Krótkie odp.
Joanna Cytacka: nie sądzę, bym rozwinęła wątek ojca Toma, chociaż chciałam.
Oliwia Glamberts: jeśli szukasz u mnie nowości, zaglądaj w piątki, jeśli chcesz powspominać jakieś rozdziały, wpadaj codziennie, spis odcinków jest w zakładce Miłość z Idola, polecam też oneparty. Co do "jęków" - pomyśl, jak ukarałby Adaśka Tommy za chociaż jeden jedyny - eee, zostawiam to twojej wyobraźni, nie chcę zrobić z opowiadanka melodramatu ;)
Joanna Cytacka: nie sądzę, bym rozwinęła wątek ojca Toma, chociaż chciałam.
Oliwia Glamberts: jeśli szukasz u mnie nowości, zaglądaj w piątki, jeśli chcesz powspominać jakieś rozdziały, wpadaj codziennie, spis odcinków jest w zakładce Miłość z Idola, polecam też oneparty. Co do "jęków" - pomyśl, jak ukarałby Adaśka Tommy za chociaż jeden jedyny - eee, zostawiam to twojej wyobraźni, nie chcę zrobić z opowiadanka melodramatu ;)
! A jeśli chodzi o moją ukochaną idolkę Maronkę, wiadomość dla wszystkich:
SUMA PO HISTORIACH została wznowiona i jest kontynuacja!
Maronko! : Jak na razie to ja drukuję twoje, chociaż myślę nad one-shotami, mam w planach jakieś dodawać jak już skończę MZI, kilka jest już opublikowanych:*
Kochani, ostatnie (niektóre) komentarze mnie trochę zasmuciły. Nie możecie ode mnie wymagać czy wymuszać na mnie następnego odcinka! Bardzo trudno mi pogodzić wszystkie obowiązki, w tym nieubłaganie zbliżającą się maturę, do której muszę się przygotować. W związku z tym odcinki do końca maja będą pojawiać się rzadziej, niestety :( . I całą sobą proszę, by komentarze były podpisywane imieniem lub nickiem, bo jeśli nie będą, to w ogóle wyłączę opcje anonimowy, czego bym bardzo nie chciała. Nie jest to żaden foch pisarza, bo za takowego się nie uważam. Temat Adommy to po prostu moje zainteresowanie, a nie praca, więc nie muszę się trzymać terminów, których i tak przestrzegam, bo dodaję rozdziały zawsze w piątek (nigdy nie powiedziałam że każdy). Zasmucam was, wiem, ale emocje, które się u was uwalniają podczas czytania i przez cały okres czekania są na pewno wspaniałe, a ja (tak perfidnie zmuszona przez los) przedłużając okres przerwy jednocześnie przedłużam istnienie tej opowieści. Więc chyba nie ma co się denerwować i niecierpliwić.
Sorry za ewentualne błędy, ale ostatnio czuję się taka przemęczona, że nie wiem, czy dotrwam do koncertu Adama :/ Trzymajcie za mnie kciuki.
Kochani, ostatnie (niektóre) komentarze mnie trochę zasmuciły. Nie możecie ode mnie wymagać czy wymuszać na mnie następnego odcinka! Bardzo trudno mi pogodzić wszystkie obowiązki, w tym nieubłaganie zbliżającą się maturę, do której muszę się przygotować. W związku z tym odcinki do końca maja będą pojawiać się rzadziej, niestety :( . I całą sobą proszę, by komentarze były podpisywane imieniem lub nickiem, bo jeśli nie będą, to w ogóle wyłączę opcje anonimowy, czego bym bardzo nie chciała. Nie jest to żaden foch pisarza, bo za takowego się nie uważam. Temat Adommy to po prostu moje zainteresowanie, a nie praca, więc nie muszę się trzymać terminów, których i tak przestrzegam, bo dodaję rozdziały zawsze w piątek (nigdy nie powiedziałam że każdy). Zasmucam was, wiem, ale emocje, które się u was uwalniają podczas czytania i przez cały okres czekania są na pewno wspaniałe, a ja (tak perfidnie zmuszona przez los) przedłużając okres przerwy jednocześnie przedłużam istnienie tej opowieści. Więc chyba nie ma co się denerwować i niecierpliwić.
Sorry za ewentualne błędy, ale ostatnio czuję się taka przemęczona, że nie wiem, czy dotrwam do koncertu Adama :/ Trzymajcie za mnie kciuki.
Rozdział
56 Granice
Zaspane
oczy otworzyły się powoli. Źrenice powiększyły się,
przyswajając dzienne światło. Pierwszym, co rzuciło się w
brązowe błyszczące oczy, był widok czarnej czupryny, a pierwszym
odczuciem – dotyk policzka na piersi. Już są święta. Oto mój
pierwszy prezent.Blondwłosy mężczyzna patrzył z góry
na czarnowłosego. Ten wtulony był w jego tors. Przytulał skroń do
miejsca, gdzie leniwy rytm wystukiwało serce blondyna. Spowity był
we śnie. Tommy przyglądał mu się z uwagą. Zastanowił się, jak
doszli do tej łóżkowej pozycji. Wczorajsze pikantne wydarzenia
wywołały uśmiech na jego obliczu. A potem przypomniał sobie, co
się stało, kiedy wrócił do łóżka. Adam we śnie wtulił się w
jego ciało, naruszając barierę strachu. Wtedy właśnie dłoń
Lamberta zabłądziła pod koszulkę, stykając się z nagą
skórą.
W tym momencie okryci byli miękką pościelą. Kto wie? Może to Tommy Joe z zimna okrył ich przez sen? Namacał punkt wczorajszego zetknięcia. Dłoń piosenkarza cały czas znajdowała się na swoim miejscu. Ponownie przykrył ją swoją, by po chwili wspiąć palce po ramieniu Lamberta aż do nieprzytomnej twarzy. Najwidoczniej strach ulotnił się w nocy, bo teraz muzyk czuł tylko przyjemne ciepło rozlewające się po ciele. Czuł szczęście.
Myślał o mężczyźnie, który spał u jego boku. Adam Lambert. Jak przyjaciel mógł stać się kochankiem? Jak obcy mężczyzna w tak krótkim czasie mógł stać się tak bliski? Przyzwyczajam się do ciebie. Im dłużej ze mną jesteś, tym bardziej nie chcę, żebyś odszedł. Brunet przypominał używkę, która tak łatwo uzależnia. Czujesz się onieśmielony, ale masz odwagę, by sięgnąć po więcej. Tak się składało, że Adam czuł to samo, ich pragnienia zaczynały się ze sobą niezauważalnie wiązać.
- Adam... - Wypowiedział to imię szeptem. Tym samym chciał odkryć kryjące się za tym imieniem tajemnice. Czy masz jeszcze jakieś sekrety? Nie sądzę. Przecież jesteś otwartą księgą. Jedyne, czego mogę się domyślać, to pobudki, jakimi się kierujesz. Przez przypadek kierowali się tym samym – wskazówkami serca. Delikatnie uniósł dłoń, by odgarnąć niesforne kosmyki włosów z czoła Lamberta. Ujrzał długie rzęsy i kształtny nos mężczyzny. Nieświadomie zaczął subtelnie przeczesywać palcami czarne włosy, próbując przy tym zdmuchnąć z twarzy swoje. Czekając, aż się obudzi.
Przez delikatne powieki docierało coraz więcej światła. To nie sen. To dzień zaczął docierać do budzącej się świadomości. Do mózgu zaczęły napływać kolejne wiadomości. Impuls z czubka nosa informował o uchylonym w nocy oknie. Było zimno. Pobudzone mięśnie nóg były gotowe do działania. Przełożył jedną nogę o kilka centymetrów. Wyczuł ciepło miękkiej pościeli. Docierało do niego jeszcze inne ciepło. Bijące od lewej dłoni i pozostałych części ciała, które zetknięte były z czymś aksamitnym. Tą aksamitną materią było ciało. Już to wiedział. To był on.
Niebieskie oczy ujrzały świat, a raczej pokój, minutę po dziewiątej. Wzrok wyostrzył się, a szczegóły widoku przed oczyma były tak zaskakująco piękne jak deszcz meteorytów podczas romantycznej randki w gwieździstą noc.
Alabastrowa skóra szyi. Ostro zarysowany podbródek. Twarz spoglądająca z ciekawością. Czuł palce w swoich włosach, które pieszczotliwie bawiły się poszczególnymi kosmykami. Od dawna nie budził się w łóżku przy kimś. Jeszcze nigdy nie budził się przy kimś, kogo kochał.
- Tommy... - Usłyszał swój głos. Odpowiedzią było głaskanie policzka. Zobaczył w końcu ten szczególnie piękny uśmiech.
- Możesz jeszcze pospać. Są święta. - Niski spokojny głos wydobył się z wypukłych ust blondyna. Był zmęczony, ale nie mógł już zasnąć. Chciał dać tę szansę Adamowi.
- Teraz już nie zasnę. Nie, kiedy ujrzałem tak piękny widok. - Odpowiedział brunet i na potwierdzenie swych słów objął mocniej Ratliffa.
Teraz już wiedział. Jego dłoń spoczęła na brzuchu Tommy'ego, który nakrywał ją swoją. Czy to przypadek czy świadomy czyn? Nie obchodzi mnie to. Dotykam go. Jednak próba przesunięcia dłoni skończyła się nagłym protestem muzyka i bólem w nadgarstku piosenkarza.
- Nie. - Syknął Ratliff, w którego oczach pojawił się strach. Szybko zamknął je, zaciskając jednocześnie palce na nadgarstku Lamberta. Uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- Tommy, przepraszam. Przepraszam, zapomniałem. - Brunet uświadomił sobie, co właśnie zrobił. Cholerny lęk. Muszę coś z nim zrobić. Musze go zlikwidować. Musze być ostrożny... Zganił się w myślach i spróbował wycofać rękę. Ale kończyna utkwiła jak w kleszczach. - Tom... To boli. - Jęknął, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję.
- Ja... Przepraszam... Przepraszam. - Szepnął w odpowiedzi Ratliff, otwierając oczy. Rozluźnił uścisk i ujął dłoń Lamberta w swoją, głaszcząc ją palcem. - To silniejsze ode mnie.
- Wiem. Musimy temu zaradzić. - Zarządził wokalista po usłyszeniu zbędnego tłumaczenia. - Musisz mi tylko pozwolić.
Adam ujrzał przepraszający wzrok i wycofał się. Ułożył się bokiem do blondyna i obserwował go pieczołowicie z poważnym wyrazem twarzy. Zauważył lękliwe spojrzenia rzucane w jego stronę. Tom nerwowo wyłamywał palce, nie wiedząc, co zrobić z pustymi rękami. Dawno nie widział takiego zachowania u Ratliffa – nie względem siebie. A więc naprawdę się boisz. To wydarzenie cię zraniło. Ta rana otwiera się za każdym razem, kiedy to robię, ale...- Kiedy wczoraj wieczorem cię obejmowałem... Czułeś wtedy strach? - Spytał zaintrygowany. By zwalczyć chorobę, trzeba znać jej objawy, eliminować je po kolei, krok po kroku.- Przez chwilę. Wiem, o czym myślisz. - Przyznał Ratliff, bawiąc się palcami. To na nich skupiał wzrok, kiedy Adam zabrał swą dłoń. - Tylko... Nie. Przede wszystkim, to dobre sformułowanie. Przede wszystkim przeraża mnie dotyk bezpośredni. Kontakt ze skórą. Poniżej szyi. Wiesz... Byłem dzieckiem, ale to nie znaczy, że wspomnienia się już zatarły. Pamiętam każdy jego dotyk. Patrząc na swoje ciało, widzę każdy ślad po jego palcach. I nawet teraz... - Zaśmiał się cicho. - Nawet teraz byłbym w stanie zabić go tyle razy, ile razy mnie dotknął.
- Tommy, przestań. Proszę. - Poprosił błagalnym tonem Lambert. - Nie powinieneś już nigdy o tym myśleć. To potworne... - Ponownie wyciągnął dłoń w jego stronę. Znowu się przysunął. Nakrył jego dłoń, ale zaraz przesunął swoją w górę. Wyznaczył drogę na materiale koszulki, by ująć szyję, a potem policzek muzyka. - Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby cię tak skrzywdzić, chociaż to się stało. Jak ktoś mógł skrzywdzić najcudowniejsze na świecie dziecko, a teraz mężczyznę.
- Jesteś albo zbyt łaskawy albo zbyt naiwny. Wcale nie jestem...
Nie mógł dokończyć tego zdania. Nie, kiedy tak skutecznie przeszkodziły mu ponętne usta. Ten pocałunek stworzył intensywne wibracje. Tommy Joe machinalnie przyciągnął Adama do siebie, łapiąc za biodro. Nie mogli się sobie oprzeć. To była chemia. Łapali swoje wargi jak duszony powietrze, by za chwilę odkleić się od siebie i uspokoić.
- Uwielbiam je. Twoje pocałunki. - Wytłumaczył muzyk i zmarszczył brwi. - Dlaczego je uwielbiam?
Bo mnie kochasz – domniemywał Lambert. Głośno nie odpowiedział na to pytanie. Może jak się zastanowi, sam do tego dojdzie? Położył się na wznak, wsunął rękę za głowę. Nie chciał jeszcze wstawać. Było mu zbyt dobrze. Gdyby nie głód, zapewne Tommy nie dałby rady wyciągnąć go z łóżka. W ten czyn blondyn włożył siłę i swój urok osobisty. Lambert uległ temu drugiemu. Jeszcze w szlafrokach zeszli na dół, budząc przy okazji Annie, która usłyszała głośne pokonywanie schodów. Śniadanie już na nich czekało. W przeciwieństwie do wujostwa rodzeństwa, które zaczęło już jeść.
Adam spodziewał się, że największą atrakcją dnia będzie rozpakowywanie prezentów, do których jakoś nikomu się nie spieszyło. Jego reakcja na odpowiedź na pytanie „Co dziś będziemy robić?” była dwojaka. Głośno wyrażał aprobatę i podzielał ogólną radość Ratliffów. W duchu jednak miał pełno wątpliwości.
Śniadanie upłynęło w miłej atmosferze. Klara i Henry najwidoczniej byli przyzwyczajeni o wczesnego wstawania. Niczym młode małżeństwo najpierw przygotowali wspólnie śniadanie, a potem wymieniali między sobą uprzejmości typu „Kochanie, podaj chleb, proszę. - Oczywiście, skarbie.” Ilekroć Adam przyglądał się tej wspaniałej parze, myślał o swojej starości. Pragnął się tak zestarzeć – z ukochaną osobą u boku, w spokoju i szczęściu, bez żadnych trosk. Potem jego spojrzenie padało na roześmianego Tommy'ego i miłość rozlewała się po jego sercu. Mógł tylko wyobrażać sobie wspólne chwile: podawanie chleba podczas wspólnych śniadań, wychodzenie co niedzielę do eleganckiej restauracji na obiad, kolacje już w łóżku. Karmiłbym go, a on jadłby mi z ręki. Marzenie nieosiągalne... Więc może pomyślę o tym, co osiągalne. Niewyobrażalna radość, kiedy otworzy prezent ode mnie...
W tym momencie okryci byli miękką pościelą. Kto wie? Może to Tommy Joe z zimna okrył ich przez sen? Namacał punkt wczorajszego zetknięcia. Dłoń piosenkarza cały czas znajdowała się na swoim miejscu. Ponownie przykrył ją swoją, by po chwili wspiąć palce po ramieniu Lamberta aż do nieprzytomnej twarzy. Najwidoczniej strach ulotnił się w nocy, bo teraz muzyk czuł tylko przyjemne ciepło rozlewające się po ciele. Czuł szczęście.
Myślał o mężczyźnie, który spał u jego boku. Adam Lambert. Jak przyjaciel mógł stać się kochankiem? Jak obcy mężczyzna w tak krótkim czasie mógł stać się tak bliski? Przyzwyczajam się do ciebie. Im dłużej ze mną jesteś, tym bardziej nie chcę, żebyś odszedł. Brunet przypominał używkę, która tak łatwo uzależnia. Czujesz się onieśmielony, ale masz odwagę, by sięgnąć po więcej. Tak się składało, że Adam czuł to samo, ich pragnienia zaczynały się ze sobą niezauważalnie wiązać.
- Adam... - Wypowiedział to imię szeptem. Tym samym chciał odkryć kryjące się za tym imieniem tajemnice. Czy masz jeszcze jakieś sekrety? Nie sądzę. Przecież jesteś otwartą księgą. Jedyne, czego mogę się domyślać, to pobudki, jakimi się kierujesz. Przez przypadek kierowali się tym samym – wskazówkami serca. Delikatnie uniósł dłoń, by odgarnąć niesforne kosmyki włosów z czoła Lamberta. Ujrzał długie rzęsy i kształtny nos mężczyzny. Nieświadomie zaczął subtelnie przeczesywać palcami czarne włosy, próbując przy tym zdmuchnąć z twarzy swoje. Czekając, aż się obudzi.
Przez delikatne powieki docierało coraz więcej światła. To nie sen. To dzień zaczął docierać do budzącej się świadomości. Do mózgu zaczęły napływać kolejne wiadomości. Impuls z czubka nosa informował o uchylonym w nocy oknie. Było zimno. Pobudzone mięśnie nóg były gotowe do działania. Przełożył jedną nogę o kilka centymetrów. Wyczuł ciepło miękkiej pościeli. Docierało do niego jeszcze inne ciepło. Bijące od lewej dłoni i pozostałych części ciała, które zetknięte były z czymś aksamitnym. Tą aksamitną materią było ciało. Już to wiedział. To był on.
Niebieskie oczy ujrzały świat, a raczej pokój, minutę po dziewiątej. Wzrok wyostrzył się, a szczegóły widoku przed oczyma były tak zaskakująco piękne jak deszcz meteorytów podczas romantycznej randki w gwieździstą noc.
Alabastrowa skóra szyi. Ostro zarysowany podbródek. Twarz spoglądająca z ciekawością. Czuł palce w swoich włosach, które pieszczotliwie bawiły się poszczególnymi kosmykami. Od dawna nie budził się w łóżku przy kimś. Jeszcze nigdy nie budził się przy kimś, kogo kochał.
- Tommy... - Usłyszał swój głos. Odpowiedzią było głaskanie policzka. Zobaczył w końcu ten szczególnie piękny uśmiech.
- Możesz jeszcze pospać. Są święta. - Niski spokojny głos wydobył się z wypukłych ust blondyna. Był zmęczony, ale nie mógł już zasnąć. Chciał dać tę szansę Adamowi.
- Teraz już nie zasnę. Nie, kiedy ujrzałem tak piękny widok. - Odpowiedział brunet i na potwierdzenie swych słów objął mocniej Ratliffa.
Teraz już wiedział. Jego dłoń spoczęła na brzuchu Tommy'ego, który nakrywał ją swoją. Czy to przypadek czy świadomy czyn? Nie obchodzi mnie to. Dotykam go. Jednak próba przesunięcia dłoni skończyła się nagłym protestem muzyka i bólem w nadgarstku piosenkarza.
- Nie. - Syknął Ratliff, w którego oczach pojawił się strach. Szybko zamknął je, zaciskając jednocześnie palce na nadgarstku Lamberta. Uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- Tommy, przepraszam. Przepraszam, zapomniałem. - Brunet uświadomił sobie, co właśnie zrobił. Cholerny lęk. Muszę coś z nim zrobić. Musze go zlikwidować. Musze być ostrożny... Zganił się w myślach i spróbował wycofać rękę. Ale kończyna utkwiła jak w kleszczach. - Tom... To boli. - Jęknął, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję.
- Ja... Przepraszam... Przepraszam. - Szepnął w odpowiedzi Ratliff, otwierając oczy. Rozluźnił uścisk i ujął dłoń Lamberta w swoją, głaszcząc ją palcem. - To silniejsze ode mnie.
- Wiem. Musimy temu zaradzić. - Zarządził wokalista po usłyszeniu zbędnego tłumaczenia. - Musisz mi tylko pozwolić.
Adam ujrzał przepraszający wzrok i wycofał się. Ułożył się bokiem do blondyna i obserwował go pieczołowicie z poważnym wyrazem twarzy. Zauważył lękliwe spojrzenia rzucane w jego stronę. Tom nerwowo wyłamywał palce, nie wiedząc, co zrobić z pustymi rękami. Dawno nie widział takiego zachowania u Ratliffa – nie względem siebie. A więc naprawdę się boisz. To wydarzenie cię zraniło. Ta rana otwiera się za każdym razem, kiedy to robię, ale...- Kiedy wczoraj wieczorem cię obejmowałem... Czułeś wtedy strach? - Spytał zaintrygowany. By zwalczyć chorobę, trzeba znać jej objawy, eliminować je po kolei, krok po kroku.- Przez chwilę. Wiem, o czym myślisz. - Przyznał Ratliff, bawiąc się palcami. To na nich skupiał wzrok, kiedy Adam zabrał swą dłoń. - Tylko... Nie. Przede wszystkim, to dobre sformułowanie. Przede wszystkim przeraża mnie dotyk bezpośredni. Kontakt ze skórą. Poniżej szyi. Wiesz... Byłem dzieckiem, ale to nie znaczy, że wspomnienia się już zatarły. Pamiętam każdy jego dotyk. Patrząc na swoje ciało, widzę każdy ślad po jego palcach. I nawet teraz... - Zaśmiał się cicho. - Nawet teraz byłbym w stanie zabić go tyle razy, ile razy mnie dotknął.
- Tommy, przestań. Proszę. - Poprosił błagalnym tonem Lambert. - Nie powinieneś już nigdy o tym myśleć. To potworne... - Ponownie wyciągnął dłoń w jego stronę. Znowu się przysunął. Nakrył jego dłoń, ale zaraz przesunął swoją w górę. Wyznaczył drogę na materiale koszulki, by ująć szyję, a potem policzek muzyka. - Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby cię tak skrzywdzić, chociaż to się stało. Jak ktoś mógł skrzywdzić najcudowniejsze na świecie dziecko, a teraz mężczyznę.
- Jesteś albo zbyt łaskawy albo zbyt naiwny. Wcale nie jestem...
Nie mógł dokończyć tego zdania. Nie, kiedy tak skutecznie przeszkodziły mu ponętne usta. Ten pocałunek stworzył intensywne wibracje. Tommy Joe machinalnie przyciągnął Adama do siebie, łapiąc za biodro. Nie mogli się sobie oprzeć. To była chemia. Łapali swoje wargi jak duszony powietrze, by za chwilę odkleić się od siebie i uspokoić.
- Uwielbiam je. Twoje pocałunki. - Wytłumaczył muzyk i zmarszczył brwi. - Dlaczego je uwielbiam?
Bo mnie kochasz – domniemywał Lambert. Głośno nie odpowiedział na to pytanie. Może jak się zastanowi, sam do tego dojdzie? Położył się na wznak, wsunął rękę za głowę. Nie chciał jeszcze wstawać. Było mu zbyt dobrze. Gdyby nie głód, zapewne Tommy nie dałby rady wyciągnąć go z łóżka. W ten czyn blondyn włożył siłę i swój urok osobisty. Lambert uległ temu drugiemu. Jeszcze w szlafrokach zeszli na dół, budząc przy okazji Annie, która usłyszała głośne pokonywanie schodów. Śniadanie już na nich czekało. W przeciwieństwie do wujostwa rodzeństwa, które zaczęło już jeść.
Adam spodziewał się, że największą atrakcją dnia będzie rozpakowywanie prezentów, do których jakoś nikomu się nie spieszyło. Jego reakcja na odpowiedź na pytanie „Co dziś będziemy robić?” była dwojaka. Głośno wyrażał aprobatę i podzielał ogólną radość Ratliffów. W duchu jednak miał pełno wątpliwości.
Śniadanie upłynęło w miłej atmosferze. Klara i Henry najwidoczniej byli przyzwyczajeni o wczesnego wstawania. Niczym młode małżeństwo najpierw przygotowali wspólnie śniadanie, a potem wymieniali między sobą uprzejmości typu „Kochanie, podaj chleb, proszę. - Oczywiście, skarbie.” Ilekroć Adam przyglądał się tej wspaniałej parze, myślał o swojej starości. Pragnął się tak zestarzeć – z ukochaną osobą u boku, w spokoju i szczęściu, bez żadnych trosk. Potem jego spojrzenie padało na roześmianego Tommy'ego i miłość rozlewała się po jego sercu. Mógł tylko wyobrażać sobie wspólne chwile: podawanie chleba podczas wspólnych śniadań, wychodzenie co niedzielę do eleganckiej restauracji na obiad, kolacje już w łóżku. Karmiłbym go, a on jadłby mi z ręki. Marzenie nieosiągalne... Więc może pomyślę o tym, co osiągalne. Niewyobrażalna radość, kiedy otworzy prezent ode mnie...
***
-
Ostatni prezent. Tommy, dla ciebie. - Annie podała bratu średnią
torbę i usiadła obok swoich podarków odłożonych na
kanapie.
Blondyn chwycił dużą torbę z wizerunkiem choinki, ale nie zajrzał do niej od razu. Skierował spojrzenie na Adama, który odwrócił głowę, sugerując pozostałym, że nie interesuje go jej zawartość. Mimo że nie dostał żadnego prezentu, cieszył się radością innych. Annie chwaliła się wszystkim delikatną biżuterią od Toma oraz zegarkiem pokazującym czas na dwóch półkulach świata podarowanym przez przybranych rodziców. Henry dostał nową wędkę do łowienia ryb oraz haczyki do kompletu, a Klara cieszyła się jedwabną apaszką i zestawem kosmetyków. Prezenty dla Tommy'ego były najbardziej interesujące.
Adam dowiedział się w końcu, w jaki sposób Tommy zebrał tak wielką ilość kostek gitarowych. To Annie w każdą gwiazdę obdarowywała go kostkami po jednej sztuce z każdego kraju, jaki odwiedziła, pracując jako stewardessa. I tym razem dostał ich sporo, bo aż czternaście. W komplecie była jeszcze wielka czekolada – ulubiony smakołyk blondyna. Następnym prezentem był gruby skórzany brulion na zapiski od cioci Klary w komplecie z wiecznym piórem od Henry'ego. Jak to w rodzinie każdy wiedział, jakie druga osoba ma zainteresowania. Zwłaszcza w tak małej rodzinie. W porównaniu z Annie czy wujostwem Adam nie mógł popisać się zbyt dużą wiedzą. Za to zdolność obserwacji połączona z przyjaźnią pozwoliła mu na bezproblemowe wybranie prezentu. Obawiał się tylko, czy Brooke wybrała dobry rozmiar. Tommy Joe wreszcie otworzył torbę, w której starannie złożone było kilka rzeczy. Nim zdążyła wyjąć pierwszą, Adam odezwał się speszonym tonem.
- Mam nadzieję, że będzie pasować do twojego stylu. - Uśmiechnął się niepewnie, kiedy blondyn spojrzał na niego przelotnie, wyjmując z paczki czarną koszulę z czerwonymi jak krew falbanami na linii guzików. Krój był prosty, ale czerwony dodatek sprawiał, że była to elegancka, a zarazem typowo sceniczna rzecz.
- Fantastyczna... - Narzucił materiał na pierś i z uśmiechem popatrzył na przyjaciela. Następnie pogładził czerwone falbany, które zafalowały lekko. - Trochę gotycka, nie sądzisz? Nieźle się będzie komponować z czarnym eyelinerem... - Kiedy skrupulatnie oglądał prezent, siostra wyrwała mu torbę, umieszczoną na kolanach. Szybko zajrzała do środka zanim najmłodszy Ratliff zdążył odzyskać swoją własność.
- W środku jest coś jeszcze! - Wybuchła, nie mogąc się powstrzymać, a seniorzy wybuchli śmiechem przypominając sobie dziewczynkę, która zawsze miała w zwyczaju otwierać wszystkie prezenty, nawet, jeśli nie należały do niej. Muzyk złożył koszulę na kolanach i sięgnął po drugi tajemniczy przedmiot.
- To... O mój Boże! Marzyłem o takich! - Tym razem Tommy Joe wyjął rękawiczki bez palców wykonane z cienkiej siateczki. Szybko założył je na dłonie, a sprężysty materiał idealnie przylgnął do przegubów dłoni. Wyciągnął ręce przed siebie, by pokazać prezent rodzinie i samemu się przyjrzeć. Po słowach uznania Henry'ego i krótkim „a ja tam się na tym nie znam, grunt, że ci się podobają” cioci Klary stwierdził, że już ich nie zdejmie i mocno uściskał swojego świętego Mikołaja.
Kiedy zachwyt prezentami opadł i wszyscy już dokładnie obejrzeli swoje prezenty (Adam zajął się przeglądaniem prezentów Tommy'ego) nieoczekiwanie blondyn przypomniał sobie o jeszcze jednym nie wręczonym darze. Przed zejściem na śniadanie zdążył niezauważenie wcisnąć białą kopertę do kieszeni szlafroka. Namacał ją, a cienkie opakowanie wciąż tam było. Spojrzał porozumiewawczo na Adama, który rozumiejąc sygnał zdjął rękę z jego karku. Do tej chwili blondwłosy opierał się lekko o bok Lamberta, a teraz wstał i podszedł do przybranych rodziców, których zdziwienie rosło w miarę jak się zbliżał. Wyciągnął podarek z kieszeni i oddał go cioci.
- To ostatni prezent. Dla was. - Klara wzięła od niego ostrożnie kopertę i otworzyła ją. Tommy już zdążył się oddalić i usiąść u boku przyjaciela, który obdarzył go przyjaznym spojrzeniem. Twarzy czarnowłosego biła pochwała.
- Henry, przeczytaj. Nie mam tu okularów. - Rzekła z roztargnieniem Klara i podała mężowi dwie takie same karty ze sztywnego papieru.
- Bilet dwustronny. Burbank-Paryż-Burbank z przesiadką w Waszyngtonie. Tom, po co nam bilety lotnicze.
- To...
- Wycieczka do Paryża? - Wtrąciła się w słowo bratu Annie, która wyglądała na najbardziej zszokowaną.
- Tak. Kupiłem wam wycieczkę. Ciociu, to zawsze było twoje marzenie, pamiętasz? - Przypomniał blondyn, patrząc w zaszklone ze wzruszenia oczy kobiety. To wzruszenie udzielało się i jemu. Jako jedyny w rodzinie trzeźwy umysł zachował gospodarz domu.
- Tommy, jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteśmy za starzy na wycieczki, nawet nie znamy języka. Klara nigdy nie podróżowała samolotem...
- I najwyższy czas! - Wtrącił Tommy pospiesznie.
- Tom, a co, jeśli się zgubimy? Albo coś się stanie? Henry jest po zawale! - Sprzeciwiła się kobieta.
- O to nie musicie się martwić. - Uspokoił ich. - Na paryskim lotnisku oddam was w ręce pilota, który zadba o wasze bezpieczeństwo i rozrywki. Będzie przez cały czas do waszej dyspozycji. - Obiecał muzyk szczerze zapewniają o wszelkich udogodnienia.
Adam, który do tej pory słuchał rozmowy z niejakim podziwem, zbladł nagle. Bezpośredniość najmłodszego z Ratliffów go zszokowała i zasmuciła zarazem. Uśmiech z jego twarzy znikł, a na to miejsce wstąpiły wątpliwości i pytania, które cisnęły się na usta. Jednak jako ktoś spoza rodziny nie miał śmiałości się wtrącić do tak ważnej rozmowy. Wyręczyła go w tym Annie. W duchu pierwszy raz był wdzięczny za jej obecność.
- Jak to: oddasz? Lecisz do Paryża? - Spytała z niedowierzaniem dziewczyna, zmieniając pozycję w fotelu. Podróż za granicę nijak nie pasowała do człowieka, którego największą wartością był własny dom.
- Właściwie... - Tommy Joe spojrzał niepewnie na siostrę. - Będę tam przelotem. - Wstał i podszedł do choinki, pokazując pozostałym swoje plecy. Tylko siostra, która siedziała w fotelu wczorajszego wieczora zajmowanym przez Lamberta, widziała jego profil. - To tylko przystanek w podróży do Londynu. Tyle, że to nie będą wakacje. - Odwrócił się ponownie w stronę rodziny.
- Londyn? - Powtórzył cicho Lambert. - Tommy, dlaczego? - Spytał, łamiącym się głosem. Tym samym zwrócił uwagę wszystkich, ale jego smutne spojrzenie utkwione było tylko w o trzy miesiące starszym mężczyźnie. Muzyk zauważył ten wzrok i spróbował go zignorować.
- Znajomy wysłał mi bardzo kuszącą ofertę. - Skłamał bez mrugnięcia okiem. - Tworzy zespół i chce, żebym dołączył. Jeśli pomysł nie wypali, wtedy wrócę.
- Zaraz, zaraz. Chciałbyś zostać tam na stałe? Przecież to Londyn! Inny kraj, nawet inny kontynent! Jak ty to sobie wyobrażasz?! - Zaprotestowała Annie, a Adam znów podziękował jej w myślach.
W tej chwili nie był w stanie wypowiedzieć słowa. On wyjeżdża... Na stałe. Nie... To niemożliwe. Pomyślał, że łzy napływają mu do oczu, ale tak naprawdę jego ciało stwardniało jak kamień. Zastygło w paraliżującym smutku. Zrobiło mu się duszno. Poczuł, że musi stąd wyjść. Nie chciał słuchać kolejnych bredni. Tommy nie wyjeżdża. Nie może wyjechać. Gwałtownie wstał i popatrzył szalonym wzrokiem na zgromadzonych. Czuł się jak w amoku.
- Przepraszam na chwilę. - Wymamrotał i szybkim krokiem oddalił się do sypialni. Ostatnią siłą woli powstrzymał się od biegu.
Tommy Joe nie uznał tego gestu za ucieczkę, ale za zwyczajną chwilową słabość. Może ma jakieś mdłości po śniadaniu? Blondyn nie mógł teraz opuścić zebranych, by dołączyć do Adama. Przecież rozmowa dotyczyła jego osoby. Nie sądził, że prezenty, a co dopiero wyjazd, wywołają tyle sprzeciwów.
- Annie, i kto to mówi?! Ty odwiedziłaś wszystkie kontynenty w jeden dzień!
- Nie da się tego zrobić w jeden dzień. - Odpyskowała mu i zwróciła się w stronę wujostwa. Jak na razie, dopiero zbierali się, by ubrać w słowa swoje pełne zastrzeżeń myśli. Henry popatrzył z troską na płaczącą ni to ze szczęścia, ni to ze smutku żonę, a potem posłał poważne spojrzenie muzykowi.
- Jeśli czujesz potrzebę opuszczenia domu, musimy uszanować twoją decyzję. Tak, jak uszanowaliśmy decyzję Annie. - Stwierdził, zaskakując wszystkich. - Ale obiecaj nam, że jeszcze cię zobaczymy. Jesteś naszym jedynym synem.
- A wy moimi jedynymi rodzicami. - Tommy Joe rozczulił się i wcisnął między parę, by objąć oboje.
- A ja to co? - Annie błyskawicznie znalazła się przy nich i objęła kogo tylko mogła.
W salonie dało się odczuć rodzinną więź. Wyglądało na to, że wszystkie protesty co do wyjazdu najmłodszego Ratliffa zostały stłumione. Zastępczy rodzice muzyka po namyśle zgodzili się przyjąć prezent, chociaż zgodnie przyznali, że Tommy niepotrzebnie się wykosztował. Sam muzyk nie uważał tego za kosztowny kaprys. Trasa koncertowa łączyła się z niebotyczną pensją, a pieniądze, których nie miał jak spożytkować, trafiały na konto bankowe, gdzie miał już dużo oszczędności. Chociaż pieniądze z pewnością przydadzą mu się w Londynie, nie chciał teraz myśleć o wyjeździe. Jego plan był prosty: zacząć od nowa w nowym miejscu, we właściwym zawodzie. Londyn był najodpowiedniejszym miejscem, by wybić się w branży muzycznej. I on chciał z tego skorzystać.
Dzieląc radość z wyjazdu z rodziną jego myśli kierowały się w stronę wielkiego nieobecnego. Adam musiał się rzeczywiście źle poczuć, skoro nie wrócił jeszcze z łazienki. Tommy niepokoił się coraz bardziej, więc zostawił wujostwo i siostrę przed choinką. Zaintrygowany zwrócił kroki w stronę toalety, ale w pomieszczeniu było zgaszone światło. Kiedy uchylił drzwi łazienki, by się upewnić, czy Adama tam przypadkiem nie ma, rozczarował się. A więc musi być w sypialni. Nie słyszałem, żeby otwierał drzwi frontowe. Stwierdził w myślach i bezdźwięcznie pokonał drogę do swojego pokoju. Zobaczył uchylone drzwi, które otwarł jeszcze szerzej. Zaglądając do pokoju, zobaczył sylwetkę Adama zwróconego twarzą do okna. Wszedł cicho do pomieszczenia i spróbował zamknąć drzwi, ale one głośno zaskrzypiały, zdradzając jego obecność.
- Hej. - Przywitał się, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę.
Adam gapił się bezczynnie w okno do czasu, gdy usłyszał nieśmiały ton głosu. Wtedy opuścił głowę, by wsłuchać się w dalsze słowa, ale nie usłyszał nic więcej. Nie odpowiedział. Nadal nie wiedział, co powiedzieć. Odwrócił głowę z powrotem do szyby i zobaczył swoje ponure oblicze na tle krajobrazu rozciągającego się za oknem. Nie możesz wyjechać. Nie, kiedy ja... Ale ty przecież o tym nie wiesz. Jesteś hetero i wyjeżdżasz, a więc moja miłość do ciebie naprawdę nie ma sensu. Czekał na następne posunięcie Ratliffa po swoim niewykonanym ruchu. Nadeszło ono szybko. Jego oznaką był charakterystyczny zapach rzadko używanych przez Ratliffa perfum, który zamajaczył w okolicach nosa Lamberta. Ostatkiem sił powstrzymał się, by nie przymknąć oczu pod ich zniewalającym wpływem.
- Dobrze się czujesz? Tak szybko nas opuściłeś. - Wyjaśnił swe podejrzenia muzyk.
- To ty nasz opuszczasz. - Odwrócił kota ogonem piosenkarz. Tak wiele nas rozdzieli, kiedy powinno łączyć.- Tak. Chcę zacząć wszystko od nowa. Mam nadzieję, że mi się to uda. - Wysunął nadzieję. Chociaż podjął już decyzję, to nadal opuszczenie kraju wydawało mu się nierzeczywiste.
- I zostawić wszystko, co masz? - Adam odwrócił gwałtownie głowę, kiedy Tommy stanął obok niego.
- Nie mam czego zostawiać. - Tommy mimo że obdarzony spojrzeniem, nie odwzajemnił go. Nie spodziewał się, że będzie musiał zmierzyć się z kolejnymi argumentami przeciw swojej decyzji – nie ze strony przyjaciela. Myślał, że on będzie pierwszym, który go zrozumie. Adama natomiast ta odpowiedź zabolała.
- Masz mieszkanie i pracę.
- Wczoraj zostałem zwolniony z powodu redukcji etatów. Wytwórnia bankrutuje przez Mouthlike, bo ten zespół przynosił im najwięcej dochodów. Mieszkanie zawsze można sprzedać. - Odpowiedział suchym tłumaczeniem i dopiero teraz spojrzał na przyjaciela.
- A rodzina? Przyjaciele? - Adam podawał kolejne cenne wartości. I na te argumenty Tommy Joe znalazł odpowiedź.
- Będę wpadał. Mam nadzieję, że częściej niż An. A przyjaciele? Chyba zdążyłeś zauważyć, jak bujne życie towarzyskie prowadzę. Nikt nie będzie za mną tęsknił.
- Ja będę tęsknił. - Zaprzeczył Lambert i tera już w pełni odwrócił się w jego stronę.
- Opuścisz mnie prędzej niż ja ciebie, amerykański idolu. - Posłużył się nazwą programu, by przypomnieć Lambertowi o jego obowiązkach, które były jednocześnie spełniającym się marzeniem. Nie wiedział, dlaczego piosenkarz wynajduje nowe powody mające przeszkodzić blondynowi spełnić swoje. Dlaczego chcesz mnie zatrzymać? Nasze drogi muszą się rozejść. To tak, jakbyś ścisnął sprężynę, która i tak wymknie ci się z palców i odkształci. Jesteśmy z dwóch innych światów. - Wcale nie chcę cię opuszczać. - Przyznał zniechęcony brunet.
- Dlaczego? - Zapytał od razu zaintrygowany muzyk.
- Bo... - Adam zamyślił się. Zapragnął wyznać mężczyźnie to, co zamierzał wyznać od dawna, ale bariera wyjazdu wiszącego w powietrzu skutecznie mu to uniemożliwiła. Rozłączymy się. To nieuniknione. Uświadomił sobie tragiczny fakt, patrząc pustymi oczyma w pełne blasku oczy Ratliffa. Nagle zabrakło mu argumentów. Spuścił wzrok, a Tommy pogłaskał jego policzek w celu pocieszenia. Tak musiało być. - A więc to nieuniknione. Za kilka dni...
- ...rozstaniemy się.
- W takim razie chcę się tobą nacieszyć póki jeszcze mogę. - Adam obdarzył chłopaka tęsknym spojrzeniem, czując szorstkie palce na swojej twarzy.
- Masz na myśli coś konkretnego? - Tam próbował zachować wesoły ton, ale nagle poczuł zdenerwowanie.
Adam uśmiechnął się złośliwie i wyciągnął rękę w stronę Ratliffa. Wyznaczył drogę od szyi muzyka do paska, przesuwając po krawędzi klapy szlafroka. Następnie uchwycił mocno na wiązanie paska i pociągnął mężczyznę w swoją stronę. Ten zaskoczony złapał go za ramię, próbując zachować równowagę. W czekoladowych oczach źrenice zakryły tęczówki.
- Mam na myśli coś bardzo konkretnego. - Wyszeptał piosenkarz i łapczywie ujął wargi blondyna swoimi. Pragnienia obojga uczyniły z tej bliskości bardzo namiętny pocałunek, który trwałby jeszcze długo, gdyby nie został brutalnie przerwany.
- Chłopaki, szykuj się. O dziesiątej otwierają lodo... - Annie posłuszna swoim domowym zwyczajom bezczelnie wtargnęła do pokoju nawet nie pukając. Drzwi były uchylone, więc przy szerszym ich otwarciu nie wydały żadnego dźwięku. Obcy głos oderwał mężczyzn od siebie, ale nie mogli oni uniknąć nieuniknionego. Dziewczyna zobaczyła ich i w szoku natychmiast podniosła rękę do ust, by je zakryć.
- O mój Boże... - Jęknęła głucho i wybiegła z pokoju. Zawartość żołądka podskoczyła jej do gardła, kiedy oparła się o zatrzaśnięte drzwi w swoim pokoju. Musiała uspokoić oddech. Po tym, co zobaczyła, nie było jej łatwo to zrobić.
Wierzyła, że każdy ma swoje sekrety. Jedni mniejsze, drudzy większe. Wierzyła także, że zna własnego brata jak własną kieszeń. Przecież się z nim wychowywała. Przecież dotychczas była jego największą przyjaciółką. Nieraz dzwonił do niej, by się wygadać i nie przeszkadzały mu w tym wysokie koszty rozmowy międzynarodowej. Choć takie telefony były ostatnio rzadsze, nie sądziła, że jej brat mógł się zmienić – nie aż tak. Co do jednego się nie myliła: Tommy był dla Adama kimś wyjątkowym tak samo jak Adam dla jej brata, a ona nie miała szans tego zmienić przez swoje flirty i miłosne pułapki. Tommy Joe był jej rodziną, a więc musiała zaakceptować go takim, jakim był. Trudniejsze było pogodzenie się z tym, co dawało mu szczęście i jak niebezpieczne granice właśnie przekraczał.
Blondyn chwycił dużą torbę z wizerunkiem choinki, ale nie zajrzał do niej od razu. Skierował spojrzenie na Adama, który odwrócił głowę, sugerując pozostałym, że nie interesuje go jej zawartość. Mimo że nie dostał żadnego prezentu, cieszył się radością innych. Annie chwaliła się wszystkim delikatną biżuterią od Toma oraz zegarkiem pokazującym czas na dwóch półkulach świata podarowanym przez przybranych rodziców. Henry dostał nową wędkę do łowienia ryb oraz haczyki do kompletu, a Klara cieszyła się jedwabną apaszką i zestawem kosmetyków. Prezenty dla Tommy'ego były najbardziej interesujące.
Adam dowiedział się w końcu, w jaki sposób Tommy zebrał tak wielką ilość kostek gitarowych. To Annie w każdą gwiazdę obdarowywała go kostkami po jednej sztuce z każdego kraju, jaki odwiedziła, pracując jako stewardessa. I tym razem dostał ich sporo, bo aż czternaście. W komplecie była jeszcze wielka czekolada – ulubiony smakołyk blondyna. Następnym prezentem był gruby skórzany brulion na zapiski od cioci Klary w komplecie z wiecznym piórem od Henry'ego. Jak to w rodzinie każdy wiedział, jakie druga osoba ma zainteresowania. Zwłaszcza w tak małej rodzinie. W porównaniu z Annie czy wujostwem Adam nie mógł popisać się zbyt dużą wiedzą. Za to zdolność obserwacji połączona z przyjaźnią pozwoliła mu na bezproblemowe wybranie prezentu. Obawiał się tylko, czy Brooke wybrała dobry rozmiar. Tommy Joe wreszcie otworzył torbę, w której starannie złożone było kilka rzeczy. Nim zdążyła wyjąć pierwszą, Adam odezwał się speszonym tonem.
- Mam nadzieję, że będzie pasować do twojego stylu. - Uśmiechnął się niepewnie, kiedy blondyn spojrzał na niego przelotnie, wyjmując z paczki czarną koszulę z czerwonymi jak krew falbanami na linii guzików. Krój był prosty, ale czerwony dodatek sprawiał, że była to elegancka, a zarazem typowo sceniczna rzecz.
- Fantastyczna... - Narzucił materiał na pierś i z uśmiechem popatrzył na przyjaciela. Następnie pogładził czerwone falbany, które zafalowały lekko. - Trochę gotycka, nie sądzisz? Nieźle się będzie komponować z czarnym eyelinerem... - Kiedy skrupulatnie oglądał prezent, siostra wyrwała mu torbę, umieszczoną na kolanach. Szybko zajrzała do środka zanim najmłodszy Ratliff zdążył odzyskać swoją własność.
- W środku jest coś jeszcze! - Wybuchła, nie mogąc się powstrzymać, a seniorzy wybuchli śmiechem przypominając sobie dziewczynkę, która zawsze miała w zwyczaju otwierać wszystkie prezenty, nawet, jeśli nie należały do niej. Muzyk złożył koszulę na kolanach i sięgnął po drugi tajemniczy przedmiot.
- To... O mój Boże! Marzyłem o takich! - Tym razem Tommy Joe wyjął rękawiczki bez palców wykonane z cienkiej siateczki. Szybko założył je na dłonie, a sprężysty materiał idealnie przylgnął do przegubów dłoni. Wyciągnął ręce przed siebie, by pokazać prezent rodzinie i samemu się przyjrzeć. Po słowach uznania Henry'ego i krótkim „a ja tam się na tym nie znam, grunt, że ci się podobają” cioci Klary stwierdził, że już ich nie zdejmie i mocno uściskał swojego świętego Mikołaja.
Kiedy zachwyt prezentami opadł i wszyscy już dokładnie obejrzeli swoje prezenty (Adam zajął się przeglądaniem prezentów Tommy'ego) nieoczekiwanie blondyn przypomniał sobie o jeszcze jednym nie wręczonym darze. Przed zejściem na śniadanie zdążył niezauważenie wcisnąć białą kopertę do kieszeni szlafroka. Namacał ją, a cienkie opakowanie wciąż tam było. Spojrzał porozumiewawczo na Adama, który rozumiejąc sygnał zdjął rękę z jego karku. Do tej chwili blondwłosy opierał się lekko o bok Lamberta, a teraz wstał i podszedł do przybranych rodziców, których zdziwienie rosło w miarę jak się zbliżał. Wyciągnął podarek z kieszeni i oddał go cioci.
- To ostatni prezent. Dla was. - Klara wzięła od niego ostrożnie kopertę i otworzyła ją. Tommy już zdążył się oddalić i usiąść u boku przyjaciela, który obdarzył go przyjaznym spojrzeniem. Twarzy czarnowłosego biła pochwała.
- Henry, przeczytaj. Nie mam tu okularów. - Rzekła z roztargnieniem Klara i podała mężowi dwie takie same karty ze sztywnego papieru.
- Bilet dwustronny. Burbank-Paryż-Burbank z przesiadką w Waszyngtonie. Tom, po co nam bilety lotnicze.
- To...
- Wycieczka do Paryża? - Wtrąciła się w słowo bratu Annie, która wyglądała na najbardziej zszokowaną.
- Tak. Kupiłem wam wycieczkę. Ciociu, to zawsze było twoje marzenie, pamiętasz? - Przypomniał blondyn, patrząc w zaszklone ze wzruszenia oczy kobiety. To wzruszenie udzielało się i jemu. Jako jedyny w rodzinie trzeźwy umysł zachował gospodarz domu.
- Tommy, jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteśmy za starzy na wycieczki, nawet nie znamy języka. Klara nigdy nie podróżowała samolotem...
- I najwyższy czas! - Wtrącił Tommy pospiesznie.
- Tom, a co, jeśli się zgubimy? Albo coś się stanie? Henry jest po zawale! - Sprzeciwiła się kobieta.
- O to nie musicie się martwić. - Uspokoił ich. - Na paryskim lotnisku oddam was w ręce pilota, który zadba o wasze bezpieczeństwo i rozrywki. Będzie przez cały czas do waszej dyspozycji. - Obiecał muzyk szczerze zapewniają o wszelkich udogodnienia.
Adam, który do tej pory słuchał rozmowy z niejakim podziwem, zbladł nagle. Bezpośredniość najmłodszego z Ratliffów go zszokowała i zasmuciła zarazem. Uśmiech z jego twarzy znikł, a na to miejsce wstąpiły wątpliwości i pytania, które cisnęły się na usta. Jednak jako ktoś spoza rodziny nie miał śmiałości się wtrącić do tak ważnej rozmowy. Wyręczyła go w tym Annie. W duchu pierwszy raz był wdzięczny za jej obecność.
- Jak to: oddasz? Lecisz do Paryża? - Spytała z niedowierzaniem dziewczyna, zmieniając pozycję w fotelu. Podróż za granicę nijak nie pasowała do człowieka, którego największą wartością był własny dom.
- Właściwie... - Tommy Joe spojrzał niepewnie na siostrę. - Będę tam przelotem. - Wstał i podszedł do choinki, pokazując pozostałym swoje plecy. Tylko siostra, która siedziała w fotelu wczorajszego wieczora zajmowanym przez Lamberta, widziała jego profil. - To tylko przystanek w podróży do Londynu. Tyle, że to nie będą wakacje. - Odwrócił się ponownie w stronę rodziny.
- Londyn? - Powtórzył cicho Lambert. - Tommy, dlaczego? - Spytał, łamiącym się głosem. Tym samym zwrócił uwagę wszystkich, ale jego smutne spojrzenie utkwione było tylko w o trzy miesiące starszym mężczyźnie. Muzyk zauważył ten wzrok i spróbował go zignorować.
- Znajomy wysłał mi bardzo kuszącą ofertę. - Skłamał bez mrugnięcia okiem. - Tworzy zespół i chce, żebym dołączył. Jeśli pomysł nie wypali, wtedy wrócę.
- Zaraz, zaraz. Chciałbyś zostać tam na stałe? Przecież to Londyn! Inny kraj, nawet inny kontynent! Jak ty to sobie wyobrażasz?! - Zaprotestowała Annie, a Adam znów podziękował jej w myślach.
W tej chwili nie był w stanie wypowiedzieć słowa. On wyjeżdża... Na stałe. Nie... To niemożliwe. Pomyślał, że łzy napływają mu do oczu, ale tak naprawdę jego ciało stwardniało jak kamień. Zastygło w paraliżującym smutku. Zrobiło mu się duszno. Poczuł, że musi stąd wyjść. Nie chciał słuchać kolejnych bredni. Tommy nie wyjeżdża. Nie może wyjechać. Gwałtownie wstał i popatrzył szalonym wzrokiem na zgromadzonych. Czuł się jak w amoku.
- Przepraszam na chwilę. - Wymamrotał i szybkim krokiem oddalił się do sypialni. Ostatnią siłą woli powstrzymał się od biegu.
Tommy Joe nie uznał tego gestu za ucieczkę, ale za zwyczajną chwilową słabość. Może ma jakieś mdłości po śniadaniu? Blondyn nie mógł teraz opuścić zebranych, by dołączyć do Adama. Przecież rozmowa dotyczyła jego osoby. Nie sądził, że prezenty, a co dopiero wyjazd, wywołają tyle sprzeciwów.
- Annie, i kto to mówi?! Ty odwiedziłaś wszystkie kontynenty w jeden dzień!
- Nie da się tego zrobić w jeden dzień. - Odpyskowała mu i zwróciła się w stronę wujostwa. Jak na razie, dopiero zbierali się, by ubrać w słowa swoje pełne zastrzeżeń myśli. Henry popatrzył z troską na płaczącą ni to ze szczęścia, ni to ze smutku żonę, a potem posłał poważne spojrzenie muzykowi.
- Jeśli czujesz potrzebę opuszczenia domu, musimy uszanować twoją decyzję. Tak, jak uszanowaliśmy decyzję Annie. - Stwierdził, zaskakując wszystkich. - Ale obiecaj nam, że jeszcze cię zobaczymy. Jesteś naszym jedynym synem.
- A wy moimi jedynymi rodzicami. - Tommy Joe rozczulił się i wcisnął między parę, by objąć oboje.
- A ja to co? - Annie błyskawicznie znalazła się przy nich i objęła kogo tylko mogła.
W salonie dało się odczuć rodzinną więź. Wyglądało na to, że wszystkie protesty co do wyjazdu najmłodszego Ratliffa zostały stłumione. Zastępczy rodzice muzyka po namyśle zgodzili się przyjąć prezent, chociaż zgodnie przyznali, że Tommy niepotrzebnie się wykosztował. Sam muzyk nie uważał tego za kosztowny kaprys. Trasa koncertowa łączyła się z niebotyczną pensją, a pieniądze, których nie miał jak spożytkować, trafiały na konto bankowe, gdzie miał już dużo oszczędności. Chociaż pieniądze z pewnością przydadzą mu się w Londynie, nie chciał teraz myśleć o wyjeździe. Jego plan był prosty: zacząć od nowa w nowym miejscu, we właściwym zawodzie. Londyn był najodpowiedniejszym miejscem, by wybić się w branży muzycznej. I on chciał z tego skorzystać.
Dzieląc radość z wyjazdu z rodziną jego myśli kierowały się w stronę wielkiego nieobecnego. Adam musiał się rzeczywiście źle poczuć, skoro nie wrócił jeszcze z łazienki. Tommy niepokoił się coraz bardziej, więc zostawił wujostwo i siostrę przed choinką. Zaintrygowany zwrócił kroki w stronę toalety, ale w pomieszczeniu było zgaszone światło. Kiedy uchylił drzwi łazienki, by się upewnić, czy Adama tam przypadkiem nie ma, rozczarował się. A więc musi być w sypialni. Nie słyszałem, żeby otwierał drzwi frontowe. Stwierdził w myślach i bezdźwięcznie pokonał drogę do swojego pokoju. Zobaczył uchylone drzwi, które otwarł jeszcze szerzej. Zaglądając do pokoju, zobaczył sylwetkę Adama zwróconego twarzą do okna. Wszedł cicho do pomieszczenia i spróbował zamknąć drzwi, ale one głośno zaskrzypiały, zdradzając jego obecność.
- Hej. - Przywitał się, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę.
Adam gapił się bezczynnie w okno do czasu, gdy usłyszał nieśmiały ton głosu. Wtedy opuścił głowę, by wsłuchać się w dalsze słowa, ale nie usłyszał nic więcej. Nie odpowiedział. Nadal nie wiedział, co powiedzieć. Odwrócił głowę z powrotem do szyby i zobaczył swoje ponure oblicze na tle krajobrazu rozciągającego się za oknem. Nie możesz wyjechać. Nie, kiedy ja... Ale ty przecież o tym nie wiesz. Jesteś hetero i wyjeżdżasz, a więc moja miłość do ciebie naprawdę nie ma sensu. Czekał na następne posunięcie Ratliffa po swoim niewykonanym ruchu. Nadeszło ono szybko. Jego oznaką był charakterystyczny zapach rzadko używanych przez Ratliffa perfum, który zamajaczył w okolicach nosa Lamberta. Ostatkiem sił powstrzymał się, by nie przymknąć oczu pod ich zniewalającym wpływem.
- Dobrze się czujesz? Tak szybko nas opuściłeś. - Wyjaśnił swe podejrzenia muzyk.
- To ty nasz opuszczasz. - Odwrócił kota ogonem piosenkarz. Tak wiele nas rozdzieli, kiedy powinno łączyć.- Tak. Chcę zacząć wszystko od nowa. Mam nadzieję, że mi się to uda. - Wysunął nadzieję. Chociaż podjął już decyzję, to nadal opuszczenie kraju wydawało mu się nierzeczywiste.
- I zostawić wszystko, co masz? - Adam odwrócił gwałtownie głowę, kiedy Tommy stanął obok niego.
- Nie mam czego zostawiać. - Tommy mimo że obdarzony spojrzeniem, nie odwzajemnił go. Nie spodziewał się, że będzie musiał zmierzyć się z kolejnymi argumentami przeciw swojej decyzji – nie ze strony przyjaciela. Myślał, że on będzie pierwszym, który go zrozumie. Adama natomiast ta odpowiedź zabolała.
- Masz mieszkanie i pracę.
- Wczoraj zostałem zwolniony z powodu redukcji etatów. Wytwórnia bankrutuje przez Mouthlike, bo ten zespół przynosił im najwięcej dochodów. Mieszkanie zawsze można sprzedać. - Odpowiedział suchym tłumaczeniem i dopiero teraz spojrzał na przyjaciela.
- A rodzina? Przyjaciele? - Adam podawał kolejne cenne wartości. I na te argumenty Tommy Joe znalazł odpowiedź.
- Będę wpadał. Mam nadzieję, że częściej niż An. A przyjaciele? Chyba zdążyłeś zauważyć, jak bujne życie towarzyskie prowadzę. Nikt nie będzie za mną tęsknił.
- Ja będę tęsknił. - Zaprzeczył Lambert i tera już w pełni odwrócił się w jego stronę.
- Opuścisz mnie prędzej niż ja ciebie, amerykański idolu. - Posłużył się nazwą programu, by przypomnieć Lambertowi o jego obowiązkach, które były jednocześnie spełniającym się marzeniem. Nie wiedział, dlaczego piosenkarz wynajduje nowe powody mające przeszkodzić blondynowi spełnić swoje. Dlaczego chcesz mnie zatrzymać? Nasze drogi muszą się rozejść. To tak, jakbyś ścisnął sprężynę, która i tak wymknie ci się z palców i odkształci. Jesteśmy z dwóch innych światów. - Wcale nie chcę cię opuszczać. - Przyznał zniechęcony brunet.
- Dlaczego? - Zapytał od razu zaintrygowany muzyk.
- Bo... - Adam zamyślił się. Zapragnął wyznać mężczyźnie to, co zamierzał wyznać od dawna, ale bariera wyjazdu wiszącego w powietrzu skutecznie mu to uniemożliwiła. Rozłączymy się. To nieuniknione. Uświadomił sobie tragiczny fakt, patrząc pustymi oczyma w pełne blasku oczy Ratliffa. Nagle zabrakło mu argumentów. Spuścił wzrok, a Tommy pogłaskał jego policzek w celu pocieszenia. Tak musiało być. - A więc to nieuniknione. Za kilka dni...
- ...rozstaniemy się.
- W takim razie chcę się tobą nacieszyć póki jeszcze mogę. - Adam obdarzył chłopaka tęsknym spojrzeniem, czując szorstkie palce na swojej twarzy.
- Masz na myśli coś konkretnego? - Tam próbował zachować wesoły ton, ale nagle poczuł zdenerwowanie.
Adam uśmiechnął się złośliwie i wyciągnął rękę w stronę Ratliffa. Wyznaczył drogę od szyi muzyka do paska, przesuwając po krawędzi klapy szlafroka. Następnie uchwycił mocno na wiązanie paska i pociągnął mężczyznę w swoją stronę. Ten zaskoczony złapał go za ramię, próbując zachować równowagę. W czekoladowych oczach źrenice zakryły tęczówki.
- Mam na myśli coś bardzo konkretnego. - Wyszeptał piosenkarz i łapczywie ujął wargi blondyna swoimi. Pragnienia obojga uczyniły z tej bliskości bardzo namiętny pocałunek, który trwałby jeszcze długo, gdyby nie został brutalnie przerwany.
- Chłopaki, szykuj się. O dziesiątej otwierają lodo... - Annie posłuszna swoim domowym zwyczajom bezczelnie wtargnęła do pokoju nawet nie pukając. Drzwi były uchylone, więc przy szerszym ich otwarciu nie wydały żadnego dźwięku. Obcy głos oderwał mężczyzn od siebie, ale nie mogli oni uniknąć nieuniknionego. Dziewczyna zobaczyła ich i w szoku natychmiast podniosła rękę do ust, by je zakryć.
- O mój Boże... - Jęknęła głucho i wybiegła z pokoju. Zawartość żołądka podskoczyła jej do gardła, kiedy oparła się o zatrzaśnięte drzwi w swoim pokoju. Musiała uspokoić oddech. Po tym, co zobaczyła, nie było jej łatwo to zrobić.
Wierzyła, że każdy ma swoje sekrety. Jedni mniejsze, drudzy większe. Wierzyła także, że zna własnego brata jak własną kieszeń. Przecież się z nim wychowywała. Przecież dotychczas była jego największą przyjaciółką. Nieraz dzwonił do niej, by się wygadać i nie przeszkadzały mu w tym wysokie koszty rozmowy międzynarodowej. Choć takie telefony były ostatnio rzadsze, nie sądziła, że jej brat mógł się zmienić – nie aż tak. Co do jednego się nie myliła: Tommy był dla Adama kimś wyjątkowym tak samo jak Adam dla jej brata, a ona nie miała szans tego zmienić przez swoje flirty i miłosne pułapki. Tommy Joe był jej rodziną, a więc musiała zaakceptować go takim, jakim był. Trudniejsze było pogodzenie się z tym, co dawało mu szczęście i jak niebezpieczne granice właśnie przekraczał.