Przed
wami okrągły pięćdziesiąty odcinek. Aż się dziwię, że do
niego dobiłam i że wy dobiliście :D
Mało
dziś będzie o moim Tommy'm, ale jako że zbliżają się święta,
mam dla was wątek rodzinny. Jakbym się spóźniła z następnym
materiałem, to już teraz życzę wam wesołych, rodzinnych świąt
Bożego Narodzenia i pięknych prezentów pod choinką głównie w
postaci biletów na koncert pana A.L.
Oliwia
Glamberts Forever Jestem pełna
podziwu, jak moje fanfiction wpływa na was. Nie sądziłam, że
takie coś w ogóle może się wydarzyć. Kreując tę historię w
głowie myślałam: ech, chciałabym stworzyć tak genialną historię
jak Marona (autorka Piaskowego Gołębia i Klatki Dla Kolibrów –
polecam, bo to moja królowa). Może ktoś by to czytał i przez to
mógł się oderwać od codziennej rutyny. Więc dziękuję,
podnosicie mnie na duchu. Co do pytania, skąd tyle wiem, o mojej
parze... Nie bez powodu podkreślam że to
moja para. Prawdziwy Adam Lambert i Tommy Joe Ratliff
mają nie wiele wspólnego z tymi z opowiadania. Tylko najważniejsze
fakty to... Fakty. To jest fanfiction, Oliwio, więc tworzę tutaj
fikcję, która łączy moich idola/idoli. To, co wiem o Adamie,
wplatam w opowiadanie, a to, czego nie wiem, wymyślam. Jeśli nie
znasz Adama osobiście i nie jesteś w gronie jego najbliższych
osób, nigdy nie dowiesz się, co jest prawdą, a co fikcją. Mam
nadzieję, że odpowiedź cię zadowala.
Enjoy
the story :*
Rozdział
50
Znasz mnie – znam cię
Znasz mnie – znam cię
- Twój notes. - Adam wszedł do kuchni akurat wtedy, gdy Tommy zalewał herbatę. Zapach grzanek wypełnił jego nozdrza, kiedy położył zeszyt w rogu stołu. - Moje grzanki. - Uśmiechnięty usiadł przy stole, wyciągając rękę w stronę pieczywa. Już miał go dotknąć, kiedy usłyszał ostrzeżenie.
-
Uważaj, oparzysz się. Lepiej weź przez chusteczkę. - Rzekł
spokojnie Tommy Joe, stawiając przed brunetem jego ulubiony kubek z
logo firmy Apple. - Skoro jedziesz do San Diego, mógłbyś podrzucić
mnie do wytwórni. Długo będziesz u rodziców?
-
Myślę, że nie. Muszę wziąć resztę ciuchów, położę prezenty
pod choinką. Muszę porozmawiać z mamą. Nie odezwałem się do
niej po kłótni. Myślę, że Neil też nie wie dokładnie, co się
stało. - Rzekł ponuro, chuchając na połówkę tosta, by szybciej
ostygł. - Dlaczego chcesz jechać do wytwórni? Przecież dziś
wigilia. Ktoś tam dzisiaj pracuje? - Wrócił do tematu wspomnianego
przez Ratliffa. Dotychczas brunet myślał, że blondyn już zaczął
świąteczne wakacje.
-
Jest tam kilku pracoholików. Muszę odebrać od szefowej
wynagrodzenie za trasę – wymarzone referencje. Dzięki temu będę
mógł rozpocząć karierę jako gitarzysta, tak myślę. No i
jeszcze mam ostatnie teksty do oddania. Tak dużo spraw jeszcze jest
niezałatwionych... Obawiam się, że nie zdążymy dojechać do
Sacramento na czas.
-
Zdążymy, obiecuję. Najwyżej... Przekroczymy trochę dozwoloną
prędkość. - Odpowiedział żartobliwie wokalista, przegryzając
grzankę. - Boże, co sprawia, że one są tak dobre? - Westchnął,
kończąc trzecią porcję.
Tommy
tylko patrzył, grzejąc ręce o kubek. Nie był typem głodomora.
Nigdy nie jadł śniadania. Po wstaniu z łóżka nie miał co ze
sobą zrobić. Gotował. Zazwyczaj wyrzucał potrawę nim zjadł ją
do końca. Dlatego też teraz cieszył się, że może komuś
przygotować posiłek i ten ktoś to doceni. Obserwował z ukrytą
radością Adama, który w milczeniu spożywał posiłek. Nigdy
wcześniej nie doceniał dzielenia z kimś mieszkania. Nawet Carmen,
jedząca jego śniadania, nie wywoływała w nim takiej radości. Ona
nie jadła tak śmiesznie jak Adam. Piosenkarz najpierw obgryzał
skórki, a dopiero potem smakował miękki środek kanapki. Miał w
zwyczaju powąchać napój zanim go wypił. Najpierw wdychał nęcący
aromat zawsze ziołowej herbaty, dopiero potem powoli upijał. Zawsze
ostrożnie, żeby się nie oparzyć. Tommy samemu sobie się dziwił,
że dostrzega takie detale. Może robię to z nudów? A może...
Może po prostu mnie to fascynuje? Zestresował się, myśląc o
tym. Ten element osobowości Lamberta nie był jedynym, jaki go
fascynował. Już wcześniej blondynowi zdarzało się, że
przyłapywał się na takich szczegółach. Zawsze potem starał się
odsunąć takie myśli jak najdalej od siebie. Zrobił to i teraz.
Wstał od stołu i z ponurą miną odstawił pusty już kubek do
zlewu. - Skończyłeś już? Możesz wziąć kilka na drogę. - Rzekł
obojętnie i wziął od przyjaciela brudny talerz nim ten zdążył
przytaknąć.
-
Ta-ak. Dzięki. Tak zrobię. Śniadanie było pyszne... Jak zwykle. -
Rzekł wstając. - Pomóc ci w zmywaniu? - Spytał, kiedy Tommy
zaczął wkładać naczynia do zmywarki.
-
Nie ma w czym. Opłuczę tylko kubki z fusów i po kłopocie. -
Odparł Tommy, kryjąc pochmurny nastrój. Starał się nie patrzeć
na Lamberta. - Ile minut zajmie ci przygotowanie się do drogi?
- Pół godziny? Zrobię sobie make-up i ułożę włosy. - Przeczesał dłonią swoje czarne kosmyki i oparł o futrynę drzwi. Mierzył wzrokiem Ratliffa, który zastygł w bezruchu przy zlewie, zastanawiając się nad czymś. Obserwował, jak ten obraca się w jego stronę, następnie mierzy ze spokojem jego atletyczne ciało i skupia się na twarzy.
- Pół godziny? Zrobię sobie make-up i ułożę włosy. - Przeczesał dłonią swoje czarne kosmyki i oparł o futrynę drzwi. Mierzył wzrokiem Ratliffa, który zastygł w bezruchu przy zlewie, zastanawiając się nad czymś. Obserwował, jak ten obraca się w jego stronę, następnie mierzy ze spokojem jego atletyczne ciało i skupia się na twarzy.
- A może... Nie maluj się dzisiaj? Daj swojej twarzy odpocząć od podkładów, pudrów i cieniów. - Zaproponował beztroskim tonem. W głębi duszy zależało mu na tym. Naturalna twarz Adama była piękna. Nie miał żadnego powodu, by zakrywać ją maską.
-
Dlaczego? - Spytał z zainteresowaniem Lambert, podchodząc bliżej.
Tym razem oparł się o szafki tuż obok zlewu, do którego lała się
cienkim strumieniem gorąca woda. - Myślisz, że w makijażu nie
spodobam się twojej rodzinie? - Ujawnił pierwszy powód, jaki
przyszedł mu do głowy. Nie spodziewał się innego, gdyż samemu
Tommy'emu nie powinien zwyczaj Lamberta przeszkadzać – przecież
sam się malował.
-
Nie, nie chodzi o to. Po prostu... Twój naturalny wygląd jest
lepszy od jakiejkolwiek maski. Nie powinieneś go ukrywać. -
Poradził przyjacielowi i zabrał się z powrotem do mycia naczyń.
Zawstydził się tym, co powiedział, ale Adam upewnił go, że nie
powinien tego robić.
-
Skoro tak mówisz... - Adam umieścił swoją dłoń między jego
dłonią a kranem. - W takim razie uwinę się w nie więcej niż
piętnaście minut. - Oznajmił z uśmiechem i prysnął wodą prosto
w twarz blondyna, który zmarszczył nos i zamknął oczy. Lambert
zaśmiał się, widząc ten grymas. Nim blondyn zdążył wydać
kontratak, jego przyjaciel się już ulotnił.
***
Dom
rodzinny. Budynek, w którym człowiek spędza całe swoje
dzieciństwo. Dom - gniazdo, które człowiek kiedyś opuszcza, by
założyć nowe, własne. By zacząć samodzielne życie. Do domu
zawsze się powraca. Człowiek zawsze powinien wracać do niego z
ciepłem na sercu. W takim razie dlaczego ja czuję tylko smutek i
żal? Chłód i nieprzyjemny ucisk organu pompującego krew -
przede wszystkim to teraz odczuwał. Nie jestem tu już mile
widziany... Stał przed budynkiem w takiej odległości, by móc
objąć go całego wzrokiem. Bał się wejść. Bał się, że
zobaczy ojca, który obdarzy go złowrogim, pogardliwym spojrzeniem.
Dobrze zrób to. Zrobię to. Powiedział sobie w duchu,
zachowując zimna krew.
Długo
mocował się z zamkiem, po czym stwierdził, że zawsze zakluczone
drzwi dzisiaj są otwarte. Czekali na niego? Wewnątrz zdjął buty i
kurtkę i rozejrzał się po salonie. Poczuł nęcący zapach
cynamonu. Wystrój domu był już w pełni świąteczny. Wielkie
czerwone skarpety wisiały nad kominkiem, a choinkowe światełka
iskrzyły się kolorowo. Skierował się w tamtą stronę. Bezgłośnie
podszedł do tradycyjnie żywego drzewka i z dużej torby, którą
miał ze sobą, wyjął kolejno trzy pudła w różnych rozmiarach
zawinięte w świąteczny papier. Do każdego pakunku przyklejona
była karteczka z imieniem. Prezenty ułożył pod choinką i wstał
z kolan, obserwując, jak podarki wyglądają z pozostałymi, które
już wcześniej ktoś tam położył.
Kolejnym
punktem w programie bruneta było wypełnienie skarpet brata i
rodziców słodyczami. Wypakował więc resztę zawartości torby i
umieścił dwie wielkie garście rozmaitych słodyczy w każdej
skarpecie. W każdej z trzech. Czwartą zostawił pustą. Czwarta
była jego. Jedyna, która miała inny kolor. Pogłaskał zielony
materiał, wspominając wydarzenia z poprzednich świąt. Zamknął
oczy, żałując, że w tym roku nie poczuje rodzinnej magii, jaka
była z nim zawsze w tym czasie. Nawet Tommy nie był w stanie tego
zastąpić.
-
Adam? Więc jednak spędzasz święta z nami? Myślałam, że już
nie przyjedziesz... - Leila zauważyła go przypadkiem, idąc do
spiżarni po mąkę. Obecność Adama ucieszyła ją jak nigdy
wcześniej. A więc jest. Mój syn wrócił do domu.
Uśmiechała się przez łzy, ale gdy Lambert odwrócił się w jej
stronę, radość zgasła.
-
Nie, mamo. Nie będzie mnie na wieczerzy. Ja... Przyjechałem tylko
po resztę rzeczy. - Spojrzał na matkę z miną winowajcy. -
Położyłem prezenty pod choinką. - Naprawdę mi przykro, mamo. -
Rzekł, rozkładając ręce. Leila wykorzystała ten moment i wtuliła
się w jego szeroki tors. Wiedział, że tęskniła za nim. On też
tęsknił.
-
Nie powinno tak być. Rodzina zawsze powinna być razem. - Próbowała
się rozzłościć, przeciwstawić. Chciała nawet rozkazać mu
zostać na wigilię, ale wiedziała, że nic nie może zrobić. Czas,
kiedy mogła na niego wpływać i rozkazywać, już dawno minął.
Mimo to ona wciąż widziała w Adamie małego brzdąca z rudymi
włosami i piegami na nosie.
-
Wiem, mamo. Wiem, że zawsze mogę na was liczyć tak jak wy możecie
liczyć na mnie. Ale teraz...
-
Rozumiem, synku. Wszystko rozumiem. Może... Dam ci już prezenty.
Nie wiem nawet, gdzie teraz mieszkasz, więc nie mogę ci ich zawieźć
ani cię odwiedzić. - Stwierdziła ze smutkiem, kiedy Adam nagle
zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Włożył rękę pod klapę
marynarki i namacał w kieszeni papier. Następnie podał matce kilka
złożonych kartek.
-
Tu jest adres. - Rzekł, kiedy wzięła od niego papier.
-
Co to jest? - Spytała, domyślając się. Spróbowała rozwinąć
podarek, ale Adam położył rękę na jej dłoniach.
-
List. Później przeczytasz. - Uśmiechnął się, kiedy spojrzała
na niego ze zmarszczonymi brwiami. Teraz sobie przypomniała. List.
Oczywiście! Jak mogłam się nie domyślić.
-
Nie piszesz ich często. Spędzisz święta z tym chłopcem? Przez
niego nie przyjechałeś do domu na czas.
- Nie klnij. To nieładnie. - Kobieta pohamowała go. Mimo iż miał już dwadzieścia sześć lat, wciąż czuła się w obowiązku pilnowania go przed złymi nawykami. Już za chwilę przytuliła go ponownie, zobowiązując się trzymać kciuki za spełnienie w nowej miłości.
- Odwiedzę was po świętach. Wtedy odbiorę prezenty. Wiesz, że gdybym wziął je teraz, odpakowałbym je zaraz po wyjściu z domu. - Wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.
Niezmiernie się cieszył, że znowu widzi matkę, ale jego wewnętrzne ja wciąż szukało ojca, obawiając się, że za chwilę znów zostanie wyrzucony z domu. Chciał już opuścić dom – uciec niczym spłoszona sarna przed kłusownikiem, ale matka cały czas utrzymywała go w tym samym miejscu, wprowadzając rozmowę na nowe tematy. Uspokoiła go, że Eber pojechał na chwilę do firmy. Zrzędziła, że ojciec rodziny nawet w wigilię nie daje sobie chwili wytchnienia w zarządzaniu wielką korporacją. Adam domyślił się, że jak w każde święta tak i tym razem dostała taką samą odpowiedź. „Leila, ta firma to moje dzieło. Moje dziecko. Zostawiłabyś swoje dziecko na pastwę losu?” Każdorazowo to stwierdzenie wywoływało burzliwą dyskusję, ale wpływ „magicznego czasu” powodował, że żona zawsze ulegała w tej kłótni o nic. Ostatecznie na każdej wigilii byli zawsze razem. Kiedy matka wspominała synowi o jego bracie, brunet bardzo się zafrasował. Neil został poinformowany, że w tym roku nie będzie bił się z Adamem o to, kto ma rozdawać prezenty. Młodszy o trzy lata od Adama Neil zamiast zareagować optymistycznie na wieść, że dostał „dobrą fuchę”, odizolował się od rodziców i w zaciszu własnego pokoju komponował muzykę albo tylko grał na keyboardzie usłyszane gdzieś melodie.
Piosenkarz od razu domyślił się, o co chodzi. Adam zawsze był pewnym rodzajem autorytetu dla brata. Zawsze mieli ze sobą doskonały kontakt, ale z powodu programu i związanego z nim wyjazdu, nieoczekiwanie się on urwał. Lambert domyślił się, że Młody – jak go nazywał – musi czuć się trochę zagubiony. Faktem było, że nikt nie może nikogo wiecznie prowadzić za rączkę. I o ile Adam uświadomił to sobie sam i wybrał własną drogę, o tyle Neila musiał uświadomić ktoś inny. A kto jest lepszy od rodzonego brata?
- Dobrze, mamo. Porozmawiam z nim. Chociaż wiesz, że jest uparty jak ja. Mogę nic nie wskórać. - Zastrzegł na wstępie Lambert. Nic nie obiecywał – jak zwykle. Kiedy próbował dogadać się z Neilem, jakoś zawsze mu się udawało. Mimo to wierzył w siłę „zapeszenia” i wolał dmuchać na zimne.
Oddalając się od wdzięcznej matki, pokonał schody i wszedł bez pukania do pokoju Neila. Nie było go tam. Porozrzucane kartki i otwarte zeszyty do nut szpeciły biurko. Po podłodze walały się ubrania. Adam podniósł podejrzliwie brew i powoli skierował wzrok w kierunku drzwi do własnego pokoju. Czyżby był u mnie? W głowie tlił mu się niecny plan. Nie czekał, by go zrealizować. Z hukiem nacisnął klamkę i wparował do sypialni podczas gdy nieświadomy obecności starszego brata w domu Neil wylegiwał się na wygodnym łóżku. W tej chwili Młody podskoczył w strachu, a na jego twarzy odmalowało się rozdrażnienie tym większe, im więcej słów Adam wypowiedział na przywitanie.
- Nie było mnie kilka tygodni, a ty już przywłaszczyłeś sobie mój pokój? Wiesz, że tylko ja mogę się wylegiwać na moim łóżku. Spadaj! - Prędko rzucił się na łóżko, jednak refleks Neila pozwolił na szybkie usunięcie się z pola zagrożenia. Przesunął się na lewą część łóżka, kiedy Adam zajął jego prawą stronę. Leżeli tak razem kilka minut, oboje w milczeniu.
- Słyszałem, że wyprowadzasz się na stałe, więc się przyzwyczajam do nowego lokum. - Zaczął Neil, by jakoś zacząć rozmowę. Cały czas patrzył w jeden punkt na suficie, bawiąc się palcami swoich dłoni splecionych na brzuchu.
- Słyszałem, że unikasz rodziców od czasu imprezy, którą dla mnie zorganizowali. - Adam także leżał na wznak, ale teraz odwrócił głowę w stronę brata, by poznać jego reakcję. - Co się stało?
- Powiedz, czy się wyprowadzasz na stałe. Chcę wiedzieć. - Rzekł młodszy ostrym tonem, podpierając się na nadgarstku.
- Myślę, że tak. Zabieram dzisiaj resztę rzeczy. - Odpowiedział spokojnie piosenkarz, unikając wzroku Neila.
- A więc wszystko się stało. To przez ojca, tak? Ja wiem. Mam mi o wszystkim opowiedziała. Wiesz, że on się myli! I mimo to dajesz się wyrzucić z domu. To w takim razie ja też się wyprowadzę.
-
Neil, posłuchaj mnie. To nie jest wina ojca, matki, czy nawet twoja.
To niczyja wina. Ja po prostu podjąłem taką decyzję. Kłótnia
nie miała z tym nic wspólnego. - Spróbował wytłumaczyć łagodnie
młodszemu bratu sytuację w domu, ale kiedy teraz widział, jak
Młody patrzy na niego z góry, stojąc na środku pokoju zadufany w
sobie, Adam uznał swoje zadanie za trudniejsze niż zwykle. Mimo to
podjął tę próbę po kolejnym wywodzie Neila.
-
To wytłumacz mi to. Wytłumacz, dlaczego, od kiedy wróciłeś, nikt
do nikogo się nie odzywa? Dlaczego, kiedy tylko wspominam o tobie
ojcu czy matce, natychmiast zmieniają temat? Te święta to nie są
prawdziwe święta. To jakaś szopka. Bez ciebie wszystko jest na
pokaz. - Przyznał z wyrzutem i usiadł na łóżku plecami do brata.
Adam milczał chwilę. Te wiadomości z opóźnieniem dochodziły do jego świadomości. Wyobrażał sobie, jakie będą konsekwencje jego odejścia, ale one musiały się kiedyś wydarzyć bez względu na to, z jakiego powodu. On podjął tylko decyzję. Wybrał własną drogę. Chciał, żeby go wspierali, ale ojciec nie okazał wsparcia. Wydawało się, że to głowa rodziny wywołuje napiętą atmosferę, ale pozostali ją podsycali próbując na siłę przyswoić sobie nawzajem, że Adam nie będzie już osobą codziennie krzątającą się o domu po powrocie z teatru; domownicy nie zobaczą go już wykłócającego się o łazienkę, bo musi mieć lustro, by ułożyć włosy, czy też przedrzeźniającego młodszego brata podczas spożywania śniadania. Skoro Adam pogodził się z konsekwencjami swojej decyzji, oni też będą musieli. Może i zajmie im to więcej czasu niż mnie, ale w końcu wszystko wróci do normy. Powiedział sobie optymistycznie i zsunął się z łóżka tak, by mógł usiąść obok brata.
Adam milczał chwilę. Te wiadomości z opóźnieniem dochodziły do jego świadomości. Wyobrażał sobie, jakie będą konsekwencje jego odejścia, ale one musiały się kiedyś wydarzyć bez względu na to, z jakiego powodu. On podjął tylko decyzję. Wybrał własną drogę. Chciał, żeby go wspierali, ale ojciec nie okazał wsparcia. Wydawało się, że to głowa rodziny wywołuje napiętą atmosferę, ale pozostali ją podsycali próbując na siłę przyswoić sobie nawzajem, że Adam nie będzie już osobą codziennie krzątającą się o domu po powrocie z teatru; domownicy nie zobaczą go już wykłócającego się o łazienkę, bo musi mieć lustro, by ułożyć włosy, czy też przedrzeźniającego młodszego brata podczas spożywania śniadania. Skoro Adam pogodził się z konsekwencjami swojej decyzji, oni też będą musieli. Może i zajmie im to więcej czasu niż mnie, ale w końcu wszystko wróci do normy. Powiedział sobie optymistycznie i zsunął się z łóżka tak, by mógł usiąść obok brata.
-
Prędzej czy później ty też wybierzesz samodzielność. Każdy ją
wybiera. Moja przepustką do samodzielnego życia jest „American
Idol”. Wierzę, że i ty swoją znajdziesz, braciszku. Wiesz, że
kiedy ktoś zaczyna podążać własną ścieżką, zawsze zostawia
coś lub kogoś za sobą. Ale to wcale nie oznacza, że do tego kogoś
lub czegoś nie wraca.
-
Nie wiem tylko, dlaczego mówisz to mnie. Powiedz to mamie i tacie.
To oni zachowują się jakby mieli żałobę. - Oburzył się Neil.
Skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na podłogę pokrytą
szarą wykładziną. Usłyszał Adama, który zaczął się śmiać,
więc spojrzał na niego zdziwiony.
-
Właśnie dlatego cię kocham. Bo jesteś moim najlepszym,
najmądrzejszym braciszkiem! - Przytulił się do niego, obejmując
wokół brzucha.
-
No weź się. Chyba brakuje ci faceta, wiesz? - Próbował uwolnić
się z kleszczów, ale piosenkarz był na tyle silny, by to
uniemożliwić.
-
Od czego ma się brata, hahaha... - Zaśmiał się starszy Lambert.
Śmiałym gestem zaczął grę, w którą bawili się od dzieciństwa.
Wymieniali się wspólnie docinkami, próbowali obezwładnić się nawzajem. Był to rodzaj walki. Blokowali nawzajem swoje ruchy, nie wymierzając ciosów. Taktykę udoskonalali od dzieciństwa. Teraz oboje byli już dorośli – bitwa osiągnęła najwyższy poziom trudności. I tym razem jak za każdym poprzednim Adam dał młodszemu wygrać. Zablokowanie jednocześnie rąk i nóg przeciwnika oznaczało wygraną. Nagrodą dla zwycięzcy było wypowiedzenie ostatniego najgorszego docinka. Nie od razu Neil wymyślił obraźliwą treść. Adam już dawno zauważył, że z czasem stają się one coraz łagodniejsze. Ale nadal ciekaw był kolejnego kreatywnego pomysłu brata.
-
Wygrałem. Jak zawsze. - Rzekł triumfalnie Neil, siedząc okrakiem
na bracie.
-
Okej, dawaj. Co nie zabije, to wzmocni. - Zaśmiał się, zakrywając
ręką oczy i przygotowując się na obelgę.
Młodszy
mężczyzna niespodziewanie puścił go. Odbił się od torsu Adama,
by wstać. Kiedy powrócił do pozycji stojącej, drugi zaskoczony
zmierzył go wzrokiem. Jego młodszy brat nigdy nie zrezygnował z
okazji okazania uszczypliwości. Tym razem jego twarz nie była
twarzą małego cwaniaka. Młodszy Lambert miał na języku słowa,
które miały na celu zbić piosenkarza z pantałyku.
-
Mam nadzieję, że facet, dla którego poświęcasz nasze święta,
jest ciebie wart. - Rzekł zagadkowo i podał rękę bratu, by pomóc
mu wstać.
-
Ty... Wiesz? Ale skąd? - Rzekł Adam onieśmielony. Pierwszy raz
poczuł się tak przed obliczem brata. Był przyzwyczajony do
odwrotnej sytuacji. Teraz poczuł się zagrożony jak człowiek,
którego wszystkie sekrety wyszły na jaw.
-
Znasz mnie, ale ja też ciebie znam, Adam. Wiem, kiedy jesteś
zakochany, a nie często ci się to zdarza. Jak chcesz, mogę pomóc
ci w pakowaniu. - Zaproponował po uprzednim porozumiewawczym
mrugnięciu okiem.
Nie
był dobry w rozmowach o miłości, więc zmienił temat. Przez lata
przyglądał się Adamowi, próbował go nawet naśladować, brał
przykład. Czasami jednak Adam znikał nie mówiąc nic nikomu.
Jednego razu wracał do domu bardzo późno chociaż próby w teatrze
nigdy nie trwały cały dzień, nawet generalne. Zdarzało mu się
wychodzić, kiedy rodzice kładli się spać. Pewnego razu Neil
wyszedł za nim w ciemną noc. W obszernej bluzie z wielkim kapturem
był nie rozpoznawalny. Wtedy Adam znikał szybko w następnych
uliczkach, zatrzymał się dopiero w Czwartej Alei. Ktoś czekał tam
na niego. Mężczyzna. Wtedy brunet z uśmiechem powitał
nieznajomego Neilowi człowieka. Podszedł do niego i gorąco
pocałował. Neil nie mógł na to patrzeć, więc oparł się tylko
o zimną ścianę i czekał. Na co? Na wyjaśnienie? Usłyszał
tylko, że idą do Brass Raila. Młody słyszał tę nazwę kilka
razy w życiu. To był pub. Nie byle jaki. Pub dla gejów. Od tamtej
pory sam dopowiadał sobie historie do niewyjaśnionych zniknięć
byłego aktora.
Adam stał osłupiały jeszcze przez chwilę. Neil uznał tę ciszę za zgodę. Przyniósł ze swojego pokoju obszerna torbę i pakował to, co wokalista mu podawał. Były to głównie ubrania. Brunet tymczasem zagłębił się w swoim własnym myślowym światku. Jego myśli tym razem krążyły wokół rodziny.
Adam stał osłupiały jeszcze przez chwilę. Neil uznał tę ciszę za zgodę. Przyniósł ze swojego pokoju obszerna torbę i pakował to, co wokalista mu podawał. Były to głównie ubrania. Brunet tymczasem zagłębił się w swoim własnym myślowym światku. Jego myśli tym razem krążyły wokół rodziny.
Neil
nigdy się tak nie zachowywał. Czyżby wydoroślał? Doszedł do
wniosku, że nawet tak krótka przerwa, jaką było kilka miesięcy
spędzonych na udziale w programie telewizyjnym, zmieniła wiele nie
tyle w życiu Adama, co Neila. Wokalista zawsze umiał się
przystosować: znajdował własne sposoby na oswajanie się z nowymi
sytuacjami, także sam wyznaczał sobie kolejne cele. Młody zawsze
za kimś podążał. Miesiące, w których był wolny od obecności
starszego brata, sprawiły, że dokładnie zastanowił się nad swoim
życiem. Tak jak Adam, on też chciał czegoś więcej. Jemu także
marzyła się kariera muzyczna, ale w innym kierunku. Starał się
zaistnieć na rynku jako producent, menadżer, kompozytor. Wysyłał
podania do każdej wytwórni muzycznej. W końcu dostał posadę
asystenta realizatora dźwięku i był z tego bardzo zadowolony.
Adam
dowiedział się tego wszystkiego podczas pakowania ciuchów. Z
jednej strony żałował, że minęły go tak ważne wydarzenia jak
realizacja marzeń brata, a z drugiej cieszył się, że swoją
nieobecnością wpłynął na jego poważne decyzje. Kiedy skończyli
pakowanie, Adam przytulił Neila. Przyznał, że jest z niego dumny.
Potem zeszli do salonu. Adam dzierżył w dłoni obszerną torbę z
resztą rzeczy. Akurat w tym momencie ich ojciec wyszedł z
przedpokoju. Podeszli do siebie i zamilkli. Eber czekał na
jakiekolwiek słowa starszego syna, ale Adam nie wiedział, jak
zacząć rozmowę. Sądził, że to senior powinien zacząć.
Przeprosić. W tej chwili Neil usunął się z „pola bitwy” i
uciekł po cichu do kuchni. Zostawił ich samych. Wiadomo było, że
mają sobie coś do powiedzenia – niekoniecznie miłego.
-
Cześć, tato. - Zaczął obojętnie brunet. Nie czekał na
odpowiedź. Wyciągnął z kieszeni klucze i dowód rejestracyjny
samochodu ojca. Szybko oddał mu rzeczy i poprosił o swoją
własność.
-
No tak. Samochód. Trudno będzie mi się odzwyczaić. - Ojciec oddał
mu klucze i dokumenty od Maserati z widocznym żalem. Nadal nie
wiedział, jak doprowadzić do tematu ostatniej rozmowy, która
zakończyła się podwyższonym tonem i trzaśnięciem drzwi. Długo
milczał, więc Adam stwierdził, że nie maja sobie nic więcej do
powiedzenia i wyminął go, kierując się w stronę wyjścia. -
Adam? - Zdobył się na odwagę, by go zatrzymać. Młody Lambert
odwrócił się pełen nadziei. Wyczekiwał upragnionych słów, ale
nie usłyszał ich od ojca. - Życzę ci udanych świąt. -
Powiedział niepewnie, walcząc ze sobą. Wiedział, że stać go na
więcej. Ego okazało się zbyt wielkie. Spuścił wzrok, kiedy mina
syna zmieniła się w odważną i surową.
-
Na pewno takie będą. - Zgodził się. - Ja życzę ci odpoczynku.
Chociaż rodzinne grono będzie w tym roku niepełne. Może kiedy
mnie w nim zabraknie, zrozumiesz, że w życiu nie liczą się tylko
pieniądze. - Rzekł na pożegnanie i zniknął za drzwiami.
Te
słowa były trudne do wypowiedzenia. Adam wiedział, że bolały.
Nie tylko ojca, ale i jego. Idąc w stronę samochodu otarł
pojedynczą łzę, która pojawiła się w kąciku oka. Uśmiechnął
się na myśl, że posłuchał rady Ratliffa. Inaczej miałby teraz
rozmazany makijaż. Wrzucił torbę na tylne siedzenie sportowego
samochodu, który zaparkowany był na poboczu ulicy.
Jaki
byłem głupi. Ma zbyt duże ego, by przyznać się do błędu. Jest
zbyt pyszny. Ocenił ojca piosenkarz, który sam pokutował za
popełnione grzechy. Miał nadzieję, że Eber uświadomi sobie
sobie, że życie nie polega tylko na rozsądku i robieniu tego, co
słuszne. Najważniejsze są odczucia, doświadczenia, ważny jest
każdy dzień, w którym człowiek czuje się szczęśliwy, a nie
myśli, co byłoby lepsze dla jego przyszłości, portfela, wygody,
bezpieczeństwa. Kiedy człowiek myśli o tylu rzeczach naraz, nie
jest szczęśliwy, a jeśli on sam nie jest szczęśliwy, to jak mają
być szczęśliwi jego najbliżsi? Ktoś musiał położyć temu
kres. To Adam postanowił uświadomić ojcu, że ważne są też
marzenia. Chciał mu to udowodnić przez spełnienie własnych i
ciężko na to pracował. Kariera i miłość - tylko na tym skupiał
teraz swoją uwagę. Nic nie mogło mu przeszkodzić - przecież
wierzył w siebie.