piątek, 29 maja 2015

Rozdział 45 - Zawiodłeś mnie

Jest next. Po dwóch tygodniach, bo brakło mi czasu z powodu rozpoczęcia kursu na prawo jazdy ;) Teraz już zajęcia teoretyczne mi się skończyły i jest nadzieja, że Adommy znów mnie pochłonie. To tyle ode mnie.
Zapraszam do odcinka i zachęcam do komentowania.

Zawiodłeś mnie

W rewanżu za pomoc Tommy postanowił wnieść na górę cięższe rzeczy. Nie słuchając protestów Adama porwał z bagażnika dwie ciężkie walizy i zaniósł je do bloku. Pozostawił Lamberta na parkingu, gdzie otwarty bagażnik mercedesa ukazywał widok czarnego futerału na gitarę, upchanego między stos walizek bruneta. Wziął lekki bagaż i zakluczył samochód. Nie musiał gonić Tommy'ego, gdyż doskonale wiedział, na którym piętrze znajduje się jego mieszkanie. Mimo to przyspieszył kroku. Znalazł muzyka przy windzie. Blondyn wyglądał na zadowolonego.

- Nie udał ci się rewanż. Zamiast ciebie walizki na piętro wniesie winda. - Zaśmiał się Adam i oparł
o ścianę tuż przy nawigacji windy, o którą rękę opierał blondyn.

- Cieszę się, że w końcu ją naprawili, ale jeśli sprawia ci przyjemność moje męczenie się z bagażami, to mogę iść schodami. - Zaproponował beztrosko i wykonał ruch w stronę schodów.

- Wracaj. Tylko żartowałem. - Adam złapał go za nadgarstek, a potem natychmiast zabrał rękę
i przeczesał nią włosy z wstydliwym uśmiechem.

- Wiem. I cieszę się, że wrócił ci dobry humor. W aucie nie byłeś za bardzo rozmowny. - Przyznał
z powagą, próbując odkryć powód nagłego braku gadatliwości Adama, któremu taki stan nie przydarzał się często. To zazwyczaj blondyn okazywał się milczącym, pilnym słuchaczem. I teraz przybrał taką pozę.

- W samochodzie... Coś sobie uświadomiłem. - Wytłumaczył Lambert z sympatycznym uśmiechem na ustach. A w zasadzie nie wytłumaczył – to było tylko niedopowiedziane zdanie. Wszedł spokojnie do windy, trzymając uchwyt futerału w dwóch dłoniach. Nie zamierzał dzielić się spostrzeżeniami.

- No... I co to było? - Tommy próbował kontynuować temat, ale spotkał się tylko z następnym przelotnym uśmiechem.

- Nie powiem ci. - Muzyk spotkał się z odmową. Mimo iż próbował wyciągnąć z przyjaciela, co było przyczyną grobowej ciszy w czasie podróży, nie udało mu się. Używał wszystkich swoich talentów, aż wreszcie... Postanowił nie wpuścić Lamberta do salonu.

- Okey, skoro nie chcesz mi powiedzieć to nie wpuszczę cię do salonu. - Zaparł się rękami i nogami w korytarzu, dzielącym przedpokój od salonu. Adam zaśmiał się serdecznie, słysząc szalony pomysł blondyna, który przybrał obrażoną minę. - Serio! Nie przepuszczę cię, dopóki mi nie powiesz.

- Zawsze mogę cię zmusić. Słyszałem, że moje pocałunki działają na ciebie paraliżująco? - Zażartował, ale nie usłyszał śmiechu. Spotkał się ze zbuntowaną, groźną miną, która zwiastowała wybuch.

- Nie zrobisz tego. - Wysyczał Ratliff groźnie, kiedy Adam powoli się do niego zbliżał. W końcu dzieliły ich tylko centymetry. Poważne piorunujące spojrzenie blondyna było barierą, którą postanowił złamać piosenkarz.

- Oczywiście, że nie. Obiecałem, że zrobię to tylko za twoim pozwoleniem. Już nie pamiętasz? To było zaledwie wczoraj. - Wymruczał Adam prosto w jego usta.

Mimo ciepłego oddechu na swoich wargach, który tak łatwo go obezwładniał, blondyn nie ugiął się. Czekał na następny ruch. Miał nadzieję, że będzie nim wyznanie spostrzeżenia poczynionego
w samochodzie.

- Co to było?

- Chciałbym zanieść twoją gitarę do salonu. - Lambert ponownie go zbył, z uśmiechem patrząc
na jego ponętne usta. Nie mógł się im oprzeć.

- Co. To. Było. Adam...

- Zapomniałem. Przecież ty masz słabe strony. Lęk wysokości i... Czy boisz się tego?

Adam postanowił skorzystać z okazji. Strach Tommy'ego przed dotykiem mężczyzn okazał się niezłą „furtką” do salonu. Ale nie chodziło tylko o to. Po prostu chciał go dotknąć. Bliskość Tommy'ego działała na niego pobudzająco. Od chwili, w której uświadomił sobie, co naprawdę czuje do tego drobnego, utalentowanego chłopaka, wszystko wokół oddziaływało na niego intensywniej. Gesty były jak słowa wypowiadane językiem, którego właśnie się uczył – językiem miłości. Zapach muzyka był zniewalający dla jego nozdrzy. Słowa wypowiadane w różnych tonach były muzyką dla jego uszu – uwielbiał go słuchać. Nic dziwnego, że ośmielił się go dotknąć. Oparł dłonie na jego biodrach, palcami wyczuł krawędź koszulki. Uniósł ją i wkradł się pod bawełniany materiał. Opuszki palców wyczuły delikatną miękką skórę, której pragnął. Trwało to tylko moment.

Moment, który trwał sekundę, został brutalnie przerwany. Najpierw oczy wystraszyły się jakby zobaczyły upiora. Potem starszy z mężczyzn odskoczył jak oparzony. Ukrył się w salonie. Usiadł
na kanapie z nogami podwiniętymi pod brodę. Zamknął oczy, by usunąć z umysłu to, czego doświadczył, ale im bardziej próbował, tym wspomnienie czułych dłoni bardziej przylegało do pamięci.

- Pewnie powiesz teraz, że to był cios poniżej pasa. Karygodny błąd, o którym nie powinienem był nawet pomyśleć, a co dopiero uczynić. Przyznaj mi rację, albo powiedz, że się mylę. - Usłyszał twardy głos za plecami. Potem poczuł, że kanapa po jego prawej stronie odkształca się pod wpływem ciężaru. Odwrócił głowę w bok i zobaczył swego przyjaciela, który siedząc bokiem patrzył na niego bacznie.

- Masz rację. - Stwierdził bez emocji, próbując ukryć uczucia, jakie w tej chwili targały jego sercem.

- Czy uważasz, że twój najlepszy przyjaciel nie zasługuje na nic więcej niż uścisk dłoni, kiedy go witasz, żegnasz, podczas gdy twój współpracownik, były współpracownik dostaje o wiele więcej?

- Nie wiedziałem, że...

- Odpowiem za ciebie. Nie, bo twój najlepszy przyjaciel jest gejem. Ciotą, pedałem, pierdolonym homosiem, który tylko czeka, by cię zerżnąć. Ciota nie zasługuje na prawdziwą przyjaźń. Na pewno nie heteryka, który żyje stereotypami. - Rzekł obojętnie, lecz dobitnie.

Tym monologiem wprawił Ratliffa w szok, który jednak zdołał go z siebie strząsnąć, gdy Lambert wstał i skierował się w stronę drzwi. Sięgnął po klamkę, kiedy usłyszał kategoryczne „NIE!”. Zastygł w bezruchu. W następnej sekundzie już czuł bliskość, o której marzył. Tommy Joe przytulił się do niego, obejmując w pasie. Prowokacja się udała. Teraz Adam mógł cieszyć się każdą nanosekundą cudownego kontaktu. Odwrócił się w stronę muzyka i przygarnął go do piersi. W milczeniu wdychał jego zapach. Oddychał nim. To mu wystarczało... Na razie.

- Mogę znieść każde twoje słowa. Mogę znieść, jak mnie obrażasz, wytrzymam każde słowo skargi, wytknięcie błędów, wykrzyczenie najgorszej prawdy, twój bunt i gniew, rozgoryczenie, ból, rozpacz. Ale nigdy nie mów, że jesteś ciotą, pedałem i, ledwo mi to przechodzi przez gardło, pierdolonym homosiem. - Blondwłosy mężczyzna spojrzał w oczy niebieskookiemu z desperacją w oczach. Ujął jego twarz w dłonie i spróbował zrobić coś, czego jeszcze przed nikim nie odważył się zrobić – pozwolił Adamowi czytać z jego oczu. Zajrzeć w nie, a przez to zajrzeć w swoją duszę. Adam nie zrozumiał tego przekazu. - Nie waż się nawet pomyśleć o takich określeniach, bo żadne z nich nie jest tobie właściwe.

- Dlaczego? Czy nie taki jestem w twoich oczach? Przecież gdybym nie był, nie bałbyś się mnie. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę... Chcę, byś mi zaufał- Ostatnie zdanie wymówił z widocznym trudem. Zamknął oczy. On... Swoim wzrokiem zmusza mnie do wyznania tego, czego nie powinienem. Dlatego muszę stąd iść. Muszę. Rodzice na mnie czekają. Muszę iść, inaczej źle to się skończy.
- Chcesz, żebym ci to powiedział... - Czy moje oczy nie mówią same za siebie? Czy to, co teraz robię, nie jest dowodem? - Wiele razy przekonywałem się o twojej przyjaźni i nie tylko. Rozmawiasz ze mną z oddaniem i szczerością. Patrzysz na mnie z uwagą, ciekaw, co powiem. Cholera... - Uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie coś. - Ty nawet kiedy kłamiesz, robisz to dla mojego dobra. I właśnie to czyni z ciebie osobę o sercu tak czystym, o duszy tak niesplamionej, o umyśle pełnym tak dobrych myśli. Nie chcę, żebyś myślał inaczej, bo wtedy spadniesz na samo dno, a ty przecież jesteś stworzony, by odnieść sukces. Tak o tobie myślę. Teraz możesz iść.

Tommy odsunął się powoli. Zabrał ręce, a potem uwolnił wibracje, jakie wytworzyły się między nimi, kiedy byli zetknięci. Adam stał w bezruchu. Dochodził do siebie. W jego uszach zabrzmiało tyle szlachetnych słów – nie wiedział, czy był ich godzien. Mimo to, szczęście rozlało się po jego sercu w miejscu, które wcześniej wypełniały zazdrość, smutek i żal. Podszedł do Ratliffa, który opierał się o ścianę, głęboko oddychając po wyznaniu, na które nie był gotowy. Był w stanie znieść wzrok Adama, ale nie był w stanie się z nim skonfrontować.

- Owszem, teraz muszę iść. Ale... „To dobry tekst na piosenkę”. - Uśmiechnął się, przypominając sobie ulubione zdanie Ratliffa. - Wiesz, już rozumiem, dlaczego ze mną nie żegnasz się tak jak z Isaac'em. - Stwierdził, czym zwrócił uwagę przyjaciela. - Bo u mnie masz gwarancję, że jeszcze mnie zobaczysz. - To był zamiennik do wyrażenia „Do zobaczenia”. Adam z uśmiechem znikł za drzwiami, które po dłuższej chwili Tommy zamknął na zasuwkę. Poszedł do sypialni, biorąc ze sobą gitarę, której Lambertowi nie pozwolił wnieść do pokoju. Z małej szafki wyjął notatnik i ulubiony długopis z gumką do mazania. Usiadł po turecku na podłodze i oparł się o ramę łóżka. Zaczął pisać.

***
Było późno. Bardzo późno. Powiedział bratu, że w dwóch godzinach się zmieści. Minęły cztery. Zaparkował na podjeździe, tuż przy niedomkniętym garażu. Przez szparę bramy widać było białe maserati, którego używał przed wyjazdem. Wyjął z bagażnika dwie pierwsze walizki, zamierzając wnieść je do domu. Dopiero teraz mógł docenić przerwę świąteczną, z której będzie mógł skorzystać. „Idol” bardzo mu się podobał, jednak wiązał się z ciężką pracą i męczącymi ćwiczeniami nie tylko głosu, ale też choreografii, zmieniającego się jak w kalejdoskopie scenariusza odcinków i... Tak, to był dopiero początek. Teraz jego struny głosowe miały odpocząć, a psychika wrócić do stanu równowagi.

Adam stanął przed drzwiami. Postawił bagaże na ziemi i zaczął przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy. Mimo iż wrócił do domu, czuł niepokój. Umysł podpowiadał mu jedno i to samo hasło: niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka, niespodzianka... Nie znosił niespodzianek od swoich rodziców. Zawsze się starali i zawsze za bardzo.
- Gdzie, do cholery, są te klucze! - Warknął do siebie na tyle głośno, by mogli go usłyszeć sąsiedzi. Na szczęście ulica wyjątkowo świeciła pustkami. Można było pomyśleć, że właśnie zaczęły się pięciominutowe wyprzedaże.

Kiedy szamotał się na progu, drzwi kliknęły cicho i otworzyły się. Same. Nikt go nie przywitał. Nikt prócz dobrze znanego głosu.

- Znowu zgubiłeś klucze, Adam. Kiedyś cię do tego domu po prostu nie wpuszczę nim nie znajdziesz tych ośmiu sztuk, które zgubiłeś. - Głos był złośliwy. Z każdym słowem cichł, jakby się oddalał. Tak samo zrzędliwy, tak samo znudzony jak zawsze.

- Tata.

Piosenkarz pchnął drzwi i wniósł bagaże do domu. Patrzył na nie dopóki nie wkroczył do salonu. Kiedy spojrzał przed siebie, puścił je, a one z hukiem upadły na podłogę. Stanął jak wryty, patrząc przed siebie. Z sufitu poziomo zwisał ogromny, błyszczący złotem napis „Witaj w domu, Adaś!” Meble i żyrandole udekorowane były balonami i ozdobnymi wstążkami. Do tego wystroju nie pasowała tylko atmosfera. Lambert miał wrażenie, że z tego pomieszczenia dopiero co uciekli goście wystraszeni przez jakieś monstrum. Na kanapie siedział tylko Eber – ojciec bruneta. Obojętnym wzrokiem śledził powtórkę meczu z piwem w jednym i pilotem w drugim ręku.

Uczestnik „Idola” podszedł ostrożnie do kanapy, a potem zdecydował się usiąść w fotelu. Bał się wyrzec choć słowo, kiedy zobaczył ponurą, zmęczoną twarz. Domyślił się wszystkiego, jednak musiał zapytać.

- Czy coś mnie ominęło? - Spytał z poczuciem winy i oparł ręce o kolana. Telewizor wyłączył się za jednym przyciskiem pilota. Surowe spojrzenie padło na niego jak cień na miasto, kiedy chmury przesłoniły słońce.

- Twoja impreza powitalna, która miała odbyć się już wczoraj, ale została przełożona na dzisiaj. Jeszcze trzy godziny temu byli tu wszyscy – najbliższa rodzina, przyjaciele, dziesiątki fanów z San Diego czekały na twój autograf. Matka włożyła tyle pracy w przyjęcie-niespodziankę. Zabrakło tylko jednego szczegółu. Ciebie. Więc pytam, gdzie, do cholery, byłeś?! - Krzyknął tak głośno, że Adam się przeraził.

Nagle przypomniały mu się czasy, kiedy uciekał ze szkoły. Kiedy zaczęli go prześladować uczniowie i nieświadomie też rodzice. Droga bez wyjścia i znikąd pomocy. A najlepsze było to, że nie miał w tym żadnej winy. Skazany za niewinność – bo przecież na świecie nie było sprawiedliwości.

- Nie wiedziałem, że robicie mi imprezę, więc dlaczego na mnie krzyczysz? - Ominął drażliwy temat, próbując uspokoić ojca, jednak zamiast tego tylko pogorszył sytuację. Eber odłożył pilot i szklaną butelkę na drewniany stolik. Głośne stuknięcie wypełniło przestrzeń.

- Pytałem, gdzie byłeś, a nie: czy wiedziałeś. I żądam jednoznacznej odpowiedzi. Nie sądzisz chyba, że będziesz mnie zwodził jak matkę?! Przygotowywałem ten cały szajs, by okazać ci swoją dumę, ale teraz nie czuję jej wcale. Zawiodłeś. Znowu. Czy to ten program zrobił z ciebie takiego pyszałka czy zawsze taki byłeś? Odpowiadaj, kiedy cię pytam! - Wrzasnął i wstał gwałtownie. Kipiał z gniewu. Taki obraz ojca Adam nie widywał często – wręcz przeciwnie. Tylko trzy razy w życiu Eber był do tego stopnia rozeźlony: kiedy Adam przyznał się, że był prześladowany przez innych uczniów, ojciec nie był zły na niego, ale na jego prześladowców; kiedy oznajmiał, że rzuca studia, bo chce wyjechać w trasę koncertową, by zdobywać artystyczne doświadczenie – to była usprawiedliwiona złość; trzeci raz – kiedy przyznał się ojcu, że woli chłopców. Ale teraz było gorzej. Teraz Eber stał przed nim, okazując swą rodzicielską wyższość. Syn nie był w stanie przewidzieć, co za chwilę zrobi ojciec.

Nagle na schodach pojawiła się matka – wybawicielka. Leila zbiegła z piętra w szlafroku i stanęła, kiedy zobaczyła bagaże. Adam wrócił? Pomyślała z radością i odwróciła głowę, by zajrzeć do salonu. Ujrzała, jak jej mąż pochyla się nad drobniejszą postacią, która skulona siedzi w fotelu i zaciska palce na poręczach. To Adam!


- Adam? - Powiedziała cichym głosem, na dźwięk którego odwrócił się pan domu. Adam też zwrócił głowę w tamtą stronę. Jego zawstydzona twarz od razu się rozpromieniła.

- Mamo.

- Leila, nawet nie próbuj się wtrącać. To sprawa między mną a nim. - Warknął na żonę, która nie robiła sobie nic z ostrzegawczego tonu. Śmiało podeszła do syna, ale mąż zatrzymał ją, zagradzając drogę swoim ciałem.

- Daj spokój, Eber. Ważne, że wrócił do domu. - Obdarzyła męża karcącym wzrokiem i wyjrzała zza niego, by zobaczyć syna.

- Nie. Ważne, że zamartwiałaś się o niego, płakałaś i nie spałaś w nocy. To się musi skończyć. On musi być odpowiedzialny za swoje czyny.

- Tato, o co ci chodzi? Czy nie jestem już dość odpowiedzialny? Wziąłem los w swoje ręce, próbuję spełniać marzenia, zostać tym, kim chciałem być zawsze! I dobrze mi to idzie.

- Marzenia są dla głupców. Nie osiągniesz nic, jeśli będziesz ganiał za marzeniami, które i tak się nie spełnią. Nie będziesz szczęśliwy bez grosza na koncie.

- Eber, co ty mówisz? - Zatrwożyła się czarnowłosa kobieta, przeczuwając najgorsze. Spojrzała na syna, który miał szeroko otwarte oczy.

- To, że nie umie się utrzymać. Ma już dwadzieścia siedem lat, a wciąż żyje na naszym utrzymaniu. Najwyższy czas to zmienić.

- Zmienić? Może jeszcze powiesz, że mam się wyprowadzić?! - Spytał z desperacją brunet. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.

- To twój wybór. - Burknął ojciec i odszedł na kilka kroków w stronę schodów, pozostawiając za sobą żonę i syna, którzy w osłupieniu patrzyli na siebie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i czekał na decyzję.

Leila natomiast patrzyła na syna błagalnie. Pewność, że zawsze będzie miała syna przy sobie, znów zniknęła z jej serca. Już dwa razy go straciłam, nie pozwolę na to kolejny raz. Doskonale pamiętała, jak w milczeniu opuścił dom w wieku dziewiętnastu lat. Wtedy wyjechał w swoją pierwszą trasę koncertową z jej dobrym kolegą ze szkoły – Monte'm Pittmanem. Wtedy była to jej wina. Sama ich ze sobą poznała. Prosiła Monte'go, który był u szczytu swej kariery i był zdolny do wsparcia młodego talentu, by go wypromował. Nie poradził sobie. Płyta i trasa okazały się katastrofą z powodu złej organizacji i wycofujących się sponsorów, którzy bali się podjąć ryzyko pokazania na scenie nowego, nieznanego nikomu dziewiętnastolatka. Wtedy to Leila pchnęła Adama w świat. Teraz sam wybrał swoją drogę – wybrał program „American Idol” i wybrał wyprowadzkę.

- Dobrze. Skoro tego chcesz, spełnię twoje życzenie. Jutro wrócę po resztę swoich rzeczy. Nie będzie ich dużo, bo większość mam już spakowane w samochodzie. Zresztą, jutro zwrócę ci BMW..

- Zamknąłem twój dostęp do mojego konta. Z czego opłacisz hotel? - Prychnął starszy Lambert, uznając wybór syna za szczyt głupoty.

- Już dawno przewidziałem, że to zrobisz. Mam sporo oszczędności na własnym koncie. Odkładałem z zarobków z trasy i z teatru. Jak widzisz, potrafię o siebie zadbać. - Wziął bagaże w dłonie i zwrócił się dl Leili, która stała jak posąg nie będąc w stanie się ruszyć. - Mamo, przepraszam. Nie martw się o mnie więcej, jakoś sobie poradzę.

- Adam, nie wygłupiaj się. Zostań tutaj. Na pewno da się to wszystko jakoś wyjaśnić? - Spytała z nadzieją bardziej męża niż syna.

- Niech idzie. Prędzej czy później wróci do nas z podkulonym ogonem. - Stwierdził Eber, nie zmieniając pozycji.

- Wrócę, może. Ale na pewno nie z podkulonym ogonem. - Obiecał twardo piosenkarz i obdarzył Leilę przepraszającym wzrokiem. Otworzył drzwi wejściowe i znikł za nimi, zatrzaskując za sobą drzwi. W domu zaległa cisza.

- Dzisiaj śpisz na kanapie.

Leila pełna wyrzutu zwróciła się do męża, a potem weszła po schodach, głośno po nich stąpając, na piętro. Zatrzasnęła się w pokoju sypialnym, nie mogą dopuścić do siebie myśli o tym, że jej pierwszy syn może już nigdy nie wrócić do domu. Jeszcze gorsze było to, że do gwiazdki pozostały dwa dni, a stół wigilijny w tym roku będzie miał nie jedno, ale dwa puste miejsca – pierwsze tradycyjnie dla niespodziewanego, zbłąkanego wędrowca, drugie dla wyczekiwanego syna. Jeśli nie przyjdzie, po raz pierwszy opuści rodzinną wigilię. Matka Adama zapłakała nad nieszczęściem. Nie mogła odegnać od siebie pesymistycznych myśli. Kolejny raz zamartwiała się, gdzie on jest, gdzie spędzi noc, czy kiedyś wróci. Mimo iż jej młodszy syn by o wiele bardziej niesforny, to właśnie Adam nieświadomie sprawiał więcej problemów. Albo to rodzice widzieli problemy, których nie było?

Podczas gdy matka zamartwiała się o ukochanego syna, ten był już daleko za miastem. Pomyślał, że w podjęciu odpowiednich decyzji związanych nie tylko z rodziną, ale i z miłością pomoże mu miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Minął znak informujący o nazwie kolejnej miejskiej aglomeracji i wybrał drogę do parku.


piątek, 8 maja 2015

Rozdział 44 - Ideały

Witam! W komentarzach pytacie mnie o różne rzeczy, więc krótko (mam nadzieję zadowalająco) na nie odpowiem.
Co będzie dalej?? Dalszy ciąg pasjonującej historii, która będzie z wami jeszcze dłuuugi czas. Jak tylko wena mi pozwala i nauczyciele w szkole nie męczą, staram się rozwijać kolejne wątki na maxa.
...ile rozdziałów pozostało do końca?? Coś około miliona. Serio, nie wiem, ale powiem, że dużo jeszcze mi zostało do opowiedzenia, fabuła zarysowuje się krótka, ale mam kilka niespodzianek, część to takie, na które jeszcze nie wpadłam. Chcę doprowadzić Idol do końca i chodzi mi tu o program.
ślicznie piszesz wiesz ? Nie wiem? Znaczy nie wiem, czy to pytanie, a co do mojej twórczości, jestem trochę Adamem Lambertem – perfekcjonistką, ma nadzieję, że wszystko jest doskonałe (ale do końca nie jestem przekonana).
...co sądzisz o nowej piosence Adasia Ghost Town?? Podoba mi się słowo, które ktoś anominowy użył w komentarzach: „ZAWALISTY”, a potem coś takiego, jak „AWW KAWAII” (what, the hell is that?!). Boska piosenka, o takim tekście nawet nie śniłam, słuchając jej doznaję emocji, o których istnienie nigdy bym siebie nie posądzałam. Po pierwszym przesłuchaniu zabrakło mi słów, oprócz „O cholera! (repeat)”
I co myślisz o nowym zespole Adama?? Ciągle się przyzwyczajam. Żal mi trochę Tommy'ego, ale z każdym dniem coraz mniej. Sądzę, że przechodzi mi obsesja na temat 'prawdziwego' Tommy'ego, co jednak nie znaczy, że nie jaram się tym przeze mnie wyśnionym w opowiadaniu. I. Tak się cieszę, że Camilla Grey wróciła (ona jest taka mistyczna)! Chciałabym, żeby na perkusję wrócił Longineu Persons III, gdyż uwielbiam jego dredy, ale nie można mieć wszystkiego. Muszę poobczajać resztę ufoludków, których Adaśko wybrał, bo wiem, że jeśli on ich wybierał, to muszą być nieźle krejzi.

Dajcie znać w komentarzach, jak wam się podoba „Ghost Town” Lamberta i czy słuchaliście „Ghost Town „Madonny? (też jest magiczna, polecam)
Dosyć na dzisiaj, bo wstęp zrobi mi się dłuższy niż odcinek. Enjoy, a ja lecę kosić trawę :)

Ideały

- Tommy, nie wiem, czy to dobry pomysł. Mogę poczekać w samochodzie.

- Nie, Adam. Idziesz ze mną. Przynajmniej pomożesz mi z bagażami.

Adam marudził od chwili, kiedy usłyszał prośbę swego przyjaciela. Zgodził się, co nie oznaczało, że był zachwycony. Wspinali się właśnie na trzecie piętro nowoczesnego bloku mieszkaniowego w zachodniej części Burbanku. Kiedy wreszcie dotarli do numeru 22, Adam oparł się o ścianę w miejscu niewidocznym z korytarza mieszkania. Popatrzył na blondyna zniechęconym wzrokiem, kiedy ten nacisnął guzik dzwonka.

- Bądź grzeczny. - Tommy zdążył rzucić w jego stronę i przenieść wzrok na oczko judasza akurat         w chwili, kiedy kliknął zamek w drzwiach. W następnym momencie wyrosła przed nim dobrze znana postać.

- Cześć, Isaac.

- Tommy! Miło cię widzieć. Dobrze, że jesteś. Wreszcie Sophie przestanie mnie zadręczać uwagami na temat utrudnionego przejścia do salonu. - Carpenter uściskał kolegę po fachu i zaśmiał się lekko na wspomnienie pozostawionych w korytarzu waliz, które od dwóch dni pozostawały nietknięte, czekając na odbiór właściciela. - Właź śmiało. - Rzekł Isaac, który miał już zamykać drzwi. Tommy natychmiast powstrzymał go, łapiąc za ramię.

- Właściwie to ktoś ze mną jest. - Rzekł niepewnie i z miną winowajcy zawołał. - Adam! Możesz wyjść z ukrycia. - Obdarował Isaaca tajemniczym uśmiechem. Następnie oboje odwrócili głowy        w stronę drzwi. W wejściu pojawił się Adam – przystojny, stylowo ubrany, czarnowłosy brunet, którego mina wyrażała lekkie zawstydzenie.

- Hej. Nie chciałem przeszkadzać. - Wytłumaczył się skromnie, trzymając ręce za plecami. Isaac wyglądał na zdumionego wizytą niespodziewanego gościa. - Pewnie mnie nie pamiętasz. Jestem...

- Adam Lambert. Jak mógłbym zapomnieć, skoro Tommy opowiadał mi o tobie co pięć sekund podczas trasy? - Muzyk wyciągnął rękę, by powitać serdecznie gościa, kiedy gitarzysta obdarzył go urażoną miną. Zauważył to i przewrócił oczami. - No dobra. Z przerwami na koncerty. Tak czy owak bardzo miło mi poznać przyszłego zwycięzcę ósmej edycji programu „American Idol”.

- Dzięki, ale chyba zbyt wcześnie, by obstawiać, kto wygra. - Rzekł Adam pesymistycznie, lecz Isaaca to nie zniechęciło. Ciągle był uśmiechnięty i zadowolony. Skrycie wdzięczny, że niezapowiedziani goście przerwali niekończącą się rutynę, w którą zapadł po powrocie z LA.

- Wygrasz. Z taką toną SMS-ów od Toma i małym wsparciem moich, do których wysyłania on mnie zmusza, zmieciesz te wszystkie fałszujące gwiazdki. Zapraszam do salonu.

Wypowiedź perkusisty wywołała uśmiech na twarzy Lamberta, który zwrócił wzrok w stronę blondyna – rumienił się.
Z powodu spojrzenia czy przez wypaplaną przez Carpentera prawdę? Oczywiście,       że przez to drugie. Obydwa powody bezpośrednio dotyczyły Adama. Brunet był mile zaskoczony wsparciem przyjaciela, ale i trochę rozżalony. Dlaczego mi o tym nie powiedział? Wstydził się?        To żaden powód do wstydu. Tak robi przyjaciel. Przede wszystkim wspiera... Po skończeniu rozmyślań zorientował się, że znajdują się w salonie. Perkusista pytał go o coś. Coś do picia? Ach, tak.

- Herbatę. Owocową, jeśli to nie kłopot.

- Oczywiście. Lubisz malinową? Moja Sophie tylko taką pije.

- Jasne. To moja ulubiona. - Rzekł obojętnie Adam i spojrzał na Ratliffa. Blondyn czuł się o wiele bardziej komfortowo niż drugi gość.

- A ja poproszę kawę rozpuszczalną. Jeśli masz.

- Coś się znajdzie. Zaraz wracam. Rozgośćcie się.

Pan domu zniknął w kuchni, pozostawiając po sobie niezręczną ciszę. Adam rozglądał się. Duży pokój miał nowoczesny wystrój. Skórzana kanapa obita czarną skórą i dwa fotele po bokach otaczały niski stolik ze szklanym blatem, na którym stał uroczy wazonik z kwiatami. Na ścianie naprzeciw Adama wisiała plazma, przed nią stały brązowe gustowne meble. Największą uwagę przyciągały dwa olbrzymie malowidła po obu stronach telewizora – pierwszy ukazywał piękną jasnowłosą kobietę – była naga. Siedziała na kamieniu ułożona jak syrena i spoglądała w kierunku drugiego masywnego dzieła, które, podobnie jak pierwszy, był aktem. Mężczyzna o ciemnych kręconych włosach chwalił się swą atletyczną sylwetką. Spoglądał kusząco w stronę jasnowłosej dziewczyny z lewą ręką wplecioną zalotnie we włosy. Wyglądało to jakby prowadzili niemy flirt, samymi spojrzeniami kusili siebie nawzajem. To był zachwycający widok. Mimo to Adama bardziej zajmował widok mężczyzny niż kobiety.

Tommy nie mógł się zdecydować, który obraz bardziej przyciąga jego uwagę. Kobiece piękno miało  w sobie coś, co zawsze go pociągało. Jędrne piersi wydawały mu się jednak zbyt jędrne. Idealnie płaski brzuch był zbyt płaski. Szczupła szyja i nieskazitelne rysy twarzy… To wszystko było zbyt idealne, zbyt piękne, zbyt… Delikatne. Całkowicie inne emocje odczuwał patrząc na wizerunek mężczyzny. Najbardziej pociągająca była dla niego bijąca od obrazu siła. Zero delikatności. Zero kruchości. Ratliff miał wrażenie, że sylwetka, gdyby jej dotknął, zmieniłaby się w marmur - ciało było atletycznie twarde, odporne na wszelkie ciosy. To zupełnie coś innego niż ciało kobiety, tak wrażliwej na dotyk. Mierzył wzrokiem każdy cal ciała mężczyzny. Zwrócił uwagę na strefy erogenne – twarde sutki jakby ktoś przed chwilą przyłożył do nich lód; na wpół schowane pod powiekami oczy, źrenice patrzące na kobietę i… Czy jego penis jest w stanie wzwodu? Jest olbrzymi! Trafnie zauważył muzyk. Spojrzał na drugą rękę mężczyzny – była zaciśnięta w pięść. Dopiero teraz spostrzegł, że głowa mężczyzny jest lekko odchylona w górę. Czy on...? Tommy wypuścił powietrze z płuc. Zmuszał się,     by odwrócić wzrok od dzieła. Nie mógł się przemóc. Razem z Adamem wpatrywał się w jeden punkt obrazu. Adam jednak patrzył z fascynacją, podczas gdy oblicze blondyna nosiło wyraz szoku. Ich wgapianie się przerwał Isaac.

- Herbata, kawa. Wyszperałem też paczkę herbatników. Częstujcie się. - Wyrwał z zamyślenia przyjaciół, wykładając z tacy napoje i ciastka. Usiadł wygodnie w fotelu i obdarzył ciekawym wzrokiem gości - byli rozkojarzeni. - Coś się stało? - Zapytał zainteresowany, a oni zaśmiali się każdy do siebie. Adam postanowił ich wytłumaczyć.

- Właśnie podziwialiśmy twoje obrazy. Są imponujące.

- „Cynthia” i „Marcus” – ideały piękna. Chcecie poznać ich historię? - Zaproponował, a Adam              i Tommy ochoczo przytaknęli.

- Więc namalowała je moja dziewczyna – Sophie. Zajęło jej to jeden rok. Oczywiście nic o tym nie wiedziałem. Pewnego razu spytała mnie o mój ideał kobiety. Powiedziałem jej, że ona jest moim ideałem, a ona na to, że oboje nigdy nie będziemy idealni, że chciałaby poznać ze szczegółami mój ideał. Opisałem jej kobietę z obrazu ze wszystkimi szczegółami, a ona ją odwzorowała na płótnie. Namalowała mój ideał i przy okazji swój też. W piątą rocznicę naszej pierwszej randki zaprowadziła mnie do swojego atelier, mówiąc, że ma dla mnie prezent. Pokazała mi obrazy. Nadaliśmy im imiona i… Wylądowały tutaj.

- Więc to wasze ideały. Piękny prezent jak na rocznicę. - Przyznał Adam po usłyszeniu historii. Tommy milczał. Pił wolno kawę, przegryzając herbatnikiem. Zerkał na „Cynthię”, doszukując się w niej ideału. Nie znalazł go. Przeszło mu przez myśl, że każdy mężczyzna może mieć inny ideał kobiety, jednak on sam, szukając w umyśle swojego ideału, znajdował tylko twarz Adama: jego niebiesko-szare oczy, prosty nos, wąskie usta, miękkie kruczoczarne włosy, silne ciało, które tuliło go               w ramionach w razie silnej potrzeby. Nie wierzył, że to Lambert może być jego ideałem, więc swoje przemyślenia zbywał ze śmiechem. Jest tylko przyjacielem. Nic dziwnego, że mam takie myśli, skoro nie byłem z kobietą od kiedy rozstałem się z Carmen...

- Więc który według was jest piękniejszy? Tommy, nie uważasz, że moja „Cynthia” jest seksowna? - Zagaił Isaac, by podtrzymać rozmowę. Tommy zerknął przelotnie na obraz, jednak nudził go jego widok. Natychmiast wrócił do „Marcusa”.

- Nie jestem znawcą sztuki. Na studiach nauczyli mnie tylko, jak odróżniać poszczególne style, ale... Myślę, że... Bardziej interesujący jest „Marcus”. Ten obraz... Pokazuje więcej emocji. „Cynthia” jest tylko zimnym pięknem. Zachęca cię, żebyś jej dotknął, ale wiesz, że to jest złe, że kiedy jej dotkniesz, ukaże cię, poczujesz ból. Patrząc na nią, czuję jakby ze mnie drwiła, jakby była na wyższej pozycji, rozumiecie? Wygląda na to, że lubisz zimne, bezlitosne laski, które pod pokrywą delikatności chowają kamienne serce, którego nikt nie rozkruszył. Czy Sophie jest taka? -Zapytał zaciekawiony Tommy.

Adam popatrzył na niego z podziwem.
Więc woli „Marcusa”? Woli faceta od pięknej kobiety? To niemożliwe... A jednak blondyn wybrał obraz mężczyzny. Nie ważne, jak nieprawdopodobne mogłoby się to wydawać, dla niego męskie silne ciało wydawało się pociągające. Nie myślał o tym. Nie wiedział, że jego wybór identyfikuje jego upodobania. Po prostu wybrał portret zgodnie z wskazówkami serca.

- Sophie jest... Może nie zimna i bez serca, a raczej do głębi rozważna. Wie, czego chce i to w niej cenię. Zresztą sam ją ocenisz, kiedy ją poznasz. A co powiesz o „Marcusie”? Twoja interpretacja była bliska prawdy, więc może i teraz zgadniesz? - Uśmiechnął się Isaac ciekaw kolejnej interpretacji. Był nie tylko ciekaw. Ponad wszystko był zdumiony. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego kolega z zespołu wybiera faceta? Sophie źle namalowała obraz Cynthii? Czy może moja wizja kobiety jest zbyt surowa? A może ma inne upodobania? Nie jest gejem więc jak mógł wybrać faceta...

- „Marcus” jest bogiem dla ludzi. Ukazuje to, co jest w podświadomości każdego człowieka, co każdy człowiek stara się ukryć. I co Cynthia stara się ukryć. Najskrytsze uczucia człowieka. Widzę takie motywy – wskazał palcem obraz, śledząc poszczególne części ciała – zaciśnięte pięści to gniew, napięte mięśnie brzucha – siła, podniesiona klatka piersiowa – pewność i odwaga, męstwo. Przymrużone oczy i źrenice skierowane na „Cynthię” - rzucenie wyzwania i zostaje jeszcze...

- Penis. - Rzucił Adam, zamierzając dokończyć za Ratliffa. - Uniesiony penis symbolem podniecenia ogarniającego całe ciało na widok pięknej Cynthii. Założę się, że gdyby te sylwetki ożyły, uprawiałyby dziki seks na każdym meblu w tym pokoju. On – podniecony ogier – rzuciłby się na nią – uosobienie kruchości. Pewnie by krzyczała, ale nie z bólu, tylko z rozkoszy. - Zadrwił, lustrując postać przyjaciela, który teraz patrzył na niego z niepokojem i zawstydzeniem.

- Mógłbyś czasem ugryźć się w język. - Tommy przewrócił oczami, podczas gdy Isaac był oniemiały     z podziwu. Zaklaskał głośno w geście uznania i porwał ze stołu herbatnika.

- Dlaczego? Też znam się na sztuce. - Rzekł i pochylił się w jego stronę, by szepnąć mu na ucho. - Zwłaszcza tej erotycznej. - Gdy słowa te trafiły do umysłu Ratliffa, jego ciało doznało nagłego paraliżu. Zaśmiał się nerwowo i było to jedyne, na co mógł sobie w tej chwili pozwolić. Nie mógł wymówić ani słowa, na szczęście z opresji wyciągnął go perkusista.

- Niezła historia, Adam. A co lepsze – zdarzyła się naprawdę. - Wyznał muzyk, a goście spojrzeli na niego zdziwieni. Uśmiechnął się. - Tak! Kiedy zobaczyłem obrazy pierwszy raz, tak się podnieciłem,  że rzuciłem się na Sophie, a potem całą noc kochaliśmy się w jej atelier. - Obdarzył ich wesołym spojrzeniem, a oni zaśmiali się z opowieści.

- Jesteście ze sobą pięć lat, tak? - Spytał Adam, odkładając na stół szklankę i biorąc ciastko.

- Mmm... Nie. Teraz będzie sześć i pół. - Odpowiedział Isaac z pełną buzią. Herbatniki zaczynały się kończyć.

- Nie zamierzasz jej się oświadczyć? Wziąć ślub? - Spytał Adam udając obojętnego. Stwierdził,         że skoro są ze sobą tyle lat i nadal się kochają, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przypieczętować związek. Bębniarz miał najwidoczniej inne zdanie – wyśmiał go tylko i krótko wytłumaczył:

- Ślub. Nie uznajemy małżeństwa. Sophie co prawda jest katoliczką, ale mówi, że małżeństwo ma wartość, kiedy jest się starszym. Nie potrzebujemy papierka, żeby się kochać.

- Bardzo... nowoczesne wytłumaczenie. - Mruknął Lambert, kończąc temat. Zerknął na Tommy'ego, który nagle stał się bardzo milczący.

- Dostałeś już wezwanie? - Carpenter zmienił temat na nieco bardziej drażliwy. Spotkał się                 z niezrozumieniem.

- Wezwanie? - Powtórzył blondyn, marszcząc brwi.

- Wezwanie. Do sądu w charakterze świadka. Obowiązkowe. Rozprawa odbędzie się jeszcze przed Sylwestrem. Dzwoniłem do chłopaków. Musimy się spotkać, żeby zdecydować, czy będziemy wspierać Mitcha. - Powiedział delikatnie, czekając na reakcję kolegi po fachu. Okazała się taka, jakiej się spodziewał.

- Zdecydować? Wspierać?! O czym ty mówisz, Isaac! - Tommy Joe wstał, gdy usłyszał, co powiedział perkusista. Rozgniewany podszedł do balkonowego okna i oparł rękę o ścianę. - Po tym wszystkim, co zrobił, wy jeszcze chcecie go wspierać. Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. - Przetarł oczy dłonią, próbując się uspokoić.

- Mimo wszystko jest naszym przyjacielem. Należał do zespołu. Był jego szefem. Zasłużył na naszą lojalność.

- Na waszą? Może, ale nie na moją.

- Więc chcesz, żeby poszedł do więzienia.

- Zasłużył na karę. Nie tylko za zabicie Johna. Już zapomniałeś, co mi zrobił? - Rzekł z pretensją           i odwrócił się w stronę mężczyzn. Spojrzał na Adama, który ze smutkiem patrzył mu w twarz.
Jakby odczytywał każdą moją emocję. - Napuścił na mnie własnego brata. - Oznajmił Adamowi z żelaznym spojrzeniem. - Sam mi groził. A potem obarczył winą mnie za to, że zabił. On zabił, Isaac. Powiem wszystko zgodnie z prawdą. - Rzekł, kiedy usiadł ponownie na kanapie. Utkwił wzrok w swoich kolanach, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił wzrok w stronę Adama, który obdarzył go niepewnym uśmiechem. Odwzajemnił go ze szczerością w oczach.

- Możemy już jechać? Rodzice czekają na mnie z jakąś niespodzianką. - Rzekł Adam niepewnie, nie tracąc kontaktu wzrokowego z blondynem. Chciał zabrać rękę, ale Tommy przykrył ją swoją.

- Oczywiście, Adam. Pomożesz mi z bagażami? - Odpowiedział z troską, a Lambert przytaknął, kiwając głową.

Wstali z miejsc, a gospodarz domu odprowadził ich do drzwi. Przyglądał im się w zamyśleniu, kiedy kolejno ubierali kurtki, a potem zabierali bagaże. Adam pierwszy chwycił dwie czarne walizki, pozostawiając blondwłosemu jedynie futerał z gitarą. Tommy Joe w geście podziękowania tylko otworzył mu drzwi i puścił przodem. Mimo rozmowy pełnej negatywnych emocji pożegnali się             z perkusistą w ciepłej atmosferze, nabitej jednak niezręcznością. Carpenter jako jedyny nie uznał dyskusji za zamkniętą. Miał jeszcze coś do powiedzenia. Wyszedł za przyjaciółmi na klatkę schodową i zawołał:

- Tommy? - Doznał poczucia winy, które powiększyło się, gdy gitarzysta odwrócił głowę. Podszedł     do niego, zerkając przelotnie na Adama, na którego twarzy malowała się dekoncentracja i gniew. Zignorował sygnał wyraźnie mówiący „powiedziałeś już dość. Chcesz zranić go jeszcze bardziej?”. Nie miał takiego zamiaru. - Przepraszam. Powinienem był być lojalny wobec ciebie, a nie wobec niego. Ty byłeś ze mną szczery od początku podczas gdy Mitchel oszukiwał. W zasadzie nas wszystkich. Zostawił nas na lodzie, zespół się rozpadł. Miałeś rację. - Przyznał się do błędu i spuścił wzrok jak winowajca. Tommy Joe oparł gitarę o ścianę i położył ręce na ramionach perkusisty.

- Może wszystko da się jeszcze naprawić. Mouthlike wciąż może zaistnieć z nowym wokalistą. - Spróbował go pocieszyć, chociaż sam nie wierzył w swoje słowa.

- Wiesz, że nie. Mouthlike to już historia. - Carpenter ponownie spojrzał w oczy Tommy'ego, który przybrał optymistyczny uśmiech.

- A więc trzeba żyć dalej. Z Mouthlike czy bez, tak dobry bębniarz jak ty da sobie radę. Nie potrzebujesz Mitchela, który prowadziłby cię za rączkę. - Dodał mu otuchy tymi słowami, za co Isaac był mu wdzięczny. Dopiero teraz przyszedł czas na pożegnanie. Wymienili krótki pożegnalny uścisk, mówiąc sobie „do zobaczenia”.

Z podestu schodów przypatrywał się tej scenie Adam. Na widok swojego przyjaciela przytulającego drugiego mężczyznę serce zakuło mu w piersi. Zazdrość? Nie wiedział, skąd się wzięła. Mimo raniącego kolca w sercu nie potrafił odwrócić głowy. Właśnie teraz coś w jego umyśle i sercu diametralnie się zmieniło. Zazdrość była tylko jednym z objawów, które w ostatnim czasie się uwidoczniły. Mógł znieść tęsknotę. Nie przeszkadzała mu troska i nadopiekuńczość wobec blondyna. Poczucie szczęścia i radości, gdy tylko go zobaczył...
Myślałem, że to tylko uczucia towarzyszące przyjaźni, ale teraz... Dlaczego, gdy teraz patrzę na niego, jak schodzi z nieziemską nonszalancją po tych schodach, do mnie... Gdy obdarza mnie tym słodkim nieśmiałym uśmiechem, obdarza nim MNIE... Widzę swój ideał. Jest moim ideałem...
- Hej, idziesz? Wyglądasz, jakbyś się zakochał. - Blondyn zadrwił z niego, kiedy zauważył, że brunet ciągle stoi na półpiętrze i patrzy w jego stronę rozmarzonymi oczami.

- Tak, idę. - Adam przytaknął w zamyśleniu i pospieszył z walizkami.
Tak, zakochałem się. W końcu się zakochałem. W najpiękniejszym mężczyźnie, jaki chodzi po tej Ziemi. W aniele, do którego dostęp utrudniają przeróżne bariery. Strach przed jutrem, złe wspomnienia, lęk przed wysokością i przed dotykiem – złamię je wszystkie. Dla ciebie, Tommy, zrobię wszystko. Odkrywając miłość w sobie, odkrywał samego siebie. Postanowił podjąć się najtrudniejszego w imię tego górnolotnego uczucia. W myślach wypowiedział do Tommy'ego Joe obietnicę, którą miał zamiar spełnić nawet za cenę poświęcenia życia. Na głos nie wyrzekł ani słowa. Nie odezwał się, kiedy przyjaciel zadał mu pytanie. Nie usłyszał go, rozpoznając tylko cudowny głos, którym się rozkoszował. Nie wytłumaczył się, kiedy samochód zaryczał niebezpiecznie pod wpływem źle wrzuconego biegu. W czasie krótkiej podróży na drugi koniec Burbanku przybierał poważną, lecz stonowaną minę. Szczęście ujawniało się tylko w niebiesko-szarych oczach, które rzucały radosne błyski w stronę przedniej szyby. Był szczęśliwy. Nie. Był zakochany.