Jest
next. Po dwóch tygodniach, bo brakło mi czasu z powodu rozpoczęcia
kursu na prawo jazdy ;) Teraz już zajęcia teoretyczne mi się
skończyły i jest nadzieja, że Adommy znów mnie pochłonie. To
tyle ode mnie.
Zapraszam
do odcinka i zachęcam do komentowania.
Zawiodłeś mnie
W
rewanżu za pomoc Tommy postanowił wnieść na górę cięższe
rzeczy. Nie słuchając protestów Adama porwał z bagażnika dwie
ciężkie walizy i zaniósł je do bloku. Pozostawił Lamberta na
parkingu, gdzie otwarty bagażnik mercedesa ukazywał widok czarnego
futerału na gitarę, upchanego między stos walizek bruneta. Wziął
lekki bagaż i zakluczył samochód. Nie musiał gonić Tommy'ego,
gdyż doskonale wiedział, na którym piętrze znajduje się jego
mieszkanie. Mimo to przyspieszył kroku. Znalazł muzyka przy
windzie. Blondyn wyglądał na zadowolonego.
- Nie udał ci się rewanż. Zamiast ciebie walizki na piętro wniesie winda. - Zaśmiał się Adam i oparł
o ścianę tuż przy nawigacji windy, o którą rękę opierał blondyn.
- Cieszę się, że w końcu ją naprawili, ale jeśli sprawia ci przyjemność moje męczenie się z bagażami, to mogę iść schodami. - Zaproponował beztrosko i wykonał ruch w stronę schodów.
- Wracaj. Tylko żartowałem. - Adam złapał go za nadgarstek, a potem natychmiast zabrał rękę
i przeczesał nią włosy z wstydliwym uśmiechem.
- Wiem. I cieszę się, że wrócił ci dobry humor. W aucie nie byłeś za bardzo rozmowny. - Przyznał
z powagą, próbując odkryć powód nagłego braku gadatliwości Adama, któremu taki stan nie przydarzał się często. To zazwyczaj blondyn okazywał się milczącym, pilnym słuchaczem. I teraz przybrał taką pozę.
- W samochodzie... Coś sobie uświadomiłem. - Wytłumaczył Lambert z sympatycznym uśmiechem na ustach. A w zasadzie nie wytłumaczył – to było tylko niedopowiedziane zdanie. Wszedł spokojnie do windy, trzymając uchwyt futerału w dwóch dłoniach. Nie zamierzał dzielić się spostrzeżeniami.
- No... I co to było? - Tommy próbował kontynuować temat, ale spotkał się tylko z następnym przelotnym uśmiechem.
- Nie powiem ci. - Muzyk spotkał się z odmową. Mimo iż próbował wyciągnąć z przyjaciela, co było przyczyną grobowej ciszy w czasie podróży, nie udało mu się. Używał wszystkich swoich talentów, aż wreszcie... Postanowił nie wpuścić Lamberta do salonu.
- Okey, skoro nie chcesz mi powiedzieć to nie wpuszczę cię do salonu. - Zaparł się rękami i nogami w korytarzu, dzielącym przedpokój od salonu. Adam zaśmiał się serdecznie, słysząc szalony pomysł blondyna, który przybrał obrażoną minę. - Serio! Nie przepuszczę cię, dopóki mi nie powiesz.
- Zawsze mogę cię zmusić. Słyszałem, że moje pocałunki działają na ciebie paraliżująco? - Zażartował, ale nie usłyszał śmiechu. Spotkał się ze zbuntowaną, groźną miną, która zwiastowała wybuch.
- Nie zrobisz tego. - Wysyczał Ratliff groźnie, kiedy Adam powoli się do niego zbliżał. W końcu dzieliły ich tylko centymetry. Poważne piorunujące spojrzenie blondyna było barierą, którą postanowił złamać piosenkarz.
- Oczywiście, że nie. Obiecałem, że zrobię to tylko za twoim pozwoleniem. Już nie pamiętasz? To było zaledwie wczoraj. - Wymruczał Adam prosto w jego usta.
Mimo ciepłego oddechu na swoich wargach, który tak łatwo go obezwładniał, blondyn nie ugiął się. Czekał na następny ruch. Miał nadzieję, że będzie nim wyznanie spostrzeżenia poczynionego
w samochodzie.
- Co to było?
- Chciałbym zanieść twoją gitarę do salonu. - Lambert ponownie go zbył, z uśmiechem patrząc
na jego ponętne usta. Nie mógł się im oprzeć.
- Co. To. Było. Adam...
- Zapomniałem. Przecież ty masz słabe strony. Lęk wysokości i... Czy boisz się tego?
Adam postanowił skorzystać z okazji. Strach Tommy'ego przed dotykiem mężczyzn okazał się niezłą „furtką” do salonu. Ale nie chodziło tylko o to. Po prostu chciał go dotknąć. Bliskość Tommy'ego działała na niego pobudzająco. Od chwili, w której uświadomił sobie, co naprawdę czuje do tego drobnego, utalentowanego chłopaka, wszystko wokół oddziaływało na niego intensywniej. Gesty były jak słowa wypowiadane językiem, którego właśnie się uczył – językiem miłości. Zapach muzyka był zniewalający dla jego nozdrzy. Słowa wypowiadane w różnych tonach były muzyką dla jego uszu – uwielbiał go słuchać. Nic dziwnego, że ośmielił się go dotknąć. Oparł dłonie na jego biodrach, palcami wyczuł krawędź koszulki. Uniósł ją i wkradł się pod bawełniany materiał. Opuszki palców wyczuły delikatną miękką skórę, której pragnął. Trwało to tylko moment.
Moment, który trwał sekundę, został brutalnie przerwany. Najpierw oczy wystraszyły się jakby zobaczyły upiora. Potem starszy z mężczyzn odskoczył jak oparzony. Ukrył się w salonie. Usiadł
na kanapie z nogami podwiniętymi pod brodę. Zamknął oczy, by usunąć z umysłu to, czego doświadczył, ale im bardziej próbował, tym wspomnienie czułych dłoni bardziej przylegało do pamięci.
- Pewnie powiesz teraz, że to był cios poniżej pasa. Karygodny błąd, o którym nie powinienem był nawet pomyśleć, a co dopiero uczynić. Przyznaj mi rację, albo powiedz, że się mylę. - Usłyszał twardy głos za plecami. Potem poczuł, że kanapa po jego prawej stronie odkształca się pod wpływem ciężaru. Odwrócił głowę w bok i zobaczył swego przyjaciela, który siedząc bokiem patrzył na niego bacznie.
- Masz rację. - Stwierdził bez emocji, próbując ukryć uczucia, jakie w tej chwili targały jego sercem.
- Czy uważasz, że twój najlepszy przyjaciel nie zasługuje na nic więcej niż uścisk dłoni, kiedy go witasz, żegnasz, podczas gdy twój współpracownik, były współpracownik dostaje o wiele więcej?
- Nie wiedziałem, że...
- Odpowiem za ciebie. Nie, bo twój najlepszy przyjaciel jest gejem. Ciotą, pedałem, pierdolonym homosiem, który tylko czeka, by cię zerżnąć. Ciota nie zasługuje na prawdziwą przyjaźń. Na pewno nie heteryka, który żyje stereotypami. - Rzekł obojętnie, lecz dobitnie.
Tym monologiem wprawił Ratliffa w szok, który jednak zdołał go z siebie strząsnąć, gdy Lambert wstał i skierował się w stronę drzwi. Sięgnął po klamkę, kiedy usłyszał kategoryczne „NIE!”. Zastygł w bezruchu. W następnej sekundzie już czuł bliskość, o której marzył. Tommy Joe przytulił się do niego, obejmując w pasie. Prowokacja się udała. Teraz Adam mógł cieszyć się każdą nanosekundą cudownego kontaktu. Odwrócił się w stronę muzyka i przygarnął go do piersi. W milczeniu wdychał jego zapach. Oddychał nim. To mu wystarczało... Na razie.
- Mogę znieść każde twoje słowa. Mogę znieść, jak mnie obrażasz, wytrzymam każde słowo skargi, wytknięcie błędów, wykrzyczenie najgorszej prawdy, twój bunt i gniew, rozgoryczenie, ból, rozpacz. Ale nigdy nie mów, że jesteś ciotą, pedałem i, ledwo mi to przechodzi przez gardło, pierdolonym homosiem. - Blondwłosy mężczyzna spojrzał w oczy niebieskookiemu z desperacją w oczach. Ujął jego twarz w dłonie i spróbował zrobić coś, czego jeszcze przed nikim nie odważył się zrobić – pozwolił Adamowi czytać z jego oczu. Zajrzeć w nie, a przez to zajrzeć w swoją duszę. Adam nie zrozumiał tego przekazu. - Nie waż się nawet pomyśleć o takich określeniach, bo żadne z nich nie jest tobie właściwe.
- Dlaczego? Czy nie taki jestem w twoich oczach? Przecież gdybym nie był, nie bałbyś się mnie. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę... Chcę, byś mi zaufał- Ostatnie zdanie wymówił z widocznym trudem. Zamknął oczy. On... Swoim wzrokiem zmusza mnie do wyznania tego, czego nie powinienem. Dlatego muszę stąd iść. Muszę. Rodzice na mnie czekają. Muszę iść, inaczej źle to się skończy.
- Chcesz, żebym ci to powiedział... - Czy moje oczy nie mówią same za siebie? Czy to, co teraz robię, nie jest dowodem? - Wiele razy przekonywałem się o twojej przyjaźni i nie tylko. Rozmawiasz ze mną z oddaniem i szczerością. Patrzysz na mnie z uwagą, ciekaw, co powiem. Cholera... - Uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie coś. - Ty nawet kiedy kłamiesz, robisz to dla mojego dobra. I właśnie to czyni z ciebie osobę o sercu tak czystym, o duszy tak niesplamionej, o umyśle pełnym tak dobrych myśli. Nie chcę, żebyś myślał inaczej, bo wtedy spadniesz na samo dno, a ty przecież jesteś stworzony, by odnieść sukces. Tak o tobie myślę. Teraz możesz iść.
Tommy odsunął się powoli. Zabrał ręce, a potem uwolnił wibracje, jakie wytworzyły się między nimi, kiedy byli zetknięci. Adam stał w bezruchu. Dochodził do siebie. W jego uszach zabrzmiało tyle szlachetnych słów – nie wiedział, czy był ich godzien. Mimo to, szczęście rozlało się po jego sercu w miejscu, które wcześniej wypełniały zazdrość, smutek i żal. Podszedł do Ratliffa, który opierał się o ścianę, głęboko oddychając po wyznaniu, na które nie był gotowy. Był w stanie znieść wzrok Adama, ale nie był w stanie się z nim skonfrontować.
- Owszem, teraz muszę iść. Ale... „To dobry tekst na piosenkę”. - Uśmiechnął się, przypominając sobie ulubione zdanie Ratliffa. - Wiesz, już rozumiem, dlaczego ze mną nie żegnasz się tak jak z Isaac'em. - Stwierdził, czym zwrócił uwagę przyjaciela. - Bo u mnie masz gwarancję, że jeszcze mnie zobaczysz. - To był zamiennik do wyrażenia „Do zobaczenia”. Adam z uśmiechem znikł za drzwiami, które po dłuższej chwili Tommy zamknął na zasuwkę. Poszedł do sypialni, biorąc ze sobą gitarę, której Lambertowi nie pozwolił wnieść do pokoju. Z małej szafki wyjął notatnik i ulubiony długopis z gumką do mazania. Usiadł po turecku na podłodze i oparł się o ramę łóżka. Zaczął pisać.
- Nie udał ci się rewanż. Zamiast ciebie walizki na piętro wniesie winda. - Zaśmiał się Adam i oparł
o ścianę tuż przy nawigacji windy, o którą rękę opierał blondyn.
- Cieszę się, że w końcu ją naprawili, ale jeśli sprawia ci przyjemność moje męczenie się z bagażami, to mogę iść schodami. - Zaproponował beztrosko i wykonał ruch w stronę schodów.
- Wracaj. Tylko żartowałem. - Adam złapał go za nadgarstek, a potem natychmiast zabrał rękę
i przeczesał nią włosy z wstydliwym uśmiechem.
- Wiem. I cieszę się, że wrócił ci dobry humor. W aucie nie byłeś za bardzo rozmowny. - Przyznał
z powagą, próbując odkryć powód nagłego braku gadatliwości Adama, któremu taki stan nie przydarzał się często. To zazwyczaj blondyn okazywał się milczącym, pilnym słuchaczem. I teraz przybrał taką pozę.
- W samochodzie... Coś sobie uświadomiłem. - Wytłumaczył Lambert z sympatycznym uśmiechem na ustach. A w zasadzie nie wytłumaczył – to było tylko niedopowiedziane zdanie. Wszedł spokojnie do windy, trzymając uchwyt futerału w dwóch dłoniach. Nie zamierzał dzielić się spostrzeżeniami.
- No... I co to było? - Tommy próbował kontynuować temat, ale spotkał się tylko z następnym przelotnym uśmiechem.
- Nie powiem ci. - Muzyk spotkał się z odmową. Mimo iż próbował wyciągnąć z przyjaciela, co było przyczyną grobowej ciszy w czasie podróży, nie udało mu się. Używał wszystkich swoich talentów, aż wreszcie... Postanowił nie wpuścić Lamberta do salonu.
- Okey, skoro nie chcesz mi powiedzieć to nie wpuszczę cię do salonu. - Zaparł się rękami i nogami w korytarzu, dzielącym przedpokój od salonu. Adam zaśmiał się serdecznie, słysząc szalony pomysł blondyna, który przybrał obrażoną minę. - Serio! Nie przepuszczę cię, dopóki mi nie powiesz.
- Zawsze mogę cię zmusić. Słyszałem, że moje pocałunki działają na ciebie paraliżująco? - Zażartował, ale nie usłyszał śmiechu. Spotkał się ze zbuntowaną, groźną miną, która zwiastowała wybuch.
- Nie zrobisz tego. - Wysyczał Ratliff groźnie, kiedy Adam powoli się do niego zbliżał. W końcu dzieliły ich tylko centymetry. Poważne piorunujące spojrzenie blondyna było barierą, którą postanowił złamać piosenkarz.
- Oczywiście, że nie. Obiecałem, że zrobię to tylko za twoim pozwoleniem. Już nie pamiętasz? To było zaledwie wczoraj. - Wymruczał Adam prosto w jego usta.
Mimo ciepłego oddechu na swoich wargach, który tak łatwo go obezwładniał, blondyn nie ugiął się. Czekał na następny ruch. Miał nadzieję, że będzie nim wyznanie spostrzeżenia poczynionego
w samochodzie.
- Co to było?
- Chciałbym zanieść twoją gitarę do salonu. - Lambert ponownie go zbył, z uśmiechem patrząc
na jego ponętne usta. Nie mógł się im oprzeć.
- Co. To. Było. Adam...
- Zapomniałem. Przecież ty masz słabe strony. Lęk wysokości i... Czy boisz się tego?
Adam postanowił skorzystać z okazji. Strach Tommy'ego przed dotykiem mężczyzn okazał się niezłą „furtką” do salonu. Ale nie chodziło tylko o to. Po prostu chciał go dotknąć. Bliskość Tommy'ego działała na niego pobudzająco. Od chwili, w której uświadomił sobie, co naprawdę czuje do tego drobnego, utalentowanego chłopaka, wszystko wokół oddziaływało na niego intensywniej. Gesty były jak słowa wypowiadane językiem, którego właśnie się uczył – językiem miłości. Zapach muzyka był zniewalający dla jego nozdrzy. Słowa wypowiadane w różnych tonach były muzyką dla jego uszu – uwielbiał go słuchać. Nic dziwnego, że ośmielił się go dotknąć. Oparł dłonie na jego biodrach, palcami wyczuł krawędź koszulki. Uniósł ją i wkradł się pod bawełniany materiał. Opuszki palców wyczuły delikatną miękką skórę, której pragnął. Trwało to tylko moment.
Moment, który trwał sekundę, został brutalnie przerwany. Najpierw oczy wystraszyły się jakby zobaczyły upiora. Potem starszy z mężczyzn odskoczył jak oparzony. Ukrył się w salonie. Usiadł
na kanapie z nogami podwiniętymi pod brodę. Zamknął oczy, by usunąć z umysłu to, czego doświadczył, ale im bardziej próbował, tym wspomnienie czułych dłoni bardziej przylegało do pamięci.
- Pewnie powiesz teraz, że to był cios poniżej pasa. Karygodny błąd, o którym nie powinienem był nawet pomyśleć, a co dopiero uczynić. Przyznaj mi rację, albo powiedz, że się mylę. - Usłyszał twardy głos za plecami. Potem poczuł, że kanapa po jego prawej stronie odkształca się pod wpływem ciężaru. Odwrócił głowę w bok i zobaczył swego przyjaciela, który siedząc bokiem patrzył na niego bacznie.
- Masz rację. - Stwierdził bez emocji, próbując ukryć uczucia, jakie w tej chwili targały jego sercem.
- Czy uważasz, że twój najlepszy przyjaciel nie zasługuje na nic więcej niż uścisk dłoni, kiedy go witasz, żegnasz, podczas gdy twój współpracownik, były współpracownik dostaje o wiele więcej?
- Nie wiedziałem, że...
- Odpowiem za ciebie. Nie, bo twój najlepszy przyjaciel jest gejem. Ciotą, pedałem, pierdolonym homosiem, który tylko czeka, by cię zerżnąć. Ciota nie zasługuje na prawdziwą przyjaźń. Na pewno nie heteryka, który żyje stereotypami. - Rzekł obojętnie, lecz dobitnie.
Tym monologiem wprawił Ratliffa w szok, który jednak zdołał go z siebie strząsnąć, gdy Lambert wstał i skierował się w stronę drzwi. Sięgnął po klamkę, kiedy usłyszał kategoryczne „NIE!”. Zastygł w bezruchu. W następnej sekundzie już czuł bliskość, o której marzył. Tommy Joe przytulił się do niego, obejmując w pasie. Prowokacja się udała. Teraz Adam mógł cieszyć się każdą nanosekundą cudownego kontaktu. Odwrócił się w stronę muzyka i przygarnął go do piersi. W milczeniu wdychał jego zapach. Oddychał nim. To mu wystarczało... Na razie.
- Mogę znieść każde twoje słowa. Mogę znieść, jak mnie obrażasz, wytrzymam każde słowo skargi, wytknięcie błędów, wykrzyczenie najgorszej prawdy, twój bunt i gniew, rozgoryczenie, ból, rozpacz. Ale nigdy nie mów, że jesteś ciotą, pedałem i, ledwo mi to przechodzi przez gardło, pierdolonym homosiem. - Blondwłosy mężczyzna spojrzał w oczy niebieskookiemu z desperacją w oczach. Ujął jego twarz w dłonie i spróbował zrobić coś, czego jeszcze przed nikim nie odważył się zrobić – pozwolił Adamowi czytać z jego oczu. Zajrzeć w nie, a przez to zajrzeć w swoją duszę. Adam nie zrozumiał tego przekazu. - Nie waż się nawet pomyśleć o takich określeniach, bo żadne z nich nie jest tobie właściwe.
- Dlaczego? Czy nie taki jestem w twoich oczach? Przecież gdybym nie był, nie bałbyś się mnie. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę... Chcę, byś mi zaufał- Ostatnie zdanie wymówił z widocznym trudem. Zamknął oczy. On... Swoim wzrokiem zmusza mnie do wyznania tego, czego nie powinienem. Dlatego muszę stąd iść. Muszę. Rodzice na mnie czekają. Muszę iść, inaczej źle to się skończy.
- Chcesz, żebym ci to powiedział... - Czy moje oczy nie mówią same za siebie? Czy to, co teraz robię, nie jest dowodem? - Wiele razy przekonywałem się o twojej przyjaźni i nie tylko. Rozmawiasz ze mną z oddaniem i szczerością. Patrzysz na mnie z uwagą, ciekaw, co powiem. Cholera... - Uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie coś. - Ty nawet kiedy kłamiesz, robisz to dla mojego dobra. I właśnie to czyni z ciebie osobę o sercu tak czystym, o duszy tak niesplamionej, o umyśle pełnym tak dobrych myśli. Nie chcę, żebyś myślał inaczej, bo wtedy spadniesz na samo dno, a ty przecież jesteś stworzony, by odnieść sukces. Tak o tobie myślę. Teraz możesz iść.
Tommy odsunął się powoli. Zabrał ręce, a potem uwolnił wibracje, jakie wytworzyły się między nimi, kiedy byli zetknięci. Adam stał w bezruchu. Dochodził do siebie. W jego uszach zabrzmiało tyle szlachetnych słów – nie wiedział, czy był ich godzien. Mimo to, szczęście rozlało się po jego sercu w miejscu, które wcześniej wypełniały zazdrość, smutek i żal. Podszedł do Ratliffa, który opierał się o ścianę, głęboko oddychając po wyznaniu, na które nie był gotowy. Był w stanie znieść wzrok Adama, ale nie był w stanie się z nim skonfrontować.
- Owszem, teraz muszę iść. Ale... „To dobry tekst na piosenkę”. - Uśmiechnął się, przypominając sobie ulubione zdanie Ratliffa. - Wiesz, już rozumiem, dlaczego ze mną nie żegnasz się tak jak z Isaac'em. - Stwierdził, czym zwrócił uwagę przyjaciela. - Bo u mnie masz gwarancję, że jeszcze mnie zobaczysz. - To był zamiennik do wyrażenia „Do zobaczenia”. Adam z uśmiechem znikł za drzwiami, które po dłuższej chwili Tommy zamknął na zasuwkę. Poszedł do sypialni, biorąc ze sobą gitarę, której Lambertowi nie pozwolił wnieść do pokoju. Z małej szafki wyjął notatnik i ulubiony długopis z gumką do mazania. Usiadł po turecku na podłodze i oparł się o ramę łóżka. Zaczął pisać.
***
Było
późno. Bardzo późno. Powiedział bratu, że w dwóch godzinach
się zmieści. Minęły cztery. Zaparkował na podjeździe, tuż przy
niedomkniętym garażu. Przez szparę bramy widać było białe
maserati, którego używał przed wyjazdem. Wyjął z bagażnika dwie
pierwsze walizki, zamierzając wnieść je do domu. Dopiero teraz
mógł docenić przerwę świąteczną, z której będzie mógł
skorzystać. „Idol” bardzo mu się podobał, jednak wiązał się
z ciężką pracą i męczącymi ćwiczeniami nie tylko głosu, ale
też choreografii, zmieniającego się jak w kalejdoskopie
scenariusza odcinków i... Tak, to był dopiero początek. Teraz jego
struny głosowe miały odpocząć, a psychika wrócić do stanu
równowagi.
Adam stanął przed drzwiami. Postawił bagaże na ziemi i zaczął przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy. Mimo iż wrócił do domu, czuł niepokój. Umysł podpowiadał mu jedno i to samo hasło: niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka... Nie znosił niespodzianek od swoich rodziców. Zawsze się starali i zawsze za bardzo.
- Gdzie, do cholery, są te klucze! - Warknął do siebie na tyle głośno, by mogli go usłyszeć sąsiedzi. Na szczęście ulica wyjątkowo świeciła pustkami. Można było pomyśleć, że właśnie zaczęły się pięciominutowe wyprzedaże.
Kiedy szamotał się na progu, drzwi kliknęły cicho i otworzyły się. Same. Nikt go nie przywitał. Nikt prócz dobrze znanego głosu.
- Znowu zgubiłeś klucze, Adam. Kiedyś cię do tego domu po prostu nie wpuszczę nim nie znajdziesz tych ośmiu sztuk, które zgubiłeś. - Głos był złośliwy. Z każdym słowem cichł, jakby się oddalał. Tak samo zrzędliwy, tak samo znudzony jak zawsze.
- Tata.
Piosenkarz pchnął drzwi i wniósł bagaże do domu. Patrzył na nie dopóki nie wkroczył do salonu. Kiedy spojrzał przed siebie, puścił je, a one z hukiem upadły na podłogę. Stanął jak wryty, patrząc przed siebie. Z sufitu poziomo zwisał ogromny, błyszczący złotem napis „Witaj w domu, Adaś!” Meble i żyrandole udekorowane były balonami i ozdobnymi wstążkami. Do tego wystroju nie pasowała tylko atmosfera. Lambert miał wrażenie, że z tego pomieszczenia dopiero co uciekli goście wystraszeni przez jakieś monstrum. Na kanapie siedział tylko Eber – ojciec bruneta. Obojętnym wzrokiem śledził powtórkę meczu z piwem w jednym i pilotem w drugim ręku.
Uczestnik „Idola” podszedł ostrożnie do kanapy, a potem zdecydował się usiąść w fotelu. Bał się wyrzec choć słowo, kiedy zobaczył ponurą, zmęczoną twarz. Domyślił się wszystkiego, jednak musiał zapytać.
- Czy coś mnie ominęło? - Spytał z poczuciem winy i oparł ręce o kolana. Telewizor wyłączył się za jednym przyciskiem pilota. Surowe spojrzenie padło na niego jak cień na miasto, kiedy chmury przesłoniły słońce.
- Twoja impreza powitalna, która miała odbyć się już wczoraj, ale została przełożona na dzisiaj. Jeszcze trzy godziny temu byli tu wszyscy – najbliższa rodzina, przyjaciele, dziesiątki fanów z San Diego czekały na twój autograf. Matka włożyła tyle pracy w przyjęcie-niespodziankę. Zabrakło tylko jednego szczegółu. Ciebie. Więc pytam, gdzie, do cholery, byłeś?! - Krzyknął tak głośno, że Adam się przeraził.
Nagle przypomniały mu się czasy, kiedy uciekał ze szkoły. Kiedy zaczęli go prześladować uczniowie i nieświadomie też rodzice. Droga bez wyjścia i znikąd pomocy. A najlepsze było to, że nie miał w tym żadnej winy. Skazany za niewinność – bo przecież na świecie nie było sprawiedliwości.
- Nie wiedziałem, że robicie mi imprezę, więc dlaczego na mnie krzyczysz? - Ominął drażliwy temat, próbując uspokoić ojca, jednak zamiast tego tylko pogorszył sytuację. Eber odłożył pilot i szklaną butelkę na drewniany stolik. Głośne stuknięcie wypełniło przestrzeń.
- Pytałem, gdzie byłeś, a nie: czy wiedziałeś. I żądam jednoznacznej odpowiedzi. Nie sądzisz chyba, że będziesz mnie zwodził jak matkę?! Przygotowywałem ten cały szajs, by okazać ci swoją dumę, ale teraz nie czuję jej wcale. Zawiodłeś. Znowu. Czy to ten program zrobił z ciebie takiego pyszałka czy zawsze taki byłeś? Odpowiadaj, kiedy cię pytam! - Wrzasnął i wstał gwałtownie. Kipiał z gniewu. Taki obraz ojca Adam nie widywał często – wręcz przeciwnie. Tylko trzy razy w życiu Eber był do tego stopnia rozeźlony: kiedy Adam przyznał się, że był prześladowany przez innych uczniów, ojciec nie był zły na niego, ale na jego prześladowców; kiedy oznajmiał, że rzuca studia, bo chce wyjechać w trasę koncertową, by zdobywać artystyczne doświadczenie – to była usprawiedliwiona złość; trzeci raz – kiedy przyznał się ojcu, że woli chłopców. Ale teraz było gorzej. Teraz Eber stał przed nim, okazując swą rodzicielską wyższość. Syn nie był w stanie przewidzieć, co za chwilę zrobi ojciec.
Nagle na schodach pojawiła się matka – wybawicielka. Leila zbiegła z piętra w szlafroku i stanęła, kiedy zobaczyła bagaże. Adam wrócił? Pomyślała z radością i odwróciła głowę, by zajrzeć do salonu. Ujrzała, jak jej mąż pochyla się nad drobniejszą postacią, która skulona siedzi w fotelu i zaciska palce na poręczach. To Adam!
Adam stanął przed drzwiami. Postawił bagaże na ziemi i zaczął przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy. Mimo iż wrócił do domu, czuł niepokój. Umysł podpowiadał mu jedno i to samo hasło: niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka... Nie znosił niespodzianek od swoich rodziców. Zawsze się starali i zawsze za bardzo.
- Gdzie, do cholery, są te klucze! - Warknął do siebie na tyle głośno, by mogli go usłyszeć sąsiedzi. Na szczęście ulica wyjątkowo świeciła pustkami. Można było pomyśleć, że właśnie zaczęły się pięciominutowe wyprzedaże.
Kiedy szamotał się na progu, drzwi kliknęły cicho i otworzyły się. Same. Nikt go nie przywitał. Nikt prócz dobrze znanego głosu.
- Znowu zgubiłeś klucze, Adam. Kiedyś cię do tego domu po prostu nie wpuszczę nim nie znajdziesz tych ośmiu sztuk, które zgubiłeś. - Głos był złośliwy. Z każdym słowem cichł, jakby się oddalał. Tak samo zrzędliwy, tak samo znudzony jak zawsze.
- Tata.
Piosenkarz pchnął drzwi i wniósł bagaże do domu. Patrzył na nie dopóki nie wkroczył do salonu. Kiedy spojrzał przed siebie, puścił je, a one z hukiem upadły na podłogę. Stanął jak wryty, patrząc przed siebie. Z sufitu poziomo zwisał ogromny, błyszczący złotem napis „Witaj w domu, Adaś!” Meble i żyrandole udekorowane były balonami i ozdobnymi wstążkami. Do tego wystroju nie pasowała tylko atmosfera. Lambert miał wrażenie, że z tego pomieszczenia dopiero co uciekli goście wystraszeni przez jakieś monstrum. Na kanapie siedział tylko Eber – ojciec bruneta. Obojętnym wzrokiem śledził powtórkę meczu z piwem w jednym i pilotem w drugim ręku.
Uczestnik „Idola” podszedł ostrożnie do kanapy, a potem zdecydował się usiąść w fotelu. Bał się wyrzec choć słowo, kiedy zobaczył ponurą, zmęczoną twarz. Domyślił się wszystkiego, jednak musiał zapytać.
- Czy coś mnie ominęło? - Spytał z poczuciem winy i oparł ręce o kolana. Telewizor wyłączył się za jednym przyciskiem pilota. Surowe spojrzenie padło na niego jak cień na miasto, kiedy chmury przesłoniły słońce.
- Twoja impreza powitalna, która miała odbyć się już wczoraj, ale została przełożona na dzisiaj. Jeszcze trzy godziny temu byli tu wszyscy – najbliższa rodzina, przyjaciele, dziesiątki fanów z San Diego czekały na twój autograf. Matka włożyła tyle pracy w przyjęcie-niespodziankę. Zabrakło tylko jednego szczegółu. Ciebie. Więc pytam, gdzie, do cholery, byłeś?! - Krzyknął tak głośno, że Adam się przeraził.
Nagle przypomniały mu się czasy, kiedy uciekał ze szkoły. Kiedy zaczęli go prześladować uczniowie i nieświadomie też rodzice. Droga bez wyjścia i znikąd pomocy. A najlepsze było to, że nie miał w tym żadnej winy. Skazany za niewinność – bo przecież na świecie nie było sprawiedliwości.
- Nie wiedziałem, że robicie mi imprezę, więc dlaczego na mnie krzyczysz? - Ominął drażliwy temat, próbując uspokoić ojca, jednak zamiast tego tylko pogorszył sytuację. Eber odłożył pilot i szklaną butelkę na drewniany stolik. Głośne stuknięcie wypełniło przestrzeń.
- Pytałem, gdzie byłeś, a nie: czy wiedziałeś. I żądam jednoznacznej odpowiedzi. Nie sądzisz chyba, że będziesz mnie zwodził jak matkę?! Przygotowywałem ten cały szajs, by okazać ci swoją dumę, ale teraz nie czuję jej wcale. Zawiodłeś. Znowu. Czy to ten program zrobił z ciebie takiego pyszałka czy zawsze taki byłeś? Odpowiadaj, kiedy cię pytam! - Wrzasnął i wstał gwałtownie. Kipiał z gniewu. Taki obraz ojca Adam nie widywał często – wręcz przeciwnie. Tylko trzy razy w życiu Eber był do tego stopnia rozeźlony: kiedy Adam przyznał się, że był prześladowany przez innych uczniów, ojciec nie był zły na niego, ale na jego prześladowców; kiedy oznajmiał, że rzuca studia, bo chce wyjechać w trasę koncertową, by zdobywać artystyczne doświadczenie – to była usprawiedliwiona złość; trzeci raz – kiedy przyznał się ojcu, że woli chłopców. Ale teraz było gorzej. Teraz Eber stał przed nim, okazując swą rodzicielską wyższość. Syn nie był w stanie przewidzieć, co za chwilę zrobi ojciec.
Nagle na schodach pojawiła się matka – wybawicielka. Leila zbiegła z piętra w szlafroku i stanęła, kiedy zobaczyła bagaże. Adam wrócił? Pomyślała z radością i odwróciła głowę, by zajrzeć do salonu. Ujrzała, jak jej mąż pochyla się nad drobniejszą postacią, która skulona siedzi w fotelu i zaciska palce na poręczach. To Adam!
-
Adam? - Powiedziała cichym głosem, na dźwięk którego odwrócił
się pan domu. Adam też zwrócił głowę w tamtą stronę. Jego
zawstydzona twarz od razu się rozpromieniła.
- Mamo.
- Leila, nawet nie próbuj się wtrącać. To sprawa między mną a nim. - Warknął na żonę, która nie robiła sobie nic z ostrzegawczego tonu. Śmiało podeszła do syna, ale mąż zatrzymał ją, zagradzając drogę swoim ciałem.
- Daj spokój, Eber. Ważne, że wrócił do domu. - Obdarzyła męża karcącym wzrokiem i wyjrzała zza niego, by zobaczyć syna.
- Nie. Ważne, że zamartwiałaś się o niego, płakałaś i nie spałaś w nocy. To się musi skończyć. On musi być odpowiedzialny za swoje czyny.
- Tato, o co ci chodzi? Czy nie jestem już dość odpowiedzialny? Wziąłem los w swoje ręce, próbuję spełniać marzenia, zostać tym, kim chciałem być zawsze! I dobrze mi to idzie.
- Marzenia są dla głupców. Nie osiągniesz nic, jeśli będziesz ganiał za marzeniami, które i tak się nie spełnią. Nie będziesz szczęśliwy bez grosza na koncie.
- Eber, co ty mówisz? - Zatrwożyła się czarnowłosa kobieta, przeczuwając najgorsze. Spojrzała na syna, który miał szeroko otwarte oczy.
- To, że nie umie się utrzymać. Ma już dwadzieścia siedem lat, a wciąż żyje na naszym utrzymaniu. Najwyższy czas to zmienić.
- Zmienić? Może jeszcze powiesz, że mam się wyprowadzić?! - Spytał z desperacją brunet. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
- To twój wybór. - Burknął ojciec i odszedł na kilka kroków w stronę schodów, pozostawiając za sobą żonę i syna, którzy w osłupieniu patrzyli na siebie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i czekał na decyzję.
Leila natomiast patrzyła na syna błagalnie. Pewność, że zawsze będzie miała syna przy sobie, znów zniknęła z jej serca. Już dwa razy go straciłam, nie pozwolę na to kolejny raz. Doskonale pamiętała, jak w milczeniu opuścił dom w wieku dziewiętnastu lat. Wtedy wyjechał w swoją pierwszą trasę koncertową z jej dobrym kolegą ze szkoły – Monte'm Pittmanem. Wtedy była to jej wina. Sama ich ze sobą poznała. Prosiła Monte'go, który był u szczytu swej kariery i był zdolny do wsparcia młodego talentu, by go wypromował. Nie poradził sobie. Płyta i trasa okazały się katastrofą z powodu złej organizacji i wycofujących się sponsorów, którzy bali się podjąć ryzyko pokazania na scenie nowego, nieznanego nikomu dziewiętnastolatka. Wtedy to Leila pchnęła Adama w świat. Teraz sam wybrał swoją drogę – wybrał program „American Idol” i wybrał wyprowadzkę.
- Dobrze. Skoro tego chcesz, spełnię twoje życzenie. Jutro wrócę po resztę swoich rzeczy. Nie będzie ich dużo, bo większość mam już spakowane w samochodzie. Zresztą, jutro zwrócę ci BMW..
- Zamknąłem twój dostęp do mojego konta. Z czego opłacisz hotel? - Prychnął starszy Lambert, uznając wybór syna za szczyt głupoty.
- Już dawno przewidziałem, że to zrobisz. Mam sporo oszczędności na własnym koncie. Odkładałem z zarobków z trasy i z teatru. Jak widzisz, potrafię o siebie zadbać. - Wziął bagaże w dłonie i zwrócił się dl Leili, która stała jak posąg nie będąc w stanie się ruszyć. - Mamo, przepraszam. Nie martw się o mnie więcej, jakoś sobie poradzę.
- Adam, nie wygłupiaj się. Zostań tutaj. Na pewno da się to wszystko jakoś wyjaśnić? - Spytała z nadzieją bardziej męża niż syna.
- Niech idzie. Prędzej czy później wróci do nas z podkulonym ogonem. - Stwierdził Eber, nie zmieniając pozycji.
- Wrócę, może. Ale na pewno nie z podkulonym ogonem. - Obiecał twardo piosenkarz i obdarzył Leilę przepraszającym wzrokiem. Otworzył drzwi wejściowe i znikł za nimi, zatrzaskując za sobą drzwi. W domu zaległa cisza.
- Dzisiaj śpisz na kanapie.
Leila pełna wyrzutu zwróciła się do męża, a potem weszła po schodach, głośno po nich stąpając, na piętro. Zatrzasnęła się w pokoju sypialnym, nie mogą dopuścić do siebie myśli o tym, że jej pierwszy syn może już nigdy nie wrócić do domu. Jeszcze gorsze było to, że do gwiazdki pozostały dwa dni, a stół wigilijny w tym roku będzie miał nie jedno, ale dwa puste miejsca – pierwsze tradycyjnie dla niespodziewanego, zbłąkanego wędrowca, drugie dla wyczekiwanego syna. Jeśli nie przyjdzie, po raz pierwszy opuści rodzinną wigilię. Matka Adama zapłakała nad nieszczęściem. Nie mogła odegnać od siebie pesymistycznych myśli. Kolejny raz zamartwiała się, gdzie on jest, gdzie spędzi noc, czy kiedyś wróci. Mimo iż jej młodszy syn by o wiele bardziej niesforny, to właśnie Adam nieświadomie sprawiał więcej problemów. Albo to rodzice widzieli problemy, których nie było?
Podczas gdy matka zamartwiała się o ukochanego syna, ten był już daleko za miastem. Pomyślał, że w podjęciu odpowiednich decyzji związanych nie tylko z rodziną, ale i z miłością pomoże mu miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Minął znak informujący o nazwie kolejnej miejskiej aglomeracji i wybrał drogę do parku.
- Mamo.
- Leila, nawet nie próbuj się wtrącać. To sprawa między mną a nim. - Warknął na żonę, która nie robiła sobie nic z ostrzegawczego tonu. Śmiało podeszła do syna, ale mąż zatrzymał ją, zagradzając drogę swoim ciałem.
- Daj spokój, Eber. Ważne, że wrócił do domu. - Obdarzyła męża karcącym wzrokiem i wyjrzała zza niego, by zobaczyć syna.
- Nie. Ważne, że zamartwiałaś się o niego, płakałaś i nie spałaś w nocy. To się musi skończyć. On musi być odpowiedzialny za swoje czyny.
- Tato, o co ci chodzi? Czy nie jestem już dość odpowiedzialny? Wziąłem los w swoje ręce, próbuję spełniać marzenia, zostać tym, kim chciałem być zawsze! I dobrze mi to idzie.
- Marzenia są dla głupców. Nie osiągniesz nic, jeśli będziesz ganiał za marzeniami, które i tak się nie spełnią. Nie będziesz szczęśliwy bez grosza na koncie.
- Eber, co ty mówisz? - Zatrwożyła się czarnowłosa kobieta, przeczuwając najgorsze. Spojrzała na syna, który miał szeroko otwarte oczy.
- To, że nie umie się utrzymać. Ma już dwadzieścia siedem lat, a wciąż żyje na naszym utrzymaniu. Najwyższy czas to zmienić.
- Zmienić? Może jeszcze powiesz, że mam się wyprowadzić?! - Spytał z desperacją brunet. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
- To twój wybór. - Burknął ojciec i odszedł na kilka kroków w stronę schodów, pozostawiając za sobą żonę i syna, którzy w osłupieniu patrzyli na siebie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i czekał na decyzję.
Leila natomiast patrzyła na syna błagalnie. Pewność, że zawsze będzie miała syna przy sobie, znów zniknęła z jej serca. Już dwa razy go straciłam, nie pozwolę na to kolejny raz. Doskonale pamiętała, jak w milczeniu opuścił dom w wieku dziewiętnastu lat. Wtedy wyjechał w swoją pierwszą trasę koncertową z jej dobrym kolegą ze szkoły – Monte'm Pittmanem. Wtedy była to jej wina. Sama ich ze sobą poznała. Prosiła Monte'go, który był u szczytu swej kariery i był zdolny do wsparcia młodego talentu, by go wypromował. Nie poradził sobie. Płyta i trasa okazały się katastrofą z powodu złej organizacji i wycofujących się sponsorów, którzy bali się podjąć ryzyko pokazania na scenie nowego, nieznanego nikomu dziewiętnastolatka. Wtedy to Leila pchnęła Adama w świat. Teraz sam wybrał swoją drogę – wybrał program „American Idol” i wybrał wyprowadzkę.
- Dobrze. Skoro tego chcesz, spełnię twoje życzenie. Jutro wrócę po resztę swoich rzeczy. Nie będzie ich dużo, bo większość mam już spakowane w samochodzie. Zresztą, jutro zwrócę ci BMW..
- Zamknąłem twój dostęp do mojego konta. Z czego opłacisz hotel? - Prychnął starszy Lambert, uznając wybór syna za szczyt głupoty.
- Już dawno przewidziałem, że to zrobisz. Mam sporo oszczędności na własnym koncie. Odkładałem z zarobków z trasy i z teatru. Jak widzisz, potrafię o siebie zadbać. - Wziął bagaże w dłonie i zwrócił się dl Leili, która stała jak posąg nie będąc w stanie się ruszyć. - Mamo, przepraszam. Nie martw się o mnie więcej, jakoś sobie poradzę.
- Adam, nie wygłupiaj się. Zostań tutaj. Na pewno da się to wszystko jakoś wyjaśnić? - Spytała z nadzieją bardziej męża niż syna.
- Niech idzie. Prędzej czy później wróci do nas z podkulonym ogonem. - Stwierdził Eber, nie zmieniając pozycji.
- Wrócę, może. Ale na pewno nie z podkulonym ogonem. - Obiecał twardo piosenkarz i obdarzył Leilę przepraszającym wzrokiem. Otworzył drzwi wejściowe i znikł za nimi, zatrzaskując za sobą drzwi. W domu zaległa cisza.
- Dzisiaj śpisz na kanapie.
Leila pełna wyrzutu zwróciła się do męża, a potem weszła po schodach, głośno po nich stąpając, na piętro. Zatrzasnęła się w pokoju sypialnym, nie mogą dopuścić do siebie myśli o tym, że jej pierwszy syn może już nigdy nie wrócić do domu. Jeszcze gorsze było to, że do gwiazdki pozostały dwa dni, a stół wigilijny w tym roku będzie miał nie jedno, ale dwa puste miejsca – pierwsze tradycyjnie dla niespodziewanego, zbłąkanego wędrowca, drugie dla wyczekiwanego syna. Jeśli nie przyjdzie, po raz pierwszy opuści rodzinną wigilię. Matka Adama zapłakała nad nieszczęściem. Nie mogła odegnać od siebie pesymistycznych myśli. Kolejny raz zamartwiała się, gdzie on jest, gdzie spędzi noc, czy kiedyś wróci. Mimo iż jej młodszy syn by o wiele bardziej niesforny, to właśnie Adam nieświadomie sprawiał więcej problemów. Albo to rodzice widzieli problemy, których nie było?
Podczas gdy matka zamartwiała się o ukochanego syna, ten był już daleko za miastem. Pomyślał, że w podjęciu odpowiednich decyzji związanych nie tylko z rodziną, ale i z miłością pomoże mu miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Minął znak informujący o nazwie kolejnej miejskiej aglomeracji i wybrał drogę do parku.