Hej, miło widzieć nowe komentarze. Dzięki, że jesteście
Rozdział
77
Poprzeczka
-
Cholera, ale jestem zmeeeeeęęczony… - Blondyn ziewnął po raz któryś z kolei.
Wraz z Jacobem wzięli się za sprzątanie podłogi. Tommy zamiatał, a Jacob mył
parkiet tuż za nim. Zbliżała się czwarta rano. A więc już niedziela. W końcu
wolny weekend aż do wtorku, kiedy klub otwierał się na nowo. Tommy najbardziej
nie cierpiał piątków i sobót. Klub był wtedy otwarty do trzeciej w nocy, było
też najwięcej sprzątania. To ostatnie trwało ponad godzinę. Było to ostatnie
zadanie tej nocy i wbrew pozorom szło im bardzo szybko.
-
Jeśli chcesz, możesz wyjść wcześniej. Szef już dawno poszedł do domu. –
Wzruszył ramionami szatyn, po czym wrócił do efektywnego machania mopem. - Mogę
skończyć za ciebie.
-
Nie, nie. Tym razem podziękuję. Ostatnio chciałeś, żebym w zamian za to
posprzątał kible. Wolę tu siedzieć nawet do piątej. W ogóle, jak ty to robisz,
że zawsze wiesz, gdzie jest szef? Ja nie widziałem go od mojej oficjalnej
rozmowy kwalifikacyjnej. Masz oczy dookoła głowy? - Zapytał Ratliff. Było w tym
coś szczególnego.
-
Po prostu jestem spostrzegawczy. Po roku zaczniesz dostrzegać te same twarze w
poszczególnych kątach klubu. Ten przychodzi co piątek i siedzi tam z tamtym.
Ten co sobotę i lubi cosmopolitany i tak dalej. Przywykniesz. – Wytłumaczył mu
barman jakby czytał instrukcję obsługi. Był po stokroć znudzony pchaniem mopa w
tę i z powrotem. Wreszcie skończyli. - Dobra. Możesz się zbierać. Idę wylać wodę
i zamykam melinę. - Od czasu do czasu nazywali tak klub. Choć prawidłową nazwą
był „Babylon”, ten przydomek bardziej pasował do klimatu miejsca.
-
A może ja dzisiaj zamknę? We wtorek przyjdę wcześniej? - Zaproponował Tommy,
choć bez przekonania. Nie robił tego z poczucia pracowitości.
-
Co takiego? Nie żartuj. We wtorek przychodzisz dopiero o północy. - Jake
roześmiał się szczerze. Podejrzewał w tym jakiś haczyk. - A może to ty chcesz
mnie wkręcić w kible, co? Spadaj, niech cię nie widzę… - Nadal się śmiejąc
wziął wiadro i poszedł do toalety, by je opróżnić.
-
No coś ty, ja? Na razie! Zawołał z uśmiechem blondyn. Radosny grymas spełzł z
jego twarzy, gdy tylko się odwrócił. Chwycił kurtkę, która leżała na ladzie.
Schował telefon do kieszeni dżinsów i wziął głęboki oddech. Udał się w kierunku
tylnego wyjścia. Nikogo tam nie będzie.
Idziesz do domu, Tom. Najkrótszą drogą. To był ciężki dzień.
Ciemny
korytarz prowadzący do kilku pomieszczeń na zapleczu oraz do drzwi wyjściowych
wydawał mu się złowrogi. Zapiął się pod szyję i energicznie nacisnął klamkę.
Otworzył drzwi, uchylając je najpierw na dwadzieścia centymetrów, by zbadać
okolicę. Pojaśniało mu przed oczami, ale nie zobaczył nikogo podejrzanego. Ani
żywej duszy. Nie ma go. Wyszedł na
zewnątrz i z uśmiechem wziął głęboki wdech. Drzwi same się zamknęły.
-
Na twoim miejscu tak bym się nie zaciągał. Tutejszy smog jest gorszy nawet od
dymu papierosowego.
Krew
w żyłach zawrzała. Nie od chłodu powietrza. Tommy’ego sparaliżował głos, który
już wcześniej słyszał. Mylił się. Odwrócił głowę w stronę dochodzącego
barytonu. Mężczyzna dotychczas ukryty za drzwiami opierał się o budynek, a
prawą stopą dotykał czarnych cegieł najniższej części ściany.
-
Jesteś tu… - Tommy zdołał wydusić z siebie tylko te dwa słowa. Pozostałe uwięzły
w gardle.
-
Przecież ci to obiecałem, prawda? - Mężczyzna odbił się od ściany i podszedł Ratliffa
od tyłu. - Więc gdzie idziemy? Do mnie? Do ciebie? Chociaż marzy mi się tu
zostać. Rozebrać cię w tym pustym klubie i posiąść na blacie brudnego od
rozlanej wódki baru.
Kusił
go. Nawet nie dotykając Tommy’ego, potrafił zawrócić mu w głowie. Blondyn
podniecił się. Ten obcy człowiek podsuwał mu obrazy, które tak bardzo mu się
podobały. Nie śmiał pomyśleć o czymkolwiek innym. Tak pragnął bliskości; choć
chwili uniesienia po tak długich miesiącach samotności i cierpienia. Chciał
wypełnić w sobie pustkę , która wytworzyła się po zniknięciu… Adama tu nie ma. Zostawiłeś go. Nie zasługujesz
na niego. Nie masz nic, co mógłbyś mu dać. Obok ciebie stoi mężczyzna, który czekał
całą noc tylko na ciebie. Podpowiadał głos, który nęcił go jak wąż w raju
Ewy. Miałem o nim zapomnieć. Czemu nie w
ten sposób? Nie. Nie mogę. To moje wygnanie. Opuściłam raj. Znalazłam się w
piekle. Nogi samego poniosły. Parę kroków, kilka metrów. Był już w
znaczącej odległości.
Mógłbyś o nim zapomnieć. Choć na chwilę! Nagły zwrot. Nie spięte
tego dnia blond włosy zatańczyły na wietrze. Spojrzenie padło na mężczyznę,
który na pierwszy rzut oka nie pasował do krajobrazu brudnej wąskiej ulicy.
Nieznajomy czekał na decydujący ruch.
-
Na co czekasz? Nagle obleciał cię strach? - Rzekł lodowatym głosem Ratliff, ale
własny ton wydał mu się nieswój jakby w jego ciało wstąpiło jakieś mroczne
alter ego. To ono prowadziło jego nogi , wyznaczało ścieżkę do zapomnienia.
Joe
szedł równym tempem, ale jego oddech stawał się coraz szybszy, bardziej płytki.
Ekscytacja brała górę. Podświadomie nasłuchiwał kroków kilka metrów zanim. Jeśli
spojrzy na niego jeszcze raz, straci odwagę. Był tak temu bliski, że zaczął
walczyć sam ze sobą. Zobaczył jednak coś innego: szyld klubu go-go i ciemne
okna swojego mieszkania. Przeszedł przez niedomknięta bramę i wspiął się na
drugie piętro. Zatrzymał się tuż przed drzwiami z numerem 3. Wyjął klucze z
kieszeni kurtki, słysząc skrzypienie schodów za sobą. Nieznajomy już wyciągnął
do niego ręce, kiedy Tommy syknął ostrzegawczo.
-
Nie. - Jednym słowem zatrzymał gest mężczyzny. - Nie waż się mnie tknąć póki
nie przekroczymy progu mojej sypialni. Mam współlokatora. Chyba nie muszę ci
tłumaczyć dalszych zasad? - Włożył klucz do drzwi i przekręcił. Czekał na
odpowiedź z zamiarem złapania za klamkę.
-
Twój dom, twoje zasady. - Brunet był szybszy. Szepcząc głośno, otworzył Tommy’emu
drzwi.
Jakkolwiek
by sobie tego nie wyobrażał, mężczyzna nie przewidział tylko chłodu bijącego od
tego ponętnego chłopaka, który właśnie się przed nim rozbierał. Błyszczące
spojrzenie ciemnych oczu, których dokładnego koloru w mroku sypialni nie
potrafił rozpoznać, rzucało wyzwanie. I cholernie go podniecało. Zbliżył się do
niego, ściągając kurtkę, a potem koszulkę. Przyciągnął do siebie drobną postać,
łapiąc brutalnie za biodra. Zaczęli się całować: niespokojnie, pospiesznie,
dziko. Bez zawahania dobrał się do paska i rozporka. Rozpoczęła się gra
wstępna.
Blondyn
właśnie dostawał to, czego w ostatnich tygodniach brakowało mu najbardziej.
Próbował rozładować napięcie, wpijająć się w obce usta, badając wypukłości
torsu i pleców, śledząc ruchy obcych rąk na swoim ciele. Temperatura powoli
wzrastała. Nagle znalazł się na łóżku, przybity do sztywnego materaca
nadgarstkami, które przyciskane przez obce dłonie przeszywał ostry ból. Był
zdany na jego łaskę. Bezimienny mężczyzna czerpał przyjemność z każdego fragmentu
ciała Ratliffa: wrażliwe sutki stwardniały, na brzuchu lśnił szlak wytyczony
mokrymi pocałunkami. Zbliżał się…
- Zrób to. Zrób to wreszcie albo sam wepchnę
ci go do gardła… - Mrukliwy ton wydobył się z ust Ratliffa, który przymykał
oczy w niecierpliwym oczekiwaniu. W końcu to poczuł. Miękkość języka prześlizgującego
się po całej długości nabrzmiałego członka, ciepły oddech, a potem… Przejął
inicjatywę. Złapał go za włosy i przymusił do czynności, której tak pragnął. Zatopił
swą męskość w jego ustach. Przyciskał jego głowę do swojego krocza coraz
mocniej i mocniej aż jego kochanek zakrztusił się, kiedy męskość dotarła aż do
gardła.
-
Jesteś bezczelny… - Rzucił brunet gniewnie.
-
Nie podoba ci się? Więc ukarz mnie za to. Zasłużyłem… - Wymruczał słodko
Tommy, kontynuując zaniechane przez bruneta pieszczoty.
Oniemiały
mężczyzna patrzył teraz, jak Ratliff się masturbuje. Poczuł skurcz podniecenia. Tak, jakbyś chciał mi pokazać, że jesteś
samowystarczalny. Zaraz zobaczysz, na co mnie stać. Rozchylił szczupłe nogi
i brutalnie złapał za wąskie biodra chłopaka, który bacznie go teraz
obserwował. Tommy patrzył, jak brunet obficie naślinia kilka palców naraz.
Potem czuł już tylko ból wewnątrz, który z czasem miał przynieść tę ostateczną
przyjemność. Czuł je w sobie, choć nie tak głęboko jakby chciał. Na to miała
jeszcze przyjść pora.
-
Nie pozwolę ci się mną bawić. Zaraz poczujesz…
-
Poczekaj. - Przerwał mu wpół słowa Tommy. - Musisz użyć… - Wyciągnął rękę w
stronę spodni, ale leżały na podłodze za daleko od niego. Przypomniał sobie o
najważniejszym.
-
Szukasz tego? - Zobaczył małe kwadratowe opakowanie między palcami bruneta,
który zaraz potem delikatnie rozerwał je zębami tak, by nie uszkodzić tego, co
znajdowało się wewnątrz. - Załóż mi go. Chwilowo jestem zajęty. - Anglik
pochylił się w stronę Ratliffa i zaczął całować jego szyję, kiedy Tommy przejął
od niego niewielki kondom. Wyczuł pod palcami nabrzmiałą męskość, której
umiarkowany rozmiar zaskoczył go, ale i uspokoił. Dotychczas nie miał do
czynienia z taką czynnością. Z Adamem kochał się bez zabezpieczenia. Ufali
sobie bezgranicznie. W tej sytuacji wolał dmuchać na zimne. Tu nie było
zaufania ani miłości. Tutaj liczyła się tylko fizyczna przyjemność. Zamknął
oczy, kiedy obcy mężczyzna wszedł w jego ciało. Wciągnął gwałtownie powietrze i
zacisnął palce na pościeli, ale nie jęknął. Wolał nie przewidywać, co się
stanie, jeśli Isaac się obudzi. Pragnął w ogóle nie myśleć, tylko chłonąć
przyjemność, która jednak nie przychodziła. Niecierpliwił się.
Nie
przewidział tego. Chciał przyjemności natychmiast. Przyjemności, która nie
trwałaby sekundę czy dwie, lecz znacznie dłużej. Ten mężczyzna nie potrafił mu
tego dać. Tommy sam musiał ją wywalczyć – wziąć sobie to, co najlepsze; wyssać
z bruneta to, czego pragnął. Niewiele myśląc, przewrócił mężczyznę na plecy i
dosiadł go. Zaskoczył go tą samowolką. Sam zaczął stymulować przyjemność.
Najpierw kołysał się na biodrach bruneta powoli i swobodnie, lecz to nie
wystarczyło. Złapał oburącz za metalowe wezgłowie łóżka. Spojrzał na kochanka,
czując zbliżający się orgazm.
Czarne
włosy, niebieskie oczy, rysy twarzy tak podobne do… W nikłej poświacie
przebijającego przez rolety światła księżyca wszystko zaczęło się mieszać. Adam… Mógłbyś być teraz ze mną. To ty byłbyś
pode mną. Patrzyłbyś na mnie z miłością... O Boże, Adam?
-
Adam... - Jęknął przeciągle, ściskając swą męskość. Szybkie posuwiste ruchy
uwolniły białawy płyn, który trysnął na masywny brzuch. Tommy zacisnął powieki.
W konwulsjach rozkoszy nie potrafił przestać poruszać się na mężczyźnie.
Skurcze blondyna spowodowały ścisk mięśni. Przełożyło się to na doznania
drugiego mężczyzny., który zaciskał paznokcie na biodrach Ratliffa.
- Och
tak... Kochanie. Mocniej... Och… Och! - Brunet wygiął się w łuk. Osiągnął
orgazm, będąc w ciele Tommy’ego. Choć mogłoby się wydawać, że byli złączeni, to
jedno ciało od drugiego oddzielała cienka prezerwatywa, napełniona teraz
efektem uzyskanej rozkoszy.
Nie
byli połączeni. Nie scalili się w jedno jak Tommy z Adamem. Do tego potrzeba
jeszcze uczuć. Po rozładowaniu napięcia mężczyźni dyszeli ciężko. Powoli
wracali do rzeczywistości. Tom położył się obok bruneta na wznak. Emocje
zniknęły, prócz zmęczenia nie czuli już nic.
-
Byłeś...
-
Wiem. - Tommy uciął rozpoczętą wymianę zdań. Nie obchodziło go, co ma do
powiedzenia brunet. Nie chciał go słuchać. Chciał tylko napawać się osiągniętą
ekstazą i ciszą, która po niej nastała. Chciał się nią napawać... W samotności.
- Powinieneś już iść. - Rzucił oschle, nie zwracając uwagi na śledzący go
wzrok.
-
Och, tak. Skoro tego chcesz… Więc… Nie powiesz mi, jak było? - Mężczyzna wyskoczył
z łóżka. Spojrzał na lepką substancję pokrywającą jego ciało. Nie miał czym jej
wytrzeć. Tommy zadbał o to. Z nocnej szafki wyjmował właśnie pudełko chusteczek,
które tak szybko się w ostatnim czasie zużywały, że musiał co chwilę uzupełnić
zapasy.
-
Byłeś tu ze mną. Wiesz, jak było.
-
Chcę znać twoją opinię. Było ci dobrze? Bardzo dobrze? Niebiańsko? - Nachylił
się nad łóżkiem, by skraść ostatniego całusa, ale Joe odsunął głowę. Usta
trafiły w policzek.
-
Chcesz znać prawdę? - Zapytał Ratliff prowokująco. Uzyskał odpowiedź w
skinieniu głową. - Było przeciętnie. - Syknął. - Mam bardzo wysoką poprzeczkę.
Tylko jeden mężczyzna ją przeskoczył i nie sądzę, by komukolwiek innemu się to udało.
Dziękuję ci jednak. Mimo, że musiałam przejąć inicjatywę, udało mi się osiągnąć
choć trochę przyjemności. - To, co Ratliff powiedział, nie spodobało się jego
słuchaczowi. Brunet najpierw musnął krawędź szczęki blondyna, a potem
niespodziewanie zacisnął palce na jego szyi, pozbawiając Ratliffa tchu.
-
Jesteś bezczelnym dupkiem, California. Seksownym, ale mimo wszystko dupkiem. -
Syknął przez zęby i odsunął się. Doprowadził do porządku swój tors i rzucił
brudną chusteczkę na podłogę, na której leżała już zużyta prezerwatywa. Ubrał
koszulę i kurtkę. Zamierzał wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.
-
Ten Adam, którego imię tak namiętnie jęczałeś… Musiał się przy tobie
nacierpieć. Może i był szczęśliwy, ale zbudował to szczęście na cierpieniu. –
Powiedział po namyśle. Zobaczył to spojrzenie, którego się spodziewał – smutne,
pełne trwogi i żalu. Potem jednak zobaczył znajomy błysk i gotowy na usłyszenie
jakiegoś epitetu zdecydował się ostatecznie wyjść i nigdy tu nie wracać.
Znajomy głos jednak zatrzymał go jeszcze na chwilę.
-
Hej, poczekaj. Jak masz na imię? - Spytał Tommy nieśmiało, zastanawiając się
czy usłyszy odpowiedź.
-
Noah.
-
Noah… - Wypowiedział to słowo z uwielbieniem. Taki ton nie wróżył nic dobrego.
Za chwilę w pokoju sypialnym wybrzmiał gardłowy brutalny ton. - WYPIERDALAJ.
Nie
trzeba mu było dwa razy powtarzać. Wyszedł szybko do przedpokoju, a potem
zatrzasnął frontowe drzwi obcego mieszkania. Nie zauważył po drodze majaczącej
postaci,która ledwo zdążyła skryć się w kuchni i tylko przez szparę w drzwiach
jednym okiem obserwowała zajście.
Noah
opuścił budynek i wybrał drogę, która miała go zaprowadzić do domu. Po drodze
myślał o przygodzie, którą sam zaplanował, a której koniec zupełnie go zaskoczył.
Nigdy nie spotkał kogoś takiego. Człowiek z końca świata znalazł się w Londynie
i zaczął prowadzić życie w gejowskim światku otwartym na wszelkie dziwactwa i
skrajności. To miał być tylko seks. Fizyczna przyjemność zmieniła się jednak w
walkę o dominację, chęć osiągnięcia niemożliwego i konkurs w jednym. Noah nie
chciał z nikim się ścigać, niczego udowadniać, a jednak został wciągnięty w
grę. Na własne życzenie. Mężczyzna nazywany przez wszystkich „Californią”
przywiózł ze sobą wewnętrzny konflikt, którego konsekwencje miały się odbić nie
tylko na nim, ale i innych mężczyznach zwabionych przez zamkniętą w sobie postać
o tajemniczym spojrzeniu. Nie wyobrażał sobie faceta, który potrafiłby
poskromićten nieokiełznany charakter. Ten
Adam… musiał być wyjątkowym człowiekiem. Pomyślał z kwaśnym uśmiechem,
przecinając kolejne skrzyżowanie. Na ulicach zaczął pojawiać się poranny gwar.