistą. - Ratliff był w szoku. Wprawdzie nie powiedział Adamowi, że będzie niezapowiedzianym gościem w Sacramento, ale sądził, że to przecież oczywiste. Czy tak trudno się tego domyślić...?- Tommy, przepraszam cię, ale nie chcę się wpraszać i psuć rodzinnej atmosfery. Ja po prostu...

- Nie dyskutuj. Czy tego chcesz czy nie, zaciągnę cię do Sacramento nawet jeśli miałbym wzywać jednostkę specjalną NASA. - Zagroził z uśmiechem, a Adam odpowiedział tym samym.

- Nie musisz...

- Ale chcę.

- Będę miał u ciebie dług wdzięczności.

- Przyjaciele nie mają wobec siebie długów wdzięczności.

- Co mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć? - Adam próbował dalej, co widocznie drażniło muzyka.

- Możesz nas tam zawieźć. - Rzekł, by piosenkarz dał mu spokój.

- Hmm... Tu jest mały problem. - Adam zrobił kwaśną minę. Właśnie minęli ostatnie skrzyżowanie. - Muszę oddać ojcu auto. Więc pewnie pojedziemy Maserati, które jest... Niezbyt pakowne. - Stwierdził z żalem i spojrzał na Tommy'ego Joe, by poznać jego reakcję. Mina Ratliffa była niezmieniona.

- Możesz nawet wypożyczyć karetę i białe konie. Ważne, żebyśmy zdążyli na wigilię. Inaczej ciocia Klara mnie zabije. A potem ciebie.

- Mnie? - Adam zaśmiał się słysząc przekonujący ton.

- Tak, bo przez ciebie się spóźnimy.

- Nieee, jadąc Maserati będziemy tam grubo przed czasem. Mam nadzieję, że lubisz szybką jazdę?

- Jeśli nas zabijesz, ciotka będzie nas nękać po śmierci.

- Ech... Coś czuję, że twoja ciocia mnie nie polubi.

- Ooo, mylisz się. Ona uwielbia programy telewizyjne. Dla niej jesteś gwiazdą. - I dla mnie też. Zdążył pomyśleć zanim to zdanie wypowiedział. - Otworzył drzwi auta, gdy Adam wyjął kluczyki ze stacyjki. Pospiesznie opuścił samochód nim Adam się do niego odezwał.

Brunet chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Tommy skutecznie mu to uniemożliwił. Uciekł. Szkoda, że nie jestem gwiazdą dla ciebie. Może gdybyś mnie uwielbiał, łatwiej byłoby mi ciebie w sobie rozkochać? Opuścił auto i poszedł pomóc Ratliffowi z zakupami. Było ich tak dużo, że ledwo mieściły im się w rękach. Pewnie po zapakowaniu w ozdobny papier będzie tego mniej... Lambert z trudem zamknął samochód. W naciśnięciu guzika przeszkadzały mu torby, które trzymał. Poradził sobie. Razem z Tommy'm udał się do mieszkania. Na szczęście winda działała i nie musieli wspinać się po schodach.

Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Tommy poczuł, że wraca mu energia. Energia na to, by się umyć i iść spać. Już przekraczając próg zapowiedział, że zajmuje łazienkę jako pierwszy. Rzucił torby na kanapę w salonie, wziął z pokoju koszulkę służącą jako pidżama oraz świeżą bieliznę. Następnie zamknął się w toalecie. Adam wykorzystał ten moment na przemycenie swoich pakunków, w tym prezentu dla muzyka, do swojego pokoju. W przeciwieństwie do Ratliffa nie był zmęczony. Chciał zapakować prezenty jeszcze dziś, by jutro, wymieniając samochód, przekazać je mamie, by ta położyła je pod choinką. Musiał też zabrać z domu kilka czystych rzeczy na podróż. Podróż – zupełnie niespodziewana, ale wzbudzająca w wokaliście zachwyt i ekscytację. Przede wszystkim jeden fakt podniecał go do czerwoności – jednak spędzi święta z Tommy'm, a jego obecność zawsze łączyła się z czymś nieprzewidywalnym.