Rozdział 75
Pustka
-
Koniec prób na dzisiaj! Jesteście wolni do końca dnia! - Reżyser podążał w
stronę sceny między rzędami foteli. Kolejna próba po ostatnich dwóch udanych
nie miała sensu. Było dobrze. - Jutro ostatnie przygotowania do wtorkowego
show. Występy solowe. Każdy ma już wszystko wiedzieć i nie miotać mi się po
studio!
Uczestnicy
zbiegli ze sceny. Adam szedł ramię w ramię z Allison. Kris dogonił parę na korytarzu,
kiedy wymieniali między sobą krótkie zdania.
-
„Rok, w którym się urodziliśmy”. Adam, czemu robisz z tego taką tajemnicę, co?
– Zawołał zza pleców Lamberta Allen. Allison uśmiechnęła się chytrze, gdyż
wiedziała to, czego przez cały czas dopytywał się Kris. Tytuł piosenki, którą
Adam miał zaśpiewać w tygodniu TOP8, nadał pozostawał nieznany dla niektórych
uczestników – w tym dla współlokatora Lamberta.
-
To wspaniała piosenka, która wzruszy wszystkich do łez.
-
Och, uwierz, że sam twój widok „wzrusza mnie do łez”… - Zripostował Kris, a All
wybuchnęła śmiechem. - Ty znasz moją piosenkę. - Oburzył się.
- „All she wants to do is dance”. -
Zawtórowali razem Allison I Adam. Kris zdążył już pochwalić się swoim wyborem wszystkim dookoła.
-
Ach, właśnie! Czytałeś rozpiskę prób? Wiesz może, który jestem na liście? -
Zapytał brunet. Od rana poważnie nad czymś rozmyślał. Nad kimś.
-
Masz próbę o siedemnastej, a co? - Poinformował przyjaciel.
-
Nic. Muszę gdzieś jechać. - Odparł krótko.
-
Hej, jedziesz do miasta? Mógłbyś mnie podrzucić do jakiegoś centrum handlowego?
Przydałyby mi się nowe ciuchy. - Wpadła mu w słowo All. Miała nadzieję na
wspólne zakupy. W tej paczce bowiem tylko Adam znał się na modzie.
-
Wybacz, kochana. Może innym razem. Postanowiłem jechać do Burbanku. Jeśli
wyjadę odpowiednio wcześnie, zdążę na próbę.
-
Do Burbanku? Przecież to szmat drogi stąd! Po co ty tam jedziesz?
-
Muszę się zobaczyć z Tommy'm. - Na dźwięk tego imienia Kris przewrócił oczami.
-
Znowu Tommy. Masz świra na jego punkcie?
-
Wiecie, jaka jest sytuacja. Wcześniej zawsze odbierał moje telefony. Czuję, że
coś się stało. I muszę jechać to sprawdzić. - Postanowił. - Zobaczymy się
potem, okey? Muszę ogarnąć parę rzeczy na wyjazd. - Adam pożegnał się szybko i
skręcił w odpowiedni korytarz, zostawiając kumpli za sobą.
Niepokoiła
go ta cisza. Minęło kilkanaście dni, a telefon milczał od chwili, kiedy Adam
opuścił Burbank. Przed Allison i Krisem Adam udawał: żartował, śmiał się,
zachowywał, jakby nic się nie stało. W głębi duszy się martwił. A jeśli coś
się stało? Jeśli miał jakiś wypadek? W tej chwili Adam zaczął żałować, że w
ogóle wyjechał. Wszedł do swojego pokoju i podszedł do szafy, z której wyjął
kilka ubrań na zmianę i plecak. W drodze do łóżka zastygł.
-
A co, jeśli... On wyjeżdża na zawsze?
Rzucił
rzeczy na łóżko, na którym usiadł. Wyciągnął telefon. Zawahał się. Zaczął
obracać urządzenie w dłoń z pochmurną miną. Miał do niego zadzwonić i po raz
kolejny usłyszeć automatyczną sekretarkę? Od czasu wyjazdu Lamberta Tommy ani
razu nie zadzwonił. Kiedy Adam próbował nawiązać kontakt, blondyn przerywał
połączenie, nie racząc odebrać. Milion smsów z zapytaniem „Co się dzieje?” nie
wyjaśniały sprawy – na żaden z nich nie dostał odpowiedzi. Korzystając z
okazji, że jest sam, postanowił ponownie wybrać numer, który widniał na liście
połączeń jako pierwszy. Czekał długo, a za każdym sygnałem szeptał: odbierz
Tommy, odbierz, proszę.
-
Tak?
-
Tom! Nareszcie! Co się z tobą dzieje? Tyle razy próbowałem się z tobą
skontaktować! - Adamowi spadł kamień z serca, kiedy usłyszał ten głęboki męski
głos w głośniku. Głos, który tak kochał. Za chwilę jednak poczuł szybsze bicie
swego serca i zdenerwowanie. Właśnie wtedy usłyszał gorzkie słowa, których
nigdy w życiu nie spodziewał się od swojego ukochanego usłyszeć.
-
Adam… Posłuchaj mnie. Nie powinieneś do mnie dzwonić.
-
Jak to? Jesteś zajęty? Mam zadzwonić później?
-
Nie, nie. Źle mnie zrozumiałeś. Nie powinieneś już NIGDY do mnie dzwonić. - Po
tych słowach w słuchawce zapadła głucha cisza. Tom jej nie wytrzymał. - To
koniec, Adam. Chcę zostawić wszystko za sobą i zacząć nowe życie. Proszę, nie
utrudniaj mi tego. - Prośba okazała się żądaniem. Twardy ton wydawał się
wyuczony, a słowa czytane z kartki. Tommy starał się być opanowany, jednak pod
koniec głos mu się załamał. W słuchawce coś zaszumiało.
-
Nie, Tommy. Chyba nie mówisz serio? Tom, ja nie mogę... Tommy, ja cię...
-
Po prostu zapomnij o mnie. Zrób to, bo już się nie spotkamy. Tak będzie lepiej
i dla mnie i dla ciebie.
-
Tommy, nie rób tego, proszę. - Błagał. Nie mógł nic zrobić prócz zgniatania w
swej dłoni niewinnego telefonu.
-
Przykro mi. Żegnaj, Adam.
Trzy
krótkie sygnały oznajmiły zakończenie połączenia. Tommy Joe rozłączył się. Adam
poczuł, że się dusi. Brak powietrza nie przestał mu doskwierać nawet, kiedy
otworzył okno. Jego oczy zaszły mgłą, a z policzków zaczęły kapać łzy. W umyśle
zaczęły pojawiać się wszystkie wspomnienia z uroczym blondynem w roli głównej. Kochałeś
mnie. Widziałem to w towich oczach, kiedy mnie całowałeś, kiedy przedstawiałeś
mnie swojemu wujostwu, kiedy na lodowisku złapałeś mnie za rękę, żeby nikt nie
zrobił mi krzywdy. Widziałem tę miłość, o której mówiłeś, że nigdy do ciebie
nie przyjdzie. Nie zapomnę, Tommy. Ty też nie. Nie pozwolę ci zapomnieć.
Adam
nie zauważył, jak Kris wszedł do pokoju. Kiedy się odwrócił, prawie na niego
wpadł. Wybełkotał przeprosiny, ale nie odpowiedział na pytanie „Wszystko z tobą
w porządku, stary?” Wrzucił portfel i komórkę do plecaka i wyszedł bez słowa.
Pół godziny później wjeżdżał już na autostradę. Jego białe Maserati mijało
wszystkie samochody w świetle błyszczącego na niebie księżyca.
***
Mieszkanie
opustoszało. Spakowane walizki leżały tuż przy drzwiach frontowych, a Tommy
patrzył po raz ostatni na swoją sypialnię. Coś miało w niej jednak zostać –
wszystkie wspomnienia związane z Adamem i życiem, które właśnie zostawiał za
sobą. Powoli wycofywał się w stronę wyjścia, ale wstąpił jeszcze do swojego
ulubionego pokoju o czerwonych jak krew ścianach. Poszedł tam po wróżbę.
Było
ich tak wiele. Kostki gitarowe zwiezione z całego świata przez siostrę
stewardessę i zapisane po jednej stronie zawsze mówiły prawdę o przyszłości –
przynajmniej on w to wierzył. Na ścianie było już kilkanaście dziur. Kiedy
oderwał kolejną plastikową płytkę, powstała następna. Odwrócił gitarową kostkę.
Pod klejem czarnym markerem wypisane było jedno słowo:
PUSTKA
Tommy
Joe obrócił kawałek plastiku w dłoni. W tej chwili w drzwiach pojawił się Isaac
– w pokoju, który był jego sypialnią, pozostała ostatnia torba.
-
Jesteś gotowy? Ja mam już wszystko. - Isaac wziął ostatni bagaż i przy okazji
ponaglił Ratliffa.
-
Tak. Wynośmy się stąd. - Rzekł nieprzytomnie i poszedł z Carpenterem do
wyjścia. Po drodze wypuścił z dłoni mały przedmiot, który upadł bezgłośnie na
podłogę. Następna wróżba zaczęła się spełniać.
***
Białe
sportowe auto pędziło szosą. Zmniejszało prędkość, gdyż zaraz zaczynał się
zjazd do miasta. Był zmęczony. W nocy zatrzymał się na parkingu dla TIR-ów, by
się przespać. Chciał zasnąć na dwie-trzy godziny i ruszać w dalszą podróż. Nie
dość, że śniły mu się koszmary, a niewygodnie auto nie pozwalało na żadną
dogodną pozycję do spania, to jeszcze obudził się dopiero rano na dźwięk
klaksonu jakiegoś zdenerwowanego kierowcy na autostradzie. Od tego czasu zdążył
dostać mandat za przekroczenie prędkości oraz wylać na siebie kawę kupioną na
stacji. Bał się, że taki początek dnia zapowiada jeszcze więksego pecha, ale
był już w Burbanku. Zbliżała się godzina dziewiąta rano, a on zbliżał się do
mieszkania Tommy'ego Joe. Pół godziny później parkował auto na podziemnym
parkingu w swoim zwyczajowym miejscu. Nie czekał na windę. Wspiął się na piąte
piętro przy pomocy schodów. Z zapałem w sercu zadzwonił do drzwi pod numerem
515. Po kilku razach nadal nikt nie odpowiadał. Zapukał więc,potem zaczął walić
do drzwi i nawoływać. Nikt jednak nie odpowiedział. Hałas wywołał tylko
sąsiadkę z mieszkania obok.
-
A co pan tak wali o tej porze? - Starsza pani w szlafroku naburmuszyła się. Z
zagniewaną miną spojrzała na Lamberta.
-
Przepraszam panią. Muszę się dostać do mieszkania, ale mój współlokator chyba
bardzo twordo śpi. - Na poczekaniu Lambert zmyślił historię, by kobieta się
odczepiła.
-
Albo po prostu wyszedł. Od tego pana walenia to cały blok by się obudził. Niech
pan zadzwoni i pomyśli trochę o innych na drugi raz. Do widzenia. - Usłyszał
złośliwy komentarz, po czym właścicielka sąsiedniego mieszkania zniknęła za
drzwiami.
-
Dzięki za radę! - Adam zawołał najuprzejmiej jak potrafił. - Niech cię szlag,
Tommy. - Zamruczał pod nosem. W tej chwili przypomniał sobie istotny fakt.
Zsunął z ramion plecak i w małej kieszonce wygrzebał klucze do auta. Do breloka
przyczepione były także trzy klucze do Tommy'ego: do parkingu, do drzwi
wejściowych bloku i do mieszkania. Ostatniego nigdy nie miał okazji użyć. Ten
klucz przydał mu się teraz. To był prezent od blondyna, kiedy piosenkarz
zmuszony był szukać kąta do spania. Wtedy pokłócił się z ojcem. Wtedy Tommy
okazał się prawdziwym przyjacielem i przyjął go pod swój dach. Wszedł do
mieszkania, przypominając sobie dzień, w którym przekroczył ten próg po raz
pierwszy. Atmosfera bardzo się zmieniła. Teraz było tu pusto, obco. Adam
poszedł do sypialni, ale zastał tu nieskazitelny porządek. Zajrzał do szaf, które
okazały się puste. Łóżko nie było zasłane. Pościel została schowana jakby mebel
dopiero przywieziono ze sklepu, jakby nikt nigdy tu nie spał. Lamberta
przygnębił ten widok. Poczuł ucisk w gardle. Poszedł do pokoju, który dla
Tommy'ego był jaskinią, w której się chował, by tworzyć swoje teksty. Ten pokój
zasmucił go jeszcze bardziej. Zaświecił lampę nocną i usiadł na łóżku.
-
Cholera. - Rozejrzał się po pokoju. Idealny porządek mąciła jedna płytka, która
najwyraźniej odpadła od ściany. Podszedł, by ją podnieść. Zauważył, że ktoś coś
na niej napisał.
PUSTKA
Takie
słowo odczytał. Napisane czarnym markerem opisywało zarówno stan całego
mieszkania jak i duszy bruneta. Zostawiłeś mnie. Jak mogłeś. Klęcząc na
podłodze wyciągnął swój telefon. Zamierzał skasować numer Tommy'ego. Nie zrobił
tego jednak. Zamiast tego włączył wyszukiwarkę kontaktów i wpisał imię i
nazwisko: Isaac Carpenter. W tej chwili był on ostatnią nadzieją Lamberta.
Rozpoczął połączenie. Po dwóch sygnałach odezwał się męski głos z szumem w tle.
-
Halo?
-
Z tej strony Adam Lambert. Nie mogę znaleźć Tommy'ego. Wiesz może, gdzie on
jest? - Zapytał cierpko. Nie lubił tego faceta. Nie cierpiał go za to, że się
przyjaźnił z Tommy'm. Z jego Tommy'm. W tej chwili jednak Adam tonął i musiał
złapać się brzytwy.
-
Hmm... My już jesteśmy na lotnisku. Myślałem, że Tom ci powiedział? - Odparł
zdziwiony Isaac.
-
To ty lecisz z nim?! Nie ważne. - Zniecierpliwił się. Nie chciał tracić czasu.
- Powiedz mu, żeby nie leciał. - Był stanowczy. - Zatrzymaj go w Stanach! -
Rozkazał, ruszając się z podłogi.
-
O czym ty mówisz? To żart, prawda?
-
Nie. Proszę. Zrób to dla mnie. - W głosie Lamberta zabrzmiała desperacja.
-
Nie mogę tego zrobić. Słuchaj. Mamy samolot za pół godziny. Może jeszcze
zdążysz go zatrzymać. Terminal C.
-
Proszę, daj mi go chociaż do telefonu. - Już zbiegał po schodach. Biegiem wpadł
na parking.
-
Adam, on... Nie chce z tobą rozmawiać, przykro mi. - Isaac rozłączył się.
Brunet drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin usłyszał ten zwrot.
Najpierw wypowiedział te słowa Tommy, a teraz powtórzył je Isaac. „Przykro
mi”, co za skurwiel! Przeklinał dzień, w którym go poznał. Uważa się za
przyjaciela, a na pewno nim nie jest. Przekonał Toma, żeby się ode mnie
odwrócił. Teraz leci sobie z nim do
Londynu. Co za skurwesyn!” Maserati wyskoczyło na jezdnię, włączając się do
ruchu. Miał pół godziny na dojazd na lotnisko. A nawet mniej. Był
rozwścieczony.
***
Hollywood
Burbank Airport bardziej znane jako Bob Hope Airport to publiczne lotnisko
położone pięć kolometrów na północny zachód od miasta Burbank. Dla sportowego
auta mającego pod maską kilkaset koni mechanicznych taki dystans to „małe
piwo”. Czym innym są jednak uliczne korki. Pora, w której amerykańscy obywatele
bogatego stanu Kalifornia wyruszają do pracy jedynym uznanym za niehańbiący
środkiem transportu – samochodem – właśnie nadeszła. I dopadła Adama w samym
środku urbanistycznej dżungli. W takich chwilach nie pomagają dodatkowe pasy
ruchu, które naiwnie wybudowano, by zapobiec zatorowi. Korek uliczny to
nieodłączna cecha miasta, poza który trzeba przebrnąć wciskając na przemian
hamulec-sprzęgło-gaz,
hamulec-sprzęgło-gaz, hamulec-sprzęgło-gaz. Choć wielu kierowcom wydaje
się, że w tej kombinacji potrzebny jest jeszcze jeden element, jakim jest
klakson, to pozostałych ten „istotny” element wyposażenia auta po prostu
irytował. DO tej części Ludzi w tym momencie zaliczał się Lambert, który łapał
się za głowę, nie mając pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić, by jak najszybciej
pojawić się na lotnisku. W przypływie rozpaczy zaczął się modlić. Nie do Boga –
do auta przed nim, oznakowanym czterema splecionymi okręgami. Srebrne Audi za
nic nie chciało spełnić próśb Adama o ruszenie się chociaż o milimetr.
Tymczasem czas odlotu nieubłaganie się zbliżał.
***
Tommy
rozsiadł się na plastikowym krześle w poczekalni. Jakkolwiek niewygodne by ono
było, musiał wytrzymać jeszcze kilkanaście minut zanim przesiądzie się a
wygodniejsze siedzenie w samolocie. Czekała go bardzo dłoga podróż. Najpierw do
Nowego Jorku, gdzie wraz z wujem i ciocią przesiądzie się do samolotu lecącego
do Paryża. W Nowym Jorku miał się rozdzielić z Isaakiem, który leciał
bezpośrednio do Londynu. Ratliff po raz kolejny uspokajał wujostwo o
bezpieczeństwie podniebnych rejsów, kiedy wrócił do nich Carpenter... Z co
najmniej zmartwioną miną. Tommy jako pierwszy ją zauważył.
-
Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. - Zagaił Ratliff.
-
Raczej usłyszałem. - Odpowiedział, słabo się uśmiechając.
-
Sophie? - Tommy drgnął. Nie podejrzewał, by ta kobieta była zdolna, by jeszcze
się do swojego byłego chłopaka odezwać.
-
Co?! Nie... - Wybuchnął śmiechem. - Twojego ducha, Tom. Dzwonił...
-
Rozumiem. - Wszedł mu w słowo gitarzysta. Rozmowa mężczyzn zainteresowała Klarę
i Henry'ego. Tommy nie chcąc, by usłyszeli cokolwiek na temat swojego
ulubieńca, wstał i odszedł na parę kroków, gestem zmuszając przyjaciela do tego
samego.
-
Po co dzwonił? Co mu powiedziałeś? - Warknął Tom złowrogo. Isaac zdziwił się,
widząc takie zachowanie.
-
Szuka cię. - Odpowiedział ze spokojem. - On... Uśmiechnął się na wspomnienie
surrealistycznej prośby. - Chciał, żebym cię zatrzymał w Stanach. Żebyś nie
leciał. - Uniósł brwi zachęcająco. Ta bajka zaczynała być romantycznie
tragiczna. Podświadomie pragnął by zakończyła się happy-endem. On zdążył przed
wylotem, wyznał swą miłość i żyli długo i szczęśliwie. Gdyby Isaac to sobie
wyobraził, Tommy zaczynał wpadać w panikę. To niemożliwe. Nie przyjedzie
tutaj. On... Bo przecież to by znaczyło, że on naprawdę mnie kocha. Nie!
Cholera, jak długo będziemy czekać na ten pieprzony samolot?!
-
To... nie jest możlowe. -Powiedział zaciskając szczękę. - Przecież on jest w
L.A. On jest w pieprzonym L.A.! - Podniósł głos. Potem jednak opanował się. -
Coś jeszcze mówił?
-
Chciał z tobą rozmawiać, ale odmówiłem. Powiedziałem, że nie chcesz z nim
rozmawiać.
-
Co powiedziałeś? - Spytał z wyrzutem, lecz zaraz zmienił ton. - Dobrze.
Dokładnie tak. Nie chcę z nim rozmawiać. - Ulga nie przychodziła. Spokój był
udawany. Wmawiał sobie, że Adam jest ostatnią osobą, jaką chciał teraz widzieć.
-
I... - Isaac jednak nie chciał dokończyć swojej wypowiedzi. Zastanawiał się,
czy dobrze zrobi, jeśli powie wszystko. A było coś jeszcze. - Powiedziałem mu,
o której mamy samolot i z jakiego terminalu. - Wypowiedział to zdanie jednym
ciągiem tak szybko, że Tommy miał trudności z przetworzeniem tej wiadomości.
-
CO? - Tommy krzyknął. Niektórzy ludzie z tłumu odwrócili głowy w stronę hałasu.
Tym razem Ratliffa to nie obchodziło. W głowie zapanował chaos. Wiedział tylko
jedno: nie chce Adama widzieć na tym lotnisku. - Wypruję ci flaki nim wejdziesz
do tego cholernego samolotu. Syknął, sapiąc ze złości.
-
Tom, przpraszam. Zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć! A może ten cały
wyjazd to faktycznie zły pomysł? Jesteś pewien ten decyzji? A jeśli on naprawdę
cię...
-
Milcz. I módl się, żebym go dzisiaj nie zobaczył.
Joe
myślami był już daleko. Sunął między pasażerami nie podnosząc nóg. Opadł na
krzesło, bijąc się z myślami. Ciocia Klara pogładziła go po ramieniu,
pocieszając, że zaraz na pewno znajdą się w samolocie, a blondyn wplótł dłonie
we włosy opierając łokcie na kolanach. Powstrzymywał się, by nie zacząć
dygotać. Jelita zawiązały mu się na supeł, a gardło wyschło na wiór. Tak to
jest komuś zaufać. Nawet przyjaciel zrobi cię na szaro. Ratliff z całego
serca pragnął opuścić to lotnisko w spokoju – bez żadnych scen. Nie chciał
obrazu Adama jako ostatniego wspomnienia z Burbanku. Nie chciał go widzieć, bo
gdyby go ujrzał... Gdyby Adam zarządał od niego, żeby został... Rzuciłby
wszystko i wpadł w jego ramiona. Wizja takiej ścieżki losu poniosłaby za sobą
dalsze konsekwencje, które go przeraziły.
Nie
chcę dla niego takiego życia. Kiedy rozmyślał o tym wszystkim, co nie powinno się wydarzyć, w
głośnikach rozmieszczonych na całym terenie strefy odlotów rozbrzmiał
komunikat.
-
Podróżnych lecących do Nowego Jorku prosi się o podejście do terminalu C. - Ta
wiadomość podniosła Ratliffa na duchu. Jedynie z bagażem podręcznym, gdyż
wszystkie pozostałe zostały już nadane i zapewne przewiezione do samolotu przez
obsługę lotniska, trzech mężczyzn i kobieta udali się do wyznaczonego miejsca
odprawy. Ostatni z nich – niski blondyn – przechodząc do rękawu prowadzącego na
pokład statku powietrznego co chwilę oglądał się za siebie.
***
Adam
zaparkował tuż przed wyjściem na teren lotniska w miejscu, w którym mogą
zatrzymywać się tylko taksówki. Czarnoskóra kobieta ochrony przy wyjściu natychmiast to zauważyła
i pouczyła, ale spieszący się Lambert rzucił tylko:
-
Proszę wypisać mandat. Zaraz wracam. - I pognał do terminalu C. Gdziekolwiek on
był. Do odlotu pozostały dwie minuty.
Brunet
gubił się w tłumie. Z trudem rozpoznawał litery na tablicach informacyjnych.
Szukał tylko jednego znaku – litery C, będącej kluczem do drogi. Zanim ją
znalazł, minęła kolejna minuta. Biegiem pognał do swojego celu. Kolejki do
terminalu nie było, a kobieta z obsługi zamykała właśnie przejście. NIE!
Dobiegł do niej i złapał za ramię.
-
Samolot do Nowego Jorku to tutaj? - Zapytał, dysząc przeciągle?
-
Zdążył pan w ostatniej chwili, poproszę o bilet i dowód tożsamości. - Kobieta
uśmiechnęła się życzliwie i wyciągnęła rękę wyczekująco.
-
Nie mam.
-
W takim razie nie może...
-
Nie! Nie rozumie pani. Na pokładzie jest osoba, z którą muszę porozmawiać. Ona
nie może lecieć. Proszę mnie wpuścić albo ją wywołać, proszę! - Zaczął szybko
tłumaczyć. Dławił się brakiem powietrza.
-
Czy to terrorysta lub osoba chora psychicznie lub przewlekle nie mająca
zezwlenia na wylot?
-
Co? Nie! To jakiś absurd... - Zdziwił się Lambert. Był już bardzo zdenerwowany.
-
W takim razie nie mogę nic zrobić. Przykro mi. Takie mamy przepisy.
Przepraszam. - Kobieta poprosiła, by ją przepuścił, co z niesmakiem zrobił. Za
chwilę zobaczył jej plecy, ale nie poddał się.
-
Zaraz. Pomyliłem się. To terrorysta! Terrorysta z padaczką! Niezwykle
niebezpieczny! - Wykrzyknął.
-
Bardzo śmieszne. Miłego dnia. - Zakpiła, nie odwracając się.
-
Niech pani poczeka! To naprawdę bardzo ważne! - Krzyknął bardziej stanowczo i
ją dogonił. Próbował siłą odwrócić kobietę, ale ona w odwecie tylko go
spoliczkowała.
-
Zabierz pan te łapska albo wzywam ochronę! - Powiedziała dobitnie, w jej oczach
pojawiły się iskry poirytowania.
Adam
posłuchał. Pozwolił odejść jedynej osobie, która mogłaby umożliwić mu
zobaczenie się z jedyną osobą, którą teraz pragnął zobaczyć. Dał plamę. Spóźnił
się i przekreślił wszystko. Jego szansa na miłość bezpowrotnie zniknęła. Nie
wiedział, jak to się stało, że znalazł się w punkcie widokowym. Usiadł na jednym
z nielicznych wolnych i spojrzał przed siebie. Zobaczył samolot przygotowujący
się do wylotu na płycie lotniska. Kołował, próbując dostać się na pas startowy.
Na tablicy wylotów pierwsza była informacja NOWY JORK – WYLATUJE. To ten
samolot. Z jego ukochanym na pokładzie. Wznosi się w górę, zabierając ze sobą
każdą pozytywną emocję. Adam spuścił głowę. Wplótł palce obu rąk we włosy tak
mocno, jakby miał je zaraz wyrwać. Z oczu pociekły łzy, których nie potrafił
powstrzymać. Wszystko przepadło. Została pustka.