piątek, 5 maja 2017

OnePart: Kapitan

Onepart inspirowany trzecią częścią filmu „Piraci z Karaibów”.
Ten onepart jest w mojej opinii trochę pogmatwany, jednak zdecydowałam się wystawić go do waszej oceny. Czytając, pamiętajcie, że to jest fanfiction, a więc nie musi być realistyczne.

Kapitan

Szum fal. Po długiej i krwawej bitwie wybrzmiał ponownie w uszach zwycięzców i przegranych. „Zemsta królowej” pozostawiła za sobą tonące zgliszcza kolejnego okrętu angielskiej floty. Z osiemdziesięcioosobowej załogi ocalało zaledwie paru majtków. „Ocalenie” było tu pojęciem względnym.

„Zemsta królowej” - ostatni piracki okręt pod rządami najokrutniejszego pirata wśród żywych i umarłych. O Kapitanie krążyły legendy, ale oko w oko stanęli z nim tylko nieliczni. Nie było człowieka, który by tego chciał. Nikt prócz pierwszego oficera ze spotkania z kapitanem nie wyszedł żywy. Do jego kajuty zawsze się tylko wchodziło. Wchodzili tylko mężczyźni – mężczyźni o wyjątkowej urodzie.

W lochu zamknięto niewolników. Żeglarze po uprzątnięciu martwych ciał i krwi z pokładu mogli wrócić do swoich stałych obowiązków. Strach był obecny u wszystkich, ale powody do tego mieli tylko zamknięci w celi jeńcy.

- Wkrótce przyjdzie po jednego z nas. - Mruknął jeden z nich, wysuwając palce przez kratę, by uchwycić jej pomarszczoną strukturę.

- Jeden z nas, ale który? - Przestraszył się drugi. Był nowy. Świeżo zmusztrowany na okręt, który właśnie zatonął. Bał się o swoje życie.

- Najładniejszy... - Dobiegł ich smętny głos z oddali. Podskoczyli, słysząc odpowiedź. W głębi lochów zobaczyli samotnie siedzącego w celi niewolnika. Jego kostki i nadgarstki krępowały okowy. Jego poranione ciało sączyło krew, która wsiąkała w brudne szmaty.

- Co masz na myśli, chłopcze? - Krzyknął najstarszy z grupy tak, by ten na pewno usłyszał.

- Potrzebuje nowego. Kapitan musi mieć kogoś do zabawy. Świeżego, niezbrukanego, na morzu nie ma kobiet... - Powiedział z uśmiechem i oblizał pękniętą wargę.

Pozostali więźniowie słuchali go jak zahipnotyzowani. Szczególnie jeden z nich nadstawiał uszy. Jego jedynego na tym przeklętym statku nie pożerał strach. Był najmłodszy, ale nie najgłupszy. Najwyższy czas, by stanąć z Nim twarzą w twarz. Jestem już gotowy. Pora stać się częścią legendy o niezaspokojonej bestii.
Od dziecka kochał morze. Od dziecka był karmiony legendami o piratach, których magiczne zdolności pozwalały na władanie wszechoceanem. Żaden z nich jednak nie mógł równać się z Kapitanem. Panem „Zemsty królowej” - nigdy nie widziany i nie słyszany – najhojniej obdarzony przez boginię Kalipso, zwyciężał wszystko i wszystkich. I dominował nad wszystkim. Samo myślenie o Nim wprawiało go w podniecenie. Tylko musi mnie wybrać. Siedział w kącie lochu, opierając się o drewno bocznej ściany statku. Blond kosmyki opadały mu na twarz, kiedy czekoladowymi oczami obserwował więźnia, który nie spełnił oczekiwań Kapitana. Ja je spełnię. Musisz tylko mnie wybrać, mój Kapitanie. Marzył o chwili, kiedy go pozna. Całe życie służył na statkach, czekając aż któryś z nich zostanie w końcu zdobyty. Praca na okrętach floty angielskiej otwierała mu drzwi do Niego.

Snuć marzenia przeszkodził mu pierwszy oficer wraz z dwoma podwładnymi. W zasadzie pierwsza oficer. Nie spodziewał się, że pierwszym może być kobieta. „Na morzu nie ma kobiet”, przypomniał sobie słowa uciemiężonego i spojrzał w jego stronę. Tam, gdzie leżał poprzednio całkowicie bez sił, były tylko szmaty pozostawione w pustym lochu. Jak to się stało, gdzie on jest? Zastanawiał się, kiedy wyprowadzano ich z aresztu. Został sam w lochu, bicz jednego z członków załogi skutecznie przymusił go do opuszczenia zakratowanej przestrzeni.

- Co my tu mamy? Sami starcy... - Wyraziła opinię o mężczyznach, którzy nie skończyli jeszcze czterdziestki. - Kapitan nie będzie zadowolony, jeśli mu powiem, że zmarnowaliście młode mięso. - Fuknęła ostrym głosem w stronę strażnika, który trzymał w pogotowiu pistolet. - Minęła trzech i stanęła. Oceniła następnego. - On. - Minęła następnych dwóch i znów dała znak swoim sługom. - Ten może być. Trzeba go ogolić. - Stanęła tera przy ostatnim. Blondwłosym. Starał się na nią nie patrzeć nawet jak podniosła jego podbródek.

Spójrz na mnie, kochanie. Nie bój się... Usłyszał w myślach kobiecy głos, który z pewnością nie należał do niego. Z hardością spojrzał na nią iskrzącymi od gniewu oczami. Musiał czymś się wyróżnić. Postawił na odwagę i gniew. Jej głos przeszkadzał mu w okazywaniu tych emocji. Ton emanował spokojem; sprawiał, że chciał robić to, co ona mu każe. Nikt więcej nie zauważył ich kontaktu, nikt nic nie słyszał. Zaczarowała wszystkich. Każdy był na jej rozkazy. Nie musiała mówić, by wiedzieli, czego chce.

- On jest odpowiedni. Przytrzymajcie go. Muszę go sprawdzić. - Rzekła ostro, a strażnicy machinalnie przytrzymali blondyna, który resztkami wolnej woli zaczął się szarpać i wykręcać. Przybili go do kraty, a ona przygwoździła go swoim ciałem. Oddaj mi się. Rozkazała mu uwodzicielskim głosem i zatkała usta swoim językiem. Choć nie podobał mu się ten test, czuł, że jego podniecenie rośnie. Ona też to czuła, trzymała rękę na jego kroczu. Potem jednak wsunęła dłoń w spodnie i pod bieliznę, by utwierdzić się w przekonaniu, że dokonała dobrego wyboru. Test skończył się tak szybko, jak się zaczął. Odsunęła się od niego z czarującym uśmiechem na ustach.

- Podła czarownica! - Fuknął jeniec, wyrywając się w jej stronę.

- Dziękuję, kotku. Kapitan zapewne doceni twój temperament. - Odpowiedziała mu mrucząc. Mówiąc do strażników zmieniał ton na ostry i beznamiętny. - On idzie z nami. Tamtych zamknijcie, a reszta za burtę.

Więzień w eskorcie pierwszego oficera i dwóch strażników niczym Jezus na ukrzyżowanie został poprowadzony do kajuty Kapitana. By się tam dostać najpierw musieli przejść przez otwarty pokład. Wyjście więźnia prowadzonego przez pierwszego oficera zwróciło uwagę wszystkich piratów. Majtkowie jeden po drugim odwracali głowy w stronę pochodu, w którym najcenniejszy wydawał się młody, szczupły, blondwłosy mężczyzna. Załoga nie zazdrościła mu. Miny żeglarzy mówiły jednoznacznie, że czeka go coś gorszego niż śmierć. Coś, czego oni sami nie chcieli doświadczyć, dlatego teraz, otrzeźwieni batem bosmana, tak szybko wrócili do przygotowywania takielunku. Tymczasem on wprowadzony został po schodach do głównej siedziby. Znajdował się tu duży stół, który przykrywały mapy i różne przyrządy do wyznaczania kierunków. Zmierzali do kolejnych drzwi. Blondyn spodziewał się, że za nimi jest sypialnia. Tutaj świta rozdzieliła się. Przez następny próg przestąpiła tylko czarownica i najsilniejszy z bosmanów. Z pogardą popychał przed sobą więźnia. W pomieszczeniu było ciemno i pusto. W rogu izby na szerokiej komodzie tliły się przylepione do siebie ogarki świecy. Lekko przestraszony, ale przede wszystkim zaintrygowany więzień próbował zorientować się w mroku i dojrzeć od lat wyczekiwanego Kapitana. Dane kilka sekund mu nie wystarczyło.

- Wiesz, co robić. - Pierwsza oficer powiedziała twardo do sługi i odnalazła w mroku tajemne drzwi.

On jest tam. Na balkonie na rufie. Jesteś tam, mój Kapitanie. Myślał jak w amoku, kiedy został zaprowadzony, a następnie brutalnie rzucony na łóżko. Masywny mężczyzna zaczął przywiązywać do ramy jego nadgarstki. Poczuł, jak skóra wokół przegubów pęka, pozostawiając otwarte krwawiące rany. Syknął głośno i dlatego natychmiast dostał ukarany siarczystym policzkiem, który bolał znacznie bardziej niż uczynione rany. Ostre szpilki wczepiały się teraz już nie tylko w ręce, ale także pod skórę twarzy.

- Nas kapitan nie lubi, kiedy ptaszki uciekają z klatki. - Mruknął siłacz bardziej do siebie niż do więźnia. Ten wydał żadnego dźwięku. Patrzył tylko ze strachem, jak bezduszny pirat zdziera z niego wierzchnie ubranie odsłaniając brudne ciało. Na ciele została tylko bielizna składająca się z cienkich majtek.

Blondyn domyślił się już, do czego został przygotowany. Jest tak, jak sądziłem. Posłuży się mną do zdjęcia klątwy albo do zaspokojenia swoich żądz. Tak czy inaczej, będę cierpieć. Zaczął się zastanawiać, czy chce zapłacić taką cenę jak duch z lochów. Śmierć za zrealizowanie marzenia? Tak, to było tego warte. Stworzę nową legendę. To dopiero początek, a ja muszę przebyć całą drogę. Tylko nie daj się zabić zbyt wcześnie. Inaczej całe twoje życie pójdzie na marne. Przyzwyczaił się do ciemności akurat w chwili, gdy oficer wróciła z balkonu.

Kobieta zatrzymała się przed łóżkiem i z ciekawością obrzuciła wzrokiem nagie bezsilne ciało. Oceniła. Wyszeptała pod nosem kilka słów brzmiących jak zaklęcie. Nagle brud ostatnich ciężkich dni znikł z ciała niewolnika, który poczuł na sobie zapach nocnej bryzy. Mężczyzna zdziwił się, a ona uniosła brew, doceniając jego atuty. Należysz teraz do niego. Usłyszał złowieszcze zdanie, ale ono go nie obchodziło. Bądź grzeczny, a nie zginiesz. Ta przestroga tylko go zahartowała. Spojrzał wyzywająco na pierwszą oficer, gotów do wysłuchania kolejnych rozkazów. Kobieta uśmiechnęła się władczo, podpierając ręce pod boki. Ubrania, które nosiła, bardzo seksownie podkreślały jej sylwetkę: ciasne spodnie doskonale opinały uda, a długie skórzane buty podkreślały imponująco długie łydki. Luźna koszula włożona w spodnie, była rozpięta do linii dekoltu, uwydatniała kuszące krągłości biustu. Jednak przerażająco zimne oczy połączone z perfidnym uśmieszkiem psuły erotyczną aurę. Zmieniały ją w gruby betonowy mur, którym była odgrodzona od wszystkich. Blondwłosy niewolnik był ciekaw, z kim rozmawiała. Zapewne byłaś z Nim. Rozmawiałaś z Nim... Był ciekaw, o czym rozmawiała i jakie dostała rozkazy od swojego Kapitana. Któż inny mógł tak doskonale ukrywać się w cieniu balkonu? Jego sylwetki nie było widać w wielkim oknie sypialni. Wkrótce blondyn został sam, obnażony, pozostawiony Jego łasce. Oficer i jej pomocnicy odeszli bez słowa. Ona ze zwyczajową pogardą, oni – zauważył w ich oczach lęk i współczucie. Ciarki przeszły przez jego ciało, ale spróbował się opanować. W końcu osiągnął to, co obiecał sobie dawno temu: spotkam go, zapłacę każdą cenę, żeby go spotkać. Wpatrzył się w okno, w którym odbijał się widok pokoju oświetlonego jedną świecą. Zamknął oczy, a potem poczuł na swojej twarzy powiew nocnej bryzy. Obecność obcego, którego zaraz miał poznać, napawała go ekscytacją. Wtulił się w poduszkę, czyniąc jedyny ruch, na jaki pozwalało jego ciało. Uchylił powieki, chcąc ujrzeć na żywo sylwetkę, która dotychczas była tylko wyobrażona. Zobaczył tylko cień, przylepiony do drewnianej ściany. Jestem obserwowany... Od jakiego czasu? Od kiedy tu jesteś? Nie poczuł ani krzty strachu czy wstydu z powodu swojej nagości. Zbliż się do mnie. Chcę cię ujrzeć. Ale Kapitan się nie ruszył. Pomieszczenie natomiast wypełnił melodyjny głos.

- Boisz się mnie, prawda? - Głos wydał się znajomy. Blondyn zmarszczył brwi, zaskoczony zarówno pytaniem, jak i tym faktem.

- Nie. - Odrzekł i zamrugał. Wpatrywał się w niego tak długo, że oczy zaczęły go piec. Mimo to, zobaczył nieznaczny ruch. Domyślił się, że poruszył swojego Kapitana.

- Dlaczego? - Spytał podejrzliwie tajemniczy cień. Oparł rękę o komodę, zaciskając na niej kurczowo palce. - Nie znasz legend o mnie? Nie wiesz...

- Właśnie dlatego, że je znam. Nie wierzę w nie.

- Mylisz się. Powiedział wzgardliwie. Przybity do łóżka mężczyzna leżał niewzruszony.

- Udowodnij to. - Zmusił się, by nie krzyknąć. Rozmowa z Nim wywoływała silne wibracje. Czuł wszystkie emocje, jakie jest zdolny odczuwać człowiek. To przez tę magię. Przekazujesz mi ją chociaż tego nie wiesz. To ona nas połączy...
- Będziesz za to cierpieć. - Wyłonił się z cienia, grożąc. Słabe światło świecy padło na dobrze zbudowaną postać. Niewolnik uśmiechnął się zachwycony tym widokiem. Stał przed nim silny, umięśniony mężczyzna. Przystojny, urodziwy. Leżący wpatrzył się w niebiańską twarz, nienoszącą ani śladu zarostu. Ponętne usta, błyszczące oczy, nieskazitelna cera – to był Kapitan z jego marzeń. Jak mogłem wyobrazić sobie ciebie tak dokładnie? Każdy szczegół, każda część twojego ciała jest taka, jaką wyśniłem. Jesteś urzeczywistnieniem wszystkich moich marzeń.
Władca okrętu nie rozumiał uśmiechu swojego niewolnika. Znalazł się przy nim w ułamku sekundy i mocno uchwycił za szyję. Atakowany prawie nie mógł złapać tchu przez ten nagły atak. Chciał się obronić, ale jego przywiązane do ramy łóżka ręce nawet wyszarpywane pozostały w skórzanych obręczach. Zamknął oczy, słabnąc. Wtedy Kapitan zwolnił uścisk. Blondwłosy uchylił powieki, prosząc w duchu, by jego władca więcej tego nie robił. Kapitan nie zauważył obserwującego wzroku. Obrzucił spojrzeniem bezwładne ciało, a ręka przed chwilą dusząca zaczęła przesuwać się po jego nagich fragmentach kolejno je przykrywając. Z jego twarzy dało się wyczytać, że jest zaintrygowany. Siedział na wielkim łożu i eksperymentował wrażenia poddanego, które były efektem jego dotyku. Niewolnik delektował się nim, myśląc o spełniającym się marzeniu.

- Jak się nazywasz? - Kapitan przesunął dłonią po sutku, który natychmiast się naprężył. Blondyn rozkoszował się szorstkimi palcami.

- Jestem... Tommy Joe. - Zdecydował się podać pełne nazwisko. Odważył się także zadać to samo pytanie. - A ty? Kapitanie? - Odwaga w głosie niewolnika zwróciła Jego uwagę, ale zignorował jego pytanie. Spochmurniał.

- Tommy Joe. Niesłusznie okazujesz swoją odwagę. Nawet jeśli nie ma w tobie strachu, on wkrótce się pojawi. - Rzekł złowrogo Kapitan i skierował swoje palce w kierunku podbrzusza swojego niewolnika. Ten wytrzeszczył oczy, próbując zachować resztki godności. - Już się pojawia, prawda? Boisz się... W twoich oczach zmieniam się w potwora, którym jestem. Teraz zaczniesz krzyczeć, a ja będę robił rzeczy, o jakich ci się nie śniło.

- Kapitanie... - Jęknął niewolnik, czując przyspieszone tempo bicia serca. Krew w jego żyłach zaczęła wrzeć, kiedy szorstkie palce Władcy zacisnęły się na materiale bielizny i rozerwały ją na strzępy, by ukazać pulsującą męskość blondwłosego. Jestem cały twój... Zamknął oczy w chwili, kiedy poczuł dotyk na swoim penisie. On był delikatny. Kapitan sprawiał mu... Przyjemność? Nie czuł bólu, nie czuł strachu, tylko przyjemność i rosnące podniecenie. To go rozluźniło. Zapragnął, by jego Lapitan zrobił z nim wszystko.

- Kapitanie... - Wyszeptał, kiedy Władca wykonywał płynne ruchy ręką. - Kapitanie... Proszę, pocałuj mnie. - Poprosił, ale nie doczekał się spodziewanej reakcji. Tym razem poczuł dotyk drugiej dłoni po wewnętrznej stronie swego nagiego uda, który zmuszał do rozsunięcia nóg. Wykonał posłusznie domniemany rozkaz. Nie mógł się powstrzymać, by spojrzeć na Niego. Na przystojnej twarzy malowała się błogość. Znajdujesz rozkosz w dawaniu przyjemności? Jesteś inny niż wszyscy myślą... Obserwował, jak mężczyzna nachyla się nad jego kroczem, by obdarować czuły punkt tysiącem pocałunków. Ten gest wyzwolił kolejne jęki rozkoszy. Pieszczoty były coraz gwałtowniejsze, a do stymulacji członka dołączył wskazujący palec, zagłębiający się w jego wilgotnym już ciele. Dopiero teraz krzyknął. Przeszył go ostry ból, ale drugi mężczyzna zdawał się tym nie przejmować. Znajdował się w transie.cPo nastepnym uchyleniu powiek sapiący z rozkoszy niewolnik spostrzegł, że Kapitan także jest nagi. Jego piękne ciało lśniło w ciemnościach, a oczy patrzyły tylko na Tommy'ego Joe – oddanego niewolnika. Jestem gotowy. Panie, zrób ze mną, co zechcesz... Blondyn złożył niemą obietnicę, kiedy idealne ciało Kapitana przylgnęło do jego kruchego ciała i brutalnie połączyło się z nim. Drugi okrzyk wydobył się z gardła Tommy'ego Joe, kiedy obce rozpalone usta zaczęły parzyć skórę jego szyi. Te pocałunki nie bolały – każdy z nich był osobną ekstazą, która w takie zbiorowości dawała boską rozkosz. Związany odczuwał ją w każdym fragmencie ciała. Może właśnie dlatego jego poranione kajdanami ręce próbowały za wszelką cenę wyrwać się z okowów i objąć istotę, która teraz go zadowalała. Odczuwał już kres swojej wytrzymałości mimo tego, że pragnął jeszcze więcej .

Kapitan też pragnął. Jego kruczoczarne włosy opadały na bladą klatkę piersiową Tommy'ego Joe dokładnie tam, gdzie ostatnim razem zostały odbite mokre wargi Kapitana. Władca uśmiechał się, penetrując jego ciało głębiej i głębiej z zawrotną szybkością, chcąc dotrzeć do duszy swojego jeńca. Fala spazmów nadeszła tak szybko, jak szybkie były następne niekontrolowane pchniecia. Kapitan uśmiechnął się szaleńczo, miotając się w ciele swojej ofiary i pozostawiając w niej płynne ślady swojego podniecenia. Tommy Joe znajdował się w stanie upojenia własną radością. Jesteś bogiem, Kapitanie. Jesteś moim bogiem, który urzeczywistnia wszystkie moje sny i spełnia wszystkie pragnienia. Patrzył na mężczyznę, którego ciężar czuł teraz na sobie. Kapitan bowiem opadł bez tchu na jego ciało, był zdolny tylko do błogiego usmiechu. Władca obejmował czule drobniejsze, tak samo spocone ciało i tulił się do swojego niewolnika. Tommy Joe żałował tylko jednego: że nie może Go objąć. Jego ręce były bowiem nadal przywiązane.

- Nie uciekniesz mi. Będziesz ze mną do końca twoich dni, Tommy Joe Ratliff'ie. - Usłyszał dźwięczny głos należący do Kapitana. Blondyn sądził, że jego Pan zasnął i ta informacja to senna mowa. Zdecydował się odpowiedzieć.

- Nie zamierzam uciekać, bo kocham Cię, Adamie. I będę z Tobą do końca Twoich dni. - To była formuła zaklęcia. Przez całe życie powtarzał ją w myślach i teraz usłyszał ją w swoim głosie. Żaden z nich nie poczuł przez nią zmiany, która miała się dokonać. Zapadli tylko w sen. Ten sen miał ich złączyć na wieczność.

***

Kocham Cię, Adamie. I będę z Tobą do końca Twoich dni.” Kapitan powtarał sobie te słowa jak mantrę, ale nadal nie wiedział, czy usłyszał je we śnie, czy na jawie. Bardiej wierzył w sny – one chociaż nie były prawdziwe, nie miały przyczyn i skutków, były więc bezpieczne. Jeśli to był sen, to skąd takie jego zachowanie? On... Chciał tego wszystkiego, chciał mnie. Kapitan chodził po całej sypialni i próbował zebrać myśli. Przez cały czas zerkał na spowitego w błogim śnie niewolnika. Nagle przysiadł przy nim, zaintrygowany.

Dopiero teraz zauważył, że śpiący to piękny młodzieniec o pociągającej smukłej twarzy. Jego delikatna skóra błyszczała w świetle porannego słońca a długie blond włosy okalały głowę. Jego usta były wykrzywione w uśmiechu tak niepasującym do sytuacji, w jakiej się znajdował. Wciąż był przywiązany – Kapitan ciągle bał się, że może mu uciec. Coś kazało Władcy dotknąć tego idealnego ciała. Wyciągnął rękę, by to zrobić, lecz w połowie ruchu zastygł jak kamień. Spostrzegł, że jego własna dłoń jest inna niż zwykle – delikatniejsza, a cała ręka mniej owłosiona, bardziej umięśniona – nie była to ręka potwora, za jakiego siebie uważał. Przestraszył się i wstał z łóżka.

- Co się stało? Czym się stałem tym razem? - Powiedział przerażony i ogarnął wzrokiem swoje ciało.

Zmienił się. We śnie przybrał cechy normalnego człowieka. Nie był już potworem – odrażającym, niekształtnym monstrum, które nie miało dla nikogo litości. Był człowiekiem – istotą wyrzeźbioną na podobieństwo Boga. Dotknął dłońmi swoją klatkę piersiową, potem zsunął ręce na brzuch, na którym rysowały się kształtne mięśnie. Dotknął się niżej. Podbrzusze było teraz bardziej wyeksponowane, wydatniejsze. Nie wierzył własnym oczom. Nogi już nie były powykrzywiane – były proste, długie, silne. Kim się stałem? To ty mnie takim uczyniłeś! Czy to była formuła zaklęcia? To ty nazwałeś mnie... Poczuł na sobie śmiałe spojrzenie. To Tommy Joe mierzył Go całego wzrokiem – całe Jego nagie ciało centymetr po centymetrze. Jego poważna mina wyrażała skupienie. Był bezwładny, jeśli chodzi o ciało, ale psychicznie władał każdą swoją emocją. Teraz skutecznie wykorzystywał tę moc, by ponownie przykuć uwagę swego Władcy.

- Kapitanie... - Gdyby mógł w pełni władać swoimi kończynami, teraz skłoniłby się dumnie gotów spełnić każdy rozkaz. Niestety, nie mógł nic zrobić – mógł jedynie czekać.

- Wczoraj inaczej mnie nazwałeś... Chcę jeszcze raz usłyszeć to, co powiedziałeś. - Rozkazał sucho.

- Wyobraziłem sobie ciebie i nazwałem. I oto teraz spotykam to wyobrażenie doskonale odwzorowane w rzeczywistości. Dla mnie jesteś Adamem. Nazwałem cię tak na cześć pierwszego człowieka na Ziemi, który został stworzony przez chrześcijańskiego Boga. Tak, jak on dzieło Boga panowało nad lądami, tak ty władasz morskimi wodami. Wyobraziłem sobie ciebie... I pokochałem... Adamie. - Powiedział to z czcią. Jego oczy lśniły.

Z Kapitana natomiast uleciała cała energia. Jego ręce opadły, a on sam zawstydził się. To mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Co ze mną uczyniłeś? Przez ciebie stałem się ludzki. Słaby. To jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. To ty jesteś zapowiadanym wybawicielem. To ty przełamujesz właśnie klątwę, którą nałożyła na mnie Kalipso. Tak długo z nią żyłem. Nie wiem, czy jestem gotów się od niej uwolnić... Jedyne, co mogę zrobić, to dać ci wybór... Chciał się jeszcze zastanowić nad podjętą decyzją. Spojrzał w okno, chcąc zobaczyć ukochane morze. Ale przezroczysta szyba ukazała mu własne odbicie – zupełnie odmienione, pociągające, piękne. Oszołomiony uniósł ręce do swojej twarzy. Jej gładkie rysy uczyniły go szczęśliwym.

- Jestem... Piękny... - Wyrzekł zahipnotyzowany widokiem samego siebie. Tommy Joe obserwował go z radością.

- Jesteś najpiękniejszy. - Przyznał spokojnie, a Kapitan odwrócił głowę w jego stronę. Szybko podszedł do niego i usiadł przy nim jak poprzedniego wieczoru.

- Ty wiesz o wszystkim. Wiesz o mojej klątwie. Ty wiesz, jak ją zdjąć...?

- Wiem. Wcześniej tylko się domyślałem, ale teraz moje domysły się potwierdzają. To dzięki mnie się zmieniasz. Zostaje tylko jeden warunek do spełnienia, a będziesz taki już na zawsze, inaczej znów przemienisz się w potwora, za jakiego uważają cię ludzie. Zostało tylko jedno...

- Nic nie wiesz! - Przerwał przekonujący słowotok, myśląc o najgorszym. - Zginiesz... - Wyszeptał głośno, a na jego obliczu odmalowało się cierpienie. Wszyscy ginęli. Nie mam gwarancji, że jesteś zdolny mnie wybawić. Mimo to, że ty pierwszy się mnie nie boisz...

- Pocałuj mnie, Adamie. Nie stanie się nic złego. Jeśli umrę, umrę dla ciebie. - Powiedział z poświęceniem niewolnik, leżąc spokojnie na łóżku. Kapitan wahał się, zerkając na niego z kąta pomieszczenia. Próbował się oprzeć pragnieniu dotyku ponętnych ust blondyna.

- A jeśli uciekniesz?

- Stąd nie ma ucieczki, a i ja nie chcę uciekać, mój Panie. Ja chcę być tylko Twój. - To wyznanie zlikwidowało wszelkie zastrzeżenia.

To jego wybór, pomyślał Kapitan i zbliżył się do łóżka. Położył rękę na okowach krępujących szczupłe nogi. Jedno zaciśnięcie powiek spowodowało, że w magiczny sposób znikły. Podobnie stało się z tymi na nadgarstkach, wraz z nimi znikły rany. Przez cały ten czas niewolnik patrzył na Niego. Gdy blondyn został uwolniony, podniósł się do pozycji siedzącej, by zbliżyć się jak najbardziej do swego Kapitana. Ten obserwował cierpliwie jego ruchy. W Jego oczach tkwił lęk. Lękał się, że uśmierci następną osobę, poświęcając ją dla swojego wybawienia. W chwili zetknięcia szczupłych dłoni ze swoimi policzkami zamknął oczy, by nie widzieć następnej śmierci uczynionej przez klątwę.

Kapitan poczuł miękkie usta na swoich ustach. Spodziewał się, że zaraz zamienią się w kamień, jak każda część ciała wszystkich poprzednich ofiar, ale stało się inaczej. To zetknięcie rozpaliło pożądanie w obojgu. Zatonęli w namiętnym pocałunku, który stworzył między nimi nierozerwalną więź. Objęli swoje ciała nieświadomi, co dzieje się wokół nich. To połączenie wyzwoliło z ich ciał silne promienie światła, które wystrzeliły, ogarniając cały pokój, przebijając poza szyby tak daleko, że załoga statku była w stanie zobaczyć je z otwartego pokładu. Kiedy zabrakło im tchu, spojrzeli sobie w oczy szczęśliwi i roześmiani. Trzymali się za ręce świadomi tego, co się dokonało. Nie zauważyli nawet, że oprócz nich w sypialni pojawił się ktoś obcy. To chłód powiewający od postaci obwieścił jego obecność. Spojrzeli w stronę źródła chłodu i ujrzeli postać – wodnego ducha, falującego jak morze. Ducha o twarzy cierpiętnika z lochów, który najpierw ostrzegł więźniów przez czyhającym na nich złem, a potem zniknął.

- Oto potężna klątwa bogini Kalipso zostaje unicestwiona, a rządy nad Wszechoceanem przekazane Tobie, najhojniej obdarzony przez boginię, Adamie, kapitanie Zemsty Królowej. Odtąd postać Twoja będzie wieczna tak jak wiecznie będzie żył ten, który ją stworzył oraz ten, który ją przybrał. Przypieczętujcie przemianę, ty – wyzwolicielu i ty – Adamie, następco wielkich władców morza. - Pełen echa głos wysłannika bogini dudniła w uszach mężczyzn i rozlegała się po całym statku. Właśnie dlatego pierwsza oficer próbowała otworzyć drzwi sypialni zamknięte na klucz. Scena odgrywająca się w sypialni nie była przeznaczona dla jej ani żadnych innych oczu. Chociaż była siostrą Kapitana, nie mogła zobaczyć, jak dwaj nadzy mężczyźni klękają na deskach pokładu tuż przed wodnym duchem, który trzyma ręce nad ich głowami, a następnie wypowiadają przysięgi płynące prosto z serca, a od ich ciał bije światło.

- Ja, Adam, ukochałem ciebie Tommy Joe i będę darzył cię tym uczuciem do końca naszej wieczności. - Wypowiedział uroczyście Kapitan, patrząc z czcią w czekoladowe oczy swojego wybawiciela.

- Ja, Tommy Joe, ukochałem ciebie, Adamie, Władco Wszechoceanu i Kapitanie nad kapitanami, i będę Cię darzył tym uczuciem do końca naszej wieczności.

Złoty węzeł wysłannika złączył ich serca na wieczność. Odziani w lśniące szaty za pomocą jeszcze potężniejszej teraz mocy Władcy oboje po raz pierwszy wyszli na otwarty pokład statku, by ukazać błogosławione przez Kalipso oblicza załodze, statkowi i morzu. Piraci skłaniali głowy przed Władcą i Jego wybawicielem, którzy kroczyli dumni, by w końcu zająć miejsca po przeciwnych stronach steru. Pierwsza oficer kroczyła daleko za nimi z ogromem emocji malujących się na twarzy. Oto po raz pierwszy nie była w kręgu zainteresowania. Jej brat dzięki jej wyborowi mógł się w końcu ujawnić i powinna radować się razem z Nim, ale moce nadane jej przez Kalipso uczyniły z niej zazdrosną, żądną władzy kobietę. Stanęła u podestu schodów wiodących do steru i oparła nogę obutą w brązową skórę aż pod kolano na jednym ze stopni, by z wrogim spojrzeniem śledzić początek nowych czasów.

- Dziś po raz pierwszy staje przed wami i na waszym czele Adam – wielki Władca Wszechoceanu. Wasz Kapitan. - Przemówił blondwłosy Tommy Joe, godnie przedstawiając swojego ukochanego. Ścisnęli swoje ręce, przekazując sobie pełnię uczuć. Odtąd mieli przejść do legendy jako para dzieląca w wieczności swoją miłość do siebie i do morskich wód. A ludzie określali tę parę jako nieskazitelną jak morskie perły.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz