piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 43 - Come back (to the past)

Kochani czytelnicy! Jestem taka szczęśliwa, że chyba przegadam dziś cały dzień po angielsku. Osiem komentarzy! Świetnych komentarzy! Łezka mi się w oku kręci, ostatni taki wynik osiągnęłam w 21. rozdziale. Kolejna świetna wiadomość, którą muszę się podzielić, bo inaczej pęknę: blog osiągnął 20 tysięcy wyświetleń. I LOVE YOU!!! <3
Uwaga: Przypominam, że możecie znaleźć mnie także na twitterze, gdzie na bieżąco udostępniam linki następnych odcinków, onepartów oraz inne pierdoły zwiazane ze mną :)

Come back (to the past)

Nozdrza pełne kuszącego zapachu. Miętowego szamponu. Opuszki palców nieświadomie błądziły po delikatnym aksamicie. Po gładkiej skórze. Adam oddychał ciężko zamroczony snem. Przygnieciony obcym ciałem. Stopniowo obrazy ze snu zmieniały się w ciemność, którą po uniesieniu powiek miała zastąpić rzeczywistość. Ziewnął niemo i otworzył zaspane oczy. Gdzie jestem? Zobaczył obce kolory ścian i nieznajomy żyrandol. Wyłączony w trakcie snu umysł przywracał dane z poprzedniego dnia. Lambert spojrzał w dół – w oczy od razy rzuciły mu się blond włosy, które rozrzucone były kilka centymetrów przed jego twarzą. Tommy? Obraz odbijający się w jego tęczówkach wyjaśniał, dlaczego w nocy czuł dyskomfort.

Tommy Joe, nie zdając sobie z tego sprawy, leżał na swoim przyjacielu, który po obudzeniu się doznał miłego zaskoczenia. W stanie uśpienia blondyn przytulał się do klatki piersiowej piosenkarza. Obejmował go nie tylko bezwładnymi w tym momencie rękami, ale też nogami, z których jedna znajdowała się pomiędzy nogami Adama, kolanem niemal zahaczała o krocze bruneta. Spał jak dziecko, które znalazło swoją przytulankę. Był niesamowicie spokojny, wyglądał tak niewinnie, że Lambert postanowił go nie budzić.
Tylko jak go z siebie ściągnąć? Słodki ciężar wcale by mu nie przeszkadzał, gdyby nie miał problemu z oddychaniem, który narastał. Brunet spróbował jakoś temu zaradzić. Z widoczną na jego twarzy obawą, ale i troską usunął pierwszą barierę. Ręce Ratliffa dotychczas spoczywające na różnych częściach jego torsu w tej chwili zostały ułożone wzdłuż ciał obu mężczyzn. Adam zajął się resztą ciała. Uchwycił Ratliffa w talii i delikatnie przewrócił na plecy. W chwili, kiedy Tommy leżał już po swojej stronie łóżka, a Lambert nie zdążył zabrać rąk z ciała przyjaciela, blondyn otworzył oczy. Jeden gest, który miał ułatwić piosenkarzowi dostęp do tlenu, zmienił obraz śpiącego niewiniątka w wzburzonego buntownika.

- Co...? Adam? - Ratliff powoli otworzył oczy. Kiedy zobaczył sytuację, w jakiej się znalazł i pozycję, w jakiej znajduje się Adam, rozszerzyły mu się źrenice. Momentalnie odskoczył od przyjaciela. - Co ty robisz? Co chciałeś zrobić? - Rozgorączkował się i usiadł na poduszce jak najdalej od Adama. Obrzucił wrogim spojrzeniem przyjaciela, a potem zauważył swój nagi tors. Gwałtownie porwał swoją pościel i tym samym odkrył bruneta.

- Dzień dobry, Tommy. Spodziewałem się raczej pytania typu: Jak ci się spało? Czy nie ciążyłem ci za bardzo w nocy? - Reakcja blondyna wywołała niezadowolenie piosenkarza. Postanowił odpowiedzieć takim samym tonem jak jego przyjaciel. - Oddaj mi kołdrę. Chcę jeszcze pospać. - Odrzekł zniechęcony. Wczesna godzina nie zachęcała do kłótni. Pragnął ponownie zasnąć, więc pociągnął biały materiał w swoją stronę. Tommy Joe skutecznie mu to uniemożliwił.

- Nie będziesz spał póki nie wytłumaczysz mi, dlaczego się do mnie dobierałeś?! ...w nocy. - Zaprotestował Ratliff ochoczo. W jego oczach czaiła się desperacja i niezrozumienie.

- Ja?! O nie, Tommy. Nie wmówisz mi, że... To niedorzeczne! - Rozgniewał się Adam i wstał gwałtownie z łóżka. Zaczął się ubierać, nie dbając o to, czy Tommy na niego patrzy czy nie. Kompleksy na temat swojego ciała już dawno odeszły w zapomnienie. - Jak możesz tak myśleć? Owszem. Jesteś atrakcyjny, ale nie zapominaj, że jestem twoim przyjacielem.

- To, że jesteś moim przyjacielem, nie czyni cię świętym. I nie tłumaczy, dlaczego obejmowałeś mnie, kiedy się obudziłem. - Tommy także wstał z łóżka. Okrywając się pościelą, począł zakładać na siebie poszczególne części garderoby. Chciał to zrobić jak najszybciej. A potem uciec stąd nim Adam zdąży opuścić pokój.

- Nie rozumiesz, Tom. Próbowałem tylko cię z siebie ściągnąć. Leżałeś na mnie w nocy. Nie jesteś lekki, więc miałem...

- Co takiego?! - Spokojne wytłumaczenie przerwał niski ton wzburzenia. Tommy nie wierzył własnym uszom.
Jak on może zwalać wszystko na mnie? Jak śmie...? - Obarczasz mnie winą za to, co zrobiłeś? Gapiłeś się na mnie, dotykałeś mnie... Nawet nie jestem w stanie ocenić, gdzie? Teraz rozumiem, po co było to wszystko. Aleja gwiazd, wspólna podróż do domu, zachód słońca na plaży... Nie spodziewałem się tego po tobie. - Rzekł ze smutkiem Ratliff, kiedy założył na siebie kurtkę.

- Jesteś bezczelny. - Zdołał wykrztusić z siebie Adam ze łzami w oczach.

Stali po przeciwnych stronach łóżka. Jeden zszokowany, zraniony i załamany. Drugi pełen gniewu, gotowy do walki zarówno słownej jaki i tej na pięści. Mimo to uciekł – Tommy opuścił pokój pełen gniewu i żalu.

Pokonał długość korytarza. Zbiegł po schodach, przeskakując co dwa. Minął recepcję, która była wyjątkowo pusta. Na dworze owionął go nieprzyjemny chłód. Zimny wiatr smagał go po twarzy, kiedy zastanawiał się, którą drogę wybrać. Wybrał drogę do domu.

Pozostawiony w hotelowym apartamencie Adam zastanawiał się, co zrobił źle. Wyrzucał sobie wszystko – każdy czyn, którego dokonał po przekroczeniu progu hotelu.
To wszystko było błędem. Mogłem nie przystawać na jego warunki. Spać na podłodze, może nawet w łazience. Na korytarzu. Zapanowałem nad sobą, nawet go nie dotknąłem. To on był na mnie. Leżał na mnie, przytulał się do mnie. Dlaczego obarcza mnie winą? Czy myśli, że skoro jestem gejem, to chcę pieprzyć się z każdym facetem, na jakiego spojrzę? Adam tłumaczył sobie motywy agresji blondwłosego przyjaciela. Brał pod uwagę swoje działanie oraz jego. Przychodziło mu do głowy tylko jedno rozwiązanie – wytłumaczenie się. Znowu.

- Pójdę go szukać bez względu na to, czy mi wybaczy, czy nie. Wytłumaczę mu dobitnie, co się działo nim się obudził. Nie utracę ponownie jego przyjaźni. Nie pozwolę na to. - Przedstawił swój plan czterem ścianom sypialni małżeńskiego apartamentu, które zaakceptowały go w ciszy. Zabrał z pokoju wszystkie swoje rzeczy. Nie miał ich wiele, gdyż wszystkie bagaże zostały w samochodzie. Zamknął drzwi, zakluczył je na cztery spusty. Zszedł do recepcji, by oddać klucz i zdobyć trochę informacji o swoim współlokatorze-uciekinierze. Czekała go tam niemiła niespodzianka.

- Kucharze go widzieli, jak opuszczał budynek. Skoro państwo kończą pobyt, proszę dopełnić formalności. - Niezbyt uprzejma kobieta w koku, której głos przypominał mu dobitne tłumaczenie zadania z matematyki przez wieczną pannę – profesor Crown, podsunęła mu formularze do podpisania, a następnie zmusiła do uregulowania rachunku.

Czas dłużył mu się niezmiernie, kiedy, wypełniając papierki, uciekał myślami do Tommy'ego.
Gdzie poszedł? Czy jest na mnie zły? Czy zdołam go odnaleźć? Ostatnie pytanie zajęło go tak, że karta bankowa upadła na blat z jego trzęsącej się ręki.

- Panie Lambert, czy wszystko w porządku? - Zapytała z niepokojem recepcjonistka, podnosząc kartę. Za pomocą specjalnej maszyny dokonała płatności, co było ostatnią formalnością.

Roztrzęsiony Adam opanował się dopiero, kiedy owionął go zimny wiatr. Zapiął szczelnie kurtkę i ruszył w stronę samochodu. Był tam, gdzie go zostawił, w tym stanie, w jakim go zostawił. Czarne auto zawarczało cicho i opuściło parking. Po chwili był już z powrotem na autostradzie. Jechał znacznie wolniej niż wczorajszego dnia. Rozglądał się za swoim zagubionym pasażerem, kiedy nagle zadzwonił telefon. Wyświetlacz ukazał mu zdjęcie roześmianego bruneta, który, choć szczuplejszy na twarzy, nosił te same rysy twarzy, co Adam. Nadzieja, że Tommy się odezwie, zmalała do zera. Adam przeciągnął po ekranie zieloną migającą słuchawkę, a potem przyłożył urządzenie do ucha.

- Cześć, braciszku. Co jest? - Przywitał się z bratem, ciągle szukając wzrokiem drobnego blondwłosego mężczyzny.

- Cześć. Mama kazała mi do ciebie zadzwonić. Znowu się martwi. Podobno już wczoraj miałeś dotrzeć do domu, a jeszcze cię nie ma. Gdzie się szwendasz? - Spytał Neil, nie wykazując zbytniego zainteresowania. Adam jednak wiedział, że „młody” bardzo za nim tęskni.

- Ciągle w podróży. Miałem małe opóźnienie. Musiałem zatrzymać się w motelu. Powiedz rodzicom, że nic mi nie jest, okey? - Uspokoił brata, jednak w jego głosie pobrzmiewało roztargnienie. Nie mógł skupić się na trzech rzeczach naraz: jazda samochodem, rozmowa przez telefon i szukanie Ratliffa.
A jeśli go przeoczę?

- Więc kiedy będziesz w domu? - Dopytywał się Neil, co denerwowało Adama.

- Młody, nie wiem. Dwie godziny, może trzy. Mam coś do załatwienia na mieście. Nic nie obiecuję, Neil.

- Dobra, już dobra. Tylko wiesz. Szykujemy dla ciebie coś specjalnego i nie próbuj się obrażać, jeśli to przegapisz. - Rzucił na koniec Neil i rozłączył się, pozostawiając Lamberta z własnymi myślami.
Mama i tata coś dla mnie szykują? Co takiego? Nim myśl zasiana w jego umyśle przez brata zdążyła zakiełkować, zobaczył w oddali długo wyczekiwaną postać. Spowitą w czerni mimo blasku słońca. Jasne włosy błysnęły w tle i Adam już wiedział, że to on. Tommy, tak charakterystyczny w sposobie ubioru, stał na moście odgrodzony od jadących samochodów barierkami. Spoglądał w dół.

Pod mostem płynęła niezbyt szeroka w korycie rzeka. Adam zjechał na pobocze drogi. Pozostawił tam swój samochód. Nie wyjął nawet kluczy ze stacyjki. Ruszył w stronę mostu z zamiarem wytłumaczenia sytuacji, jaka zaistniała w motelu. Zatrzymał się kilka metrów przed blondynem.

Muzyk jeszcze nigdy nie wydawał mu się takim usposobieniem spokoju, jak teraz. Stał pochylony nad barierką, opierał o nią ręce. Głowa schylona w dół powodowała, że blond kosmyki włosów zasłaniały zasnutą skupieniem twarz. Miał zaciśnięte powieki, czoło zmarszczone, jednak jeden dotyk wygładził te zmarszczki. Kiedy Adam położył rękę na przedramieniu Ratliffa, ten natychmiast odrzucił głowę do tyłu. Spojrzał przestraszonymi oczami na Adama. Twarz stopniowo ukazywała coraz więcej bólu w swojej emocji.

- Co teraz o mnie myślisz? - Nieoczekiwanie spytał Tommy, wbijając paznokcie w barierkę. Adam nie spodziewał się takiego pytania, lecz spróbował na nie odpowiedzieć. Jak zwykle zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.

- Myślę, że się boisz. Nie mnie, ale siebie samego. Czegoś, co siedzi w twojej głowie i oddziałuje na to, co robisz. - Rzekł cicho, ledwie przebijając się przez szum samochodów.

- Masz rację. Jak zawsze masz rację... Przepraszam. Za wszystko... Za wszystko.

Tommy zamknął oczy. Siła, jaką zbierał w sobie odkąd wyszedł z motelu, znikła. Poczuł się bezsilny, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Poddał się całkowicie, a Lambert to widział. Widział, jak drobny blondyn chwieje się na wietrze, a ręce puszczają barierkę. Pociągnął go do siebie i przytulił, dając bezpieczeństwo, jakiego Tommy potrzebował. Stali tak chwilę. W tym czasie blondyn oplótł ręce wokół talii Adama, wtulił twarz w zagłębienie między szyją a barkiem przyjaciela, chłonął jego przyjemny zapach. Wyrzucał z umysłu wszystkie myśli, jakie kiedykolwiek postawiły Lamberta w złym świetle.
On nie jest zły. Jest dobrym, troskliwym przyjacielem. On nigdy by mnie nie skrzywdził...
Wyższego mężczyznę także ogarnął chaos myśli. Te jednak dręczyły go, powodowały, że zastanawiał się nad przyjaźnią z muzykiem – jej sensem i celem.
Czy nasza przyjaźń zawsze będzie polegać na ciągłym wybaczaniu? Ile razy powiemy sobie „przepraszam” nim zupełnie sobie zaufamy? Nie chcę takiej przyjaźni. Nie chcę żyć w ciągłych wątpliwościach i troskach. Któryś z nas musi się zmienić...
- Okłamałeś mnie, Tommy. Dlaczego? - Szepnął głośno wprost w ucho blondyna. Ratliff nie odezwał się ani słowem. - Dlaczego mi nie ufasz? Czy nie na tym polega przyjaźń? - Spojrzał mu w oczy, ale Tommy nie patrzył na niego – nie potrafił. Tak, jak nie potrafił mu zaufać.

- Próbuję. Wciąż próbuję, ale nie potrafię. - Wyszeptał muzyk, wstydząc się każdego słowa.

- Dlaczego, Tommy? Przecież się staram. Cały czas się staram, a kiedy wiem, że jestem już blisko odbudowania tego, co zaprzepaściłem, ty uciekasz. Czy robię coś źle? - Adam próbował odgadnąć myśli Ratliffa, lecz były one niemożliwe do odczytania. Tak trudno było mu wycisnąć z niego prawdę.

- Nie... Adam. Ty... Ty jesteś wspaniały. Ale... Mówi się, że jeden czyn może przekreślić wszystko. - Tommy spuścił wzrok i zabrał ręce. Odszedł na kilka kroków podczas gdy Adam w osłupieniu stał na swoim miejscu.
Pocałunek. Czy o to mu chodziło? Lambert wiedział, że tak. Jeden czyn – jeden pocałunek, który przekreśla przyjaźń. Mimo to nie wierzył, że ich przyjaźń może skończyć się od tak. To jest coś więcej niż przyjaźń, wiesz o tym. To przeznaczenie. Inaczej nie spotkałbym cię w tym cholernym parku. To nie był przypadek, więc będę walczył o to, co nas łączy. Odwrócił się w stronę Ratliffa, który zmierzał w stronę samochodu. Zamierzał wyperswadować mu wszystko, co tak bolało. Co sprawiało, że droga, która powstała z połączenia dwóch ścieżek została naznaczona cierniami. Podbiegł do niego i zatrzasnął drzwi, które przed chwilą Tommy otworzył. Zdziwiony taką reakcją blondyn spojrzał z niezrozumieniem na piosenkarza.

- Więc czego chcesz? Żebym przestał być twoim przyjacielem? Nie rozumiesz, że potrzebujemy siebie nawzajem? Że... Ja cię potrzebuję? - Podniesiony głos nie wniósł żadnej zmiany w reakcję Tommy'ego Joe. Zbywał Adama tą samą, co wcześniej, ciszą. Jakby go nie słyszał. Ale Lambert nie zamierzał się poddawać. Zamierzał dowiedzieć się prawdy tu i teraz. - Powiedz mi. Nie puszczę cię dopóki nie wyjaśnisz mi, o co chodzi. Co ze mną nie tak? Czy to dlatego, że jestem gejem? - Spytał otwarcie i otoczył blondyna ramionami.
Tak, jak wcześniej. Sytuacja się powtarza. Czy teraz też powiesz mi coś, co wprawi mnie w szok, a potem pocałujesz? Nie chcę tego... Tommy Joe poczuł strach. Nie pomogło mu nawet wmawianie sobie, że Lambert jest jego przyjacielem. Bał się spojrzeć mu prosto w oczy. Odwrócił głowę w stronę rzeki. Patrzył na most, wyobrażając sobie, że stoi nad przepaścią, że bardziej boi się wysokości niż wszystkiego, co stawia przed nim życie. Czuł, że coś zatyka mu gardło. Nie mógł swobodnie mówić, a Adam wymagał tylu odpowiedzi. Muszę mu powiedzieć. To, czego nie mówiłem nikomu. On musi wiedzieć.
- Nie chodzi. O ciebie. - Wybełkotał, przylepiając się do samochodu. - To coś jest we mnie. Siedzi we mnie odkąd mój ojciec zabił moją matkę, a potem rzucił się na mnie. Ten strach... - Z oczu popłynęły mu łzy na wspomnienie zdarzeń, jakie miały miejsce dwadzieścia dwa lata temu.

Mimo złości Adam machinalnie przytulił drobnego blondyna. Pozwolił mu się wypłakać w swoje ramię. Nie wyrzucał sobie nacisku wobec Ratliffa. Wreszcie poczuł, że metalowa obręcz, jaką wokół siebie wykuł muzyk, zaczyna pękać. Upłynie jednak jeszcze dużo czasu nim ta obręcz rozkruszy się i zniknie. Tak samo rysowała się jego podróż do domu: mimo iż powroty zawsze trwają krócej niż wyjazdy, te kilkanaście mil było jak kilka tysięcy mil do przebycia. Niespodzianka, jaka czekała go w domu, musiała jeszcze poczekać.

***

Niewykorzystana energia i czekanie na cud. Musiał odpocząć, ale ile można odpoczywać. By spożytkować wolny czas Isaac wycierał z kurzu meble, ozdobne figurki, zdjęcia. Zatrzymał się właśnie przy swoim ulubionym. On ze swoją dziewczyną o imieniu Sophie stali na brzegu jeziora, obejmując się i szczerząc zabawnie zęby do aparatu. Tego dnia zostali parą. Szybko je wytarł i pocałował szkło w miejscu głowy dziewczyny. Zamierzał zabrać się za następną okurzoną ramkę, lecz przeszkodził mu w tym dzwonek do drzwi. Poszedł do przedpokoju i zwolnił zamek. Nieoczekiwanym gościem okazał się listonosz.

- Dzień dobry, panie Carpenter. Poczta dla pana. - Mężczyzna z wąsem lat około czterdziestu wręczył mu plik kopert. Isaak zdziwił się z powodu tego daru.
Czy listonosz nie powinien zostawiać listów w skrzynce?

- Dzień dobry, panu. Dziękuję, ale... Czy nie są od tego skrzynki na parterze? Nie rozumiem, po co się pan fatygował aż na trzecie piętro...?

- No tak. Pańska skrzynka niestety listów nie przyjmuje. Jakby była zapchana czy coś. Pani Carpenter mówiła, że nie może jej otworzyć, bo zamek się zaciął. Wspominała, że pan to naprawi, kiedy wróci. - Wspomniał z pobłażliwym uśmiechem, czekając na reakcję perkusisty.

- Cóż, najwidoczniej zapomniała mi o tym powiedzieć. Dziękuję panu serdecznie. Obiecuję, że przy następnej pana wizycie skrzynka będzie już działać. - Pożegnał się, obiecując naprawienie skrzynki na listy. Listonosz ukłonił mu się grzecznie, a on zamknął drzwi, próbując sobie przypomnieć, czy Sophie mówiła coś ostatnio na temat poczty.

Przeglądał listy, szukając czegoś ciekawszego niż rachunki i ulotki. Nagle w ręce wpadła mu nieco większa niż poprzednie koperta. Zaadresowana na jego nazwisko. Nadawcą był Sąd Najwyższy w Nowym Jorku (New York Supreme Court – przyp. autora). Isaac wybałuszył oczy, widząc adres nadawcy. Rozerwał kopertę i rozwinął biały dokument. Nagłówek mówił sam za siebie – było to wezwanie na rozprawę.

***

Tylne siedzenie czarnego mercedesa zajęte było przez dwóch ludzi. Znajdowali się w niecodziennych pozycjach. Czarnowłosy, dobrze zbudowany mężczyzna o niebieskich oczach siedział co prawda na miejscu po lewej stronie, ale za to trzymał w objęciach swojego przyjaciela. Drobny blondwłosy chłopak wtulony był w swego opiekuna niczym zraniona sarna w ramionach weterynarza. Zaczynał opowieść o najgorszym zdarzeniu, jakiego był świadkiem... I uczestnikiem.

- Jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz mi mówić. Zrozumiem. - Adam widział, w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel. To, co Tommy już zdążył mu powiedzieć, jeżyło włosy na głowie. A było to tylko pół zdania: odkąd mój ojciec zabił moją matkę, a potem rzucił się na mnie. Czy piosenkarz chciał wiedzieć, co było potem? Już to mu wystarczało. Nigdy nie lubił horrorów, a teraz miał wysłuchać horroru, który zdarzył się naprawdę. Skoro dał Tommy'emu przyjacielskie ramię, nie mógł się już wycofać. Musiał zachować zimną krew i wytrwać do końca.

- Nie. Nie zrozumiesz, Adam. I ja nie będę mógł ci ufać jeśli nie dowiesz się, co czuję. Nie chodzi o pocałunek, ale o dotyk. Dotyk... Każdego mężczyzny. Wtedy w studiu Idola, w tym zakurzonym pokoju... Pamiętasz to tak dobrze jak ja. - Jednym zdaniem sprawił, że oboje wrócili do tego zdarzenia. Stojąc z boku obserwowali ich własne gesty i słowa. Tommy zamknął na chwilę oczy, a potem znów je otworzył, by znaleźć siłę na zmierzenie się z przeszłością. - Kiedy miałem pięć lat, Joseph Ratliff zaczął pić. Stracił pracę w fabryce produkującej opony. Nie znalazł drugiej pracy. Tylko pił i pił. I pił. Było coraz gorzej. Opiekowała się nami Melanie Ratliff. Nie pracowała, więc poświęcała nam cały swój czas. Szczególnie mi. Moja siostra chodziła już wtedy do szkoły, więc zostawałem w domu sam. Z mamą. Ojciec był na wódce. W domu zjawiał się wieczorami lub w ogóle nie wracał. Pewnego dnia wrócił do domu zbyt wcześnie. Było kilka godzin po południu, kiedy zaczął się ten horror. Siedziałem wtedy w moim pokoju. Bawiłem się klockami. Usłyszałem kłótnię. Nie sprawiło to na mnie wielkiego wrażenia – oni ciągle się o coś kłócili. A potem podniesiony głos mamy zamienił się w przeraźliwy krzyk. Najpierw przeciągły, potem urywany. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszałem. Krzyczała „Przestań, pomocy!” Błagała, ale on skutecznie ją uciszał. Pobiegłem do kuchni, skąd wcześniej dochodziły krzyki, ale zobaczyłem tylko bezwładne ciało o poszatkowanym brzuchu. Wszędzie była krew, a on siedział na niej, trzymał w ręce nóż do krojenia chleba, który ociekał czerwoną mazią. To była jej krew, Adam. Zaszlachtował własną żonę. Zabił moją matkę. Zobaczyłem to, ale wtedy nie rozumiałem, co się stało. Widziałem tylko zamykające się czekoladowe oczy i ostatni dech, jaki z siebie wydała. Spytałem go tylko: tato, co jest mamie? Czy ona zasnęła?, a on wstał i złapał mnie za ubranie, przycisnął do ściany. Powiedział wtedy „Zasnęła i już nigdy się nie obudzi, szczurze. I tak samo będzie z tobą.” Zacząłem płakać, ale to go tylko rozzłościło. Krzyczałem, kiedy pociągnął mnie do mojego pokoju. Rozdeptał moje ulubione klocki i rzucił mną o ścianę. Osunąłem się na łóżko, ale nie straciłem przytomności. Wierz mi, chciałem ją stracić. - Zamilkł za chwilę. Przygotowywał się do kontynuowania opowieści. Tak trudno było wrócić wspomnieniami do tamtego okresu.

- Tommy, nie musisz... - Adam próbował uspokoić chłopaka, którego ciał drżało. Ratliff płakał, wycierając łzy w chusteczkę, których pełną paczkę dostał od przyjaciela.

Lambert troskliwie go głaskał. Pozwoli mu oprzeć głowę na swoich kolanach. Z niemałym wysiłkiem słuchał historii, jaka wypływała z ust blondyna. Chciał go wspierać z całych sił, być z nim, ochraniać przed całym światem. Ale nie mógł. Nie było go wtedy, gdy Ratliff był małym chłopcem. Nie mógł nic poradzić na przeszłość, jaka już się dokonała. Ale mógł pomóc Tommy'emu się z nią pogodzić i zostawić ją za sobą. Przynajmniej spróbować to zrobić.

- Muszę, Adam. Przez wzgląd na naszą przyjaźń. Boję się dotyku innych mężczyzn, bo wiem, co mogą mi zrobić. Myślę, że zrobią mi to, co on, kiedy byłem dzieckiem. Dotykał mnie... Wszędzie. Ciągle krzyczałem, ale zamknął mi usta. Zmusił mnie, bym mu obciągnął. Dławiłem się. Znalazł nas sąsiad. Usłyszał krzyk i wyważył drzwi. Przyjechała policja. Zabrała jego i zwłoki matki. Krótko po tym zdarzeniu opiekę nade mną i Annie przyznano najbliższej rodzinie: bratu Josepha i jego żonie. Wujkowi Henry'emu i cioci Klarze. Ale zmiana otoczenia mi nie pomogła. Przez dwa lata chodziłem do psychoterapeuty. Potem wujek dał mi gitarę. Myśleli, że się wyleczyłem. Też tak myślałem. Ale przez to, co się stało w magazynie, to wspomnienie wraca. Zamazane, ale wraca. Głównie, kiedy jestem z tobą, ale też kiedy Mitchel mi groził. Tak jakby mi przypominało, że mężczyźni są źli, brutalni, bezwzględni. - Tommy spojrzał obojętnie na Adama. Na czole bruneta widniała wyraźna zmarszczka jakby chciał wyrazić protest.

- Nie wszyscy mężczyźni są tacy. Ja taki nie jestem... - Zauważył i spojrzał blondynowi głęboko w oczy. Impuls tknął go do podniesienia ręki. Spróbował dotknąć policzka Ratliffa, lecz ten odsunął się nieznacznie. Był wyraźnie zawstydzony, co zmieniło humor Lamberta.

- Nie wiem, jaki jesteś. - Mruknął muzyk i spuścił wzrok. Adam posmutniał.

- Wiesz, jaki jestem. A ja wiem, jaki jesteś ty. Na pewno nie taki, jak twój ojciec. - Powiedział dobitnie wskazując palcem jego klatkę piersiową.

- Ja nie mam ojca. Ani matki. Teraz już wiesz, że moje życie nie jest tak kolorowe jak twoje. Jestem inny. Zamknięty. Wiecznie samotny. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy chcę to zmienić. Przyjaciel taki jak ty, to dla mnie wybawienie, ale i udręka. Musisz zdecydować, czy chcesz zostać czy uciekać ode mnie jak najdalej się da. Na twoim miejscu wybrałbym ucieczkę. - Rzekł poważnie, stawiając Lamberta przed trudnym wyborem. Brunet uśmiechnął się przelotnie rozważając dwie opcje. Wybór wydawał mu się oczywisty.

- Taki wybór to żaden wybór. Muszę zostać czy ci się to podoba czy nie. Czy mi się to podoba czy nie. Tommy, jesteś wspaniałą osobą o charakterze silniejszym niż mi się wydawało. Mimo to potrzebujesz wsparcia. Jak każdy człowiek. A ja chcę cię wspierać tak jak do tego czasu. Nawet w najdrobniejszych sprawach. Pozwól mi na to, a obiecuję, że nie będziesz musiał się mnie bać. - Złapał go za dłonie i, szeroko się uśmiechając, ścisnął je, by potwierdzić to, co mówi.

- Jesteś pewny, że wiesz, na co się decydujesz?

- Jestem.

Adam potwierdził swoje słowa. Pociągnął Ratliffa do siebie i przytulił go mocno nim muzyk zdążył zaprotestować. Następna bariera została zniszczona. Ich relacja zawiązywała się na supeł, którego w przyszłości nikt nie będzie mógł rozplątać. Wiedzieli, czego chcą. Myśleli o tym, tuląc się wzajemnie do siebie. Potem ruszyli w podróż. Dwie ścieżki przecięły się znów, a parę mil do domu nie wydawały im się już niekończącą się drogą.



piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 42 - Ukryte pragnienia

Next. Dzięki za komentarze, które są naprawdę wspaniałe. Jako że dzisiejszy odcinek jest bardzo długi, mam nadzieję, że i wy napiszecie co nieco pod nim. Idę oglądać Przygody Merlina, a wy sobie czytajcie. Pozdrawiam ;)

Ukryte pragnienia

Czarny samochód skąpany w nielicznych o tej porze roku promieniach słońca mknął autostradą. Płynnie prześlizgiwał się z pasa na pas, wyprzedzając kolejne samochody. Charakterystyczne wzgórze z napisem Hollywood pozostawili daleko za sobą, a przed nimi majaczyły pierwsze szczyty gór. Zabudowania stawały się coraz uboższe, niedługo przed ich oczami miał się ukazać widok typowego dla Kalifornii krajobrazu. Żaden z mężczyzn nie dostrzegał jego piękna. Nudny kolor jezdni i jałowej pustyni porośniętej gdzieniegdzie niskimi krzakami był przerażająco nudny w porównaniu z kolorowymi plażami i nawałem wieżowców o coraz to bardziej skomplikowanych konstrukcjach. No i ten zapach tanich hamburgerów na każdej ulicy. Teraz w perspektywie mieli męczącą podróż szarą autostradą. Pędzenie szosą samochód za samochodem, ale bez wiatru we włosach czy tak zwanego zimnego łokcia. Temperatura i rodzaj auta nie pozwalały na szaleństwa. A i kierowca – perfekcjonista w każdym calu – wolał spokojną jazdę zwłaszcza o tej porze roku. 

Tommy'ego nudził ten krajobraz. Był stokroć brzydszy od widoków, jakie zawierały się w każdym przewodniku po tym stanie. Ciekawych miejsc nie mijało się, jadąc autostradą – trzeba było je znaleźć. Nie miał na to ochoty. Zmęczonym wzrokiem spoglądał raz po raz na swego kierowcę, którego mina wyrażała zadowolenie. Gitarzysta zastanawiał się, jak jego przyjaciel znajduje jazdę tym pojazdem. Czy lubi prowadzić? Zapewne. Ja o wiele bardziej wolę podróże samolotem. Choć bał się latać i czuł dreszcze za każdym razem, gdy maszyna wzbijała się w powietrze, oceniał ten środek transportu za najlepszy. Najlepszy, bo najszybszy.

- Wolisz samochód czy samolot? - Zapytał spokojnie, patrząc w boczne okno. Spojrzał teraz bruneta, który zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Chyba samolot. Dlaczego pytasz? - Adam zerknął na Ratliffa pogodnym wzrokiem, a następnie wrócił do obserwowania jezdni. 

- Zastanawiam się, czemu wybrałeś ten środek transportu skoro samolotem byłoby szybciej. - Odpowiedział ponuro choć nie miał zamiaru skarżyć się na niewygodną jazdę. Krajobraz tak mało interesujący zmusił do rozpoczęcia rozmowy. Nic innego nie wydawało się teraz zajmujące, więc postanowił dowiedzieć się czegoś o Adamie.

- Samochodem z LA do San Diego podróż trwa około trzech godzin. Nie chciało mi się zamawiać biletów lotniczych i musiałbym płacić za nadbagaż. A poza tym lubię siedzieć za kółkiem.

Adam umieścił w swojej wypowiedzi wszystkie najważniejsze aspekty swojego wyboru. Nie wspomniał o szczęściu, jakie go dopadło. Jechał z Tommy'm – to było to szczęście. Ten fakt uszczęśliwiał go do granic możliwości. Samo przebywanie z blondynem, spoglądanie na tę cudowną twarz wypełniało go radością. Rozmowa z nim i możliwość głębszego poznania zamkniętego w sobie chłopaka ekscytowała go. Chciał przedłużyć czas ich podróży, by spędzić z nim jak najwięcej czasu.

Mimo chęci do rozmowy między mężczyznami znów zapadła głucha cisza. Tommy pogrążył się we własnych odległych myślach, a Adam próbował sklecić następne pytanie. Nie widziałem go tak długo. Dlaczego nie wiem, o co go zapytać? Jakby zabrakło mi słów, od kiedy wsiedliśmy do samochodu... Na myśl przychodziły mu najróżniejsze tematy: zaczynając od pogody, a kończąc na trasie koncertowej Ratliffa z Mouthlike. Fakt faktem nie wiedział, jak to wszystko się potoczyło. Dopadła go ciekawość, więc odważył się zapytać.

- Czy między tobą a Mitchelem już wszystko w porządku? - Spytał niepewnie, jednak nie zerknął na przyjaciela.

Tommy Joe zdziwił się, kiedy usłyszał to pytanie. Zerknął na Adama z uniesionymi brwiami i szybko zreflektował się, kiedy dotarło do niego, że przecież do Lamberta nie docierały żadne wiadomości o zespole, kiedy oni byli pokłóceni – bo niby skąd? Brunet nie mógł śledzić najnowszych doniesień o trasie, gdyż nie miał na to czasu. Program wypełniał cały jego grafik. Nawet mieszkał w rezydencji Idola. Tommy'emu zrobiło się przykro z powodu tego urwanego kontaktu. Na szczęście zaczynają się święta. Mam nadzieję, że nigdzie nie wyjedziesz. Chcę ci tak dużo powiedzieć... Od tej chwili patrzył na niego, a myśli przewijały się przez jego umysł jak kolejne klatki filmowe. Opowiedział przyjacielowi swoją historię, a im bardziej szczegółowo, tym Adam coraz częściej na niego spoglądał. Lambert był bardzo zajęty tą historią. Sprawiał wrażenie bardzo aktywnego słuchacza: gdy czegoś nie dosłyszał lub nie zrozumiał, pytał; gdy coś wydawało mu się dziwne, próbował interpretować to na swój sposób. Tommy Joe cieszył się z tego. Rozmowa w końcu się rozwinęła, a on nie tracił czasu na bezczynne gapienie się w „przemijający” krajobraz. Kiedy skończył opowiadać, znów nastała cisza. Nie tak niezręczna jak poprzednia. Oboje wysuwali refleksje na temat tragicznej historii Mitchela, a także całego zespołu, który czeka na rozwiązanie albo zaistnienie na rynku z nowym wokalistą. Drugie wyjście byłoby raczej trudne do zrealizowania, gdyż cały team tak naprawdę zmniejszył się o dwóch członków. Pozostałe trio mogłoby teraz tworzyć jedynie formację jazzową. A i tak niektórzy myślą o odejściu.

Adam zastanawiał się chwilę nad usłyszaną historią. Wydawała mu się nie tyle przerażająca, co smutna i tragiczna. Przyrównałby ją raczej do historii Romea i Julii niż kryminałów Agaty Christie. Mitchel – rozpaczliwie zakochany w swoim gitarzyście nie znalazł ukojenia w jego ramionach. Z rozpaczy sięgnął po nóż. Chciał uwolnić swoje serce od cierpień, a zapewne teraz cierpi jeszcze bardziej. To smutne. Lambert wysunął w myślach ostateczny wniosek i spojrzał na Tommy'ego. Blondyn przykuł jego uwagę inaczej niż zwykle. Nagle bruneta olśniło. Znalazł analogię tamtej historii do jego przyjaźni z muzykiem. Czy ja, gdybym kochał Tommy'ego nieodwzajemnioną miłością, byłbym w stanie posunąć się do czegoś takiego? Spojrzał na nieskazitelne rysy twarzy, oczy śledzące powierzchnię autostrady, nos wdychający i wypuszczający spokojnie powietrze oraz usta zawsze rozchylone nieznacznie jakby chciały coś powiedzieć, ale coś je powstrzymywało. Nie. Nie mógłbym cię skrzywdzić. Prędzej zabiłbym siebie niż...

- Adam! Patrz na drogę! - Tommy podniósł głos i wybił się z fotela, by skręcić odpowiednio kierownicę. Lambert jechał pasem tuż przy barierkach. Nie zauważył nieznacznego zakrętu i gdyby nie interwencja Ratliffa, zapewne zostawiłby mnóstwo rys na karoserii samochodu po zetknięciu z lśniącą stalą.

- Przepraszam, trochę się zamyśliłem. - Adam poczuł wstyd i wrócił do obserwacji drogi. Zmniejszył nieco prędkość, by uniknął ewentualnych kolizji.

- Nic dziwnego, skoro patrzysz na mnie a nie na drogę. - Tommy wykpił go, a potem lekko otarł swoim ramieniem o ramię Lamberta, by uświadomić mu, że nic wielkiego się nie stało.

- Więc... Mówiłeś, że nie miałeś przede mną styczności z homoseksualistami. A Mitchel? Przecież kochał się w Johnie. - Adam postanowił zmienić temat i zahaczyć o spostrzeżenie, którego dokonał w czasie słuchania opowieści.

- Nie wiedziałem, że jest gejem. Niczym się nie zdradzał. Jedyne, czym się wyróżniał spośród członków zespołu, to ta szalona agresja. Ja... Praktycznie go nie znałem, zawsze spędzał czas samotnie. Nie przyjmował zaproszenia, gdy szliśmy do klubu albo na miasto czy nawet żeby posiedzieć z nami w pokoju. Był totalnym outsiderem, ale myślę, że nie ze względu na orientację, ale na swoje problemy. - Odrzekł Tommy rzeczowo, nadal obserwując drogę, ale jakby jej nie widząc. Wrócił myślami do tamtego dnia, kiedy Mitchel zatrzymał go w hali, by porozmawiać. A potem we wspomnieniu obok Craftera nieoczekiwanie pojawił się Adam. I Tommy już nie bał się szalonego usposobienia wokalisty Mouthlike. Obecność Lamberta sprawiała, że czuł się bezpiecznie. - On jest zupełnie inny niż ty... - Mruknął, sam nie wiedząc, że powiedział to na głos.

Adam zdziwił się, słysząc to spostrzeżenie. Za chwilę jednak przyznał blondynowi rację. Nie można porównywać ludzi przez pryzmat orientacji. I zganił się w myślach za to, że w ogóle wspomniał ten temat. Przecież każdy człowiek jest inny. Spojrzał znów na blondyna, który zdawał się nie przejmować tym, o czym przed chwilą rozmawiali i o czym myśli Adam. Własne wspomnienia jakby uleciały z umysłu Ratliffa i ponownie wypełniał ją tylko widok rozciągający się przed maską samochodu.

- Dlaczego w Kalifornii wszystko jest zawsze takie samo? - Zirytował się w końcu gitarzysta. Nie mógł już patrzeć na monotonię, która ze świata zewnętrznego wkraczała kolejno do jego umysłu i ciała. Adam zaśmiał się, słysząc warknięcie i spojrzał roześmianymi oczami na przyjaciela, który postanowił wygłosić mowę na temat monotonii krajobrazu swojej małej ojczyzny. - Chyba też to zauważyłeś. Cała podróż jest monotonna przez ten krajobraz. Łąka, a raczej pustynia za paroma kępkami wysuszonej trawy. - Wskazał lewą stronę, a porem wyciągnął rękę prosto przed sienie, by wskazać autostradę. - Droga, w której asfalt nie jest czarny, ale szary, a znaki drogowe białe albo szare. Nudne. Auta są czarne, białe lub szare. Nawet budynki są tego samego koloru. Nie sądzisz, że krajobraz, jaki sami sobie narzucamy, obrazuje nasze życie? - Rzucił się na fotel i spojrzał ciekawymi oczami na piosenkarza, który z uśmiechem słuchał rozprawki na temat życia Kalifornijczyków. Może nawet wszystkich Amerykanów? 

- Nic nie poradzimy na to, jaki jest świat. Nie pójdziesz do właściciela sklepu z prośbą o pomalowanie jego własności na fiolet, bo ten kolor jest o wiele żywszy niż wszystkie towary, które on sprzedaje. - Powiedział, a muzyk odrzucił włosy do tyłu. Lambert nie mógł nie zarejestrować tak seksownego gestu, ale nie patrzył zbyt długo, by nie zostać posądzonym o wgapianie się.

- Ale przecież on ma własny rozum. Wszyscy mamy. Nie tylko ludzie wyższej klasy, ale szara masa też. Politycy powinni coś zrobić, byśmy żyli nie tylko w bogatym, ale i pięknym kraju. - Dyskusja była dla Ratliffa wybawieniem po męce milczenia. Kontrargumenty wymyślone w ostatniej chwili stawiały Adama w sytuacji zmuszającej do myślenia, co z kolei zachęcało Ratliffa do opracowywania następnych tez.

- Amerykanie to ludzie bardzo wygodni, Tom. Po co wydawać dodatkowe pieniądze na czerwoną farbę skoro biała jest tańsza? Po co kupować farbę w ogóle skoro już otynkowany dom wygląda dobrze? Nawet Biały Dom jest biały. A nasz klimat czyli wieczne słońce sprawia, że miasta i pustkowia blakną. W porównaniu z tęczą, jaką jest Europa, Ameryka Północna to szara plama na globusie świata.

- Dobrze to ująłeś. „Szara plama na globusie świata”. A Europa... Chciałbym kiedyś tam pojechać. Tak jak Annie. - Tommy rozmarzył się i zamknął na chwilę oczy, by wyobrazić sobie stary kontynent.

- Annie?

Moja siostra. Starsza o pięć lat. Zwiedziła chyba cały świat. Francja, Hiszpania, Rosja, Chiny, Indie, Australia, Brazylia. Gdzie ona nie była? Raz na rok pisze do mnie czterostronnicowy list. Nie uznaje elektroniki. No i raz w roku przyjeżdża do Sacramento na święta. Taki z niej obieżyświat.

- Pewnie musiała ciężko pracować na te podróże. Czym się zajmuje? - Spytał Lambert, chcąc poznać nieco historię nieznajomej Annie.

- Jest stewardessą. W każdym mieście może zostać co najwyżej trzy dni. Nie boi się latać tak jak ja. Przynajmniej kocha to, co robi. Szkoda tylko, że nie widzę jej tak często, jak bym chciał. - Powiedział ze smutkiem i utkwił wzrok w kolanach.

Adam poczuł współczucie na myśl, że Tommy jest tak daleko od swojej siostry. Mówił, że z wujkiem i ciocią nie widują się często. Teraz brunet dowiedział się o siostrze, która robi karierę i niemal nie kontaktuje się z bratem. Lambert przywołał w umyśle obraz swojej rodziny. Był wdzięczny losowi za kochających i wspierających go rodziców oraz młodszego brata, który dotychczas we wszystkim go naśladował.

- Wiesz co? Święta zbliżają się wielkimi krokami. Annie na pewno się zjawi. Spotkasz się z rodziną. - Pocieszył blondyna Adam i machinalnie uścisnął jego dłoń, by okazać wsparcie. Tommy w odpowiedzi popatrzył na piosenkarza lekko zdziwiony, ale radosny i po krótkiej chwili zamknął dłoń Adama w swoich dłoniach. Zaczął ją głaskać, co z kolei wprawiło w osłupienie Adama. - Zrobiłeś się smutny, a ja chciałbym cię jakoś pocieszyć.

- Nie musisz. Już jestem szczęśliwy. - Muzyk uśmiechnął się lekko, ale Adam nie wierzył fałszywym gestom Ratliffa. 

- Nie uwierzę dopóki się nie przekonam. Dlatego zabieram cię w fajne miejsce. - Mrugnął do Ratliffa, który niepewnie się poruszył i zdjął rękę z dłoni przyjaciela. Ten wykorzystał moment, by zmienić bieg.

- Jakie miejsce?

- Nie nudne. Kolorowe za dnia, spokojne nocą. To tylko parę kilometrów od głównej drogi. Ufasz mi? - Adam był pewien twierdzącej odpowiedzi tak samo jak tego, że jego pomysł spodoba się Tommy'emu Joe w stu procentach.

Zjechał z autostrady, by pomknąć cienką nitką szosy na zachód. Tutaj ukształtowanie terenu było bardziej nizinne, a gleba chyliła się w kierunku, w którym jechali. Im bliżej byli celu, jaki obrał sobie piosenkarz, tym bliżej odpowiedzi znajdował się muzyk w zgadywaniu, gdzie jadą. Wreszcie zamigotał przed nimi lazurowy ocean, który o tej porze odbijał słabe przebłyski wieczornego słońca.

- Ocean. Mogłem się domyślić. Poza wesołym miasteczkiem to jedyne miejsce, w którym za dnia jest kolorowo, a wieczorem spokojnie. - Stwierdził, kiedy wysiadł z samochodu i wraz z Adamem zaczął schodzić po łagodnym stoku, prowadzącym na plażę. Lambert wziął ze sobą gruby koc, by nie siedzieć na zimnym piasku. Szedł tuż za blondynem, który ostrożnie schodził po schodach.

- Mam nadzieję, że trafiłem w twój gust. Jeśli trochę poczekamy, załapiemy się na zachód słońca, co ty na to? - Rzucił Adam, rozkładając koc w wybranym przez Ratliffa miejscu na piaszczystej plaży. Kiedy już go rozłożył, Tommy położył się na nim. Lambert przycupnął przy przyjacielu.

- Pan romantyk. Wybierz mnie, a nie samolot; obejrzymy zachód słońca, mam akurat gruby koc, a szampana i truskawki możemy wyczarować – przyznaj, że o tym nie pomyślałeś. - Tommy uśmiechnął się do bruneta, a ten obruszył się lekko, lecz pod nosem także chichotał.

- Taka jest twoja wersja zdarzeń, chociaż... Nie, nie mam takich mocy, by wyczarować truskawki. - Adam zaśmiał się, patrząc z góry na Ratliffa, który leżał na wznak na kocu, trzymając ręce za głową. Lambert doznał dziwnego uczuciem patrząc na jego postać. Zapragnął czegoś, a to pragnienie przypominało emocje, przez które przed kilkunastoma dniami rozstali się w tak burzliwych nastrojach.

- A mimo to jest romantycznie. Zaczyna się ściemniać. Słońce podąża w stronę horyzontu, a my nie widzimy tego, wpatrując się w siebie pełni nieodgadnionych myśli. Dobry tekst na piosenkę, co? - Wymruczał Tommy Joe, lustrując wzrokiem oblicze Lamberta, który z powagą obserwował spokojną twarz.

„Jesteś pięknym człowiekiem, Tommy. Pociągasz mnie, a najmniejszy twój gest powoduje, że mam dreszcze” - takie słowa cisnęły się teraz na usta Adamowi, ale ignorował je. Ignorował wszystko, co podpowiadało mu serce. Nie zauważył pary spacerującej brzegiem morza, z której mógłby wziąć przykład – wziąć Tommy'ego za rękę i pocałować dłoń, a potem wyznać, jak ważny jest dla niego. Odganiał od siebie wizje przyszłości, o którą bał się zawalczyć. Zamknął oczy pod wpływem zmęczenia podczas gdy Tommy czekał na odpowiedź.

- Jesteś śpiący? - Blondwłosy mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej i pogłaskał policzek Lamberta. Brunet przykrył ją swoją i spojrzał w niesamowicie brązowe oczy.

- Tylko zmęczony. Ale nie na tyle, by nie spędzić tego wieczoru z najlepszym przyjacielem, oglądając najpiękniejszy zachód słońca, jaki widział świat. Spójrz. - Mimiką twarzy wskazał na falujące wody oceanu, nad którymi wznosiła się pomarańczowa tarcza. Wciąż trzymał w dłoni dłoń Ratliffa, który z podziwem obserwował zachodzące słońce.

- Jest piękne. Piękniejsze od tych, które oglądałem jako dziecko z Annie. Zmuszała mnie, bym z nią oglądał zachodzące słońce, a ja zawsze marudziłem, że chce mi się spać. Jakoś... Zawsze udawało jej się mnie przekonać. - Opowiedział ze wzrokiem utkwionym w oceanie odbijającym pomarańczowe promienie słońca. Ich blask odbijał się w oczach, które przyozdabiały szczęśliwą twarz.

On także miał swojego obserwatora. Z fascynacją śledziły jego mimikę niebieskie oczy. Adam ciągle trzymał w swojej dłoni dłoń Ratliffa. Delikatnie głaskał ją kciukiem i zastanawiał się jak przedłużyć ten cudowny, najcudowniejszy w jego życiu moment. Spojrzał na linię horyzontu, za którą chowała się ognista kula. Faktycznie ten widok zwalał z nóg. Kilka sekund później nastała ciemność, a wraz z nią oczy Adama schowały się pod powiekami. Następnym obiektem godnym obserwacji ponownie stał się dla niego blondwłosy muzyk. Tym razem nie zdołał uniknąć jego wzroku.

- Dziękuję, że zająłeś miejsce Annie. - Rzekł cicho jakby wstydził się tych słów. Oczy jednak mówiły o szczerości, jaka się w nich zawierała. 

- Dziękuję, że pozwoliłeś mi je zająć. - Tym razem odezwał się Adam. Mimo iż ciemność ogarnęła plażę, widzieli się bardzo dobrze. - A kiedy słońce się schowało... Szliście do domu i kładliście się spać?

- Czasami.

- Czasami?

- Czasami zostawaliśmy. Kładliśmy się na ziemi w ten sposób... - Tommy położył się na kocu, kładąc ręce skrzyżowane za głową. Jego wyprostowana sylwetka spoczywała teraz przed kolanami Lamberta, który wodził po niej wzrokiem. - I oglądaliśmy gwiazdy. Uczyła mnie, jak się nazywają poszczególne konstelacje. Na przykład... Tutaj jest Skorpion. - Uniósł rękę w stronę gwiazd i nakreślił kształt gwiazdozbioru. Próbował skupić się na odszukiwaniu kolejnych, jednak Adam skutecznie go dezorientował. - A to... Gwiazdozbiór Oriona. Adam, nie patrzysz. Pokazuję ci najpiękniejsze gwiazdy, a ty na nie nawet nie raczysz spojrzeć. Dlaczego? - Spytał z wyrzutem, obrzucając przyjaciela nieprzyjazną miną. Lambert ani trochę się nie przejął.

- Może... Znalazłem obiekt piękniejszy niż najpiękniejsza gwiazda i jestem nim tak zauroczony, że nie potrafię oderwać wzroku? - Rzekł z uśmiechem, a Tommy przewrócił oczami.

- Nie żartuj sobie ze mnie. Proszę cię tylko o popatrzenie na gwiazdy. Czy to dużo? - Zdawał się nie zauważać zaczepnego tonu i przyciszonego głosu. Postawione przez niego pytanie zmusiło jednak do konfrontacji. Wtedy zobaczył, jak Adam na niego patrzy. Mimo ciemności zobaczył błyszczące oczy wpatrujące się tylko w niego. Poczuł się nieswojo. Nie tyle zawstydzony co... Zagrożony. W jego żołądku skumulował się dziwny stres, który go skurczył. Ten stres najwidoczniej oddziaływał na serce, gdyż właśnie ten narząd wybijał teraz dziki rytm. Stan jego organizmu „pogorszył się”, kiedy usłyszał te słowa.

- Wcale nie żartuję, Tommy. Twoje oczy świecą jaśniej niż każda z gwiazd. I nie jest to światło odbite, ale twoje własne. To światło... Rozświetla ciebie całego i czyni cię pięknym człowiekiem. - Mówiąc to ani razu nie mrugnął. Powiedział to, co pragnął wyznać już dawno. Nawet jeśli tego nie zrozumiesz, Tom... Dziękuję, że jesteś. Zagłębił się w oczach Ratliffa, który patrzył na niego nieodgadnionym wzrokiem. Lambert w tym momencie nie był w stanie wyobrazić sobie konsekwencji swoich słów. Nie świadom tego odsłaniał przed blondynem swoje uczucia. Okazywał przywiązanie, na jakie Ratliff nie był gotów. Mimo to pragnął być z nim szczery. Taka była zasada ich przyjaźni.

- Naprawdę jest tak, jak obiecałeś. Mówisz mi to, co czujesz. - Tommy podniósł się i podparł łokciem, by zajrzeć w oczy przyjaciela, który ułożył się na kocu, którą poprzednio przyjął Tommy.

- Miałem być z tobą szczery, więc jestem. - Przyznał Adam, patrząc w gwiazdy. Próbował ignorować spojrzenie muzyka, ale nie potrafił. Czy właśnie tak się czułeś, kiedy ja na ciebie patrzyłem? Niezręcznie, jakbyś miał zaraz zrobić coś, czego oboje się boimy, a zarazem pragniemy. Przeszedł go dreszcz, a potem kolejny. Czekał na rozwój wydarzeń.

- Wiesz, kiedy mówiłeś te piękne rzeczy i patrzyłeś na mnie... w ten nieokreślony sposób. Miałem dziwne wrażenie. - Kiedy to powiedział, nie dowierzał samemu sobie. Uśmiechnął się na tę niejednoznaczną myśl, która mu przyszła do głowy, jednak pytanie Adama sprawiło, że nie wiedział, czy kontynuować.

- Jakie wrażenie?

- Ze chcesz zrobić coś, czego ja się boję. Do czego kilka tygodni temu nie chciałem dopuścić, a teraz tego pragnę... Ale ty nie łamiesz obietnic. Nie zrobiłbyś tego ponownie. Nie mnie. Przecież jestem twoim przyjacielem... 

Tylko blondyn wiedział, o czym mówił. Brunet wyobrażał tylko pełnię niezrozumienia. Ratliff zauważył to i posmutniał. Sam już nie wiedział, czego chce. Zdarzało mu się to wcześniej, ale nigdy w takim stopniu jak teraz. Usiadł na kocu zwrócony plecami do Adama, Wpatrywał się w głębię oceanu, kiedy Lambert błyskawicznie znalazł się przy nim i objął go ramieniem. Pocieszał bez słów.

- Chwilami nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja... Czuję, jakbym nie nadążał, wiesz? Nie nadążam za życiem, a czasami je wyprzedzam. Żadnej równowagi, brak... Stabilizacji. Wrócę teraz do Burbanku i zastanę puste mieszkanie. Wrócę do pracy, w której szefowa trzyma mnie z łaski. Brak rodziny, miłości, przyjaciół. Prócz ciebie, który mówisz mi, że jestem pięknym człowiekiem. Czy nie wydaje ci się to surrealistyczne?

- Jesteś zagubiony jak każdy człowiek, który żyje w tym szalonym świecie. Każdy szuka swojej drogi, własnego tempa. Niewielu ją znajduje, wiesz?

- A ty? Wiesz, co chcesz w życiu robić, co kochasz. Jesteś szczęśliwy.

- Póki jestem w Idolu. Ale to ciągła walka o marzenia. Balansowanie na krawędzi. Nigdy nie wiem, kiedy spadnę.

- Nie spadniesz. Będę cię wspierał. - Tommy położył dłoń na udzie Adama, by potwierdzić to, co powiedział. Zaraz jednak zabrał ją, uświadamiając sobie, że jest to zbyt odważny gest jak na jego skromną osobę.

- A ja ciebie, Tommy. Pomogę ci spełnić każde pragnienie, nawet najmniejsze. Jeśli tego chcesz. Musisz mi tylko o tym powiedzieć. - Spojrzał na blondyna, którego twarz wyrażała powagę. - Okey, więc czego pragniesz?

- Teraz? Hmm... - Zamyślił się chwilę i ziewnął. Za chwilę na jego oblicze wstąpił uśmiech. - Teraz chciałbym zasnąć w miękkim łóżku otulony ciepłą pościelą i spać jak długo się da. - Zaśmiał się i spojrzał radośnie na przyjaciela. Adam zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się łobuzersko.

- Myślę, że da się zrobić. Musimy tylko dotrzeć do samochodu. - Wstał energicznie, a potem podał rękę Ratliffowi.

- Nie mówiłem o samochodzie, tylko o łóżku... - Przypomniał, kiedy zrównał się z piosenkarzem. Adam złożył koc, śmiejąc się.

- Czy mówiłem ci już, że jesteś niecierpliwy? - Obdarzył go uśmiechem, a blondyn odwzajemnił gest.

- O tak. Wiele razy...

Wzajemnie sobie pomagając pokonali stok, który stromo opadał ku plaży. Na górze znajdował się parking, do którego prowadziły wysokie schody. Adam schował koc w bagażniku, a Tommy ponownie zajął miejsce pasażera. Był wdzięczny za spędzenie wieczoru na plaży, a jednak czuł niedosyt. Chciał wrócić z Adamem na piasek, wpatrywać się w niebo, spoglądać na przyjaciela, rozmawiać. Przede wszystkim rozmawiać. Gdyby nie zasypiający organizm, muzyk przedłużyłby wizytę na plaży do maksimum. Kiedy Lambert wrócił do niego i zasiadł za kierownicą czarnego mercedesa, Ratliff ponownie ziewnął. Jego oczy stawały się ciężkie. Jak to możliwe, że jemu nie chce się spać? A może też jest śpiący, tylko tego po sobie nie okazuje? Muzyk zerknął na swego kierowcę, po czym zamknął oczy. Już ich nie otworzył. Zmożony snem oparł głowę o zagłówek i zasnął. Pomógł mu w tym monotonny dźwięk silnika i ciemność, jaka panowała w aucie. 

Adam zauważył stan przyjaciela, kiedy ponownie wjechał na autostradę. Chciał znaleźć jakiś motel, w którym mogliby spędzić noc. Mimo iż pozostało im tylko kilkanaście mil drogi do domu, postanowił nie ryzykować wypadku przez zaśnięcie za kierownicą. Dziesięć minut zajęło mu szukanie miejsca do spania, kiedy nagle zobaczył upragniony budynek i migoczący neon. Zjechał na parking pełen samochodów i ciągników siodłowych i opuścił auto. Otworzył drzwi od strony pasażera i zaczął delikatnie budzić przyjaciela.

- Tommy? Tommy, zbudź się. Znalazłem motel, Tom! - Krótkie szturchanie za ramię nie pomogło. Adam zainteresowany przyjemnym dotykiem przeniósł dłoń na brzuch blondyna. Śledził tors, potem zahaczył o szyję. Dotknął rozkosznie aksamitnej skóry, potem dotarł do policzka. Do jego nozdrzy dotarł zniewalający zapach perfum, który nie pomagał mu się opanować. Jednak spróbował trzymać nerwy na wodzy. - Tommy. Jesteśmy na miejscu. Tak jak chciałeś: łóżko, ciepła poście, puszysta poduszka, ja... - Cholera, co ja mówię? Odbija mi. Tommy, proszę cię, obudź się. Obudź się nim zrobię coś, czego będę żałować... - Tommy? - Lambert głaskał blondyna po policzku i przesuwał wzrokiem po skąpanym w upragnionym stanie uśpienia ciele. Wcale nie chciał go budzić. Tommy spał jak anioł. Budzenie anioła buło grzechem. Wyrzucił tę myśl z umysłu, kiedy powieki Ratliffa się uniosły.

- Co się stało? Zasnąłem? - Tommy przetarł oczy i ziewnął cicho. Wtedy Adam natychmiast zabrał rękę. Zaczął się tłumaczyć.

- Tak, właśnie próbowałem cię obudzić, bo znalazłem motel. Możemy się tu przespać zamiast w samochodzie i...

- Chodźmy. Mam nadzieję, że są wolne pokoje. - Wysiadł z samochodu, kiedy Adam się odsunął. Blondyn ogarnął wzrokiem parking, a potem prostokątny budynek z małymi oknami. Podążył za Lambertem, który zmierzał w stronę wejścia. Kiedy weszli do środka, w oczy rzuciła im się niewielka recepcja. Wnętrze hotelu nie miało w sobie nic z luksusu.

- Poczekaj tutaj. Załatwię klucze. - Burknął brunet i podszedł do kobiety za ladą. Tommy czekał w bezruchu, co chwilę przymykając oczy. Konwersacja piosenkarza z recepcjonistką wydała mu się zbyt długa, gdy jego przyjaciel podniósł głos. Muzyk postanowił zainterweniować.

- Co się dzieje? - Zapytał niechętnie, a Adam przybrał bezradną minę.

- Nie mają miejsca. Został tylko apartament małżeński. - Lambert wzruszył ramionami, lecz Tommy spojrzał obojętnie na recepcjonistkę.

- Poprosimy. To tylko jedna noc. Można zapłacić przelewem? - Rzekł spokojnie blondyn, a Adam wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu. Odciągnął przyjaciela na bok, by pomówić w cztery oczy.

- Tommy, nie chodzi o pieniądze, ale o to, że będziemy spać...

- Razem? Przecież cię nie pogryzę. A ty? Chyba nie muszę się ciebie bać? - Tommy Joe skwitował problem ze śmiechem. Nie słysząc z ust Adama żadnego kontrargumentu zostawił go na środku holu i wrócił do recepcjonistki po klucz.

Obiecując, że załatwi formalności jutro rano, otrzymał błyszczący klucz. Skierował się w stronę schodów. Wejście na trzecie piętro było dla niego męczarnią. Kiedy wraz z Adamem wspiął się na upragnione piętro, ucieszył się jakby dostał wymarzony prezent. Szybko pokonał drogę do drzwi, za którymi znajdowało się wygodne łóżko. Jeszcze szybciej włożył klucz do zamka i zwolnił blokujący mechanizm. Mimo iż zewnętrzny wygląd hotelu pozostawiał wiele do życzenia, to ten pokój w pełni odpowiadał jego potrzebom. Nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w tym wielkim łożu.

- Zamknij drzwi, proszę. - Poprosił Adam, który do tej pory nie wiedział, co ze sobą zrobić. 

Lambert spełnił prośbę Tommy'ego i zamknął drzwi od wewnątrz. Kiedy z powrotem spojrzał na przyjaciela, oparł się o drzwi w szoku. Tommy po kolei zdejmował kolejne części ubrania, myśląc tylko o tym, by zanurzyć się w puszystych poduszkach. Najpierw zdjął skórzaną kurtkę. Rzucił ją w kąt przy nocnej szafce. Zrzucał buty, jednocześnie uwalniając tors z białego T-shirtu. Wtedy Adam zobaczył najbardziej alabastrowe plecy jakie kiedykolwiek widział. Ogarniał wzrokiem postać przystojnego chłopaka, kiedy nagle ten odwrócił się do niego. Adam spojrzał na jego twarz. Zaciekawione, zamglone spojrzenie podnieciło go. Mówiło „Co ty jeszcze robisz przy tych drzwiach? Chodź do mnie. Chyba wiesz, co ze mną zrobić?”. Wyobraźnia podsuwała mu pikantne obrazy nierealnej przyszłości, kiedy dotarł do niego zmysłowy głos.

- Jeśli przyszedł ci na myśl pomysł, że będziesz spał na podłodze, to od razu ci mówię, że nie ma takiej opcji. Nie jestem żadną wygodną panienką, ale spragnionym snu facetem, którego nie obchodzi nic poza tym łóżkiem, nawet jeśli ma w nim lokatora. - Rzucił i położył ręce na pasku od spodni.

Ledwie do Adama dotarło to, co powiedział, a już kusił nowymi gestami. Przed chwilą go odrzucił, a teraz nieświadomie zachęcał do zrobienia czegoś niewłaściwego. Lambert musiał jakoś zatrzymać bieg wydarzeń. Albo zrobię to teraz, albo on znienawidzi mnie do końca życia.

- Tom, poczekaj. Zgadzam się na wszystko, ale pozwól mi nie patrzeć na to, jak się rozbierasz, okey? Idę pod prysznic. - Oznajmił kategorycznie i znikł w pomieszczeniu obudowanym ceramicznymi kafelkami nim Ratliff zaczął się śmiać.

Zamknął się na trzy spusty. A potem oparł o drzwi podobnie jak to zrobił w sypialni. Oddychał głęboko, próbując wytłumaczyć sobie sytuację, w jakiej się znalazł. Spełniłem jego prośbę. Znalazłem wygodne łóżko i... Poduszki. Wizje nagiego Tommy'ego otulonego tylko pościelą wywołała u niego dreszcze. Zaczął się rozbierać, tłumacząc sobie kolejne decyzje, w wyniku których znalazł się w atrakcyjnym apartamencie z jeszcze atrakcyjniejszym mężczyzną. Nie było wolnych pokoi. Dobrze. Ale prędzej bym zasnął niż znalazł drugi motel. To Tommy zadecydował za mnie. Byłem w szoku. Wyszedłbym na idiotę, gdybym się nie zgodził na ten apartament... Małżeński – nawet nie jesteśmy parą! Nie jesteśmy parą, więc jak może rozbierać się przy mnie? Przypomniał sobie, kiedy Ratliff zrzucił z siebie kurtkę. Jakby chciał jak najszybciel pozostać bez ubrania. Adama stał przed prysznicem w samych majtkach, które teraz postanowił zdjąć. Kompletnie nagi wszedł do kabiny i nastawił odpowiednią temperaturę wody. Wtedy jego myśli rozbrykały się tak, że stracił nad nimi kontrolę. Nagi. Czy wytrzymałbym, gdyby zdjął pasek? Obcisłe spodnie? I został w samych bokserkach, które znakomicie uwypuklałyby jego... Och! Za gorąco. Przykręcił kurek zbyt mocno. Zbyt zimna woda wprawiła go w dreszcze, więc znów odkręcił gorącą wodę. Teraz było idealnie. Woda oblewała jego ciało oparte o ścianę, a on myślał o seksownym ciele Ratliffa. Czy on w ogóle nosi bokserki? Podniecenie spowodowało, że jego męskość nabrzmiała. Musiał coś z tym zrobić. Nie miał innego wyboru. Nie wejdę ze wzwodem do łóżka. Jeśli poczuje? Jeśli go dotknie? Już to wystarczyłoby mi do osiągnięcia szczytu. Masturbował się energicznie, a jego ciche jęki zagłuszał szum wody. A jeśli jest zupełnie nagi? Co będzie, jeśli we śnie się do mnie przytuli? Nie zasnę. Nie mogę przegapić takiego momentu. Nie... NIE!

- Och! - Jęknął głośno, kiedy z jego penisa wytrysnęła sperma. 

Znak uniesienia jak szybko się pojawił tak szybko zniknął zmyty przez strumienie wody. Adam zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik. Wycierał się, patrząc w lustro. Wyrzucał swojemu odbiciu wszystkie grzechy, jakie popełnił w kabinie prysznicowej. Dlaczego o nim myślałem? Jest tylko przyjacielem. O przyjaciołach nie myśli się w tych kategoriach. Wyjdę teraz z łazienki i zobaczę, jak śpi. Będzie spał, a ty pójdziesz w jego ślady. Nie ważne, co do niego czujesz. Nie zrobisz mu krzywdy. Nawet go nie dotkniesz, rozumiesz? Z żelaznymi zasadami w głowie założył bieliznę, złożył rzeczy i ze stosikiem swoich ubrań w rękach poszedł do sypialni. Wszedł do łóżka i ułożył się do snu podobnie jak Tommy, który leżał pogrążony we śnie po stronie łóżka, na której miał w zwyczaju spać Lambert.

Nic się tej nocy nie wydarzy. Nie ma prawa się wydarzyć. Ostatnie spojrzenie na blondyna i zamknął oczy. Wyobrażenie białych owieczek skaczących przez niski płot było jego ostatnim. Policzył osiem, a potem oddał się pod opiekę Morfeuszowi – władcy nocnych marzeń.