piątek, 14 lipca 2017

Rozdział 72 - Nie sam

Kolejny rozdział Miłości z Idola.
Stay tuned.

Rozdział 72
Nie sam

Puste butelki porozrzucane po podłodze. Plamy na wykładzinie. Resztki chipsów w przezroczystych miskach. Wijące się jak węże serpentyny zerwane z żyrandola i mebli. Ciemność – w tej czerni, która w końcu opadła jak mgła za sprawą zmęczonych powiek, nie można było tych niedoskonałości dostrzec.

- Tommy, jesteś tu? - Cichy miękki głos. Tylko tego potrzebowało do szczęścia samotnie bijące w ciemnej sypialni serce.

- Tak. Nie zapalaj światła, proszę. - Usłyszał tylko kroki. Adam zbliżył się, więc Tommy mógł złapać go za rękę. Już dawno przestał zastanawiać się nad wagą takich gestów. Miał wrażenie, że Adam to wszystko tłumaczy sobie na swój sposób. Nie musieli sobie wyjaśniać, że więź, która ich łączy to nie przyjaźń. Oboje bali się jednak wypowiedzieć właściwe określenie: miłość. - Ktoś jeszcze został?

- Odprowadziłem Annie do windy. Mówiła, że zostaje jeszcze dwa dni i wpadnie jutro, jeśli się pozbiera. Martwiła się o Isaaca. Brooke, Sasha i chłopaki poszli jeszcze na miasto na spacer. Reszta zwinęła się wcześniej więc został tylko Isaac. W moim pokoju. Zajął mi łóżko, więc... Teraz nie mam gdzie spać. - Dodał ostrożnie, bawiąc się palcami Ratliffa. W ciemności błysnęły brązowe oczy. Tommy wpatrzył się w łunę za oknem.

- Tak, została ci tylko niewygodna kanapa w salonie. Będziesz musiał posprząta te walające się butelki... - Powiedział obojętnie Ratliff, a Adam posmutniał. Brunet zaczął się oddalać w stronę drzwi, wtedy Tom szarpnął za dłoń, którą wcześniej trzymał. Wcale nie mówił poważnie. Adam odwrócił się, siła szarpnięcia spowodowała, że wpadł w ramiona gitarzysty. - Dlaczego wierzysz we wszystko, co ci powiem? Chyba nie sądziłeś, że cię puszczę?

- Wierzę we wszystko, co mi powiesz. To cecha miłości. Ale miałem nadzieję. - Lambert przytulił mocno Ratliffa i pocałował w skroń. Za chwilę spragnione wargi zawędrowały trochę niżej. W ciemności pokoju, gdzie szarą poświatę tworzył zaglądający przez okno księżyc, znalazł miejsce wytęskniony pocałunek.

***

Pięć procent baterii – o dziewiątej trzydzieści trzy telefon Adama zakomunikował światu, że domaga się nowej dawki energii, ale nie dość dostatecznie. Tommy wtulił się mocniej w ukochanego, który nawet nie drgnął. Elektroniczne urządzenie nie dało jednak za wygraną. Tym razem zaczęło dzwonić na dobre. Lambert zaklął cicho, łapiąc się za głowę. Nie tak głośno. Powolny ruch ręki zmierzającej do telefonu wydłużył się. Kości w łokciu strzyknęły w proteście. Tom podniósł głowę Zaspany przetarł oczy i zmierzwił czuprynę, która już wcześniej była w nieładzie. Spojrzał na Adama, który przyłożył sobie telefon do ucha.

- Słucham?

- Dzień dobry, z tej strony Maria Cornell. Dzwonię w sprawie kontynuacji programu „American Idol”. Czy pan Adam Lambert? - Piskliwy głos w mgnieniu oka obudził bruneta, który niechcący odtrącił przytulającego się do niego Ratliffa. Usiadł na łóżku, skupiając się, by nie przegapić żadnego słowa.

- Tak, to ja.

- To świetnie. Mam przekazać panu informacje dotyczące zajęć. Gralif został już wysłany na e-mail podany przez pana w kwestionariuszu natomiast pana we własnej osobie oczekuje się w rezydencji jutro o godzinie dwunastej. Wtedy odbędzie się uroczyste powitanie i przedstawienie dalszych planów dotyczących programu, zwłaszcza kolejnego odcinka.

- Dobrze, dziękuję za telefon. Jutro na dwunastą? - Powtórzył, by się upewnić. Tommy słuchał tej rozmowy z niekrytym smutkiem.

- Dokładnie tak.

- Jeszcze jedno pytanie. Którego stycznia będzie transmitowany odcinek?

- Oczywiście zaplanowany jest na wtorek, dwunastego stycznia. Czy to wszystko?

- Tak, dziękuję bardzo.

- W takim razie do widzenia. - Kobieta pożegnała się i rozłączyła.

- Do widzenia. - Odpowiedział Adam nim zorientował się, że nikt prócz Tommy'ego już go nie słucha. Odsunął komórkę od ucha i zaczął się w nią wpatrywać. Z uśmiechem. Z prawdziwą radością.

- Jutro. O dwunastej. - Tommy powtórzył informacje z goryczą w głosie, na co Adam od razu zwrócił uwagę. - Cieszysz się?

- Tak, oczywiście! Zaraz... - Spojrzał na muzyka, który siedział po turecku ze spuszczoną głową i skubał skórki pod paznokciami. - Ale przecież będziemy się jeszcze widywać? To znaczy, utrzymywać kontakt, kiedy już wyjedziesz do Londynu? Tommy? - Przestraszył się. Zdołowana mina Ratliffa nie wróżyła nic dobrego.

- Adam, ja... Nie wiem, jak to będzie. Chciałbym cię jeszcze zobaczyć, ale nie wiem, czy będę miał do czego wracać. Naprawdę, nie wiem. Nie potrafię sobie tego ułożyć w głowie. Ty znikniesz, a ja wrócę do tego chaosu, który pojawił się, gdy Carmen, wiesz... - Nie dokończył, ale Adam pokiwał głową, by okazać tak zrozumienie. - Wiem tylko, że będę za tobą cholernie tęsknił i wracał myślami do tego, co razem przeżyliśmy. To... to było coś niezwykłego i niepowtarzalnego. - Przyznał. Adam wziął w tym czasie jego dłoń, w którą wplótł własne palce.

- Proszę, nie żegnaj się ze mną. - Szepnął głośno Lambert. Ta sytuacja bardzo go wzruszyła. Zaszkliły mu się oczy, więc je zamknął, wyciskając łzy. Tommy natychmiast go przytulił. Ja też nie chcę się z tobą żegnać. Chciałbym odwlec tę chwilę, ale tak mało czasu nam zostało. Tylko jedne dzień. Sprawię, by był magiczny.

- Dla mnie to też jest trudne, Adam. Ale oboje musimy pójść własnymi drogami. Został nam jeden dzień – Nowy Rok. Chciałbym, żebyśmy w pełni go wykorzystali. - Wyszeptał wokaliście do ucha, by spojrzeć mu w oczy, które wciąż lśniły. Posmutniał, widząc opłakany stan bruneta, więc szybko zdjął koszulkę, którą od Sylwestra miał na sobie. Następnie zwinął ją w kłębek i otarł ukochanemu łzy z twarzy. Oboje się uśmiechnęli, kiedy zniknął po nich ślad.

- Co masz na myśli? - Spytał Adam, dotykając jego nagiej skóry.

- Nie to, co ty masz na myśli. - Muzyk spojrzał na dłoń Adama, ale ten nie cofnął jej. Potem gitarzysta położył się na łóżku, by dosięgnąć szafki nocnej. Wyjął z niej kopertę, którą wręczył wokaliście.

- Co to?

- Powiedzmy, że spóźniony świąteczny prezent.

- Żartujesz? Nie musisz mi nic dawać. Już wystarczająco... - Pocałunek – jedyna rzecz, która skutecznie zamykała Adamowi usta, kiedy za bardzo rozwijał swój słowotok. Długi i namiętny, delikatnie przerwany. Wymowne spojrzenie zakazujące sprzeciwu poskutkowało leniwym: okey.

- I? Co myślisz?

- To... Bilety do filharmonii? Muzyka musicalowa? Jestem... Hmmm... Nie wiem, co powiedzieć, dziękuję!

- To tylko kolejny rodzaj muzyki. Jeśli chcesz zostać piosenkarzem, warto znać je wszystkie. Bilety są dwa, możesz zabrać kogo chcesz.

- Myślisz, że zaprosiłbym kogoś innego? - Adam zaśmiał się serdecznie, kiedy Tommy udawał obojętnego. Potem jednak oboje się zaśmiali, by w końcu przejść do romantycznego pocałunku. Wtedy rozbrzmiało ciche stukanie do drzwi.

- Tommy, śpisz jeszcze? Ja... Chciałbym pogadać, ale jeśli przeszkadzam, to poczekam! - To Isaac zawołał na tyle głośno, by mężczyźni mogli go usłyszeć za drzwiami.

- Doprowadź się do porządku, okey? Jesteś trochę... Podpuchnięty? - Blondyn uśmiechnął się, a potem krzyknął do Isaaca: - Już idę! - energicznie wstał. To był błąd: od razu zakręciło mu się w głowie, więc przytrzymał się ramy łóżka. - Cholera, za dużo alkoholu.

- I kto tu mówi o doprowadzeniu się do porządku... - Prychnął Lambert. Dostał w twarz zmiętym w kulkę t-shirtem, który jeszcze przed chwilą był w rękach Tommy'ego. Muzyk wziął szlafrok i niechlujnie narzucił go na siebie, nie zawiązując paska. Potem otworzył drzwi.

- O Boże, Isaac! Wyglądasz tragicznie! - Rzucił Ratliff na pierwszy rzut oka oceniając przyjaciela.

- I tak też się czuję. Jakby ktoś rąbał mi głowę toporem...

- Chodźmy do kuchni. Kawa dobrze nam zrobi.

Isaac istotnie wyglądał jak wrak człowieka. Rozczochrany, z podkrążonymi oczami i błędnym spojrzeniem. Niemrawe, opóźnione ruchy zdradzały, jak daleko jest od dojścia do siebie. Przepraszał Tommy'ego Joe, opowiedział jeszcze raz historię swojego wczorajszego koszmaru – tym razem bogatszą w szczegóły. Tommy słuchał tylko ze zrozumieniem, wąchając intensywny aromat czarnej zawartości ulubionego ceramicznego kubka. W końcu Carpenter poprosił o azyl. I tego gitarzysta się spodziewał. Sam nie wyobrażał sobie, jak szatyn mógłby wrócić teraz do swojego domu – pełnego wspomnień, pełnego zapachu byłej dziewczyny, narzeczonej. Teraz rozumiał, dlaczego nie chciała ślubu. To nie jej filozofia życia na to nie pozwalała. Powodem był ukryty kochanek. Co za suka. Tommy nie znał tej dziewczyny. Widzieli się jeden jedyny raz i wydawała się miła, ale ze względu na przyjaźń z Isaac'em musiał tak pomyśleć. Carpenter był ciepłym rodzinnym facetem, którego oprócz muzyki interesowało tylko spokojne życie z ukochaną osobą. Co za szmata. Myśli same kłębiły się w głowie. Niespodziewanie pojawiła się w niej także Carmen. Z miejsca poczuł nienawiść do Sophie. W pełni rozumiał cierpienie przyjaciela i zaoferował pomoc.

- Oczywiście, że możesz tu zostać. Nawet, kiedy wyjadę do Londynu. Tak długo, jak będziesz chciał. Musisz tylko spróbować się pozbierać. Żyć dalej i więcej o niej nie myśleć. Zostawić przeszłość za sobą. - Powiedział opiekuńczo, ale z przekonaniem.

- Ty zrobiłeś tak z Carmen?

- Tak. Wiesz, co robiłem? Spakowałem wszystkie jej rzeczy do worków i wyniosłem na śmietnik. Wysłałem jej nawet fotkę. - Wspomniał Ratliff i uśmiechnął się na tę myśl. Poczuł, że było to bardzo, bardzo dawno temu. Wtedy spotkałem Adama... Isaac wybałuszył oczy.

- Żartujesz! I co ona na to?

- Nie wiem. I raczej nie chcę wiedzieć, ale rzeczy szybko zniknęły. Ty też powinieneś tak zrobić! - Stuknął piąstką perkusistę w ramię, ten sztucznie zachwiał się jakby dotknęła go siła tego „uderzenia”.

- Nie, nie mogę. To nasze wspólne mieszkanie. Będzie o wiele trudniej. Ale na razie nie chcę o tym myśleć. Kiedy przypominam sobie jej słowa, ja... Nie mogę, przepraszam. - Schował głowę w skrzyżowanych na stole ramionach. Poczuł pomocną dłoń na karku – gest wsparcia. - Możemy... Pomówić o czymś innym?

- Na przykład?

- O tobie i... Adamie. On jutro wyjeżdża, prawda? - Wspomniał Isaac z fałszywym zainteresowaniem. Tommy milczał przez chwilę, próbując zebrać w sobie siły, by jego odpowiedź nie zawierała w sobie zbyt wiele emocji. Odparł ze spojrzeniem utkwionym w osadzonych na ściankach kubka fusach.

- Tak, dlatego dzisiaj za bardzo nie będę mógł cię podnosić na duchu po utracie dziewczyny. Co zresztą nie wychodzi mi zbyt dobrze, naprawdę marny ze mnie pocieszyciel. - Optymistyczny ton przeszedł w cichy pomruk. Głos stał się nagle zmęczony i słaby. Każde kolejne słowo przypominało bowiem o nadchodzącym rozstaniu. Tommy zacisnął zęby i spojrzał na Isaaca. Nie obchodziło go już, co przyjaciel wyczyta z jego oczu. On jedyny WIEDZIAŁ, powinien więc zrozumieć, gdyż sam kochał szczerą miłością.

- Jeśli będę przeszkadzał, zawsze mogę zostawić was samych. Nie chcę się narzucać, a na pewno znajdzie się parę spraw, które muszę załatwić na mieście...

- Nie. - Przerwał mu krótko gitarzysta. Dzisiaj masz wolną chatę na wieczór. Idziemy do filharmonii. Podarowałem Adamowi bilety na święta. Wprawdzie nie jestem jakimś szczególnym fanem orkiestr, ale chcę mu zrobić przyjemność. Wrócimy pewnie około dziesiątej, więc zostaw nam drzwi otwarte, okey? Zostawię ci moje klucze w razie, gdybyś jednak chciał załatwić te swoje sprawy.

- Zapomniałeś powiedzieć, że najlepiej by było, gdybym o dziesiątej już był w łóżku, co Raffi? - Uśmiechnął się Carpenter. Nieprzyzwoite myśli dotarły do Tommy'ego. Zaczerwienił się.

- Tak, w przeciwnym razie mógłbyś się zgorszyć, panie Stały Związek. - Joe odpowiedział półżartem i roześmiał się.

- Już nie. Chyba zacznę praktykować filozofię Przygodny Seks. W końcu znowu jestem wolnym strzelcem, Tom.

- Jasne, jasne. Teraz tak mówisz, a jak wrócimy, pewnie znajdziemy cię zalanego w trupa pod stołem w salonie. Nawet możesz wykorzystać resztki z wczorajszej imprezy, wieczny singlu. A skoro już tu mieszkasz, może zrobiłbyś jakieś śniadanie? Ja idę się ogarnąć. - Ruszył żwawym krokiem z powrotem do sypialni. Nasłuchiwał z uśmiechem Isaaca, który zaczął przeszukiwać lodówkę.

- Niemożliwe! Zostały jeszcze jakieś resztki? O cholera, trzeba to wszystko jakoś zutylizować, Tommy nie zdoła sam tego zrobić. - Muzyk bynajmniej mówił o jedzeniu. Brązowe oczy mężczyzny łapały widok kilku szklanych butelek z przezroczystym trunkiem oraz puszek oznaczonych procentami.

***

Od niemal godziny cały dom postawiony był na nogi. Dwoje mężczyzn krzątało się od łazienki do sypialni, od sypialni do łazienki, a trzeci chodził za nimi wyliczając minuty według zegarka ozdabiającego jego lewy nadgarstek. W końcu stanął w wejściu do salonu, aby widzieć dokładnie, co się dzieje na korytarzu. I serdecznie się uśmiechnął.

- Jesteście już spóźnieni. Nie wpuszczę was nawet z czterema biletami, jeśli będzie ci się tak guzdrać. Taksówka już czeka.

- Taksówka? Po co, skoro mamy samochód? - Zawołał Adam z łazienki, gdzie poprawił fryzurę.

- Ja ją zamówiłem. Po koncercie chcę cię jeszcze gdzieś zabrać. - Odparł Tommy, który poprawiał krawat przy drugim lustrze w sypialni. Ostatnie spojrzenie. Lepiej już wyglądać nie będę. Opuścił pokój i zajrzał do Adama, który w czarnym garniturze i muszce wyglądał niezwykle przystojnie.

- Wyglądasz perfekcyjnie. Możemy iść. - Oznajmił zdecydowanie. Wziął od Isaaca kurtki, które bębniarz miał już przygotowane. Blondyn i brunet zarzucili je na siebie i szybko opuścili mieszkanie, słysząc za sobą życzenia dobrej zabawy. Na miejsce dojechali bez problemów. Kierowca taksówki sprawnie ominął wszystkie korki, wybierając nieco dłuższe objazdy. Tłum ludzi przed filharmonią rozstąpił się przed nimi. Wielu gości rozpoznało bowiem Lamberta i szybko przekazało tę wiadomość jak w łańcuszku szczęścia.

- Daj mi minutkę.

Adam nie mógł przegapić kartek i długopisów, które nieliczni zaczęli podsuwać mu pod nos. Obcy ludzie żądali autografów, więc wziął do ręki coś do pisania i zaczął podpisywać papier niedbałym pismem. Śmiało posuwał się przy tym w stronę Ratliffa, który ze zniecierpliwieniem, ale i niemą zazdrością obserwował ukochanego. Sam skrycie pożądał takiej sławy, jednak miłość stanowiła w jego sercu większe uczucie. Ja miałem już swoje pięć minut z Mouthlike, teraz nadszedł jego czas, który będzie o wiele dłuższy niż mój. Kilkanaście minut później zajmowali już właściwe miejsca w sali koncertowej i wymieniali ostatnie zdania. Nagle zrobiło się ciemno, po czym światło padło na scenę. Muzycy zajęli miejsca w półokręgu, a na podest wkroczył dyrygent. Powitał gości skinieniem głowy, po czym odwrócił się do swoich podopiecznych. Instrumenty wprawiono w ruch, a magiczne dźwięki stworzyły utwór, który rozpoznawał każdy fan musicali. „Chicago”, „Mamma Mia”, „Hair”, „Moulin Rouge”, „Grease” - Tommy Joe znał te nazwy tylko ze słyszenia. Musical nie był jego ulubionym gatunkiem filmowym. W zespole większym niż pięcioosobowy robił się tłok i – co najważniejsze – muzyka, w której nie słychać gitary, nie jest nic warta. Owoce pracy tej orkiestry jednak zaciekawiły blondyna od samego początku. Przeróżne dźwięki złożone w jedną całość z prawdziwą precyzją przełożyły się na żywą, energiczną melodię, od której nie można się oderwać. Wpatrywał się z zainteresowaniem w poczynania instrumentalistów, którzy z kolei śledzili linijki tekstu w swoich skoroszytach.

Adam natomiast sprawdzał swoją wiedzę. Trudno było odgadnąć poszczególne utwory po samej melodii. On zawsze uczył się tylko słów, a teraz ta wiedza zdawała się na nic. Bezowocne efekty zgadywanki zniechęciły go, więc zaprzestał jej. Zamknął oczy, by muzyka wypełniła nie tylko głowę, ale także serce. Uśmiech pojawił się na jego obliczu, gdy to brzmienie zaczęło wypełniać go pozytywnymi wibracjami. Dopiero teraz się zachwycił i było to po nim widać. Nagle pomyślał o Tommy'm Joe. Chciał sprawdzić, czy Ratliff odczuwa to samo, co on. Spojrzał na niego ukradkiem i już nie odwrócił wzroku. Nie sądził, że ten rodzaj muzyki może przypaść gitarzyście do gustu. Oniemiały obserwował rządną dźwięków twarz z pasją śledzącą każdy następny ruch dyrygenta jakby miał zaraz odgadnąć, co będzie dalej.

Jeden utwór przechodził w następny, a minione sekundy zmieniały się w minuty. Nim się obejrzeli, koncert się skończył. Wtedy to wymienili się uśmiechami i w ciszy wyszli z sali, a potem z budynku. Zbliżała się godzina dwudziesta. Zapadał zmierzch. Adam odetchnął świeżym powietrzem, a Tommy spojrzał w przejrzyste niebo. Widać było tylko samotny księżyc.

- Chciałbyś się przejść? Niedaleko stąd jest park.

- Jasne, czemu nie. Chociaż... Nie obawiasz się zbirów? O tej porze w takich miejscach zbiera się najgorsza hołota. - Przestrzegł blondyna Lambert.

- Przecież nie jestem sam. - Zauważył Joe i ruszył w mrok. Adam chwilę patrzył, jak jego ukochany odchodzi. Zastanawiał się.

Tommy spostrzegł, że piosenkarz się waha. Zatrzymał się po paru krokach i zadarł głowę do tyłu. Uśmiechnął się ochoczo. Adam dostrzegł tajemniczy błysk w oczach muzyka i poczuł się zachęcony. Brunet w mig pokonał dzielący ich dystans i objął przyjaźnie niższego mężczyznę.

- Nie. Nie jesteś sam. - Zamruczał głębokim głosem.

Jesteśmy tu razem. Jesteśmy razem. Kiedy ta ostatnia para odeszła w mrok, stróż pracujący w filharmonii zamknął główne wejście na klucz, a potem odbył długi spacer po jeszcze dłuższych korytarzach wielkiego gmachu, ciesząc się wszechobecną ciszą rozpoczętej właśnie nocy.