Długo
mnie nie było, mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście?
Rozdarta między studiami, nadchodzącą Eurowizją a wspomnieniami z
niesamowitego koncertu Mansa Zelmerlowa w Warszawie, który (zbieg
okoliczności?) odbył się tego samego dnia, tyle że rok później,
co koncert naszego wspaniałego Adaśka, wracam do Was już po raz
drugi w tym miesiącu (brawo, ja). Zapraszam do kolejnego odcinka i
oraz wstawionego tydzień temu Onepartu.
Błagam
o komentarze! Co u Was słychać?
Pozdrawiam
maturzystów! Ten ostrosłup był epicki!
[To
kompletny zbieg okoliczności, że tytuł rozdziału jest identyczny
jak tytuł pewnej książki podobnej tematyką do „50 twarzy
Greya”, którą czyta moja współlokatorka :P]
Rozdział
71
Piękny
drań
Balony,
lśniące łańcuchy, choinkowe lampki – były wszędzie:
pozawieszane na ścianach, zwisające z żyrandola, przyczepione do
każdego mebla w niemal każdym pomieszczeniu. Nawet słynny czerwony
pokój na czas imprezy miał zostać otwarty dla gości. Salon nie
przypominał salonu: po jednej stronie parkiet, po drugiej –
minibar na stole z wszystkimi ulubionymi trunkami. Obok telewizora
był także zainstalowany komputer – sylwestrowa playlista była
już gotowa do odpalenia.
-
Wow... - Tommy rozejrzał się po mieszkaniu, które nie przypominało
już jego magicznego zakątka. Spojrzał na Adama, który zerknął
na krótko w jego stronę, by za chwilę ze zniecierpliwieniem
odwrócić głowę. Jego spojrzenie z uporem penetrowało jeden punkt
w kącie pokoju. Z rękami za głową wygodnie rozłożony na kanapie
zabawnie marszcząc przy tym brwi przyglądał się stojącej przy
wyjściu na balkon egzotycznej roślinie, której jako jedynej nie
musiał przyozdabiać – ktoś wcześniej już to zrobił. Choinkowy
mieniący się złotem i czerwienią łańcuch oraz niebieskie lampki
chybotały się na wątłych liściach odmiany fikusa.
-
Możesz tu przyjść? - Spytał zaczepnie Lambert, kiedy Tom zniknął
na chwilę w kuchni, by odnieść dopiero co poczynione zakupy. Nie
zdążył ich nawet rozpakować, kiedy padła prośba Adama.
-
Co jest? - Blondyn wpakował się na kanapę, kładąc sobie na
kolana nogi Lamberta. Zaczekał na dalszą część pytania, ale nie
usłyszał jej. Zignorował więc widoczne u wokalisty zamyślenie i
przejął inicjatywę. - Muszę przyznać, że jesteś świetny w te
klocki. Byłem na zakupach tylko dwie godziny, a mój dom wygląda
jak... Jak nie mój dom! - Rzekł z zachwytem, myśląc o czymś
zupełnie innym niż piosenkarz.
-
Tak... Spieszyłem się. Tommy? Czy ta roślina stoi tu od dawna? -
Wskazał na wysokie drzewko w rogu pokoju.
-
Nie. Kupiłem ją po naszej ostatniej... Kłótni. Zapeszył się.
Wspomnienie kolejnego nieporozumienia między nim a brunetem nie
wzbudziło jednak w tym drugim negatywnych emocji. Tommy zobaczył
zamiast tego ekscytację.
-
Wiedziałem! To znaczy, że nie jest ze mną tak źle! Ale czemu to
coś wygląda jak choinka?! To ty ją przyozdobiłeś? - Adam był
wyraźnie zaskoczony. Podekscytowanie było u niego widoczne z
daleka. Tommy był brunetowi wdzięczny, że ten wciąż wpatruje się
w jego prowizoryczne świąteczne drzewko. Inaczej spaliłby się ze
wstydu. Postanowił nie zdradzać za wiele, chyba, że Adam pociągnie
go za język.
-
Bo to ma tak wyglądać. - Niezamierzanie ściszył głos, czym
zwrócił uwagę Lamberta. Spojrzał on podejrzliwie na Joe. Nadal
nie rozumiał, o co tu chodzi. Swym spojrzeniem zmusił muzyka do
rozwinięcia myśli. - Ja... Chciałem po prostu, żebyś miał tu
namiastkę domu. Tęsknisz. Widzę to. - Powiedział ze wstydem. To
miał być wesoły wieczór, a zaczął się tak przygnębiająco.
Blondyn poczuł ruch na kanapie – to Adam zbliżył się do niego.
Oparł podbródek na ramieniu ukochanego.
-
Nie sądziłem, że aż tak to widać. - Po tych słowach Tom
odwrócił głowę w jego stronę i położył dłonie na policzkach
chłopaka.
-
Ja to widzę. Masz wtedy takie puste oczy. Jak w tej chwili. Ale...
Myśl o nich. Myśl o nich jak najczęściej. Mimo wszystkich spięć
i kłótni kochasz ich, a oni ciebie. - Miękki pocałunek spłynął
na nich jak dotyk piórka na wargach. Po tym geście Ratliffa obojga
ogarnęło szczęście.
-
Och... Słodki Jezu... - Westchnął Lambert wprost w usta Ratliffa.
Chciał jeszcze musnąć słodko smakujące usta, ale Tommy zdążył
się odsunąć.
-
Że co? - Spytał drwiąco.
-
Ten pocałunek. Nie spodziewałem się, że... - Zaciął się.
Zupełnie inne emocje. Zupełnie inny od poprzednich. Czy to tylko
moja fanaberia? Znowu widzę coś, czego nie ma? - Nie ważne. Po
prostu... Nie spodziewałem się i tej choinki i tego, co mi
powiedziałeś i... Och, nie ważne. Kocham cię, Tommy.
Gitarzysta
nie czekał dłużej. Nie pozwolił mu powiedzieć nic więcej. Po
prostu go pocałował. Cierpliwie, ale z niespodziewaną siłą.
Pociągnął Adama za sobą na kanapę, przyciągając do swojego
ciała. Desperacko go pragnął. Uczucia, które dotychczas ukrywał
w zaciśniętej w pięść dłoni, zaczęły przeciekać mu przez
palce, ale pożądanie skutecznie zasłaniało ten widok. Skupiali
się tylko na tym i wszystko wokół nagle przestawało istnieć.
Adam w pośpiechu rozpinał czerwoną koszulę w kratę Ratliffa,
którą ten tak ubóstwiał. Ledwo dotknął delikatnej rozpalonej
skóry. Nim zdążył ją pocałować, ktoś obwieścił swoją
obecność wciśnięciem dzwonka, którego dźwięk rozległ się w
przedpokoju.
-
Cholera, już czas? - Sapnął brunet i uklęknął. Tommy spojrzał
na zegarek i uniósł brwi.
-
Zostało półtora godziny. - Odpowiedział zdziwiony.
-
Zobaczmy, kto zjawił się przed czasem. - Adam wstał z zamiarem
przywitania gościa.
-
Hej, czekaj! - Syknął Joe, zatrzymując Lamberta. - Muszę
doprowadzić się do porządku! - Wstał i zaczął szybko zapinać
koszulę. Zapinał guziki, kiedy Adam wrócił do niego i odpiął
jeden z zapiętych. Zaczął przekomarzać się z Ratliff'em. Śmiał
się, gdy blondyn odganiał jego zwinne palce. - Cholera,
przestaniesz?! - Wreszcie puściły mu nerwy i się odwrócił, by w
spokoju się zapiąć. Adam objął go wtedy od tyłu i pocałował w
szyję.
-
Przecież wiesz, że wolę cię oglądać nago. - Szepnął wokalista
i posedł otworzyć drzwi. Tommy tymczasem stał w miejscu i czekał,
aż rumieńce przestaną palić jego twarz.
***
-
Ale świetna impreza, Tom!
-
Tommy, chodź! Wypij z nami!
-
Hej, Tommy, chyba wódka się skończyła!
Co
rusz ktoś wołał gospodarza, który dwoił się i troił, by z
każdym porozmawiać, z każdym wznieść toast na Nowy Rok. Adam
okazał się bardzo pomocny w roli zastępcy – to on rozkręcił tę
imprezę i on dbał, by każdy dobrze się bawił. Mimo domu pełnego
gości,niektórych z listy zabrakło. Tommy wycofał się do kuchni,
by wyciągnąć z lodówki schłodzony alkohol. Z uśmiechem wkroczył
do pomieszczenia, które okupowały dziewczyny: Ann - niespodzianka
Adama, któremu Tom chętnie urwałby łeb za to, że mu nic nie
powiedział – z ożywieniem opowiadała o czymś Brooke i Sashy,
które siedziały z nią przy stole. Marge i Natalie – kolejne
koleżanki Adama z teatru, paliły papierosy przy otwartym oknie.
-
Tommy, jak dobrze, że jesteś! - Zaszczebiotała Annie, która
pociągnęła go właśnie za rękę, by usiadł na jedynym wolnym
krześle. W dłoni trzymała pełny kieliszek. - Wypij ze mną.
Jeszcze ze mną nie piłeś! Brooke, powiedz mu! Tom, dalej!
-
Ann, wypiłaś już chyba całą wódkę z salonu. Chłopaki się na
ciebie skarżą, siostra.
-
Sami się ze mną założyli. Ich wina. Wznieśmy toast! - Krzyknęła,
a Tommy spojrzał błagalnie na Brooke. Brunetka o kręconych włosach
przewróciła tylko oczami i dała mu znak, żeby się zwijał.
Podziękował jej gestem rąk złożonych jak do modlitwy tak, żeby
Ann tego nie widziała i, zabierając ze sobą kilka zimnych jak lód
butelek, pognał do salonu. Mimo, że z Brooke gadało mu się jak z
żadną inną dziewczyną, o wiele bardziej odpowiadało mu
towarzystwo facetów. I wolał zwiewać przed swą pijaną, a przez
to nieobliczalną siostrą.
-
O, Tommy! Wreszcie! - Mike przejął od chłopaka alkohol i postawił
na blacie stolika. Od razu zaczął rozlewać zawartość jednej z
butelek do kieliszków. Olivier ze zniecierpliwieniem patrzył, jak
roztrzęsione ręce rozlewają ciecz po stole. W końcu doszło do
kłótni między kolegami.
Tommy
opadł na kanapę, przyglądając się mężczyznom wyrywającym
sobie butelkę. Dzisiejszego wieczoru pokłócili się już po raz
szósty, a wybiła dopiero dwudziesta druga godzina. Dopiero? Północ
zbliżała się nieubłagalnie. Tymczasem on wciąż czekał na
wielkiego nieobecnego: Isaac miał przyjść z Sophie. Pewnie
urządzili sobie tę kolacyjkę, o której mówił. Tracił już
nadzieję, że przyjdzie, ale postanowił o nim nie myśleć. To
Sylwester. Trzeba się bawić. Spojrzał na Adama, który razem z
Terrance'm i innymi przyjaciółmi podbijał „parkiet”.
Obserwując kocie ruchy, w których Lambert nie dorównywał
mistrzowi – Terrance'owi – wypił zawartość kieliszka, który
wcisnął mu Mike. Poczuł żar w gardle. Nie pierwszy rego wieczoru.
Ponowne spojrzenie na Adama wywołało inną gorączkę – tę,
której unikał dzisiaj jak ognia. Odwrócił wzrok, skrycie się
czerwieniąc. W tej chwili ktoś oznajmił swoje przybycie z impetem
otwierając drzwi frontowe mieszkania.
Isaac.
Wpadł
do salonu, zataczając się. W ręku trzymał napoczętą butelkę
jakiegoś drogiego alkoholu, którego Tommy nigdy nie pił. Blondyn
nie próbował nawet zastanawiać się, co to jest i jak smakuje.
Doskoczył do przyjaciela od razu. Spróbował spojrzeć Carpenterowi
w oczy po odebraniu butelki.
-
Przyszedłem... Balujemy? Będziemy balować?! Chcę balować!
Chcę... - Bełkotał bez sensu z grymasem na twarzy. Jego oczy
zaszklone były nie tylko od nadmiaru alkoholu we krwi. Były pełne
łez.
-
Isaac, co się stało? Gdzie Sophie? - Zmartwił się Tom, prowadząc
przyjaciela na kanapę.
-
Sophie... TO KURWA! Zwykła... dziwka! Ale to ja ją zostawiłem!
Tom, Zostawiłem ją... Jemu. Pierdolony skurwesyn, a ona... Ona...
-
Już dobrze, Is. Spokojnie. Chodź, napij się. Za moje zdrowie. -
Już za chwilę Tommy ostrożnie wręczał perkusiście kieliszek z
lekarstwem na ból.
Goście
szybko zrozumieli sytuację. Połowa wróciła do zabawy i szybko
przestała zwracać uwagę na nowo przybyłego gościa, druga połowa
– w tym Mike i Olivier oraz Brooke, która weszła do salonu
zaniepokojona rumorem – zajęła się mężczyzną, który właśnie
zerwał z dziewczyną – wybranką swojego serca.
Isaac
miał iść na kolację z Sophie. Zaplanowali to już miesiąc temu:
romantyczny Sylwester. Ale coś było nie tak. Już od rana Sophie
była podenerwowana. Kiedy Is ubrał się w elegancki czarny
garnitur, który teraz miał na sobie, i otworzył drzwi sypialni, by
zobaczyć ją w eleganckiej wieczorowej sukni, ona siedziała przy
toaletce. Była pogrążona w myślach, zbyt spokojna. Ciągle ubrana
w szlafrok. „Muszę ci o czymś powiedzieć.” Rzekła, kiedy
zapytał, czemu się nie przebrała. „Nie pójdę z tobą na tę
kolację. Już nigdzie razem nie pójdziemy. Nie mogę tego dłużej
ciągnąć, Isaac. Nie kocham cię, taka jest prawda. Kiedy byłeś w
trasie, poznałam Pedro... Jest...” Więcej nie usłyszał. Zamknął
drzwi sypialni, do której nawet nie wszedł. Wybiegł z mieszkania
nim dziewczyna wstała z krzesła.
Teraz
zalewał się w trupa, by zapomnieć. Kiedy dotyka cię coś takiego,
można zapomnieć tylko w jeden sposób: topiąc się w
przezroczystej cieczy odmierzanej kieliszkami, by w końcu opaść na
dno ciemności – by zasnąć i obudzić się już nie z bólem
serca, ale głowy. Odpłynął. Tommy z pomocą Adama zaniósł go do
czerwonego pokoju – sypialni Adama, z której ten i tak rzadko
korzystał. Lambert nie potrzebował już pretekstów, by spędzić
noc z gitarzystą – nawet ta sylwestrowa pełna gości nie była w
stanie go spłoszyć. Tommy wcale o tym nie myślał. Isaac swoją
tragedią przypomniał mu o Carmen. Potem spojrzał na Adama, który
także pojawił się w jego myślach. Kolejne rozstanie przede
mną. Tyle, że tym razem to ja sam złamię sobie serce.
-
Możesz go trochę popilnować, aż zaśnie? Ja... Muszę odetchnąć.
- Rzucił, patrząc na wciąż bełkoczącego Carpentera. Adam
spojrzał na Ratliffa pełnymi ufności oczami. Łagodny uśmiech
pojawił się na przystojnym obliczu.
-
Jasne, idź. Zostanę z nim. - Lambert zgodził się. Tommy okrył
jeszcze Isaaca kocem, który wcześniej zwinął z łóżka. Zrobił
to bardzo ostrożnie chociaż wcale nie musiał – Isaac nie czuł
już nic prócz mocnego snu. Potem zniknął za drzwiami.
Uciekł
n balkon. Po drodze zwinął z blatu jakiejś szafki papierosy i
zapalniczkę niewiadomego właściciela. Musiał się odstresować.
Musiał zapalić. Poczuł w nozdrzach zimne powietrze, potem ostry
smak papierosa. Zamknął oczy, łapiąc się barierki. Wypuścił
dym z ust, by objął on jego postać szarą mgłą. Tak dawno nie
palił. Nie był to nałóg. Paląc, odczuwał przyjemność.
Ale
nie tym razem. Dym dławił go od środka i od zewnątrz. Nie
potrafił odczuwać przyjemności, kiedy natłok myśli w jego głowie
był zbyt duży. Znowu przekonał się o destrukcyjnej sile miłości.
Isaac cierpiał – Joe zobaczył to w oczach muzyka nim na dobre się
zamknęły. On też odczuwał tę siłę – osłabiała go, czyniła
zbyt wrażliwym dla świata, który tak twardo na niego nacierał.
Rzeczywistość jest zbyt brutalna, by się z nią zmierzyć na
godnych warunkach. Trzeba więc przed nią uciekać. Uciekać przed
Adamem. Do Londynu. Mimo, że go kocham. Mam niecałe dwa dni.
-
Tu jesteś, Pretty Kitty! - Objęcie silnych rąk wokół brzucha,
słodki całus w szyję, zwalająca z nóg barwa głosu. Adam.
Tom odskoczył gwałtownie.
-
Cholera, musisz mnie tak straszyć? - Papieros niemal wypadł mu z
ręki. Cofnął się w mrok i oparł o zimną ścianę budynku,
ponownie się zaciągając. Adam widział tylko zarys jego sylwetki.
-
Co jest?
-
Nic. - Wzruszył ramionami. Starał się opanować. O dziwo,
wychodziło mu to.
-
Nic. A to? - Tommy wiedział, o co mu chodzi. Złapał się barierki,
potem odwrócił do Ratliffa.
-
Nic. Nie chcę, żeby coś sobie o mnie pomyśleli.
-
Na przykład?
-
Na przykład, że jednak nie jestem hetero. - Szepnął głośno,
zbliżając się na sekundę do Adama.
-
A jesteś? - Tego pytania się nie spodziewał. Wbił wzrok w
oświetloną twarz, szukając ukrytego uśmiechu. Czy to żart?
-
Żartujesz? Co to za pytanie? - Zbył Lamberta nerwowym śmiechem.
-
Nie, pytam.
-
T-tak. - Przeciągnął tę odpowiedź. Odwrócił się w stronę
salonu, by ukryć emocje, jakie odbiły się na jego twarzy:
uporczywe przekonywanie siebie, że tak właśnie jest. - Chociaż
czuję, że oni domyślają się czegoś innego. To staje się
śmieszne. Najpierw Alex, potem ty. - Zaśmiał się z ironii, jaka
go spotkała. Czy to los sobie ze mnie zakpił? Czy normalne życie
nie jest dla mnie?
-
Czyli nie byłem pierwszym, z którym...
-
Byłeś. - Zamknął temat, zaciskając zęby. To zimne słowo
zmroziło atmosferę. - Jesteś. - Dodał, choć miał nic więcej
nie dopowiadać. Kiedy Adam zbliżył się do niego, wątła dłoń o
szorstkich palcach dotknęła tej bardziej delikatnej. - Jedynym.
-
GRAMY! GRAMY W BUTELKĘ! - Znikąd na balkonie zjawiła się Annie.
Tommy machinalnie odepchnął od siebie Adama. Annie zobaczyła to,
ale on nie był tego tak do końca pewien. Niczego nie skomentowała.
- Chodźcie, czekamy na was? - Oznajmiła śpiewnym głosem. Widać
było, że Brooke doprowadziła ją do porządku.
Tommy
ruszył za siostrą, ale gdy ta się odwróciła, Adam złapał go za
rękę. Na jego twarzy widać było ból niespełnionego pocałunku.
Niemo go zażądał, ale Tommy zdawał się tego nie zauważać.
Odpowiedział na gest sucho:
-
Jest Sylwester. Pora się zabawić. - Zmusił tymi słowami Adama, by
się podporządkował. Słowa, które miały przywrócić brunetowi
zdrowy rozum, omamiły go. Potraktował słowa dwuznacznie.
-
Tak, zabawmy się. - Przytaknął z lekkim uśmiechem i wyraźnym
błyskiem w oku. Minął Ratliffa, zostawiając go z tyłu. Muzyk na
kilka sekund osłupiał. Podejrzewał początek nowej gry – gry na
słowa i gesty.
***
-
Dlaczego cały czas bierzesz „prawdę”?! Weź jakieś „wyzwanie”.
Tom, nudziarz z ciebie! - Oburzyła się Brooke po kolejnej
„szczerej” odpowiedzi Tommy'ego na nie trącące błyskotliwością
pytanie. Tom przewrócił oczami. Uchwycił śledzące spojrzenie
Adama, który po wykonaniu wyzwania – wypicia dwóch kieliszków
tequili jeden po drugim – miał właśnie zakręcić butelką.
-
Dobra, następnym razem wezmę wyzwanie. Ta... Obiecuję. - Podniósł
rękę, gdy oburzone spojrzenie dziewczyny zmieniło się w
podejrzliwe.
Butelka
po winie obróciła się kilka razy. Zaczęła zwalniać pod czujnym
okiem Lamberta. Stanęła. Szyjka butelki wskazała... Tommy'ego Joe.
-
O nie... - Jęknął Ratliff, opadając niechętnie na kanapę.
Spojrzał na piosenkarza, który siedział naprzeciwko i wwiercał w
niego spojrzenie.
-
Obiecałeś! - Przypomniała mu Brooke.
Cholera!
Cholera!
Cholera!!!
-Pytanie
cy wyzwanie? - Padło z ust bruneta głośno i wyraźnie. Na blondyna
patrzeli wszyscy. Nawet niezainteresowany dotychczas Monte dołączył
do obserwujących.
Niech
to szlag!
-
Wyzwanie. - Syknął z przekąsem. Nadal przeklinał w myślach. Adam
czekał na to od początku gry.
-
Musiałem wypić całą tequilę, żebyś to powiedział! A im
bardziej pijany jestem, tym gorzej dla ciebie. Hmm... - Udawał, że
się zastanawia.
-
Wymyśl coś pikantnego! - Podpowiedziała mu Annie, za co została
zrugana spojrzeniem brata. Nagle wszyscy zaczęli się przekrzykiwać.
Nikt nie usłyszał, jak Tommy ironicznie burknął:
-
To przyniosę papryczki chili.
-
Cicho. Wiem! Coś pikantnego? Tom, pamiętasz ten czarno-biały film,
który ostatnio oglądaliśmy?
-
„Pół-żartem, pół-serio”?
-
Tak, scena na jachcie. Sugar i saksofonista. Czekam. - Wymienił
śpiewająco. Tommy'emu zrzedła mina. Był wściekły.
-
O nie! Kompletnie cię popieprzyło! - Muzyk wstał energicznie. Adam
natomiast założył ręce na kark. Był całkowicie zrelaksowany.
-
Och, to tylko całus, co ci szkodzi? - Wspomniała Brooke.
Najwidoczniej też oglądała ten film.
-
Pocałunek? Ohoho! Hej, ale przecież z Alexem...
-
Zamknij się, Mike!
Chłopak
zamilkł, ale pozostali nadal dopingowali. Jedni chcieli to zobaczyć,
inni, jak Terrance, sięgnęli po alkohol, by przetrwać to wyzwanie.
Tom gromił wzrokiem Adama, podczas gdy ten z obojętnością oglądał
paznokcie.
-
Więc jesteś tchórzem. - Trzy słowa. Szala goryczy się przelała.
Ale
nie tu! Nie przy wszystkich! Tutaj. Przy wszystkich.
Wiem,
że to zrobisz, Tom. Ta gorączka obezwładnia też ciebie. Adam
wstał powoli. Wyraźnie bawił go bunt Ratliffa. Dzielił ich wąski
stolik.
Tommy
kipiał ze złości, kiedy doping wypełniał salon: Tom-my, Tom-my!
Wszyscy krzyczeli. Wszyscy chcieli to zobaczyć, a on... On bał się,
że kiedy już zacznie, nie będzie mógł przestać. Tak samo jak
Adam zapragnął tego pocałunku. Zmiażdżył koszulę bruneta,
kiedy ten zbliżył twarz do jego oblicza. Blondyn zawahał się.
-
Ty draniu...- Powiedział powoli, po czym zderzył się ustami z
wargami Lamberta. Gorący pocałunek szybko przybrał na sile. Po
chwili do gry weszły wijące się wokół siebie języki, a
mężczyźni zapomnieli, że mają widownię. Niektórzy odwrócili
wzrok. Mike i Olivier nie mogli patrzeć na taki obrót wydarzeń.
Annie i Brooke wpatrywały się za to w odgrywającą się scenę:
jedna z niedowierzaniem, druga podekscytowana. Oprócz nieprzytomnego
Isaaca tylko one wiedziały, co tak naprawdę się dzieje. Adam kocha
Tommy'ego, ale czy to działa w drugą stronę, mogły się tylko
domyślać.
-
Hej, przecież za chwilę północ! - Wrzasnął jakiś kobiecy głos
za plecami Brooke. To Natalie odmierzyła czas na zegarku. Goście
zaczęli wstawać. Chcieli wyjść na balkon, ale szybko stwierdzili,
że jest za mały, by pomieścić wszystkich. W tym czasie Tommy
oderwał się od Adama. Coś sobie przypomniał.
-
Dach... - Powiedział do Adama, a ten zmarszczył brwi. - Chodźcie
na dach! Stamtąd będzie widać! - Zawołał do znajomych i szybko
pognał do przedpokoju.
-
Nie jest zamknięty? - Odkrzyknęła Natalie.
-
Jest. Ale mam klucz. - Tom wyciągnął z zabałaganionej szafki mały
srebrny kluczyk. Zerknął na Adama, który z niepokojem mu się
przyglądał. - Zamkniesz mieszkanie? - Spytał go, a ten przytaknął
głową. Potem rzucił w stronę gości. - No, chodźcie!
***
Do
północy pozostały ostatnie minuty, kiedy uczestnicy imprezy
wypłynęli na dach. Kolejno czepiali się barierki, zza której
widać było centrum miasta. Zrobili miejsce także dla Tommy'ego,
który zastygł w miejscu, gdy tylko owionęło go mroźne powietrze
w dworu. Adam właśnie zrównał się z nim, gdyż wszedł jako
ostatni. Spojrzał na ukochanego znacząco, widział bowiem strach na
jego twarzy. Tommy zobaczył pełną sceptycyzmu minę wokalisty,
więc zadarł podbródek z hardością. Z fałszywą pewnością
siebie ruszył w stronę barierki. Mocno złapał oburącz
przenikający swym chłodem skórę metal. Nie spojrzał w dół –
obiecał sobie w myślach, że tego nie zrobi. Zamknął oczy i
wstrzymał oddech. W pewnym momencie poczuł ciepło na jednej z
dłoni.. Wiedział doskonale, kto mu je oddaje.
-
Wszystko dobrze? - Szepnął mu niezauważalnie do ucha męski głos.
Głos Adama.
-
Teraz już tak. - Mruknął w odpowiedzi i zerknął na piękne
błękitne oczy.
-
Spójrz! - Zachwycił się Adam, obserwując rozbłyskujące się w
oddali niebo. - Są piękne! - Przyznał. W jego tęczówkach
odbijały się kolorowe iskierki.
-
Owszem, są. - Przyznał Tommy Joe, choć nie zaobserwował jeszcze
żadnego refleksu na niebie. Widok, jaki rejestrowały jego
czekoladowe oczy, był o wiele piękniejszy. Ten obraz chciał zabrać
ze sobą do Londynu – w podróż, która miała na zawsze odciąć
go od tej piękne i szczerej miłości, która tak naprawdę była
destrukcyjną siłą niszczącą jego poukładany, bezpieczny i
przede wszystkim normalny świat. W takim świecie i w żadnym innym
przecież nie ma miejsca na szczęśliwe zakończenia. W tym świecie
ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł realizować swoje
marzenia.
To
ja mam cierpieć. Ale jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili.