Zawsze
podobał mi się pomysł Maronki: kontakt Tommy'ego Joe z Kościołem
taki jaki zawarła w Piaskowym Gołębiu. Lubię tematy związane z
wiarą, bo wiary nigdy nie da się do końca zrozumieć, a może to
ona nie nadąża za ludźmi...
Kolejny
odcinek przed wami.
Chachi,
proszę o następny komentarz! Przez telefon też można komentować
:)
Aj, jeszcze jedno! Adasiowi życzę oczywiście tysiąca zdrowych lat! Bo przecież TAKI artysta nie może zbyt szybko umrzeć, prawda? Wgl, wyobrażacie sobie go np. w wieku 70? A my nadal będziemy za nim szaleć? Jej, to takie zabawne mi się wydaje, ale taki mnie czeka los, bo się już nie odkocham <3
Aj, jeszcze jedno! Adasiowi życzę oczywiście tysiąca zdrowych lat! Bo przecież TAKI artysta nie może zbyt szybko umrzeć, prawda? Wgl, wyobrażacie sobie go np. w wieku 70? A my nadal będziemy za nim szaleć? Jej, to takie zabawne mi się wydaje, ale taki mnie czeka los, bo się już nie odkocham <3
Rozdział
69
Coś
podobnego
Zrozumienie
nigdy nikomu nie przychodzi łatwo. Czasem informacje, które umysł
musi przyswoić są zbyt trudne, nigdy wcześniej niespotkane.
Miłość. Czy miłość jest niespotykana? W romantycznej kawiarni
całują się staruszkowie. Młodzi robią to w kinie lub parku,
czasem nawet na ulicy. Miłości nigdy dotąd nie było w sercu
Tommy'ego Joe. Czasem jej chciał, czasami nie chciał. Nigdy
wcześniej jej nie odczuł. Aż do teraz. A teraz... Nie potrafił
jej zrozumieć. Nie chciał zrozumieć.
Jak
się to mogło stać?
Zawsze
omijał ten temat. Adam jest tylko przyjacielem – mówił sobie.
Choć wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazywały mu jasno: on
zawsze był kimś więcej.
Nieraz
mówił mi, że mnie kocha.
Tommy
zawsze skutecznie ignorował te słowa. Wiedział, że gdyby się nad
nimi zastanowił, odpowiedziałby tym samym.
Nie
mów nic, bo jeśli coś powiesz, tylko je powtórzysz. Kocham go.
Kocham go, choć miałem nadzieję, że już nigdy mi się to nie
przytrafi. Kocham. Kocham mężczyznę! Jak to się mogło stać?!
Kolejny
raz powtórzył pytanie, które miażdżyło jego czaszkę od
wewnątrz. Bolała go głowa, brakowało mu sił. Wspinał się po
schodach na piąte piętro. Szedł do jedynego na tym świecie
człowieka, do którego mógł się zwrócić.
Isaac
był zaskoczony wizytą przyjaciela. Tym bardziej zdziwił się,
widząc go opuchniętego od płaczu i roztrzęsionego. Na wymamrotane
słaby głosem „mogę wejść?” bez słowa wpuścił chłopaka do
mieszkania; posadził na kanapie z rozkazem, by się rozgrzał. Teraz
siedzieli oboje milczący na kanapie. Carpenter nie chciał ponaglać
przybysza do zwierzeń. Tommy nie zdobył jeszcze siły, by to
zrobić. Ogrzewał się teraz kubkiem herbaty, ale to nie uspokajało
jego rozstrojonych nerwów. Postanowił coś powiedzieć dopiero po
krótkiej chwili.
-
Pamiętasz dzień, w którym powiedziałem ci, że jeśli zmienię
orientację, dowiesz się pierwszy? - Zagaił rozmowę z
półuśmiechem. Przypomniał sobie tamten poranek, tak jak
przypomniał sobie Isaac.
-
Doskonale. - Szatyn uśmiechnął się. - Chłopaki do dziś
zastanawiają się, co ten facet robił u ciebie.
-
Jutro zapewne spotkamy go w sądzie. To brat Mitchela. - Zdawkowa
odpowiedź wywołała osłupienie. Nie wiedziałeś. Skąd miałeś
wiedzieć?
-
To... Jego? Nie wiedziałem. A my myśleliśmy...
-
To już przeszłość. Nieistotna... Tak mi się wydawało. Ale
pocałowałem go, sądząc, że to po prostu jakiś zwykły, nikomu z
nas nieznany facet. Zrobiłem to, chociaż przeczuwałem, że to
jakaś pułapka. - Tommy poczuł się silny. W końcu mógł komuś o
tym opowiedzieć. Chciał mówić, bo obawiał się, że za chwilę
znów zabraknie mu na to odwagi.
-
To nie twoja wina, to Mitchel...
-
Nie, Isaac. - Brutalnie zaprzeczył. Przecież ty nic nie
rozumiesz, muszę mieć to na uwadze. Posłuchaj mnie, proszę.
Błagam. - To byłaby jego wina, gdybym po prostu go pocałował,
a potem do was wrócił, ale mimo że to, co zaszło między mną i
Alexem to tylko pocałunek i nic więcej, to tylko dlatego, że nawet
gdybym chciał, to byłem zbyt pijany, by zrobić coś mniej lub
więcej.
-
Tommy, o czym ty mówisz, do cholery? To ta rozprawa, tak? Stresujesz
się? Nie chcesz iść? To dlatego do mnie przyszedłeś? - Bębniarz
spytał ponaglająco, ale Tommy odpowiedział mu z takim samym jak
poprzednio spokojem.
-
Nie, Is. Mitchel, sam o tym nie wiedząc, uświadomił mi, że mogę
być kimś innym niż jestem. I strasznie się tego boję. Boję się
jak cholera, że mogę być pieprzonym pedałem! - Powiedział przez
łzy i zakrył usta dłonią. Jego oczy desperacko wpatrywały się w
kubek, w którym tafla do połowy wypitej herbaty była teraz mocno
zaburzona.
-
Tom, o czym ty mówisz? - Powtórzył się Isaac. Odłożył swój
kubek i z niedowierzaniem spojrzał na Ratliffa. Blondyn jednak nie
żartował. Desperacja w jego oczach nie była fałszywa. - Nie
możesz być gejem, Tommy! Skąd takie podejrzenia? To był tylko
pocałunek. Jeden pocałunek i nic więcej, prawda? - Perkusista
zerwał się z kanapy i błyskawicznie wyjął z jakiejś szafy
pudełko papierowych chusteczek. Podał je chłopakowi, którego ręce
łapczywie się ich domagały.
-
Zakochałem się w Adamie. - Wydukał przez łzy. - Ja... Kocham go i
nic nie mogę na to poradzić. Nie mogę... Nie mogę przestać o nim
myśleć. Nie mogę przestać się o niego troszczyć, nie mogę
przestać mu ufać. Nie mogę... Kocham go.
Wyznanie
Toma wywołało u mężczyzny ogromne wrażenie. Tommy zawsze
bronił się przed takimi oskarżeniami, a zespół na początku
współpracy często z niego drwił. Z czasem wszyscy się
przyzwyczaili do jego dziewczęcego wyglądu i oryginalnego stylu z
mocnym makijażem i wiecznie pomalowanymi paznokciami na czele.
Czasem wzbudzał nawet ich zazdrość – to jego fanki kochały
najbardziej. Nawet Mitchel to zauważył. Myśleli, że właśnie
dlatego się odgraża. A teraz... Tommy Joe Ratliff gejem? Może jest
na to jakieś inne wytłumaczenie.
-
Tom, może to tylko zauroczenie. Jesteś pewien, że to miłość?
-
Chcę być z nim przez cały czas. Chcę tylko jego. Wszystko inne
przestało się liczyć. Kariera, całe moje życie. Nawet muzyka!
Muzyka, która zawsze była na pierwszym miejscu! Chciałem wyjechać
do Londynu i tam rozpocząć nowe życie. Ale teraz już nie chcę.
Chcę jechać z nim do Los Angeles i żyć jego występami. Nawet
jeśli miałbym kraść bilety.
-
To może nic nie oznaczać. To... To może być miłość
platoniczna. Nie jesteś gejem, Tommy. - Bardziej próbował
przekonać siebie niż Ratliffa. - Przeżyłeś tylko jeden pocałunek
z facetem!
-
Jeden z Alexem. Miliony z Adamem. I nie tylko pocałunków. Każdy
jego dotyk wywołuje u mnie dreszcze, a ja chcę więcej. Ja...
-
Stop! Ratliff, cholera! Wierzę ci. Chociaż. Niech to szlach, to nie
do pomyślenia. - Machnął ręką znacząco, ale kontynuował. - Ty?
Gejem? Tommy, dopiero co opowiadaliśmy sobie o naszych byłych!
Także twoich. Chyba mi nie powiesz, że nic nie czułeś do tamtych
dziewczyn? A Carmen? - Zerwał się z łóżka, by trochę pochodzić,
zastanawiając się nad sytuacją. Drapał się po głowie, jakby to
miało pomóc w rozgryzieniu Rafliffa. Co mu teraz doradzić? Jak
przekonać?
-
Może oszukiwałem samego siebie. Może czułem coś do nich albo tak
bardzo chciałem je kochać, że to sobie wmówiłem. Żadne
wcześniejsze uczucie nie było tak silne jak to. Teraz zdaje mi się,
że żaden pocałunek z kobietą nie jest tak emocjonujący jak choć
najkrótszy pocałunek z Adamem. Nie wiem już, co mam o tym myśleć.
Ja nie chcę być gejem, Isaac! Powiedz mi! Co... Ja mam robić...
-
Cholera, Tom... Nie wiem. Może on jest wyjątkiem? Może nie może
zawrócić ci w głowie żaden mężczyzna prócz Adama? Może... Nie
wierzę, że to mówię, ale może to ten jedyny? Nie znam się na
tym. Ja to po prostu poczułem do Sophie i od razu wiedziałem, że
to ona. Ty znasz Adama nie od dziś. Choć może ty potrzebujesz
czasu, by się zakochać, nie wiem. Co teraz zamierzasz? Czy on...
Odwzajemnia to uczucie? - Spytał znów, siadając tym razem na
bocznym oparciu kanapy.
-
On pierwszy mnie pokochał. Chociaż... Może oboje zrobiliśmy to w
tym samym czasie. Ale on pierwszy odkrył to w sobie... Kiedy
żegnałem się z tobą.
-
Zaraz, co? - Isaac poprosił o powtórzenie, ale Tommy tylko się
uśmiechnął.
-
Uścisnąłeś mnie na pożegnanie, a on poczuł wielką zazdrość.
Wtedy uświadomił sobie, że mnie kocha. W każdym razie tak mi
powiedział. - Wytłumaczył. Carpenter nie wiedział, jak się do
tego odnieść, więc tylko krótko prychnął. Tom mówił dalej. -
W każdym razie wiem, że mnie kocha.
-
Ale on nie wie, że ty jego też? - Zapytał Isaac, by się upewnić.
Wiedział, że odpowiedź jest twierdząca. Długa cisza była
głośnym „tak”.
-
Nie mów mu, proszę. On nie może wiedzieć! - Powiedział głośnym
szeptem, patrząc w swoje podkulone kolana.
-
Dlaczego nie? - Spytał wesoło Isaac i w tym momencie poczuł dłoń
zaciskającą się na jego nadgarstku.
-
Nie może. Jeśli się dowie... Nie wyjedzie. Nie wróci do „American
Idol”. Jego kariera legnie w gruzach! On musi wygrać ten program.
Musi spełnić marzenia, ale ja wiem, że ten program mu to umożliwi.
Ja się nie liczę. Ja jestem tylko...
-
Jego ukochanym. - Dokończył perkusista, a potem ponownie przywitali
w pokoju ciszę.
-
Ja się nie liczę.
-
Więc chcesz się dla niego poświęcić? - Oparł się o kanapę
dłońmi i zwrócił całym sobą w stronę przyjaciela. Ten spojrzał
na niego oczyma pełnymi nadziei. Powiedz mi coś, co mnie
powstrzyma. Powiedz mi, że ja i Adam już nigdy się nie rozdzielimy
i będzie liczyć się tylko nasza miłość. Tylko my. - To
bardzo szlachetne. I głupie zarazem. Wcale nie myślisz o sobie. A
co z tobą? Co będzie, jeśli już więcej go nie zobaczysz?
-
Wyjadę do Londynu, spróbuję normalnie żyć, wymazać go z
pamięci.
-
A ja będę ci wytykać, że tego chciałeś. Będę cię
prześladował, zoba... - W dokończeniu przerwał mu jeden czuły
gest. Tommy przytulił się do niego całym ciałem. Znieruchomiał.
-
Przepraszam. Potrzebowałem tego. - Wytłumaczył mrukliwie blondyn.
Dopiero wtedy Carpenter nachylił się ku niemu i odwzajemnił gest.
-
Cholera, jednak jesteś ciotą, Tommy. Na sto procent... Tylko nie
ciągnij mnie na zakupy, co? Błagam! Wystarczy mi Sophie. -
Zażartował i odkleił się od drugiego muzyka.
-
To takie surrealistyczne, Is. Jeśli rzeczywiście jestem inny... Czy
to coś złego? Czy... Czy to Bóg w końcu mnie znienawidził i ta
miłość jest karą?
-
Pleciesz, Tom. Od kiedy to mówisz o Bogu? Ty – niewierzący?
Miłość raczej jest nagrodą niż karą. I wiesz... Skoro
postanowiłeś pozwolić mu odejść, to ciesz się tym darem póki
możesz. - Dał mu dobrą radę i na tym zakończyli temat.
Rozmawiali
potem o bieżących sprawach i głupstwach. Śmiali się, czasem
przybierali powagę, by potem znów żartować. Tommy jednak cały
czas myślał o Adamie. Chciał nauczyć się kochać i nauczył się
w jednej sekundzie, kiedy odnalazł tę miłość w sobie. Nie
wiedział, że może być aż tak piękna i że coś tak pięknego
może istnieć naprawdę. To uczucie nadal było jak fikcja, a prawdą
mogło stać się tylko przy Adamie. Tak bardzo cię kocham. I ty
mnie kochasz. Kochamy siebie nawzajem. Kochajmy się przez ten krótki
czas jaki nam pozostał. Będę czerpał garściami i dawał ci
siebie, bo tylko to mam do zaoferowania. A potem wyruszysz w swoją
własną drogę, która być może już nie splecie się z moją. A
ja nadal będę miał cię w sercu. Tylko ciebie i nikogo innego,
Adam.
Długo
spacerował po mieście, układając sobie wszystko w głowie. W
końcu znalazł się w parku, w którym nawet drzewa nie szumiały
swymi gałęziami. Było zupełnie cicho. Jedynym, co słyszał
głośno i wyraźnie, były jego własne myśli. Usiadł na ławce,
której zimno mu się udzieliło. Odetchnął głęboko zimowym
powietrzem. Wtedy przed oczami ukazał mu się Adam.
To
była jedynie wizja, ale wydała mu się ona prawdziwa. Stał przed
blondynem jak podczas ich pierwszego spotkania. Potem uklęknął na
jedno kolano mimo że ziemia była twarda i zmarznięta. Brunet
wyciągnął rękę i ogrzał nią lodowaty policzek Ratliffa. Od tak
przyjemnego dotyku Tommy aż zamknął oczy. I wtedy wizja się
skończyła. W oddali zaczęły bić kościelne dzwony.
Joe
tylko przez chwilę był zaskoczony. Potem zmarszczył brwi.
Wiedziony instynktem poszedł śladem donośnego dźwięku. Kościół
znajdował się na skraju parku. Wcześniej był zasłonięty
drzewami, ale gdy gitarzysta podszedł bliżej, ukazał mu się w
całej swej krasie. Wielka, górująca nad wszystkim, prostokątna
budowla z jedną wieżą-dzwonnicą. Muzyk spodziewał się ludzi
spieszących na mszę, ale dźwięk dzwonów symbolizował tylko
następną pełną godzinę dnia. O tej porze nie było tu nikogo.
Joe obejrzał przednią ścianę, w której otwarte drzwi zapraszały
do środka. Anioły po bokach kłaniające się olbrzymiemu krzyżowi,
który z Jezusem Chrystusem wznosił się ponad budowlę. Jak z taką
potęgą i wielkością mogły się równać małe, proste,
nieozdobione, skrzypiące drzwi, które przyciągały uwagę tylko
dzięki mosiężnej klamce, którą trudno było wprawić w ruch? Na
szczęście drzwi były otwarte. Wewnątrz nie było ciemno, ale nie
było też całkiem jasno. Tommy wszedł w aurę półmroku ciekaw,
co jeszcze go zaintryguje: co jeszcze gotowe jest stłamsić go swoją
wielkością.
Ławki
po prawej i lewej. Drewniane jak drzwi. I pewnie tak samo
skrzypią. Wiele było tam małych ołtarzyków, przy których
paliły się świeczki. Ich zapach wypełniał cały kościół.
Migoczące płomyczki przyciągały wzrok. Tworzyły swoją własną
majestatyczną aurę. Przyciągały bardziej niż główny ołtarz
otoczony bożonarodzeniowymi choinkami. W jednym z kątów znajdował
się żłobek – symbol narodzin chrześcijańskiego Bożego Syna.
Tommy
Joe usiadł w jednej z ostatnich ławek. Zadumał się, wpatrując w
migoczącą swoimi światełkami choinkę. Ja nie mam choinki. Nigdy
nie przywiązywałem żadnej wagi do Bożego Narodzenia, ale... Może
Adam chciałby choinkę? Może ten symbol coś dla niego znaczy?
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy... Wracając kupię jakieś drzewko.
Nieduże. Trochę bombek, łańcuch, lampki. Może i jest za późno,
ale chcę to zrobić dla niego. Bo go... Kocham. Kocham go. Choć to
wbrew Twoim zasadom, Boże. Ty widzisz miłość jako związek
mężczyzny i kobiety. A jeśli ja kocham faceta, to właśnie w tej
chwili całą twoją religię szlag trafił. Nieświadomie zaczął
się modlić. Ta rozmowa z Najwyższym przypominała raczej kłótnię,
ale ulżyło mu. Ratliff próbował przekonać sam siebie, że to, co
czuje, nie jest czymś złym. Czuł się jak triumfator, gdy żaden z
jego argumentów nie mógł zostać obalony. Bóg ani razu nie
wtrącił się do jego słowotoku. Uporczywie wpatrywał się w obraz
za ołtarzem i nie zauważył stojącej obok niego postaci. Spowita
była w czerń, uśmiechała się pogodnie.
-
Jest piękny, prawda? Taki majestatyczny. - Głęboki głos należący
do księdza mimo że miał dotrzeć tylko do jednej osoby, wdzierał
się w każdy kąt kościoła. Tommy'ego Joe przeszył on lodowatym
dreszczem. Muzyk odwrócił wzrok, zszokowany faktem, że nie
zauważył, że ktoś jeszcze znajduje się w świątyni.
-
T-tak. Ja... Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest. -
Wydukał. Był blady – speszony tak niedobranym towarzystwem.
-
Zawsze po mszy modlę się jeszcze godzinkę w konfesjonale. Za
wiernych, którzy zgubili drogę do naszego Pana.
-
Doprawdy? - Prychnął Ratliff, podnosząc się z siedzenia. Taka
odpowiedź zaciekawiła księdza, który gestem nakazał mu na powrót
usiąść.
-
Czy coś cię trapi, synu? - Spytał bezpośrednio, zaniepokojony.
Podejrzewał, że trafił właśnie na „zbłąkaną owieczkę” –
człowieka, który zgubił drogę i chce ją odnaleźć. W głowie
księdza zapaliła się chęć niesienia pomocy, ale Tom wcale jej
nie pragnął.
-
Wielu ludzi trapi wiele spraw, w których rzadko kiedy może pomóc
ksiądz. - Spróbował go zbyć.
-
A Bóg? - Duchowny nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
-
Bóg? - Popatrzył ze zdziwieniem Ratliff.
-
To w końcu Wszechmogący – wszystko może. Pomóc tobie także. Po
to tu przyszedłeś, prawda?
-
Na moje oko to On bardziej karci niż pomaga... - Burknął, wiedząc
już, że nie wykaraska się z tej rozmowy. Nie sądził, że dowie
się czegoś nowego.
-
Karci?
-
Tak jak z Hiobem. Albo Abrahamem, który miał złożyć swego syna w
ofierze. - W dzieciństwie zawsze zwiewał z lekcji religii. Nie
oznaczało to jednak, że nic nie wiedział o wierze, której
nienawidził. Ten Bóg zawsze inaczej nazywał to, co w prostych
słowach było czymś gorszym. U chrześcijan wszystko było łagodne
i miękkie podczas gdy świat stawał się coraz twardszy i bardziej
nieugięty.
-
Jednak Abraham nie zabił swego syna. Mylisz karę z próbą. Bóg
wystawia czasem ludzi na próbę wiary, ale dzisiejszy Abraham nie
myśli o tym, czy zabić swego syna czy nie, ale o tym, czego sobie
odmówić, by móc zapłacić kolejną ratę kredytu. Kupić dzieciom
prezenty czy oszczędzić te pieniądze, by za jakiś czas mogły się
wykształcić albo pojechać na wymarzone wakacje. Choć czasem to
nie Bóg zsyła próby, ale oni sami wytyczają sobie taki los,
podejmując decyzje. - Obronił się kapłan.
-
Los nie składa się tylko z decyzji. Czasem to tylko przypadek,
który stawia przed tobą osobę, w której się zakochujesz.
Samoistnie. Chociaż tego nie chcesz, zakochujesz się w niej. Nie
mogąc nic na to poradzić. I co z tym zrobić? Poddać się... Jak
to ksiądz powiedział? Próbie?
-
Ależ chłopcze... - Mężczyzna uśmiechnął się radośnie.
Znalazł sedno sprawy i już wiedział, jak poprowadzić tę rozmowę.
- Miłość nie jest karą ani próbą. Miłość jest nagrodą. To
najlepsze z uczuć jakie Bóg daje tylko wybranym i które należy
przyjąć. Dlaczego więc chcesz to uczucie odrzucić?
-
Bo zakochałem się w mężczyźnie, proszę księdza. - Tym razem
Tommy zasyczał jak wąż, który kusił Ewę w raju. Wstał podczas
gdy jego rozmówca usiadł z wrażenia. Duchowny nie mógł już
zaprzeczyć własnym słowom. Zamilkł bez tchu i złapał się za
pierś. Próbował odetchnąć, uspokoić przyspieszony rytm serca.
Gitarzysta stanął nad nim i uśmiechnął się lekko. - Pomoc
duchownych jest zaiste skuteczna. Przyjmę tę miłość i będę go
kochał najmocniej na świecie. Jeśli ta miłość jest nagrodą,
twój Bóg musi mnie miłować tak jak ja nigdy nie miłowałem Jego.
Dziękuję, księże. Niech twój Bóg wysłucha twoje modlitwy.
Z
tymi słowami Tommy Joe zostawił kapłana. Szybkim krokiem opuścił
kościół. Ani razu nie obejrzał się do tyłu, gdzie starzec w
czerni obserwował go tępym wzrokiem. Ratliff był radosny. Energia,
która do niego wróciła, tryskała teraz na prawo i lewo, wylewając
się z niego. Nie tyle dzięki Isaac'owi, ale dzięki kapłanowi
znienawidzonego Boga zyskał pewność, że to, co czuje, jest
właściwe. Nawet, jeśli nigdy nie założę rodziny. Nawet, jeśli
nie będę mieć dzieci, których, zresztą, nie chcę mieć.
Niezależnie od tego czy jest to kara, nagroda, czy może jakaś
próba. Chcę go kochać. Nie chcę kobiet, nie chcę innych
mężczyzn. Chcę jego, a on mnie. Oddam mu całą swoją miłość
zanim wyjedzie. A kiedy wyjedzie, będzie wiedział, że zabiera ze
sobą moją miłość.
Niedaleko
było do domu. W drodze powrotnej wstąpił na małe targowisko.
Zawzięcie szukał bożonarodzeniowego drzewka, ale nigdzie go nie
znalazł. Jego jedynym zakupem były dwa komplety ledowych lampek
oraz para łańcuchów mieniących się złotem. Był zawiedziony –
nigdzie bowiem nie znalazł tego, czego szukał. Zrezygnowany po
bezowocnym spacerze popatrzył przed siebie. Niewiele miał opcji do
wyboru. Jedna z nich jednak, dotychczas niedostrzeżona, stała tuż
przed nim, bijąc w oczy. W blond głowie zabłysł nowy pomysł. Być
może nie do końca świąteczny, jednakowoż święta już minęły.
Brązowooki pełen nowego optymizmu przeciął ulicę i, omijając
przechodniów wkroczył do... Kwiaciarni.