Kochani
czytelnicy! Jestem taka szczęśliwa, że chyba przegadam dziś cały
dzień po angielsku. Osiem komentarzy! Świetnych komentarzy! Łezka
mi się w oku kręci, ostatni taki wynik osiągnęłam w 21.
rozdziale. Kolejna świetna wiadomość, którą muszę się
podzielić, bo inaczej pęknę: blog osiągnął 20 tysięcy
wyświetleń. I LOVE YOU!!! <3
Uwaga:
Przypominam, że możecie znaleźć mnie także na twitterze, gdzie
na bieżąco udostępniam linki następnych odcinków, onepartów
oraz inne pierdoły zwiazane ze mną :)
Come back (to the past)
Nozdrza
pełne kuszącego zapachu. Miętowego szamponu. Opuszki palców
nieświadomie błądziły po delikatnym aksamicie. Po gładkiej
skórze. Adam oddychał ciężko zamroczony snem. Przygnieciony obcym
ciałem. Stopniowo obrazy ze snu zmieniały się w ciemność, którą
po uniesieniu powiek miała zastąpić rzeczywistość. Ziewnął
niemo i otworzył zaspane oczy. Gdzie jestem?
Zobaczył obce kolory ścian i nieznajomy
żyrandol. Wyłączony w trakcie snu umysł przywracał dane z
poprzedniego dnia. Lambert spojrzał w dół – w oczy od razy
rzuciły mu się blond włosy, które rozrzucone były kilka
centymetrów przed jego twarzą. Tommy? Obraz
odbijający się w jego tęczówkach wyjaśniał, dlaczego w nocy
czuł dyskomfort.
Tommy Joe, nie zdając sobie z tego sprawy, leżał na swoim przyjacielu, który po obudzeniu się doznał miłego zaskoczenia. W stanie uśpienia blondyn przytulał się do klatki piersiowej piosenkarza. Obejmował go nie tylko bezwładnymi w tym momencie rękami, ale też nogami, z których jedna znajdowała się pomiędzy nogami Adama, kolanem niemal zahaczała o krocze bruneta. Spał jak dziecko, które znalazło swoją przytulankę. Był niesamowicie spokojny, wyglądał tak niewinnie, że Lambert postanowił go nie budzić. Tylko jak go z siebie ściągnąć? Słodki ciężar wcale by mu nie przeszkadzał, gdyby nie miał problemu z oddychaniem, który narastał. Brunet spróbował jakoś temu zaradzić. Z widoczną na jego twarzy obawą, ale i troską usunął pierwszą barierę. Ręce Ratliffa dotychczas spoczywające na różnych częściach jego torsu w tej chwili zostały ułożone wzdłuż ciał obu mężczyzn. Adam zajął się resztą ciała. Uchwycił Ratliffa w talii i delikatnie przewrócił na plecy. W chwili, kiedy Tommy leżał już po swojej stronie łóżka, a Lambert nie zdążył zabrać rąk z ciała przyjaciela, blondyn otworzył oczy. Jeden gest, który miał ułatwić piosenkarzowi dostęp do tlenu, zmienił obraz śpiącego niewiniątka w wzburzonego buntownika.
- Co...? Adam? - Ratliff powoli otworzył oczy. Kiedy zobaczył sytuację, w jakiej się znalazł i pozycję, w jakiej znajduje się Adam, rozszerzyły mu się źrenice. Momentalnie odskoczył od przyjaciela. - Co ty robisz? Co chciałeś zrobić? - Rozgorączkował się i usiadł na poduszce jak najdalej od Adama. Obrzucił wrogim spojrzeniem przyjaciela, a potem zauważył swój nagi tors. Gwałtownie porwał swoją pościel i tym samym odkrył bruneta.
- Dzień dobry, Tommy. Spodziewałem się raczej pytania typu: Jak ci się spało? Czy nie ciążyłem ci za bardzo w nocy? - Reakcja blondyna wywołała niezadowolenie piosenkarza. Postanowił odpowiedzieć takim samym tonem jak jego przyjaciel. - Oddaj mi kołdrę. Chcę jeszcze pospać. - Odrzekł zniechęcony. Wczesna godzina nie zachęcała do kłótni. Pragnął ponownie zasnąć, więc pociągnął biały materiał w swoją stronę. Tommy Joe skutecznie mu to uniemożliwił.
- Nie będziesz spał póki nie wytłumaczysz mi, dlaczego się do mnie dobierałeś?! ...w nocy. - Zaprotestował Ratliff ochoczo. W jego oczach czaiła się desperacja i niezrozumienie.
- Ja?! O nie, Tommy. Nie wmówisz mi, że... To niedorzeczne! - Rozgniewał się Adam i wstał gwałtownie z łóżka. Zaczął się ubierać, nie dbając o to, czy Tommy na niego patrzy czy nie. Kompleksy na temat swojego ciała już dawno odeszły w zapomnienie. - Jak możesz tak myśleć? Owszem. Jesteś atrakcyjny, ale nie zapominaj, że jestem twoim przyjacielem.
- To, że jesteś moim przyjacielem, nie czyni cię świętym. I nie tłumaczy, dlaczego obejmowałeś mnie, kiedy się obudziłem. - Tommy także wstał z łóżka. Okrywając się pościelą, począł zakładać na siebie poszczególne części garderoby. Chciał to zrobić jak najszybciej. A potem uciec stąd nim Adam zdąży opuścić pokój.
- Nie rozumiesz, Tom. Próbowałem tylko cię z siebie ściągnąć. Leżałeś na mnie w nocy. Nie jesteś lekki, więc miałem...
- Co takiego?! - Spokojne wytłumaczenie przerwał niski ton wzburzenia. Tommy nie wierzył własnym uszom. Jak on może zwalać wszystko na mnie? Jak śmie...? - Obarczasz mnie winą za to, co zrobiłeś? Gapiłeś się na mnie, dotykałeś mnie... Nawet nie jestem w stanie ocenić, gdzie? Teraz rozumiem, po co było to wszystko. Aleja gwiazd, wspólna podróż do domu, zachód słońca na plaży... Nie spodziewałem się tego po tobie. - Rzekł ze smutkiem Ratliff, kiedy założył na siebie kurtkę.
- Jesteś bezczelny. - Zdołał wykrztusić z siebie Adam ze łzami w oczach.
Stali po przeciwnych stronach łóżka. Jeden zszokowany, zraniony i załamany. Drugi pełen gniewu, gotowy do walki zarówno słownej jaki i tej na pięści. Mimo to uciekł – Tommy opuścił pokój pełen gniewu i żalu.
Pokonał długość korytarza. Zbiegł po schodach, przeskakując co dwa. Minął recepcję, która była wyjątkowo pusta. Na dworze owionął go nieprzyjemny chłód. Zimny wiatr smagał go po twarzy, kiedy zastanawiał się, którą drogę wybrać. Wybrał drogę do domu.
Pozostawiony w hotelowym apartamencie Adam zastanawiał się, co zrobił źle. Wyrzucał sobie wszystko – każdy czyn, którego dokonał po przekroczeniu progu hotelu. To wszystko było błędem. Mogłem nie przystawać na jego warunki. Spać na podłodze, może nawet w łazience. Na korytarzu. Zapanowałem nad sobą, nawet go nie dotknąłem. To on był na mnie. Leżał na mnie, przytulał się do mnie. Dlaczego obarcza mnie winą? Czy myśli, że skoro jestem gejem, to chcę pieprzyć się z każdym facetem, na jakiego spojrzę? Adam tłumaczył sobie motywy agresji blondwłosego przyjaciela. Brał pod uwagę swoje działanie oraz jego. Przychodziło mu do głowy tylko jedno rozwiązanie – wytłumaczenie się. Znowu.
- Pójdę go szukać bez względu na to, czy mi wybaczy, czy nie. Wytłumaczę mu dobitnie, co się działo nim się obudził. Nie utracę ponownie jego przyjaźni. Nie pozwolę na to. - Przedstawił swój plan czterem ścianom sypialni małżeńskiego apartamentu, które zaakceptowały go w ciszy. Zabrał z pokoju wszystkie swoje rzeczy. Nie miał ich wiele, gdyż wszystkie bagaże zostały w samochodzie. Zamknął drzwi, zakluczył je na cztery spusty. Zszedł do recepcji, by oddać klucz i zdobyć trochę informacji o swoim współlokatorze-uciekinierze. Czekała go tam niemiła niespodzianka.
- Kucharze go widzieli, jak opuszczał budynek. Skoro państwo kończą pobyt, proszę dopełnić formalności. - Niezbyt uprzejma kobieta w koku, której głos przypominał mu dobitne tłumaczenie zadania z matematyki przez wieczną pannę – profesor Crown, podsunęła mu formularze do podpisania, a następnie zmusiła do uregulowania rachunku.
Czas dłużył mu się niezmiernie, kiedy, wypełniając papierki, uciekał myślami do Tommy'ego. Gdzie poszedł? Czy jest na mnie zły? Czy zdołam go odnaleźć? Ostatnie pytanie zajęło go tak, że karta bankowa upadła na blat z jego trzęsącej się ręki.
- Panie Lambert, czy wszystko w porządku? - Zapytała z niepokojem recepcjonistka, podnosząc kartę. Za pomocą specjalnej maszyny dokonała płatności, co było ostatnią formalnością.
Roztrzęsiony Adam opanował się dopiero, kiedy owionął go zimny wiatr. Zapiął szczelnie kurtkę i ruszył w stronę samochodu. Był tam, gdzie go zostawił, w tym stanie, w jakim go zostawił. Czarne auto zawarczało cicho i opuściło parking. Po chwili był już z powrotem na autostradzie. Jechał znacznie wolniej niż wczorajszego dnia. Rozglądał się za swoim zagubionym pasażerem, kiedy nagle zadzwonił telefon. Wyświetlacz ukazał mu zdjęcie roześmianego bruneta, który, choć szczuplejszy na twarzy, nosił te same rysy twarzy, co Adam. Nadzieja, że Tommy się odezwie, zmalała do zera. Adam przeciągnął po ekranie zieloną migającą słuchawkę, a potem przyłożył urządzenie do ucha.
- Cześć, braciszku. Co jest? - Przywitał się z bratem, ciągle szukając wzrokiem drobnego blondwłosego mężczyzny.
- Cześć. Mama kazała mi do ciebie zadzwonić. Znowu się martwi. Podobno już wczoraj miałeś dotrzeć do domu, a jeszcze cię nie ma. Gdzie się szwendasz? - Spytał Neil, nie wykazując zbytniego zainteresowania. Adam jednak wiedział, że „młody” bardzo za nim tęskni.
- Ciągle w podróży. Miałem małe opóźnienie. Musiałem zatrzymać się w motelu. Powiedz rodzicom, że nic mi nie jest, okey? - Uspokoił brata, jednak w jego głosie pobrzmiewało roztargnienie. Nie mógł skupić się na trzech rzeczach naraz: jazda samochodem, rozmowa przez telefon i szukanie Ratliffa. A jeśli go przeoczę?
Tommy Joe, nie zdając sobie z tego sprawy, leżał na swoim przyjacielu, który po obudzeniu się doznał miłego zaskoczenia. W stanie uśpienia blondyn przytulał się do klatki piersiowej piosenkarza. Obejmował go nie tylko bezwładnymi w tym momencie rękami, ale też nogami, z których jedna znajdowała się pomiędzy nogami Adama, kolanem niemal zahaczała o krocze bruneta. Spał jak dziecko, które znalazło swoją przytulankę. Był niesamowicie spokojny, wyglądał tak niewinnie, że Lambert postanowił go nie budzić. Tylko jak go z siebie ściągnąć? Słodki ciężar wcale by mu nie przeszkadzał, gdyby nie miał problemu z oddychaniem, który narastał. Brunet spróbował jakoś temu zaradzić. Z widoczną na jego twarzy obawą, ale i troską usunął pierwszą barierę. Ręce Ratliffa dotychczas spoczywające na różnych częściach jego torsu w tej chwili zostały ułożone wzdłuż ciał obu mężczyzn. Adam zajął się resztą ciała. Uchwycił Ratliffa w talii i delikatnie przewrócił na plecy. W chwili, kiedy Tommy leżał już po swojej stronie łóżka, a Lambert nie zdążył zabrać rąk z ciała przyjaciela, blondyn otworzył oczy. Jeden gest, który miał ułatwić piosenkarzowi dostęp do tlenu, zmienił obraz śpiącego niewiniątka w wzburzonego buntownika.
- Co...? Adam? - Ratliff powoli otworzył oczy. Kiedy zobaczył sytuację, w jakiej się znalazł i pozycję, w jakiej znajduje się Adam, rozszerzyły mu się źrenice. Momentalnie odskoczył od przyjaciela. - Co ty robisz? Co chciałeś zrobić? - Rozgorączkował się i usiadł na poduszce jak najdalej od Adama. Obrzucił wrogim spojrzeniem przyjaciela, a potem zauważył swój nagi tors. Gwałtownie porwał swoją pościel i tym samym odkrył bruneta.
- Dzień dobry, Tommy. Spodziewałem się raczej pytania typu: Jak ci się spało? Czy nie ciążyłem ci za bardzo w nocy? - Reakcja blondyna wywołała niezadowolenie piosenkarza. Postanowił odpowiedzieć takim samym tonem jak jego przyjaciel. - Oddaj mi kołdrę. Chcę jeszcze pospać. - Odrzekł zniechęcony. Wczesna godzina nie zachęcała do kłótni. Pragnął ponownie zasnąć, więc pociągnął biały materiał w swoją stronę. Tommy Joe skutecznie mu to uniemożliwił.
- Nie będziesz spał póki nie wytłumaczysz mi, dlaczego się do mnie dobierałeś?! ...w nocy. - Zaprotestował Ratliff ochoczo. W jego oczach czaiła się desperacja i niezrozumienie.
- Ja?! O nie, Tommy. Nie wmówisz mi, że... To niedorzeczne! - Rozgniewał się Adam i wstał gwałtownie z łóżka. Zaczął się ubierać, nie dbając o to, czy Tommy na niego patrzy czy nie. Kompleksy na temat swojego ciała już dawno odeszły w zapomnienie. - Jak możesz tak myśleć? Owszem. Jesteś atrakcyjny, ale nie zapominaj, że jestem twoim przyjacielem.
- To, że jesteś moim przyjacielem, nie czyni cię świętym. I nie tłumaczy, dlaczego obejmowałeś mnie, kiedy się obudziłem. - Tommy także wstał z łóżka. Okrywając się pościelą, począł zakładać na siebie poszczególne części garderoby. Chciał to zrobić jak najszybciej. A potem uciec stąd nim Adam zdąży opuścić pokój.
- Nie rozumiesz, Tom. Próbowałem tylko cię z siebie ściągnąć. Leżałeś na mnie w nocy. Nie jesteś lekki, więc miałem...
- Co takiego?! - Spokojne wytłumaczenie przerwał niski ton wzburzenia. Tommy nie wierzył własnym uszom. Jak on może zwalać wszystko na mnie? Jak śmie...? - Obarczasz mnie winą za to, co zrobiłeś? Gapiłeś się na mnie, dotykałeś mnie... Nawet nie jestem w stanie ocenić, gdzie? Teraz rozumiem, po co było to wszystko. Aleja gwiazd, wspólna podróż do domu, zachód słońca na plaży... Nie spodziewałem się tego po tobie. - Rzekł ze smutkiem Ratliff, kiedy założył na siebie kurtkę.
- Jesteś bezczelny. - Zdołał wykrztusić z siebie Adam ze łzami w oczach.
Stali po przeciwnych stronach łóżka. Jeden zszokowany, zraniony i załamany. Drugi pełen gniewu, gotowy do walki zarówno słownej jaki i tej na pięści. Mimo to uciekł – Tommy opuścił pokój pełen gniewu i żalu.
Pokonał długość korytarza. Zbiegł po schodach, przeskakując co dwa. Minął recepcję, która była wyjątkowo pusta. Na dworze owionął go nieprzyjemny chłód. Zimny wiatr smagał go po twarzy, kiedy zastanawiał się, którą drogę wybrać. Wybrał drogę do domu.
Pozostawiony w hotelowym apartamencie Adam zastanawiał się, co zrobił źle. Wyrzucał sobie wszystko – każdy czyn, którego dokonał po przekroczeniu progu hotelu. To wszystko było błędem. Mogłem nie przystawać na jego warunki. Spać na podłodze, może nawet w łazience. Na korytarzu. Zapanowałem nad sobą, nawet go nie dotknąłem. To on był na mnie. Leżał na mnie, przytulał się do mnie. Dlaczego obarcza mnie winą? Czy myśli, że skoro jestem gejem, to chcę pieprzyć się z każdym facetem, na jakiego spojrzę? Adam tłumaczył sobie motywy agresji blondwłosego przyjaciela. Brał pod uwagę swoje działanie oraz jego. Przychodziło mu do głowy tylko jedno rozwiązanie – wytłumaczenie się. Znowu.
- Pójdę go szukać bez względu na to, czy mi wybaczy, czy nie. Wytłumaczę mu dobitnie, co się działo nim się obudził. Nie utracę ponownie jego przyjaźni. Nie pozwolę na to. - Przedstawił swój plan czterem ścianom sypialni małżeńskiego apartamentu, które zaakceptowały go w ciszy. Zabrał z pokoju wszystkie swoje rzeczy. Nie miał ich wiele, gdyż wszystkie bagaże zostały w samochodzie. Zamknął drzwi, zakluczył je na cztery spusty. Zszedł do recepcji, by oddać klucz i zdobyć trochę informacji o swoim współlokatorze-uciekinierze. Czekała go tam niemiła niespodzianka.
- Kucharze go widzieli, jak opuszczał budynek. Skoro państwo kończą pobyt, proszę dopełnić formalności. - Niezbyt uprzejma kobieta w koku, której głos przypominał mu dobitne tłumaczenie zadania z matematyki przez wieczną pannę – profesor Crown, podsunęła mu formularze do podpisania, a następnie zmusiła do uregulowania rachunku.
Czas dłużył mu się niezmiernie, kiedy, wypełniając papierki, uciekał myślami do Tommy'ego. Gdzie poszedł? Czy jest na mnie zły? Czy zdołam go odnaleźć? Ostatnie pytanie zajęło go tak, że karta bankowa upadła na blat z jego trzęsącej się ręki.
- Panie Lambert, czy wszystko w porządku? - Zapytała z niepokojem recepcjonistka, podnosząc kartę. Za pomocą specjalnej maszyny dokonała płatności, co było ostatnią formalnością.
Roztrzęsiony Adam opanował się dopiero, kiedy owionął go zimny wiatr. Zapiął szczelnie kurtkę i ruszył w stronę samochodu. Był tam, gdzie go zostawił, w tym stanie, w jakim go zostawił. Czarne auto zawarczało cicho i opuściło parking. Po chwili był już z powrotem na autostradzie. Jechał znacznie wolniej niż wczorajszego dnia. Rozglądał się za swoim zagubionym pasażerem, kiedy nagle zadzwonił telefon. Wyświetlacz ukazał mu zdjęcie roześmianego bruneta, który, choć szczuplejszy na twarzy, nosił te same rysy twarzy, co Adam. Nadzieja, że Tommy się odezwie, zmalała do zera. Adam przeciągnął po ekranie zieloną migającą słuchawkę, a potem przyłożył urządzenie do ucha.
- Cześć, braciszku. Co jest? - Przywitał się z bratem, ciągle szukając wzrokiem drobnego blondwłosego mężczyzny.
- Cześć. Mama kazała mi do ciebie zadzwonić. Znowu się martwi. Podobno już wczoraj miałeś dotrzeć do domu, a jeszcze cię nie ma. Gdzie się szwendasz? - Spytał Neil, nie wykazując zbytniego zainteresowania. Adam jednak wiedział, że „młody” bardzo za nim tęskni.
- Ciągle w podróży. Miałem małe opóźnienie. Musiałem zatrzymać się w motelu. Powiedz rodzicom, że nic mi nie jest, okey? - Uspokoił brata, jednak w jego głosie pobrzmiewało roztargnienie. Nie mógł skupić się na trzech rzeczach naraz: jazda samochodem, rozmowa przez telefon i szukanie Ratliffa. A jeśli go przeoczę?
- Więc kiedy będziesz w domu? - Dopytywał się Neil, co denerwowało Adama.
- Młody, nie wiem. Dwie godziny, może trzy. Mam coś do załatwienia na mieście. Nic nie obiecuję, Neil.
- Dobra, już dobra. Tylko wiesz. Szykujemy dla ciebie coś specjalnego i nie próbuj się obrażać, jeśli to przegapisz. - Rzucił na koniec Neil i rozłączył się, pozostawiając Lamberta z własnymi myślami.
Mama i tata coś dla mnie szykują? Co takiego? Nim myśl zasiana w jego umyśle przez brata zdążyła zakiełkować, zobaczył w oddali długo wyczekiwaną postać. Spowitą w czerni mimo blasku słońca. Jasne włosy błysnęły w tle i Adam już wiedział, że to on. Tommy, tak charakterystyczny w sposobie ubioru, stał na moście odgrodzony od jadących samochodów barierkami. Spoglądał w dół.
Pod mostem płynęła niezbyt szeroka w korycie rzeka. Adam zjechał na pobocze drogi. Pozostawił tam swój samochód. Nie wyjął nawet kluczy ze stacyjki. Ruszył w stronę mostu z zamiarem wytłumaczenia sytuacji, jaka zaistniała w motelu. Zatrzymał się kilka metrów przed blondynem.
Muzyk jeszcze nigdy nie wydawał mu się takim usposobieniem spokoju, jak teraz. Stał pochylony nad barierką, opierał o nią ręce. Głowa schylona w dół powodowała, że blond kosmyki włosów zasłaniały zasnutą skupieniem twarz. Miał zaciśnięte powieki, czoło zmarszczone, jednak jeden dotyk wygładził te zmarszczki. Kiedy Adam położył rękę na przedramieniu Ratliffa, ten natychmiast odrzucił głowę do tyłu. Spojrzał przestraszonymi oczami na Adama. Twarz stopniowo ukazywała coraz więcej bólu w swojej emocji.
- Co teraz o mnie myślisz? - Nieoczekiwanie spytał Tommy, wbijając paznokcie w barierkę. Adam nie spodziewał się takiego pytania, lecz spróbował na nie odpowiedzieć. Jak zwykle zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.
- Myślę, że się boisz. Nie mnie, ale siebie samego. Czegoś, co siedzi w twojej głowie i oddziałuje na to, co robisz. - Rzekł cicho, ledwie przebijając się przez szum samochodów.
- Masz rację. Jak zawsze masz rację... Przepraszam. Za wszystko... Za wszystko.
Tommy zamknął oczy. Siła, jaką zbierał w sobie odkąd wyszedł z motelu, znikła. Poczuł się bezsilny, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Poddał się całkowicie, a Lambert to widział. Widział, jak drobny blondyn chwieje się na wietrze, a ręce puszczają barierkę. Pociągnął go do siebie i przytulił, dając bezpieczeństwo, jakiego Tommy potrzebował. Stali tak chwilę. W tym czasie blondyn oplótł ręce wokół talii Adama, wtulił twarz w zagłębienie między szyją a barkiem przyjaciela, chłonął jego przyjemny zapach. Wyrzucał z umysłu wszystkie myśli, jakie kiedykolwiek postawiły Lamberta w złym świetle. On nie jest zły. Jest dobrym, troskliwym przyjacielem. On nigdy by mnie nie skrzywdził...
Wyższego mężczyznę także ogarnął chaos myśli. Te jednak dręczyły go, powodowały, że zastanawiał się nad przyjaźnią z muzykiem – jej sensem i celem. Czy nasza przyjaźń zawsze będzie polegać na ciągłym wybaczaniu? Ile razy powiemy sobie „przepraszam” nim zupełnie sobie zaufamy? Nie chcę takiej przyjaźni. Nie chcę żyć w ciągłych wątpliwościach i troskach. Któryś z nas musi się zmienić...
- Okłamałeś mnie, Tommy. Dlaczego? - Szepnął głośno wprost w ucho blondyna. Ratliff nie odezwał się ani słowem. - Dlaczego mi nie ufasz? Czy nie na tym polega przyjaźń? - Spojrzał mu w oczy, ale Tommy nie patrzył na niego – nie potrafił. Tak, jak nie potrafił mu zaufać.
- Próbuję. Wciąż próbuję, ale nie potrafię. - Wyszeptał muzyk, wstydząc się każdego słowa.
- Dlaczego, Tommy? Przecież się staram. Cały czas się staram, a kiedy wiem, że jestem już blisko odbudowania tego, co zaprzepaściłem, ty uciekasz. Czy robię coś źle? - Adam próbował odgadnąć myśli Ratliffa, lecz były one niemożliwe do odczytania. Tak trudno było mu wycisnąć z niego prawdę.
- Nie... Adam. Ty... Ty jesteś wspaniały. Ale... Mówi się, że jeden czyn może przekreślić wszystko. - Tommy spuścił wzrok i zabrał ręce. Odszedł na kilka kroków podczas gdy Adam w osłupieniu stał na swoim miejscu.
Pocałunek. Czy o to mu chodziło? Lambert wiedział, że tak. Jeden czyn – jeden pocałunek, który przekreśla przyjaźń. Mimo to nie wierzył, że ich przyjaźń może skończyć się od tak. To jest coś więcej niż przyjaźń, wiesz o tym. To przeznaczenie. Inaczej nie spotkałbym cię w tym cholernym parku. To nie był przypadek, więc będę walczył o to, co nas łączy. Odwrócił się w stronę Ratliffa, który zmierzał w stronę samochodu. Zamierzał wyperswadować mu wszystko, co tak bolało. Co sprawiało, że droga, która powstała z połączenia dwóch ścieżek została naznaczona cierniami. Podbiegł do niego i zatrzasnął drzwi, które przed chwilą Tommy otworzył. Zdziwiony taką reakcją blondyn spojrzał z niezrozumieniem na piosenkarza.
- Więc czego chcesz? Żebym przestał być twoim przyjacielem? Nie rozumiesz, że potrzebujemy siebie nawzajem? Że... Ja cię potrzebuję? - Podniesiony głos nie wniósł żadnej zmiany w reakcję Tommy'ego Joe. Zbywał Adama tą samą, co wcześniej, ciszą. Jakby go nie słyszał. Ale Lambert nie zamierzał się poddawać. Zamierzał dowiedzieć się prawdy tu i teraz. - Powiedz mi. Nie puszczę cię dopóki nie wyjaśnisz mi, o co chodzi. Co ze mną nie tak? Czy to dlatego, że jestem gejem? - Spytał otwarcie i otoczył blondyna ramionami.
Tak, jak wcześniej. Sytuacja się powtarza. Czy teraz też powiesz mi coś, co wprawi mnie w szok, a potem pocałujesz? Nie chcę tego... Tommy Joe poczuł strach. Nie pomogło mu nawet wmawianie sobie, że Lambert jest jego przyjacielem. Bał się spojrzeć mu prosto w oczy. Odwrócił głowę w stronę rzeki. Patrzył na most, wyobrażając sobie, że stoi nad przepaścią, że bardziej boi się wysokości niż wszystkiego, co stawia przed nim życie. Czuł, że coś zatyka mu gardło. Nie mógł swobodnie mówić, a Adam wymagał tylu odpowiedzi. Muszę mu powiedzieć. To, czego nie mówiłem nikomu. On musi wiedzieć.
- Nie chodzi. O ciebie. - Wybełkotał, przylepiając się do samochodu. - To coś jest we mnie. Siedzi we mnie odkąd mój ojciec zabił moją matkę, a potem rzucił się na mnie. Ten strach... - Z oczu popłynęły mu łzy na wspomnienie zdarzeń, jakie miały miejsce dwadzieścia dwa lata temu.
Mimo złości Adam machinalnie przytulił drobnego blondyna. Pozwolił mu się wypłakać w swoje ramię. Nie wyrzucał sobie nacisku wobec Ratliffa. Wreszcie poczuł, że metalowa obręcz, jaką wokół siebie wykuł muzyk, zaczyna pękać. Upłynie jednak jeszcze dużo czasu nim ta obręcz rozkruszy się i zniknie. Tak samo rysowała się jego podróż do domu: mimo iż powroty zawsze trwają krócej niż wyjazdy, te kilkanaście mil było jak kilka tysięcy mil do przebycia. Niespodzianka, jaka czekała go w domu, musiała jeszcze poczekać.
***
Niewykorzystana
energia i czekanie na cud. Musiał odpocząć, ale ile można
odpoczywać. By spożytkować wolny czas Isaac wycierał z kurzu
meble, ozdobne figurki, zdjęcia. Zatrzymał się właśnie przy
swoim ulubionym. On ze swoją dziewczyną o imieniu Sophie stali na
brzegu jeziora, obejmując się i szczerząc zabawnie zęby do
aparatu. Tego dnia zostali parą. Szybko je wytarł i pocałował
szkło w miejscu głowy dziewczyny. Zamierzał zabrać się za
następną okurzoną ramkę, lecz przeszkodził mu w tym dzwonek do
drzwi. Poszedł do przedpokoju i zwolnił zamek. Nieoczekiwanym
gościem okazał się listonosz.
- Dzień dobry, panie Carpenter. Poczta dla pana. - Mężczyzna z wąsem lat około czterdziestu wręczył mu plik kopert. Isaak zdziwił się z powodu tego daru. Czy listonosz nie powinien zostawiać listów w skrzynce?
- Dzień dobry, panu. Dziękuję, ale... Czy nie są od tego skrzynki na parterze? Nie rozumiem, po co się pan fatygował aż na trzecie piętro...?
- No tak. Pańska skrzynka niestety listów nie przyjmuje. Jakby była zapchana czy coś. Pani Carpenter mówiła, że nie może jej otworzyć, bo zamek się zaciął. Wspominała, że pan to naprawi, kiedy wróci. - Wspomniał z pobłażliwym uśmiechem, czekając na reakcję perkusisty.
- Cóż, najwidoczniej zapomniała mi o tym powiedzieć. Dziękuję panu serdecznie. Obiecuję, że przy następnej pana wizycie skrzynka będzie już działać. - Pożegnał się, obiecując naprawienie skrzynki na listy. Listonosz ukłonił mu się grzecznie, a on zamknął drzwi, próbując sobie przypomnieć, czy Sophie mówiła coś ostatnio na temat poczty.
Przeglądał listy, szukając czegoś ciekawszego niż rachunki i ulotki. Nagle w ręce wpadła mu nieco większa niż poprzednie koperta. Zaadresowana na jego nazwisko. Nadawcą był Sąd Najwyższy w Nowym Jorku (New York Supreme Court – przyp. autora). Isaac wybałuszył oczy, widząc adres nadawcy. Rozerwał kopertę i rozwinął biały dokument. Nagłówek mówił sam za siebie – było to wezwanie na rozprawę.
- Dzień dobry, panie Carpenter. Poczta dla pana. - Mężczyzna z wąsem lat około czterdziestu wręczył mu plik kopert. Isaak zdziwił się z powodu tego daru. Czy listonosz nie powinien zostawiać listów w skrzynce?
- Dzień dobry, panu. Dziękuję, ale... Czy nie są od tego skrzynki na parterze? Nie rozumiem, po co się pan fatygował aż na trzecie piętro...?
- No tak. Pańska skrzynka niestety listów nie przyjmuje. Jakby była zapchana czy coś. Pani Carpenter mówiła, że nie może jej otworzyć, bo zamek się zaciął. Wspominała, że pan to naprawi, kiedy wróci. - Wspomniał z pobłażliwym uśmiechem, czekając na reakcję perkusisty.
- Cóż, najwidoczniej zapomniała mi o tym powiedzieć. Dziękuję panu serdecznie. Obiecuję, że przy następnej pana wizycie skrzynka będzie już działać. - Pożegnał się, obiecując naprawienie skrzynki na listy. Listonosz ukłonił mu się grzecznie, a on zamknął drzwi, próbując sobie przypomnieć, czy Sophie mówiła coś ostatnio na temat poczty.
Przeglądał listy, szukając czegoś ciekawszego niż rachunki i ulotki. Nagle w ręce wpadła mu nieco większa niż poprzednie koperta. Zaadresowana na jego nazwisko. Nadawcą był Sąd Najwyższy w Nowym Jorku (New York Supreme Court – przyp. autora). Isaac wybałuszył oczy, widząc adres nadawcy. Rozerwał kopertę i rozwinął biały dokument. Nagłówek mówił sam za siebie – było to wezwanie na rozprawę.
***
Tylne
siedzenie czarnego mercedesa zajęte było przez dwóch ludzi.
Znajdowali się w niecodziennych pozycjach. Czarnowłosy, dobrze
zbudowany mężczyzna o niebieskich oczach siedział co prawda na
miejscu po lewej stronie, ale za to trzymał w objęciach swojego
przyjaciela. Drobny blondwłosy chłopak wtulony był w swego
opiekuna niczym zraniona sarna w ramionach weterynarza. Zaczynał
opowieść o najgorszym zdarzeniu, jakiego był świadkiem... I
uczestnikiem.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz mi mówić. Zrozumiem. - Adam widział, w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel. To, co Tommy już zdążył mu powiedzieć, jeżyło włosy na głowie. A było to tylko pół zdania: odkąd mój ojciec zabił moją matkę, a potem rzucił się na mnie. Czy piosenkarz chciał wiedzieć, co było potem? Już to mu wystarczało. Nigdy nie lubił horrorów, a teraz miał wysłuchać horroru, który zdarzył się naprawdę. Skoro dał Tommy'emu przyjacielskie ramię, nie mógł się już wycofać. Musiał zachować zimną krew i wytrwać do końca.
- Nie. Nie zrozumiesz, Adam. I ja nie będę mógł ci ufać jeśli nie dowiesz się, co czuję. Nie chodzi o pocałunek, ale o dotyk. Dotyk... Każdego mężczyzny. Wtedy w studiu Idola, w tym zakurzonym pokoju... Pamiętasz to tak dobrze jak ja. - Jednym zdaniem sprawił, że oboje wrócili do tego zdarzenia. Stojąc z boku obserwowali ich własne gesty i słowa. Tommy zamknął na chwilę oczy, a potem znów je otworzył, by znaleźć siłę na zmierzenie się z przeszłością. - Kiedy miałem pięć lat, Joseph Ratliff zaczął pić. Stracił pracę w fabryce produkującej opony. Nie znalazł drugiej pracy. Tylko pił i pił. I pił. Było coraz gorzej. Opiekowała się nami Melanie Ratliff. Nie pracowała, więc poświęcała nam cały swój czas. Szczególnie mi. Moja siostra chodziła już wtedy do szkoły, więc zostawałem w domu sam. Z mamą. Ojciec był na wódce. W domu zjawiał się wieczorami lub w ogóle nie wracał. Pewnego dnia wrócił do domu zbyt wcześnie. Było kilka godzin po południu, kiedy zaczął się ten horror. Siedziałem wtedy w moim pokoju. Bawiłem się klockami. Usłyszałem kłótnię. Nie sprawiło to na mnie wielkiego wrażenia – oni ciągle się o coś kłócili. A potem podniesiony głos mamy zamienił się w przeraźliwy krzyk. Najpierw przeciągły, potem urywany. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Krzyczała „Przestań, pomocy!” Błagała, ale on skutecznie ją uciszał. Pobiegłem do kuchni, skąd wcześniej dochodziły krzyki, ale zobaczyłem tylko bezwładne ciało o poszatkowanym brzuchu. Wszędzie była krew, a on siedział na niej, trzymał w ręce nóż do krojenia chleba, który ociekał czerwoną mazią. To była jej krew, Adam. Zaszlachtował własną żonę. Zabił moją matkę. Zobaczyłem to, ale wtedy nie rozumiałem, co się stało. Widziałem tylko zamykające się czekoladowe oczy i ostatni dech, jaki z siebie wydała. Spytałem go tylko: tato, co jest mamie? Czy ona zasnęła?, a on wstał i złapał mnie za ubranie, przycisnął do ściany. Powiedział wtedy „Zasnęła i już nigdy się nie obudzi, szczurze. I tak samo będzie z tobą.” Zacząłem płakać, ale to go tylko rozzłościło. Krzyczałem, kiedy pociągnął mnie do mojego pokoju. Rozdeptał moje ulubione klocki i rzucił mną o ścianę. Osunąłem się na łóżko, ale nie straciłem przytomności. Wierz mi, chciałem ją stracić. - Zamilkł za chwilę. Przygotowywał się do kontynuowania opowieści. Tak trudno było wrócić wspomnieniami do tamtego okresu.
- Tommy, nie musisz... - Adam próbował uspokoić chłopaka, którego ciał drżało. Ratliff płakał, wycierając łzy w chusteczkę, których pełną paczkę dostał od przyjaciela.
Lambert troskliwie go głaskał. Pozwoli mu oprzeć głowę na swoich kolanach. Z niemałym wysiłkiem słuchał historii, jaka wypływała z ust blondyna. Chciał go wspierać z całych sił, być z nim, ochraniać przed całym światem. Ale nie mógł. Nie było go wtedy, gdy Ratliff był małym chłopcem. Nie mógł nic poradzić na przeszłość, jaka już się dokonała. Ale mógł pomóc Tommy'emu się z nią pogodzić i zostawić ją za sobą. Przynajmniej spróbować to zrobić.
- Muszę, Adam. Przez wzgląd na naszą przyjaźń. Boję się dotyku innych mężczyzn, bo wiem, co mogą mi zrobić. Myślę, że zrobią mi to, co on, kiedy byłem dzieckiem. Dotykał mnie... Wszędzie. Ciągle krzyczałem, ale zamknął mi usta. Zmusił mnie, bym mu obciągnął. Dławiłem się. Znalazł nas sąsiad. Usłyszał krzyk i wyważył drzwi. Przyjechała policja. Zabrała jego i zwłoki matki. Krótko po tym zdarzeniu opiekę nade mną i Annie przyznano najbliższej rodzinie: bratu Josepha i jego żonie. Wujkowi Henry'emu i cioci Klarze. Ale zmiana otoczenia mi nie pomogła. Przez dwa lata chodziłem do psychoterapeuty. Potem wujek dał mi gitarę. Myśleli, że się wyleczyłem. Też tak myślałem. Ale przez to, co się stało w magazynie, to wspomnienie wraca. Zamazane, ale wraca. Głównie, kiedy jestem z tobą, ale też kiedy Mitchel mi groził. Tak jakby mi przypominało, że mężczyźni są źli, brutalni, bezwzględni. - Tommy spojrzał obojętnie na Adama. Na czole bruneta widniała wyraźna zmarszczka jakby chciał wyrazić protest.
- Nie wszyscy mężczyźni są tacy. Ja taki nie jestem... - Zauważył i spojrzał blondynowi głęboko w oczy. Impuls tknął go do podniesienia ręki. Spróbował dotknąć policzka Ratliffa, lecz ten odsunął się nieznacznie. Był wyraźnie zawstydzony, co zmieniło humor Lamberta.
- Nie wiem, jaki jesteś. - Mruknął muzyk i spuścił wzrok. Adam posmutniał.
- Wiesz, jaki jestem. A ja wiem, jaki jesteś ty. Na pewno nie taki, jak twój ojciec. - Powiedział dobitnie wskazując palcem jego klatkę piersiową.
- Ja nie mam ojca. Ani matki. Teraz już wiesz, że moje życie nie jest tak kolorowe jak twoje. Jestem inny. Zamknięty. Wiecznie samotny. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy chcę to zmienić. Przyjaciel taki jak ty, to dla mnie wybawienie, ale i udręka. Musisz zdecydować, czy chcesz zostać czy uciekać ode mnie jak najdalej się da. Na twoim miejscu wybrałbym ucieczkę. - Rzekł poważnie, stawiając Lamberta przed trudnym wyborem. Brunet uśmiechnął się przelotnie rozważając dwie opcje. Wybór wydawał mu się oczywisty.
- Taki wybór to żaden wybór. Muszę zostać czy ci się to podoba czy nie. Czy mi się to podoba czy nie. Tommy, jesteś wspaniałą osobą o charakterze silniejszym niż mi się wydawało. Mimo to potrzebujesz wsparcia. Jak każdy człowiek. A ja chcę cię wspierać tak jak do tego czasu. Nawet w najdrobniejszych sprawach. Pozwól mi na to, a obiecuję, że nie będziesz musiał się mnie bać. - Złapał go za dłonie i, szeroko się uśmiechając, ścisnął je, by potwierdzić to, co mówi.
- Jesteś pewny, że wiesz, na co się decydujesz?
- Jestem.
Adam potwierdził swoje słowa. Pociągnął Ratliffa do siebie i przytulił go mocno nim muzyk zdążył zaprotestować. Następna bariera została zniszczona. Ich relacja zawiązywała się na supeł, którego w przyszłości nikt nie będzie mógł rozplątać. Wiedzieli, czego chcą. Myśleli o tym, tuląc się wzajemnie do siebie. Potem ruszyli w podróż. Dwie ścieżki przecięły się znów, a parę mil do domu nie wydawały im się już niekończącą się drogą.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz mi mówić. Zrozumiem. - Adam widział, w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel. To, co Tommy już zdążył mu powiedzieć, jeżyło włosy na głowie. A było to tylko pół zdania: odkąd mój ojciec zabił moją matkę, a potem rzucił się na mnie. Czy piosenkarz chciał wiedzieć, co było potem? Już to mu wystarczało. Nigdy nie lubił horrorów, a teraz miał wysłuchać horroru, który zdarzył się naprawdę. Skoro dał Tommy'emu przyjacielskie ramię, nie mógł się już wycofać. Musiał zachować zimną krew i wytrwać do końca.
- Nie. Nie zrozumiesz, Adam. I ja nie będę mógł ci ufać jeśli nie dowiesz się, co czuję. Nie chodzi o pocałunek, ale o dotyk. Dotyk... Każdego mężczyzny. Wtedy w studiu Idola, w tym zakurzonym pokoju... Pamiętasz to tak dobrze jak ja. - Jednym zdaniem sprawił, że oboje wrócili do tego zdarzenia. Stojąc z boku obserwowali ich własne gesty i słowa. Tommy zamknął na chwilę oczy, a potem znów je otworzył, by znaleźć siłę na zmierzenie się z przeszłością. - Kiedy miałem pięć lat, Joseph Ratliff zaczął pić. Stracił pracę w fabryce produkującej opony. Nie znalazł drugiej pracy. Tylko pił i pił. I pił. Było coraz gorzej. Opiekowała się nami Melanie Ratliff. Nie pracowała, więc poświęcała nam cały swój czas. Szczególnie mi. Moja siostra chodziła już wtedy do szkoły, więc zostawałem w domu sam. Z mamą. Ojciec był na wódce. W domu zjawiał się wieczorami lub w ogóle nie wracał. Pewnego dnia wrócił do domu zbyt wcześnie. Było kilka godzin po południu, kiedy zaczął się ten horror. Siedziałem wtedy w moim pokoju. Bawiłem się klockami. Usłyszałem kłótnię. Nie sprawiło to na mnie wielkiego wrażenia – oni ciągle się o coś kłócili. A potem podniesiony głos mamy zamienił się w przeraźliwy krzyk. Najpierw przeciągły, potem urywany. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Krzyczała „Przestań, pomocy!” Błagała, ale on skutecznie ją uciszał. Pobiegłem do kuchni, skąd wcześniej dochodziły krzyki, ale zobaczyłem tylko bezwładne ciało o poszatkowanym brzuchu. Wszędzie była krew, a on siedział na niej, trzymał w ręce nóż do krojenia chleba, który ociekał czerwoną mazią. To była jej krew, Adam. Zaszlachtował własną żonę. Zabił moją matkę. Zobaczyłem to, ale wtedy nie rozumiałem, co się stało. Widziałem tylko zamykające się czekoladowe oczy i ostatni dech, jaki z siebie wydała. Spytałem go tylko: tato, co jest mamie? Czy ona zasnęła?, a on wstał i złapał mnie za ubranie, przycisnął do ściany. Powiedział wtedy „Zasnęła i już nigdy się nie obudzi, szczurze. I tak samo będzie z tobą.” Zacząłem płakać, ale to go tylko rozzłościło. Krzyczałem, kiedy pociągnął mnie do mojego pokoju. Rozdeptał moje ulubione klocki i rzucił mną o ścianę. Osunąłem się na łóżko, ale nie straciłem przytomności. Wierz mi, chciałem ją stracić. - Zamilkł za chwilę. Przygotowywał się do kontynuowania opowieści. Tak trudno było wrócić wspomnieniami do tamtego okresu.
- Tommy, nie musisz... - Adam próbował uspokoić chłopaka, którego ciał drżało. Ratliff płakał, wycierając łzy w chusteczkę, których pełną paczkę dostał od przyjaciela.
Lambert troskliwie go głaskał. Pozwoli mu oprzeć głowę na swoich kolanach. Z niemałym wysiłkiem słuchał historii, jaka wypływała z ust blondyna. Chciał go wspierać z całych sił, być z nim, ochraniać przed całym światem. Ale nie mógł. Nie było go wtedy, gdy Ratliff był małym chłopcem. Nie mógł nic poradzić na przeszłość, jaka już się dokonała. Ale mógł pomóc Tommy'emu się z nią pogodzić i zostawić ją za sobą. Przynajmniej spróbować to zrobić.
- Muszę, Adam. Przez wzgląd na naszą przyjaźń. Boję się dotyku innych mężczyzn, bo wiem, co mogą mi zrobić. Myślę, że zrobią mi to, co on, kiedy byłem dzieckiem. Dotykał mnie... Wszędzie. Ciągle krzyczałem, ale zamknął mi usta. Zmusił mnie, bym mu obciągnął. Dławiłem się. Znalazł nas sąsiad. Usłyszał krzyk i wyważył drzwi. Przyjechała policja. Zabrała jego i zwłoki matki. Krótko po tym zdarzeniu opiekę nade mną i Annie przyznano najbliższej rodzinie: bratu Josepha i jego żonie. Wujkowi Henry'emu i cioci Klarze. Ale zmiana otoczenia mi nie pomogła. Przez dwa lata chodziłem do psychoterapeuty. Potem wujek dał mi gitarę. Myśleli, że się wyleczyłem. Też tak myślałem. Ale przez to, co się stało w magazynie, to wspomnienie wraca. Zamazane, ale wraca. Głównie, kiedy jestem z tobą, ale też kiedy Mitchel mi groził. Tak jakby mi przypominało, że mężczyźni są źli, brutalni, bezwzględni. - Tommy spojrzał obojętnie na Adama. Na czole bruneta widniała wyraźna zmarszczka jakby chciał wyrazić protest.
- Nie wszyscy mężczyźni są tacy. Ja taki nie jestem... - Zauważył i spojrzał blondynowi głęboko w oczy. Impuls tknął go do podniesienia ręki. Spróbował dotknąć policzka Ratliffa, lecz ten odsunął się nieznacznie. Był wyraźnie zawstydzony, co zmieniło humor Lamberta.
- Nie wiem, jaki jesteś. - Mruknął muzyk i spuścił wzrok. Adam posmutniał.
- Wiesz, jaki jestem. A ja wiem, jaki jesteś ty. Na pewno nie taki, jak twój ojciec. - Powiedział dobitnie wskazując palcem jego klatkę piersiową.
- Ja nie mam ojca. Ani matki. Teraz już wiesz, że moje życie nie jest tak kolorowe jak twoje. Jestem inny. Zamknięty. Wiecznie samotny. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy chcę to zmienić. Przyjaciel taki jak ty, to dla mnie wybawienie, ale i udręka. Musisz zdecydować, czy chcesz zostać czy uciekać ode mnie jak najdalej się da. Na twoim miejscu wybrałbym ucieczkę. - Rzekł poważnie, stawiając Lamberta przed trudnym wyborem. Brunet uśmiechnął się przelotnie rozważając dwie opcje. Wybór wydawał mu się oczywisty.
- Taki wybór to żaden wybór. Muszę zostać czy ci się to podoba czy nie. Czy mi się to podoba czy nie. Tommy, jesteś wspaniałą osobą o charakterze silniejszym niż mi się wydawało. Mimo to potrzebujesz wsparcia. Jak każdy człowiek. A ja chcę cię wspierać tak jak do tego czasu. Nawet w najdrobniejszych sprawach. Pozwól mi na to, a obiecuję, że nie będziesz musiał się mnie bać. - Złapał go za dłonie i, szeroko się uśmiechając, ścisnął je, by potwierdzić to, co mówi.
- Jesteś pewny, że wiesz, na co się decydujesz?
- Jestem.
Adam potwierdził swoje słowa. Pociągnął Ratliffa do siebie i przytulił go mocno nim muzyk zdążył zaprotestować. Następna bariera została zniszczona. Ich relacja zawiązywała się na supeł, którego w przyszłości nikt nie będzie mógł rozplątać. Wiedzieli, czego chcą. Myśleli o tym, tuląc się wzajemnie do siebie. Potem ruszyli w podróż. Dwie ścieżki przecięły się znów, a parę mil do domu nie wydawały im się już niekończącą się drogą.