To
najdłuższy rozdział, jaki dotąd udało mi się napisać. Aż 19
stron A5 czyli ponad 5000 słów. Wiem, że jestem wam to winna po
miesiącu nieobecności chociaż na początku pisałam to bardziej
dla siebie niż dla innych. Następny rozdział będzie kończył
pierwszą połowę opowiadania. Nie, nie robię żadnej przerwy :)
jednak czuję się zobowiązana, by o tym poinformować. Mam
nadzieję, że wytrzymacie moje długie przerwy aż do końca, bo nie
zanosi się, bym się mieściła w jednym tygodniu :( Pozdrawiam
moich wiernych komentatorów i ubolewam, że jest ich bardzo mało.
Proszę, pozostawcie po sobie chociaż mały ślad!
Maronko!
Gwałt? Muszę nad tym bardzo pomyśleć. Jesteś zboczona, ale
przecież wszystkie jesteśmy :P zobaczy się
Czytelniczko! Kimkolwiek jesteś dziękuję Ci za komentarz o 5.25 rano. Co za
wyczyn! Czy to aby przez moje Adommy nie możesz spać? :P pozdrawiam
Rozdział
61
Linia
wsparcia
Już
na chodniku Tommy Joe patrzył, jak śnieżnobiałe Maserati odjeżdża
sprzed bloku mieszkalnego i znika za zakrętem. Wracaj szybko.
Mężczyzna obserwował jeszcze przez chwilę ulicę pełną
nieznajomych pojazdów, a potem ze smutnym uśmiechem udał się do
mieszkania. Dźwigane torby niemal przeważały wagę jego ciała,
jednak zdecydował się dodać do tego ciężaru jeszcze pocztę,
której spory plik wyciągnął ze skrzynki pocztowej na
parterze.
Każdy napotkany w mieszkalnym bloku przechodzień uznałby go za tragarza. Tommy Joe nie posiadał nawet wolnego palca. Siatki zajmowały jego ręce, a duży plik poczty wypełnił usta. Torby z rzeczami były przewieszone przez obydwa ramiona. Dotargał to wszystko do drzwi, a potem rzucił każdą rzecz na podłogę. Zanim znalazł klucze, przeszukał cztery kiszenie. Odblokował drzwi i, nie patrząc przed siebie, złapał za ucha toreb. Siatki z konfiturami zostawił przy drzwiach, zamierzając za chwilę po nie wrócić. Ciężar rzeczy ponownie go przytłoczył, dlatego nie znalazł siły, by dostatecznie wysoko podnieść nogę. Nim w pełni wykonał pierwszy krok, już leżał na podłodze. Próg oddzielający prywatne mieszkanie od korytarza, mimo że niski, okazał się za wysoki.
Każdy napotkany w mieszkalnym bloku przechodzień uznałby go za tragarza. Tommy Joe nie posiadał nawet wolnego palca. Siatki zajmowały jego ręce, a duży plik poczty wypełnił usta. Torby z rzeczami były przewieszone przez obydwa ramiona. Dotargał to wszystko do drzwi, a potem rzucił każdą rzecz na podłogę. Zanim znalazł klucze, przeszukał cztery kiszenie. Odblokował drzwi i, nie patrząc przed siebie, złapał za ucha toreb. Siatki z konfiturami zostawił przy drzwiach, zamierzając za chwilę po nie wrócić. Ciężar rzeczy ponownie go przytłoczył, dlatego nie znalazł siły, by dostatecznie wysoko podnieść nogę. Nim w pełni wykonał pierwszy krok, już leżał na podłodze. Próg oddzielający prywatne mieszkanie od korytarza, mimo że niski, okazał się za wysoki.
-
Och! Cholera by to wzięła! - Już upadając wypluł stos listów z
ust. Kilka sekund leżał na ziemi, by w końcu podjąć decyzję, by
wstać. Zdenerwowany rzucił torby w kąt tuż obok szafki na buty i
zabrał się za siatki. Z nimi było łatwiej. Przetwory, choć
ciężkie, ważyły o wiele mniej niż torby z ciuchami, butami i
wszystkim, co mogło się przydać przez dwa dni poza domem.
Oczywiście, Adam miał tego o wiele więcej niż sam blondyn.
Postawił reklamówki na stole w kuchni, zastanawiając się, czy
kopnięcie drzwiami poskutkowało w ich zamknięciu. Doszedł do
wniosku, że tak. Zajął się rozpakowywaniem. Znalezienie w kuchni
właściwego miejsca dla podarków od cioci Klary zajęło chwilę.
Tommy zrobił miejsce w jednej z szafek, a to, co wymagało
odpowiedniej temperatury, czyli różne rodzaje świątecznego
jedzenia, poupychał w lodówce. Porzucił pozostałe obowiązki.
Wszystkie podróżne ciuchy wrzucił do swojej sypialni, a listy
pozostawił porozrzucane w przedpokoju. Postanowił zrelaksować się
przy jakimś filmie, który znajdzie w telewizji lub we własnej
kolekcji płyt. Miał zamiar gnić jak warzywo do czasu powrotu
Lamberta. Bez niego nie miał co ze sobą zrobić.
***
Spieszył
się. Serce i mózg wypełniała rosnąca w miarę pokonywanej drogi
tęsknota. Mimo napiętej sytuacji z tatą, chciał go zobaczyć.
Chciał znów ujrzeć brata i posłuchać jego nowych pomysłów na
życie. I w końcu pragnął po raz kolejny porozmawiać z mamą.
Jednak to odpowiedź była tym, po co jechał. Odpowiedź na list,
jakich w życiu napisał bardzo niewiele. Odpowiedź zawierała
poradę i wskazówkę, w jakim kierunku powinno się potoczyć jego
uczucie. Niecierpliwił się, ale n twarzy o niebieskich oczach nadal
malował się niezmącony spokój. Nadzwyczajny stan ducha zdradzał
tylko szeroki uśmiech. Rozszerzający się. Adam skręcił w ulicę,
której szczegółów uczył się przez kilkanaście lat.
Z przylepioną do twarzy radością zaparkował swoje Maserati przy typowym prostokątnym domu z podjazdem i zielonym trawnikiem, gdzie w rogu działki stało samotne drzewo. Zasadził je ojciec Adama, by po kilku latach zawiesić upragnioną przez dzieci huśtawkę. Tylko ona przypominała o szczęśliwie spędzonym tu dzieciństwie.
Z przylepioną do twarzy radością zaparkował swoje Maserati przy typowym prostokątnym domu z podjazdem i zielonym trawnikiem, gdzie w rogu działki stało samotne drzewo. Zasadził je ojciec Adama, by po kilku latach zawiesić upragnioną przez dzieci huśtawkę. Tylko ona przypominała o szczęśliwie spędzonym tu dzieciństwie.
W
tym obrazie było coś dziwnego – coś, co mąciło spokój, który
zawsze tu odnajdował. Na chodniku tuż przed niskim białym płotkiem
stała grupka ludzi w wieku nastoletnim oraz kompletnie młodzieńczym.
Zatrzymał na nich wzrok i zmarszczył brwi, kiedy zobaczył
odmalowane na ich twarzach emocje. Jedna osoba szarpała drugą i
wskazywała na samochód Lamberta. Druga, która dotychczas
rozmawiała z trzecią, szybko uniosła dłoń do ust. Każdy z nich
wydawał się poruszony obecnością białego auta, a raczej jego
kierowcy.
Zaciekawiony
tym widowiskiem niebieskooki powoli wyszedł z auta. Bacznie
obserwował młodych mężczyzn oraz przewagę kobiet, które
odwzajemniały spojrzenie. Dopiero teraz zauważył, że w rękach
trzymają oni jakieś kartki czy zdjęcia. Dopóki nie sięgnął do
klamki uliczki tak samo białej jak cały płot, stali jak marmurowe
posągi. Potem zdecydowanie ruszyli w jego kierunku z szybkością
błyskawicy pokonując dzielące ich od piosenkarza pięć metrów.
-
Adam?! Adam Lambert? - Zawołała dziewczyna o włosach w kolorze
ognia. Jej głos zlał się z odgłosami jej towarzyszy, którzy
podobnie jak ona nawoływali imię Lamberta. Mężczyzna zatrzymał
rękę w bezruchu, odchodząc od zamiaru pchnięcia drzwiczek. Z
niezrozumieniem odwrócił się w stronę przybyłych.
-
Tak. A wy? Kim jesteście, co? - Odparł, mierząc wzrokiem
centymetry, które pozostawili mu jako wolną przestrzeń. Na czoło
grupy przepchnęła się najwyższa z dwunastu osób, jakie zdążył
naliczyć. Dziewczyna o tak samo niebieskich jak Adama oczach już na
pierwszy rzut oka wydawała się szefową tej paczki. Zmierzyła
wzrokiem Lamberta, a kiedy doszukała się w nim wszystkich cech
swojego idola, uśmiechnęła się nieśmiało, jakby właśnie
usłyszała komplement.
-
My? My przychodzimy tu codziennie i czekamy na ciebie. Na początku
było nas znacznie więcej, bo myśleliśmy, że od razu po nagraniu
ostatniego przedświątecznego odcinka przyjedziesz do domu. Dopiero
twoja mama powiedziała nam, że już tu nie mieszkasz, ale wpadniesz
po wigilii. Twoi rodzice są bardzo mili. Częstują nas kanapkami,
jeśli są w domu. Teraz są. A my czekamy tutaj, bo każdy z nas
chce cię zobaczyć na żywo i dostać autograf, no i oczywiście
zrobić sobie z tobą zdjęcie, jeśli to nie problem. - Dziewczyna
wyłożyła mu szybko, o co jej chodzi, ale Lambert w reakcji na tę
wypowiedź tylko zamrugał. Następnie przeczesał palcami włosy.
Nowe informacje właśnie przepływały przez jego umysł. Ogarnął
wzrokiem wszystkich ludzi, z wyczekującym wyrazem twarzy każdy.
Potem wrócił spojrzeniem do dziewczyny.
-
Jesteście...? Jesteście moimi fanami? - Doszedł do wniosku po
krótkiej chwili.
Wszyscy
zgodnie potwierdzili jego pytanie to kiwając głowami, to
wykrzykując słowa zgody. Twarz uczestnika „Idola” od razu
rozjaśnił nieśmiały uśmiech. Właśnie sobie uświadomił, a
raczej ci ludzie mu uświadomili, jakie zalety niesie ze sobą sława.
Nie jesteś już anonimowym człowiekiem. Ludzie rozpoznają cię na
ulicy. Mogą cię uwielbiać, ale też nienawidzić. Ci ludzie go
uwielbiali. Komplementowali jego występy w „American Idol”, a
każdy znali ze wszystkimi szczegółami. Nie nadążał odpowiadać
na pytania, kiedy najpierw podpisywał własne zdjęcia wręczonym mu
markerem, a następnie robił sobie kolejne – tym razem już nie
solo, ale z kolejnymi fanami. Zdążył wypracować najdoskonalszą
formę swojego podpisu oraz wypróbować wszystkie rodzaje uroczego
uśmiechu, jakimi dysponował. Postarał się zadowolić każdego
odpowiedzią na nurtujące pytanie. Okazał ciepło i radość,
przytulając każdą dziewczynę oraz przybijając sztamę z każdym
chłopakiem z osobna. Spróbował nawet zapamiętać ich imiona, ale
ten pomysł spalił na panewce, kiedy poznał pierwsze trzy. Machał
im na pożegnanie, kiedy odchodząc wołali, że jest świetny, że
życzą powodzenia i będą trzymać kciuki i wysyłać SMS-y. Stał
jeszcze chwilę przed uliczką odgradzającą go od terenu domu i
wsłuchiwał się w rozmowy pełne ekscytacji. Rozmowy o nim. Niknące
wraz z oddalającymi się fanami.
Adama przepełniała duma i szczęście. Czuł się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy obserwował Tommy'ego interpretującego obraz „Twoja emocja” - ten obraz zagościł właśnie w jego sercu. Był przepełniony radością, miłością, szczęściem, dumą z samego siebie i innymi podobnymi emocjami. Mimo tego, czegoś mu brakowało. Pustka utworzyła się już po wyjeździe do Los Angeles. Pustka, którą dotychczas wypełniała rodzina, z którą – chcąc, nie chcąc – utracił kontakt. Teraz stał przed rodzinnym domem i z jednej strony cieszył się, że do niego wraca, a z drugiej obawiał się gniewu rodziców wywołanego przez ostatnie zdarzenia i popełnione przez niego gafy.
Adama przepełniała duma i szczęście. Czuł się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy obserwował Tommy'ego interpretującego obraz „Twoja emocja” - ten obraz zagościł właśnie w jego sercu. Był przepełniony radością, miłością, szczęściem, dumą z samego siebie i innymi podobnymi emocjami. Mimo tego, czegoś mu brakowało. Pustka utworzyła się już po wyjeździe do Los Angeles. Pustka, którą dotychczas wypełniała rodzina, z którą – chcąc, nie chcąc – utracił kontakt. Teraz stał przed rodzinnym domem i z jednej strony cieszył się, że do niego wraca, a z drugiej obawiał się gniewu rodziców wywołanego przez ostatnie zdarzenia i popełnione przez niego gafy.
Gnany
tęsknotą i lękiem ruszył w stronę domu i już przy drzwiach
zadzwonił dzwonkiem. W jego sytuacji użycie własnych klucz byłoby
raczej nie na miejscu. Oczekiwał z trwogą na otwarcie drzwi. Błagał
Boga, by tym, kto otworzy, okazała się jego najukochańsza kobieta
na świecie – jego mama – Leila.
Nie
było mu to dane. Po krótkiej spędzonej w napięciu chwili ujrzał
uchylające się drzwi, ale nie stanęła w nich osoba, której
oczekiwał. W futrynie stanął Eber. Ojciec wyglądał na
zszokowanego wizytą syna, ale ten szok szybko został wyparty przez
radosny błysk w oku, a następnie zstępującą szarość
spojrzenia. W tym jednym względzie Adam nie był podobny do ojca –
w przeciwieństwie do Ebera Adam szybko przebaczał. Pod wpływem
tego spojrzenia młodszemu Lambertowi ugięły się kolana.
-
Cześć, tato. - Zdołał wykrztusić. Czekał na jakąkolwiek
odpowiedź. Nawet zażądanie, by się stąd wynosił. W duchu
powtarzał sobie, że ojciec nigdy nie był aż tak bezwzględny.
-
Co tak stoisz? Wchodź. - Burknął pan domu i odsunął się od
wejścia, by przepuścić syna. - Wpadła Martha z dzieciakami. Tak
hałasują, że głowa mi pęka... Myślałem, że całe święta
będziesz w Sacramento. - Ostatnie zdanie zabrzmiało jak pytanie,
ale zdziwienie nie pozwoliło wokaliście odpowiedzieć od razu.
Skąd...? Mama. Czyli jednak obchodzi cię, co się ze mną
dzieje?
-
Eee... Właśnie stamtąd wracam. Chcieliśmy z Tommy'm uniknąć
poświątecznych korków. - Na poczekaniu wymyślił małe
kłamstewko. Brunet cały czas spoglądał na ojca, rozbierając się
przy tym z butów i kurtki. Robił to wolno, by maksymalnie wydłużyć
tę niespodziewaną, ale potrzebną rozmowę. - No i obiecałem
mamie, że was odwiedzę. Jak święta? - Spytał mimochodem. Tym
pytaniem wszedł na drażliwy temat. Eber jeszcze bardziej
zmarkotniał. Dotychczas stał nad synem ze skrzyżowanymi rękami, a
teraz oparł się o drzwi oddzielające przedpokój od przestronnego
salonu. Po raz pierwszy odwrócił wzrok.
-
Jakieś takie... Sztywne i smutne. - Zdobył się na szczerość.
Kiedy brunet odwrócił się od wieszaka i tym razem popatrzył na
ojca, ten wbił oczy w podłogę.
-
Tato... - Zaczął piosenkarz. Chciał jeszcze raz wytłumaczyć się
z wszystkiego, co zrobił, co przez jego słowa oboje zrobili, ale
Eber machnął ręką.
-
Daj spokój. Każdy płaci odpowiednią cenę za własne błędy. -
Rzucił. Zamierzał przemknąć niezauważony przez drzwi zanim Adam
zrozumie sens tych słów. Nie zdążył.
-
Zaraz! - Młody lambert podniósł nieco głos. Błyskawicznie
zrozumiał, o co chodzi ojcu. Nie miał tylko pewności, co do ich
celu. Ręka Ebera zatrzymała drzwi otwarte, ale nogi nie wykonały
ani jednego kroku. - Przyznajesz, że się pomyliłeś? - Piosenkarz
spróbował się upewnić. Nie mógł pozwolić, by ojciec odszedł
teraz bez słowa. - Że niesłusznie wyrzuciłeś mnie z domu? Że
moja droga kariery jednak jest słuszna?
-
Adam... - Zaczął troskliwie Eber i odwrócił się do syna. -
Zrozum: jesteś moim synem. A ja jako twój ojciec powinienem chcieć
dla ciebie jak najlepiej. Nie powinienem odcinać cię od domu i
rodziny. Chcę, żebyś wrócił do nas. A co się tyczy twojej
kariery... Wciąż uważam, że śpiewem nie zarobisz na chleb. -
Stwierdził, jednocześnie zmieniając ton głosu na surowszy, wręcz
lekceważący. - Zaszufladkują cię tak jak wszystkich uczestników
poprzednich edycji. Chcesz zarabiać grosze jak w teatrze? - Znów to
zrobił. Jeszcze raz spróbował przemówić najstarszemu synowi do
rozumu, ale nie spotkał się z pozytywną reakcją. Mógł się
spodziewać tego, że Adam będzie tak samo nieugięty jak on sam. I
był taki. Brunet nachmurzył się, a w jego oczach oprócz zawodu
pojawiły się niechęć i rozczarowanie. Harde spojrzenie z
dodatkiem dobitnego, nie uznającego ustępstw tonu zakończył
rozmowę.
-
Nie wprowadzę się z powrotem do domu. Wpadłem tylko na chwilę. I
wiesz co? Dziwię się, że wspierają mnie wszyscy prócz własnego
ojca. Ale jestem pewien, że niedługo przekonasz się, że się
myliłeś. Zrobię wszystko, by ci to udowodnić. - Młody lambert ze
słowa na słowo mówił ciszej i ciszej. Po wypuszczeniu z ust
ostatniego jego gardło zawiązało się na supeł. Emocje wzięły
górę, a wtedy jego oczy zaszkliły się. Wszedł do salonu. W
niewielkiej oddali zobaczył matkę i brata gaworzących przy kawie i
świątecznym cieście z Marthą – młodszą siostrą Ebera i
ciotką Adama – oraz jej mężem Marcusem. Ich rozmowę co kilka
chwil przerywał radosny śmiech dwójki dzieci, które bawiły się
przy choince. Jasmine i Xavier – rodzeństwo, które dzieliły dwa
lata różnicy – wypróbowywały właśnie nową kolejkę. Była
ona prezentem od rodziny Lambertów. Małe urwisy. Adam
zauważył dzieci w następnej kolejności. Jako że ciocia Martha i
jej wuj Marcus byli odwróceni do niego tyłem, to ich zmierzył
wzrokiem jako ostatnich. Odwrócili głowy w jego stronę, kiedy
Leila radośnie wykrzyknęła imię ukochanego syna i wstała, by go
powitać. Goście podążyli za nią.
Oczy
Adama były zaszklone, kiedy wtulił się we włosy matki. Pachniały
pokrzywami i miętą. Rzadko nosiła je rozpuszczone. Zazwyczaj
upinała je w kok albo spinała klamrą, gdyż pozostawione samym
sobie kosmyki przeszkadzały jej w pracy, trwającej siedem dni w
tygodniu często więcej ni osiem godzin na dobę. Ale kochała to,
czym się zajmowała. Pomysł na porjektowanie wnętrz nie przyszedł
wraz z wejściem w dorosłość. Długo szukała wymarzonego zajęcia
i dopiero, kiedy wyszła za mąż i przyszło jej nadzorować
wykończenie nowego domu dla powiększającej się rodziny, poczuła,
że chce to robić już zawsze. Wiedząc, że samodzielnie wybrała i
dopasowała każdą firankę do każdego mebla, a obie te rzeczy do
koloru ścian, była szczęśliwa. Tak szczęśliwa jak z powrotu do
domu syna, którego właśnie trzymała w ramionach.
Adam
także cieszył się ze swojego powrotu. Raniące słowa ojca
wpłynęły na jego pogodę ducha, ale nie zmieniły uczuć względem
domu. To zawsze będzie mój dom – miejsce, do którego zawsze
znajdę drogę powrotną.
-
Neil. - Wypowiedział imię brata, kiedy uniósł powieki po
uprzednim zamknięciu oczu.
-
Gdzie byłeś jak cię nie było? - Spytał pół-żartem, półserio
młodszy brat Lamberta. Stał tuż za plecami matki. Martha i Marcus
przyglądali się tej scenie z bliskiej oddali.
-
Tu i tam. Marnotrawiłem czas na pierdoły. - Odparł wesoło
piosenkarz i poklepał Neila po plecach w geście męskiego uścisku.
Potem przywitał się z dobrze sobie znaną resztą rodziny. Wcisnął
się na kanapę obok ciotki i wujka, a kiedy gospodyni oddaliła się,
by przogotował jeszcze jedną kawę, został zmuszony do opowieści
o „Idolu” i nowinkach ze swojego „gwiazdorskiego” życia.
Zarówno Martha jaki i Marcus byli oniemiali z wrażenia. Słuchali
Adama jak bożyszcza i zapewniali, że nie przegapili żadnego
odcinka z Adamem w jednej z głównych ról.
-
Kiedy tylko wyjechałeś, mama poinformowała całą rodzinę. Ja
obdzwoniłem znajomych. Wygląda na to, że każdy, kto cię zna,
wysyła na ciebie głosy. - Pochwalił się dumnie Neil i upił łyk
malinowej herbaty, którą tak uwielbiał. Adam nie dowierzał
takiemu wsparciu, ale nie miał wyjścia. Dowody zdobytej sławy
otrzymały już jego autograf i możliwość zrobienia sobie zdjęcia
ze swoim idolem. Wyglądało na to, że osoba Adama w końcu zaczęła
coś znaczyć. I miała dużą linię wsparcia.
-
A ci... Fani. - Wskazał na okno, które miało widok na ulicę. -
Często tu przychodzą? - Spytał ciekawy. Nie sądził, by to, co
mówili mu ludzie, których widział pierwszy raz w życiu, mówili
szczerą prawdę. Chociaż nie wydawało się, by żartowali. To
było nawet miłe. Bardzo... Zaskakująco miłe.
-
Och, codziennie! - Oznajmił mu z przesadną radością Neil. Zwrócił
wzrok na Marthę i Marcusa, którzy pilnie słuchali, konsumując
ciasto i kawę. - Zostawiają ci listy, nieraz jakieś podarki.
Czekoladki biorę dla siebie – w końcu jestem twoim pośrednikiem,
musisz mi czymś zapłacić. No i mamy przez ciebie zapchaną
skrzynkę pocztową. Nie wiem, jak się dowiedzieli, jaki mamy adres,
ale to zaczyna wkurzać. Załóż sobie jakiś fan-mail czy coś.
Przynajmniej zaoszczędzą na znaczkach pocztowych.
-
Chyba muszę o tym pomyśleć. A gdzie są te listy? Wyrzucacie je? -
Spytał Lambert z nadzieją przeczytania chociaż jednego z nich.
-
Tak. Wyrzucamy je do twojego pokoju. - Zaśmiał się Neil, a krewni
braci zareagowali podobnie. Gdy Adam uzyskał odpowiedź na to
pytanie, do salonu wróciła Leila, niosąc kawę dla nowoprzybyłego.
Eber niósł za nią dodatkowy talerz ciasta, który postawił na
stoliku o szklanym blacie. Ukradkiem zerknął na Adama, ale ten
uchwycił to spojrzenie. Oboje nadal rozdrażnieni krótką wymianą
zdań w przedpokoju postanowili nie zamieniać ze sobą więcej słów.
Nie chcieli psuć rodzinnej atmosfery.
Wkrótce
Adam ulotnił się do swojego pokoju. Ciekawość pierwszych listów
od fanów zwyciężyła z siedzeniem przykutym do kanapy i słuchaniem
nudnych nowinek rodzinnych typu: kto rozmnożył rodzinę, a kto –
majątek. Wszedł do swego zapomnianego przez domowników pokoju.
Wyglądał on tak, jakby czas się tutaj zatrzymał. Wszystkie rzeczy
leżały na swoim miejscu tak, jak je zostawił. Jedyną zmianą,
jaka tu zaszła, była zwiększona ilość kurzu na półkach z
książkami. Kryminały, których nigdy nie miał czasu przeczytać.
Tablica korkowa, której nigdy nie miał czasu przyozdobić zdjęciami
czy chociaż notatkami. Biurko, którego nawet nie chciał sprzątać
– zawalone scenariuszami sztuk i musicali. Ta na wierzchu była
zatytułowana „Wicked”. Był jedynym aktorem, który dostał
poztywne recenzje, ale Adam już się tym światem nie interesował.
Zerwał z nim bezpowrotnie, kiedy zerwał ze słupa ogłoszeniowego
plakat z logo „American Idol”.
Klapnął
na łóżko, a listy w białych i kolorowych kopertach podskoczyły w
nogach materaca. Przygarnął je do siebie i wylosował jedną z
około pięćdziesięciu kopert. Rozerwał biały papier koperty, by
dostać się do kartki zwiniętej w cztery części. Treść na niej
odbita podnosiła na duchu już od pierwszego wersu:
Najdroższy
Adamie,
nazywam
się Victoria Hex i mam 16 lat. Postanowiłam do Ciebie napisać z
dwóch powodów. Po pierwsze: wiem, gdzie mieszkasz, bo moja mama
pracuje z Twoim tatą w tej samej firmie. Po drugie: śledzę
wszystkie odcinki „American Idol” i sądzę, że powinieneś
wygrać – zresztą dla mnie już wygrałeś. A poza tym zakochałam
się w Tobie od pierwszego wejrzenia i usłyszenia!
To
prawda – musisz wiedzieć, że to się dzieje od Twojego
przesłuchania. Zaśpiewałeś wtedy Bohemian Rhapsody. Właśnie ta
piosenka to moja ulubiona zespołu Queen. I chyba Twoja też, bo
przecież musiałeś mieć jakiś powód, by ją zaśpiewać.
Gratuluję Ci sposobu, w jaki zaśpiewałeś jej fragment – tak
bardzo inaczej niż śpiewał wokalista Queen. Sądzę, że to przez
Twój głos, który jest niesamowity, ale też dlatego, że znalazłeś
swój sposób na ten utwór i jurorzy Cię pokochali. Tak samo jak
później widzowie, a w tym ja! Muszę Ci wyznać, że jestem pod
wielkim wrażeniem Twojego stylu podczas każdego występu. Czy ktoś
Ci doradza, jak się ubrać, czy sam dobierasz sobie odpowiedni strój
i dodatki? Poza tym bardzo podoba mi się Twój emo-look i make-up.
Jesteś bardzo odważny, skoro nie boisz się malować i później
pokazywać się tak w kamerze. Sądzę, że właśnie dzięki temu
tak mi się podobasz – dzięki tej oryginalności i przede
wszystkim dzięki niesamowitej niecodziennej barwie głosu.
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek uczyłeś się śpiewać i czy
masz jakieś doświadczenie sceniczne? Myślę, że tak, bo na scenie
jesteś bardzo otwarty i do tego świetnie wyciągasz każdy ton. W
dodatku masz piękne wibrato.
Bardzo
bym chciała, byś odpisał mi na ten list, chociaż pewnie będzie
Ci trudno, bo wiem, że nie jestem jedyna, która Ci taki wysłała.
Jeśli więc nie odpiszesz, proszę, byś zaobserwował mnie na
Twitterze. Na zakończenie chcę ci napisać, że bardzo cię
podziwiam. Jesteś najprzystojniejszym piosenkarzem, jakiego w życiu
słuchałam i oczywiście moim idolem. Życzę Ci powodzenia w
programie, wygranej w każdym odcinku, a szczególnie w tym
finałowym, góry SMS-ów z Twoim numerem i światowej kariery.
Ucałowania,
Victoria
Hex
PS:
Czy jakoś specjalnie nazywasz swoich fanów? Bo wiem, że inne
fandomy mają nazwy. Sama nie chcę niczego proponować. Po prostu
napisz na Twitterze, a tu jest moja nazwa użytkownika, bo
zapomniałam napisać wcześniej: @VicHex125
Skończył
czytał. Złożył kartkę według śladów na niej wyżłobionych.
Zsunął sobie z kolan pozostałe listy. Jeden wystarczy na cały
dzień... Będę je wykorzystywał, by poprawić sobie humor.
Wyczytałem więcej niż się spodziewałem. Tyle komplementów... Od
szesnastolatki. Z szerokim uśmiechem rozłożył się wygodnie
na łóżku, krzyżując ręce za głową. Jego twarz przybrała
błogi wyraz. Kiedy przymknął na chwilę oczy, usłyszał pukanie
do swoich drzwi. Już na samym początku wykluczył ojca jako
niezapowiedzianego gościa w swoim przybytku spokoju. Mama pewnie
siedziała z wujostwem i dzieciakami na dole. Zawsze miała anielską
cierpliwość do małych urwisów Marthy – może dlatego, że
kochała je jak własne dzieci.
-
Właź! - Rzucił głośno, a zza drzwi zaraz wyłoniła się czarna
rozczochrana czupryna, która należała do wiecznie roześmianego
Neila. Tym razem jednak jego mina była poważna – jakby zmęczona.
Podszedł do łóżka i mruknął cicho, by brat zrobił mu miejsce
obok siebie. Starszy Lambert posłał mu spojrzenie w stylu „serio?”,
ale potem przyznał w myślach, że żarty będą teraz nie na
miejscu, skoro jego braciszek jest nie w sobie. Neil usadowił się
prawie przy krawędzi materaca, ale nie narzekał – ten mebel
pasował do nastolatka, a nie do dwóch rosłych mężczyzn. Nie
odezwał się. Zamiast tego zamknął oczy i odetchnął. To Adam
odezwał się pierwszy.
-
Jasmine i Xavier dali ci w kość, że chowasz się u mnie? - Spytał
żartobliwie wokalista. Szturchnął brata, ale ten nawet nie
zareagował.
-
Dzieciaki to teraz mój najmniejszy kłopot. - Odburknął. -
Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Czyżbyś poczuł się
aż taką gwiazdą, że odciąłeś się od rodziny? Czekaliśmy na
ciebie. - Tym razem przybrał kpiący i oskarżycielski zarazem ton.
Skrzyżował ręce na torsie i zaczął pukać palcami lewej ręki o
prawe przedramię. Otworzył oczy, czekając na konkretną odpowiedź.
Czekał
długo. Adam bowiem zamilkł na dłuższy moment. Zrzedła mu mina.
Neil domagał się odpowiedzi: opowieści o kłótni i późniejszych
wydarzeniach. Jak mam mu cokolwiek opowiedzieć? Oskarżyć ojca,
który jest dla niego wzorem? Jak na złość w jego głowie
pojawiał się tylko obraz Tommy'ego, który nie pozwolił
uczestnikowi talent-show skupić się na rozmowie. Co ma do tego
Tom? Przecież nie pokłóciłem się z tatą przez niego? Jego to
nie dotyczy. Tu chodzi o moje marzenia: karierę i samodzielnie
życie. Podjął decyzję. Nie mogę powiedzieć mu o
wszystkim. Jest dużo rzeczy, które muszę zataić. Ale przecież to
mój brat...
-
To sprawa między mną a tatą. - Zaczął. - Nie powinieneś...
-
Powinienem, jeśli cierpi na tym rodzina. Po raz pierwszy dzieliliśmy
się opłatkiem w ciszy. Aż bałem się odezwać, wiesz? Nigdy nie
czułem się tak... Obco. Pośród własnej rodziny. Rodziców! Matka
odzywa się do ojca tylko, jeśli musi. Jest normalnie, kiedy
przyjeżdżają goście, ale ta normalność jest sztuczna. Dlatego
wróć do domu chociaż na kilka dni.
-
Nie mogę. Sam się stąd nie wyrzuciłem. I nie chodzi tylko o to. -
Zakończył Adam tajemniczo. Zaczął skubać pomalowane czarnym
lakierem paznokcie. Zauważył, że po kilku poprawkach czerń znów
zaczęła odpadać od płytek.
-
A o co? - Nie dawał za wygraną młodszy Lambert.
-
Nie zrozumiesz.
-
Nie jestem dzieckiem. Nauczyłem się rozumieć bardzo dużo. -
Odparł znów Neil. Spojrzał poważnie na wokalistę, czym zmusił
go do kontaktu wzrokowego. Adam nie mógł wytrzymać tego
przenikliwego spojrzenia. W końcu dał za wygraną.
-
Ojciec sądzi, że nie powinienem wybierać takiej drogi kariery.
Sądzi, że mnie zaszufladkują, że śpiewem nie zarobię na własne
utrzymanie. Chce, żebym wrócił do domu, ale chce też, żebym
zajął się czymś, co według niego przynosi dochody, na przykład
pracował w jego firmie. I co? Rozumiesz teraz, dlaczego nie wróciłem
do was na święta? - Zapytał na koniec, ale było to retoryczne
pytanie. Pozostawił Neila ze swoimi myślami, kiedy dopowiedział
ostatnie zdanie, którego był pewien. - On we mnie nie wierzy. -
Brunet zamknął oczy. Potem impulsywnie je otworzył i poderwał się
z łóżka, by wstać. Musiał otrząsnąć się z napływu
negatywnych emocji. Rozprostował kości i dopiero wtedy usiadł z
powrotem na łóżku. Zaczął układać listy od fanek, które
leżały teraz w nieładzie w nogach łóżka. Wtedy usłyszał
spokojny głos Lamberta.
-
Ma rację. - Powiedział skupiony i obejrzał swoje paznokcie. Jego
dziecięcy zwyczaj ich obgryzania znowu się we znaki. Tymczasem Adam
odwrócił się całym ciałem w jego stronę. Na twarzy piosenkarza
odmalowywało się niecodzienne zaskoczenie.
-
Że co?!
-
Dobra, źle to powiedziałem. MIAŁBY rację, gdyby chodziło ci o tę
karierę, na której zależy wszystkim uczestnikom talent-show i nie
chodzi tylko o „American Idol”. Ma rację, sądząc, że, jeśli
cię zaszufladkują, nie będziesz w stanie się z tego utrzymać.
Ale myślę, że możesz tego uniknąć, jeśli odpowiesz mi
prawidłowo na jedno pytanie. - Wytłumaczył rzeczowo i celowo
zrobił pauzę, by zwrócić uwagę Adama na swoje słowa. Wokalista
nadstawił uszu i spojrzał prosto w oczy swojemu bratu. - Czy
kochasz to, co robisz w „Idolu”? Czy kochasz śpiewać i zrobisz
wszystko, by móc to robić? - Uściślił pytanie, ale Adam nawet
nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią.
-
Przecież wiesz, że tak...
-
Ja się pytam, czy ty to wiesz.
-
Tak! Jestem pewien tego, że kocham śpiewać na scenie przed
publicznością taką jak w „Idolu”. - Tak, jak jestem pewien,
że kocham Tommy'ego Joe. Tak, jak jestem pewien, że jestem Adamem
Lambertem, do jasnej cholery! - I nie zrezygnuję. Zrobię
wszystko, żeby wygrać.
-
A więc ja jestem pewien, że z takim nastawieniem osiągniesz swój
cel. Ty jeden wygrasz ten program, bo tobie jedynemu nie zależy na
kasie i całym tym celebryckim życiu. Zależy ci tylko na tym, co
kochasz. A ojcem się nie przejmuj. Zmieni zdanie, kiedy dojdziesz do
finału. - Poradził na koniec młodszy z mężczyzn i poklepał
starszego po ramieniu.
Sens
tych słów dotarł do piosenkarza i zarumienił jego policzki.
Przypomniały mi się inne słowa bardzo podobne do tych. Słowa
usłyszane przed kilkoma godzinami, tyle, że w ze słodszych ust:
„zawsze będziesz śpiewał tak samo pięknie, tak samo poddawał
się każdej emocji w każdym wersie każdej piosenki... I nie
będziesz potrzebował nikogo, by osiągnąć taki sukces. Nikogo. W
kącie pokoju przy zawalonym papierami biurku stało krzesło. Miał
wrażenie, że właśnie stamtąd obserwują go brązowe oczy autora
tych słów. Szybko odwrócił się w tamtą stronę, by móc
ponownie ujrzeć ukochaną sylwetkę i skupione spojrzenie bladej
twarzy, ale na obrotowym krześle nie było nic prócz następnych
kartek zapewne zrzuconych nań przez wiatr, który wdzierał się do
pomieszczenia przez okno.
Adam
spuścił ze smutkiem głowę. Był zawiedziony tym, że dziwne
odczucie było tylko odczuciem, a siedzący na krześle blondwłosy
Tommy Joe – tylko obrazem wyobraźni. Chcę go jeszcze raz
zobaczyć. Chcę do niego wrócić. Nawet kosztem rozłąki z
rodziną. Nawet kosztem... „Idola”. Nie mogę pozwolić mu
wyjechać. Przymuszę go, by został, a wtedy... A wtedy...
-
Adam, wszystko w porządku? - Spytał zaniepokojony Neil, a
starszy Lambert spojrzał na niego spłoszony. Zaraz potem
przypomniał sobie, gdzie jest i co tu robi. A także w jakim celu tu
przybył. Jego twarz wygładziła się i przybrała naturalny wyraz.
-
Tak. Po prostu jesteś drugą osobą, która mi dzisiaj powiedziała,
że osiągnę wszystko, o czym marzę dzięki sobie. Ale to
nieprawda. Za każdą osobą, która spełniła swoje marzenia, stoi
linia wsparcia, która przyczyniła się do sukcesu tej osoby.
-
Wiesz że do niej należę, Mr. Glam. - Wtrącił szybko Neil.
Przezwisko
sprzed lat wywołało szeroki uśmiech na twarzy wokalisty. Nie
byłem tak nazywany odkąd... Tyle czasu minęło. Wszystkie te dobre
czasy odeszły w zapomnienie. A jednak... Dobrze mieć kogoś, kto
zawsze jest gotów je przypomnieć. To jest właśnie ta linia
wsparcia. Nie czekał długo. Instynkt kazał mu przyciągnąć
do siebie brata i z całej siły go przytulić. Reakcja Neila była
opóźniona i nie zdążył zaprotestować. Uległ już w pierwszej
sekundzie, jednak duma faceta skłoniła go do narzekania Adamowi nad
uchem.
-
To takie gejowskie. Możesz już przestać? Czuję się... Ściśnięty!
- Poklepał piosenkarza po łopatce, co dało dobre efekty. Wkrótce
mógł odzyskać oddech.
-
Jak to jest, że tylko ty przywołujesz w mojej pamięci wspomnienia,
o której sam nigdy nie byłem w stanie pomyśleć sam? - Spytał z
wyrzutem Adam i pchnął Neila w ramię.
-
To jest właśnie braterstwo. Jestem chodzącą przypominajką. Raz
przypominam coś fajnego, innym razem to, o czym za wszelką cenę
chciałbyś zapomnieć. Na przykład, kiedy szedłeś na bal
maturalny z tą brzydką piegowatą dziewuchą z trzeciej C. Jak ona
miała...
-
Skończ, póki jeszcze możesz.
-
Betty? Rebecca? Zresztą, ty też nie zachwycałeś urodą,
rudzielcu. - Pchnął Adama w ramię w odpowiedzi na taki sam gest.
Starsze z Lambertów rozgniewał się. Słowo „rudzielec” w
ustach brata działało na niego jak płachta na byka. Po chwili już
mocował się z bratem na łóżku. Jak za dawnych czasów próbowali
zablokować swoje ciosy trafiające w najwrażliwsze miejsca. To
jeden drugiego uszczypnął, to drugi pierwszego dźgnął palcem
między żebra. Bitwa braci zawsze kończyła się wykręcaniem
sutków lub mierzwieniem włosów przegranego. Długo walczyli,
tracąc siły, ale nabywając jeszcze większą wolę walki.
Niestety, tym razem nie wygrał nikt. Na mierzeniu sił przyłapała
ich matka, która niosła swoim dzieciom talerzyki z małymi porcjami
ciasta. Kiedy ich zobaczyła, siłujących się na łóżku, zdobione
porcelanowe spodki prawie wypadły jej z rąk.
-
Jezu Chryste! - Wybuchła, strasząc mężczyzn. Na ten dźwięk
oboje odkleił się od siebie i uspokoi. Rozczarowanie było widoczne
na twarzach obydwu.
-
Ja wygrałem. - Rzucił konspiracyjne w stronę brata Adam.
-
Nie, ja! - Neil spojrzał na brata buntowniczo, a potem wybuchła
nowa sprzeczka. Tym razem chodziło o wygraną w bitwie. Leila,
stojąc w drzwiach, tylko przewróciła oczami. Przypomniała sobie,
że kiedyś codziennie musiała rozdzielać chłopców. Przez ich
wojny cierpiały zazwyczaj meble. Teraz, po latach, znów musiała to
zrobić. Nawet, jeśli nie byli już dziećmi, o czym musiała im
często przypominać.
-
Dzieci, dzieci. Ponad dwudziestoletnie, ale dzieci jak w przedszkolu.
O co poszło tym razem?
-
O dumę!
-
O honor!
-
O to, czego nie da się rozwiązać słowami! - Bracia krzyknęli w
odpowiedzi tę samą formułkę, co zawsze. Następnie przybili sobie
piątkę, a potem przyjęli od matki malutkie talerzyki. Ciasto z
czerwoną galaretką i zatopionymi w niej truskawkami oraz spodem z
białej pianki zrobionej z serka homogenizowanego szybko zaczęło
zniknąć w uch ustach. Leila usiadła w obrotowym fotelu uprzednio
odsuwając go od biurka. Siedząc na miejscu zjawy z wyobraźni
Adama, obserwowała z lekkim uśmiechem jedzących.
-
Neil, możesz nas zostawić, słońce? - Powiedziała po chwili
kobieta. Jej ton nie był zniecierpliwiony czy ponaglający.
Powiedziała to swobodnie jakby opowiadała o pogodzie. - Muszę
porozmawiać z Adamem.
-
Aaaa... Jeśli chodzi o tatę, to już to tym gadaliśmy. Adam
obczaił bazę. - Rzekł najmłodszy z grona między następnymi
kęsami ciasta. Leila spojrzała na niego zaskoczona, jednak za
chwilę ukryła to za maskującym jakiekolwiek emocje spojrzeniem.
-
Obczaił... Tak. Jednak proszę cię o kilka minut, synu. Spełnij
prośbę starej matki, co? - Nuta zniecierpliwienia wkradła się w
jej ton. Jej młodszy syn posłusznie wstał, jednak westchnął przy
tym ciężko. Nim wyszedł, dorzucił jeszcze co nieco od siebie.
-
Mamo! Ty i starość? To się kompletnie nie łączy. Nadal wyglądasz
jak osiemnastka. Jeśli się zestarzejesz, to przez niego. - Brunet
wskazał łyżeczką na starszego brata. Przytyk natychmiast został
ukarany ciosem z poduszki w brzuch. To Adam cisnął ją w brata. -
Och, idę już, idę. - Burknął i zamknął za sobą drzwi.
Leila
chwilę odczekała zanim wykonała jakikolwiek ruch. Chciała się
upewnić, że jej wścibski syn nie zamierza wrócić. Dopiero potem
wstała z miejsca. Posłała Adamowi przebiegły uśmiech i
zatrzymała się obok niego przy krawędzi łóżka. Schyliła się,
uniosła zwisającą kołdrę i wysunęła spod mebla mały karton.
Uczestnik „Idola” usłyszał głośne szuranie i spojrzał w
tamtym kierunku. Małe pudło koloru orzechowego cappuccino skrywało
tajemnicę wnętrza. Lambert spojrzał na matkę, aby uzyskać
jakąkolwiek wskazówkę przeznaczenia tego przedmiotu.
-
Wesołych świąt, synku.
Już
wiedział, co jest w środku. Przecież po to miał przyjechać po
świętach. Prezenty. Uchylił niezaklejone skrzydła kartonu i
zaczął przeszukiwać stos mniejszych torebek, w których poukrywane
były podarki. Zmarszczył brwi, kiedy nie znalazł tego, co było
prawdziwym celem jego wizyty. Gdzie jest list? Gdzie list? Trzyma
go gdzieś indziej? A może nie przeczytała? Mamo, nie mogłabyś mi
tego zrobić. Nie w takiej ważnej dla mnie sprawie... Leila
uniosła brwi, widząc, z jakim zaangażowaniem Adam szpera w
prezentach, ale żadnego z nich nie otwiera.
-
Mamo, zapomniałaś o najważniejszym. - Uśmiechnął się lekko,
sądząc, że matka chce zostawić najlepsze na koniec i wręczyć mu
zmięty papier na końcu. - Gdzie list, który ci dałem kilka
tygodni temu? Odpisałaś mi? - Zapytał radośnie i i spojrzał na
matkę, której zdziwienie go zaskoczyło.
-
List? - Powtórzyła zdezorientowana. Wiedziała, o co mu chodzi, a
mimo to poczuła niepewność. Czyżby... - Nie byłeś
jeszcze w swoim mieszkaniu? - Spytała, by się upewnić. Siedziała
teraz obok niego i wpatrywała się w syna. W oczach obojga narastał
niepokój.
-
Mamo, co to ma do rzeczy? - Zapytał, powoli wstając. O nie...
Gdzie jest list? Mamo, błagam, chyba nie zrobiłaś nic głupiego!
-
Bo... Kilka dni po twojej wizycie byłam w Burbanku i...
Pomyślałam...
-
Mamo...
-
Pomyślałam, że ci go podrzucę. - Dokończyła szybko akurat
wtedy, gdy Adam cofnął się do samej ściany i się z nią zetknął.
-
Co?!
Nie...
Nie! To nie mogło się stać! Nie mogło... Adam był na granicy
rozpaczy. Dotarło do niego, co uczyniła jego matka. Dotarło do
niego, co się stanie, jeśli ten list wpadnie w ręce jego miłości
– jeśli już nie wpadł. Nie... Podniósł rękę do głowy
i przeczesał włosy. Chciał je sobie wyrwać razem z cebulkami tak
jakby jego własny ból spowodował, że wszystko się odwróci: czas
zostanie cofnięty i wszystko będzie tak jak było dotychczas
poukładane. Dotychczas kochał Ratliffa w tajemnicy, a teraz sekret
miał ujrzeć światło dzienne. I spaść na muzyka jak Armagedon na
Ziemię. Miał zburzyć wszystko. Tylko nie to...
-
Adasiu, przepraszam, jeśli zrobiłam źle. Myślałam, że to
dla ciebie ważne.
-
To bardzo ważne! Najważniejsze. A teraz... Mamo, to jest JEGO
mieszkanie. - Jęknął, podchodząc do Leili, która stała teraz z
rozłożonymi rękami jakby miało to pomóc w naprawieniu
czegokolwiek. Wziął ją za ręce i spojrzał rozpaczliwie w piwne
oczy tak niepodobne do jego oczu. - On nie wie. Dlatego muszę tam
wrócić. Muszę wrócić nim będzie za późno. - Uściskał ją po
tym wyznaniu i pocałował w policzek.
W
następnej sekundzie piosenkarz już zbiegał po schodach. Za nim
spieszyła Leila, dzierżąc pudło pełne prezentów. Przecinali
salon, kiedy z sofy i fotela dotarły do nich ciekawskie spojrzenia
Neila i Ebera, którzy gawędzili o codziennych sprawach.
-
Adam, już wyjeżdżasz? - Wokalistę doleciał okrzyk ojca, kiedy
zakładał zimowe okrycie. Szal zawiesił sobie niedbale na szyję i
przyjął od mamy pudełko podarków. Przypomniał sobie o
wcześniejszej prośbie ojca o to, by został, by rzucił śpiewanie
i zajął się „poważnymi rzeczami”. To rozzłościło go
jeszcze bardziej.
-
Tak się złożyło! - Odkrzyknął. Spojrzał na zmartwioną Leilę,
która patrzyła, jak otwiera drzwi. W tej chwili owionął ją
chłód. - Spokojnie, mamo. Może jeszcze da się wszystko naprawić.
- Rzucił na odchodnym i zatrzasnął za sobą drzwi rodzinnego domu.
Na
pewno da się jeszcze zapobiec najgorszemu. Tommy nie przeczyta tego
listu. Nie może przeczytać. Nie może! Przekonywał siebie w
myślach, ale im bliżej był Burbanku, tym bardziej tracił
nadzieję. Chciał pokonać uciążliwą w tej chwili drogę w
sekundę zamiast w półtora godziny, co też już było wyczynem,
biorąc pod uwagę liczne ograniczenia prędkości. W pewnej chwili
po prostu je zignorował. List był ważniejszy od wszystkiego. Tommy
i jego dotychczasowy kontakt z Lambertem były ważniejsze od
wszystkiego. Adam musiał coś zrobić, by to uratować. Komu
potrzebna miłość skoro ma się przyjaźń, która jest cenniejsza
od wszystkich innych uczuć? Po co heterykowi potrzebna miłość
drugiego mężczyzny? Ocalenie relacji budowanej cegiełka po
cegiełce bez choć grama cementu wydawała się bardzo odległa.
Jednak już raz Lambertowi udało się odbudować relacje, której
cementem było zaufanie. Tym razem bał się, że ten cement może
zniknąć już bezpowrotnie. Musiał się spieszyć, by ocalić
chociaż jego resztki.