wtorek, 8 stycznia 2019

OnePart: Sylwestrowy zawrót głowy

Cześć! Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić Onepartem, który napisałam rok po ukazaniu się filmu, na którym byłam w kinie i który jest nadal moim ulubionym.
Onepart inspirowany filmem pt. „Wiek Adaline” z 2015 roku. Zapraszam do lektury opowiadania o Adamie i Tommy'm, a także do obejrzenia historii Adaline i Ellisa :)

Sylwestrowy zawrót głowy

Kolejny Sylwester. Kolejna impreza. Kolejne przyjęcie, na którym nie chcę być. Kolejny raz obiecano mi atrakcje. Za każdym razem niespodziewane. Zawsze okazywały się tak samo nudne. Artysta solowy – dopiero co zdobywający sławę, o niesamowitym głosie. Poczekam jeszcze chwilę, a potem zniknę, kiedy tylko Terrance odwróci wzrok. To przez niego siedzę przy tym okrągłym stoliku na środku sali. Wmówił sobie, że zmieni mnie z żądnego spokoju samotnika w kipiącego energią imprezowicza. Dobre sobie, ma mu pomóc Bóg, który nie istnieje.

Do północy została jeszcze godzina. Nagle w sali zgasły wszystkie światła i zapadła cisza. Uniosłem wzrok znad zabrudzonego okruchami ciasta talerza i spojrzałem w stronę snopu światła oświetlającego małą powierzchnię w kształcie koła znajdującą się u wejścia na scenę. Na jego środku stał elegancki mężczyzna ubrany w gustowny biały smoking z czarnymi klapami, które podobnie jak muszka i pas opinający brzuch, pasowały do kruczych ułożonych w spiralę włosów. Nie był to żaden Elvis Presley choć buty mogłyby na to wskazywać. Śledziłem jego drogę do fluorescencyjnego statywu. Poruszał się z gracją. Oszałamiał urodą i wdziękiem. Lśnił niczym samotna gwiazda na nocnym niebie. Zmrużyłem oczy pod wpływem tego blasku, ale nie mogłem oderwać wzroku.

- Panie i panowie. Pozwólcie, że zabiorę Was w ostatnią w tym pięknym kończącym się roku muzyczną podróż. - Przemówił.

Jego głos spowodował, że odwróciłem wzrok. Zatrzymałem spojrzenie na talerzu, którego krawędzie nie dorównywały bielą marynarce wokalisty. Ten ton... Melodia, jakiej nigdy w moim długim trzydziestoletnim życiu nie zdarzyło mi się usłyszeć, sparaliżowała mnie teraz. Sprawiała, że jedynym ruchem, który mogłem wykonać, to wyznaczanie palcami wskazującym i serdecznym okręgów na brzegach kieliszka, w którym kończyło się wino. Nie widziałem. Nie czułem Nie rozumiałem. Jedynym aktywnym zmysłem był słuch, narządem – uszy, które nadstawiałem w stronę tej pięknej melodii otoczonej dźwiękami gitary, basu, perkusji i innych instrumentów niedorównujących doskonałością głosowi tego człowieka. Każde słowo, jakie dotarło do moich uszu, mąciło mi w głowie. Oszalałem nim występ się skończył. Wybiegłem zanim obłęd całkowicie zawładnął moim ciałem.

Na drodze stanęła mi kolejna przeszkoda. Budynek składał się z dwudziestu siedmiu pięter, a ja byłem na samym szczycie. Użycie schodów wiązało się w tej chwili tylko z zawałem serca. Winda natomiast z klaustrofobią. Pragnienie szybkiej ucieczki było jednak silniejsze od strachu. Wybrałem szybszą choć nie mniej rujnującą moje zdrowie drogę ewakuacji. Wcisnąłem guzik windy i czekałem, aż metalowe drwi się otworzą, ukazując ekskluzywną klatkę przewożącą ludzi. Gnany strachem wszedłem do niej i wcisnąłem przycisk parteru oznaczony zerem. Drzwi już się zamykały, a ja poprzez zmniejszającą się w nich szparę obserwowałem biegnącą ku mnie postać w białym smokingu. Przystojny brunet wsunął między metalowe drzwi rękę, by zatrzymać srebrną klatkę w miejscu. Przytrzasnął sobie palce, a swój ból ujawnił przez krótkie sykniecie.

- Ałłł...! To mnie nauczy nie wsadzać rąk tam, gdzie nie jest ich miejsce. - Stwierdził, gdy winda otworzyła się ponownie. Obrzucił mnie radosnym spojrzeniem, zajął miejsce obok mnie tak jakby ustawiał się w rzędzie i uśmiechnął, obserwując zamykające się drzwi. Rozśmieszyła mnie ta sytuacja, więc odpowiedziałem na domniemaną zaczepkę.

- Jakoś w to nie wierzę. - Stwierdziłem, obserwując znikający obraz korytarza. Po chwili zobaczyłem własne zamglone odbicie. Winda ruszyła, a ja ponownie poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. Usiłowałem zatrzymać na twarzy choć lekki uśmiech.

- Mam na imię Adam. - Przedstawił się nieznajomy. Bez mikrofonu jego głos brzmiał jeszcze piękniej. Onieśmielał mnie.

- Tak, słyszałem wcześniej. Gratuluję występu. - Odpowiedziałem sztucznie. Nie wyraziłem podziwu chociaż powinienem to zrobić. Może to dlatego, że czułem się tak porażony samą obecnością tego mężczyzny w windzie? Rozmowa była już nie na miejscu – burzyła granicę między zwykłym szarym człowiekiem a gwiazdą, której miejsce było na czerwonym dywanie lub vipowskiej loży.

- A czy mogę poznać twoje imię? Możesz uznać mnie za wścibskiego. - Spytał. Tym razem w jego głos wkradła się nuta nieśmiałości. Zdziwiło mnie to. Przed publicznością był taki bezpośredni i odważny, a przede mną... Taki ostrożny.

- Dlaczego chcesz je poznać? - Spytałem z taką samą ostrożnością, a piosenkarz spojrzał na mnie zaciekawiony, a potem odwrócił całym ciałem. Stanął przodem do mnie i oparł o ścianę windy. Minęliśmy dwudzieste drugie piętro.

- Bo kiedy wszyscy na mnie patrzyli, ty jeden słuchałeś. Sądziłeś, że nie zwrócę na ciebie uwagi, ale uzyskałeś odwrotny efekt – nie spuszczałem z ciebie wzroku. Nawet nie wiesz, jak się zmartwiłem, kiedy wyszedłeś w środku piosenki. To było niegrzeczne. - Zganił mnie i puścił perskie oko. Oparł głowę o ścianę, wciąż patrząc na mnie.

- A może to było celowe? - Zwróciłem jego uwagę na inny aspekt mojego uczynku i także odwróciłem się przodem do niego. Poparłem moje pytanie argumentami. - Wszedłem do tej windy, a ty podążyłeś za mną. A teraz z tobą rozmawiam. To było... Ryzykowne. - Przyznałem, choć powód, który podałem był w rzeczywistości fałszywy. Po prostu chciałem wyrwać się z odurzenia jego głosem, odciąć od magii, którą Adam rozprzestrzenił po sali, znaleźć się daleko, a może jeszcze dalej. A teraz byłem bliżej niż kiedykolwiek.

- Odważyłbyś się na jeszcze jeden taki ryzykowny krok? - Odbił się od ściany i przeszedł odległość, jaka nas dzieliła. Ja zrobiłem unik do tyłu. Poczułem niepewność. Kiedy ponownie się do mnie zbliżył, dzieliły nas już tylko centymetry. Poczułem podniecenie. Zerknąłem jeszcze raz na licznik pięter 0 czarna tablica pokazywała siódemkę. Potem moje oczy trafiły na twarz spowitą w oczekiwaniu: niebieskie oczy, wydatny, prosty nos i uchylone usta. Zdążyłem otworzyć swoje w celu udzielenia odpowiedzi, ale tajemniczy piosenkarz – Adam Lambert – zamknął je swoimi.

Obezwładnił moje ciało jednym pocałunkiem. Tak wspaniale całował. Przyciągnąłem go do siebie, łapiąc za klapy góry smokingu, a potem objąłem rękami jego kark. Wplotłem swoje długie palce w czarne, sztywno ułożone włosy. Nie straciły na miękkości. Jego dłonie natomiast zsunęły się z moich zaczerwienionych policzków na szyję. Wyczuły puls, a potem ześlizgnęły się wzdłuż boków na biodra. W przypływie adrenaliny złapał mnie za krocze. Jęknąłem. Zaczął je masować, ale przeszkodziłem mu w tym – pociągnąłem go za włosy, psując całą fryzurę. Odkleił się ode mnie, a ja  triumfalnym uśmiechem odetchnąłem słodko i spojrzałem w pełne pożądania oczy koloru oceanu.

- Tommy Joe. - Oznajmiłem swoim seksownie niskim głosem. - Nazywam się Tommy Joe. A teraz żegnaj. - Wypowiedziałem to dokładnie w chwili, kiedy winda się zatrzymała. Drzwi otworzyły się, oznajmiając to głośnym sygnałem, a ja wyśliznąłem się z jego objęć i wybiegłem z budynku. Złapałem taksówkę i zająłem miejsce z tyłu, starając się oddychać powoli orzeźwiającym nocnym powietrzem dochodzącym zza uchylonej do połowy szyby zamkniętych już drzwi auta. Zacząłem podawać swój adres, a kierowca wrzucił pierwszy bieg i zwolnił sprzęgło, by ruszyć.

- STOP! - Usłyszałem krzyk. Brzmiał on tak znajomo, że od razu domyśliłem się, do kogo należy. Palce należące do Adama zacisnęły się na ramie szyby, która była uchylona.

- Znowu wsadzasz ręce tam gdzie nie trzeba. - Zauważyłem. Uśmiechnąłem się do niego, kiedy się nachylił, by mnie ujrzeć. Posłał mi onieśmielający łobuzerski uśmieszek w chwili, kiedy kierowca wyczekująco odrzucił głowę w naszą stronę.

- Zapłacę panu tysiąc dolarów, jeżeli zawiezie pan tego mężczyznę pod wskazany przeze mnie adres. - Powiedział dobitnie, niemal rozkazująco. W mimice twarzy ujawniłem swoje zdziwienie, ale niepokój zostawiłem dla siebie. Uniosłem brew i zobaczyłem w oczach piosenkarza tańczące iskierki. Nie miałem pojęcia, jak taksówkarz odpowie na tę propozycję. Patrzyłem w niebieskie oczy, usiłując zaobserwować jakieś emocje. Zobaczyłem w nich dzikość i pożądanie. Ten widok wywołał napięcie w całym moim ciele. Zacisnąłem mięśnie wcale tego nie kontrolując.

- Gdzie? - Spytał taksówkarz po lekkim namyśle. Nie wierzyłem własnym uszom. Zgodził się. Tym samym zmniejszył mój wybór spędzenia tego wieczoru do jednej jedynej opcji. Dwutlenek węgla nie pozwalał się wydalić z mojego organizmu. Był zbyt ciężki, a ja tak potrzebowałem świeżego powietrza. Wstrzymywałem oddech mimo uciążliwości alarmujących płuc.

- Bulwar Lincolna, hotel Alcasar. Proszę się nie spieszyć. Zapłacę na miejscu. - Podał informacje i puścił karoserię. Z intrygująco kształtnych ust wyczytałem pożegnanie. Mimowolnie się uśmiechnąłem z powodu tego przekazu chociaż słowa były najzwyczajniejsze na świecie. „Do zobaczenia”, a potem najseksowniejszy uśmiech, jaki w życiu zobaczyłem, i oddalająca się sylwetka mężczyzny, który jednym wypowiedzianym słowem potrafił zawrócić w głowie – przynajmniej mnie.

Kierowca ruszył z impetem. Widziałem w lusterku jego triumfujący uśmiech. Zamierzał zarobić ten tysiąc. Nie dowierzałem temu. Po co miałbym jechać na Bulwar Lincolna? On myśli, że może mieć wszystko... - podszepnął mi głos mojej ciemniejszej zbuntowanej strony. Z innego punktu mojego widzenia ta przygoda wydawała się warta takiego ryzyka. Ale ja się go bałem. Dlatego postanowiłem zawalczyć o swoje.

- Zamierza mnie pan tam zawieźć? - Spytałem lekko kpiącym tonem. To było pytanie retoryczne – odpowiedziałem na nie zanim je zadałem.

- A co? Jesteś w stanie zaoferować mi więcej? - Zakpił, skręcając w lewo.

Nie byłem w stanie. I... Jakoś... Nie chciałem! Przestałem obserwować ulice. Wiedziałem, że docelowe miejsce znajduje się bardzo daleko od mojego domu. Ucieczka w nocy wąskimi ciemnymi ulicami Nowego Jorku nie była dobrym pomysłem zwłaszcza w Sylwestra. Musiałem wybrać mniejsze zło. Mniejsze zło? Nie oceniałem tego jako coś złego. To... „Zaproszenie” było kuszące, podniecające. Myślałem tylko o tym. Moje oczy nie rejestrowały już rzeczywistych obrazów. Umysł podsyłał własne. Kreował przyszłość, która miała się ziścić już niebawem. Wychodząc z taksówki miałem wpaść prosto w ręce Adama. On obmyślił sobie wszystko, a ja... Cóż, mogłem tylko czekać na jego następny krok.

Taksówka w wolnym tempie mijała kolejne długości ulic, a ja zamiast wpaść na pierwszy lepszy sposób ucieczki wyobrażałem sobie, jaką rolę Adam przypisze swoim ustom na planie mojego ciała. Byłem zaciekawiony, oszołomiony i przestraszony... Nie – zestresowany. Może dlatego, że było to coś nieoczekiwanego? Może dlatego, że on był tak ociągający? Może dlatego, że nigdy wcześniej nie przeżyłem takiej przygody i moje marzenia o ryzyku i jeździe bez trzymanki w końcu się spełniały. I w końcu miałem wymówkę, że nie miałem innego wyboru. Nie mogę uciec – nie ma dokąd. Chyba, że w jego ramiona.

Przede mną otworzyła się szeroka ulica z nasadzaną alejką młodych jeszcze, ale długoletnich drzew. Nad nimi oraz wszystkimi budynkami wokół wyrastał potężny cud nowoczesnej architektury. Wnętrze hotelu Alcasar zawsze porównywałem z pałacem pełnym obrazów najpopularniejszych artystów na ścianach korytarzy oraz złotymi klamkami w każdych drzwiach. Moja taksówka stanęła tuż przed wejściem do tego zamku księcia, a ja zarejestrowałem mężczyznę ubranego w purpurowy strój z pelerynką, który falował na wietrze, kiedy człowiek ten ruszył w naszą stronę. Zastygłem w fotelu jak kawał betonu, który wysechł dzięki efektywnemu działaniu słońca i wiatru.

- Życzę dobrej nocy. - sarknął kierowca, uśmiechając się krzywo do lusterka wewnętrznego. Głośno przełknąłem ślinę,, zerkając na niego. Właśnie uchylił szybę ze swojej lewej strony, by przyjąć od odźwiernego cienką białą kopertę.

- Dobry wieczór. Pan Adam Lambert życzy sobie, bym oddał panu tę kopertę. - Poinformował mężczyzna w purpurze i nachylił się do małego okna. W tym czasie taksówkarz capnął kopertę i zaczął sprawnie przeliczać banknoty o wysokich nominałach. - Czy wszystko w porządku? - Spytał jeszcze uprzejmiej, a kiedy usłyszał burkliwe potwierdzenie i żądanie zabrania przesyłki z tylnego fotela (a więc stałem się przesyłką), pracownik hotelu otworzył mi drzwi.

Wahałem się jeszcze przez kilka sekund. Ponaglający ton odźwiernego i nerwowe warknięcia taksiarza zmusiły mnie do opuszczenia auta. Stałem teraz na chodniku i słuchałem poleceń Barta – jak wskazywała plakietka na klapie jego roboczego stroju – który powtarzał mi, bym podążał za nim. Najwidoczniej Adamowi nie zależało aż tak bardzo, by mnie powitać, skoro zorganizował mi towarzystwo w postaci gburowatego starca, który tylko emanującą z całego swojego jestestwa grzecznością przypominał dżentelmena. Bart poprowadził mnie wolno do apartamentu Lamberta, wymieniając i argumentując wszystkie zalety najważniejszego gościa hotelu Alcasar, jakim okazał się być Adam – mój towarzysz tej nocy. Ja jednak byłem zbyt pochłonięty chaosem własnych myśli, by cokolwiek z tej paplaniny zrozumieć.

Hotelowe lobby okazało się tak wytworne, jak sobie wyobrażałem, jednak nie dane było mi nawet rzucić okiem na ogromny szklany żyrandol. Bart okazał się tak gorliwy w wykonywaniu swojej pracy, że niemal ciągnął mnie do windy, ściągając na mnie spojrzenia gości i personelu hotelu. Razem z nim przed nią stanąłem, ale kiedy się otworzyła i on pierwszy wszedł do środka, ja ponownie zastygłem w bezruchu. Stres ogarnął całe moje ciało najpierw ściskając wszystkie mięśnie, potem pozostałe organy. Zaschło mi w gardle, a złoty kolor wnętrza podziałał jak medalion służący do hipnozy. Nie mogłem się zmusić, by wejść.

- Zapraszam, panie Tommy Joe. Udamy się teraz do apartamentu pana Lamberta, gdzie, niestety, będę zmuszony się z panem rozstać. - Rzekł pospiesznie. Ukradkiem spojrzał na zegarek, kiedy próbowałem przekonać siebie, że w windzie nic mi się nie stanie.

Wykonałem jeden mały krok. Od czegoś trzeba zacząć. Potem drugi. Przekroczenie linii dzielącej windę od korytarza było dla mnie przerażające, ale zrobiłem to. Wszedłem i zamknąłem oczy jeszcze zanim winda się zamknęła. W ciszy wokół mnie i hałasie w mojej głowie przebyłem z odźwiernym Bartem trzydzieści cztery piętra. Moje wnętrzności urządziły sobie bal, kiedy próbowałem utrzymać się na nogach, które zmieniły swoją konsystencję w watę. Trudno mi było nie dać po sobie poznać, że jest ze mną coś nie tak. Spokój ducha i ciała wrócił do mnie dopiero po przebyciu całego korytarza, który prowadził do penthouse'u. Ten stanął przede mną otworem dzięki udostępnieniu mi specjalnej karty magnetycznej. W zasadzie nawet nie miałem jej w ręku. To Bart znów wykazał się życzliwością z polecenia i otworzył przede mną jedno skrzydło olbrzymich drzwi apartamentu, którego sam salon okazał się większy od całego mojego mieszkania. Ale to nie jego widok przykuł moją uwagę. Oszklona ściana naprzeciwko mnie ukazywała panoramę miasta. Mógłbym policzyć szczyty wszystkich wieżowców, gdybym tylko odzyskał zdolność rozumowania. Podszedłem do olbrzymiego „okna” oszołomiony tym, co widzę przed sobą. Bart natomiast dyskretnie zamknął za sobą drzwi. Przyglądałem się rozjaśnionemu latarniami miastu w mroku olbrzymiego pokoju zupełnie nieświadomy, że nie jestem jedynym widzem.

- Podoba ci się? - Wzdrygnąłem się od nagłego przerwania idealnej ciszy. Przeszył mnie strach, a serce przyspieszyło wybijanie swojego rytmu. Zamknąłem oczy, próbując opanować oddech, ale wtedy na moich ramionach spoczęły ręce, które za chwilę umiejętnie zdjęły moją sztywną marynarkę. Pozwoliłem im to zrobić. Pozwoliłem im mnie rozluźnić.

- Tak, ja... Przestraszyłeś mnie. - Przyznałem, nie odwracając się. Nie mogłem jeszcze na niego spojrzeć – nie, kiedy w moich oczach wciąż czaił się lęk. Wziąłem głęboki oddech i dopiero wtedy się odwróciłem. Adam nadal był przy mnie, ale w jego rękach nie było śladu marynarki. Między palcami tkwiły kieliszki zapełnione szampanem. Wręczył mi jeden z nich, a ja przyjąłem go z niepewnym uśmiechem. Patrzyłem na kieliszek, kiedy mój towarzysz się oddalił, by za chwilę ponownie się przy mnie znaleźć – tym razem z kieliszkiem truskawek.

- Spróbuj. - Polecił, a ja wziąłem dorodną truskawkę. Zatrzymałem ją w drodze do ust.

- Co robi truskawka? - Zapytałem, a ton mojego głosu wydał mi się zbyt poważny w stosunku do sytuacji. W połączeniu z rumieńcami na policzkach musiał brzmieć bardzo komicznie, jednak Adam wcale mnie nie wyśmiał.

- Ma wzbogacać smak szampana, ale sądzę, że sama w sobie jest już wystarczająco smaczna. - Wytłumaczył, a na jego twarz spłynął błogi uśmiech. Ujął moją rękę, która wraz z truskawką powędrowała do jego ust. Skosztował ją na moich oczach, wgryzając się w połowę. - Mmm... - Westchnął pod wpływem soków rozpływających się po jego języku. Tym gestem chciał mnie podniecić i udało mu się. Zbliżył się do mnie o kilka następnych centymetrów, kiedy skonsumowałem pozostałość owocu. W tym momencie mój towarzysz stuknął swoim naczyniem o moje i upił mały łyk szampana. Zrobiłem to samo. Moje ciało pragnęło procentów. Wypiłem połowę pod jego czujną obserwacją.

- Tak naprawdę to szampan wzbogaca smak truskawki. - Stwierdziłem, odsuwając kieliszek od ust. Spojrzałem na niego ponownie. Był pod wrażeniem. Jego twarz mieniła się w oświetleniu padającym z ulicy. Wtedy moim ciałem ponownie wstrząsnął dreszcz strachu. Uaktywnił się na dźwięk wybuchających petard. Spojrzałem szybko na niebo i ujrzałem je: piękne, kolorowe, błyszczące iskry tańczyły na niebie, układały się w różne wzory i mozaiki, by w końcu zniknąć jak spadające gwiazdy. Zachwyciłem się ich ogromem, a mój zachwyt odbił się na twarzy. Uśmiechnąłem się szczęśliwy, a moje serce i umysł zaczęła wypełniać tylko ta chwila. Widok tańczących w ciemności iskierek dopełniony zmysłowym szeptem oraz idealnym dotykiem.

- Szczęśliwego Nowego Roku, Tommy Joe...

Adam objął mnie od tyłu. Jego ręce znalazły się na moich biodrach i docisnęły je do swoich. Uległem, chcąc tego. Oparłem się na jego torsie i odwróciłem głowę w bok, by choć na sekundę zobaczyć wyraz jego twarzy. Nie udało mi się. Zamiast tego poczułem te same, co wcześniej, lecz tym razem smakujące jak truskawkowy szampan, usta. Zaczęły pieścić moje wargi, które rozchyliłem, by jeszcze raz poczuć w sobie nieokiełznany język. Poddałem się otrzymanej pieszczocie i odwróciłem. Kieliszek wypadł mi z ręki i upadł na podłogę, a resztki szampana oblały rozsypane truskawki. Mnie jednak nie obchodziła okropna plama na dywanie. Nie obchodziło mnie nic poza pragnącymi ustami, które oddawały mi swój żar; dłońmi, które błądząc po moim ciele wprawiały je w słodkie drżenie, które rozrywały materiał mojej śnieżnobiałej koszuli i rozpinały klamrę paska od spodni, by potem z impetem rzucić na podłogę ten zbędny skórzany kawałek garderoby. Chciwe palce dobrały się wreszcie do mojego rozporka i uwolniły od dziwnie ciasnych w tym momencie spodni.

I ja nie czekałem. Pozwalałem sobie na wszystko od wplatania palców w miękkie kruczoczarne włosy przez ślizganie się ich opuszków po nagiej skórze pleców piosenkarza, aż po masowanie jego napiętych pośladków – już w pierwszej chwili pomógł mi siebie rozebrać. On się spieszył, a ja chciałem skorzystać w pełni z każdego momentu z nim. Spokój ducha nie pasował do sytuacji, ale ja go zachowałem. Cieszyłem się każdym gestem, chociaż czy powinienem to robić? Czy nie posuwałem się za daleko? Nie byłem w stanie o tym myśleć, kiedy nie pierwsze tego wieczoru bąbelki szampana przyprawiły mnie o sylwestrowy zawrót głowy. Zresztą, nie byłem nawet pewien, co jest winne takiemu, a nie innemu stanowi mojego ciała. Ono płonęło – ja płonąłem – a ugasić ten pożar mógł tylko...

- Chodź ze mną. - Wysapał mój przystojny towarzysz między kolejnymi pocałunkami na mojej szyi. - Chodź do mnie, kochanie. - Wziął mnie za ręce i poprowadził do sypialni. Znaczyliśmy tę drogę pieszczotami.

Byliśmy całkiem nadzy. Adam – zbyt niecierpliwy, by dojść spokojnie do łóżka. W jednej chwili zatrzymał się i tuż przed otwartymi drzwiami do swojej królewskiej sypialni chwycił mnie za pośladki, a ja objąłem udami jego biodra i zaplotłem stopy za najniższym odcinkiem kręgosłupa tak samo jak ręce na karku. Zaskoczył mnie swoja gwałtownością i siłą. I podniecił zarazem. Byliśmy tak blisko. Stykaliśmy się ciałami, a miał być nam dany jeszcze bliższy kontakt. Spojrzałem prosto w jego piękne morskie oczy. Wypełniała je żądza. Także w moich czekoladowych oczach wybuchał właśnie wulkan, a wrząca lawa wylewała się z krateru mojego serca.

- Chcę, żebyś był mój. - Usłyszał mój buntowniczy ton. Powagę w moim głosie potwierdzały szeroko otwarte oczy i zwinięte w kreskę usta.

- Jestem twój. - Tymi słowami oddał mi się. Pokonał ze mną drogę do łóżka i położył mnie na chłodnej pościeli. Przykrył mnie swoim ciałem tak idealnie... Obejmował mnie wielkimi umięśnionymi ramionami jakby chciał ochronić przed zagrożeniem. Byłem w siódmym niebie – niebie rozkoszy. I nie mogłem się powstrzymać, by sprowokować go do czegoś, czego każdy z nas obawiał się tak samo.

- A to oznacza, że nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś. - Właśnie wtedy poczułem zastrzyk adrenaliny i zdołałem przewrócić Adama na plecy, wykorzystując przy tym element zaskoczenia. Chwyciłem jego nadgarstki i brutalnie przybiłem duże dłonie do łóżka ponad głową Lamberta. Sam nachyliłem się nad jego ciałem. Stykaliśmy się w niektórych miejscach, gdyż chciałem zachować jeszcze odrobinę przestrzeni nim wykonam swój plan. Nachyliłem się do jego ucha bardzo ostrożnie, a potem wyszeptałem parę słów. - Zniewoliłeś mnie, kochanie... A ja ci się poddałem. Pozwól, że teraz ja cię zniewolę... - Oblizałem jego ucho i przygryzłem płatek. Jęknął cicho, mając szeroko otwarte oczy. Dopiero teraz moje ciało uzyskało pełny kontakt z ciałem Lamberta. Położyłem się na nim i zacząłem ocierać. Szczególnie zależało mi na pobudzeniu jednego punktu. Mój penis uzyskał już właściwe rozmiary. Pora, by obezwładnione ciało uzyskało odpowiednie kształty. Moje podbrzusze zaczęło ocierać się o jego najwrażliwszy punkt. Jego penis żłobił moją skórę, a mój więzień sapnął, czując podniecenie. Jego oddech przyspieszył. - Oddasz mi się, Adam? Pozwolisz mi... Na wszystko? - Szepnąłem wprost do ucha, a potem moje usta wyznaczyły pocałunkami ścieżkę do ust, która biegła wzdłuż szczęki. Moje spojrzenie padło na obserwujące oczy. Musiałem znać odpowiedź, ale on zacięcie milczał. Przymusiłem go jednym ciężkim otarciem – nasze męskości drażniły się wzajemnie. Wiedziałem, że sprawia mu to przyjemność – mnie sprawiało. Wpatrzyłem się w niego, kiedy wypuścił z ust powietrze – prosto w moją twarz. Zamknął oczy i cicho powiedział:

- Zrób ze mną wszystko. Proszę, zrób to teraz... - Otworzył oczy, a zamglony wzrok powiedział mi, że jest gotowy na więcej. Bezwładne w tej chwili ciało, które leżało pode mną, wysyłało mi impulsy energii. Dlatego już za chwilę zatopiłem się z Lambertem w namiętnym pocałunku, który pozbawiał tchu. Puściłem jego nadgarstki, a on wykorzystał to, by mnie objąć. Jego dłonie ześlizgnęły się z mojego karku na plecy i masowały je teraz. Moja dłoń natomiast powędrowała na masywne udo. Zmusiłem go, by rozsunął nogi. Objął mnie jedną z nich, gdy ścisnąłem go za odsłonięty pośladek. Jego ciało zwilgotniało podobnie jak moje. Dzięki temu mogłem wykorzystać swoje palce do jedynego w swoim rodzaju masażu. Wzdychał, gdy wzbudzałem do wzwodu jego męskość. Teraz jęczał i sapał, gdy stymulowałem jego odbyt – był ciasny i gorący, ale próbował mi się podporządkować. Nie miał wyboru – jedyną drogą do przebycia była ta, która prowadziła do rozkoszy, a by poczuć rozkosz, najpierw trzeba poczuć ból. To ostatnie spróbowałem zmniejszyć do minimum.

Błyskawicznie zająłem miejsce między jego udami. Wziąłem ogromną męskość do ust i zacisnąłem wargi, uważając, by nie podrażnić skóry zębami. Krzyknął moje imię. Zacisnął powieki, a dłonie zaczęły ściskać pościel. Czekał na więcej – ta wiadomość dotarła do mnie, kiedy zgiął nogi w kolanach. Nie zapomniałem o tym, co było moim celem. Ponownie wsunąłem swój wskazujący palec do jego wnętrza, ale tym razem posłużyłem się też śliną. W sypialni oprócz zapachu spoconych ciał unosił się także szept – co kilka sekund powtarzające się moje imię: Tommy, Tommy Joe; oraz prośby o więcej. Oboje chcieliśmy więcej. Oboje czuliśmy, że zaraz akcja posunie się do przodu, że nasza historia osiągnie punkt kulminacyjny.

Oblizałem starannie sterczącą męskość bruneta i wspiąłem się po jego torsie do zmysłowo uchylonych ust. Zagłębiłem w nich język tak jak zagłębiłem w Adamie drugi palec.

- Ach!

Pojedyncze sapnięcie oraz pociągnięcie za włosy. Podnieciłem się. Jego język zaczął walczyć o dominację i wdarł się w moje gardło. Przyspieszyłem stymulację jego odbytu, a potem oderwałem się od niego. Spojrzał na mnie ze strachem w oczach, ale ten strach powoli wypierała odwaga. Naprowadziłem swój członek na jego odbyt, cały czas obserwując zachowanie piosenkarza. Natrafiłem na opór, ale zdołałem się wedrzeć przez najwrażliwsze miejsce, jakim był zwieracz.

- Boże! Och!

Kolejny krzyk, ale skutecznie zatkałem usta mojemu kochankowi. Mógł go teraz usłyszeć cały hotel, ale wcale się tym nie przejmowaliśmy. Ważniejsze były moje płynne ruchy posuwisto-fryktyczne, które drażniły mięśnie odbytu. Adam jęczał teraz, ponaglając mnie. Sam siebie ponaglałem. Uczucie ciasnoty i gorąca zawładnęło moim ciałem, a wibracje, jakie odczuwałem, wchodząc w niego coraz głębiej i głębiej, zwalały mnie z nóg. Nie byłem pewien, czy to wytrzymam, ale starałem się przedłużyć nasz moment do maksimum, do nieskończoności.

- Och, Adam... Adam... Kochanie...

Zaklinował mnie między swoimi nogami. Dociskał do siebie moje biodra, pomagając sobie rękami. Schowałem głowę w zagłębienie między jego szyją a obojczykiem. Oparłem przedramię za jego głową, by moje ruchy stały się jeszcze głębsze i bardziej efektowne. Wróciłem do stymulacji jego członka. Jęki wydawane przez dźwięczny głos na stałe wypełniły duszne pomieszczenie. Tym razem towarzyszyło im moje sapanie. Czułem, że zbliżam się do granicy moich możliwości. Wiedziałem, że Adam także traci nad sobą resztki kontroli. Mój umysł już dawno przestał działać. Zmęczone mięśnie nadal przesyłały zwiększoną ilość impulsów, które coraz szybciej dochodziły do głowy, ale ona przestała już je rejestrować. Jedyne, w czym teraz płynęło życie, to nasze podbrzusza. Zmusiłem się do ostatecznego wysiłku. Adam pomógł mi, wysuwając się naprzeciw i przejął inicjatywę. Zamiast orać paznokciami moje plecy zaczął masować swój członek najlepiej i najszybciej, jak umiał. Wiedziałem, co się zaraz stanie. Wiedziałem, a mimo to...

- Tom, dochodzę... Och! Aaa... - Masywny członek trysnął na mój brzuch gorącym płynem. Sperma spływała po mnie i po jego ręce. Lambert starał się wykrzesać z siebie ostatnie krople osiągniętej rozkoszy. Osiągnął szczyt. Ale jeszcze nic się nie skończyło...

Pracowałem dalej. Na zwiększonych obrotach. To były ostatnie pchnięcia. Moje oczy zamgliły się, więc zakryłem je powiekami, które ścisnąłem. Nie kontrolowałem się już. Wszystkie mięśnie mojego ciała zacisnęły się sekundę po tym, jak Adam dostał orgazmu. Jego mięśnie zacisnęły się wtedy wokół mojego członka, który wił się w jego ciele. To wystarczyło, by moim ciałem wstrząsnęły konwulsje.

- AAAAaaaa!!! - Krzyknąłem rozdzierającym głosem, a jego echo odbiło się w salonie. Moje nasienie zalało wnętrze Adama, ale nie mogłem się powstrzymać, by razem ze mną wypłynęło na zewnątrz. Uklęknąłem między nogami mojego kochanka i nachyliłem nad nim, by resztki mojego spełnienia wymieszały się z już zastygniętymi na jego brzuchu. Straciłem wszystkie siły. Gdy ostatnia kropla spadła w okolice pępka, spojrzałem zmęczonym wzrokiem na mojego kochanka. Opadłem na niego bez sił, ale on mnie złapał i ułożył na sobie. Uchwycił także moje usta i pocałował mnie z umiłowaniem i troską.

Te pocałunki były podziękowaniem – za mile spędzony wieczór i noc, za wspólne świętowanie końca starego roku i seksowne wkroczenie w nowy. Teraz, po tym wszystkim, miałem już odejść i nigdy więcej go nie spotkać, ale nie dopuścił do tego. Położył mnie wygodnie obok siebie i utulił w swoich ramionach, całując moje jasne włosy, drobną twarz o alabastrowej cerze i nagie ramiona. Okrył mnie pościelą, a z siebie uczynił poduszkę. Zasnąłem wtulony w jego tors. Zasnąłem, obserwowany przez tego, który mnie zwabił, nawet nie wiem, kiedy...

***

Obudziłem się gwałtownie. Ze snu wyrwało mnie skrzypnięcie łóżka. Moje oczy zarejestrowały sufit. Inny niż ten, do którego byłem przyzwyczajony – bez żółtej plamy będącej efektem zalania mieszkania sąsiada z góry, znacznie większy i... bielszy. Odwróciłem wzrok i napotkałem coś, co w moich myślach zajęło miejsce obrazu mojego domu. Szaroniebieskie jak morze oczy wpatrywały się we mnie w błogim skupieniu. Rozpoznałem tę twarz – wraz z nią w mojej głowie pojawiły się wspomnienia sylwestrowego koncertu i późniejszej upojnej nocy z... Adamem Lambertem.

Przestraszyłem się, ale potem moja twarz wygładziła się. Podniosłem się, pomagając sobie rękami. Zbliżyłem się do Lamberta tak, by móc zarejestrować każdy szczegół twarzy noszącej jeszcze ślady snu. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, czekając na to, co zrobię. Wyciągnąłem przed siebie swą dłoń i poprawiłem jeden z porozrzucanych kosmyków włosów piosenkarza. Potem moje palce lekko zarysowały jego szczękę, zsuwając się aż do podbródka.

- Przepraszam. - Wymruczałem cicho, ale dostatecznie dosłyszalnie, by mój towarzysz mógł zareagować uniesieniem brwi.

- Za co? - Zapytał tak troskliwie. Jakbyśmy się znali od zawsze. Jakby nas coś łączyło. A przecież my... Spuściłem głowę, rumieniąc się. Zabrałem rękę z podbródka Lamberta i złapałem lekko za nadgarstek jego ręki, o którą był oparty. Między nią a jego nagi tors były wsunięte moje nogi, które chciałem zsunąć z łóżka, by usiąść i zacząć się ubierać. Nie odpowiedziałem na pytanie. Zamiast tego rozejrzałem się, szukając moich ubrań. Nim jednak wstałem, poczułem ręce obejmujące mój goły brzuch i usta całujące kark. Zmrużyłem oczy pod wpływem tego przyjemnego dotyku.

- Powiedz, co się stało, Tommy. - Adam wyszeptał zatroskany i oparł podbródek na moim kościstym ramieniu. Odwróciłem głowę w jego stronę tak jak to uczyniłem przy błyskających się fajerwerkach.

- Nic, ale... Nie powinienem zasypiać tutaj – w twoim łóżku, w twoich ramionach. Po wszystkim powinienem się stąd zmyć, a nie budzić się pod twoim czujnym wzrokiem. Właśnie za to przepraszam. Teraz powinienem naprawić ten błąd i zniknąć zanim zrobię złe wrażenie. - Wytłumaczyłem bardziej sobie niż jemu. Ale to nie pomogło. Nadal trzymał mnie w swoich objęciach, a ja za wszelką cenę próbowałem się do tego nie przyzwyczajać.

- Nie powinieneś.

- Dziękuję za szampana i truskawki. I za resztę... - Zignorowałem słowa, których nawet nie zrozumiałem. Wypowiedział je ledwie słyszalnym szeptem.

- Nie żegnaj się ze mną, Tommy. - Przerwał mi podnosząc ton głosu do wyraźnego i zmuszającego do milczenia. Moje oblicze przybrało wyraz kompletnego zaskoczenia. Właśnie wtedy odwróciłem się do niego całym ciałem. Właśnie wtedy Adam ujął moją twarz w swoje wielkie ręce i obezwładnił namiętnym pocałunkiem. Przerwał go brutalnie, ale nie dał mi dojść do słowa. - Zostań ze mną. - Poprosił stanowczo i dopiero wtedy zaczekał na moją reakcję. Długo nie potrafiłem zinterpretować jego prośby.

- Mam zostać z tobą do śniadania? - Rzuciłem pierwszy pomysł, jaki przyszedł mi do głowy. Co Adam miał na myśli? I dlaczego mnie o to prosił? Dlaczego prosił o to mężczyznę, z którym tylko przygodnie uprawiał seks? Z którym spędził zaledwie parę upojnych godzin!

- Do śniadania, obiadu, kolacji. Nocy i następnego poranka. Proszę cię, byś spędził ze mną dzień i noc. Całą dobę. Jeśli ci się spodoba, będziesz mi towarzyszył przez cały tydzień. Co ty na to? - Zaproponował. Jego propozycja wywarła na mnie nie tylko ogromne wrażenie.

Oczy szeroko otwarte, uszy szeroko nadstawione, ale ani wzrok, ani słuch nie wierzą w realizm tej propozycji. „Cały tydzień”! Jesteś szalony – pomyślałem. Nieziemsko przystojny i niesamowicie utalentowany, ale kompletny wariat. Jak ja mógłbym...? I dlaczego właśnie ja? Adam... Chyba postradałeś zmysły. Muszę zniknąć nim się zarażę twoim szaleństwem.

- Ty chcesz, żebym... Ja... Adam, o czym ty mówisz? - Pogubiłem się w słowach, źle dobierając kolejne interpretacje usłyszanych słów. W końcu się poddałem. Uznałem to wszystko za żart.

- Dobrze słyszałeś. - Potwierdził. - Chcę... Proszę. Żebyś spędził ze mną ten tydzień. - Przemówił ponownie tym samym szelmowskim tonem.

- Dlaczego właśnie ja? - Zapytałem, rozważając prośbę. Miał dużo do zaoferowania od najseksowniejszego na świecie ciała i wypchanego portfela zaczynając. - Nawet mnie nie znasz.

- Wiem, że jesteś Tommy Joe. Wiem, że jesteś pierwszą osobą, która słucha zamiast patrzeć. Wiem, że jesteś pierwszym mężczyzną, któremu pozwoliłem się zdominować i nie żałuję tego. Wiem, że jesteś wyjątkowy bez dwóch zdań. I wiem, że o twoje nazwisko mogę zapytać później, bo nie wypuszczę cię, jeśli nie powtórzymy ostatnich kilkunastu godzin. - Dodał z uśmiechem, a ja nieśmiało ten gest odwzajemniłem. Przeniosłem spojrzenie na wargi, które właśnie zostały zwilżone przez mięsisty język.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Im dłużej nad myślałem nad zwariowaną propozycją, tym bardziej się do niej skłaniałem. Czemuż by nie? Co mam do stracenia? Nie chciałem odchodzić. Odwlekałem to już zostając tutaj na noc. Nawet teraz odwlekam odejście. Chcę zostać z nim. Być przy nim. Uniosłem dłoń ponownie. Zarysowałem opuszkiem serdecznego palca kontur soczystych ust bruneta, który śledził każdy mój ruch. Potem moja ręka zsunęła się na szyję i spoczęła na karku, by powoli przyciągnąć piosenkarza w swoją stronę i ponownie zwilżyć jego usta – tym razem swoją śliną. Wymieniłem z nim płytki pocałunek, pragnąc go coraz mocniej i mocniej. Westchnąłem w jego usta, kiedy mnie do siebie przygarnął. Teraz siedziałem okrakiem na jego kolanach i całowałem go namiętnie, pieszcząc przy tym językiem. Był to nieśpieszny flirt naszych warg. Po chwili odsunąłem się nieznacznie, by znów ujrzeć tajemnicze morskie oczy.  Byłem już w pełni przekonany, jaką podejmę decyzję.

- Mam jeden warunek. - Zaznaczyłem, kiedy spróbował dokończyć nasz pocałunek. Zerknął na mnie zniecierpliwiony, ale skinął głową, bym rozwinął. - Jeśli mam być twój... A ty całkowicie mój... Chcę, żeby każdy wieczór był taki jak wczorajszy.

- A każda noc taka jak dzisiejsza?

- I każdy poranek taki jak ten, który właśnie stwarzamy. Z tobą trzymającym mnie w swoich silnych ramionach.

- I tobą poddającym się każdemu mojemu gestowi. - Dopowiedział. - Zgadzam się.

- Zgadzam się. - Powtórzyłem, lecz to była odrębna deklaracja. Przypieczętowaliśmy naszą umowę, kiedy moja szyja znalazła się w kleszczach jego dłoni, a jego usta w kleszczach moich ust. Położył mnie na poduszkach i stworzył poranek, jaki miał być powtarzany każdego dnia. Skrupulatnie wypełnialiśmy każdy punkt naszego ustnego kontraktu: romantyczny wieczór, upojna noc, leniwy poranek i reszta dnia – równie ciekawa. Oddychaliśmy tym samym powietrzem zaczynając rok, którego pierwszy tydzień był dla nas zupełnie inny niż wszystkie poprzednie. I było nam wspaniale.

Czy to była miłość? Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Teraz mogę z czystym sumieniem przyznać, że tak. Jeden dzień rzeczywiście zamienił się w tydzień. Ale tydzień stał się miesiącem, miesiąc – rokiem, a rok... Resztą mojego... Naszego życia. Warunek, który postawiłem, Adam starał się wypełniać skrupulatnie: nie wypuszczał mnie z rąk nawet, kiedy było to konieczne. Ja poddawałem się każdemu gestowi, jaki wykonał w moją stronę. W końcu mnie znał. Znał Tommy'ego Joe Ratliffa zanim go pierwszy raz zobaczył. Przecież Terrance to nasz wspólny przyjaciel...