piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 29 - W pierścieniu ognia

Hejka! Na początek muszę bardzo gorąco podziękować wszystkim czytelnikom i nawet tym osobom, które tylko weszły na tę stronę tak o, gdyż...
MIŁOŚĆ Z IDOLA WŁAŚNIE PRZEKROCZYŁA 10000 WYŚWIETLEŃ! AAAAAAAAAle super!
A teraz spójrzcie czy nie ma message'a do was na dole i czytamy.
Czekolaaada, dzięki za full błędów! Naprawdę chciało ci się tak rozpisywać? Następnym razem pisz BARDZIEJ ogólnikowo, proszę. Teksty napisane zostawiam tak jak jest, ale będę się poprawiać w następnych częściach.. Książki oczywiście czytam. Co do punktu 18.: Adam nie chciał się wypowiadać na ten temat, bo już od samego słuchania robił się nieswój (to w końcu Adommy, chyba każdy już wie, że Adam jest w Tommy'm zakochany, tylko na razie boi się tego okazać) Tommy funkcjonował normalnie, bo, jak już wiesz, Alex nie zrobił tego, co miał zrobić. Interpunkcją bym się na twoim miejscu nie przejmowała - zawsze znajdzie się jakiś błąd. Brakuje mi synonimów, a w słownikach nic nie ma. Może nie jestem zbyt douczona w stosowaniu odpowiednich metafor i składni, ale postaram się to nadrobić książkami. Sherlock wziął mi się z filmu "Rycerze z Szanghaju" - w drugiej części był taki detektyw. Osobiście nic do Sherlocka nie mam. Ogólnie to opowiadanie wydaje mi się zbyt poważne i zbyt szczegółowe, więc czasami dodaję cukru. W ogóle wszystko tu tak się wlecze, ale przykro mi, nic nie mogę zrobić, taka fabuła.

Sandra Black wracasz mi wiarę w pisanie tego opowiadania. Co do Tommy'ego, chcę wymyślić własną jego historię. Nie chcę się opierać na prawdziwej, bo na ten temat w necie jest bardzo mało informacji, niektóre są nieprawdziwe (np. w Wikipedii). Jeśli chodzi o konsultację, możesz do mnie napisać e-mail na adres xaniax1997@gmail.com (i nie tylko ty, wszyscy mogą). Pozdrawiam.

I pytanie: czy jest ktoś, kto ostatnio odkrył tę stronę?

Jeśli tak: czy wam się podoba? Czy przywitacie się ze mną w komentarzach? Liczę nawet na anonimy, nie musicie mieć kont, żeby to zrobić. Dodanie komentarza jest bardzo proste, a wystarczą mi tylko trzy słowa, np. Hej, fajne opowiadanie. Mam nadzieję, że zachęciłam. Do odcinka!

W pierścieniu ognia

Mijał drugi dzień od zniknięcia wokalisty Mouthlike. Wszyscy siedzieli w hotelu jak struci. Czekali na rozwój wydarzeń. W tym czasie Tommy zdążył nadrobić wszystkie zawodowe zaległości. Z nudów doszlifował grę niewyćwiczonych dotychczas utworów zespołu. Napisał kilka tekstów piosenek (przeważnie o miłości) oraz znalazł czas na nawiązanie telefonicznego kontaktu z dawno niewidzianymi znajomymi. Wpadł nawet na pomysł odświeżenia znajomości z mieszkającą w pobliżu Kathlyn Mossey. Teraz początkująca aktorka kiedyś bardzo zawróciła mu w głowie. Rozważał tę możliwość wykorzystania wolnego czasu oglądając reklamy w telewizji. Nagle mignęła mu przed oczami zapowiedź kolejnego odcinka talentshow „American Idol”. Natychmiast pomyślał o Adamie. Przypomniał sobie jego sylwetkę: długie nogi, szerokie barki, potężne ramiona, pięknie wyrzeźbioną klatkę piersiową, która odbijała się zawsze, kiedy włożył t-shirt i twarz... anioła w rockowym makijażu. I jeszcze ten zmysłowy, melodyjny głos. Ciągle się zastanawiam, dlaczego nie ma dziewczyny? Zapytam go o to... Dzisiaj. Już nie musiał szukać pomysłów na wieczór. Telefon, którym ciągle się bawił, teraz się przydał. Mężczyzna wyszukał coś w aplikacji internetowej, następnie dwa razy kliknął przycisk akceptacji. Włączył stronę startową, a potem zablokował smartfona, który przeszedł w stan hibernacji. Blondyn miał szczęście, że bilety jeszcze się nie skończyły. Podszedł do okna swojego hotelowego pokoju i popatrzył na panoramę miasta. Z uśmiechem na twarzy czekał na kuriera. Nie mógł doczekać się wieczoru.

- Adam, mam nadzieję, że zaśpiewasz dzisiaj tak, że przyprawisz wszystkich o dreszcze. - Powiedział do siebie. Ring of fire miało być trudnym kawałkiem z gatunku muzyki, z którą Lambert się jeszcze nie spotkał. Choć Tommy nie wiedział, jak utwór brzmi, wyobraził sobie Adama, scenę, mikrofon. Zamknął oczy przypominając sobie ten fenomenalny, jedyny w swoim rodzaju głos. Włoski na jego przedramionach pokrytych czarnymi tatuażami mimowolnie się uniosły.

***

Drugi w kolejności. Dobrze, że nie pierwszy. Serce biło mu jak młotem, kiedy czekał na swój występ. Spokojnie, Adam. Robiłeś to już. Ćwiczyłeś. Kiedy wyjdziesz, stres minie. Uspokajał się oczywistą prawdą – publiczność zawsze dodawała mu odwagi, której nie znajdował za kulisami. Stres ciągle krążył w jego żyłach i rozpalał od środka. Tę dawkę zwiększała myśl o tym, że uczestnik o imieniu Scott, który występował przed nim, właśnie dostał złe noty od większej części jury. Simon Cowell miał dzisiaj wyjątkowo cięty język. Że też nigdy nie brakuje mu odpowiednich epitetów, pomyślał z przekąsem Lambert i wyszedł z determinacją na scenę. Minął po drodze Scotta, który poklepał go po ramieniu życząc powodzenia. Jego pokazowy uśmiech nie dodał Adamowi ani grama otuchy.

Pam, pam, param, pam, pam, pam, to jak to leciało? Przypomniał sobie słowa, kiedy reflektor zaczął śledzić jego ruchy. Znajdował się teraz w oświetlonym okręgu, który przywodził mu na myśl zacieśniający się pierścień ognia, który zaraz wypali go od środka. Podszedł do statywu. Spojrzał na ludzi. Byli oszołomieni sensualną niemal muzyką i przygotowani, by chłonąć jak gąbka każdą zaśpiewaną frazę. Trema go opuszczała. Ogień w żyłach zalewała zimna krew. Znów mógł spokojnie oddychać. Zaczął śpiewać. Słowa wypływały z jego ust obklejone namiętnością, miłością, erotyzmem, które zmieszane były z odrobiną rockowego pazura. Choć muzyka wprowadzała egipski klimat z typową dla niego temperaturą, to wygląd Adama nie mieścił się w te ramy. Czarne spodnie z rozkloszowanymi nogawkami niby dzwony i bluzka w tym samym kolorze nie wprowadzały takiego zamętu w przyjemny dla oka obrazek performance'u jak złota skórzana kurtka z ćwiekami i buty z wężowej skóry. Rockowego stylu dodawały szczegóły: rękawiczki bez palców, nabity ćwiekami pasek, przypięty do spodni brelok z rzemyków, dwa naszyjniki zwisające z szyi niczym amulety zapewniające powodzenie. Nie mogło też zabraknąć podniesionego kołnierzyka i czarnych paznokci, o których tyle się dzisiaj mówiło.

Wokalista płynął przez piosenkę obserwowany przez głównego mentora w tygodniu country – Randy'ego Travisa. Tak jak podczas pierwszej lekcji z Lambertem, tak i teraz mężczyzna był oniemiały z zachwytu. Adam był prawdziwym talentem. Travis stwierdził to już po usłyszeniu pierwszej frazy piosenki Johny'ego Casha, która opuściła usta Lamberta i która na długo pozostała jego uszach. Tak, to bardzo charyzmatyczny wokal, pomyślał, przypominając sobie tę lekcję.

***

Wysoki brunet wszedł do pokoju z przyjaznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Randy stał przy fortepianie i rozmawiał z muzykiem, który instrument obsługiwał. Travis usłyszał ciche kroki, a właściwie trzeszczącą podłogę. To jej dźwięk najbardziej go irytował. Odwrócił się, by zlikwidować hałas.

- Ach, Adam Lambert, prawda? - Zawołał, a gość pokiwał głową.

- Dzień dobry. - Powiedział skromnie, a piosenkarz pospieszył, by uścisnąć mu dłoń. - Miło mi pana poznać, panie Travis.

- Mów mi Randy, chłopcze. - Wyciągnął dłoń i patrząc Adamowi w oczy potrząsnął dłonią. Kiedy miał już cofnąć rękę, spojrzał w dół. W oczach mignęło mu coś czarnego. Zamiast zakończyć gest, odwrócił dłoń Adama, by zobaczyć jej wierzch. To, co zobaczył, wywołało w nim mieszane uczucia. - Ekhm, lakier do paznokci? Nie uważasz, że to trochę... dziwaczne?

- Nie, dlaczego? - Spytał Adam, zdziwiony uwagą.

- No, wiesz... Nie żebym miał coś przeciwko, ale to raczej kosmetyk dla kobiet. - Travis podrapał się po głowie.

- W dobie nowoczesności i równouprawnienia to raczej przestarzała definicja, nie uważa pan? - Miał gotową ripostę na wszystko, co wiązało się z jego wyglądem i sposobem bycia. Nie od dziś słyszał uwagi i obelgi. Już dawno nauczył się walczyć z nietolerancją. Nauczyciel nie zauważył kpiącego tonu. Zastanawiał się nad tą nową dla niego sytuacją i, jakby tego nie nazwać, nowym odkryciem.

- Jakby się nad tym dłużej zastanowić... - Przyglądał się paznokciom mężczyzny i próbował wyjaśnić swoją reakcję. - Przepraszam, trochę zbiłeś mnie z tropu. Na ogół nie otaczam się tak... Nowoczesnymi ludźmi. - Spojrzał na twarz Adama. Tym razem dostrzegł coś jeszcze bardziej zadziwiającego – kolczyki w uszach. - Doprawdy, jesteś bardzo nowoczesny i ekstrawagancki. - Uśmiechnął się i złapał się za ucho, dając Lambertowi do zrozumienia, o co mu chodzi.

- Czy to jest komplement? Jeśli tak, to bardzo dziękuję. - Adam zaśmiał się lekko speszony i podszedł do fortepianu. - Muszę jednak wiedzieć, czy to panu nie przeszkadza? Nie... krępuje?

- Ależ nie. Wręcz przeciwnie! Lubię czerpać pomysły od ludzi właśnie takich jak ty. Nie tylko stylowe, ale też pomysły na piosenki. To jest moja przewodnia myśl, Adamie. Otoczenie kryje rzeczy, o których nie masz pojęcia. Kiedy te rzeczy odkrywasz, one cię zadziwiają. Kiedy przystosowujesz się do tych rzeczy, uczysz się z nimi żyć, stajesz się mądrzejszy, bo poszerzyłeś swoje horyzonty. To ta idea, poszerzanie horyzontów. Cholera, czuję, że to byłby dobry temat na piosenkę. - Pomyślał głośno, przybierając pozę myśliciela.

Idąc do tej sali Adam myślał, że to nie będzie udane spotkanie, ale totalna kicha. Myślał w kategoriach: nie jestem piosenkarzem country, nigdy nie miałem styczności z taką muzyką, jesteśmy z dwóch innych światów. Teraz był mile zaskoczony. Przekonał się, że nie tylko muzyka łączy ludzi, ale też filozofia. Może jednak się dogadamy? Miał taką nadzieję.

- Ale nie na to czas. Powiedz mi, chłopcze, jaki wybrałeś utwór?

- „Ring of fire” Johny'ego Casha. Dużo ćwiczyłem , ale nie w stylu country. Mam własną wersję.

- „Własną wersję” i „nie w stylu country”? Przerażasz mnie, Adam. Wątpię, czy to w ogóle da się zaśpiewać nie-country. - Posłużył się słowami rozmówcy. Choć wyraził zwątpienie, dał znak mężczyźnie siedzącemu za fortepianem, by zagrał pierwsze nuty.

Adam oparł rękę o instrument. Wlepił oczy w okno i skupił się na słowach. Z jego gardła wydobył się melodyjny głos o nieokreślonych oktawach. Jest dobry. Randy Travis uniósł brwi. Cholernie dobry. Tego się nie spodziewał.

***

W zaśpiewanych słowach zawierało się skupienie i profesjonalizm. U Adama było widoczne przywiązanie do słów utworu jakby się z nimi identyfikował. Nogi w lekkim rozkroku i dłoń przytrzymująca statyw miały na celu zachowanie stabilizacji. Zmrużone oczy to znak panowania nad szybkością utworu i intonacją. Adam miał całą gamę znaków rozpoznawczych. Umiał je dostrzec tylko bardzo spostrzegawczy obserwator. Pomyślałby ktoś: parę wersów, a tyle z nimi roboty- to prawda. Czasami praca umysłowa staje się cięższa niż fizyczna. Na szczęście Adam nie musiał się nad tym zastanawiać i w odpowiednim tempie skończył śpiewać refren następujący po pierwszej zwrotce. Miał wrodzony talent, a jego serce umiłowało to co właśnie robił. Był szczęśliwy.

- Smak miłości jest słodki, kiedy serca takie jak nasze spotkają się. - Uwodził wzrokiem, mącił w głowach głosem. Jego ciało wykonywało zmysłowe gesty, które miały przede wszystkim poruszyć widza. - Przy tobie czuję się jak dziecko. Och, wtedy ogień staje się dziki.

Dla wielu widzów to były najgorętsze dwie minuty nie tylko tego programu, ale także całego wieczoru. Do grona tych szczęśliwców zaliczał się zajmujący miejsce tuż obok wyjścia ewakuacyjnego niewysoki blondyn. Podobnie jak podczas dwóch poprzednich występach niekonwencjonalnego wokalisty jego oblicze tryskało szczęściem, dumą i zachwytem, a walące w piersiach serce pompowało dwa razy tyle krwi. Na ciele wystąpiła gęsia skórka, podtrzymywana przez każdy ton, który przebywał drogę z głośników do uszu słuchaczy. Emocje w studiu były nieporównywalnie większe niż przed telewizorem czy komputerem. Jednak tutaj nie dało się włączyć funkcji Cofnij lub Powtórz. Tommy mógł wynieść stąd tylko obrazy, które wryły mu się głęboko w pamięć. Był tak oszołomiony i podekscytowany, ze kiedy zwiesił wzrok na swoim przyjacielu oczekującym opinii jurorów, zauroczył się na tyle długo, że nieświadomie wyłączył zmysł słuchu. Udało mu się usłyszeć cokolwiek dopiero wtedy, gdy przyszła kolej na ostatniego sędziego – Simona Cowella.

- Szukam słów, by opisać ten wykon, ale do głowy przychodzi mi tylko pytanie: Co to, do cholery, było?! - Rozłożył ręce jak ksiądz przed ołtarzem. Wciąż nie dowierzał oryginalności ostatniego performance'u.

Adam o mało nie pękł ze śmiechu, kiedy usłyszał to pytanie. Czyżby chciałby mi dać pozytywną opinię? Siedzący w pierwszym rzędzie za widowni Randy Travis także poruszył się w miejscu, próbując ukryć atak śmiechu. Niestety nie udało mu się to i kamera uchwyciła ten moment. Simon Cowell natomiast otrząsnął się z szoku, po którym został już tylko nieznaczny grymas na twarzy. Kontynuował.

- To znaczy... Przepraszam, ale nie tylko nie zagłosowałbym na ten utwór, ale także (i pewnie nie tylko ja) zgrzytam zębami po usłyszeniu go. Założę się, że dużo ludzi wyrzuciło przed chwilą telewizor przez okno z powodu tego występu, gdyż...

W ogromnej sali rozległo się buczenie publiczności. Adam chciał jeszcze coś dodać na swoją obronę, jednak zamknął usta, gdy zobaczył reakcję publiczności. Wszyscy mieli niezadowolone, wręcz oburzone miny. Wśród widzów dostrzegł kilka ważnych da niego osób. Mama niezmiennie od pierwszego odcinka trwała przy nim i trzymała kciuki z całych sił. Wierzyła, ale też nie mogła nie zobaczyć się z synem chociaż raz na tydzień. Neil wierzył, że poderwie tu dziewczynę, ale Adam w głębi duszy wiedział, że brat, który od najmłodszych lat naśladował go we wszystkim, pęka teraz z dumy. Duet wspierany przez ciocię Klarę i Jaspera – kolegę z sąsiedztwa ostro dopingował stojącego na scenie nowicjusza i wygwizdywali szefa jury. Brunet nie mógł dostrzec w tłumie ostatniej ważnej dla niego osoby. Może nawet najważniejszej. Tommy znalazł się tutaj, by znowu go zobaczyć. Chciał się nie tylko przekonać, czy emocje, których doznał przed szklanym ekranem telewizora, były prawdziwe i nieprzesadzone. Muzyk przyszedł tutaj, by po prostu być, napawać się tym pięknem stojącym na scenie. Już na początku znajomości przekonał się, że los na jego drodze postawił pięknego człowieka. Pięknego charakterem, duszą, a nawet ciałem. Dlaczego nie otacza się pięknymi kobietami, ludźmi, którzy będą go podziwiać i wielbić? Zastanawiał się nad tym bardzo długo. A może już to robi, a ja tego nie widzę? A skoro tak, to dlaczego darzy przyjaźnią mnie – faceta z kompleksami i problemami? Musiał go o to spytać. Wiedział, że musi z nim poważnie porozmawiać. Ale nie dziś. Dzisiaj jest twój dzień. Zasłużyłeś na laury, a nie na marną gadkę krytyka z przypadku. Tommy zaciskał dłonie w pięści powstrzymując się od jakiegokolwiek innego gestu. Gdyby to była kreskówka, para wodna szybko ulatniałaby się mu z uszu. Nie spuszczał oczu z Adama. Jeżeli on to dobrze przyjął, to ja też jestem w stanie. Zmrużył oczy i spojrzał na swoje ręce. Długa grzywka opadła mu na czoło, a jeden kosmyk zahaczał o nos. Rozluźnił mięśnie i w tej samej chwili dmuchnął w swoje włosy, by uciekły z twarzy. Gwar w sali ucichł, a sędzia przeszedł do dalszej części swojej oceny. Chociaż nie taka zła w rankingu negatywnych opinii Cowella dotychczasowych tygodni, ta nota miała być najgorszą dla Adama spośród wszystkich.

- Adamie, jeśli chcesz usłyszeć moją szczerą opinię, to sądzę, że to, co przed chwilą zobaczyłem, to były absolutnie pobłażliwe śmieci. - Skończył wywód, po czym napił się ze szklanki wody mineralnej. Napój orzeźwił mu płuca, jednak to ochłodzenie nie było w tej chwili potrzebne jemu.

Lambert stał jak słup soli. Przybity do ziemi z przylepionym do twarzy uśmiechem. Sztucznym uśmiechem. Pobłażliwe śmieci?... Jęknął cicho. Spokojnie, Adam. Za tydzień będziesz się z tego śmiał... Pobłażliwe śmieci?! Będę śmiał się z tego z Tommy'm podczas przerwy w opowieściach o zwariowanych fankach na koncertach Mouthlike. Teraz wrócił myślami do swojego mini koncertu sprzed paru minut. Co było źle? Nic. To było perfekcyjne, wiesz o tym. Podpowiedział mu wewnętrzny głos sumienia. Może zdaniem Cowella to jest zbyt dobre i nie może tego przetrawić? Na tę myśl uśmiechnął się szczerze. Te myśli zajęły mu około dwóch sekund, więc nie słyszał kilku zdań wypowiedzianych przez czarnoskórego Randy'ego Jacksona, który zabrał jeszcze na chwilę głos.

- …świetne! A już najbardziej fascynujące jest to, że wyobraziłeś sobie faceta z epicko czarnymi paznokciami śpiewającego muzykę country. To jest już sukces! To jakbyś zobaczył co najmniej Marylina Mansona, który śpiewa w repertuarze Hanny Montany. To twój sukces! To jest świetne! Tak! Młode, świeże, gorące! To jest to. - Bardziej wykrzyczał niż powiedział, ale dobił się do mózgu Adama i dodał mu taką ilość otuchy, że uczestnik show wyrzucił z głowy słowa poprzedniego jurora.

Jury odegrało swoją rolę. Teraz do uczestnika podszedł prowadzący show i podał numer i treść smsa, jaki należało wysłać w celu oddana głosu na swojego ulubieńca. Tommy Joe zapisał sobie szybko te informacje w telefonie i popędził na kulisy. Nie sądził, żeby w tym konkursie był ktoś lepszy od jego przyjaciela. Postanowił nie tracić na to czasu. Nie wiedział, jak przechytrzy ochroniarzy. Wiedział natomiast, że musi się spotkać z Adamem. Chociaż przez kilka minut. Chociaż przez sekundę. Nie mógł przegapić okazji.

Tymczasem Adam zszedł ze sceny i za kulisami od razu wpadł w ramiona Allison, która tak samo zestresowana przed występem jak on przedtem musiała z kimś pogadać. All miała to w zwyczaju – jeśli nie chcesz o czymś myśleć, pomyśl o czymś innym. Najbardziej zaś wciągały ją sprawy osobiste przyjaciół. Ploteczki, gadki-szmatki – to była jej specjalność. Przy okazji dowiadywała się czegoś ciekawego. Tym razem zamierzała wycisnąć coś z Adama.



piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 28 - Wiele odpowiedzi

Witam!
Zauważyłam, że wszystkie bloggerki podobnie jak ja zrobiły sobie „krótką” przerwę. Bardzo mnie to martwi, ale możecie być spokojni, ja cały czas pojawiam się i znikam, a robię to zawsze w piątek :)
Co do OnePartu: przykro mi, że Wam (niektórym) się nie podoba, ale dzięki za krytykę. Nie chciałam urazić wielbicieli koni, a w OneParcie nie chodziło mi, żeby opisać zwierzę, ale Adama i Tommy'ego.
Anonimowy: Zmieniłam kilka elementów, na które zwróciłeś/aś uwagę (siodło było źle zapięte - dlatego się zsunęło). Byłabym wdzięczna, gdybyś następnym razem wyrażał/a opinię o całej fabule, a nie tylko o jednym szczególe i podpisywał/a się pod komentarzem.
Czekolaaada: Tommy jechał w siodle, a Adam siedział za nim bez siodła (w moich wyobrażeniach to możliwe – nawet nie będąc wielbicielem koni wiem, że siodło nie jest tak długie jak koń). Dobry pomysł z tym wypisywaniem błędów. Niedługo postaram się wszystko poprawić, a za cenne uwagi dziękuję.
DO WSZYSTKICH: Pamiętajcie, że wszystko, co tu publikuję to absolutny debiut. Nie pisałam fanficów, onepartów itd. nigdy wcześniej i to oczywiste, że zawsze mogę popełnić błąd. Musicie mi zatem wybaczyć i przejść do kolejnej części posta – nowego odcinka, enjoy!
Proszę też o kreatywne komentarze.

Wiele odpowiedzi

Dwie godziny lotu zrobiły swoje. Zmęczony opuścił pokład samolotu i udał się po bagaże. Musiał odpocząć. Odpocząć i wszystko zaplanować. Wyszedł z lotniska z małym plecakiem na ramionach i jedną walizką w ręku. Zobaczył ruchliwą ulicę. Poprawił cięższy bagaż w ręce i podszedł do krawędzi chodnika. Zagwizdał i zaczekał na taksówkę. Po chwili pojazd stał już przed nim.

- Poproszę do hotelu, który znajduje się w najbliższej okolicy szpitala Stafforda. Mam nadzieję, że zna pan miasto? - Spojrzał w lusterko. W jego odbiciu zobaczył twarz kierowcy – podstarzałego brodacza, który zerkał na ulicę spod małych okularów-połówek.

- Panie, jestem taksówkarzem od piętnastu lat. Każdy zaułek w tym mieście znam jak własną kieszeń. - Powiedział spokojnie i przekonywająco, przekładając biegi. Wyłapując okazję, wcisnął się między dwa auta i już za chwilę mknęli ulicami Nowego Jorku.

***

Siedzieli w pokoju Tommy'ego kompletnie nie rozumiejąc sytuacji, w jakiej się znaleźli. Co mieli teraz zrobić? Czekać na wyjaśnienia, ale jak długo? Mitchel przepadł bez śladu. Nikt nie ośmielił się do niego zadzwonić, by dowiedzieć się, co się dzieje. Kontrowersje wzbudzała przede wszystkim sprawa, którą chciał załatwić. Sprawa życia i śmierci – wyolbrzymienie czy prawdziwy problem? To określenie na pewno nie wróżyło nic dobrego.

- Może umarła mu matka? - Rzucił Mike, trzymając w ręce piwo. W pozycjach półleżących zajmowali podłogę. Oparci o łóżko gapili się w telewizor, w którym kolejny raz wyświetlano reklamę gumy Orbit. Przerzucali się pomysłami, ale po dłuższym zastanowieniu każdy odrzucali.

- No co ty. Regularnie dzwonił do niej co tydzień. Zazwyczaj przed koncertem. W czasie rozmowy nie zauważyłem w jego głosie zaniepokojenia. Potem też zachowywał się normalnie. - Zdementował Isaac jako najbardziej poinformowany.

- No to... Rzuciła go dziewczyna. To ma sens. Nie wytrzymała, kiedy on był... Jest w trasie. Nie chciało jej się czekać, więc odeszła. - Stwierdził Olivier, zdziwiony swoją kreatywnością.

- To miałoby sens, gdyby Mitchel miał dziewczynę. - Znów odpowiedział Isaac, który był współzałożycielem zespołu i bardzo dobrym obserwatorem.

- A ja myślę, że chodzi o Johna. - Powiedział spokojnie Tommy, siedzący pod oknem. Wszyscy zwrócili głowy w jego stronę. Ta idea wydawała się najbardziej prawdopodobna, ale też najbardziej interesująca.

- Rozwiń, Tommy. - Zaproponował Isaac z uwagą przyglądając się Ratliff'owi.

- Myślałem o tym, co mówiłeś. - Tommy spojrzał na Isaaca. - Historia Mitchela i Johna dała mi do myślenia. - Przeniósł wzrok na Oliviera. - Ty mówiłeś o uzależnieniu. Im częściej o tym myślę, tym wydaje mi się to bardziej prawdopodobne. Istnieje takie coś jak uzależnienie od osoby. Człowiek uzależniony nie może się obejść bez drugiego człowieka, musi utrzymywać z nim stały kontakt, a często... Pozostaje pod jego wpływem. - Zauwałył wzrok Mike'a pytający, skąd Tommy to wszystko wie. - Wujek Google. - Rzucił odpowiedź na nieme pytanie.

- Brakuje ci babki, skoro tracisz czas na takie pierdoły. - Zakpił Mike, a Isaac skarcił go wzrokiem. Tommy zbył go uśmiechem.

- Tommy, mów dalej. - Zachęcił perkusista, zaciekawiony teorią.

- Myślę, że wczoraj w Mitchelu coś pękło. Uświadomi sobie, że jest pod wpływem Johna, który, jak mówiłeś, jest od niego starszy. Jako człowiek uzależniony, o ile naprawdę jest... Będzie próbował się uwolnić... Ale... To tylko teoria. - Rzekłszy to usłyszał swój ton. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie, oczekiwanie na najgorsze. Chciał się z tych słów wycofać. - Oczywiście może być inna przyczyna jego wyjazdu. Może faktycznie znalazł sobie kogoś? Może potrzebuje seksu i dlatego był na nas wkurzony?

- Może nie chce pogodzić się z faktem, że ma ograniczony kontakt z Johnem i wyżywał się na tobie, obarczając ciebie winą? - Pomyślał głośno Olivier.

- Możli... - Mike nie dokończył, gdyż rozległo się głośne pukanie do drzwi. - Spodziewasz się kogoś?

- Nie... - Odrzekł zdziwiony Tommy i podniósł się z miejsca. Popatrzył ze zmarszczonymi brwiami na kolegów i podszedł do drzwi, do których teraz ktoś zaczął walić pięścią. Blondyn otworzył je. Na jego twarzy odmalował się szok. Ujrzał osobę, której nie chciał spotkać nigdy więcej.

- Cześć, bałem się, że już cię tutaj nie zastanę. - Powiedział zdenerwowany gość. Oparł rękę o futrynę, by opanować drżenie.

Tommy stał jak słup soli podczas gdy jego goście zaczęli wstawać z miejsc. Blondyn czekał na rozwój wydarzeń. Nie musiał patrzeć na oblicza kolegów z zespołu, by widzieć ich podejrzliwe uśmiechy, by wiedzieć, co myślą teraz o nim i o nieproszonym gościu. Wydarzenie sprzed ostatnich dni pozostawiło niezmywalną plamę na sumieniu gitarzysty. Teraz wszystko w nim zaczęło się gotować ze złości. Jak on śmie tutaj przychodzić? Po tym wszystkim. Czego ode mnie jeszcze chce? Chyba dałem mu jasno do zrozumienia, że...

- Czy... Możemy porozmawiać? To dla mnie bardzo ważne. - Rzekł, opanowując swój głos. Przyjście tutaj wymagało od niego wiele odwagi, jeszcze więcej będzie musiał poświęcić w trakcie rozmowy.

- Tommy, może zostawimy was samych? Chyba macie do pogadania. - Zaproponował Olivier, czując niezręczność sytuacji.

- Nie. Usiądźcie. - Tommy opuścił głowę i zwrócił w stronę kolegów. Patrzył w podłogę – nie mógł spojrzeć im w oczy, stojąc pomiędzy nimi a mężczyzną, który zbezcześcił jego ciało i uczynił brudnym. W drzwiach stał Alex – człowiek, który go skrzywdził i sprawił, że będzie się wstydził do końca życia. - To my wyjdziemy. - Rzekł władczo i opuścił pokój. Tę rozmowę mógł odbyć tylko w jednym miejscu. Miejscu, które odwróciłoby jego uwagę na tyle, że nie mógłby się zemścić na swoim – jak go nazywał – oprawcy. Wiele razy obiecywał sobie, że gdy spotka go ponownie, zabije albo chociaż pozbawi części ciała, którą bardzo często wykorzystywał nie tylko w toalecie. Teraz szedł z nim ramię w ramię i ostatkami sił powstrzymywał się, żeby nie rzucić się na Alexa i nie zabić gołymi rękami.

- Gdzie idziemy?

- Na dach.

- Chcesz mnie tam zabić? - Rzekł prześmiewczo, by zmniejszyć napięcie. Od razu pożałował tych słów. Muzyk jednym ruchem przygwoździł go do ściany. Ręka ściskała gardło tak mocno, że mężczyźnie zaczęło brakował tchu.

- Jeśli miałbym cię zabić, zrobiłbym to zanim obudziłeś się w moim łóżku. Poćwiartowałbym twoje ciało na kawałki i wyrzucił do najbliższego kosza na śmieci, a z twojego kutasa zrobiłbym sobie brelok. Masz ogromne szczęście nie tylko dlatego, że możesz ze mną porozmawiać, ale że w ogóle tu stoisz. - Ścisnął go mocniej i zaraz cofnął rękę. Twarz Alexa przybrała kolor purpury. Zaczął łapczywie łapać powietrze, na co nieprzyzwyczajony do reakcji organizm zareagował kaszlem.

Dialog był krótki, ale treściwy. Pełna jadu i agresji odpowiedź Ratliffa spowodowała, że Alex potulny jak baranek podążył za Tommy'm. Nie obchodziło go, gdzie. Ważne, żeby powiedzieć mu prawdę. Nie szukał wrogów. Nie spodziewał się, że Tommy zrozumie powody jego zachowania. Oczyszczenie sumienia nie miało być takie łatwe – zrozumiał to już wtedy, kiedy zapukał do znajomych drzwi.

Tommy wybrał schody. Długa i wyczerpująca droga zmęczyła ich oboje i zmniejszyła prawdopodobieństwo przejścia do rękoczynów podczas rozmowy. Wbrew pozorom emocje Tommy'ego nie zostały ostudzone. Pierwsza czynność, jaką wykonał po postawieniu stopy na najwyższym stropie hotelu, było dojście do krawędzi i spojrzenie w dół. Alex podążył za blondynem, zastanawiając się, po co chłopak klęczy przed przepaścią między dwoma budynkami i, łapiąc się występującej w tej części dachu barierki, obserwuje widok poniżej. Tommy był świadom, że jego zachowanie Alex nie ocenił jako normalne – nie obchodziło go to.

- Nic nie jest bardziej przerażające niż upadek z wysokości. A i upadek z wysokości nie wydaje mi się już taki straszny. - Wymruczał. - Wysokość nie jest straszna, kiedy ze mną jesteś. - Wyszeptał z zamkniętymi oczami. Słyszały go jego własne myśli. W myślach tkwiła jedyna osoba, przy której jego strach w jakiś niewytłumaczalny sposób mijał, a umysł wypełniał spokój. Kiedy ze mną jesteś, czuję się bezpieczny i spokojny. Kiedy ze mną jesteś, Adam...

- A więc moje pierwsze pytanie brzmi. - Podniósł głos, który był już opanowany. - Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy po tym, co mi zrobiłeś, hę?
Ostatni raz spojrzał w dół. Ogromna przestrzeń między nim a chodnikiem, w który patrzył nie wywoływała już panicznego strachu – tylko zawroty głowy. Wstał z klęczków podpierając się barierki. Odwrócił się w jego stronę – dzieliło ich parę metrów. Kiedy zaczął iść w jego stronę, Alex poczuł się niekomfortowo. Naginanie jego niewidzialnej bariery bezpieczeństwa sprawiło, że skrzyżował ręce na piersi i uważnie obserwował Ratliffa. Może jednak chce mnie zabić...? Pomyślał przez chwilę. Tommy znajdował się teraz za jego plecami.

- Jak śmiesz przychodzić do mnie i żądać bezsensownych rozmów po tym, co się wydarzyło? Wyobraź sobie, co czułem, kiedy mi powiedziałeś prawdę. Wyobraź sobie, ile czasu minęło zanim z tym wszystkim się pogodziłem. Wyobraź sobie, co teraz czuję, kiedy przede mną stoisz i czujesz się niewinny. A jeśli sobie nie wyobrażasz, powiem ci. Czuję się nagi. Brudny i wyszydzony. I chcę się zemścić. Obrzydza mnie, że chodzą po ziemi ludzie tacy jak ty. - Wyznał i splunął mu pod nogi. Czekał na cokolwiek: wytłumaczenie, przeprosiny, maże nawet żal za grzechy.

- Przyszedłem ci powiedzieć... - Zaczął, jednak powstrzymał się, widząc spojrzenie Tommy'ego – pełne nienawiści i cierpienia. - Okłamałem cię, Tommy. - Wykrzyknął mu prosto w oczy, nie mogąc znieść tego spojrzenia. - Okłamałem cię, nie zrobiłem tego.

- Co to ma znaczyć. - Odwrócił się do niego plecami, oniemiały. Nie zrobił... Czego? Zmarszczki spowodowane złością wygładziły się na chwilę. - Kilka sekund później stał już z mężczyzna twarzą w twarz. W niekontrolowanym ruchu zaciśnięta pięść uderzyła Alexa w nos. W następnej chwili leżeli już na ziemi – Tommy obdarowujący Alexa kolejnymi ciosami i Alex próbujący bronić się przed atakiem.

- Co to znaczy: nie zrobiłem tego?! Najpierw skazałeś mnie na piekło, a potem się z tego wycofujesz? Kto dał ci prawo do wyżywania się na niewinnych ludziach? Kto? - Rzekł w bólu. Jego energia wyczerpała się, a po policzkach zaczęły spływać obfite łzy. Przestał zadawać ciosy mężczyźnie, którego twarz zaczęła puchnąć. Pod okiem Alexa urosła sina plama. Tommy oddalił się od niego na parę kroków. Oparł się o barierkę i znów zapatrzył się w przestrzeń.

- Miałem zlecenie. To wszystko było ustawione. Klub, nawet pocałunek – wszystko zaplanowane. Przy barze wsypałem ci do piwa proszek nasenny. Miał pozbawić cię przytomności na sześć godzin. Ale spałeś aż do rana. Miałem cię wykorzystać, ale tego nie zrobiłem. Nie jestem potworem. To miało wyglądać na gwałt. Mój brat powiedział, że to ma być żart i przestroga, że chce ci pokazać, kto w zespole jest szefem...

- Brat? Jaki brat? - Wtrącił Tommy. Co ma z tym wspólnego jakiś pieprzony brat Alexa? O co w tym wszystkim chodzi? Nie rozumiał.

- Mitchel... Jest moim bratem. Nazywam się Alex Crafter. - Nie wiedział? Mitchel mu nie powiedział? Co to wszystko ma znaczyć? - Był zleceniodawcą. Z tego, co wiem, jesteś jego gitarzystą, prawda? - Spytał z naciskiem na „jego”. Nie mogła zajść pomyłka. Tommy był chłopakiem ze zdjęcia. - Mitchel nic ci nie wspominał? Nie powiedział ci, że to ja byłem...
Tommy ze strachem w oczach pokiwał przecząco głową. Mitchel... Jęknął, kiedy dopasował do siebie wszystkie elementy układanki. Mitchel... Chciał sprawić, żebym cierpiał. W tak okropny sposób. Przez głupi wypadek? Przez to, że nieświadomie ograniczyłem mu kontakt z Johnem? To chore... To wszystko jest chore! On jest chory! Był na skraju załamania. Przetarł twarz dłońmi. Nie mógł uwierzyć w to, co się wokół niego działo. Tak jakby był głównym bohaterem jakiegoś horroru. Horrory nie mają szczęśliwego zakończenia.

- Jaką mam pewność, że mówisz prawdę? - Wydukał przez łzy.

- Każdy pierwszy raz faceta z facetem jest bolesny dla osoby pasywnej, mówiąc prostszym językiem dla tej, która jest na dole. Jeśli wtedy bym to zrobił, rano nie mógłbyś się ruszyć z łóżka. - Podał jeden argument, który okazał się być wystarczający. Tommy przypomniał sobie, z jakim hukiem zerwał się wtedy z łóżka.

- Skoro Mitchel ci zapłacił, dlaczego tego nie zrobiłeś? Miałeś niezłą okazję, żeby się zabawić. Co cię powstrzymało?

- Mówiłem już: nie jestem potworem. Ale jest coś jeszcze. - Spojrzał na niego niepewnie jakby nie do końca chciał wyjawić swój sekret. Tommy także spojrzał na rozmówcę. Zrobił to z trudem, ale nie mógł dłużej unikać tego wzroku. - W ogóle musisz wiedzieć, dlaczego to zrobiłem. - Zrobił krótką pauzę. Oparł się plecami o barierkę i splótł palce. - Podjąłem się tego zadania, żeby ratować swoje życie. Jestem uzależniony od narkotyków. Biorę co godzinę. Wpadłem w ręce handlarza dragów. Wiszę mu dziesięć tysięcy. Nie chcę brać, ale to silniejsze ode mnie. Po nocach pracuję jako męska dziwka, żeby spłacić dług. Mitchel powiedział, że cena nie gra roli. Zrozum, musiałem się zgodzić. Inaczej zabiliby mnie. - Wytłumaczył. Ta opowieść poruszyła Tommy'ego, ale nadal zachowywał kamienną twarz.
- Dlaczego Mitchel ci nie pomoże? - Zapytał w końcu. Wprawdzie drugi Crafter był bez serca, ale Alex to jego brat – najbliższa rodzina. Dla wokalisty to nie był argument.

- Uważa, że jeśli sam się wpakowałem, to sam potrafię sobie poradzić. Nie chciał pożyczyć mi pieniędzy. Swoją drogą miał na mnie dobrego haka. Wiedział, że się zgodzę. Gdybym tego nie zrobił, powiedziałby rodzicom. Jak sądzisz, jak zareagowałby ojciec, który jest po dwóch zawałach i matka chora na cukrzycę? Byłyby trzy pogrzeby w jednym dniu. - Podsumował.

- Rozumiem, że masz problemy. Mogę powiedzieć, że nawet ci współczuję. Jednak nie pytałem cię, dlaczego podjąłeś się tego, jak to ująłeś, zadania. Zapytałem, co cię powstrzymało? Przecież nie brak ci odwagi, nie jesteś słaby. Mogłeś śmiało się zabawić, przecież i tak spałem, prawda? - Tymi słowami wywołał rumieńce na twarzy Alexa. Ten spuścił wzrok i zaczął bawić się paznokciami.

- Ja... Nie wiem, po prostu... Nie zaprzeczę, że chciałem to zrobić. Fizycznie byłem gotowy, ale... Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć...

- Spróbuj.

- Nie uwierzysz mi.

- To się okaże. - Przysunął się na krok bacznie przyglądając się Alexowi. Towarzysz rozmowy za wszelką cenę chciał odsunąć od siebie to prowokujące spojrzenie, które paliło jego twarz jak ogień. Patrzył wszędzie, tylko nie w brązowe oczy blondyna. - POPATRZ NA MNIE WRESZCIE! - Tommy krzyknął mu prosto w twarz, a ten wzdrygnął się i spojrzał w końcu na płomienne oczy.

- Sam sprawiłeś, ze tego nie zrobiłem! W jakiś... Magiczny sposób. Spojrzałem na twoje nagie ciało i wydało mi się ono tak niewinnie piękne, nienaganne czyste, nieskalane, że poczułem wstyd i chciałem uciec. - Gestykulował energicznie jakby chciał z jak największą dokładnością opisać ten obraz. Tommy Joe patrzył na niego jak na szaleńca. - Jakbyś przez sen rzucił na mnie urok! Od tamtego czasu moje życie uległo zmianie. Zapisałem się na odwyk, zgłosiłem szajkę narkotykową na policję. Biorę leki, żeby nie brać narkotyków. Tak jakbyś to ty zmienił moje życie na lepsze. Przepraszam cię za to, co musiałeś przeze mnie przechodzić i dziękuję, że w jakiś niewyobrażalny sposób dzięki tobie stałem się lepszym człowiekiem.

Tommy nie uwierzył. Słowa Alexa potraktował jakby były wyrwane z książki fastasy. Nie było możliwe, żeby jedno spojrzenie uczyniło człowieka lepszym, zmieniło jego życie na lepsze. A już ostatnim, na co by wpadł Tommy, był pomysł, że jego ciało ma uzdrawiające moce. Nie mógł sobie wyobrazić, żeby jego ciało wysyłało do otoczenia magiczne impulsy, więc gadaninę Craftera połączył z jego uzależnieniem. Bredzi. Pewnie nawet teraz jest pod wpływem. Amfa? Marycha? Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Ten gość jest zdrowo trzepnięty... Pomyślał i zaśmiał się na samą myśl jakoby miał być istotą magiczną typu Merlina – czarodzieja z legend o czasach króla Artura – blondyn uwielbiał tę bajkę.

- Alex, dragi rzuciły ci się na mózg! - Zakpił i zaczął cicho się śmiać. - Jesteś nienormalny!

- Kiedy o tym pierwszy raz pomyślałem, też miałem wątpliwości co do swojej normalności. - Stwierdził zgodnie, ale wciąż trzymał się swojej wersji.

- Alex, doceniam, że postąpiłeś... Jak postąpiłeś. I że powiedziałeś mi prawdę, ale to nie zmienia mojego nastawienia do ciebie. - Rzekł już poważnie, ale ze spokojem. Odbił się od barierki i ruszył wolno w stronę komina, jednak po chwili odwrócił się. - Chociaż nie. Muszę przyznać, że jesteś lepszym człowiekiem niż twój brat, on...

- Dlaczego chciał, żebym cię skrzywdził? - Padło najistotniejsze pytanie w całej zagmatwanej historii. W tej chwili było wiele odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie wiedział, która jest prawdziwa, a żeby się dowiedzieć, należało poczekać.

Zespół przeczuwał, że niedługo prawda wyjdzie na jaw. Tymczasem Tommy postanowił poinformować Alexa o dziwnym zachowaniu jego brata. Opowiedział mu w skrócie ostatnie wydarzenia, w których główną rolę odgrywał młodszy Crafter. Dowiedział się przy tym, że rodzeństwo nie utrzymuje bliższych kontaktów od chwili założenia Mouthlike przez przyjaciół. Alex opowiedział o tym, jak jego rodzice nigdy nie akceptowali Johna, gdyż uważali, że ma on zły wpływ na ich obu synów. Kiedy Tommy podzielił się z nim swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi zażyłości między Johnem a Mitchelem, Alex sprawiał wrażenie zszokowanego.

- Odwołał koncert i wziął trzy dni wolnego. Powiedział, że to sprawa życia i śmierci. Razem z zespołem sądzimy, że pojechał do Johna. Zachowywał się bardzo dziwnie jakby to nie był on. Nie mówię, że się o niego martwię, bo to prawdziwy sukinsyn, ale sprawdź, co u niego, dobrze? Nie chcę, żeby zrobił komuś krzywdę albo, co gorsza, sobie coś zrobił.

- No tak. Zadzwonię do niego. Mój brat od początku był świrem, ale nie myślałem, że będą przez niego cierpieć ludzie.

- A ja nie myślałem, że będzie wykorzystywał rodzinę, żeby mnie zniszczyć. - Dodał Tommy.

Nie myślał, że historia, która właśnie się pisała, będzie tak nafaszerowana zagadkami. Nie wiedział, czy może spać spokojnie – będąc jej głównym bohaterem był najbardziej narażony na zagrożenia i inne kłopoty. Ale czy był głównym bohaterem? Codziennie mógł odkryć nową tajemnicę. Codziennie mógł znaleźć rozwiązanie najtrudniejszej zagadki, a było ich pełno. Tak samo jak odpowiedzi. Szkoda, że nie przeczytał całego kontraktu, kiedy szefowa proponowała mu tę pracę. Był ciekaw, czy była tam wzmianka o tym, że jest to praca stresująca i niebezpieczna. Lubił wyzwania, ale nie był Sherlockiem Holmesem, żeby umieć zmierzyć się z każdym niebezpieczeństwem-zagadką.


Tommy pożegnał Alexa przed swoimi drzwiami. Dogadali się. Ratliff'owi spadł kamień z serca, kiedy dowiedział się prawdy. Nowej prawdy i jedynej prawdziwej. Czyli w sprawach męsko-męskich wciąż jestem dziewicą. Ugh, co za ulga... Nie mógł powstrzymać się od śmiechu na myśl o tym określeniu. Był czysty – jego mózg ani ciało nie zanotowały nowego doświadczenia. Był z tego dumny i wdzięczny losowi, że postawił na jego drodze człowieka, który nie okazał się gwałcicielem zdolnym do najkoszmarniejszych rzeczy, ale człowieka zagubionego, potrafiącego przyznać się do błędu. Wyznanie Alexa obarczyło Mitchela kolejną winą – Tommy zaczynał się już przyzwyczajać do tej myśli. Piosenkarz popełnił już wiele błędów, ale teraz nadszedł moment przełomowy. Teraz miało się wyjaśnić, czy wokalista wróci na dobrą ścieżkę, czy dalej będzie kroczył w bagnie zła. Stojąc przed drzwiami, Tommy zastanawiał się nad tym wszystkim. Cholera, zaraz zacznę gadać o nawróceniu i Bogu jak jakiś ksiądz. Znów się uśmiechnął i z rozpromienioną twarzą wszedł do pokoju, w którym nadal trwała dyskusja. Postanowił dołączyć do niej kilka faktów.