No przepraszam że tak mnie długo nie było, ale pisałam, że brakuje mi tego i owego do pisania. Tak wiele komentarzy - dzięki szczególnie dla My Life oraz
Neko:
Dziękuję za komentarz. Bardzo dobrze odczytałaś emocje,
które chciałam przekazać za pomocą tego obrazu. Ja też bardzo
utożsamiam się z Tommy'm (dlatego częściej piszę o nim niż o
Adamie) być może dlatego, że jego postać jest bardziej
plastyczna. Kolor zmieniam co pięć odcinków, więc dziś przyszedł
czas na niebieski – specjalnie dla ciebie.
Cóż,
życzę sobie więcej takich komentarzy,
dziękuję
też za te małe i zapraszam do 41. odcinka ;)
Wśród gwiazd
Od
kiedy wyszli z pustej galerii Adam zaczął czuć się bardzo
niezręcznie. Nie z powodu przeprosin, jakimi nieoczekiwanie
zaszczycił go Tommy. Nie nosił już w sobie wstydu czy zagubienia z
powodu prawdy, jaka była powodem konfliktu z Ratliff'em. Czuł, że
oboje odpokutowali za to nieporozumienie. Blondyn dosyć się
nagniewał, a Adam wystarczająco nażałował. Atmosfera między
przyjaciółmi była już oczyszczona. Jednak Lambert nie mógł się
nadziwić jednemu zjawisku: Tommy ciągle się na niego patrzył.
Gapił się niemal w sposób bezwstydny. Rozanielone oczy zamykały
się tylko przy najwyższej konieczności.
Brązowe
tęczówki lustrowały jego postać przy okazji każdego prostego
odcinka, jaki pokonywali od jednej sygnalizacji świetlnej do
drugiej. Tylko przy chwilowym postoju muzyk odrywał wzrok od obiektu
swego zainteresowania i patrzył na zmieniające się światło.
Czerwone, żółte, zielone... Adam. I tak w kółko.
-
Miałeś podziwiać miasto, a nie mnie. - Zauważył, kiedy jego
zdenerwowanie sięgnęło szczytu. Usiłował wydobyć z siebie
spokojny ton, jednak gesty niewerbalne rąk mówiły same za siebie.
Ostry skręt kierownicą, szarpnięcie za gałkę od biegów –
czarne BMW należące do ojca Adama warczało groźnie, mijając
kolejne przecznice.
-
Może nie patrzę na ciebie? Widok z okna po twojej stronie też jest
interesujący. - Powiedział obojętnie Ratliff i jeszcze bardziej
zwrócił się przodem w jego stronę. Adam zacisnął palce na
kierownicy. Rozluźnił uścisk, kiedy spojrzał podejrzliwie na
swojego pasażera – jego uśmiech rozbrajał.
-
Patrz na drogę. - Mruknął, kiedy konfrontacja spojrzeń wydała mu
się zbyt długa.
Adam
grzecznie go posłuchał, jednak wiedział, że tęczówki Tommy'ego
sypią iskrami właśnie z jego powodu, a nie z powodu nudnych
szarych wieżowców służących ludziom jako biura czy kolorowych
wystaw sklepowych – Tommy nie wyglądał na łowcę okazji. Skręcił
w Hollywood Boulevard, a potem skierował się na podziemny parking
Dolby Theatre znanego na całym świecie z corocznych ceremonii
wręczania Oscarów. Tym razem czerwony dywan nie zdobił wejścia, i
chociaż wokół nie było przystojnych aktorów w czarnych
smokingach czy uroczych gwiazdek Disneya w lśniących balowych
sukniach, do Dolby Theatre i tak nie mógł wejść zwykły szary
przechodzień – chyba że właśnie wygrał na loterii.
-
Dolby Theatre, Tommy. Tutaj gwiazdy świecą najjaśniej. -
Powiedział Adam z zachwytem i wyszedł z samochodu. To samo zrobił
blondyn, który po zatrzaśnięciu drzwi oparł się o karoserię
samochodu.
-
A dla mnie to zwykły podziemny parking, tylko że tu wszystkie auta
wyglądają jakby wyjechały prosto z salonu. - Rzekł Ratliff z
ironicznym uśmiechem. Znów wpatrywał się w przyjaciela.
Kiedy
wyszli z budynku, słońce przebijało się przez białe obłoki,
obdarzając dzielnicę Hollywood lodowatymi promieniami. Tommy poczuł
zimny dreszcz, więc zapiął kurtkę po czubek nosa i szybko włożył
ręce do kieszeni. Adam zrobił to samo i ogarnął wzrokiem chodnik.
W oczy rzucały mu się piersze gwiazdy w kolorze różowego marmuru.
-
Aleja gwiazd ciągnie się wzdłóż Hollywood Boulevard i Vine
Street. To w tę stronę. - Wskazał kiwnięciem głowy, a Ratliff
przytaknął. - To chodź, pokażę ci moje ulubione gwiazdy. -
Rzucił i wyszedł na oryginalny chodnik.
-
Byłeś tu już? - Spytał muzyk, kiedy postawił stopę między
dwoma gwiazdami. Kiedy stanął przed jedną z nich, przeczytał
nazwisko: Drew Barrymore. Pamiętał ją z filmu „Aniołki
Charliego”, gdzie u boku Cameron Diaz i Lucy Liu grała rolę
superagentki.
-
Kilka razy. Między innymi tutaj szukam pomysłu na piosenki, które
prezentuję w Idolu. Jim Carrey. Znasz go? - Spytał, przedzierając
się przez grupkę przechodniów. Tommy szedł drugim brzegiem
chodnika i próbował wypatrzeć gwiazdy ludzi, których znał
chociaż z filmów.
-
Chyba grał tego detektywa od zwierząt. Psi detektyw? Aha i jeszcze
„Bruce wszechmogący” – genialny był ten film. Patrz, Jackie
Chan! Kocham go normalnie... - Wyznał, kiedy znaleźli się w
znacznym oddaleniu od innych przechodniów.
Lambert podszedł do blondyna, by obejrzeć gwiazdę. Stanął obok niego tak, że stykali się ramionami. Na pięcioramiennej figurze widniały złote litery ułożone w nazwisko aktora, a poniżej w czarny okrąg z równie złotą jak litery obręczą wpisany został piktogram przypominający kamerę. Piosenkarz wpatrywał się w gwiazdę ze spokojem do czasu, kiedy jego przyjaciel uznał, że pora iść dalej. Machinalnie złapał go za rękę, a Tommy Joe zdziwiony gestem odwrócił się w jego stronę.
Lambert podszedł do blondyna, by obejrzeć gwiazdę. Stanął obok niego tak, że stykali się ramionami. Na pięcioramiennej figurze widniały złote litery ułożone w nazwisko aktora, a poniżej w czarny okrąg z równie złotą jak litery obręczą wpisany został piktogram przypominający kamerę. Piosenkarz wpatrywał się w gwiazdę ze spokojem do czasu, kiedy jego przyjaciel uznał, że pora iść dalej. Machinalnie złapał go za rękę, a Tommy Joe zdziwiony gestem odwrócił się w jego stronę.
-
Dlaczego obserwowałeś mnie w samochodzie? O czym myślałeś? -
Mruknął, kiedy ominęli ich kolejni przechodnie.
-
Próbowałem oswoić się z myślą, że jesteś gejem. - Tommy
wrócił do niego i stanął naprzeciw. Nie wiedząc, co zrobić z
drugą ręką, wyciągnął ją w stronę twarzy przyjaciela. Mówiąc,
poprawiał mu kosmyk włosów, który zasłaniał prawe oko. - A im
dłużej próbowałem, tym bardziej ten temat wydawał mi się
interesujący. Wiesz, musisz mi jeszcze dużo o sobie opowiedzieć. -
Przestał bawić się jego włosami i spojrzał w idealnie niebieskie
oczy. Dłoń przeniósł na jego ramię, a potem z nikłym uśmiechem
powrócił do poszukiwania „znajomych” gwiazd.
Adam
był zaintrygowany. Znowu wydało mu się, że widzi przed sobą
nieznajomą osobę. Tommy przybierał przed nim już tyle postaci,
eksponował tyle cech charakteru... Czy to możliwe, że ten cały
tabun cech może mieścić się w jednej osobie? I to jeszcze tak
drobnej. Podziwiał Ratliffa, gdy ten z prawdziwą gracją starał
się nie nadepnąć na krawędź ani jednej gwiazdy, tylko kluczył
między nimi niczym w labiryncie. To jego głos wyrwał Lamberta z
oszałamiającego natłoku spostrzeżeń.
-
Rod Stewart. I jego piękne „What a wonderful world” - Wspomniał
Tommy i zacytował w myślach fragment utworu.
- Wykonywał tę piosenkę razem ze Stevie'm Wonderem. Ma swój urok. I... Oh, Will Smith. Więc... Co wydaje ci się takie ciekawe w homoseksualizmie? I dlaczego?
- Wykonywał tę piosenkę razem ze Stevie'm Wonderem. Ma swój urok. I... Oh, Will Smith. Więc... Co wydaje ci się takie ciekawe w homoseksualizmie? I dlaczego?
-
John Travolta. Trudno w to uwierzyć, ale nie miałem jeszcze
styczności z osobą nie-hetero. O... Jest i Stevie Wonder. 0 Szedł
dalej, nie omijając żadnego nazwiska. Mimo to kontynuował
odpowiedź, zachowując podzielność uwagi. - Na początku chciałbym
wiedzieć... Hmm... - Zamyślił się i zatrzymał przy następnej
płycie z gwiazdę – tym razem Ridley'a Scotta. - Gdy podoba ci się
Kris? - Pokonał niecały metr drogi do Adama, który czekał na
pytanie przy gwieździe Bruce'a Willisa.
-
Jest niewiarygodny. - Rzekł, patrząc na nazwisko. Potem spostrzegł
zdziwioną minę Ratliffa i domyślił się, co mu przyszło do
głowy. - Nie Kris. Bruce Willis. - Sprostował i zrobił parę
kroków. Tommy Joe podążył za nim mijając nazwiska Stevena
Spielberga oraz Charliego Sheena. Oboje stanęli przy gwieździe
Sylvestra Stallone'a najbardziej znanego z roli boksera Rocky'ego
Balboa.
-
Kris... Jest przystojny i nawet interesujący, ale jest zajęty. Żeni
się po Idolu. Jego narzeczona, Kate, postanowiła sama zorganizować
im ślub. Uważa, że mężczyźni są w tym temacie zupełnie bez
gustu i zwaliła sobie wszystko na głowę. Biedaczka. - Stwierdził,
patrząc w dal nad ramieniem gitarzysty, a potem popatrzył na niego
zadziornym uśmiechem. - A poza tym podoba mi się ktoś inny. -
Rzekł intrygująco i podszedł do różowej płyty należącej do
Franka Sinatry. - „My way” - Tytuł piosenki mówił, o czym jest
cały utwór. Tymczasem Tommy poznał tylko zwrotki opowieści Adama.
Odpowiedź miał zawierać refren, o który właśnie zapytał.
-
Kto? - Podbiegł do Lamberta, omijając kilka kobiet spieszących
gdzieś w szpilkach.
-
Ty. - Adam roześmiał się i wykorzystując nieuwagę blondyna,
rozczochrał mu włosy. Ten od razu począł je układać.
-
Bardzo śmieszne. - Mruknął, kiedy Lambert roześmiał się jeszcze
głośniej.
Tommy
wątpił, by w tej odpowiedzi była choć szczypta prawdy. Według
blondyna przekomarzanie się było dla Lamberta jak odśpiewanie
następnego coveru – chwilową przyjemnością, która jednak
dawała sporo radości w trudach codziennego życia. Za to dla Adama
każda wypowiedź zawierała ziarenko prawdy. Faktem było, że Tommy
był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, którego niezwykły charakter
zadziwił bruneta już podczas pierwszego spotkania. Lambert często
czuł ukłucie w sercu na myśl, jak ułożyłoby się między nimi,
gdyby Ratliff był homoseksualny. Myśli te często zaprowadzały go
na próg rozpaczy, który był cieniem jego miłosnych porażek.
Dlatego też utworzył w sercu miłosną barierę, która stanowczo
odsuwała od niego heteryków. Od tej chwili wszystko, co powiedział
i co miał powiedzieć, miało opierać się wyłącznie na
czysto-przyjacielskich stosunkach.
-
Meryl Streep. Najlepszy film: „Diabeł ubiera się u Prady”. Za
śliczną Anne Hathaway w roli głównej. - Rozmarzył się Tommy
przy następnej gwieździe.
-
Rzeczywiście piękna. Nie wiedziałem, że oglądasz filmy o modzie.
- Zdziwił się brunet i podszedł do miejsca, które było
szczególnie bliskie jego sercu.
-
To nie o modzie, tylko o użeraniu się z szefową. Kogo tam masz? -
Pokonał krótki dystans i stanął naprzeciw Adama. - O... Queen?
-
Zespół mojego dzieciństwa. Znam każdą piosenkę. - Głos zniżył
do szeptu, a oczy zaiskrzyły mu jak gwiazdy migoczące nocą na
niebie.
-
Bohemian Rhapsody to mistrzostwo. Strasznie szkoda, że Mercury
umarł. - Powiedział smutnym tonem muzyk i oparł dłoń na ramieniu
Lamberta, który nieoczekiwanie wszedł na gwiazdę swoich idoli i
wtulił się w ciało Ratliffa szukając ukojenia.
-
Farrokh Bulsara – tak nazywał się naprawdę. Umarł rok po tym,
jak go odkryłem, ale cały czas jest jednym z moich autorytetów.
Może nawet największym. - Szeptał słowa, które Tommy'ego
poruszały do głębi.
Ratliff
także w tych czasach szukał kogoś, kto mógłby być dla niego
życiowym wzorem. Nasłuchał się wielu gatunków muzyki, wielu
zespołów. Te najoryginalniejsze zawsze doceniał i darzył
szacunkiem. Zawsze wolał ostre brzmienia. Dziś w jego playliście
na pierwszym miejscu znajdował się Marylin Manson lub Metallica,
ale ostry rockowy pazur zawsze znajdował w „Królowej” - obok
Jimi'ego Hendrixa mieli najlepszy styl gry. Choć w młodych latach
nie śledził każdego koncertu tej grupy czy wydarzeń z życia
prywatnego każdego z członków, to zawsze z niecierpliwością
czekał na nową płytę czy singiel – zawsze miał nadzieję, że
zachowały się jakieś niepublikowane dokonania Mercury'ego. Dużo
uwagi poświęcił też stylowej grze Briana Maya, który pomysły na
nowe chwyty gitarowe zdawał się wyczarowywać z kapelusza. Tommy
wcale nie dziwił się wyborowi autorytetów Adama. On chyba
zawsze wiedział, co dla niego najlepsze.
-
Chodźmy dalej. Opowiesz mi o Mercury'm. - Spojrzał z troską w
smutne oczy Adama. W tej chwili rozbłysły dawnym szczęściem, a
Tommy zobaczył w nich coś pociągającego. Pomyślał, że może to
promień słońca strzelił prosto w nich, albo łza zaszkliła
czarną źrenicę. Nic podobnego – to szczęście, które tak
bardzo chciało być historią o wiele dłuższą od tego epizodu.
Od
tej pory szli ramię w ramię. Zauważali gwiazdy ludzi, których
znali mniej lub bardziej. Jednak nie interesowali się nimi już tak
bardzo jak opowieścią o Mercury'm, którego życiorys Adam znał aż
za dobrze, a którego Tommy rozpoznawał tylko na zdjęciu lub w
radiu, a w końcu którego na żywo nigdy oboje nie spotkali.
***
Na
małej patelni smażyła się jajecznica. Aromat porannej kawy
roznosił się po kuchni, a czarnowłosa kobieta krzątała się przy
szafkach, szukając pieprzu. Jej mąż, jak zwykle o tej porze,
czytał w gazecie nowinki sportowe. Siedząc na końcu stołu niczym
prawdziwa głowa rodziny pochrząkiwał za każdym razem, gdy znalazł
dobre wiadomości. Akompaniowało mu radio, w którym średnio co
trzy minuty zmieniał się repertuar.
-
Neil! Adam! Śniaaadaanieee! - Krzyknęła przeciągle Leila i
zaczęła wykładać jedzenie na talerze, używając drewnianej
łopatki. Kiedy odłożyła patelnię i oparła się o blat,
szczęśliwymi oczami popatrzyła na męża, który pielęgnował
swój nawyk pochłaniania prasy zamiast jedzenia. Właśnie miała
przypomnieć mu o jajecznicy, kiedy w radiu spiker zapowiedział
kolejny utwór. Na dźwięk tytułu Eber wynurzył się z gazety i
zerknął na żonę.
- Kochanie, słyszysz? Ta piosenka dźwięczy mi w uszach od kilku dni. - Położył prasę na parapet okna za sobą i podszedł do żony, wyciągając w jej stronę ręce. - Jest stworzona wprost do tańca.
Do ciasnej kuchni wpadło dwoje braci tak różnych od siebie, że pomyślałby kto, że w ogóle nie są spokrewnieni. Siedmioletni rudzielec o wielkich oczach i kilka lat młodszy od niego kościsty brunet naszli rodziców w sytuacji, której nie umieli określić.
- Patrz, mama z tatą znowu robią te śmieszne wygibasy. - Spostrzegł młodszy i zaczął wykonywać ruchy podobne do ruchów Leili i Ebera, którzy ściśnięci między krzesłami a kuchenką tańczyli do piosenki „Crazy little thing called love”.
- To się nazywa taniec, głupolu. - Adam jako starszy i mądrzejszy z rodzeństwa od razu poprawił śmieszne określenie brata. - Tato, kto to śpiewa w radiu? Ne słyszałem jeszcze tej piosenki. - Spytał rzeczowo i usiadł do śniadania z radością obserwując szczęśliwych rodziców i z ciekawością słuchając zadziornego piaskowego głosu mężczyzny, który śpiewał o tym, jak szaloną rzeczą jest miłość.
- Kochanie, to zespół Queen! - Poinformowała z uśmiechem Leila, którą mąż właśnie obdarował całusem w policzek. Po dłuższej chwili i Neil przestał się wygłupiać i wspólnie zasiedli do posiłku.
Adam stwierdził w myślach, że skoro mamie i tacie tak się podoba ten Queen, to musi być w nim coś ciekawego. Od tej pory częściej słuchał radia. Leila częściej widziała chłopca w kuchni przy magnetofonie zamiast w swoim pokoju przy zabawie. Młody Adaś nawet zadania domowe zaczął odrabiać przy kuchennym stole, a kiedy mama prosiła, by poszedł do pokoju, bo zamierza ugotować obiad czy kolację, mówił, że musi złapać Queen, bo Queen jest lepszy od jego przedstawień w szkolnym teatrzyku.
Przyszły święta. Pod choinką zawsze znajdowało się sześć prezentów: po dwa dla niego i Neila, po jednym dla Leili i Ebera. Otworzył pierwszy – ten mniejszy. Był to pamiętnik obity czerwoną skórą, w którym wkrótce znalazły się wszystkie jego marzenia – zarówno te spełnione jak i niespełnione. Drugi prezent był większy i bardziej płaski. Chłopiec szybko rozerwał czerwony papier, a jego oczom ukazało się złote logo zespołu oraz podpis: Queen – Greatest Hits. Dostał swoją pierwszą wymarzoną winylową płytę z piosenkami, którym zawsze przysługiwał się z uwagą, które znał na pamięć.
- Mamo? - Zaczepił potem Leilę, kiedy pomagał w uprzątnięciu z wigilijnego stołu brudnych talerzy. Jego piastunka jak zwykle odwróciła się do niego i obdarzyła skupionym wzrokiem. To był znak, że słucha. - Ja to chciałbym być jak ten pan z Queen. Chciałbym śpiewać. - Postanowił z uporem, a mama wzięła z jego rąk talerze, odłożyła na blat i uklękła przy nim.
- Kochanie. Freddie Mercury też kiedyś był takim ślicznym chłopcem jak ty. I tak jak ty marzył o wielkiej scenie. Skoro on osiągnął to, czego pragnął, to jestem pewna, że ty osiągniesz jeszcze więcej. Musisz tylko w siebie wierzyć i dużo pracować, Adasiu, a twoje marzenie na pewno się spełni. - Rzekła spokojnym głosem, a Adam poczuł, że nigdy nie zapomni tych słów. Od tej chwili uczuł w sobie taki upór i zawziętość, że nie spoczął dopóki nie osiągnął celu. Wierzył w siebie i wykorzystywał każdą okazję, by zbliżyć się do ideału.
- Kochanie, słyszysz? Ta piosenka dźwięczy mi w uszach od kilku dni. - Położył prasę na parapet okna za sobą i podszedł do żony, wyciągając w jej stronę ręce. - Jest stworzona wprost do tańca.
Do ciasnej kuchni wpadło dwoje braci tak różnych od siebie, że pomyślałby kto, że w ogóle nie są spokrewnieni. Siedmioletni rudzielec o wielkich oczach i kilka lat młodszy od niego kościsty brunet naszli rodziców w sytuacji, której nie umieli określić.
- Patrz, mama z tatą znowu robią te śmieszne wygibasy. - Spostrzegł młodszy i zaczął wykonywać ruchy podobne do ruchów Leili i Ebera, którzy ściśnięci między krzesłami a kuchenką tańczyli do piosenki „Crazy little thing called love”.
- To się nazywa taniec, głupolu. - Adam jako starszy i mądrzejszy z rodzeństwa od razu poprawił śmieszne określenie brata. - Tato, kto to śpiewa w radiu? Ne słyszałem jeszcze tej piosenki. - Spytał rzeczowo i usiadł do śniadania z radością obserwując szczęśliwych rodziców i z ciekawością słuchając zadziornego piaskowego głosu mężczyzny, który śpiewał o tym, jak szaloną rzeczą jest miłość.
- Kochanie, to zespół Queen! - Poinformowała z uśmiechem Leila, którą mąż właśnie obdarował całusem w policzek. Po dłuższej chwili i Neil przestał się wygłupiać i wspólnie zasiedli do posiłku.
Adam stwierdził w myślach, że skoro mamie i tacie tak się podoba ten Queen, to musi być w nim coś ciekawego. Od tej pory częściej słuchał radia. Leila częściej widziała chłopca w kuchni przy magnetofonie zamiast w swoim pokoju przy zabawie. Młody Adaś nawet zadania domowe zaczął odrabiać przy kuchennym stole, a kiedy mama prosiła, by poszedł do pokoju, bo zamierza ugotować obiad czy kolację, mówił, że musi złapać Queen, bo Queen jest lepszy od jego przedstawień w szkolnym teatrzyku.
Przyszły święta. Pod choinką zawsze znajdowało się sześć prezentów: po dwa dla niego i Neila, po jednym dla Leili i Ebera. Otworzył pierwszy – ten mniejszy. Był to pamiętnik obity czerwoną skórą, w którym wkrótce znalazły się wszystkie jego marzenia – zarówno te spełnione jak i niespełnione. Drugi prezent był większy i bardziej płaski. Chłopiec szybko rozerwał czerwony papier, a jego oczom ukazało się złote logo zespołu oraz podpis: Queen – Greatest Hits. Dostał swoją pierwszą wymarzoną winylową płytę z piosenkami, którym zawsze przysługiwał się z uwagą, które znał na pamięć.
- Mamo? - Zaczepił potem Leilę, kiedy pomagał w uprzątnięciu z wigilijnego stołu brudnych talerzy. Jego piastunka jak zwykle odwróciła się do niego i obdarzyła skupionym wzrokiem. To był znak, że słucha. - Ja to chciałbym być jak ten pan z Queen. Chciałbym śpiewać. - Postanowił z uporem, a mama wzięła z jego rąk talerze, odłożyła na blat i uklękła przy nim.
- Kochanie. Freddie Mercury też kiedyś był takim ślicznym chłopcem jak ty. I tak jak ty marzył o wielkiej scenie. Skoro on osiągnął to, czego pragnął, to jestem pewna, że ty osiągniesz jeszcze więcej. Musisz tylko w siebie wierzyć i dużo pracować, Adasiu, a twoje marzenie na pewno się spełni. - Rzekła spokojnym głosem, a Adam poczuł, że nigdy nie zapomni tych słów. Od tej chwili uczuł w sobie taki upór i zawziętość, że nie spoczął dopóki nie osiągnął celu. Wierzył w siebie i wykorzystywał każdą okazję, by zbliżyć się do ideału.
***
-
I tak to ze mną było. Freddie zawsze był dla mnie wzorem, jest i
będzie... Och, ale ja cię chyba nudzę? - Adam spostrzegł, że
Tommy ukradkowo ziewnął. Blondyn momentalnie zaczął się
tłumaczyć.
- Ależ nie. Oczywiście, że nie. Tylko po prostu jestem zmęczony, bo nie spałem całą noc, a...
- Nie spałeś całą noc?! - Adam przystanął na dźwięk tych słów. Czyżby z powodu naszej rozmowy? Z... Mojego powodu? Lambert uśmiechnął się blado, a blondyna ogarnął wstyd.
- Jak miałem spać, skoro nie byłem pewny, czy mi wybaczysz? - Wydukał, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - Nie zachowałem się lepiej od zwykłego homofoba. Pewnie słyszałeś obelgi od ludzi, których spotkałeś na ulicy, od znajomych, a może nawet rodziny, ale ja jestem twoim przyjacielem. Przyjaźń opiera się na zrozumieniu, czyż nie? - Zapytał z uporem. Musiał to z siebie wyrzucić. W jego opinii wcale nie dokończyli tematu. Chciał, żeby wszystko zostało dopowiedziane i wybaczone. Przyjaźń opiera się także na szczerości.
Mimo chęci blondyna Adam poczuł się zmęczony. Czy to nie sen? Dlaczego on zawsze chce ściągać winę na siebie? Nie jest przecież gorszym człowiekiem niż ja – ja też popełniam błędy i je naprawiam. To, co się stało, to był mój błąd. A skoro mój, on nie może go naprawić. Adam wahał się, czy powiedzieć Ratliff'owi prosto w oczy to, co myśli. Te słowa mogły blondyna zranić, ale i wyprowadzić na dobrą ścieżkę.
- Tommy. Słyszałeś o powiedzeniu „Nie zbawiaj świata na siłę”? Jesteś właśnie takim zbawicielem. Bierzesz grzechy innych na siebie. - Położył mu ręce na ramionach i spojrzał z troską. - Najpierw twoja eks-, a teraz ja. Za dużo od siebie wymagasz, Tom. Proszę cię, nie wracajmy już do tamtej sprawy. Nie czuj się winny, bo ja nigdy cię za takiego nie uznałem. A teraz, jeśli pozwolisz, odwiozę cię na lotnisko nim zupełnie zaśniesz. Nie możesz przecież przegapić swojego samolotu. Odlot o pierwszej, tak? - Adam poprowadził milczącego do tej pory muzyka do krawędzi chodnika, gdzie próbował złapać taksówkę.
Gitarzysta myślał dogłębnie o tym, co poradził mu Lambert. Jest moim przyjacielem, nie mówiłby mi tego, gdyby to nie była prawda. Ale czy ma rację? Zastanawiał się nad „zbawianiem świata” podczas gdy Adam zadawał mu kolejne pytania na temat lotu. Słyszał je, ale nie rozumiał kontekstu. Pogrążony we własnych myślach wsiadł do samochodu, który powiódł ich z powrotem do Dolby Theatre.
- A więc lot masz o pierwszej? Tommy! Słuchasz mnie w ogóle? - Adam potrząsnął blondynem, wyładowując przy tym swoją irytację. Kiedy Tommy podniósł zamyślony wzrok, spostrzegł, że znajduje się w czarnym BMW, a wokół nich rozciąga się szary plac pełen znanych marek samochodów.
- Nie ma żadnego lotu. - Odpowiedział bez namysłu, a kiedy zrozumiał, co powiedział, zakrył ręką usta. - Za długi język. - Przeklął w duchu i spojrzał na Adama.
Lambert był zdziwiony. Znowu. Charakterystycznie uniesione brwi oraz lekko uchylone usta, oczy bez wyrazu – Tommy miał dość takich min, gdyż zawsze po nich musiał się tłumaczyć. Tym razem z biletu, którego nie zdążył (albo nie chciał) zarezerwować, z lotu, którego nie było (albo był z kompletem pasażerów), z kłamstwa, które tak łatwo mu przyszło wypowiedzieć (chociaż mieli być ze sobą szczerzy). Po szczegółowym monologu zawierającym wszystkie informacje planów podróży, które nie wypaliły spojrzał na Lamberta ze wstydem i zażenowaniem z powodu własnej głupoty.
Adamowi jednak było na rękę to, że Tommy nie ma teraz co ze sobą zrobić. W głowie już tlił mu się plan awaryjny, bardzo dla niego korzystny. On może się nie zgodzić, ale znajdę jakiś sposób, by przywiązać go do fotela, a nawet zakneblować sprzeciwiające się usta. Spędzę z nim więcej czasu. Jeśli będę sprytny, może nawet cały dzień. Knuł plan, szeroko uśmiechając się w stronę blondyna, którego ogarnął niepokój. I co teraz? Pomyślał muzyk bezradnie. Dlaczego uśmiechasz się tak... Tak, że aż się ciebie boję? Co zamierzasz zrobić? A może masz ze mnie tylko niezły ubaw? Zmarszczył brwi i chwycił za nadgarstek Lamberta.
- Dlaczego się uśmiechasz? - Spytał, a jego oczy ponaglały mężczyznę do odpowiedzi.
Adam tylko spojrzał na zgrabne długie palce, które teraz chłodziły jego nadgarstek. Potem spojrzał kusząco na drobnego mężczyznę, który już przyciśnięty był do fotela za pomocą pasa bezpieczeństwa. W oczach pojawił się błysk, którego iskry uderzyły w Tommy'ego.
- Zawiozę cię do San Diego. - Rzekł tak dźwięcznie jakby zaśpiewał. Następnie nakrył dłoń Tommy'ego swoją. - Żadnych protestów.
Zarządzenie Lamberta było nieodwołalne. Tommy Joe poczuł się bezsilny. Rozluźnił się i opadł na fotel. Zabrakło mu słów, chociaż myśli był natłok. Zapowiada się niezwykła podróż. Spojrzał jeszcze raz na przyjaciela – nigdy nie był tak zadowolony jak teraz.
- Ależ nie. Oczywiście, że nie. Tylko po prostu jestem zmęczony, bo nie spałem całą noc, a...
- Nie spałeś całą noc?! - Adam przystanął na dźwięk tych słów. Czyżby z powodu naszej rozmowy? Z... Mojego powodu? Lambert uśmiechnął się blado, a blondyna ogarnął wstyd.
- Jak miałem spać, skoro nie byłem pewny, czy mi wybaczysz? - Wydukał, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - Nie zachowałem się lepiej od zwykłego homofoba. Pewnie słyszałeś obelgi od ludzi, których spotkałeś na ulicy, od znajomych, a może nawet rodziny, ale ja jestem twoim przyjacielem. Przyjaźń opiera się na zrozumieniu, czyż nie? - Zapytał z uporem. Musiał to z siebie wyrzucić. W jego opinii wcale nie dokończyli tematu. Chciał, żeby wszystko zostało dopowiedziane i wybaczone. Przyjaźń opiera się także na szczerości.
Mimo chęci blondyna Adam poczuł się zmęczony. Czy to nie sen? Dlaczego on zawsze chce ściągać winę na siebie? Nie jest przecież gorszym człowiekiem niż ja – ja też popełniam błędy i je naprawiam. To, co się stało, to był mój błąd. A skoro mój, on nie może go naprawić. Adam wahał się, czy powiedzieć Ratliff'owi prosto w oczy to, co myśli. Te słowa mogły blondyna zranić, ale i wyprowadzić na dobrą ścieżkę.
- Tommy. Słyszałeś o powiedzeniu „Nie zbawiaj świata na siłę”? Jesteś właśnie takim zbawicielem. Bierzesz grzechy innych na siebie. - Położył mu ręce na ramionach i spojrzał z troską. - Najpierw twoja eks-, a teraz ja. Za dużo od siebie wymagasz, Tom. Proszę cię, nie wracajmy już do tamtej sprawy. Nie czuj się winny, bo ja nigdy cię za takiego nie uznałem. A teraz, jeśli pozwolisz, odwiozę cię na lotnisko nim zupełnie zaśniesz. Nie możesz przecież przegapić swojego samolotu. Odlot o pierwszej, tak? - Adam poprowadził milczącego do tej pory muzyka do krawędzi chodnika, gdzie próbował złapać taksówkę.
Gitarzysta myślał dogłębnie o tym, co poradził mu Lambert. Jest moim przyjacielem, nie mówiłby mi tego, gdyby to nie była prawda. Ale czy ma rację? Zastanawiał się nad „zbawianiem świata” podczas gdy Adam zadawał mu kolejne pytania na temat lotu. Słyszał je, ale nie rozumiał kontekstu. Pogrążony we własnych myślach wsiadł do samochodu, który powiódł ich z powrotem do Dolby Theatre.
- A więc lot masz o pierwszej? Tommy! Słuchasz mnie w ogóle? - Adam potrząsnął blondynem, wyładowując przy tym swoją irytację. Kiedy Tommy podniósł zamyślony wzrok, spostrzegł, że znajduje się w czarnym BMW, a wokół nich rozciąga się szary plac pełen znanych marek samochodów.
- Nie ma żadnego lotu. - Odpowiedział bez namysłu, a kiedy zrozumiał, co powiedział, zakrył ręką usta. - Za długi język. - Przeklął w duchu i spojrzał na Adama.
Lambert był zdziwiony. Znowu. Charakterystycznie uniesione brwi oraz lekko uchylone usta, oczy bez wyrazu – Tommy miał dość takich min, gdyż zawsze po nich musiał się tłumaczyć. Tym razem z biletu, którego nie zdążył (albo nie chciał) zarezerwować, z lotu, którego nie było (albo był z kompletem pasażerów), z kłamstwa, które tak łatwo mu przyszło wypowiedzieć (chociaż mieli być ze sobą szczerzy). Po szczegółowym monologu zawierającym wszystkie informacje planów podróży, które nie wypaliły spojrzał na Lamberta ze wstydem i zażenowaniem z powodu własnej głupoty.
Adamowi jednak było na rękę to, że Tommy nie ma teraz co ze sobą zrobić. W głowie już tlił mu się plan awaryjny, bardzo dla niego korzystny. On może się nie zgodzić, ale znajdę jakiś sposób, by przywiązać go do fotela, a nawet zakneblować sprzeciwiające się usta. Spędzę z nim więcej czasu. Jeśli będę sprytny, może nawet cały dzień. Knuł plan, szeroko uśmiechając się w stronę blondyna, którego ogarnął niepokój. I co teraz? Pomyślał muzyk bezradnie. Dlaczego uśmiechasz się tak... Tak, że aż się ciebie boję? Co zamierzasz zrobić? A może masz ze mnie tylko niezły ubaw? Zmarszczył brwi i chwycił za nadgarstek Lamberta.
- Dlaczego się uśmiechasz? - Spytał, a jego oczy ponaglały mężczyznę do odpowiedzi.
Adam tylko spojrzał na zgrabne długie palce, które teraz chłodziły jego nadgarstek. Potem spojrzał kusząco na drobnego mężczyznę, który już przyciśnięty był do fotela za pomocą pasa bezpieczeństwa. W oczach pojawił się błysk, którego iskry uderzyły w Tommy'ego.
- Zawiozę cię do San Diego. - Rzekł tak dźwięcznie jakby zaśpiewał. Następnie nakrył dłoń Tommy'ego swoją. - Żadnych protestów.
Zarządzenie Lamberta było nieodwołalne. Tommy Joe poczuł się bezsilny. Rozluźnił się i opadł na fotel. Zabrakło mu słów, chociaż myśli był natłok. Zapowiada się niezwykła podróż. Spojrzał jeszcze raz na przyjaciela – nigdy nie był tak zadowolony jak teraz.