piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 51 - Pod presją

Wesołych Świąt! Wczoraj była wigilia, więc mam nadzieję, że wszyscy dostali bilety na koncert swojego ulubionego artysty (nie pisze, że Adaśka, bo może odwiedzać tę stronę jakiś nie-Glambert). Tak czy inaczej. Ja dziś nie jestem Mikołajem, raczej Dziadkiem Mrozem i na większe czułości mojej parki musicie jeszcze poczekać. Mimo to chyba znajdziecie tu coś dla siebie. Wątki świąteczne także.
Przypominam, że niezalogowani też mogą się popisać komentem.
Nie szczędźcie słów. Żałujmy tych nienapisanych :0

Rozdział 51 Pod presją

Niezręczne milczenie. Znowu. Czy tylko ja nie lubię ciszy? Czasami jest ona przydatna, ale dla Adama była tylko zmarnowanym czasem. W życiu liczy się każde wypowiedziane słowo. Żałujmy tych niewypowiedzianych.

Jak to w zimie, dzień kończył się wcześnie. Zbliżała się godzina czwarta po południu, a więc zmrok już wystarczająco się naczekał, by objąć swą czernią całą Kalifornię. Kiedy w każdym domu w Ameryce rozpoczynały się Święta Bożego Narodzenia, samotne auto pędziło autostradą osiągając 140 kilometrów na godzinę na szybkościomierzu. Wydawało się, że zarówno kierowca jak i pasażer skupiają całą uwagę na drodze. Ich myśli obracały się wokół kompletnie innych tematów. Jak to zwykle bywa, kiedy chaos tkwi w głowie, usta przeważnie milczą. Adam chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się, by dać szansę na rozpoczęcie rozmowy Ratliff'owi. Blondyn nie zamierzał jej wykorzystywać. Szeroko otwartymi oczami obserwował uciekające pachołki na poboczu drogi. Nie miał nic do powiedzenia, więc milczał.

- Tommy, czy coś się stało? - Zaczął niepewnie Lambert. Denerwował się. Chciał zerknąć na muzyka. Zbyt szybka jazda wymagała jednak podwójnej uwagi. Gitarzysta także nie odwrócił głowy w stronę przyjaciela. Oczy zbyt zainteresowane były asfaltem chowającym się pod samochodem.

- Nic. - Burknął. - Po prostu nie mam ochoty gadać. - Rzekł zgodnie z prawdą. Od kiedy wszedł do auta, analizował ostatnie godziny swojego życia. Im dłużej jechali, tym łatwiej umysł przyswajał nowe informacje. Stan Tommy'ego zaczął przypominać stan hipnozy. Uznał, że jego plany są realizowane nawet bez jego wkładu. Nareszcie los mu sprzyjał.
***

- Słyszałem, że coś tu na mnie czeka. - Przywitał się pogodnie z szefową, kiedy ta odwróciła wzrok od okna. Poprosiła, by usiadł, i zaczęła grzebać w teczce, którą ściągnęła z półki i która opatrzona była jego imieniem i nazwiskiem.

- Na trasie poszło ci zadziwiająco dobrze. Jak na osobę, która nigdy przedtem nie grała w profesjonalnym zespole, wykazałeś się szybką reakcją i przyswajaniem informacji. Nie gubisz się na scenie. Istniało mało sytuacji, w których pytałeś o radę lub czegoś nie wiedziałeś. W krytycznych sytuacjach ścisła współpraca z zespołem i obserwacja. - Przełożona Ratliffa przeczytała krótką, acz bardzo treściwą opinię na jego temat, przytrzymując przy oczach zamknięte okulary. Następnie odłożyła dokumenty i spojrzała zmrużonymi oczami na pracownika. Nie miała w zwyczaju komplementować kogokolwiek, więc szybko przeszła do meritum sprawy. - To opinia Stevena McCallistera, menadżera zespołu. - Zamknęła teczkę i oddała ją blondynowi. - Ale nie myśl sobie, że, skoro dziś wigilia, mam dla ciebie tylko prezenty. - Powiedziała wyrafinowanym tonem i wyjęła z szafki drugą teczkę, której objętość była mniejsza od poprzedniej.

- Słucham. - Rzekł rzeczowo Tommy Joe, który w myślach uśmiechał się, że teczka, którą właśnie dostał od szefowej, umożliwi mu rozwój w zawodzie muzyka.

- Najpierw wypadek Johna, a potem jego śmierć pogrążyły Mouthlike. A wraz z zespołem idzie na dno cała firma. By ograniczyć koszty przeprowadzamy redukcję etatów i w pierwszej kolejności bierzemy pod uwagę pracowników, którym kończy się umowa. Jesteś jedną z takich osób, Thomas. - Wyraz twarzy nie przekazywał żadnych emocji. Oczy wysyłały tylko oznaki niechęci.

Tommy Joe był do tego przyzwyczajony. Zawsze, kiedy konfrontował się z Jane Evans, jej zachowanie było takie samo: zimne, zniechęcone, znudzone. Podobno nie zachowywała się tak tylko w stosunku do niego. Podobnie, jak Evans w stosunku Ratliffa, on też wypracował wobec niej pewne zachowanie. Przybierał pozę przesadnego optymizmu i życzliwości. Miał nadzieję, że to ją choć trochę wyprowadzi z równowagi. Nigdy jednak nie wkurzył jej tak, jak zamierzał.
To tylko kostka lodu, której nikt jeszcze nie wyciągnął z lodówki, by mogła stopnieć. Mówił sobie za każdym razem, gdy dochodziło do ich spotkania. Tym razem nie był zdolny do zachowania optymizmu za wszelką cenę. Jego mina zrzedła, kiedy usłyszał złą wiadomość. Próbował ją sobie przyswoić. Zestawiła mu się z inną informacją, która była dla niego równie istotna: z wyjazdem do Paryża. Na tę myśl uśmiechnął się mimowolnie i podniósł wzrok na szefową.

- Dobrze więc. Zwalniasz mnie, rozumiem. - Powiedział z uśmiechem i odebrał od Evans swoje wymówienie, które uprzednio wyjął z teczki. Rzucił okiem na treść, ale nie przeczytał jej. Nie wziął też do ręki długopisu, który mu podała, by złożyć potwierdzający podpis obok parafki pracodawcy. Odłożył kartkę na stół i ponownie zrównał spojrzenie z kobietą. - Nim podpiszę chciałbym pomówić o swojej odprawie. Mam też niewykorzystany płatny urlop, a moja umowa kończy się dopiero 20 stycznia. - Wziął ją pod włos. Skoro go wyrzucała, mógł na tym zwolnieniu wiele wskórać. - Podpisanie tej umowy wiąże się z karą pieniężną na mnie nałożoną. Nie zamierzam nic płacić, ale odebrać pieniądze, które mi się należą. - Tą wypowiedzią wywołał na jej twarz wiecznie skrywane emocje. Uśmiechnął się cwaniacko i uniósł brew, widząc niezrozumienie i zaskoczenie przeradzające się w gniew i złość. Na niego czy na samą siebie, że nie zdołała go przechytrzyć? Myślała, że zdoła wyciągnąć od pracowników pieniądze na podupadającą wytwórnię. Ratliff na szczęście od dawna domyślał się, że chce go wyrzucić, tylko nie wiedziała jak.

Zawsze była przygotowana, a teraz miotała się po gabinecie w poszukiwaniu ewakuacyjnego wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Pierwszy raz i chyba już ostatni widział ją w takim stanie – niezdecydowaną i przez to wściekłą. Mógłby się teraz śmiać jej w twarz, ale zbyt dobrze go wychowano – to jakby kopał leżącego. Kilka lat rozwijania pasji i pisania świetnych tekstów odpłatnie nie zrekompensowało mu jej humorów, dręczenia i wiecznego niezadowolenia wyrażanego frazą „ta treść jest niezadowalająca, mogłeś się bardziej postarać”, choć wiedziała, że jego utwory są idealne. To właśnie ten moment w pełni zakończył jego pracę. Pod jego presją uzgodniła nowe warunki odejścia. Chciała zerwać umowę za jego pomocą, ale to on ją zerwał odkładając ją na bok. Wywalczył przedłużenie przerwy świątecznej do 20 stycznia, które było równoznaczne z urlopem. W ten dzień – dzień wygaśnięcia umowy – miał zabrać swoje dokumenty z firmy i nigdy więcej się tam nie pojawiać.

Z wytwórni wyszedł godzinę później. Z teczką, w której zawarte były jego referencje zawierające szeroką opinię menadżera Mouthlike dotyczącą trasy koncertowej czyli jego krótkiej historii kariery gitarzysty oraz informacje dotyczące stanowiska tekściarza podane przez Jane Evans. Teraz z radością w oczach i lekkim uśmiechem siedział na zimnej ławce i oczekiwał Adama. Nie zamierzał mu powiedzieć o zwolnieniu. Postanowił, że powie mu przy okazji poinformowania o swoim wyjeździe. Nie miał wątpliwości. Wiedział, że musi to zrobić. Przewidywał, że reakcja Adama będzie pozytywna. W końcu nie tylko brunet miał prawo spełniać marzenia. Słysząc krótkie trąbienie machinalnie odwrócił głowę w stronę źródła odgłosu. Zobaczył zaparkowane na poboczu białe Maserati, a zza uchylonej szyby uśmiechał się w jego stronę przystojny brunet.

***

Wraz z pokonywaniem kolejnych zakrętów Adam coraz bardziej stresował się wizytą u rodziny Ratliffa. Nie miał ochoty na rozmowę, więc po prostu jechał według wskazówek swojego żywego GPS-u – Tommy dokładnie znał drogę do swojego domu, który znajdował się na przedmieściach Sacramento, w stosunkowo spokojnej okolicy. Wydawał pojedyncze komendy i niczym się nie denerwował. Wreszcie dotarli do małego białego domu z wielkim ogrodem. Oprócz licznych kwiatów i krzewów rosło tam kilka drzew. Na grubym konarze jednego z nich zawieszona była huśtawka. Teren nie był opłotowany - mieszkańcy najwidoczniej czuli się bezpiecznie.

- To tutaj. - Szepnął gitarzysta, patrząc szczęśliwymi oczami przez ramię Adama. Uwidoczniła się jego tęsknota za domem, w którym dorastał.

Lambert dziękował Bogu za to, że może zobaczyć to szczęście. Był świadomy tego, że tę tęsknotę może zaspokoić tylko spotkanie z rodziną. Sam niejednokrotnie tej tęsknoty doświadczył. I teraz odczuł tęskne ukłucie w sercu na myśl o swojej rodzinie. Tak musi być. Zaparkował na poboczu ulicy wzorem innych aut. Gdy zgasił samochód i wyjął kluczyki ze stacyjki, Tommy szybko wyskoczył z pojazdu, by wyjąć z małego bagażnika prezenty. Brunet został za kierownicą. Miał wątpliwości. Skrobał kierownicę, spoglądając co chwilę to na brązowe drzwi domu, to na lusterko wsteczne, w którym widać było blondyna. Lamberta ogarnęła trema, która towarzyszyła mu rzadko mimo wykonywanego zawodu. Zagrał już wiele ról, ale w roli niezapowiedzianego gościa jeszcze nigdy nie wystąpił. Co gorsze: tu nie mógł udawać. Czy reakcje wujostwa Tommy'ego Joe będą pozytywne? A może będą niezadowoleni? Po kryjomu będą wytykać mu, że mnie zaprosił. Albo będą czuć się niezręcznie przyjmując kogoś spoza rodziny... Przemyślenia przerwały otwierane drzwi. Nim zdążył spojrzeć w ich stronę, jego uszy wypełniły się dźwiękiem głosu przyjaciela.

- Pozwól, że opowiem ci historię. Pewien chłopiec od dziecka kochał święta. Lata upływały, a chłopiec stawał się mężczyzną. Zaczął zarabiać, pomnażać swój majątek. W końcu zaczęły się liczyć tylko pieniądze. Przez nie pokłócił się z rodziną, każde święta spędzał samotnie w swojej willi, a jego serce stawało się coraz twardsze. Do czasu, kiedy nie nawiedziły go trzy duchy Bożego Narodzenia. Przypomniały o magii świąt i odnowiły zamazane wspomnienia. Mężczyzna, teraz już staruszek, odnalazł w sobie chłopca i od tego czasu święta ponownie stały się dla niego najmilszym okresem w roku. - Zakończył, nachylając się w stronę Lamberta z uśmiechem odmalowanym na twarzy.

- Kim był chłopiec? - Spytał Lambert, któremu opowieść poprawiła humor. Domyślił się, że odnosi się ona do niego samego. Tommy jak zawsze potrafił właściwie ocenić jego humor.

- Ebenezer Scrooge. - Odpowiedział, kiedy Adam wyszedł z auta. Brunet zmrużonymi oczami popatrzył na blondyna, który wyjaśnił krótko sens historyjki. - Zamiast siedzieć w luksusowym aucie spędź wigilię z ludźmi. Ze mną. Nie zastąpię twojej rodziny, ale... - Nie zdążył dokończyć, gdyż w tej chwili Adam przytulił go mocno, wczepiając się w drobne ciało.

- Nie musisz. - Szepnął piosenkarz i zamknął oczy. - Bo jesteś jej częścią. - Wyznał, wdychając przyjemny zapach towarzysza. To samo zrobił Tommy Joe. On także poczuł znajome ciepło. Przyzwyczaił się już do bezpieczeństwa, jakie dawały silne ramiona. Teraz on sam je okazywał. Niestety, zbyt rzadko takie gesty powstawały między nimi. Ale za bardzo bali się zburzyć otoczkę przyjaźni i zrobić miejsce innemu uczuciu. I w tym momencie strach wziął górę. Tommy odkleił się od Lamberta i spojrzał na jego piękną pociągającą twarz.

- Zatem, Ebenezerze, posłuchałeś swego ducha i wybrałeś... Prezenty! - Zażartował, okazując ekscytację. Chciał wrócić do bagażnika samochodu, by razem z przyjacielem wypakować torby, ale ten uchwycił go za nadgarstek i porwał w przeciwną stronę. Tommy Joe ponownie wylądował na torsie Lamberta. - Och, co? - Zbuntował się i odgarnął kosmyki włosów zniesione na twarz przez wiatr.

- Ja też chcę ci opowiedzieć historię. Prawdziwą. - Dodał z uśmiechem, delikatnie odgarniając włosy, które krnąbrny wiatr cały czas zwiewał na twarz.

- To zapewne będzie jakiś melodramat. - Burknął sceptycznie gitarzysta, a Adam zaśmiał się na tę myśl.

- Obiecuję, że nie.

- Obiecaj, że nie zdążę zmarznąć nim usłyszę jej koniec. - Rzekł z uśmiechem Tommy, zapinając do końca kurtkę. Ręce Lamberta spoczywające na jego biodrach nieco mu w tym przeszkadzały, ale nie chciał ich zdejmować. Bliskość Adama równała się z bliskością, której ostatnio mu brakowało. Czerpał ją więc z każdego możliwego źródła, a że był nim tylko uczestnik „Idola”, wykorzystywał je do cna.

- Chodź wypakować bagaże. - Zaproponował, a Adam zabrał ręce. - A ty opowiadaj.

- Więc... Pewnego dnia rudowłosy nastolatek wrócił wcześniej ze szkoły. Był pewien, że rodziców nie ma w domu, więc szybko pobiegł do swojego pokoju i zasiadł do komputera. Zaczął wchodzić na zakazane strony. Oglądał filmy porno. - Wprowadził Ratliffa w temat. Kiedy doszedł do tego fragmentu, Tommy spojrzał na niego zaskoczony. - Gejowskie porno. - Dodał Lambert i właśnie wtedy Tommy Joe parsknął śmiechem.

- Prawdziwa historia, jasne... - Zwątpił, jednak słuchał dalej, podając Lambertowi cięższe torby.

- Nie przerywaj. - Zganił go brunet, przyjmując pakunki od przyjaciela. Kontynuował opowieść, pomijając pikantne szczegóły i starając się jak najbardziej skrócić opowieść. - Więc chłopak nie wiedział, że nie jest w domu sam. Jego ojciec, dyrektor firmy, nie poszedł tego dnia do pracy. Kiedy chłopak wrócił do domu, ojciec akurat czytał gazetę w kuchni. Słyszał, jak jego syn trzasnął drzwiami, więc poszedł do jego pokoju, myśląc, że stało się coś złego.

- I wielki finał. Chcę to usłyszeć. - Znów mu przerwał, oczekując typowego zakończenia takiej historii.

- Tommy, przestań. Ojciec zastał syna w niekorzystnej sytuacji. - Poinformował i tu zrobił długą pauzę, chcąc wytworzyć napięcie u słuchacza. Tommy oczywiście nie mógł doczekać się zakończenia. Spodziewał się kary dla chłopaka, był ciekawy jej rodzaju. Adam nie odezwał się nim nie doszli do drzwi frontowych domu. Namowy Tommy'ego były już podobne do nękania, więc skończył opowieść. - Ojciec uniósł brwi w zdziwieniu i popatrzył w wystraszone oczy syna, który zdążył już zamknąć przeglądarkę internetową. Powiedział tylko: wiesz, to twoja sprawa, czym się interesujesz. Nie wyciągnął żadnych konsekwencji. - Skończył opowieść, a blondyn popatrzył na niego krzywo.

- Który ojciec reaguje w ten sposób? - Spytał, nie rozumiejąc. Pomyślał, że ta historia nie może być prawdziwa.

Mój ojciec. Adam wspomniał w myślach swojego rodzica. To zdarzenie z jego życia przypomniało mu się, kiedy Tommy Joe opowiadał mu swoją historię. Nie wiedział, dlaczego to sobie przypomniał, ale chciał się tym podzielić z blondynem. I, przy okazji, dać nieco do myślenia.

- Wiesz, chyba nie jestem w stanie w to uwierzyć. - Rzekł, naciskając z trudem dzwonek. W każdej z rąk dzierżył mniejsze i większe torby, między innymi ze swoimi rzeczami. - Ale niech będzie. Jaki morał?

- Każdy sekret wyjdzie kiedyś na jaw. Ujawnia się zazwyczaj wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. - Rzekł tajemniczo.

Tommy zestresował się, kiedy to usłyszał. Nie mam czasu teraz zastanawiać się nad swoimi uczuciami. Odgonił od siebie czarne chmury i przeszedł do następnego pytania.

- A osoba? - Spróbował opanować zbyt szybkie tętno i odwrócił się w stronę drzwi.

- Musisz się domyślić. - Rzekł z uśmiechem, a muzyk prychnął właśnie wtedy, kiedy drzwi otworzył gospodarz domu.

Henry Ratliff przywitał się gorąco z bratankiem, Adamowi za to mocno uścisnął rękę, mówiąc, że miło mu gościć niezapowiedzianego gościa w domu. Ponoć taki gość zawsze przynosił szczęście. Lambert ocenił mężczyznę jako sympatycznego. Postawny mężczyzna lat około sześćdziesięciu miał miły, spokojny głos. Jego głowę pokrywały już siwe włosy, zakola były bardzo widoczne. Kiedy Tommy kładł prezenty pod wielką żywą choinką, Adam poznawał resztę rodziny czyli uroczą małżonkę Henry'ego – Klarę. Wynurzyła się z kuchni, kiedy usłyszała nieznajomy głos. Na obecność wokalisty w swoim domu zareagowała... Entuzjastycznie to za mało powiedziane.

- Któż to zawitał do naszego domu, Henry? - Zawołała, kiedy zobaczyła odwróconego do niej tyłem wysokiego bruneta. Muzyk zjawił się obok niej w jednej sekundzie, przez co krzyknęła przeraźliwie – wystraszył ją zachodząc od tyłu. W tym momencie Adam odwrócił się, a zza jego pleców wyjrzał siwowłosy mężczyzna. Kobieta rozpoznała twarz Lamberta i zdążyła tylko wykrztusić:

- O mój Boże! - Wskazała ręką, ale nagle jej oczy się zamknęły, a umysł stracił władzę nad ciałem. Zemdlała.

Zaokrąglone ciało w odświętnym różowym kostiumiku i fartuchu z naszywkami owoców nie runęło na podłogę, ale na Tommy'ego, który zdążył je złapać. Delikatnie położył ciotkę na podłodze i rozkazał wujowi przynieść zimny okład. Na szczęście nie było to potrzebne. Ciocia Klara ocknęła się tak szybko jak zemdlała. Klęczeli przy niej Adam i Tommy. Wujek Henry obserwował żonę, stojąc nad nimi.

- Śniło mi się, że jest tu ten chłopak z Idola. - Powiedziała powoli i rozejrzała się. Jej wzrok padł na bruneta, więc zamknęła je. - Boże, to ciągle sen. On tu jest... - Zaczęła kręcić głową, a Tommy spojrzał na Adama. Jego wzrok mówił jedno: ty i ta twoja sława... Adam tylko wzruszył ramionami. Za to w myślach cieszył się i jednocześnie śmiał z samego siebie.

- No i masz swoją pierwszą fankę. - Mruknął muzyk w stronę przyjaciela. - Ciociu, to nie sen. Adam jest tutaj naprawdę. To mój przyjaciel i chcę, żeby spędził z nami wigilię. - Wyjaśnił cioci, a ona podejrzliwie otwarła jego oko.

- Uszczypnij mnie. Inaczej nie uwierzę. - Rozkazała bratankowi, a on to uczynił. Pisnęła z bólu i zganiła go, że tak mocno ją uszczypnął. Nie chciała pomocy – sama szybko wstała i strzepnęła ze spódnicy pochodzące z podłogi okruszki.

- Miło mi panią poznać. - Rzekł Adam uprzejmie i wyciągnął rękę w jej stronę.

Kobieta niepewnie podała mu swoją dłoń, a Lambert starodawnym zwyczajem ucałował jej wierzchnią stronę. Pani domu zarumieniła się na skutek wyszukanych manier mężczyzny. Dotychczas myślała, że ten zwyczaj powitania już dawno wymarł. Wuj Tommy'ego obserwował tę scenę z głupawym uśmiechem. Uznał sytuację za zabawną. Wiedział, że kobieta z nieomal obsesyjną zawziętością ogląda wszystkie odcinki sezonu popularnego programu rozrywkowego. W tym roku szczególnie upodobała sobie tego uczestnika. Do obserwacji dołączył Tommy, który właśnie podczas tego incydentu przypomniał sobie, że ciocia Klara jest wielką fanką „American Idol”. Korzystając z okazji wyciągnął nieco informacji z sześćdziesięciolatka.

- Annie jeszcze nie dotarła? - Spytał cicho, uśmiechając się na widok zakłopotanego przyjaciela i zauroczonej cioci.

- Nie. Nie odbiera telefonu. - Odpowiedział tym samym tonem krewny.

- Pojawi się. Nie pierwszy raz robi taki numer. - Pocieszył starszego Ratliffa Tommy i położył rękę na jego ramieniu.

- Na pewno. Dobrze, że przyjechałeś, Tom. - Henry spojrzał na blondyna, a ten posłał mu entuzjastyczne spojrzenie. - Nie sądzisz, że powinniśmy ich już rozdzielić? - Zaproponował senior i na tę propozycję oboje się zaśmiali.

Wkroczyli do akcji, łącząc swoje siły. To było prawdziwe ratowanie gwiazdki, a raczej wieczerzy wigilijnej. Tommy zajął się uwalnianiem przyjaciela od pytań Klary, a wujek miał za zadanie zagonić małżonkę z powrotem do kuchni. Jako że w domu była obecna tylko jedna kobieta, wszyscy zaangażowali się w nakrywanie do stołu. W roli siostry Tommy'ego świetnie odnajdywał się Adam, który, zadowolony z faktu, że nie przypadła mi rola bezczynnego gościa, zajmował się rozkładaniem talerzy i sztućców na wielkim stole. Mężczyźni kursowali między kuchnią a salonem, nosząc półmiski z różnymi potrawami. Kiedy skończyli przygotowania, starsi zasiedli przy stole, a młodzi wyszli na zewnątrz i objęci z powodu zimna wpatrywali się w niebo, oczekując. Jeden czekał na pierwszą gwiazdkę, a drugi – na wiecznie spóźnioną siostrę.