Witajcie
ponownie!
Co
u mnie: matury poszły zadziwiająco dobrze, jestem niezadowolona
tylko z jednego przedmiotu, który był cholernie trudny (więc i tak
mam jakąś wymówkę). Dzięki za trzymanie kciuków.
Co
drugie? Chociaż już sporo czasu minęło od koncertu Adaśka, muszę
zdać relację: koncert był niebiański, sam Adam olśniewająco
seksowny i niesamowicie milutki <3 Zakochałam się na nowo!
Zwłaszcza, że widziałam go po raz pierwszy. Nabyłam także
pamiątki z koncertu: TourBook oraz koszulkę, której nie zdejmuję
(stała się częścią mnie).
A
teraz trochę gorsze wiadomości (dla was gorsze): następny rozdział
może ukazać się dopiero za 3 tygodnie (ale możecie się też
spodziewać niespodzianki za 2 tygodnie), gdyż robię sobie
tygodniowe wakacje i wyjeżdżam do Hiszpanii. No, wycieczka szkolna,
ale to właśnie moja nagroda za 3 lata nauki hehe.
Więc
read, comment & stay tuned!
Rozdział
59
Cząstka samego siebie
Wczesny
ranek. Słońce zaczęło już wstawać, a wraz z nim zaczął budzić
się Tommy Joe. Jego sen był lekki, ulotny jak wszystko w jego życiu
dopóki nie spotkał Adama. Teraz ten mężczyzna spał w jego
ramionach otulony ciepłem i troską. Lambert tulił się do drobnego
ciała, ale Ratliff już się tego nie lękał. Coś się zmieniło.
Strach zastąpiło szczęście. Teraz Tommy nawet nie chciał
wypuszczać wokalisty z rąk...
Nie
potrafił dłużej tak leżeć. Spojrzał na Lamberta z uśmiechem, a
potem siłą całego swego ciała przewrócił go na poduszki po
drugiej stronie łóżka. Cholera, ciężki jesteś... Blondyn
obrzucił śpiącego spojrzeniem, ich twarze były bardzo blisko
siebie. I nadal bardzo seksowny... Zwłaszcza, kiedy śpisz. Nie
mógł nie zauważyć uchylonych różowych warg. Zapragnął je
pocałować i zrobił to – obdarzył je lekkim muśnięciem
przypominającym dotyk pachnących płatków róż. Po chwili z
lekkim uśmiechem na ustach ponownie spojrzał na Adama, którego
zaspane oczy były otwarte.
-
Dzień dobry. - Wyszeptał, pochylając się nad nim, a Adam zaspany
dotknął jego policzka, by przekonać się, że nie śni.
-
Musimy już wstać, prawda? Wołali nas na śniadanie? Chociaż...
Mogło mi się to śnić... - Wymamrotał, mrużąc oczy. Jego dłoń
ześlizgnęła się na szyję.
-
Nie. Jest bardzo wcześnie. Możesz jeszcze pospać. Do śniadania
jeszcze dużo czasu.
-
Dobrze. To dobrze... - Zgodził się piosenkarz i od razu zamknął
oczy. Nie otworzył ich ponownie. Tommy Joe z kolei podparł się, by
wstać. Myślał, że Adam zasnął. Został wyprowadzony z błędu,
kiedy poczuł dłoń chwytającą jego dłoń. - A ten pocałunek...
On też mi się śnił? - Brunet zapytał sennie i krótko ziewnął.
Jego towarzysz usiadł obok i troskliwie okrył go kołdrą. Jedną z
dłoni nadal trzymał w dłoni Lamberta.
-
Nie, pocałunek był prawdziwy. - Przyznał.
-
Chyba nie zapamiętałem go zbyt dobrze. Powtórzmy go. Chciałbym
mieć o czym śnić. - Poprosił, uśmiechając się.
Tommy
Joe nie powtórzył ostatniego pocałunku, ale dał Adamowi inny, o
wiele bardziej godny zapamiętania. Najpierw przybliżył swe wargi
do bladego policzka, który nimi pogłaskał. Znaczny zarost na
brodzie wcale mu nie przeszkadzał – podniecał go. Dopiero potem
przeszedł do ust, których kontur obrysował językiem. Wargi
uchyliły się nieznacznie pod jego dotykiem. W końcu blondyn objął
drobną wargę swoimi i przyssał się do kochanka jak pijawka. Było
to tak gwałtowne, że brunet oszołomiony złapał blondyna w
miejscu, gdzie kończą się żebra, a zaczynają biodra. Gdy kontakt
został przerwany, Adam uśmiechnął się triumfalnie. Tom wstał z
radością odmalowaną na twarzy, a Lambert przewrócił się na
drugi bok, pomrukując sennie. Przybrał pozycję, w której
poprzednio obejmował Ratliffa. Muzyk popatrzył na niego przez
chwilę, zabrał kilka ubrań z szafy i cichutko jak mysz wyszedł z
pokoju, by udać się na poranną toaletę, a potem na śniadanie,
które miał zamiar sobie przygotować.
W
kuchni nie doszukał się płatków kukurydzianych, które chciał
skomponować z mlekiem. Nie znalazł także dżemu ani twarogu, które
mogłyby posłużyć jako dodatek do naleśników. Lekko
zaintrygowany spojrzał na zegarek – dochodziła szósta.
Przypomniał sobie, że równo o tej godzinie otwiera się mały
sklep umiejscowiony kilka przecznic od domu. Postanowił wybrać się
na poranny spacer z portfelem. Nieświadomy tego, że ktoś oprócz
niego może już być na nogach, wyszedł z kuchni i zderzył się z
siostrą. Oboje wydawali się zaskoczeni wspólnym wypadkiem, ale to
Tommy'emu pierwszemu wróciła trzeźwość umysłu.
-
O, to ty? Nie śpisz już? - Spytał, pocierając ręką czoło.
Mierzył wzrokiem lekko rozczochraną, ale już ubraną dziewczynę o
kasztanowych włosach. Ona także mu się przyjrzała.
-
Właściwie... - Ziewnęła cicho i wróciła do odpowiedzi. - ...to
jeszcze się nie przestawiłam na kalifornijską strefę czasową.
Chciałam cię zapytać o to samo. - Minęła go w drzwiach, a Tommy
odwrócił się w jej stronę i oparł o framugę.
-
Jakoś. Miałam lekki sen. - Odpowiedział lekko zmieszany,
obserwując, jak jego siostra czegoś szuka i marudzi pod nosem.
-
O nie. Nie ma płatków? - Przyjrzała się uważnie wnętrzu szafki
i zamknęła ją głośno. Podeszła do lodówki. - I dżemu też...
A... Cholera, biały ser też się skończył. Miałam ochotę na
naleśniki. - Powiedziała naburmuszona i zamknęła lodówkę.
Stanęła przed nią, oczekując na cud pojawienia się pożądanych
produktów. Tommy zaśmiał się cicho na myśl, jak bardzo podobny
jest ich tok myślenia. Uniósł brwi współczująco i przemówił:
-
Właśnie dlatego wybieram się do sklepu. Może masz ochotę na
spacer? - Zapytał bezinteresownie, a dziewczyna spojrzała na niego
uległym wzrokiem. Z uśmiechem pokiwała głową.
***
To
Tommy niósł siatki pełne zakupów. Choć był niższy i
drobniejszy, to on był tutaj facetem. A więc wszystkie podobne do
tego obowiązki spadały na niego. Szli w milczeniu drogą wyznaczoną
przez szary dziurawy chodnik. Blondyn sporadycznie zerkał na
siostrę, która z humorem kroczyła z nim ramię w ramię. Nie
wiedział, z czego czerpie taką radość.
-
An, czy wszystko okay? - Zapytał ostrożnie, a dziewczyna zerknęła
na niego zaskoczona.
-
Oczywiście, dlaczego pytasz? - Zaśmiała się z tego pytania,
zapinając do końca guziki płaszcza.
-
Tryskasz humorem, a nie odezwałaś się do mnie ani słowa odkąd
wyszliśmy z domu. - Powiedział ponuro i znów wpatrzył się w
drogę.
-
Rozmawialiśmy przecież w sklepie...
-
Krótkie pytania o produkty to nie rozmowa.
-
A czego więcej oczekujesz? Wiesz, że nie lubię rozmawiać o
pogodzie lub innych tego typu bzdetach. Masz coś innego do
zaproponowania? - Wzburzyła się. Uśmiech zniknął z jej twarzy,
sugerując nagłą zmianę nastawienia do świata. Nie rozumiała, o
co chodzi Ratliff'owi. Przecież znał jej charakter. Mówili tylko o
wspólnych sprawach. Zawsze. Od lat każdy patrzył swego – właśnie
dlatego się rozdzielili i utrzymywali tylko rzadki kontakt. Obojgu
to pasowało, a teraz jej brat chciał rozmawiać. O czym? O rzeczach
oczywistych?
-
Może porozmawiamy o mnie? - Joe rzucił propozycję wręcz
zmuszającym tonem, który był też pełen buntu.
-
Adam wszystko mi wyjaśnił. Nie ma o czym mówić. - Zbyła go,
wzruszając ramionami.
To
stwierdzenie sprawiło, że Tommy Joe poczuł się jeszcze bardziej
niepewnie. Od czasu tajemniczej rozmowy Lamberta z Annie blondyn
zastanawiał się. Jak ta rozmowa wyglądała? Co Adam powiedział
dziewczynie? I czy nie zdradził zbyt wiele? Czy w końcu ona to
zrozumiała? Zrozumiałaś. Inaczej nie zachowywałabyś się w
ten sposób. Zrozumiałaś, ale co?
-
Co ci wyjaśnił? Co ci powiedział? - Naciskał dalej. Dziewczyna
westchnęła i stanęła w miejscu.
-
Powiedział mi... Że niezależnie od tego, co zrobisz, on będzie
cię wspierał. - Nie wypowiedziała tego zdania normalnie. Ann
wymęczyła je w swoim umyśle kilka razy zmieniając jego szyk, a
potem przepchnęła przez ściśnięte gardło. Nie miałam mu nic
mówić. Nic. A to jest i tak za dużo.
-
Tylko tyle? I tak po prostu przyjęłaś to do wiadomości? - Spytał
z niedowierzaniem. Znowu zaczęli iść. Krok za krokiem przybierając
na prędkości.
-
A masz mi coś więcej do powiedzenia? On jest gejem i uwielbia twoje
pocałunki. W końcu też jesteś facetem. Ale jest przede wszystkim
twoim przyjacielem, co oznacza, że zaakceptuje wszystko, co jest
częścią ciebie. A ja jako twoja siostra i jedna z najbliższych
osób nie powinnam być od niego gorsza, prawda? To twoje życie,
twoje wybory. I chociaż niektóre rzeczy, które robisz, mnie
bulwersują, nie powinnam cię pouczać czy dawać rad. Każdy
popełnia własne błędy, braciszku. - Na zakończenie swojej
przemowy Ann obdarzyła brata bladym uśmiechem. Przekazywała swoje
wsparcie. Położyła dłoń na jego ramieniu, kiedy przystanął i
wpatrzył się w nią, interpretując na swój sposób jej słowa.
Oto
dziewczyna, którą od dziecka znał jako wybuchową, rządzącą
sobą i wszystkimi wokół, narzucającą swoje zdanie egoistkę.
Teraz przedstawiała wsparcie i zrozumienie dla czynu, który był
grzechem w oczach Boga i złamaniem zasad heteryka, którym był.
Tommy Joe chciał zwrócić uwagę na cały jej monolog, powtórzyć
sobie wszystko po kolei, ale jak na złość w jego umyśle utkwiło
tylko jedno zdanie, a w zasadzie skrócony urywek: on uwielbia twoje
pocałunki. Robiło mu się ciepło na sercu, kiedy dopowiadał sobie
sens tego skrawka wypowiedzi. Role się odwróciły i teraz to
gitarzysta kroczył chodnikiem z uśmiechem odmalowanym na jasnym
obliczu. Myślał o Adamie do chwili, gdy zetknął się z drzwiami
rodzinnego domu. Wtedy przypomniał sobie o obecności Annie i jej
wyjaśnieniach. Otworzyła mu drzwi, by z pełnymi siatkami bez
przeszkód wszedł do przedpokoju. Mężczyzna zawahał się jednak i
spojrzał na siostrę.
-
A gdybym potrzebował twojej rady, jak by ona brzmiała? - Zapytał z
czystej ciekawości. Szatynka przewróciła oczami i skorzystała z
niewykorzystanej przez brata okazji wejścia jako pierwszej osoby do
domu. Tommy podążył za nią i postawił zakupy przy ścianie.
-
Moja rada? Hmm... Więc... - Pomyślała chwilkę, zdejmując
wierzchnie okrycie. Powiesiła je na wieszaku, a chłopak uczynił to
samo ze swoją kurtką. - Troszcz się o Adama. Jeśli go utracisz,
utracisz też cząstkę samego siebie. Masz prawdziwe szczęście, że
zdobyłeś takiego przyjaciela.
-
Tak, wiem. Jest wspaniały... - Wspomniał i zaśmiał się z takiego
wyznania. Właśnie zachwycał się... Mężczyzną? Przyjacielem?
Czy może kochankiem? Coś mówiło mu, że kategoria przyjaźni
poszerzyła się o dodatkową gałąź. Brał teraz pod uwagę
cielesność i seksualność. Tych rzeczy nie można było
zaklasyfikować do przyjaźni, a jednak znajdowały się w jej
pudełku. Działo się tak za sprawą umowy przyjaciół. Umowy,
która skutecznie łamała granice.
Rodzeństwo
wspólnie przygotowało górę naleśników i nakryło do stołu,
oczekując rodziców. Po Adama poszedł nie kto inny jak Tommy Joe.
Błyskawicznie pokonał schody, myśląc, że Lambert już nie śpi,
ale pomylił się. Uświadomił sobie to, kiedy znalazł się w ich
wspólnej sypialni. Bezszelestnie podszedł do łóżka i usiadł na
jego krawędzi, uważając, by nie dotknąć rozwalonego na
poduszkach odpoczywającego ciała. Zaczął przyglądać się twarzy
anioła, a zamiar obudzenia przyjaciela wypadł mu z głowy. Nie
ośmielił się nawet dotknąć wokalisty. Blondyn był po prostu
zaczarowany błogim stanem Lamberta.
Mój
przyjaciel. Mój kochanek. Mój... Jesteś mój. Choć nawet nie
wiem, jak to się stało, nie chcę odwracać tego stanu rzeczy.
Chcę... To dziwne. Ja chcę być tylko z tobą. Sam na sam. Gdzieś,
gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Będę napawał się tym,
co mi zaoferujesz. I ja chcę ci dać coś w zamian. Dlatego
wyjedziemy stąd. Wrócimy do mojego domu. Naszego domu. Domu, w
którym... Po prostu chcę być tam z tobą. Teraz, zaraz... Dzisiaj
wyjedziemy. Jak najszybciej. Chcę spełnić twoje pragnienie, które
stało się też moje. Adam...
Światło
zaczęło przebijać się przez opuszczone powieki, a potem dotarło
do rozszerzonych źrenic, które od razu się zmniejszyły. Przetarł
oczy i zamrugał, a potem ziewnął. Był całkowicie wypoczęty. W
oczy rzuciła mu się sylwetka siedzącego naprzeciw niego muzyka i
jego onieśmielające, lecz łagodne spojrzenie.
-
Jak długo mnie obserwujesz? - Brunet spytał zachrypniętym głosem
i spróbował odkleić plecy od łóżka.
-
Kilka chwil. - Odpowiedział Ratliff i odwrócił wzrok speszony.
Adam właśnie podciągnął się do pozycji siedzącej. Z jego torsu
automatycznie zsunęła się pościel. Blondyn zauważył to kątem
oka. Ta nagość na nowo przyciągnęła jego uwagę. - Właściwie
to przyszedłem cię obudzić. Ale kiedy cię zobaczyłem, jakoś o
tym zapomniałem. - Przypomniał sobie. Jego głos był cichy,
spokojny, przytłumiony jakby coś odebrało mu siłę. Adam to
zauważył.
-
Więc co tak zajmuje twoje myśli? - Lambert złapał spojrzenie
blondyna dotychczas błądzące po nagiej klatce piersiowej. Udało
mu się to przez jeden gest, w którym odgarnął blond włosy
przyjaciela i zostawił je za uchem naszpikowanym metalowymi
kolczykami w kształcie pierścieni.
-
Ja też chcę już wracać. - Wyznał Ratliff, patrząc prosto w
niebieskie oczy. Ta odpowiedź ucieszyła Lamberta, co odbiło się
na jego obliczu. Rozumiał i nie musiał pytać, co wpłynęło na tę
decyzję. To było nie ważne. - Ale najpierw musisz zjeść moje
naleśniki. - Dokończył z uśmiechem, a Adam tym razem głośno się
roześmiał i opadł z powrotem na poduszki.
-
Jeśli tylko pozwolisz mi wyjść z łóżka... - Odrzekł wokalista,
a Tommy posłusznie wstał. Brunet wygiął usta w podkówkę, udając
niezadowolenie. - A już myślałem, że nie pozwolisz. - Oparł się
na łokciu, kiedy Tommy obszedł łóżko. Zabrał ze swojej połowy
materaca kolorowego jaśka i niespodziewanie cisnął nim prosto w
Adama, a potem się roześmiał, odwracając się w stronę wyjścia.
-
Ałł... - Pisnął wokalista. Sekundę później wstał i dogonił
przyjaciela, który był już blisko drzwi. Adam przytulił się do
niego od tyłu zaplatając ręce niebezpiecznie nisko. - A tak przy
okazji... Śniłem o tobie. - Oznajmił zaczepnie i pocałował
blondyna w policzek. Zaraz potem go puścił i skierował się do
szafy, by odszukać spodnie. Joe wykorzystał ten moment, by uciec z
sypialni, chociaż miał nieodpartą ochotę ponownie rzucić w Adama
jaśkiem, by ukarać za nieodpowiednie myśli. Zamiast tego dołączył
do jedzących w kuchni w poprawionym humorze.
***
Adam
wszedł do kuchni w chwili, kiedy Tom zawzięcie o czymś dyskutował
z wujostwem. Klara krzątała się przy blacie, wyjmując z lodówki
półmiski z jedzeniem. Przepakowywała mięso i sałatki do
styropianowych pudełek.
-
Dzień dobry? - Adam przywitał się z domownikami, ale jego
powitanie przeszło bez echa. Usiadł obok Annie, która kończyła
swoje śniadanie. - Wiesz, co się dzieje? - Spytał dziewczynę i
nałożył sobie na talerz pulchnego naleśnika. Wziął do ręki
dżem i nóż, po czym zaczął rozsmarowywać bordową maź.
-
Ciocia szykuje wam żarcie na drogę. Wiesz, parę drobiazgów, które
wypełniają całą lodówkę. Mam nadzieję, że zostawi coś na
kolację. - Zaśmiała się i złożyła sztućce na swoim brudnym
talerzu.
-
Pani Ratliff, ależ proszę się nie fatygować. My... - Spróbował
zaprotestować Adam, ale jego zdanie zostało wysłuchane tylko przez
powietrze.
-
Adasiu, chyba nie sądziłeś, że wypuszczę was z pustymi rękami?
- Przerwała mu kobieta zręcznie pakując jedzenie do pudełek. -
Wrócicie do Burbanku, będziecie głodni. A Tommy na pewno nie ma
nic w lodówce. Jeszcze mi podziękujecie.
Po
usłyszeniu tego stwierdzenia Adam bezradnie popatrzył na
blond-włosego przyjaciela. Ten tylko śmiał się cicho z szeptanych
za plecami żony żartów wujka Henry'ego. Adam zawiesił na nim
wzrok – Tommy tak szczęśliwy – to był rzadki widok. Częściej
był spokojny, milczący, skryty. Nigdy nie dawał się ponieść
emocjom, przez co trudno było odczytać jego prawdziwe ja. Brunet
lubił takie trudne zagadki. Lubował się każdym śladem, jaki
prowadził do ich rozwiązania. Joe otwierał się przed nim:
spróbował, a to już duży krok. Lambert zajęty znów tym samym
tematem, zapomniał o jedzeniu, o którym skutecznie przypomniała mu
Ann.
-
Jestem pewna, że Tom się obrazi, jeśli nie zjesz do końca. -
Zwróciła uwagę Lamberta, a Tommy spojrzał naprzeciwko siebie, w
stronę pary.
-
Nie obrażę się, jeśli nie dowiem się, czy zjadł. - Odparł
krótko. - Właśnie dlatego znikam. Nasze rzeczy same się nie
spakują. - Dodał potulne wyjaśnienie i spojrzał na wujka, który
opierał rękę o krzesło Ratliffa. Jedno przepraszające spojrzenie
sprawiło, że ją cofnął, a muzyk mógł bez problemu wstać.
-
Hej, mogę ci pomóc? Jeśli chcesz? - Zaproponowała dziewczyna, ale
on tylko machnął ręką.
-
Nie fatyguj się. Daję ci ostatnią szansę na pogawędkę z
ciekawym człowiekiem. - Zażartował, podchodząc do Adama. Położył
ręce na ramionach bruneta, a ten spojrzał w górę i zobaczył
szczęśliwe oczy przyjaciela, które się w niego wpatrywały.
-
Dzięki. - Rzekł z ironią Lambert i wrócił do jedzenia. Zamierzał
jeszcze trochę tu posiedzieć. Nie spieszyło mu się. Postanowił
porozmawiać jeszcze ten jeden raz z niesamowitymi krewnymi Tommy'ego
– osobami tak ciepłymi i przyjaznymi, a zaliczała się do nich
także siostra Toma. Nie dowierzał, że zostało mu już tylko parę
godzin w tym domu, w Sacramento. Chciał jeszcze kiedyś tu
przyjechać. Koniecznie z Tommy'm. Teraz chłonął rozmowy
odbywające się z towarzyszeniem spokojnych tonów głosu i częstego
śmiechu. W duchu miał nadzieję, że gitarzysta skończył już
pakować swoje rzeczy i przeszedł do jego garderoby. W końcu
każdy ma w sobie odrobinę lenistwa. Mi jeszcze się nie zachciało.
***
-
Tylko jedźcie ostrożnie, tak? - Zamartwiała się Klara,
wypuszczając z objęć przybranego syna.
-
Tak, pięćdziesiąt na godzinę. - Zażartował blondyn, patrząc na
wujka, który posłał mu oczko.
-
No, chodź tu do mnie. - Klara przytuliła go jeszcze raz, a Tom się
roześmiał.
-
Ciociu, przecież widzimy się za miesiąc. Paryż, pamiętasz? -
Przypomniał kobiecie, która przewróciła oczami. Tymczasem Adam
właśnie skończył pakować bagaże i podszedł do najmłodszego w
rodzinie.
-
Wszystko spakowane. Możemy ruszać. - Poinformował o wykonaniu
zadania, jakie narzucił mu Ratliff: ja cię spakowałem, to ty
wszystko zniesiesz i załadujesz do samochodu. Ale na końcu i
tak Tommy się zlitował i pomógł nieść lżejsze walizki do
sportowego auta, w którym co prawda bagaże się mieściły, ale
dodatki w postaci pudełek z jedzeniem już nie. Zapakował wszystko
używając sprytu. Stanął przed ciotką Klarą po tym, jak Tom
usunął się sprzed jej oczu. Pani Ratliff rozłożyła ręce, by
się z nim pożegnać, a Lambert nieśmiało odwzajemnił ciepły
gest. Następnie podszedł do Henry'ego, któremu podał rękę.
-
No tak. To powodzenia w tym Idolu i... Cholera, nigdy nie umiałem
się żegnać! - Skwitował najstarszy Ratliff i przygarnął Adama
do siebie, by go uściskać.
-
To nic, naprawdę. - Brunet pocieszył go. - A ja jeszcze raz
chciałem podziękować za gościnę i... Za wszystko.
-
Serio musicie już odjeżdżać? - Zawołała Annie. Dotychczas stała
z boku, przypatrując się widowisku dziejącym się obok
zaparkowanego na podjeździe białego Maserati. Teraz podeszła do
Adama. Ściskała go mocno i nadzwyczajnie długo. - Zaopiekuj się
nim. - Szepnęła mu do ucha, a na twarzy mężczyzny odmalowało się
zdziwienie. Spojrzał na nią, a potem nachylił się do jej ucha.
-
Myślisz, że mi na to pozwoli? - Spytał żartobliwie i ozdobił jej
policzek drobnym pocałunkiem. Potem wypuścił dziewczynę z objęć.
Oboje wiedzieli, że Tommy od dawna sam potrafi się o siebie
zatroszczyć lepiej od wszystkich.
-
Z obcym się obściskuje, a na brata nie zwraca uwagi. - Zakpił
Tommy, obserwując tajemniczą scenę. - Słysząc ten przytyk Annie
podbiegła do niego i skoczyła, by go uściskać. Tommy był na to
przygotowany. Złapał ją za uda, kiedy ona oplatała rękami jego
kark.
-
Przecież wiesz, że nigdy o tobie nie zapominam, ukochany braciszku.
- Obdarowała go soczystym całusem w policzek, a blondyn skrzywił
się w odpowiedzi.
-
Fuj. - Rzucił, patrząc na Adama, kiedy Annie się do niego
przytuliła. Potem odstawił ją z powrotem na ziemię. Lambert
zdecydował się obejść samochód, by usiąść za kierownicą. Już
złapał za klamkę do drzwi i otworzył je. Ten moment wykorzystał
muzyk i szybko wślizgnął się na miejsce kierowcy.
-
Mogę prowadzić? - Ratliff położył ręce na kierownicy i odrzucił
włosy, by spojrzeć na przyjaciela z proszącą miną.
-
Aaa... Co mi szkodzi...? Masz. - Po chwili nad ramieniem blondyna
zadyndał pojedynczy kluczyk z błyszczącym breloczkiem. Porwał go
do siebie, a piosenkarz obszedł auto, by usiąść na miejscu
pasażera. Pomachał rodzinie Ratliffów, która stłoczyła się na
progu, a potem wsiadł do samochodu.
Po
krótkiej regulacji fotela, lusterek i zapięciu pasu Tommy
przekręcił kluczyk w stacyjce. Wycofał samochód z podjazdu i
wjechał na ulicę. Mężczyźni odjechali, machając na pożegnanie.
Pięć minut wystarczyło, by opuścili przedmieścia Sacramento i
wjechali na autostradę prowadzącą bezpośrednio do Burbanku.
-
Mam ochotę na wyścig. - Stwierdził Tom, wrzucając ostatni bieg.
To auto było stworzone do osiągania wysokich prędkości.
-
A z kim będziemy się ścigać? - Zapytał Adam zaintrygowany i
spojrzał na przyjaciela, który z uśmiechem obserwował drogę.
-
Z wiatrem, Adam. Z wiatrem. - Obdarzył Lamberta złośliwym
uśmieszkiem i wcisnął do końca pedał gazu.
Auto zawyło i wyrwało się do przodu. W efekcie zrywu Lambert złapał się deski rozdzielczej, ale nie utracił kontaktu wzrokowego z kierowcą. Jego oddech przyspieszył, ale był w stanie blado się uśmiechnąć. I to ja miałem się nim zaopiekować? Ale w jaki sposób? Obserwował Ratliffa, który szczęśliwy zataczał łuki na poszczególnych zakrętach autostrady. Osiągając dwieście czterdzieści kilometrów na godzinę wymijał poszczególne samochody i tiry. Nie obchodziły go żadne ograniczenia. Łamanie zasad powoli wchodziło mu w krew, a Adam ciągle był pod jego wielkim wrażeniem. W tej chwili ze zdwojoną siłą miłość uderzyła do głowy Lamberta. Teraz kochał Ratliffa tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej. I nie mógł oderwać wzroku. Nie mógł, kiedy Tommy Joe ścigał się z wiatrem, a on sam – z własnym pragnieniem tej właśnie osoby – tej cząstki samego siebie.