piątek, 20 grudnia 2013

OnePart: Czy to miłość?

Witam. Na początku chciałam Wam bardzo podziękować, gdyż ostatnio miło mnie zaskoczyliście dużą liczbą komentarzy. Widzę, że odwiedzają ten blog nowi czytelnicy, których serdecznie pozdrawiam.

Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim spokoju i udanego wypoczynku oraz wielu prezentów i przede wszystkim śniegu. Z okazji Sylwestra życzę hucznej i szalonej zabawy, a z okazji Nowego Roku, życzę, aby był on udany dla Was, żebyście spełnili w ciągu tych 365 dni przynajmniej część swoich celów i marzeń. I żebyście realizowali swoje postanowienia noworoczne z uśmiechem na twarzy i radością. Rodzinie Glamberts życzę, żeby nie zapomniała o swoim idolu i żeby ciągle na nowo zakochiwała się w jego muzyce. 

Dziś niestety nie dostaniecie ode mnie nowego odcinka, ale prezent na gwiazdkę być musi, więc publikuję dziś długo przechowywany w szafie onepart. Merry Christmas!

Czy to miłość?

Właśnie kończyli się przebierać. Ostatni koncert z serii Glam Nation Tour przed kilkoma minutami dobiegł końca. To był najsmutniejszy dzień dla wszystkich członków zespołu. Dla wszystkich było wiadomo, że kolejny etap w ich życiu się zakończył. Dla niektórych oznaczało to nowe wyzwania, dla innych powrót do starego, mało emocjonującego życia.

Jednym z nich był Tommy. Spoglądał z tęsknotą i bólem na Adama, który próbował sztucznym uśmiechem zasłonić wewnętrzny smutek. Tancerze zaczęli opuszczać salę. Po chwili zniknęli też Monte, Isaac i Camilla. Zostali tylko oni: Adam – ścierający z siebie brokatowe pozostałości po scenicznym makijażu – i Tommy, który usiadł ostrożnie w skórzanym fotelu. Zaczął wpatrywać się ze smutkiem w plecy Adama przykryte ciemną tkaniną koszuli.

- To już koniec... - Rzekł cicho i podparł się łokciami o kolana.

Adam odwrócił się zdziwiony. Skończył już zmywać makijaż, pozostało mu tylko spakowanie rzeczy do torby. Myślał, że został w garderobie sam. Tommy był tak cicho, że nie dał mu poznać, że także jest w pokoju.

- Myślałem, że wyszedłeś. Długo mnie obserwujesz? - Podparł się pod boki z niedowierzaniem.

- Kilka minut. Nigdy nie będzie już takiej trasy jak ta, czuję to. - Szepnął, wpatrując się w niewidzialny punkt poniżej kolan Adama. Brunet kucnął przy nim i zmusił do popatrzenia na siebie, odwracając jego podbródek w swoją stronę. Zrobił to delikatnie, lecz blondyn wyczuł drżenie palców.

- Będzie jeszcze wiele tras, znacznie bardziej ekscytujących niż ta. Będziesz miał wiele okazji na pracę z gwiazdami, które błyszczą o wiele jaśniej niż ten brokat. - Powiedział cicho, lekko się uśmiechając. Wstał, zamierzając powrócić do swoich czynności. W chwili kiedy się odwrócił, poczuł mocny ucisk wokół nadgarstka. Spojrzał w tę stronę, a potem przeniósł wzrok na sprawcę bólu. Twarz Tommy'ego wyrażała powagę i zniecierpliwienie.

- Powiedz mi. Dobrze ci się ze mną pracowało, prawda? - Nie puścił jego ręki, wręcz przeciwnie – ścisnął ją jeszcze bardziej jakby obawiał się, że straci tak intensywny kontakt z osobą, na którą patrzył.

- Wiesz, że wspaniale. Z nikim nie pracowałoby mi się lepiej. - Odpowiedział takim tonem, jakby stwierdzał oczywisty fakt. Ręka bolała coraz bardziej.

- I chcesz ze mną dalej pracować? - Gitarzysta zwolnił uścisk i przybliżył się do piosenkarza, który odwrócił się przodem do niego. Adam wyglądał na zmieszanego, jego spojrzenie było pełne niezrozumienia. Sądził, że odpowiedzi na te pytania były oczywiste jak to, że śnieg jest biały.

- Oczywiście, ale dlaczego zadajesz pytania, na które znasz odpowiedź? - Zapytał, po czym oparł ręce na jego ramionach. - Tommy...?

- Wiesz, zawsze po trasie bandy się rozpadają... - Spuścił wzrok, lecz po upływie zaledwie sekundy znów wpatrzył się w niebieskie tęczówki Lamberta. - Adam... Obiecaj mi. - Złapał go za biodra, spodziewając się, że zaraz straci równowagę z powodu nagłych zawrotów głowy. - Jeśli... Jeśli naprawdę dobrze ci się ze mną pracowało i lubisz mnie, to... To obiecaj mi, że w następnej trasie też będę z tobą grał, i że podczas nagrywania następnej płyty nie zerwiesz ze mną kontaktu. - Powiedział to wszystko bardzo szybko. Bał się, że straci odwagę. Musiał mu to powiedzieć, musiał się upewnić, że Adamowi nie jest obojętny.

- Obiecuję, ale czemu ci tak na tym zależy? Czemu zależy ci... Na mnie?

Adam przesunął ręce na jego plecy, czym wywołał dreszcz na ciele blondyna. Tak przyjemny, że Tommy zmrużył oczy. Muzyk musiał jednak obudzić się z tego snu na jawie. Chciał powiedzieć mu prawdę, a nie dopiero potem zatracić się w jego dotyku. Jeśli będzie mu dane... Wziął swoje ręce z jego bioder. Odsunął się na kilka kroków i odwrócił, zmuszając Adama do zabrania rąk. Przetarł twarz dłońmi. Adam momentalnie znalazł się przy nim. Kiedy blondyn znów usiadł – tym razem na kanapie, - brunet zrobił to samo. Kiedy zobaczył, jakie emocje targają blondynem, objął go ramieniem. Nie nalegał go do zwierzania – wiedział, że prędzej czy później ten wszystko mu powie. Tak było zawsze. Tym zdobył jego sympatię. Tommy spojrzał na Adama, a na jego policzkach widoczne były ścieżki świeżych łez.

- Adam, ja... - Wziął jego dłoń w swoje dłonie i zaczął ją gładzić opuszkami palców. - Ja nie mogę, nie potrafię... - Zaczął gubić się w słowach. - Nie mogę..

- Tommy, po pierwsze - teraz to on złapał jego dłonie - nie jąkaj się. Po drugie: jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc nie masz się czego bać. Powiedz mi, będzie ci łatwiej, jeśli to z siebie wyrzucisz.

- Łatwiej... - Tommy jęknął, a z jego oczu popłynęły stróżki obfitych łez.

- Po prostu powiedz. - Szepnął Adam. Spodziewał się jakiejś smutnej wiadomości, problemu nie do rozwiązania czy czegoś w tym rodzaju. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna.

- Nie potrafię się bez ciebie obejść. Nie potrafię znaleźć sobie miejsca, kiedy nie ma ciebie przy mnie. Nie wiem, co czuję, ale zachowuję się jakbym był uzależniony... - Zatopił wzrok w głębokich niebieskich oczach piosenkarza. Nie mógł patrzeć na nic innego. - Od ciebie. Oddałbym wszystko, rozumiesz? Wszystko, żeby tylko się z tobą nie rozstawać, być przy tobie... Wtedy, jak mnie pierwszy raz pocałowałeś... Ciągle do tego wracam. Zastanawiam się, jak to jest być takim jak ty, jak to jest być gejem, jak... - Spuścił wzrok.

Dopiero w tej chwili Adam zrozumiał cały przekaz tego monologu. W jego oczach ponownie pojawił się zaginiony po koncercie błysk radości i podekscytowania. Pojawiła się także tęsknota głęboko dotychczas skrywana pod maską aktora. Kiedy Tommy ponownie odważył się spojrzeć w te cudowne oczy, Adam się nie zastanawiał. Złapał za jego koszulkę i przyciągnął do siebie. Wpił się w soczyste usta blondyna z taką delikatnością i oddaniem, że Ratliff uległ natychmiast. W tym pocałunku przekazali sobie wszystkie uczucia, jakie w ciągu całej trasy targały ich pełnymi miłości sercami. Adam wiedział już, że miłość, która zawitała do jego serca wraz z pierwszym ujrzeniem Tommy'ego Joe, właśnie dojrzała, a Adam w końcu może obdarować nią Tommy'ego. Pytanie, czy Tommy jest w stanie zrobić to samo dla Adama?

- Tommy... Myślisz, że to miłość? - Spytał, by się upewnić.

- Nie wiem. Wiem tylko tyle, że jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. - Uśmiechnął się i tym razem to on pocałował Adama.

Pocałunkom i czułościom nie było końca. Wyszli budynku najszybciej, jak to możliwe i w taki sam sposób pokonali drogę do hotelu. Tej nocy pokój Tommy'ego pozostał pusty, a sypialnię Adama wypełniły dwa rozpalone miłością ciała.

piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 17 - Afterparty

YW :*

Afterparty

Na kanapach podniósł się dźwięk ekscytacji. Zgromadzeni zaczęli wymieniać komentarze. Na skraju jednej z sof siedział Adam wraz z Krisem i Allison. Dopiero po chwili zrozumiał, że to TEN zespół. Zespół Tommy'ego. Zobaczę się z nim! Nareszcie. Nie mógł uwierzyć. Zakrył usta dłonią, by nie okazać przed innymi, przesadnej radości. Tymczasem pan Michael Pill kontynuował.

- Moi drodzy. Jutro wasz pierwszy występ. Mam nadzieję, że te dwa tygodnie wystarczająco przygotowały was do niego. - Dyrektor rezydencji stał w centralnym miejscu przed kanapami, na których siedzieli uczestnicy programu. - Jutro okaże się, kto z was stąd wyjedzie, a kto zostanie. Przed występem czeka was jednak jeszcze jedna niespodzianka. - Skierował wzrok na swoją asystentkę, która trzymała srebrną tacę. Na jego znak zaczęła podchodzić do każdego z uczestników. - Ufundowałem dla was bilety na koncert oraz afterparty zespołu Mouthlake.

- Ten koncert będzie także lekcją. Podczas show macie zaobserwować zachowania członków zespołu, ich styl poruszania się, mimikę oraz kontakt z publicznością. Proszę zwrócić uwagę na wokalistę Mitchela Craftera, który jest dość kontrowersyjny. Mam nadzieję, że z tego doświadczenia wysnujecie wnioski, które potem wykorzystacie na scenie i nas zachwycicie. - Przedostatnie słowo mocno podkreślił. Wszyscy wiedzieli, dlaczego. Sobotniego wieczora decyzję o losach uczestników ostatni raz miało podjąć jury. Potem kariera uczestników Idola miała zależeć już tylko od widzów dzierżących w dłoniach swe telefony komórkowe. - A teraz zapraszam na nieco skrócone lekcje. - Pożegnał się dyrektor i opuścił salon. Opiekunowie natomiast wstali z miejsc, by zebrać grupy podopiecznych. Wśród młodych ludzi podniosły się głosy oznaczające początek wymiany długich rozmyślań na temat dzisiejszego wieczora.
    ***

- Hej, Tommy! Halo, tu Ziemia! - Olivier pomachał ręką przed oczami blondyna, który od piętnastu minut wpatrywał się w ścianę jednocześnie głaszcząc założoną na ramię gitarę o kremowym korpusie. Jednym ruchem złapał Blake'a za nadgarstek, kiedy chłopak zaczął go denerwować. Popatrzeli na siebie przez moment, a potem uśmiechnęli się do siebie. - Nad czym tak dumasz? - Spytał z ciekawością klawiszowiec i usiadł przed nim na skórzanej kanapie.

- Mam dziwne obawy co do tego koncertu. Nie wiem, jak mam określić swoje nastawienie do niego. - Przesunął palcami po krawędzi gryfu tak, żeby nie dotknąć żadnej ze strun.

- Stresujesz się. - Odpowiedział wyluzowanym tonem kolega i zmienił pozycję na półleżącą. - Chociaż to dziwne. Po tylu występach?

- Właśnie. - Tommy usiadł obok niego odkładając instrument na blat stołu. - Stresuję się, jakby miało się wydarzyć coś niespodziewanego. - Rzekł spokojnym tonem i oparł głowę na rękach. Olivier położył swą dłoń na jego ramieniu.

- Nie myśl za dużo, bo dostaniesz jeszcze choroby o nazwie kobieca intuicja. - Zaintonował.

- Co? Spojrzał na niego zdziwiony. Wciąż nie był oswojony ze specyficznym poczuciem humoru kolegi.

- To, co słyszałeś. Moja dziewczyna zawsze tak mówi, kiedy wyjeżdżamy do jej rodziców. Ciągle ma nadzieję, że mnie polubią. Niestety, jej przeczucia nigdy się nie sprawdzają.

- Wychodzimy za pięć minut! - Rzucił Mitchel z korytarza. Mężczyźni nie zdążyli nawet dokończyć rozmowy, kiedy wokalista pojawił się w wejściu. - A ty na co czekasz? Specjalne zaproszenie ci wysłać czy jak? - Warknął na Tommy'ego.

- Mówiłeś "pięć minut" - Zacytował Tommy nie ruszając się z miejsca.

- Olivier, Mike i Isaac mają pięć minut. Ty masz tego czasu o wiele mniej. W sam raz na dojście do sceny. - Odpowiedział kąśliwie i z impetem otworzył drzwi tak szeroko, żeby przepuścić gitarzystę.

Zbliżał się do sceny. To w końcu tylko koncert. Czego ja się tak obawiam? Kiedy zaczął grać pierwszy akord, rozejrzał się po scenie. Wszyscy byli na swoich miejscach - jak zwykle. Kiedy popłynęły kolejne nuty utworu i rozbrzmiał głos Mitchela, spojrzał spod długich blond kosmyków na publiczność – nikt w pierwszych rzędach nie przyciągał szczególnej uwagi. Rozwrzeszczane fanki o twarzach podkreślonych czarnym make-upem oraz mężczyźni w ciemnych ubraniach bawili się w zachwycie przy dźwiękach między innymi jego gitary. Nic nie wywołało jego większego zainteresowania, więc opuścił głowę i, przybierając skupioną minę, skupił się na grze i pochłonął w myślach aż do końca koncertu. Dziwne uczucie, że ktoś mu się przygląda, nie zniknęło. Lecz co miało być w tym dziwnego, skoro był jedną z dzisiejszych gwiazd wieczoru. W sali był jednak człowiek, który przyglądał mu się ze szczególnym zainteresowaniem. I nie mógł spuścić z oczu z tego ciała, które tak wdzięcznie poruszało się po scenie.

Po występie nadszedł czas na rozdanie autografów. Członkowie zespołu zasiedli przy długiej ławie i, dzierżąc w dłoniach czarne markery, zaczęli podpisywać zdjęcia i płyty, które często ze specjalną dedykacją trafiały do rąk wniebowziętych fanów. Mimo, że to zajęcie miało trwać maksymalnie pół godziny, to czas ten wydłużył się o kolejne trzydzieści minut. Mężczyźni mieli już odchodzić do garderoby, kiedy do stołu podszedł ostatni "fan".

- W sumie to zależy mi na tylko jednym autografie. Tommy? - Przystojny brunet przysunął pocztówkę ze zdjęciem zespołu na awersie przed oczy Ratliffa.

Tommy nie spuszczał wzroku z blatu, czekając na podanie papieru do podpisu. Nie interesowały go twarze ludzi, których i tak by nie zapamiętał. Chciał po prostu odwalić swoją robotę i iść się bawić jak każdego koncertowego wieczoru. W pierwszej chwili nie rozpoznał głosu proszącego o pamiątkę z show. Kiedy jednak z ust stojącego padły kolejne słowa, charakterystyczny znak, jakim był czarny lakier na paznokciach, od razu rzucił się w oczy blondyna. Muzyk wstał energicznie ze swojego miejsca i spojrzał w oczy młodego mężczyzny. To był Adam. Stał przed nim z zadziornym uśmiechem i odsłonił szerzej swe białe zęby, kiedy inni członkowie zespołu spojrzeli się w osłupieniu na Tommy'ego.

- Adam? - Rzekł niepewny i zdziwiony zarazem z widoku, jaki zobaczył. Dobrze zbudowany mężczyzna w brunatnym garniturze i białej, mocno rozpiętej koszuli wyciągnął ramiona w zapraszającym geście. - To naprawdę ty! - W tym momencie Tommy już się nie zastanawiał. Wszedł na swoje krzesło, potem na ławę, a następnie szybkim susem przeskoczył przez barierki odgradzające ich od tłumu fanów, którzy jeszcze przed chwilą napierali na nie, próbując znaleźć się jak najbliżej ulubionych artystów.

Ratliff w jednej sekundzie znalazł w ramionach przyjaciela, którego bliskość dawała mu bezpieczeństwo i ulgę. Jego usta znalazły się tuż przy uchu Lamberta, nie mógł powstrzymać się od wyszeptania mu kilku słów.

- Mogę ci się podpisać nawet na tyłku. - Szepnął, po czym musnął lekko wargami narząd słuchu.

- Zapamiętam. - Zaśmiał się.

- Ale jak ty się tutaj znalazłeś? Przecież byłeś zajęty! Miałeś tyle obowiązków, że nie miałeś czasu na spotkanie... Co? Wytłumacz się teraz. - Zaczął dźgać go palcem w lewą pierś, żądając odpowiedzi, lecz ten przytulił go mocno nie dając możliwości ruchu.

- Tęskniłem za tobą, Tommy. - Wyszeptał mu do ucha, czym wywołał u blondyna lekkie dreszcze. Na pewno to wyczuł. Dlaczego tak reaguję... Pomyślał Tommy. Spojrzeli sobie w oczy, po czym oboje się zaśmiali. W pewnej chwili jednak Tommy poczuł się zakłopotany. Zapomniał, że mieli małą publiczność złożoną z Oliviera, Mike'a, Isaaca oraz Mitchela.

- Uhm, Adam? Może cię przedstawię... - Rzekł i odwrócił się z Adamem w stronę kolegów. Zaczął przedstawiać od prawej strony: najbliżej nich siedział Olivier, następnie Mike, Isaac oraz Mitchel.

- A to jest Mitchel właśnie. Chłopaki, to Adam Lambert. Mój przyjaciel. - Zabrał rękę z talii mężczyzny, którego dotąd obejmował. Adam przywitał się ze wszystkimi członkami zespołu, a kiedy dotarł do Mitchela, uścisnął jego dłoń podobnie jak innych mężczyzn, lecz nie puścił jej, kiedy wokalista zamierzał to zrobić.

- Mitchel. Tommy Joe dużo mi o tobie opowiadał. - Spojrzał z ciekawością na frontmana Mouthlake, wywołał zdziwienie na jego twarzy mówiąc te słowa.

- Hmmm... O mnie? - Mitchel spojrzał na Tommy'ego, który teraz wydawał się jeszcze bardziej zakłopotany. Tommy spojrzał w dół, na swoje buty. Z rumieńcem na zwykle bladej twarzy postanowił wpatrywać się w ten punkt dopóki nie uwolni się z tej krępującej sytuacji.

- Tak. Słyszałem, że twój przyjaciel, John, jest w szpitalu. Bardzo mi przykro. Ja pewnie też bym się martwił, gdyby mojemu przyjacielowi - tu spojrzał na Tommy'ego - zdarzyło się podobne nieszczęście. - Puścił rękę frontmana kończąc tym samym rozmowę i nie pozwalając dojść do słowa Crafterowi. Przybliżył się do swojego przyjaciela. Jego zdaniem zapowiadał się miły wieczór. - Pogadamy? - Rzekł do blondyna, który pokiwał głową.

***

- Fajny koncert. Pasujesz do nich. - Stwierdził Adam trzymając w dłoni kieliszek Martini.

- Sam nie wiem. Trochę inaczej to wyglądało w moich wyobrażeniach. Kiedy skończy mi się kontrakt, mam w planach dołączenie do jakiegoś innego zespołu. Może nawet artysty solowego. - Mrugnął porozumiewawczo do Adama, który roześmiał się serdecznie i zwrócił twarz ku sufitowi sali. Za chwilę jednak znów zerknął na przyjaciela, nie mogąc się oprzeć widoku pięknych czekoladowych oczu.

- Jeśli to propozycja, to jest ona naprawdę kusząca. Ale najpierw muszę dokończyć to, co zacząłem.

- Czy to aż tak ważna tajemnica, że nawet twój najlepszy przyjaciel nie może o niej wiedzieć? - Rzekł Tommy, przysuwając się do bruneta o kilka centymetrów.

- Szczególnie najlepszy przyjaciel. - Wpatrzył się w Ratliffa, którego twarz była tylko kilkanaście centymetrów od niego. Odważył się dotknąć jego policzka i go pogłaskać. - Ta tajemnica jest swego rodzaju niespodzianką dla ciebie. Dowiesz się w swoim czasie, co to za projekt. - Powiedział beztrosko i zmierzwił mu włosy. Tommy odpowiedział cichym burknięciem. Zauważył, że zbliżają się do nich dwie nieznajome osoby. Kiedy spojrzał na Adama, domyślił się, że on musi je znać. - Tymczasem - wstał z miejsca i wcisnął się między mężczyznę i kobietę i objął ich lekko - muszę ci powiedzieć, że nie jestem tutaj tylko ze względu na ciebie. To Allison Iraheta - wskazał na czerwonowłosą dziewczynę. - A to Kris Allen z mojej szkoły.

- Szkoły? - Powtórzyli równocześnie Allison i Kris. Nie wiedzieli jeszcze, co tu jest grane, jednak kiedy Lambert dyskretnie dał znak Allison, ta zrozumiała, jaki jest ogólny zarys sytuacji.

- Ach, tak! Szkoły! No, bo w sumie, to "szkoła" - spojrzała na Allena nerwowo i uścisnęła dłoń Tommy'emu - ufundowała nam, znaczy... Naszej klasie bilety na ten koncert i afterparty. I to jest w ramach lekcji... - Zaczęła gubić się w swojej paplaninie i kopnęła pod stołem szatyna, by pomógł jej wyjść z dość nietypowej opresji.

- Lekcji, podczas której mieliśmy zaobserwować mowę werbalną i niewerbalną zespołu. - Uśmiechnął się sztucznie i tym razem to on kopnął pod stołem Allison. Tak mu się zdawało do czasu, gdy poznał po minie Adama, że to on został obdarowany ciosem. - A tak w ogóle to bardzo się cieszymy z Allison, że mogliśmy się poznać. W końcu nie każdy dostaje tak niepowtarzalną szansę jak granie w zespole Mouthlake.

- No... Prawdę mówiąc byłem ich ostatnia deską ratunku, kiedy poprzedni gitarzysta został ofiarą wypadku samochodowego. - Tommy postanowił się trochę pochwalić przed znajomymi Adama. Skoro wszyscy myślą, że w Mouthlake są same gwiazdy, to dlaczego by ich trochę nie przyćmić? Szczypta prawdy nie zaszkodzi... - Przed dołączeniem do zespołu zajmowałem się tylko pisaniem tekstów piosenek. Nie mam żadnego papierka na to, że jestem gitarzystą czy coś.

- Jak to? Wzięli cię ot tak? Nawet bez sprawdzenia umiejętności? - Zdziwił się Kris.

- To było tak: Mouthlae jest pod opieką wytwórni, dla której piszę. Gitarzysta zespołu miał wypadek i niestety dziwnym trafem okazało się, że nie ma żadnego wolnego gitarzysty, który mógłby zastąpić Johna. Szefowa wytwórni zna mnie od kilku ładnych lat i wie, że umiem grać na poziome ponadpodstawowym. Podpisałem kontrakt, który zapewni mi dokument, potwierdzający moje umiejętności muzyczne. To jest właśnie mój ósmy koncert. - Rozłożył ręce i wziął duży łyk whisky, po czym odłożył na stolik szklankę, w której pozostał już tylko nieroztopiony lód.

- A tego to mi nie mówiłeś. - Zauważył Adam. - Czyli wystarczy, że spełnisz warunki kontraktu i będziesz mógł grać w każdym zespole.

- Taa... - Przytaknął przeciągle.

- Adam, musimy już iść... - Zauważyła Iraheta i pokazała Lambertowi telefon z wyświetlonym zegarem.

- No tak. Wszystko się kiedyś kończy, a mówią, że najszybciej mija czas właśnie przy interesującej rozmowie. - Rzekł Kris, wstając. Wykorzystał tę chwilę na dopicie drinka.

- Jak to? Już? - Tommy poderwał się z kanapy nieco zdziwiony. Dwudziesta druga? Jutro mają szkołę... Ale nie mogliby zostać jeszcze trochę? Albo tylko Adam? Na paręnaście minut? Ewentualnie godzinę. Poczerwieniał na twarzy, lecz neonowe błyski lamp to ukryły. Wokół nich przewijały się tłumy ludzi: spora część stała lub siedziała, prowadząc konwersacje na popularne tematy, inni tańczyli, jeszcze inni coś jedli. Jakby nie liczyli sekund, godzin.

- Obejmuje nas regulamin. - Wytłumaczył brunet. - Odprowadzisz nas? - Rzekł, wstając.

- Pewnie. Szkoda, że tak krótko to trwało. Chciałbym się dowiedzieć o wiele więcej o twoich śpiewających przyjaciołach.

- Jeszcze zdążysz się dowiedzieć, tylko musisz oglądać I...

- Allison, powinniśmy już wychodzić. - Adam w porę jej przerwał.

- Musisz oglądać nas częściej! - Wtrącił się Kris. Bardzo miło było cię poznać, Tommy. Chętnie zamieniłbym jeszcze kilka słów z tak barwną osobą jak ty. - Uścisnął mu rękę i zaczęli zmierzać ku wyjściu.

Kiedy znaleźli się na chodniku przed koncertową halą, Adam zatrzymał się, a wraz z nim jego koledzy, zastanawiający się, co spowodowało jego nagły zanik ruchu.

- Idźcie, chciałbym jeszcze zamienić z Tommy'm parę słów. - Rzekł, spoglądając w stronę drogi, którą blondyn wracał do sali.

- Jasne, dogonisz nas. - Rzekła Allison i wraz z Krisem podążyła wąską ulicą. Adam natomiast dogonił swego przyjaciela.

- Tommy? - Złapał go za rękę i pociągnął w swoją stronę.

- Adam? Zapomniałeś czegoś?

- Nie, to znaczy... Tak, bo... Nie masz jutro żadnego koncertu, prawda? - Spytał szybko denerwując się na myśl o odpowiedzi.

- Jutro? Z tego, co wiem, to nie, a dlaczego pytasz?

- Obiecaj mi coś. - Odetchnął, po czym kontynuował, kiedy Ratliff czekał z milczącą miną. - Jutro od godziny dziewiętnastej trzydzieści bądź w pokoju hotelowym.

- Jeśli to prośba, to jest ona dziwna. Ale okey, będę. Szykujesz mi jakieś niespodzianki? Przyjedziesz? - Już zaczął sobie robić nadzieję, lecz Adam zgasił ją paroma słowami.

- To drugie - nie. To pierwsze owszem. I miej włączony telefon. A teraz muszę już iść. Do zobaczenia, Tommy. - Pożegnał się i w niekontrolowanym odruchu pocałował gitarzystę w policzek. Zostawił go przed klubem, sam zmierzając w nieznaną Ratliff'owi stronę.

Gitarzysta stał tam jeszcze długo onieśmielony, zdziwiony i pełen niepokoju mieszającego się z ekscytacją. Wciąż trzymał dłoń na policzku, który kilka chwil temu został udekorowany nadzwyczajnym całusem. Całusem Adama. Pocałunkiem mężczyzny. Co to miało znaczyć? Czy Adam nie powiedział mi o sobie wszystkiego? Kłamał? Nie mógł, to mój przyjaciel. Dlaczego mnie... Pocałował? Czy tak robią przyjaciele? Nie wiem... Może to jednak nie zwykła przyjaźń. Tommy wrócił do klubu, a myśli zasiane w jego głowie przez przyjaciela jeszcze paręnaście dni temu zaczęły kiełkować. Podlane przez ruchy, których brunet nie był w stanie kontrolować, w przyszłości mogłyby stać się rośliną. Nie wiadomo tylko czy jej owoc okaże się trującym czy najsłodszym ze słodyczy.


piątek, 11 października 2013

Rozdział 16 - Traumatyczne przeżycia

Witam was znowu kolorem czerwonym jak te liście na drzewach :) To już 16. rozdział. Chciałabym się od was dowiedzieć, jakie wątki czy wydarzenia w MZI wam się nie podobały i jakie wątki byście zmienili. Mogę na was liczyć? Jak znosicie moje dodawanie rozdziałów co dwa tygodnie? Pozdrowienia :) i całuski :*

Traumatyczne przeżycia

Tommy czekał z niecierpliwością. Siedząc w fotelu przy oknie oczekiwał trojga gości, którzy niebawem mieli się zjawić. Miał to być zwykły męski wieczór z piwem w jednym ręku i kartami w drugim. Zwykły, ale pełen ciekawych wydarzeń. Blondyn zamierzał bowiem dowiedzieć się tego wieczora, jaka tajemnica kryje się za nienawiścią Mitchela do jego osoby. Czuł, że członkowie zespołu coś wiedzą. Ba, on wiedział, że znają całą prawdę. Muszę to od nich tylko wyciągnąć. Dochodziła ósma, to był jeden z dni wolnych od koncertów, których zagrali już chyba z dziesięć. Zamierzał wziąć kolejny łyk jasnego piwa, którego zostało już tylko pół butelki. Nim zdążył dotknąć wargami szyjkę butelki, w pokoju rozległo się głośne pukanie do drzwi. Nareszcie. Odstawił napój na parapet i poszedł otworzyć.

- Meldujemy się na rozkaz, kapitanie! - Zasalutował Olivier i wszedł do pokoju, dzierżąc w dłoni siatkę z alkoholem. Zaczął rozkładać puszki i butelki na podłodze w czasie, kiedy Isaac i Mike witali się z Tommy'm mocnym uściskiem dłoni.

- Zagrałbym w pokera. - Rzekł Olivier, siadając po turecku na beżowej wykładzinie. Pozostali poparli pomysł, a Tommy wyciągnął z szafki karty – był przygotowany na wszystko.

- Trzy rozdania, a potem film. Chcę obejrzeć coś fajnego! - Zaczął Mike, a Isaac kiwnął głową z uśmiechem i przysiadł się do przyjaciół. - Szkoda, że Mitchela tu nie ma, on nie umie grać, zawsze po grze jest spłukany. - Prychnął, po czym zaczął tasować karty.

- Namawiałem go, żeby przyszedł. Powiedział: „nie odpowiada mi towarzystwo”. - Sparodiował wokalistę Mike, po czym otworzył swoje pierwsze piwo. Zerknął na Tommy'ego porozumiewawczo.

- I w sumie to mu się nie dziwię. - Rzucił Ratliff. - Nie wiem, dlaczego jest na mnie taki cięty. I, szczerze mówiąc, zaprosiłem was, żebyście mi to wytłumaczyli. - Rzekł spokojnie. Wziął przydzielone mu karty do ręki i uśmiechnął się lekko. Spodziewał się, że pierwsza wygrana trafi do jego kieszeni.

- Och, Tommy. Nie odpuścisz, co? - Olivier zaśmiał się i nachylił, by popchnąć przyjaźnie kolegę.

- W sumie ani Olivier, ani ja nie opowiemy ci tego najdokładniej, bo tak naprawdę najwięcej wie Isaac. - Mike wzruszył ramionami, a oczy kolegów skierowały się na Carpentera.

- No dobra. - Odpowiedział niechętnie i potarł czoło rękawem, próbując przypomnieć sobie szczegóły opowieści. - Z tego pokera to nam chyba nic nie wyjdzie.

- Nic nie szkodzi. Lubię tę historię! - Powiedział z entuzjazmem Mike i rozsiadł się wygodnie przy kaloryferze.

Olivier odłożył karty na podłogę i oparł się o tył kanapy. Tommy siedział obok telewizora. Wytężył słuch, by nie przeoczyć żadnego szczegółu.

- Kiedy zacząłem grać w Mouthlake, był jeszcze stary skład. Zamiast Mike'a i Oliviera na basie grał Piter Cleaver a stanowisko klawiszowca zajmowała Mariah Rodriguez. Była piękna, pochodziła z Hiszpanii, ale urodziła się w Stanach. John był w niej zakochany. - Upił trochę piwa i odstawił butelkę na podłogę. Skrzyżował ręce na piersi i kontynuował. Mariah odwzajemniała to uczucie.

- A jaki ma to związek z Mitchelem? - Spytał z niezrozumieniem Tommy i sięgnął po miskę z chipsami. Dla niego ta historia zaczynała się jak tanie romansidło.

- Duży. Mitchel nie chciał, żeby byli razem, bo wymyślił sobie, że nie ma być żadnych związków w zespole. To oficjalna wersja.

- Lepsza jest ta nieoficjalna. Mów szybciej! - Ponaglił go Mike podekscytowany.

- Może chcesz się zamienić? - Poirytowany Isaac zadał pytanie retoryczne, lecz po chwili zmarszczki na czole mu się wygładziły.

- Tom, teraz będzie najlepsze. - Nie wytrzymał i zasłonił sobie buzię ręką, by nie wybuchnąć śmiechem. - Nadchodząca część opowieści wywoływała u niego niekontrolowane emocje.

- Mike, opanuj swoje ADHD, co? - Zwrócił mu uwagę Olivier, po czym ponaglił Isaaca. - Powiedz mu wreszcie, bo nam chłopak umrze z ciekawości.

- Mitchel jest biseksualny. Nie kryje się ze swoją orientacją. Ma żonę Olivię i dwoje dzieci, ale John spowodował u niego, hmm... Jak to powiedzieć? - Zastanowił się Isaac. Mike nie wytrzymał.

- Mike się w nim zakochał! - Wybuchnął i zaczął się śmiać. Uważał to za świetny żart i jednocześnie coś żałosnego. Zawsze sądził, że dla mężczyzn stworzone są tylko kobiety i odwrotnie, a nie osoby tej samej płci. Po prostu nie mógł tego przyjąć do wiadomości.

- Zakochał. - Powtórzył Ratliff ważąc to słowo w myślach i zastanawiając się, co ono może w tym przypadku oznaczać. Nie rozumiał przypływu radości Mike'a. - I co w tym śmiesznego? - Spojrzał zdziwiony na kolegów, a potem zmierzył wzrokiem basistę.

- Jak to? Nie rozumiesz? Facet w facecie? Wyobrażasz sobie to? Chodzą sobie na kolacyjki przy świecach i kupują kwiatki. To niedorzeczne! - Rzekł kpiąco i złapał się za brzuch, w którym właśnie odezwał się głód.

- To nie jest typowe zakochanie, Tommy. To nawet nie jest zauroczenie. Tylko ograniczony Mike nie przyjmuje tego do wiadomości. - Zauważył Isaac ponuro, jakby w ogóle nie interesował się tematem

- W takim razie co to jest?

- Między Mitchelem a Johnem jest bardzo specyficzna więź. Jakby byli braćmi bliźniakami, rozumiesz?

- Ale nie wmówisz mi, że ta więź zaczęła istnieć po pierwszym przesłuchaniu na gitarzystę. - Rzekł kpiąco Tommy. Nie wierzył. Czy to może być prawda? Czy Mitchel aż tak mógłby się troszczyć o Johna, który nawet nie jest członkiem jego rodziny. Chociaż z drugiej strony może to naprawdę jest coś więcej niż braterska sztama, przyjaźń? A może w tajemnicy przed wszystkimi po każdym koncercie pieprzą się w garderobie i Mitchel żałuje, że stracił tak dobrą dupę? Stop! Tommy, twoja wyobraźnia jest chora!

- O nie. Od Johna wiem, że znają się od dziecka. Mają podobno za sobą jakieś bardzo traumatyczne przeżycia, które bardzo ich do siebie zbliżyły.

- Aha... - Zrozumiał. Czyli to jednak nie ostry seks na skórzanej kanapie w pokoju z lustrami. Uśmiechnął się na myśl o tym, że jego wyobraźnia działa dzisiaj nadzwyczaj dziwnie. Ciekawe, jak Adam by zareagował na moje myśli. Na pewno by się skrzywił i powiedział, że to obrzydliwe. - Czyli ten wczorajszy incydent to tylko z troski o Johna?

- Myślę, że tak. - Wtrącił się Olivier, drugi raz tego wieczoru. - Wiesz, osobiście też jestem zszokowany tym napadem Mitchela na ciebie, chociaż, w przeciwieństwie do Mike'a, rozumiem ich relacje. - Chciał na tym skończyć swój wywód, lecz odczytał z mimiki Tommy'ego, że jest on zainteresowany jego tokiem rozumowania. - Według mnie to jest pewnego rodzaju uzależnienie. Mitchel jednak jest uzależniony od Johna bardziej niż John od niego, ponieważ Mitchel jest młodszy i te „traumatyczne przeżycia” - pokazał gestem cudzysłów – wpłynęły na niego bardziej niż na Johna, kiedy byli dziećmi. - Teraz przyjaciele patrzyli na niego z zaskoczeniem i niedowierzaniem. Ich miny zdawały się pytać „Skąd ty się urwałeś?”. - No co? Czytałem o tym w takiej jednej książce psychologicznej, jak Isaac mi to opowiedział pierwszy raz. I powiem ci, Tommy, że to trzyma się kupy. -Usiadł obok niego i sięgnął do miski leżącej na jego kolanach.

- Swoją drogą, jakby o tym pomyśleć z tej strony, to może to faktycznie jest prawda. - Powiedział Mike i usiadł po drugiej stronie blondyna.

- A ja wolę się nad tym nie zastanawiać. Póki nie wpływa to na relacje z zespole nic nam do tego. - Rzekł obojętnie Isaac. Ta historia zaczynała go nudzić. Ponadto nie lubił wtrącać się w prywatne sprawy innych ludzi. Dla takiego laika jak on było to dla niego irytujące i niepotrzebne.

Mężczyźni nie poruszyli więcej tego tematu. Zajęli się innymi, bardziej męskimi sprawami jak wybór filmu. Padło na „Wybrańca” - seans obejrzany przez Tommy'ego już kilkanaście razy. Isaac włączył płytę i wszyscy trzej rozsiedli się na podłodze przed kanapą. Z zapartym tchem zaczęli oglądać film, lecz Tommy postanowił nie śledzić fabuły. Patrzył w ekran 48-calowej plazmy niewidzącymi oczyma. Pogrążony w myślach rejestrował tylko kolory obrazów. Popijając piwo z przerwami na przekąskę myślał nad sprawą Mitchela i Johna. Czy można związać się z kimś tak bardzo, jednak nie do stopnia zakochania? Czy żeby to osiągnąć trzeba przeżyć z tą osobą tragiczne wydarzenie? I w końcu: czy Tommy Joe mógłby doznać takiego uczucia? Do Adama? Nie nie jestem od niego uzależniony. I nie chcę być. Chociaż chciałabym się z nim spotkać, albo chociaż zobaczyć. Tak bardzo za nim tęsknię... Nie wiem, jak to możliwe, skoro znamy się zaledwie parę tygodni.

To była prawda. Od wyjazdu z San Diego dużo się zmieniło. Cały swój czas poświęcał teraz na próby i koncerty z Mouthlake. Prawie nie miał wolnego czasu. Wyjątkiem były przerwy w koncertowaniu, lecz ten czas wypełniał wypadami na miasto i do klubów z Olivierem i Mike'iem. Isaac nie miał na to ochoty. Był typem samotnika, co Tommy doskonale rozumiał i nie próbował go namawiać na spotkania integracyjne. Jedna propozycja wystarczyła, druga byłaby już grzechem w starciu z takim charakterem. Tommy sam pragnął wypełniać puste godziny właśnie w ten sposób – bawiąc się i nie myśląc o niczym, wykorzystywać dzień na zasadzie carpe diem i spełniać muzyczne marzenia. Jednak nie uniknął tematu Adama, który był dla niego tak zagmatwany jak worek z makiem pomieszanym z cukrem. Często, niemal cały czas, kiedy był sam w pokoju lub kładł się spać, przed oczami stawała mu postać Adama: jego roześmiana twarz, szaro-niebieskie oczy podkreślone czarnym cieniem, czy dobrze zbudowane ciało. Tęsknił. I to bardzo. I nie wiedział, dlaczego.

W pokoju co kilka minut rozlegały się okrzyki strachu czy ekscytacji. Do Tommy'ego jednak niewiele docierało. Myśli pochłonęły go tak bardzo, że nie zauważył, że chipsy i paluszki już się skończyły, a ze stosu butelek z piwem pozostały już tylko dwie pełne. Sam nie dokończył jeszcze swojego. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, oprzytomniał. Muzycy zaczęli wymieniać się komentarzami na temat głównej bohaterki i zaczęli wstawać. Zbliżała się druga w nocy. Blondyn także wstał i mężczyźni skierowali się ku wyjściu, dziękując za miły wieczór. Po chwili gitarzysta został sam w wielkim apartamencie.

***

Wszechstronna sypialnia pogrążona była w błogiej ciszy i ciemności, podobnie jak Kris i Adam w głębokim śnie. Lambert spał już od kilku dobrych godzin, natomiast Allen z klubu wrócił niedawno. Nagle na szafce nocnej po stronie ciemnowłosego mężczyzny zaświecił się ekran telefonu i dało się słyszeć ciche wibracje. Adam, jako że miał bardzo lekki sen, od razu otworzył oczy. Ze zmrużonymi powiekami spojrzał na urządzenie, zastanawiając się, kto może się do niego o tej porze dobijać. Ciągle leżąc, wysunął rękę spod kołdry i wziął urządzenie w dłoń.

- Tommy. - Powiedział bezgłośnie, odczytując litery układające się w jeden wyraz. Odbiorę. A co mi tam. - Cześć, Tommy.

- Cześć, Adam. Nie śpisz jeszcze? Nie chciałem cię budzić... - Rzekł szybko, w myślach ganiąc się, że to mogło poczekać do jutra.

- Obudziłeś, nie szkodzi. Coś się stało? - Wyszeptał sennie i poprawił sobie poduszkę.

- Przepraszam, to może ja zadzwonię jutro? Naprawdę nie chciałem... - Nie dokończył, w słowo wszedł mu przyjaciel.

- Tommy. Nie zaśniesz, jeśli się nie spytasz lub czegoś nie wyjaśnisz. Mów. - Wyszeptał spokojnie, uważając, żeby nie obudzić Krisa. Na szczęście współlokator miał bardzo twardy sen.

- Ładnie brzmisz tuż po obudzeniu, wiesz. - Rzekł z uśmiechem. Wyobraził sobie jak Adam się do niego uśmiecha. Faktycznie to robił, co dało się słyszeć po jego łagodnym, pełnym radości pomruku.

- Hmm... Dziękuję. - Zamruczał i ziewnął. - Powiedz mi. O czym myślisz?

- Czy ty sądzisz, że można uzależnić się od drugiej osoby? - Zapytał Tommy niepewnie. Kiedy to powiedział, odetchnął z ulgą.

- W jakim sensie? - Spytał Adam, nie bardzo rozumiejąc sens pytania.
- W takim, że jedna osoba nie może bez drugiej żyć, a jednocześnie jej nie kocha. Że ten ktoś chce ją chronić, troszczyć się o nią, a jednocześnie nie darzy jej miłością, rozumiesz? - Wypaplał Tommy, a powiedział to tak szybko, jakby ciążyło mu to na sercu.

- A jesteś w takiej sytuacji? - Spytał podchwytliwie, rozumiejąc już, co przyjaciel ma na myśli. Uśmiechnął się złośliwie, jakby to dotyczyło ich przyjaźni.

- No właśnie nie ja. - Powiedział chytrze. - Ale znam kogoś, kto prawdopodobnie w takie coś wpadł. To co o tym sądzisz? - Rzekł trochę już zniecierpliwiony.

- Sądzę, że istnieje takie coś. Kiedyś słyszałem, że to najwyższe stadium przyjaźni, lecz wielu ludzi nie dochodzi do takiego poziomu, bo albo za krótko się znają i nie starcza im na to życia, albo wcześniej się w sobie zakochują. - Stwierdził i znów ziewnął cicho.

- A sądzisz, że my moglibyśmy do takiego poziomu dojść? - Teraz to Tommy zadał podchwytliwe pytanie. Adam momentalnie wyprostował się i usiadł na łóżku. Po ciele przeszły mu ciarki na myśl o takiej sytuacji w jego życiu.

- Dlaczego... O to pytasz? - Spytał ostrożnie z powagą w głosie. Nie chciał na nie odpowiadać. Stan opisywany przez Ratliffa był pewnym rodzajem choroby, w którą on z całą pewnością nie chciał zapadać.
- Nie wiem. Tak z ciekawości. - Roześmiał się, po czym kontynuował. - Ale nie musisz odpowiadać. Wiem chyba, co myślisz na ten temat, wiesz?

- Co takiego? - Spytał z obawą w głosie.

- To coś strasznego. Dawać komuś wszystko, a jednocześnie nic. Nie kochać kogoś, a jednocześnie być zazdrosnym o to, że ta osoba kocha kogoś innego.
To trochę zachowanie w stylu psa ogrodnika. Mylę się? - Spytał spokojnie, lecz z nutą radości.

- N-nie. - Rzekł i przetarł oczy. Chciał już zasnąć. Zamknął na moment oczy. - Ująłeś to dokładnie w taki sposób, jak myślę. - Rzekł sennie.

- Och, jesteś śpiący. To ja już będę kończyć. Dobranoc, Adam.

- Dobranoc. - Chciał już się rozłączyć, ale Tommy zatrzymał go jednym słowem.

- Adam. Ja... Chciałem ci powiedzieć... Znaczy wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem? - Rzucił zakłopotany i odgarnął z czoła niesforne włosy, czekając na odpowiedź. Niecierpliwił się.
- Wiem. A ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, Tom. - Rzekł poważnie, a po chwili jego nastrój znów się zmienił. - Idź już spać, co? I kup sobie nowy zegarek.
- Zegarek? Po co?

- Żeby nie mylić drugiej po południu z drugą w nocy. - Rzekł z fałszywym wyrzutem i zaśmiał się cicho.
- Okey, postaram się kupić, dobranoc. - Pożegnał się blondyn.

- Dobranoc. - Rzekł i rozłączył się.
Kiedy kładł telefon na szafkę, jego współlokator przewrócił się na drugi bok, mamrocząc coś pod nosem. Lambertowi zdawało się, że powiedział „Lambert,uduszę cię, jak się nie zamkniesz”, ale uznał, że się przesłyszał. Zmęczony runął na poduszkę. W duchu pomodlił się jeszcze, żeby nigdy już nie odebrał tak stresującego połączenia. A potem zasnął.




piątek, 27 września 2013

Rozdział 15 - Satisfaction

Yeah!!! Skończyłam przepisywać! Jesteście ze mnie dumni?
Czytajcie sobie, czytajcie... :)


Satisfaction

W dużej jadalni było bardzo głośno. Gwar i hałas spowodowany poszukiwaniem odpowiedniego miejsca przeszkadzał w rozmowach. Kiedy wszyscy uczestnicy usiedli przy stole, atmosfera stała się spokojniejsza. Podano dania.

- Adam, spokojnie. Masz jeszcze dużo czasu. - Pocieszał Lamberta Kris, siedzący obok niego przy stole. Zaczął powoli przełykać kolejne kęsy dania.

- Przestań. Doskonale wiem, że jutro musimy podać tytuły. Każdy już wybrał repertuar, tylko ja nie wiem, co do mnie pasuje. - Burknął, biorąc do ręki widelec. Talerz pełny był smakowitego jedzenia: mocno przysmażony stek w zestawieniu z czerwoną kapustą i młodymi ziemniakami były jednym z jego ulubionych dań.

- Adam, przecież wcale nie chodzi o to, co do ciebie pasuje. - Stwierdziła pogodna Allison, która siedziała naprzeciwko.

- Oświeć mnie, czerwonowłosa księżniczko. - Uśmiechnął się brunet, nachylając nad stołem.

- Śpiewasz dlatego, że to kochasz, prawda? - Spytała, a on przytaknął głową. Allen przyglądał im się z ciekawością. - A jeśli to kochasz, to masz z tego frajdę. Wniosek z tego taki, że...

- Wybierz piosenkę, której lubisz słuchać. - Wtrącił się Kris, nie pozwalając dokończyć koleżance.

- Właśnie to chciałam powiedzieć. - Wskazała na niego widelcem i wróciła do jedzenia.

- Skoro tak mówicie... - Westchnął i pomyślał chwilę nad ich słowami. Postanowił nie zastanawiać się nad tym teraz. Chciał odłożyć to na później – miał jeszcze czas na rozmyślania.

***

Leżał na łóżku, trzymając ręce za głową. Spędził tej pozycji już ponad godzinę. Nie ruszał się – myślał. Nic nie przychodziło mu do głowy. Przed oczami stanęła mu postać Tommy'ego. Robi to, co kocha mimo trudności. Kocha utwory, które sam tworzy. Ale przecież ja w pięć minut nie stworzę utworu, który mam zaśpiewać. Co mam zrobić? Swe rozmyślania skierował na inny tor. Sięgnął po swój portfel i wyjął z niego rodzinne zdjęcie zrobione w jego młodości. Wszyscy wtedy byli uśmiechnięci i radośni. Dzieciństwo nie przynosiło problemów, które trzeba było rozwiązać. Patrząc na fotografię, najdłużej zatrzymał wzrok na matce – rodzicielce, która, choć bardzo wścibska, zawsze służyła dobrą radą. Zawsze widziała światełko w tunelu. Radziłem się jej w każdym problemie. Spojrzał na ojca, który dumnie wypinał pierś, stojąc za Neilem. Jakby chciał powiedzieć „To moi synowie. Oni są wspaniali.” Wrócił myślami do piosenki. Zaczęła ogarniać go chandra. Chcę przygotować coś specjalnego. Coś, co sprawi, że będą ze mnie dumni. Ostry, rockowy numer. Cover, ale wysokiej jakości. Coś z klasą. Wpatrywał się w sylwetki rodziców. Leila na zdjęciu stała za nim i opierała ręce na jego ramionach jakby dawała mu znak, że zawsze może na nią liczyć i zawsze będzie go wspierać. Śpiewała mi, jak byłem mały. Jak miałem pięć lat, puszczała mi piosenki z winylów. Piosenki...

- ROLLING STONES! - Podniósł głos i wstał energicznie.

- Adam, dobrze się czujesz? - Kris wyjrzał z łazienki, by sprawdzić, co się stało. Szykował się właśnie do wyjścia, miał dziś w planach podbicie wszystkich klubów w okolicy. Oczywiście nie sam.

- Jak nigdy wcześniej. - Rzekł uradowany Lambert i zaczął przechadzać się po pokoju.

Kris wszedł do pomieszczenia. Ubrany w czarne rurki, zapinał ciemnoszarą koszulę. Obserwował współlokatora, zapinając od dołu wszystkie guziki.

- Na pewno nie idziesz z nami na miasto? Wprawdzie nie można się upić, ale potańczyć zawsze możesz. I może wyrwiesz jakiegoś faceta? - Zaproponował wesoło i dopiął ostatni guzik. Rozłożył ręce, chcąc pokazać swój strój, a Lambert zmierzył go od stóp do głów.

Jest taki seksowny. Uhm. Chciałem pomyśleć: szykowny. Adam, ogarnij się! Ale... Hmm... Coś tu nie gra. Podrapał się w skroń i splótł na torsie. Zastanowił się, co jest nie tak.

- Idziesz na imprezę czy na wesele? - Podszedł do niego na niebezpieczną odległość. Nie patrząc przyjacielowi w oczy zaczął rozpinać guziki jego ubrania.

- Adam... Co ty? Robisz? - Spytał niepewnie szatyn i spróbował się odsunąć.

- Spokojnie. Jeszcze jeden. - Rozpiął czwarty guzik, ukazując małą część klatki piersiowej. - Teraz rękawy. - Mankiety były podwinięte, co przypominało Lambertowi tańce na studniówce. Brak dopasowania stylu do sytuacji. Trzeba będzie go podszkolić. Uśmiechnął się i przywrócił rękawy do pierwotnego stanu. Odsunął się na kilka kroków i znów zmierzył wzrokiem towarzysza. - No, teraz wyglądasz jak prawdziwy imprezowicz. - Oparł ręce na biodrach i znów zaczęły ogarniać go myśli, że czegoś Krisowi brakuje. Element dodający luzu. Punkt zaczepienia wzroku. - Nie, czekaj! Jeszcze jedna rzecz. - Zatrzymał przyjaciela, który zamierzał już wychodzić. Podbiegł do szafki nocnej i wysunął środkową półkę. - Zbyt glitterowy, zbyt poważny, za bardzo świecący, jest! - Zamruczał, wyjmując czarny, krótki wisiorek na rzemyku z metalową pacyfką. - Element stroju, który dodaje w ubiorze imprezowego looku i luzu. Zakładasz, czy nie? - Pokazał wiszącą na palcu ozdobę i podszedł do mężczyzny, który zwrócił się przodem do lustra. Ocenił swój ubiór w czasie, gdy Lambert męczył się z zapinką.

- Ty znasz się na modzie. - Stwierdził powoli, przyglądając się sobie. Jest znacznie lepiej. Nie wyglądam sztywno. Tylko...Na luzie. Jak on to zrobił?

- To kwestia dodatków i odpowiedniego ułożenia ciuchów. Nic wielkiego.

- Dzięki. - Wyprostował się dumnie i odwrócił w stronę stojące go za nim Adama. - Muszę już lecieć. Czekają. - Wskazał kciukiem na drzwi i skierował się w ich stronę.

- Leć. Miłej zabawy.

- A ty wybierz w końcu tę piosenkę. Powodzenia!

Drzwi się zamknęły. Pokój ogarnęła cisza. Adam ponownie rzucił się na łóżko i w pozycji na brzuchu wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer do najwierniejszej przyjaciółki dziękując w duchu, że żył kiedyś na tym świecie człowiek, który wymyślił taki cud elektroniki, jakim jest telefon komórkowy.

- Adasiu! W końcu zadzwoniłeś. Już się z ojcem martwiliśmy, że tak długo się nie odzywasz. - Przywitała go mama, a on jak zwykle zaśmiał się z radosnego tonu połączonego z nutą pretensji. - Opowiadaj, jak tam jest u ciebie. Karmią cię tam dobrze?

- Mamo! Czemu ty zawsze pytasz o jedzenie? - Powiedział z lekkim zażenowaniem.

- Żeby wiedzieć, czy mój synek nie przymiera głodem, a co? - Powiedziała słodko i zaśmiała się.

- Ach nic, nic. Jedzenie dobre, cała rezydencja jest po prostu jakimś hotelem połączonym ze SPA i szkołą muzyczną. I niezły tu rygor. Mamy bardzo napięty plan i zaczynamy właśnie przygotowywać się do pierwszego występu.

- I dajesz sobie z tym wszystkim radę, synku? Kiedy ma być ten występ? - Leila przybrała poważny ton. Gdyby nie radosna barwa głosu Adama, pomyślałaby, że mu się to miejsce nie podoba. - Oczywiście, przecież koniec końców jestem perfekcjonistą, nie? Ale tak serio, to musisz mi w czymś pomóc, wiesz? - Powiedział spontanicznie i zaczął bawić się kawałkiem pościeli.

- Ja? A w jakiej sprawie?
- Musimy wybrać repertuar. Koledzy mówili mi, że najlepiej zrobię, jeśli wybiorę piosenkę artysty, którego znam i podziwiam, ale tyle ich mam, przecież wiesz...
- Adam, mówiłam ci przecież, że musisz sam wybierać utwory, które chcesz zinterpretować. Powiedziałam już raz nie i nie wymagaj ode mnie, żebym odmówiła ci kolejny raz.
- Proszę, ostatni! - Poprosił niemal błagając. - Ty zawsze masz takie dobre pomysły. Ja nie potrafię wybierać repertuaru... - Rzucił. Nigdy nie wybierał sam utworów, które miał zaśpiewać. Robiła to zawsze jego mama. Uważał, że ma świetne wyczucie stylu i potrafi dopasować każdy jego rodzaj do każdego człowieka. Adam to wykorzystywał. Skoro mama świetnie to potrafi, to po co ja mam wybierać. Ja nie robię tego tak dobrze jak ona.
- Nie pomogę ci, nie ma mowy... - Westchnęła i już miała kończyć rozmowę, kiedy syn znów do niej przemówił.
- Czy w jeszcze jakiś sposób chciałbyś spróbować wykorzystać swoją starą matkę?
- Nie jesteś taka stara... - Uśmiechnął się, kiedy usłyszał w słuchawce głośny chichot... - A jakbyś miała wybrać jedną piosenkę Rolling Stonesów, która ci się podoba najbardziej, to którą byś wybrała? - Zapytał, ciekaw, jaki tytuł padnie z jej ust.
- Nie, Adam, to już jest cios poniżej pasa! Wiesz, że nie jest mi łatwo odpowiedzieć na takie pytanie! - Oburzyła się. Była fanką Rolling Stones od ładnych parunastu lat, ale nadal nie potrafiła stwierdzić, która piosenka jest dla niej tą najbardziej wyjątkową. Pomyślała chwilę, zostawiając ciszę w słuchawce, a Adam czekał cierpliwie. - Chociaż... - Rzekła po chwili dumania. - Może znalazłaby się na mojej liście pierwszych miejsc jedna... Ta najbardziej pierwsza. - Uściśliła, przypominając sobie nazwę kompozycji. - Opowiadałam ci, jak się z ojcem pierwszy raz spotkaliśmy, prawda?

***

W barze był duży tłum. Wszyscy chcieli tańczyć, ktoś włączył w szafie grającej piosenkę najpopularniejszej grupy tej dekady. Mimo, że tekst był banalny, największe wrażenie robiła muzyka oraz wokal. Wokal członków zespołu Rolling Stones, w których zakochana była nie tylko młodzież, ale także ludzie w średnim wieku. Nawet staruszkowie podrygiwali do tego rytmu. W jednej grupce tańczyło około piętnaście kobiet w latach zbliżonych do dwudziestu. Drugie towarzystwo złożone było z silnych mężczyzn, którzy potrząsali długimi włosami w rytm muzyki. Nagle ktoś stracił równowagę, co spowodowało, że cały tłum się przewrócił. Wśród tych ludzi był dobrze zbudowany rudowłosy mężczyzna, który, gdyby nie miał szybkiego czasu reakcji, z pewnością przygniótłby swoim ciałem drobną szatynkę. Gdyby nie podparł się rękami, z pewnością jego usta wylądowałyby na jej wargach. Zamiast tego obdarzył ją przepraszającym uśmiechem i pomógł wstać. Kiedy oboje podnieśli się do pionu, spojrzał w jej oczy z zawstydzeniem zmieszanym z radością. Już wiedział, że jest mu przeznaczona.

***

- ...A w tej szafie grającej włączono „Satisfaction”. - Skończyła opowiadać Leila. Jej głos był rozmarzony jakby przypominała sobie każdy kolejny szczegół najpiękniejszego ze wspomnień. Tak, to było jedno z najpiękniejszych wspomnień.

- Ładna opowieść. - Podsumował brunet. Siedział po turecku na łóżku i wpatrywał się w pościel z tajemniczym uśmiechem.

- Coś jeszcze chciałbyś wiedzieć, synku?

- Nie. Dziękuję, mamo, że mi o tym opowiedziałaś. Wiesz, muszę już kończyć. Pozdrowisz tatę i Neila?

- Oczywiście. Śpij dobrze, Adasiu. - Powiedziała troskliwie.

- Dobranoc, mamo. - Pożegnał się i wcisnął czerwoną słuchawkę.

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Tak bardzo lubił patrzeć na gwiazdy i księżyc, który tej nocy wisiał w pełni nad nieboskłonem. Satisfaction. To będzie mój pierwszy utwór. Uśmiechnął się do siebie i przetarł oczy. Ziewnął cicho i poszedł do łazienki. Marę minut później już spał, a w snach zaczęły mu się pojawiać obrazy przyszłości.





piątek, 13 września 2013

Rozdział 14 - To był Mitchel

Wracam – ale tylko na chwilę. Apropos tego rozdziału, w którym jest o śpiewaniu, to pochwalę się, że ostatnio byłam zapisać się do chóru, by sprawdzić czy umiem śpiewać. I okazało się, że jestem sopranem i altem. Pośpiewamy, zobaczymy... Zapraszam :)

Czekolaaada – nie dramatyzuj tak, bo pomyślę, że moje gryzdołki to jakieś dzieło na miarę Piaskowego Gołębia.

To był Mitchel

- Czego ode mnie chcesz!? Puść mnie! - Tommy próbował uwolnić się z mocnego uścisku.

- To, że grasz u mnie jako gitarzysta, nie znaczy, że będziesz miał takie względy jak John, rozumiesz? - Wysyczał. - Nie próbuj się wkupić w łaski menadżera, bo gwarantuję ci, że długo nie pożyjesz. - Rzekł kąśliwym tonem.

- Dlaczego miałbym to robić? Dlaczego mi grozisz? - Z ust Tommy'ego znów padły pytania. Skupił w sobie całą siłę i odepchnął wroga. Teraz to on był na wygranej pozycji. Mitchel znajdował się między nim a drzwiami. Patrzyli na siebie surowym wzrokiem. Nim Tommy spróbował powiedzieć coś więcej, wokalista złapał za klamkę i nacisnął ją. Oboje wypadli na korytarz, którym przechodził właśnie Olivier.

Ratliff z trudem utrzymał równowagę, kiedy znalazł się na korytarzu. Złapał się ściany, by nie upaść i ogarnął wzrokiem długi hol. Mitchel miał rozszerzone z nadmiaru adrenaliny oczy. Kiedy zobaczył Oliviera, obrzucił go zawistnym spojrzeniem i splunął w stronę Tommy'ego. Nie zdobył się na żadne słowa. Po prostu odszedł najszybciej, jak to było możliwe.

Blondyn dopiero po chwili zauważył klawiszowca, który tkwił w wyraźnym szoku. Otwarte usta i uniesione brwi zdawały się pytać, co się tutaj przed chwilą stało.

- T... Tommy? Wszystko gra? - Spytał niepewnie, widząc, jak muzyk trzyma się za głowę.

Gitarzysta myślał o ostatnich sekundach przeszłości. Nie wiedział, jak zinterpretować ostatnie wydarzenie oraz jak odpowiedzieć na pytanie członka zespołu.

- Nie wiem. Ty mi powiedz. - Spojrzał na Oliviera pytającym wzrokiem. Powiedz mi, co się, do cholery, dzieje w tym pieprzonym zespole i dlaczego wasz wokalista przed chwilą groził mi śmiercią! - Krzyknął zdesperowany wskazując palcem drzwi, za którymi wcześniej się znajdował.

Słowa Tommy'ego wywarły na Olivierze ogromne wrażenie. Cholera, co ten palant znowu zrobił. Westchnął głęboko i oparł rękę na ramieniu blondyna, próbując go uspokoić. Dlaczego zawsze ja muszę się tłumaczyć i wszystko wyjaśniać! Pieprzony dupek! Przecież ten chłopak nic nie wie i ja mam go oświecać? Po pierwszym dniu?

- Chodź, makijażyści czekają na nas w garderobie. Za piętnaście minut wychodzimy na scenę. - Złapał go lekko za ramię i zmusił do ruchu. Powoli udali się do pokoju z lustrami. - Przepraszam za Mitchela. Nie jest przyzwyczajony do nowych członków zespołu. A zwłaszcza gitarzystów. - Obrzucił go spojrzeniem i puścił jego ramię.

- Powiesz mi, o co mu chodziło? To nie było normalne. Zachowywał się jak jakiś psychopata. - Powiedział już spokojniej i wpatrzył się w białe ściany.

- O takich sprawach najlepiej rozmawiać przy piwie. - Uśmiechnął się lekko. - Niestety teraz nie mamy na to czasu.

- Czyli mi nie powiesz. - Wywnioskował Ratliff i zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami.

- Wybacz, nie dzisiaj. - Otworzył wrota i wpuścił młodszego mężczyznę do pomieszczenia. Sam wszedł kilka sekund później, myśląc o zajściu, jakiego był tego dnia świadkiem.

***

- Na początku coś prostego. Muszę poznać barwy waszych głosów. Po kolei będziecie podchodzić do fortepianu i śpiewać usłyszane tony. Alexis – jesteś pierwsza. Pozostali mają czas na wybranie piosenki, jaką zaśpiewają w Hollywood Week.

Niski mężczyzna w średnim wieku stał przed rzędem uczniów. Długa broda dodawała mu lat, a głos pozbawiony łagodności czynił go surowym, zimnym człowiekiem. Ustawione w rzędzie osoby porozchodziły się pod ściany, by poczekać na swoją kolej. Niektórzy wdali się w ciche rozmowy jednocześnie uważając żeby nie przeszkadzać. Inni obserwowali koleżankę wykonującą wszystkie polecenia mentora.

Adam stał w kącie razem z Allison i Krisem. Obserwując Alexis mówił półszeptem do kolegi i koleżanki swojej paczki.

- Dobrze, że rozdzielili nas na dwunastoosobowe grupy. Trzydziestu sześciu osób na pewno by ten gość nie ogarnął. - Rzekł prześmiewczo, obserwując pana Carlsona. Ten tłumaczył coś Alexis Grace, która była bardzo skrępowana i zagubiona. Kris i Allison roześmiali się, co spotkało się z wrogim spojrzeniem nauczyciela. Kiedy odwrócił wzrok, oboje wymienili spojrzenia.

- Daj spokój. Daje sobie radę. - Powiedziała Allison i znów się uśmiechnęła.

- Na razie. - Dopowiedział Kris i oparł się o ścianę.

- Daję pięć dolarów, że po tygodniu będzie miał już dość. A ty, Adam? Jak myślisz?

- Hmm... Biorąc pod uwagę zawziętość i cięty język pana Carlsona stawiam na 12 dni.

- Przyjmuję zakład. Iraheta, przecinasz. - Mężczyźni podali sobie dłonie, a czerwonowłosa koleżanka przecięła je na krzyż.

- Kris Allen. - Nauczyciel penetrował salę, poszukując odpowiedniej osoby. Kiedy niski szatyn odłączył się od grupy, pan Carlson zmierzył go wzrokiem. - Jesteś następny, chłopcze. - Ciekawe, na co go stać...

Lekcja trwałą jeszcze godzinę. W połowie każdy z zebranych zdążył się już porządnie znudzić. Kilkakrotne śpiewanie gamy i dodatkowo wybranych tonów nie było męczące, lecz długie oczekiwanie na swoją kolejkę sprawiło, że pod koniec lekcji każdy już ziewał. W kolejce zostało jeszcze kilka osób, wśród nich Adam i Michael. Od fortepianu właśnie odeszła Megan.

- Proszę, teraz Adam Lambert. - Pan Jack Carlson przeczytał nazwisko z listy już mocno zdezorientowany. Spośród ośmiu osób, które zdążył przesłuchać, prawdziwego talentu doszukał się tylko we dwóch. Teraz czuł, że czeka go kolejne rozczarowanie. Ale miał ich przecież tylko przygotować. Jego zadaniem było przekazanie im swojej wiedzy o wokalu. Decyzja, czy ją wykorzystają, należała do nich.

Adam podszedł do instrumentu, za którym siedział nauczyciel. Ten kazał mu zaśpiewać dźwięk Sol, który uprzednio zagrał na fortepianie. Lambert wykonał zadanie wydając z siebie płynny długi ton. Mężczyzna spojrzał na niego zza okularów, po czym zaproponował ton Si. I to Adam zaśpiewał. Nauczyciel coraz bardziej zaintrygowany jego czystą barwą głosu kazał zaśpiewać mu całą gamę po kilka razy wyciągając zarówno najwyższe dźwięki, jakie Adam był zdolny zaśpiewać, jak i te najniższe. Trwało to kilka minut. Brwi pana Carlsona uniosły się tak bardzo, jak tylko mogły. Wybitny talent. Uśmiechnął się po naciśnięciu ostatniego klawisza.

- Adam, gdzie się uczyłeś? -Spytał i podparł ręką podbródek.

- Dear Canyon Elementary School, Mesa Verde Middle School i Mount Carmel High School. - Wymienił.

- Należałeś do koła teatralnego. - Wysunął podejrzenie. Jak się okazało – trafne.

- Tak. Skąd pan wiedział? - Rzekł zaskoczony Lambert.

- To słychać, Adamie. To słychać. - Pogładził swą brodę, myśląc intensywnie. Jest naprawdę dobry. - W jakiego typu przedstawieniach brałeś udział?

- Musicale. - Rzucił coraz bardziej speszony.

- Tak! - Klasnął w ręce z uśmiechem i wstał. - Musicale i kółko teatralne, chłopcy i dziewczęta – to jest najlepszy start dla przyszłych śpiewaków i piosenkarzy. Możesz wrócić na miejsce, Adamie. - Rzekł w stronę bruneta, lecz kiedy ten oddalał się na miejsce, profesor znów wywołał jego imię.

- Tak? - Odwrócił głowę w stronę pięćdziesięciolatka.

- Czy wybrałeś już piosenkę? - Spytał ostatni raz, ale Adam nie odpowiedział od razu.

- Jeszcze się nad nią nie zastanawiałem. - Odparł po chwili i wrócił pod ścianę z zamyśloną miną.

Ostatni z dwunastu podszedł do nauczyciela. Adam jednak nie odezwał się już ani jednym słowem. Kiedy szli do audytorium, odpowiadał tylko półsłówkami na nieliczne pytania i stwierdzenia. Zamyślony wszedł ostatni do wielkiej sali i zamknął za sobą drzwi. Nie słuchał mężczyzny, który rozkazał wszystkim wziąć notatniki i długopisy. Ktoś wcisnął mu te rzeczy w ręce i zaprowadził do ławek. Allison. Czerwonowłosa nastolatka z łagodnym uśmiechem obserwowała go, jak dumał, patrząc w nieokreślony punkt.

- A może opowie nam ktoś o nutach. Ktoś wie, czym one są? - Zagadnął pan Johnson i spojrzał na listę obecności. - Może pan Lambert? - Rzekł, a wszyscy spojrzeli na Adama, który na dźwięk swojego nazwiska szybko się ocknął.

- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć pytanie? - Zapytał zdezorientowany i zainteresował się lekcją.

- Czy wiesz coś o nutach, Adamie?

- Tak... Oczywiście. - Odparł i przeszedł do odpowiedzi. - Nuta to graficzny odpowiednik dźwięku. Określa jego wysokość i czas trwania. Seria nut składa się na melodię, a melodia z tekstem tworzą piosenkę. By odtworzyć to na żywo, potrzebne są instrumenty takie jak gitara, perkusja czy ludzki głos.

- Brawo, chłopcze. - Rzekł z uśmiechem uczony i przeszedł do wykładu. - Adam pięknie to ujął. Ludzki głos jest instrumentem najważniejszym w piosence. - Powtórzył swoimi słowami i kontynuował monolog. Na co dzień posługujemy się głosem, ale nie jest on tak melodyjny jak w czasie śpiewu. Wtedy wydajemy z siebie różne tony, od niskich, do tych wysokich. Niestety, nasze gardła nie są w stanie wydobyć z siebie wszystkich tonów, lecz tylko te podstawowe. Nasze lekcje będą się właśnie opierały na tym, żeby wydobyć z waszych gardziołek jak najwięcej różnorodnych, rzadkich tonów. - Rzekł i przeszedł z jednej strony sali do drugiej. - Kochani, przez siedem pierwszych dni będziecie odbywać lekcje nie tylko ze mną, ale także z innymi specjalistami w dwunastoosobowych grupach, tak jak teraz. Pozostałe tygodnie będą bardzo zróżnicowane. Wybrane przez was utwory będziecie ćwiczyć indywidualnie z mentorami, będą także zajęcia ogólne w grupach. Każdy uczestnik „Idola...” dostanie swój plan zajęć pod koniec tej lekcji, natomiast chyba najbardziej was interesuje, kiedy będziecie mieć czas dla siebie. Prawda? - Zagadnął, a wszyscy ochoczo przytaknęli. - Codziennie od godziny czwartej po południu do dziewiątej wieczorem. Kolacja nie jest obowiązkowa. Możecie wychodzić poza rezydencję, dlatego właśnie dostaliście identyfikatory. Nasz regulamin nie toleruje natomiast pijaństwa. Za wnoszenie alkoholu lub innych używek na ten teren lub bycie w stanie nietrzeźwości grozi natychmiastowe wydalenie z rezydencji i dyskwalifikacja w programie. - Rzekł groźnie, a niektórym zdarzyło się spuścić wzrok.

Pan Johnson opowiadał krótko o najważniejszych elementach trzymiesięcznego szkolenia. Następne lekcje zapoznawcze były tak samo nudne jak ta, lecz zawierały dużo ważnych informacji, które każdy uczestnik musiał zapamiętać albo chociaż zapisać.

Adam z niecierpliwością wyczekiwał końca zajęć. Miał nadzieję, że potem będzie mógł zwiedzić nieznane miasto. Kiedy pan Johnson oznajmił, że lekcja dobiegła końca, brunet postanowił skorzystać z dziesięciominutowej przerwy i oddalił się poza zasięg przyjaciół.

Szybkim krokiem zmierzał w kierunku toalet. Nie zamierzał jednak załatwiać spraw fizjologicznych. Chciał w końcu usłyszeć odpowiedzi na pytania, które dręczyły go całą noc. Dlaczego się tak szybko rozłączył? Czy nie chciał ze mną rozmawiać? A może to ja powiedziałem zbyt wiele? Byłem szczery. Naprawdę za nim tęsknię. Jak cholera... A może ktoś mu przeszkodził? Ten... Mitchel? Chyba tak miał na imię. „Tak jak ja mam na drugie”. Pamiętał. Ciekawe, czy się już dogadali. Ale dlaczego uwziął się na mojego Tommy'ego? Zaraz... Pomyślałem „mojego”? On... Boże, co się ze mną dzieje... Ogrom myśli zajął jego głowę, kiedy pchnął czarne drzwi oznaczone trójkątem. Wszedł do kabiny, uprzednio wyjmując telefon. Zamknął się na klucz i wybrał numer, który był pierwszy na liście najczęściej wybieranych kontaktów.

- Tommy? - Powiedział po usłyszeniu znajomego głosu. - Nie mam zbyt dużo czasu, ale muszę cię spytać.

- Wiesz, że możesz pytać mnie o co tylko chcesz. Coś cię trapi? - Tommy przybrał poważny ton, kiedy usłyszał zdenerwowany głos po drugiej stronie słuchawki.

- Coś nam wczoraj przeszkodziło w rozmowie, czy powiedziałem coś, co spowodowało, że poczułeś się niezręcznie i rozłączyłeś pod pretekstem? - Spytał szybko, czując, że jego policzki płoną.

- Adam, nigdy jeszcze nie spotkałem osoby z tak bujną wyobraźnią jak twoja. - Wywnioskował blondyn i zaczął się śmiać do słuchawki. Stał właśnie przed sklepem spożywczym z siatką pełną przekąsek i alkoholu – prowiantem na wieczorny seans filmowy. Planował zaprosić członków zespołu, by przełamać lody, zaprzyjaźnić się i przy okazji załatwić sprawę Mitchela.

- To w takim razie co to było? - Spytał z wyraźną ulgą w głosie. Usiadł na muszli klozetowej i podparł się ręką o kolano.

- To był Mitchel. - Po wypowiedzeniu tych słów blondyn dokładnie przeanalizował niecodzienne zajście. Kolejny raz ogarnęły go myśli, że sam nie da rady dobrze go zinterpretować.

- Kontynuuj? - Podpowiedział Lambert, kiedy zapadła chwilowa cisza. Pomyślał, że ta rozmowa nie będzie jednak tak krótka, jak przewidywał. Przerwa trwała jeszcze pięć minut, a sekundnik w zegarku przesuwał się niespodziewanie szybko.