Rozdział
73
Ofiary
Noc
ukazała się w pełni. Księżyc słabo pobłyskiwał przez korony
drzew. W ciepłym stanie Kalifornia ich gałęzie nigdy nie były
nagie, każda zima była bezśnieżna, a jedyne zimno, jakie można
było odczuć, spowodowane było przez wiejący z północy wiatr.
Tej nocy jego lekkie podmuchy wprawiały w drgania liście. Dało się
słyszeć przyjemny szmer. Dźwięk ten, choć niegroźny, dla Adama
był złą wróżbą. Wywoływał dreszcze na ciele bruneta, który
przy każdej możliwej okazji oglądał się do tyłu.
-
Może jednak zawrócimy? Nie cierpię takich miejsc nocą.
-
Boisz się? Ja powiedziałbym, że taki spacer w świetle księżyca
mocno zahacza o romantyzm. - Odezwał się Tommy, uśmiechając się
od ucha do ucha. Jemu odpowiadała ta nocna atmosfera i wszechobecna
cisza wokół. Podobało mu się także, że są zupełnie sami. Nikt
inny nie wybrał takiej drogi do domu. Nikt też nie pomyślał o
takim miejscu do schadzek. Byli tylko oni: Tommy Joe i Adam.
-
Wcale się nie boję. Gdyby ten drań nie chował się co chwilę za
chmurami, byłoby nawet przyjemnie... A tak, zostają nam tylko
sporadyczne latarnie rodem z Narnii. - Lambert spojrzał w górę i
zmarszczył brwi. Znowu zrobiło się ciemniej. Lampy uliczne lśniły
zbyt słabo, by dostatecznie oświetlać zieloną alejkę.
-
Nie denerwuj się. Jesteśmy prawie na miejscu. Lepiej powiedz mi,
podobał ci się koncert. - Tommy skręcił w jedną z odnóg głównej
alei, trzymając się pół metra przed Lambertem. Doskonale znał
ten park. Niegdyś codziennie uczęszczał tędy do pracy. Za to
trudniej było mu odszukać miejsce, w którym był tylko raz; do
którego zmierzał teraz. Wiedział tylko, że nieopodal znajdował
się niewielki skwer z pomnikiem któregoś z prezydentów.
-
Do połowy koncertu odgadłem prawie wszystkie utwory. Potem moją
uwagę przykuło coś zupełnie innego.
-
Co takiego?
-
Ty. - Odrzekł piosenkarz z nieukrywaną śmiałością.
-
Ja? Dlaczego? - Spytał Tom ze zdziwieniem. - Przecież koncert był
bardzo interesujący. - Przyznał.
-
Właśnie dlatego. Zaskoczyłeś mnie. Sądziłem raczej, że
będziesz znudzony. Jak to się stało, że fan Marylina Mansona i
Metalliki oraz znawca wszelkiego rodzaju gitar tak się zasłuchał w
dźwiękach skrzypiec i wiolonczeli? - Adam złapał Ratliffa za
rękę, by go zatrzymać. Spojrzeli na siebie – w tej chwili także
czas stanął w miejscu.
-
Ja też tak sądziłem, ale... Prawda jest taka, że każdy rodzaj
dźwięku, który złożymy w całość z zupełnie innymi, a
wszystko to zagrane na żywo przed widzem... To właśnie mnie
przyciąga. Jak żywa magia. Dlatego sto razy bardziej wolę jechać
w trasę koncertową niż zamknąć się w studio i komponować
muzykę w samotności.
-
Kolejna skrajność. Myślałem, że uwielbiasz samotność. Pisanie
piosenek...
-
Z czasem samotność staje się nieznośna. Myślę, że niedługo
znowu ją znienawidzę... Hej, to tutaj! - Tommy zerknął na
przestrzeń rozciągającą się za Lambertem. Drogi rozdzielały
się, w środku tworzył się trójkątny obszar, który w tej chwili
był zaciemniony przez drzewa. Nad skwerem górował smukły pomnik
Jerzego Waszyngtona z wyrytą w podeście datą urodzenia oraz
śmierci. Tommy nie potrafił z tej odległości odczytać liter,
które tworzyły podpis: „Ojciec narodu amerykańskiego”.
Adam
rozejrzał się. Obrócił się wokół własnej osi, a potem podążył
za spojrzeniem ukochanego. Ujrzał majaczący w ciemności monument,
przy którym zasadzono kwiaty i krzewy. Rozczarował się tym
widokiem, spodziewając się czegoś bardziej zachwycającego.
-
Chciałeś, hmm... Chciałeś pokazać mi pomnik? - Był
rozkojarzony.
-
Nie! - Nagły sprzeciw. Tommy roześmiał się głośno. Oczy
blondyna zaczęły szukać czegoś innego. I znalazły. Drewnianą
ławkę, z której desek zaczęła łuszczyć się farba. Rozejrzyj
się. Nie przypominasz sobie tego miejsca?
-
A powinienem? - Adam podążył za gitarzystą, który zszedł ze
ścieżki i stanął za ławką. Położył rękę na jej oparciu tuż
przy dłoniach Joe. - Oświeć mnie, proszę.
-
To tutaj po raz pierwszy mnie zobaczyłeś. Tutaj się poznaliśmy. -
Pogładził chropowatą od zdrapanej farby ławkę, wspominając ten
szczególny dzień. Adam wyszedł mu naprzeciw – ich ręce złączyły
się.
-
To tutaj się w tobie zakochałem. Wystarczyło jedno twoje
spojrzenie. - Odważył się wyznać. - Choć wtedy jeszcze tego nie
wiedziałem... - Tommy spojrzał na niego z powagą. Jego oczy
wydawały się smutne, ale jeden trudno dostrzegalny dla zwykłego
obserwatora przebłysk zmienił ten smutek w radość. Spojrzenie tak
wyjątkowe i niespotykane, że trudno było oderwać wzrok. - Tak,
właśnie to spojrzenie. To je najlepiej zapamiętałem. Nie jakąś
ławkę, park, pomnik. Wtedy otoczenie się nie liczyło. Byłeś
tylko ty. - Dłonie powędrowały na wysokość serc, palce splotły
się. Oboje spojrzeli na to idealne połączenie.
-
Więc... Zakochałeś się we mnie od pierwszego wejrzenia? - Tommy
uśmiechnął się delikatnie. Serce waliło mu jak młotem. Czuł
się jak nastolatek, który za chwilę miał doświadczyć pierwszego
pocałunku. To była prawdziwie magiczna chwila. - Myślałem, że
takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach, na filmach...
-
To mógłby być film... Gdybyś nie wyjeżdżał. Gdybyś poczekał
na mnie, powiedzmy... Pół roku. Program się skończy, wtedy wrócę
po ciebie. Nagram płytę i wyruszymy w wielką trasę koncertową.
Europa, Azja, Australia, Kanada. Proszę, tylko zostań. - Ujął
szorstki od dwudniowego zarostu policzek Ratliffa, którego oczy
zaszkliły się.
-
Ale to nie film, Adam. My nie doczekamy happy-endu. Zapomnisz o mnie
jak tylko podpiszesz kontrakt. - Odtrącił gest i obrócił się w
stronę ławki. Mocno zacisnął na niej palce. Tommy starał się po
prostu myśleć trzeźwo. Powtarzał sobie, że musi zapomnieć. Musi
się otrząsnąć. To tylko zauroczenie. To nie jest prawdziwe.
Muszę myśleć trzeźwo.
-
Jak możesz tak mówić. Ja nie potrafiłbym o tobie zapomnieć. -
Wyznał Lambert resztką sił.
-
Och, Adam... - Tommy ponownie się odwrócił. Ujął dłoń Adama. -
Wiesz, że to nie jest proste. To nie jest proste dla mnie. Ja... -
Przerwał. Nie chciał go więcej ranić. Ujął twarz Adama w dłonie
i obdarował długim i tęsknym pocałunkiem, zapominając o swoich
postanowieniach. Wrócę do rzeczywistości, kiedy wyjedziesz.
Dopiero wtedy będę cierpiał. Jeszcze nie teraz... Oderwali się
od siebie spełnieni i szczęśliwi. Wtedy usłyszeli głośną
wulgarną zaczepkę.
-
PATRZCIE, KOGO MY TU MAMY! JAKIEŚ PIEPRZONE PEDAŁY OBŁAPIAJĄ SIĘ
W NASZEJ MIEJSCÓWIE!
Para
odwróciła głowy. Ujrzeli czterech młodych mężczyzn ubranych na
czarno, obwieszonych łańcuchami, z przekłutymi uszami, brwiami i
nosami. Nie mogli mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Zbliżali
się.
-
Uciekaj. - Szepnął Ratliff. Rozszerzyły mu się źrenice.
-
Co? To tylko...
-
Zwiewajmy stąd! Nie mogą cię zobaczyć! - Szarpnął Adama za
rękaw płaszcza.
Ratliff
wycofał się pierwszy, ale zerkał na ukochanego, spodziewając się,
że ten dotrzymuje mu tempa. Usłyszał za sobą okrzyki: TCHÓRZE!;
CIOTY! Gang oprychów zrezygnował z gonitwy. Najwidoczniej nie byli
dobrzy z wychowania fizycznego. Tymczasem uciekinierzy dobiegli do
ruchliwej ulicy zanim zatrzymali się, by złapać oddech.
-
Dlaczego to zrobiłeś? Mogliśmy ich pokonać. - Zaśmiał się. -
Nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat. Myślisz, że mieli
broń? - Zauważył brunet, próbując ochłonąć po biegu.
Przeszedł parę kroków, po czym idący za nim blondyn wciągnął
go w mroczny zaułek, który okazał się boczną nieoświetloną
uliczką.
-
Ty naprawdę nic nie rozumiesz, prawda? - Wyrzucił mu Tommy pełnym
zdenerwowania głosem. Trzymał mężczyznę za poły wierzchniego
ubrania. Szybko zorientował się, jak to wygląda z perspektywy
obserwatora i odsunął się. Już czas. Powiedział sobie.
Już czas wyznać mu prawdę.
-
Zaraz, o co ci chodzi? Mówię tylko... - Nim dokończył, spostrzegł
odbijającą się w światłach przejeżdżającego auta minę
gitarzysty. - Zrobiłem coś nie tak? - Spytał ostrożnie.
-
Tu nie chodzi tylko o ciebie, Adam. Tu chodzi o nas. Chodzi o to,
że... Za wszelką cenę próbuję cię chronić, a największym
paradoksem jest to, że to właśnie ja jestem dla ciebie największym
zagrożeniem. - Tommy przeszedł się parę kroków w głąb ulicy, a
potem zawrócił. Pozostawione przy ścianach kontenery na śmieci
nie zachęcały do spaceru.
-
O czym ty mówisz, Tom!? Szajka jakichś młodocianych bandytów
wyzwała nas od ciot i próbowała przegonić ze swojego terytorium,
a ty mówisz, że to ty mi zagrażasz? Proszę cię! - Adam
wybuchnął.
Ratliff'owi
opadły ramiona. Jak ja mam mu to wytłumaczyć? Przetarł
czoło dłonią i spróbował jeszcze raz. Tym razem był już
opanowany. Przemówił głosem stonowanym, lecz stanowczym.
-
Pomyśl przez chwilę. Kiedy pojechaliśmy do mojego wujostwa, ciocia
Klara od razu cię rozpoznała, prawda?
-
Tak, ale co to ma...
-
Nie przerywaj mi, proszę... - Odwrócił się, wiedząc, że Adam
stoi za jego plecami. - Ci faceci przy pierwszym bliższym spojrzeniu
też rozpoznaliby twoją twarz, jestem o tym przekonany.
-
To chyba by nas uratowało, nieprawdaż? - Uśmiechnął się Adam,
ponownie przerywając Ratliff'owi, który przewróci tylko oczami.
-
Cholera, czy tylko pocałunek potrafi zamknąć ci usta? Skup się! -
Ciągnął, gdy Lambert roześmiał się szelmowsko. - Co by się
stało, gdyby twoi fani zobaczyli nas razem? Dajmy na to podczas
takiego pocałunku jak przed chwilą? - Zanim słuchacz zdążył
pomyśleć, padło następne pytanie. - Co by się stało, gdyby
znaleźli nas paparazzi? Wiesz, do czego zmierzam, prawda? - Tommy
obserwował bruneta – jego mina zrzedła. - Adam, czy świat wie o
tym, że jesteś homoseksualistą?
-
Nie. Nie wie. I co z tego?! Co mnie to obchodzi?! Co ludzi obchodzi,z
kim sypiam, z kim się spotykam, z kim rozmawiam? - Sam nie wierzył
w to, co mówi. Obchodzi. Ludzie żyją życiem prywatnym innych.
Ludzie żywią się plotkami na temat gwiazd. Nowinki z brukowców to
dla nich poobiedni deser.
-
„Idol” to najpopularniejszy program telewizyjny w USA. No, może
oprócz show Ellen Degeneres... Adam, dopóki nikt nie wie, jest
dobrze. Nikt nie powinien wiedzieć przynajmniej do finału. Potem
będziesz mógł powiedzieć światu, co zechcesz.
-
Więc mam się kryć, tak? Mam ukrywać swoją miłość do ciebie?
Nie dotykać cię, jeśli tak bardzo chcę cię dotknąć? - Pomyślał
Adam z rozpaczą. Ujął Joe za ręce.
Nie
tylko ty musisz się ukrywać. Ja muszę się ukrywać nawet przed
tobą... Pomyślał Tommy z
żalem. To, co zamierzał za chwilę powiedzieć, nie mogło mu
przejść przez gardło.
-
Dlatego muszę wyjechać. Dla twojego bezpieczeństwa. Dla twojej
kariery. To trudne tak dla ciebie jak i dla mnie, bo... Bo mi też na
tobie zależy. - Wykrztusił ostatkami sił. Zaraz potem poczuł
mocno obejmujące go ramiona i przyjemny zapach drugiego ciała.
-
Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcał. To zbyt duża ofiara.
Nie wyjeżdżaj przeze mnie. - Wyszeptał Lambert.
-
Nawet tak nie myśl. Ja po prostu... Pogubiłem się w tym wszystkim.
I teraz muszę odnaleźć siebie.
Na
policzkach Tommy'ego pojawiły się pojedyncze łzy. Po raz pierwszy
powiedział prawdę. Przez ostatnie kilka miesięcy zadawał sobie
egzystencjalne pytanie: Kim jestem? Adam nie potrafił pomóc
mu w uzyskaniu odpowiedzi. Musiał zrobić to sam.
Wracali
do domu nie spiesząc się. Dziś mieli spędzić ze sobą ostatnią
noc. Przez tę myśl serce Tommy'ego waliło jak młotem. Jakby to
miał być mój pierwszy raz. Nie. To będzie ostatni raz. Ostatni. I
koniec:koniec zwariowanego romansu; koniec bujania w obłokach.
Powrót do normalnego życia. Bez niego.
Chociaż
to życie nigdy nie było normalne.
Od
kilku miesięcy było tylko szczęśliwsze.