piątek, 8 grudnia 2017

Rozdział 73 - Ofiary



Rozdział 73
Ofiary

Noc ukazała się w pełni. Księżyc słabo pobłyskiwał przez korony drzew. W ciepłym stanie Kalifornia ich gałęzie nigdy nie były nagie, każda zima była bezśnieżna, a jedyne zimno, jakie można było odczuć, spowodowane było przez wiejący z północy wiatr. Tej nocy jego lekkie podmuchy wprawiały w drgania liście. Dało się słyszeć przyjemny szmer. Dźwięk ten, choć niegroźny, dla Adama był złą wróżbą. Wywoływał dreszcze na ciele bruneta, który przy każdej możliwej okazji oglądał się do tyłu.

- Może jednak zawrócimy? Nie cierpię takich miejsc nocą.

- Boisz się? Ja powiedziałbym, że taki spacer w świetle księżyca mocno zahacza o romantyzm. - Odezwał się Tommy, uśmiechając się od ucha do ucha. Jemu odpowiadała ta nocna atmosfera i wszechobecna cisza wokół. Podobało mu się także, że są zupełnie sami. Nikt inny nie wybrał takiej drogi do domu. Nikt też nie pomyślał o takim miejscu do schadzek. Byli tylko oni: Tommy Joe i Adam.

- Wcale się nie boję. Gdyby ten drań nie chował się co chwilę za chmurami, byłoby nawet przyjemnie... A tak, zostają nam tylko sporadyczne latarnie rodem z Narnii. - Lambert spojrzał w górę i zmarszczył brwi. Znowu zrobiło się ciemniej. Lampy uliczne lśniły zbyt słabo, by dostatecznie oświetlać zieloną alejkę.

- Nie denerwuj się. Jesteśmy prawie na miejscu. Lepiej powiedz mi, podobał ci się koncert. - Tommy skręcił w jedną z odnóg głównej alei, trzymając się pół metra przed Lambertem. Doskonale znał ten park. Niegdyś codziennie uczęszczał tędy do pracy. Za to trudniej było mu odszukać miejsce, w którym był tylko raz; do którego zmierzał teraz. Wiedział tylko, że nieopodal znajdował się niewielki skwer z pomnikiem któregoś z prezydentów.

- Do połowy koncertu odgadłem prawie wszystkie utwory. Potem moją uwagę przykuło coś zupełnie innego.

- Co takiego?

- Ty. - Odrzekł piosenkarz z nieukrywaną śmiałością.

- Ja? Dlaczego? - Spytał Tom ze zdziwieniem. - Przecież koncert był bardzo interesujący. - Przyznał.

- Właśnie dlatego. Zaskoczyłeś mnie. Sądziłem raczej, że będziesz znudzony. Jak to się stało, że fan Marylina Mansona i Metalliki oraz znawca wszelkiego rodzaju gitar tak się zasłuchał w dźwiękach skrzypiec i wiolonczeli? - Adam złapał Ratliffa za rękę, by go zatrzymać. Spojrzeli na siebie – w tej chwili także czas stanął w miejscu.

- Ja też tak sądziłem, ale... Prawda jest taka, że każdy rodzaj dźwięku, który złożymy w całość z zupełnie innymi, a wszystko to zagrane na żywo przed widzem... To właśnie mnie przyciąga. Jak żywa magia. Dlatego sto razy bardziej wolę jechać w trasę koncertową niż zamknąć się w studio i komponować muzykę w samotności.

- Kolejna skrajność. Myślałem, że uwielbiasz samotność. Pisanie piosenek...

- Z czasem samotność staje się nieznośna. Myślę, że niedługo znowu ją znienawidzę... Hej, to tutaj! - Tommy zerknął na przestrzeń rozciągającą się za Lambertem. Drogi rozdzielały się, w środku tworzył się trójkątny obszar, który w tej chwili był zaciemniony przez drzewa. Nad skwerem górował smukły pomnik Jerzego Waszyngtona z wyrytą w podeście datą urodzenia oraz śmierci. Tommy nie potrafił z tej odległości odczytać liter, które tworzyły podpis: „Ojciec narodu amerykańskiego”.

Adam rozejrzał się. Obrócił się wokół własnej osi, a potem podążył za spojrzeniem ukochanego. Ujrzał majaczący w ciemności monument, przy którym zasadzono kwiaty i krzewy. Rozczarował się tym widokiem, spodziewając się czegoś bardziej zachwycającego.

- Chciałeś, hmm... Chciałeś pokazać mi pomnik? - Był rozkojarzony.

- Nie! - Nagły sprzeciw. Tommy roześmiał się głośno. Oczy blondyna zaczęły szukać czegoś innego. I znalazły. Drewnianą ławkę, z której desek zaczęła łuszczyć się farba. Rozejrzyj się. Nie przypominasz sobie tego miejsca?

- A powinienem? - Adam podążył za gitarzystą, który zszedł ze ścieżki i stanął za ławką. Położył rękę na jej oparciu tuż przy dłoniach Joe. - Oświeć mnie, proszę.

- To tutaj po raz pierwszy mnie zobaczyłeś. Tutaj się poznaliśmy. - Pogładził chropowatą od zdrapanej farby ławkę, wspominając ten szczególny dzień. Adam wyszedł mu naprzeciw – ich ręce złączyły się.

- To tutaj się w tobie zakochałem. Wystarczyło jedno twoje spojrzenie. - Odważył się wyznać. - Choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem... - Tommy spojrzał na niego z powagą. Jego oczy wydawały się smutne, ale jeden trudno dostrzegalny dla zwykłego obserwatora przebłysk zmienił ten smutek w radość. Spojrzenie tak wyjątkowe i niespotykane, że trudno było oderwać wzrok. - Tak, właśnie to spojrzenie. To je najlepiej zapamiętałem. Nie jakąś ławkę, park, pomnik. Wtedy otoczenie się nie liczyło. Byłeś tylko ty. - Dłonie powędrowały na wysokość serc, palce splotły się. Oboje spojrzeli na to idealne połączenie.

- Więc... Zakochałeś się we mnie od pierwszego wejrzenia? - Tommy uśmiechnął się delikatnie. Serce waliło mu jak młotem. Czuł się jak nastolatek, który za chwilę miał doświadczyć pierwszego pocałunku. To była prawdziwie magiczna chwila. - Myślałem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach, na filmach...

- To mógłby być film... Gdybyś nie wyjeżdżał. Gdybyś poczekał na mnie, powiedzmy... Pół roku. Program się skończy, wtedy wrócę po ciebie. Nagram płytę i wyruszymy w wielką trasę koncertową. Europa, Azja, Australia, Kanada. Proszę, tylko zostań. - Ujął szorstki od dwudniowego zarostu policzek Ratliffa, którego oczy zaszkliły się.

- Ale to nie film, Adam. My nie doczekamy happy-endu. Zapomnisz o mnie jak tylko podpiszesz kontrakt. - Odtrącił gest i obrócił się w stronę ławki. Mocno zacisnął na niej palce. Tommy starał się po prostu myśleć trzeźwo. Powtarzał sobie, że musi zapomnieć. Musi się otrząsnąć. To tylko zauroczenie. To nie jest prawdziwe. Muszę myśleć trzeźwo.

- Jak możesz tak mówić. Ja nie potrafiłbym o tobie zapomnieć. - Wyznał Lambert resztką sił.

- Och, Adam... - Tommy ponownie się odwrócił. Ujął dłoń Adama. - Wiesz, że to nie jest proste. To nie jest proste dla mnie. Ja... - Przerwał. Nie chciał go więcej ranić. Ujął twarz Adama w dłonie i obdarował długim i tęsknym pocałunkiem, zapominając o swoich postanowieniach. Wrócę do rzeczywistości, kiedy wyjedziesz. Dopiero wtedy będę cierpiał. Jeszcze nie teraz... Oderwali się od siebie spełnieni i szczęśliwi. Wtedy usłyszeli głośną wulgarną zaczepkę.

- PATRZCIE, KOGO MY TU MAMY! JAKIEŚ PIEPRZONE PEDAŁY OBŁAPIAJĄ SIĘ W NASZEJ MIEJSCÓWIE!

Para odwróciła głowy. Ujrzeli czterech młodych mężczyzn ubranych na czarno, obwieszonych łańcuchami, z przekłutymi uszami, brwiami i nosami. Nie mogli mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Zbliżali się.

- Uciekaj. - Szepnął Ratliff. Rozszerzyły mu się źrenice.

- Co? To tylko...

- Zwiewajmy stąd! Nie mogą cię zobaczyć! - Szarpnął Adama za rękaw płaszcza.

Ratliff wycofał się pierwszy, ale zerkał na ukochanego, spodziewając się, że ten dotrzymuje mu tempa. Usłyszał za sobą okrzyki: TCHÓRZE!; CIOTY! Gang oprychów zrezygnował z gonitwy. Najwidoczniej nie byli dobrzy z wychowania fizycznego. Tymczasem uciekinierzy dobiegli do ruchliwej ulicy zanim zatrzymali się, by złapać oddech.

- Dlaczego to zrobiłeś? Mogliśmy ich pokonać. - Zaśmiał się. - Nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat. Myślisz, że mieli broń? - Zauważył brunet, próbując ochłonąć po biegu. Przeszedł parę kroków, po czym idący za nim blondyn wciągnął go w mroczny zaułek, który okazał się boczną nieoświetloną uliczką.

- Ty naprawdę nic nie rozumiesz, prawda? - Wyrzucił mu Tommy pełnym zdenerwowania głosem. Trzymał mężczyznę za poły wierzchniego ubrania. Szybko zorientował się, jak to wygląda z perspektywy obserwatora i odsunął się. Już czas. Powiedział sobie. Już czas wyznać mu prawdę.

- Zaraz, o co ci chodzi? Mówię tylko... - Nim dokończył, spostrzegł odbijającą się w światłach przejeżdżającego auta minę gitarzysty. - Zrobiłem coś nie tak? - Spytał ostrożnie.

- Tu nie chodzi tylko o ciebie, Adam. Tu chodzi o nas. Chodzi o to, że... Za wszelką cenę próbuję cię chronić, a największym paradoksem jest to, że to właśnie ja jestem dla ciebie największym zagrożeniem. - Tommy przeszedł się parę kroków w głąb ulicy, a potem zawrócił. Pozostawione przy ścianach kontenery na śmieci nie zachęcały do spaceru.

- O czym ty mówisz, Tom!? Szajka jakichś młodocianych bandytów wyzwała nas od ciot i próbowała przegonić ze swojego terytorium, a ty mówisz, że to ty mi zagrażasz? Proszę cię! - Adam wybuchnął.

Ratliff'owi opadły ramiona. Jak ja mam mu to wytłumaczyć? Przetarł czoło dłonią i spróbował jeszcze raz. Tym razem był już opanowany. Przemówił głosem stonowanym, lecz stanowczym.

- Pomyśl przez chwilę. Kiedy pojechaliśmy do mojego wujostwa, ciocia Klara od razu cię rozpoznała, prawda?

- Tak, ale co to ma...

- Nie przerywaj mi, proszę... - Odwrócił się, wiedząc, że Adam stoi za jego plecami. - Ci faceci przy pierwszym bliższym spojrzeniu też rozpoznaliby twoją twarz, jestem o tym przekonany.

- To chyba by nas uratowało, nieprawdaż? - Uśmiechnął się Adam, ponownie przerywając Ratliff'owi, który przewróci tylko oczami.

- Cholera, czy tylko pocałunek potrafi zamknąć ci usta? Skup się! - Ciągnął, gdy Lambert roześmiał się szelmowsko. - Co by się stało, gdyby twoi fani zobaczyli nas razem? Dajmy na to podczas takiego pocałunku jak przed chwilą? - Zanim słuchacz zdążył pomyśleć, padło następne pytanie. - Co by się stało, gdyby znaleźli nas paparazzi? Wiesz, do czego zmierzam, prawda? - Tommy obserwował bruneta – jego mina zrzedła. - Adam, czy świat wie o tym, że jesteś homoseksualistą?

- Nie. Nie wie. I co z tego?! Co mnie to obchodzi?! Co ludzi obchodzi,z kim sypiam, z kim się spotykam, z kim rozmawiam? - Sam nie wierzył w to, co mówi. Obchodzi. Ludzie żyją życiem prywatnym innych. Ludzie żywią się plotkami na temat gwiazd. Nowinki z brukowców to dla nich poobiedni deser.

- „Idol” to najpopularniejszy program telewizyjny w USA. No, może oprócz show Ellen Degeneres... Adam, dopóki nikt nie wie, jest dobrze. Nikt nie powinien wiedzieć przynajmniej do finału. Potem będziesz mógł powiedzieć światu, co zechcesz.

- Więc mam się kryć, tak? Mam ukrywać swoją miłość do ciebie? Nie dotykać cię, jeśli tak bardzo chcę cię dotknąć? - Pomyślał Adam z rozpaczą. Ujął Joe za ręce.

Nie tylko ty musisz się ukrywać. Ja muszę się ukrywać nawet przed tobą... Pomyślał Tommy z żalem. To, co zamierzał za chwilę powiedzieć, nie mogło mu przejść przez gardło.

- Dlatego muszę wyjechać. Dla twojego bezpieczeństwa. Dla twojej kariery. To trudne tak dla ciebie jak i dla mnie, bo... Bo mi też na tobie zależy. - Wykrztusił ostatkami sił. Zaraz potem poczuł mocno obejmujące go ramiona i przyjemny zapach drugiego ciała.

- Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcał. To zbyt duża ofiara. Nie wyjeżdżaj przeze mnie. - Wyszeptał Lambert.

- Nawet tak nie myśl. Ja po prostu... Pogubiłem się w tym wszystkim. I teraz muszę odnaleźć siebie.

Na policzkach Tommy'ego pojawiły się pojedyncze łzy. Po raz pierwszy powiedział prawdę. Przez ostatnie kilka miesięcy zadawał sobie egzystencjalne pytanie: Kim jestem? Adam nie potrafił pomóc mu w uzyskaniu odpowiedzi. Musiał zrobić to sam.

Wracali do domu nie spiesząc się. Dziś mieli spędzić ze sobą ostatnią noc. Przez tę myśl serce Tommy'ego waliło jak młotem. Jakby to miał być mój pierwszy raz. Nie. To będzie ostatni raz. Ostatni. I koniec:koniec zwariowanego romansu; koniec bujania w obłokach. Powrót do normalnego życia. Bez niego.

Chociaż to życie nigdy nie było normalne.

Od kilku miesięcy było tylko szczęśliwsze.

piątek, 14 lipca 2017

Rozdział 72 - Nie sam

Kolejny rozdział Miłości z Idola.
Stay tuned.

Rozdział 72
Nie sam

Puste butelki porozrzucane po podłodze. Plamy na wykładzinie. Resztki chipsów w przezroczystych miskach. Wijące się jak węże serpentyny zerwane z żyrandola i mebli. Ciemność – w tej czerni, która w końcu opadła jak mgła za sprawą zmęczonych powiek, nie można było tych niedoskonałości dostrzec.

- Tommy, jesteś tu? - Cichy miękki głos. Tylko tego potrzebowało do szczęścia samotnie bijące w ciemnej sypialni serce.

- Tak. Nie zapalaj światła, proszę. - Usłyszał tylko kroki. Adam zbliżył się, więc Tommy mógł złapać go za rękę. Już dawno przestał zastanawiać się nad wagą takich gestów. Miał wrażenie, że Adam to wszystko tłumaczy sobie na swój sposób. Nie musieli sobie wyjaśniać, że więź, która ich łączy to nie przyjaźń. Oboje bali się jednak wypowiedzieć właściwe określenie: miłość. - Ktoś jeszcze został?

- Odprowadziłem Annie do windy. Mówiła, że zostaje jeszcze dwa dni i wpadnie jutro, jeśli się pozbiera. Martwiła się o Isaaca. Brooke, Sasha i chłopaki poszli jeszcze na miasto na spacer. Reszta zwinęła się wcześniej więc został tylko Isaac. W moim pokoju. Zajął mi łóżko, więc... Teraz nie mam gdzie spać. - Dodał ostrożnie, bawiąc się palcami Ratliffa. W ciemności błysnęły brązowe oczy. Tommy wpatrzył się w łunę za oknem.

- Tak, została ci tylko niewygodna kanapa w salonie. Będziesz musiał posprząta te walające się butelki... - Powiedział obojętnie Ratliff, a Adam posmutniał. Brunet zaczął się oddalać w stronę drzwi, wtedy Tom szarpnął za dłoń, którą wcześniej trzymał. Wcale nie mówił poważnie. Adam odwrócił się, siła szarpnięcia spowodowała, że wpadł w ramiona gitarzysty. - Dlaczego wierzysz we wszystko, co ci powiem? Chyba nie sądziłeś, że cię puszczę?

- Wierzę we wszystko, co mi powiesz. To cecha miłości. Ale miałem nadzieję. - Lambert przytulił mocno Ratliffa i pocałował w skroń. Za chwilę spragnione wargi zawędrowały trochę niżej. W ciemności pokoju, gdzie szarą poświatę tworzył zaglądający przez okno księżyc, znalazł miejsce wytęskniony pocałunek.

***

Pięć procent baterii – o dziewiątej trzydzieści trzy telefon Adama zakomunikował światu, że domaga się nowej dawki energii, ale nie dość dostatecznie. Tommy wtulił się mocniej w ukochanego, który nawet nie drgnął. Elektroniczne urządzenie nie dało jednak za wygraną. Tym razem zaczęło dzwonić na dobre. Lambert zaklął cicho, łapiąc się za głowę. Nie tak głośno. Powolny ruch ręki zmierzającej do telefonu wydłużył się. Kości w łokciu strzyknęły w proteście. Tom podniósł głowę Zaspany przetarł oczy i zmierzwił czuprynę, która już wcześniej była w nieładzie. Spojrzał na Adama, który przyłożył sobie telefon do ucha.

- Słucham?

- Dzień dobry, z tej strony Maria Cornell. Dzwonię w sprawie kontynuacji programu „American Idol”. Czy pan Adam Lambert? - Piskliwy głos w mgnieniu oka obudził bruneta, który niechcący odtrącił przytulającego się do niego Ratliffa. Usiadł na łóżku, skupiając się, by nie przegapić żadnego słowa.

- Tak, to ja.

- To świetnie. Mam przekazać panu informacje dotyczące zajęć. Gralif został już wysłany na e-mail podany przez pana w kwestionariuszu natomiast pana we własnej osobie oczekuje się w rezydencji jutro o godzinie dwunastej. Wtedy odbędzie się uroczyste powitanie i przedstawienie dalszych planów dotyczących programu, zwłaszcza kolejnego odcinka.

- Dobrze, dziękuję za telefon. Jutro na dwunastą? - Powtórzył, by się upewnić. Tommy słuchał tej rozmowy z niekrytym smutkiem.

- Dokładnie tak.

- Jeszcze jedno pytanie. Którego stycznia będzie transmitowany odcinek?

- Oczywiście zaplanowany jest na wtorek, dwunastego stycznia. Czy to wszystko?

- Tak, dziękuję bardzo.

- W takim razie do widzenia. - Kobieta pożegnała się i rozłączyła.

- Do widzenia. - Odpowiedział Adam nim zorientował się, że nikt prócz Tommy'ego już go nie słucha. Odsunął komórkę od ucha i zaczął się w nią wpatrywać. Z uśmiechem. Z prawdziwą radością.

- Jutro. O dwunastej. - Tommy powtórzył informacje z goryczą w głosie, na co Adam od razu zwrócił uwagę. - Cieszysz się?

- Tak, oczywiście! Zaraz... - Spojrzał na muzyka, który siedział po turecku ze spuszczoną głową i skubał skórki pod paznokciami. - Ale przecież będziemy się jeszcze widywać? To znaczy, utrzymywać kontakt, kiedy już wyjedziesz do Londynu? Tommy? - Przestraszył się. Zdołowana mina Ratliffa nie wróżyła nic dobrego.

- Adam, ja... Nie wiem, jak to będzie. Chciałbym cię jeszcze zobaczyć, ale nie wiem, czy będę miał do czego wracać. Naprawdę, nie wiem. Nie potrafię sobie tego ułożyć w głowie. Ty znikniesz, a ja wrócę do tego chaosu, który pojawił się, gdy Carmen, wiesz... - Nie dokończył, ale Adam pokiwał głową, by okazać tak zrozumienie. - Wiem tylko, że będę za tobą cholernie tęsknił i wracał myślami do tego, co razem przeżyliśmy. To... to było coś niezwykłego i niepowtarzalnego. - Przyznał. Adam wziął w tym czasie jego dłoń, w którą wplótł własne palce.

- Proszę, nie żegnaj się ze mną. - Szepnął głośno Lambert. Ta sytuacja bardzo go wzruszyła. Zaszkliły mu się oczy, więc je zamknął, wyciskając łzy. Tommy natychmiast go przytulił. Ja też nie chcę się z tobą żegnać. Chciałbym odwlec tę chwilę, ale tak mało czasu nam zostało. Tylko jedne dzień. Sprawię, by był magiczny.

- Dla mnie to też jest trudne, Adam. Ale oboje musimy pójść własnymi drogami. Został nam jeden dzień – Nowy Rok. Chciałbym, żebyśmy w pełni go wykorzystali. - Wyszeptał wokaliście do ucha, by spojrzeć mu w oczy, które wciąż lśniły. Posmutniał, widząc opłakany stan bruneta, więc szybko zdjął koszulkę, którą od Sylwestra miał na sobie. Następnie zwinął ją w kłębek i otarł ukochanemu łzy z twarzy. Oboje się uśmiechnęli, kiedy zniknął po nich ślad.

- Co masz na myśli? - Spytał Adam, dotykając jego nagiej skóry.

- Nie to, co ty masz na myśli. - Muzyk spojrzał na dłoń Adama, ale ten nie cofnął jej. Potem gitarzysta położył się na łóżku, by dosięgnąć szafki nocnej. Wyjął z niej kopertę, którą wręczył wokaliście.

- Co to?

- Powiedzmy, że spóźniony świąteczny prezent.

- Żartujesz? Nie musisz mi nic dawać. Już wystarczająco... - Pocałunek – jedyna rzecz, która skutecznie zamykała Adamowi usta, kiedy za bardzo rozwijał swój słowotok. Długi i namiętny, delikatnie przerwany. Wymowne spojrzenie zakazujące sprzeciwu poskutkowało leniwym: okey.

- I? Co myślisz?

- To... Bilety do filharmonii? Muzyka musicalowa? Jestem... Hmmm... Nie wiem, co powiedzieć, dziękuję!

- To tylko kolejny rodzaj muzyki. Jeśli chcesz zostać piosenkarzem, warto znać je wszystkie. Bilety są dwa, możesz zabrać kogo chcesz.

- Myślisz, że zaprosiłbym kogoś innego? - Adam zaśmiał się serdecznie, kiedy Tommy udawał obojętnego. Potem jednak oboje się zaśmiali, by w końcu przejść do romantycznego pocałunku. Wtedy rozbrzmiało ciche stukanie do drzwi.

- Tommy, śpisz jeszcze? Ja... Chciałbym pogadać, ale jeśli przeszkadzam, to poczekam! - To Isaac zawołał na tyle głośno, by mężczyźni mogli go usłyszeć za drzwiami.

- Doprowadź się do porządku, okey? Jesteś trochę... Podpuchnięty? - Blondyn uśmiechnął się, a potem krzyknął do Isaaca: - Już idę! - energicznie wstał. To był błąd: od razu zakręciło mu się w głowie, więc przytrzymał się ramy łóżka. - Cholera, za dużo alkoholu.

- I kto tu mówi o doprowadzeniu się do porządku... - Prychnął Lambert. Dostał w twarz zmiętym w kulkę t-shirtem, który jeszcze przed chwilą był w rękach Tommy'ego. Muzyk wziął szlafrok i niechlujnie narzucił go na siebie, nie zawiązując paska. Potem otworzył drzwi.

- O Boże, Isaac! Wyglądasz tragicznie! - Rzucił Ratliff na pierwszy rzut oka oceniając przyjaciela.

- I tak też się czuję. Jakby ktoś rąbał mi głowę toporem...

- Chodźmy do kuchni. Kawa dobrze nam zrobi.

Isaac istotnie wyglądał jak wrak człowieka. Rozczochrany, z podkrążonymi oczami i błędnym spojrzeniem. Niemrawe, opóźnione ruchy zdradzały, jak daleko jest od dojścia do siebie. Przepraszał Tommy'ego Joe, opowiedział jeszcze raz historię swojego wczorajszego koszmaru – tym razem bogatszą w szczegóły. Tommy słuchał tylko ze zrozumieniem, wąchając intensywny aromat czarnej zawartości ulubionego ceramicznego kubka. W końcu Carpenter poprosił o azyl. I tego gitarzysta się spodziewał. Sam nie wyobrażał sobie, jak szatyn mógłby wrócić teraz do swojego domu – pełnego wspomnień, pełnego zapachu byłej dziewczyny, narzeczonej. Teraz rozumiał, dlaczego nie chciała ślubu. To nie jej filozofia życia na to nie pozwalała. Powodem był ukryty kochanek. Co za suka. Tommy nie znał tej dziewczyny. Widzieli się jeden jedyny raz i wydawała się miła, ale ze względu na przyjaźń z Isaac'em musiał tak pomyśleć. Carpenter był ciepłym rodzinnym facetem, którego oprócz muzyki interesowało tylko spokojne życie z ukochaną osobą. Co za szmata. Myśli same kłębiły się w głowie. Niespodziewanie pojawiła się w niej także Carmen. Z miejsca poczuł nienawiść do Sophie. W pełni rozumiał cierpienie przyjaciela i zaoferował pomoc.

- Oczywiście, że możesz tu zostać. Nawet, kiedy wyjadę do Londynu. Tak długo, jak będziesz chciał. Musisz tylko spróbować się pozbierać. Żyć dalej i więcej o niej nie myśleć. Zostawić przeszłość za sobą. - Powiedział opiekuńczo, ale z przekonaniem.

- Ty zrobiłeś tak z Carmen?

- Tak. Wiesz, co robiłem? Spakowałem wszystkie jej rzeczy do worków i wyniosłem na śmietnik. Wysłałem jej nawet fotkę. - Wspomniał Ratliff i uśmiechnął się na tę myśl. Poczuł, że było to bardzo, bardzo dawno temu. Wtedy spotkałem Adama... Isaac wybałuszył oczy.

- Żartujesz! I co ona na to?

- Nie wiem. I raczej nie chcę wiedzieć, ale rzeczy szybko zniknęły. Ty też powinieneś tak zrobić! - Stuknął piąstką perkusistę w ramię, ten sztucznie zachwiał się jakby dotknęła go siła tego „uderzenia”.

- Nie, nie mogę. To nasze wspólne mieszkanie. Będzie o wiele trudniej. Ale na razie nie chcę o tym myśleć. Kiedy przypominam sobie jej słowa, ja... Nie mogę, przepraszam. - Schował głowę w skrzyżowanych na stole ramionach. Poczuł pomocną dłoń na karku – gest wsparcia. - Możemy... Pomówić o czymś innym?

- Na przykład?

- O tobie i... Adamie. On jutro wyjeżdża, prawda? - Wspomniał Isaac z fałszywym zainteresowaniem. Tommy milczał przez chwilę, próbując zebrać w sobie siły, by jego odpowiedź nie zawierała w sobie zbyt wiele emocji. Odparł ze spojrzeniem utkwionym w osadzonych na ściankach kubka fusach.

- Tak, dlatego dzisiaj za bardzo nie będę mógł cię podnosić na duchu po utracie dziewczyny. Co zresztą nie wychodzi mi zbyt dobrze, naprawdę marny ze mnie pocieszyciel. - Optymistyczny ton przeszedł w cichy pomruk. Głos stał się nagle zmęczony i słaby. Każde kolejne słowo przypominało bowiem o nadchodzącym rozstaniu. Tommy zacisnął zęby i spojrzał na Isaaca. Nie obchodziło go już, co przyjaciel wyczyta z jego oczu. On jedyny WIEDZIAŁ, powinien więc zrozumieć, gdyż sam kochał szczerą miłością.

- Jeśli będę przeszkadzał, zawsze mogę zostawić was samych. Nie chcę się narzucać, a na pewno znajdzie się parę spraw, które muszę załatwić na mieście...

- Nie. - Przerwał mu krótko gitarzysta. Dzisiaj masz wolną chatę na wieczór. Idziemy do filharmonii. Podarowałem Adamowi bilety na święta. Wprawdzie nie jestem jakimś szczególnym fanem orkiestr, ale chcę mu zrobić przyjemność. Wrócimy pewnie około dziesiątej, więc zostaw nam drzwi otwarte, okey? Zostawię ci moje klucze w razie, gdybyś jednak chciał załatwić te swoje sprawy.

- Zapomniałeś powiedzieć, że najlepiej by było, gdybym o dziesiątej już był w łóżku, co Raffi? - Uśmiechnął się Carpenter. Nieprzyzwoite myśli dotarły do Tommy'ego. Zaczerwienił się.

- Tak, w przeciwnym razie mógłbyś się zgorszyć, panie Stały Związek. - Joe odpowiedział półżartem i roześmiał się.

- Już nie. Chyba zacznę praktykować filozofię Przygodny Seks. W końcu znowu jestem wolnym strzelcem, Tom.

- Jasne, jasne. Teraz tak mówisz, a jak wrócimy, pewnie znajdziemy cię zalanego w trupa pod stołem w salonie. Nawet możesz wykorzystać resztki z wczorajszej imprezy, wieczny singlu. A skoro już tu mieszkasz, może zrobiłbyś jakieś śniadanie? Ja idę się ogarnąć. - Ruszył żwawym krokiem z powrotem do sypialni. Nasłuchiwał z uśmiechem Isaaca, który zaczął przeszukiwać lodówkę.

- Niemożliwe! Zostały jeszcze jakieś resztki? O cholera, trzeba to wszystko jakoś zutylizować, Tommy nie zdoła sam tego zrobić. - Muzyk bynajmniej mówił o jedzeniu. Brązowe oczy mężczyzny łapały widok kilku szklanych butelek z przezroczystym trunkiem oraz puszek oznaczonych procentami.

***

Od niemal godziny cały dom postawiony był na nogi. Dwoje mężczyzn krzątało się od łazienki do sypialni, od sypialni do łazienki, a trzeci chodził za nimi wyliczając minuty według zegarka ozdabiającego jego lewy nadgarstek. W końcu stanął w wejściu do salonu, aby widzieć dokładnie, co się dzieje na korytarzu. I serdecznie się uśmiechnął.

- Jesteście już spóźnieni. Nie wpuszczę was nawet z czterema biletami, jeśli będzie ci się tak guzdrać. Taksówka już czeka.

- Taksówka? Po co, skoro mamy samochód? - Zawołał Adam z łazienki, gdzie poprawił fryzurę.

- Ja ją zamówiłem. Po koncercie chcę cię jeszcze gdzieś zabrać. - Odparł Tommy, który poprawiał krawat przy drugim lustrze w sypialni. Ostatnie spojrzenie. Lepiej już wyglądać nie będę. Opuścił pokój i zajrzał do Adama, który w czarnym garniturze i muszce wyglądał niezwykle przystojnie.

- Wyglądasz perfekcyjnie. Możemy iść. - Oznajmił zdecydowanie. Wziął od Isaaca kurtki, które bębniarz miał już przygotowane. Blondyn i brunet zarzucili je na siebie i szybko opuścili mieszkanie, słysząc za sobą życzenia dobrej zabawy. Na miejsce dojechali bez problemów. Kierowca taksówki sprawnie ominął wszystkie korki, wybierając nieco dłuższe objazdy. Tłum ludzi przed filharmonią rozstąpił się przed nimi. Wielu gości rozpoznało bowiem Lamberta i szybko przekazało tę wiadomość jak w łańcuszku szczęścia.

- Daj mi minutkę.

Adam nie mógł przegapić kartek i długopisów, które nieliczni zaczęli podsuwać mu pod nos. Obcy ludzie żądali autografów, więc wziął do ręki coś do pisania i zaczął podpisywać papier niedbałym pismem. Śmiało posuwał się przy tym w stronę Ratliffa, który ze zniecierpliwieniem, ale i niemą zazdrością obserwował ukochanego. Sam skrycie pożądał takiej sławy, jednak miłość stanowiła w jego sercu większe uczucie. Ja miałem już swoje pięć minut z Mouthlike, teraz nadszedł jego czas, który będzie o wiele dłuższy niż mój. Kilkanaście minut później zajmowali już właściwe miejsca w sali koncertowej i wymieniali ostatnie zdania. Nagle zrobiło się ciemno, po czym światło padło na scenę. Muzycy zajęli miejsca w półokręgu, a na podest wkroczył dyrygent. Powitał gości skinieniem głowy, po czym odwrócił się do swoich podopiecznych. Instrumenty wprawiono w ruch, a magiczne dźwięki stworzyły utwór, który rozpoznawał każdy fan musicali. „Chicago”, „Mamma Mia”, „Hair”, „Moulin Rouge”, „Grease” - Tommy Joe znał te nazwy tylko ze słyszenia. Musical nie był jego ulubionym gatunkiem filmowym. W zespole większym niż pięcioosobowy robił się tłok i – co najważniejsze – muzyka, w której nie słychać gitary, nie jest nic warta. Owoce pracy tej orkiestry jednak zaciekawiły blondyna od samego początku. Przeróżne dźwięki złożone w jedną całość z prawdziwą precyzją przełożyły się na żywą, energiczną melodię, od której nie można się oderwać. Wpatrywał się z zainteresowaniem w poczynania instrumentalistów, którzy z kolei śledzili linijki tekstu w swoich skoroszytach.

Adam natomiast sprawdzał swoją wiedzę. Trudno było odgadnąć poszczególne utwory po samej melodii. On zawsze uczył się tylko słów, a teraz ta wiedza zdawała się na nic. Bezowocne efekty zgadywanki zniechęciły go, więc zaprzestał jej. Zamknął oczy, by muzyka wypełniła nie tylko głowę, ale także serce. Uśmiech pojawił się na jego obliczu, gdy to brzmienie zaczęło wypełniać go pozytywnymi wibracjami. Dopiero teraz się zachwycił i było to po nim widać. Nagle pomyślał o Tommy'm Joe. Chciał sprawdzić, czy Ratliff odczuwa to samo, co on. Spojrzał na niego ukradkiem i już nie odwrócił wzroku. Nie sądził, że ten rodzaj muzyki może przypaść gitarzyście do gustu. Oniemiały obserwował rządną dźwięków twarz z pasją śledzącą każdy następny ruch dyrygenta jakby miał zaraz odgadnąć, co będzie dalej.

Jeden utwór przechodził w następny, a minione sekundy zmieniały się w minuty. Nim się obejrzeli, koncert się skończył. Wtedy to wymienili się uśmiechami i w ciszy wyszli z sali, a potem z budynku. Zbliżała się godzina dwudziesta. Zapadał zmierzch. Adam odetchnął świeżym powietrzem, a Tommy spojrzał w przejrzyste niebo. Widać było tylko samotny księżyc.

- Chciałbyś się przejść? Niedaleko stąd jest park.

- Jasne, czemu nie. Chociaż... Nie obawiasz się zbirów? O tej porze w takich miejscach zbiera się najgorsza hołota. - Przestrzegł blondyna Lambert.

- Przecież nie jestem sam. - Zauważył Joe i ruszył w mrok. Adam chwilę patrzył, jak jego ukochany odchodzi. Zastanawiał się.

Tommy spostrzegł, że piosenkarz się waha. Zatrzymał się po paru krokach i zadarł głowę do tyłu. Uśmiechnął się ochoczo. Adam dostrzegł tajemniczy błysk w oczach muzyka i poczuł się zachęcony. Brunet w mig pokonał dzielący ich dystans i objął przyjaźnie niższego mężczyznę.

- Nie. Nie jesteś sam. - Zamruczał głębokim głosem.

Jesteśmy tu razem. Jesteśmy razem. Kiedy ta ostatnia para odeszła w mrok, stróż pracujący w filharmonii zamknął główne wejście na klucz, a potem odbył długi spacer po jeszcze dłuższych korytarzach wielkiego gmachu, ciesząc się wszechobecną ciszą rozpoczętej właśnie nocy.



piątek, 12 maja 2017

Rozdział 71 - Piękny drań

Długo mnie nie było, mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście? Rozdarta między studiami, nadchodzącą Eurowizją a wspomnieniami z niesamowitego koncertu Mansa Zelmerlowa w Warszawie, który (zbieg okoliczności?) odbył się tego samego dnia, tyle że rok później, co koncert naszego wspaniałego Adaśka, wracam do Was już po raz drugi w tym miesiącu (brawo, ja). Zapraszam do kolejnego odcinka i oraz wstawionego tydzień temu Onepartu.
Błagam o komentarze! Co u Was słychać?
Pozdrawiam maturzystów! Ten ostrosłup był epicki!

[To kompletny zbieg okoliczności, że tytuł rozdziału jest identyczny jak tytuł pewnej książki podobnej tematyką do „50 twarzy Greya”, którą czyta moja współlokatorka :P]

Rozdział 71
Piękny drań

Balony, lśniące łańcuchy, choinkowe lampki – były wszędzie: pozawieszane na ścianach, zwisające z żyrandola, przyczepione do każdego mebla w niemal każdym pomieszczeniu. Nawet słynny czerwony pokój na czas imprezy miał zostać otwarty dla gości. Salon nie przypominał salonu: po jednej stronie parkiet, po drugiej – minibar na stole z wszystkimi ulubionymi trunkami. Obok telewizora był także zainstalowany komputer – sylwestrowa playlista była już gotowa do odpalenia.

- Wow... - Tommy rozejrzał się po mieszkaniu, które nie przypominało już jego magicznego zakątka. Spojrzał na Adama, który zerknął na krótko w jego stronę, by za chwilę ze zniecierpliwieniem odwrócić głowę. Jego spojrzenie z uporem penetrowało jeden punkt w kącie pokoju. Z rękami za głową wygodnie rozłożony na kanapie zabawnie marszcząc przy tym brwi przyglądał się stojącej przy wyjściu na balkon egzotycznej roślinie, której jako jedynej nie musiał przyozdabiać – ktoś wcześniej już to zrobił. Choinkowy mieniący się złotem i czerwienią łańcuch oraz niebieskie lampki chybotały się na wątłych liściach odmiany fikusa.

- Możesz tu przyjść? - Spytał zaczepnie Lambert, kiedy Tom zniknął na chwilę w kuchni, by odnieść dopiero co poczynione zakupy. Nie zdążył ich nawet rozpakować, kiedy padła prośba Adama.

- Co jest? - Blondyn wpakował się na kanapę, kładąc sobie na kolana nogi Lamberta. Zaczekał na dalszą część pytania, ale nie usłyszał jej. Zignorował więc widoczne u wokalisty zamyślenie i przejął inicjatywę. - Muszę przyznać, że jesteś świetny w te klocki. Byłem na zakupach tylko dwie godziny, a mój dom wygląda jak... Jak nie mój dom! - Rzekł z zachwytem, myśląc o czymś zupełnie innym niż piosenkarz.

- Tak... Spieszyłem się. Tommy? Czy ta roślina stoi tu od dawna? - Wskazał na wysokie drzewko w rogu pokoju.

- Nie. Kupiłem ją po naszej ostatniej... Kłótni. Zapeszył się. Wspomnienie kolejnego nieporozumienia między nim a brunetem nie wzbudziło jednak w tym drugim negatywnych emocji. Tommy zobaczył zamiast tego ekscytację.

- Wiedziałem! To znaczy, że nie jest ze mną tak źle! Ale czemu to coś wygląda jak choinka?! To ty ją przyozdobiłeś? - Adam był wyraźnie zaskoczony. Podekscytowanie było u niego widoczne z daleka. Tommy był brunetowi wdzięczny, że ten wciąż wpatruje się w jego prowizoryczne świąteczne drzewko. Inaczej spaliłby się ze wstydu. Postanowił nie zdradzać za wiele, chyba, że Adam pociągnie go za język.

- Bo to ma tak wyglądać. - Niezamierzanie ściszył głos, czym zwrócił uwagę Lamberta. Spojrzał on podejrzliwie na Joe. Nadal nie rozumiał, o co tu chodzi. Swym spojrzeniem zmusił muzyka do rozwinięcia myśli. - Ja... Chciałem po prostu, żebyś miał tu namiastkę domu. Tęsknisz. Widzę to. - Powiedział ze wstydem. To miał być wesoły wieczór, a zaczął się tak przygnębiająco. Blondyn poczuł ruch na kanapie – to Adam zbliżył się do niego. Oparł podbródek na ramieniu ukochanego.

- Nie sądziłem, że aż tak to widać. - Po tych słowach Tom odwrócił głowę w jego stronę i położył dłonie na policzkach chłopaka.

- Ja to widzę. Masz wtedy takie puste oczy. Jak w tej chwili. Ale... Myśl o nich. Myśl o nich jak najczęściej. Mimo wszystkich spięć i kłótni kochasz ich, a oni ciebie. - Miękki pocałunek spłynął na nich jak dotyk piórka na wargach. Po tym geście Ratliffa obojga ogarnęło szczęście.

- Och... Słodki Jezu... - Westchnął Lambert wprost w usta Ratliffa. Chciał jeszcze musnąć słodko smakujące usta, ale Tommy zdążył się odsunąć.

- Że co? - Spytał drwiąco.

- Ten pocałunek. Nie spodziewałem się, że... - Zaciął się. Zupełnie inne emocje. Zupełnie inny od poprzednich. Czy to tylko moja fanaberia? Znowu widzę coś, czego nie ma? - Nie ważne. Po prostu... Nie spodziewałem się i tej choinki i tego, co mi powiedziałeś i... Och, nie ważne. Kocham cię, Tommy.

Gitarzysta nie czekał dłużej. Nie pozwolił mu powiedzieć nic więcej. Po prostu go pocałował. Cierpliwie, ale z niespodziewaną siłą. Pociągnął Adama za sobą na kanapę, przyciągając do swojego ciała. Desperacko go pragnął. Uczucia, które dotychczas ukrywał w zaciśniętej w pięść dłoni, zaczęły przeciekać mu przez palce, ale pożądanie skutecznie zasłaniało ten widok. Skupiali się tylko na tym i wszystko wokół nagle przestawało istnieć. Adam w pośpiechu rozpinał czerwoną koszulę w kratę Ratliffa, którą ten tak ubóstwiał. Ledwo dotknął delikatnej rozpalonej skóry. Nim zdążył ją pocałować, ktoś obwieścił swoją obecność wciśnięciem dzwonka, którego dźwięk rozległ się w przedpokoju.

- Cholera, już czas? - Sapnął brunet i uklęknął. Tommy spojrzał na zegarek i uniósł brwi.

- Zostało półtora godziny. - Odpowiedział zdziwiony.

- Zobaczmy, kto zjawił się przed czasem. - Adam wstał z zamiarem przywitania gościa.

- Hej, czekaj! - Syknął Joe, zatrzymując Lamberta. - Muszę doprowadzić się do porządku! - Wstał i zaczął szybko zapinać koszulę. Zapinał guziki, kiedy Adam wrócił do niego i odpiął jeden z zapiętych. Zaczął przekomarzać się z Ratliff'em. Śmiał się, gdy blondyn odganiał jego zwinne palce. - Cholera, przestaniesz?! - Wreszcie puściły mu nerwy i się odwrócił, by w spokoju się zapiąć. Adam objął go wtedy od tyłu i pocałował w szyję.

- Przecież wiesz, że wolę cię oglądać nago. - Szepnął wokalista i posedł otworzyć drzwi. Tommy tymczasem stał w miejscu i czekał, aż rumieńce przestaną palić jego twarz.

***

- Ale świetna impreza, Tom!

- Tommy, chodź! Wypij z nami!

- Hej, Tommy, chyba wódka się skończyła!

Co rusz ktoś wołał gospodarza, który dwoił się i troił, by z każdym porozmawiać, z każdym wznieść toast na Nowy Rok. Adam okazał się bardzo pomocny w roli zastępcy – to on rozkręcił tę imprezę i on dbał, by każdy dobrze się bawił. Mimo domu pełnego gości,niektórych z listy zabrakło. Tommy wycofał się do kuchni, by wyciągnąć z lodówki schłodzony alkohol. Z uśmiechem wkroczył do pomieszczenia, które okupowały dziewczyny: Ann - niespodzianka Adama, któremu Tom chętnie urwałby łeb za to, że mu nic nie powiedział – z ożywieniem opowiadała o czymś Brooke i Sashy, które siedziały z nią przy stole. Marge i Natalie – kolejne koleżanki Adama z teatru, paliły papierosy przy otwartym oknie.

- Tommy, jak dobrze, że jesteś! - Zaszczebiotała Annie, która pociągnęła go właśnie za rękę, by usiadł na jedynym wolnym krześle. W dłoni trzymała pełny kieliszek. - Wypij ze mną. Jeszcze ze mną nie piłeś! Brooke, powiedz mu! Tom, dalej!

- Ann, wypiłaś już chyba całą wódkę z salonu. Chłopaki się na ciebie skarżą, siostra.

- Sami się ze mną założyli. Ich wina. Wznieśmy toast! - Krzyknęła, a Tommy spojrzał błagalnie na Brooke. Brunetka o kręconych włosach przewróciła tylko oczami i dała mu znak, żeby się zwijał. Podziękował jej gestem rąk złożonych jak do modlitwy tak, żeby Ann tego nie widziała i, zabierając ze sobą kilka zimnych jak lód butelek, pognał do salonu. Mimo, że z Brooke gadało mu się jak z żadną inną dziewczyną, o wiele bardziej odpowiadało mu towarzystwo facetów. I wolał zwiewać przed swą pijaną, a przez to nieobliczalną siostrą.

- O, Tommy! Wreszcie! - Mike przejął od chłopaka alkohol i postawił na blacie stolika. Od razu zaczął rozlewać zawartość jednej z butelek do kieliszków. Olivier ze zniecierpliwieniem patrzył, jak roztrzęsione ręce rozlewają ciecz po stole. W końcu doszło do kłótni między kolegami.

Tommy opadł na kanapę, przyglądając się mężczyznom wyrywającym sobie butelkę. Dzisiejszego wieczoru pokłócili się już po raz szósty, a wybiła dopiero dwudziesta druga godzina. Dopiero? Północ zbliżała się nieubłagalnie. Tymczasem on wciąż czekał na wielkiego nieobecnego: Isaac miał przyjść z Sophie. Pewnie urządzili sobie tę kolacyjkę, o której mówił. Tracił już nadzieję, że przyjdzie, ale postanowił o nim nie myśleć. To Sylwester. Trzeba się bawić. Spojrzał na Adama, który razem z Terrance'm i innymi przyjaciółmi podbijał „parkiet”. Obserwując kocie ruchy, w których Lambert nie dorównywał mistrzowi – Terrance'owi – wypił zawartość kieliszka, który wcisnął mu Mike. Poczuł żar w gardle. Nie pierwszy rego wieczoru. Ponowne spojrzenie na Adama wywołało inną gorączkę – tę, której unikał dzisiaj jak ognia. Odwrócił wzrok, skrycie się czerwieniąc. W tej chwili ktoś oznajmił swoje przybycie z impetem otwierając drzwi frontowe mieszkania.

Isaac.

Wpadł do salonu, zataczając się. W ręku trzymał napoczętą butelkę jakiegoś drogiego alkoholu, którego Tommy nigdy nie pił. Blondyn nie próbował nawet zastanawiać się, co to jest i jak smakuje. Doskoczył do przyjaciela od razu. Spróbował spojrzeć Carpenterowi w oczy po odebraniu butelki.

- Przyszedłem... Balujemy? Będziemy balować?! Chcę balować! Chcę... - Bełkotał bez sensu z grymasem na twarzy. Jego oczy zaszklone były nie tylko od nadmiaru alkoholu we krwi. Były pełne łez.

- Isaac, co się stało? Gdzie Sophie? - Zmartwił się Tom, prowadząc przyjaciela na kanapę.

- Sophie... TO KURWA! Zwykła... dziwka! Ale to ja ją zostawiłem! Tom, Zostawiłem ją... Jemu. Pierdolony skurwesyn, a ona... Ona...

- Już dobrze, Is. Spokojnie. Chodź, napij się. Za moje zdrowie. - Już za chwilę Tommy ostrożnie wręczał perkusiście kieliszek z lekarstwem na ból.
Goście szybko zrozumieli sytuację. Połowa wróciła do zabawy i szybko przestała zwracać uwagę na nowo przybyłego gościa, druga połowa – w tym Mike i Olivier oraz Brooke, która weszła do salonu zaniepokojona rumorem – zajęła się mężczyzną, który właśnie zerwał z dziewczyną – wybranką swojego serca.

Isaac miał iść na kolację z Sophie. Zaplanowali to już miesiąc temu: romantyczny Sylwester. Ale coś było nie tak. Już od rana Sophie była podenerwowana. Kiedy Is ubrał się w elegancki czarny garnitur, który teraz miał na sobie, i otworzył drzwi sypialni, by zobaczyć ją w eleganckiej wieczorowej sukni, ona siedziała przy toaletce. Była pogrążona w myślach, zbyt spokojna. Ciągle ubrana w szlafrok. „Muszę ci o czymś powiedzieć.” Rzekła, kiedy zapytał, czemu się nie przebrała. „Nie pójdę z tobą na tę kolację. Już nigdzie razem nie pójdziemy. Nie mogę tego dłużej ciągnąć, Isaac. Nie kocham cię, taka jest prawda. Kiedy byłeś w trasie, poznałam Pedro... Jest...” Więcej nie usłyszał. Zamknął drzwi sypialni, do której nawet nie wszedł. Wybiegł z mieszkania nim dziewczyna wstała z krzesła.

Teraz zalewał się w trupa, by zapomnieć. Kiedy dotyka cię coś takiego, można zapomnieć tylko w jeden sposób: topiąc się w przezroczystej cieczy odmierzanej kieliszkami, by w końcu opaść na dno ciemności – by zasnąć i obudzić się już nie z bólem serca, ale głowy. Odpłynął. Tommy z pomocą Adama zaniósł go do czerwonego pokoju – sypialni Adama, z której ten i tak rzadko korzystał. Lambert nie potrzebował już pretekstów, by spędzić noc z gitarzystą – nawet ta sylwestrowa pełna gości nie była w stanie go spłoszyć. Tommy wcale o tym nie myślał. Isaac swoją tragedią przypomniał mu o Carmen. Potem spojrzał na Adama, który także pojawił się w jego myślach. Kolejne rozstanie przede mną. Tyle, że tym razem to ja sam złamię sobie serce.

- Możesz go trochę popilnować, aż zaśnie? Ja... Muszę odetchnąć. - Rzucił, patrząc na wciąż bełkoczącego Carpentera. Adam spojrzał na Ratliffa pełnymi ufności oczami. Łagodny uśmiech pojawił się na przystojnym obliczu.

- Jasne, idź. Zostanę z nim. - Lambert zgodził się. Tommy okrył jeszcze Isaaca kocem, który wcześniej zwinął z łóżka. Zrobił to bardzo ostrożnie chociaż wcale nie musiał – Isaac nie czuł już nic prócz mocnego snu. Potem zniknął za drzwiami.

Uciekł n balkon. Po drodze zwinął z blatu jakiejś szafki papierosy i zapalniczkę niewiadomego właściciela. Musiał się odstresować. Musiał zapalić. Poczuł w nozdrzach zimne powietrze, potem ostry smak papierosa. Zamknął oczy, łapiąc się barierki. Wypuścił dym z ust, by objął on jego postać szarą mgłą. Tak dawno nie palił. Nie był to nałóg. Paląc, odczuwał przyjemność.

Ale nie tym razem. Dym dławił go od środka i od zewnątrz. Nie potrafił odczuwać przyjemności, kiedy natłok myśli w jego głowie był zbyt duży. Znowu przekonał się o destrukcyjnej sile miłości. Isaac cierpiał – Joe zobaczył to w oczach muzyka nim na dobre się zamknęły. On też odczuwał tę siłę – osłabiała go, czyniła zbyt wrażliwym dla świata, który tak twardo na niego nacierał. Rzeczywistość jest zbyt brutalna, by się z nią zmierzyć na godnych warunkach. Trzeba więc przed nią uciekać. Uciekać przed Adamem. Do Londynu. Mimo, że go kocham. Mam niecałe dwa dni.

- Tu jesteś, Pretty Kitty! - Objęcie silnych rąk wokół brzucha, słodki całus w szyję, zwalająca z nóg barwa głosu. Adam. Tom odskoczył gwałtownie.

- Cholera, musisz mnie tak straszyć? - Papieros niemal wypadł mu z ręki. Cofnął się w mrok i oparł o zimną ścianę budynku, ponownie się zaciągając. Adam widział tylko zarys jego sylwetki.

- Co jest?

- Nic. - Wzruszył ramionami. Starał się opanować. O dziwo, wychodziło mu to.

- Nic. A to? - Tommy wiedział, o co mu chodzi. Złapał się barierki, potem odwrócił do Ratliffa.

- Nic. Nie chcę, żeby coś sobie o mnie pomyśleli.

- Na przykład?

- Na przykład, że jednak nie jestem hetero. - Szepnął głośno, zbliżając się na sekundę do Adama.

- A jesteś? - Tego pytania się nie spodziewał. Wbił wzrok w oświetloną twarz, szukając ukrytego uśmiechu. Czy to żart?

- Żartujesz? Co to za pytanie? - Zbył Lamberta nerwowym śmiechem.

- Nie, pytam.

- T-tak. - Przeciągnął tę odpowiedź. Odwrócił się w stronę salonu, by ukryć emocje, jakie odbiły się na jego twarzy: uporczywe przekonywanie siebie, że tak właśnie jest. - Chociaż czuję, że oni domyślają się czegoś innego. To staje się śmieszne. Najpierw Alex, potem ty. - Zaśmiał się z ironii, jaka go spotkała. Czy to los sobie ze mnie zakpił? Czy normalne życie nie jest dla mnie?

- Czyli nie byłem pierwszym, z którym...

- Byłeś. - Zamknął temat, zaciskając zęby. To zimne słowo zmroziło atmosferę. - Jesteś. - Dodał, choć miał nic więcej nie dopowiadać. Kiedy Adam zbliżył się do niego, wątła dłoń o szorstkich palcach dotknęła tej bardziej delikatnej. - Jedynym.

- GRAMY! GRAMY W BUTELKĘ! - Znikąd na balkonie zjawiła się Annie. Tommy machinalnie odepchnął od siebie Adama. Annie zobaczyła to, ale on nie był tego tak do końca pewien. Niczego nie skomentowała. - Chodźcie, czekamy na was? - Oznajmiła śpiewnym głosem. Widać było, że Brooke doprowadziła ją do porządku.

Tommy ruszył za siostrą, ale gdy ta się odwróciła, Adam złapał go za rękę. Na jego twarzy widać było ból niespełnionego pocałunku. Niemo go zażądał, ale Tommy zdawał się tego nie zauważać. Odpowiedział na gest sucho:

- Jest Sylwester. Pora się zabawić. - Zmusił tymi słowami Adama, by się podporządkował. Słowa, które miały przywrócić brunetowi zdrowy rozum, omamiły go. Potraktował słowa dwuznacznie.

- Tak, zabawmy się. - Przytaknął z lekkim uśmiechem i wyraźnym błyskiem w oku. Minął Ratliffa, zostawiając go z tyłu. Muzyk na kilka sekund osłupiał. Podejrzewał początek nowej gry – gry na słowa i gesty.

***

- Dlaczego cały czas bierzesz „prawdę”?! Weź jakieś „wyzwanie”. Tom, nudziarz z ciebie! - Oburzyła się Brooke po kolejnej „szczerej” odpowiedzi Tommy'ego na nie trącące błyskotliwością pytanie. Tom przewrócił oczami. Uchwycił śledzące spojrzenie Adama, który po wykonaniu wyzwania – wypicia dwóch kieliszków tequili jeden po drugim – miał właśnie zakręcić butelką.

- Dobra, następnym razem wezmę wyzwanie. Ta... Obiecuję. - Podniósł rękę, gdy oburzone spojrzenie dziewczyny zmieniło się w podejrzliwe.

Butelka po winie obróciła się kilka razy. Zaczęła zwalniać pod czujnym okiem Lamberta. Stanęła. Szyjka butelki wskazała... Tommy'ego Joe.

- O nie... - Jęknął Ratliff, opadając niechętnie na kanapę. Spojrzał na piosenkarza, który siedział naprzeciwko i wwiercał w niego spojrzenie.

- Obiecałeś! - Przypomniała mu Brooke.

Cholera!

Cholera!

Cholera!!!

-Pytanie cy wyzwanie? - Padło z ust bruneta głośno i wyraźnie. Na blondyna patrzeli wszyscy. Nawet niezainteresowany dotychczas Monte dołączył do obserwujących.

Niech to szlag!

- Wyzwanie. - Syknął z przekąsem. Nadal przeklinał w myślach. Adam czekał na to od początku gry.

- Musiałem wypić całą tequilę, żebyś to powiedział! A im bardziej pijany jestem, tym gorzej dla ciebie. Hmm... - Udawał, że się zastanawia.

- Wymyśl coś pikantnego! - Podpowiedziała mu Annie, za co została zrugana spojrzeniem brata. Nagle wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Nikt nie usłyszał, jak Tommy ironicznie burknął:

- To przyniosę papryczki chili.

- Cicho. Wiem! Coś pikantnego? Tom, pamiętasz ten czarno-biały film, który ostatnio oglądaliśmy?

- „Pół-żartem, pół-serio”?

- Tak, scena na jachcie. Sugar i saksofonista. Czekam. - Wymienił śpiewająco. Tommy'emu zrzedła mina. Był wściekły.

- O nie! Kompletnie cię popieprzyło! - Muzyk wstał energicznie. Adam natomiast założył ręce na kark. Był całkowicie zrelaksowany.

- Och, to tylko całus, co ci szkodzi? - Wspomniała Brooke. Najwidoczniej też oglądała ten film.

- Pocałunek? Ohoho! Hej, ale przecież z Alexem...

- Zamknij się, Mike!

Chłopak zamilkł, ale pozostali nadal dopingowali. Jedni chcieli to zobaczyć, inni, jak Terrance, sięgnęli po alkohol, by przetrwać to wyzwanie. Tom gromił wzrokiem Adama, podczas gdy ten z obojętnością oglądał paznokcie.

- Więc jesteś tchórzem. - Trzy słowa. Szala goryczy się przelała.

Ale nie tu! Nie przy wszystkich! Tutaj. Przy wszystkich.

Wiem, że to zrobisz, Tom. Ta gorączka obezwładnia też ciebie. Adam wstał powoli. Wyraźnie bawił go bunt Ratliffa. Dzielił ich wąski stolik.

Tommy kipiał ze złości, kiedy doping wypełniał salon: Tom-my, Tom-my! Wszyscy krzyczeli. Wszyscy chcieli to zobaczyć, a on... On bał się, że kiedy już zacznie, nie będzie mógł przestać. Tak samo jak Adam zapragnął tego pocałunku. Zmiażdżył koszulę bruneta, kiedy ten zbliżył twarz do jego oblicza. Blondyn zawahał się.

- Ty draniu...- Powiedział powoli, po czym zderzył się ustami z wargami Lamberta. Gorący pocałunek szybko przybrał na sile. Po chwili do gry weszły wijące się wokół siebie języki, a mężczyźni zapomnieli, że mają widownię. Niektórzy odwrócili wzrok. Mike i Olivier nie mogli patrzeć na taki obrót wydarzeń. Annie i Brooke wpatrywały się za to w odgrywającą się scenę: jedna z niedowierzaniem, druga podekscytowana. Oprócz nieprzytomnego Isaaca tylko one wiedziały, co tak naprawdę się dzieje. Adam kocha Tommy'ego, ale czy to działa w drugą stronę, mogły się tylko domyślać.

- Hej, przecież za chwilę północ! - Wrzasnął jakiś kobiecy głos za plecami Brooke. To Natalie odmierzyła czas na zegarku. Goście zaczęli wstawać. Chcieli wyjść na balkon, ale szybko stwierdzili, że jest za mały, by pomieścić wszystkich. W tym czasie Tommy oderwał się od Adama. Coś sobie przypomniał.

- Dach... - Powiedział do Adama, a ten zmarszczył brwi. - Chodźcie na dach! Stamtąd będzie widać! - Zawołał do znajomych i szybko pognał do przedpokoju.

- Nie jest zamknięty? - Odkrzyknęła Natalie.

- Jest. Ale mam klucz. - Tom wyciągnął z zabałaganionej szafki mały srebrny kluczyk. Zerknął na Adama, który z niepokojem mu się przyglądał. - Zamkniesz mieszkanie? - Spytał go, a ten przytaknął głową. Potem rzucił w stronę gości. - No, chodźcie!

***

Do północy pozostały ostatnie minuty, kiedy uczestnicy imprezy wypłynęli na dach. Kolejno czepiali się barierki, zza której widać było centrum miasta. Zrobili miejsce także dla Tommy'ego, który zastygł w miejscu, gdy tylko owionęło go mroźne powietrze w dworu. Adam właśnie zrównał się z nim, gdyż wszedł jako ostatni. Spojrzał na ukochanego znacząco, widział bowiem strach na jego twarzy. Tommy zobaczył pełną sceptycyzmu minę wokalisty, więc zadarł podbródek z hardością. Z fałszywą pewnością siebie ruszył w stronę barierki. Mocno złapał oburącz przenikający swym chłodem skórę metal. Nie spojrzał w dół – obiecał sobie w myślach, że tego nie zrobi. Zamknął oczy i wstrzymał oddech. W pewnym momencie poczuł ciepło na jednej z dłoni.. Wiedział doskonale, kto mu je oddaje.

- Wszystko dobrze? - Szepnął mu niezauważalnie do ucha męski głos. Głos Adama.

- Teraz już tak. - Mruknął w odpowiedzi i zerknął na piękne błękitne oczy.

- Spójrz! - Zachwycił się Adam, obserwując rozbłyskujące się w oddali niebo. - Są piękne! - Przyznał. W jego tęczówkach odbijały się kolorowe iskierki.

- Owszem, są. - Przyznał Tommy Joe, choć nie zaobserwował jeszcze żadnego refleksu na niebie. Widok, jaki rejestrowały jego czekoladowe oczy, był o wiele piękniejszy. Ten obraz chciał zabrać ze sobą do Londynu – w podróż, która miała na zawsze odciąć go od tej piękne i szczerej miłości, która tak naprawdę była destrukcyjną siłą niszczącą jego poukładany, bezpieczny i przede wszystkim normalny świat. W takim świecie i w żadnym innym przecież nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenia. W tym świecie ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł realizować swoje marzenia.

To ja mam cierpieć. Ale jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili.