piątek, 26 września 2014

Rozdział 34 - Cisza przed burzą

Kochani, zrobiło się tu pusto jak w szkołach w wakacje. Wiem, że jest koniec września i pewnie zakuwacie, ale byłoby miło, gdybyście się odezwali w komentarzu, jak wam leci? Mnie osobiście nauka porwała jak kosmici pewnego rolnika, ale na szczęście się wyrabiam. I macie odcineczek. Mam nadzieję, że mój blog to dla was niezłe oderwanie się od szarej rzeczywistości.
Read & comment, PLEASE!

Cisza przed burzą

- Mitchel?

Tommy stanął w środku rzędu przyjaciół z zespołu tuż za plecami wokalisty, który był tak pochłonięty rozmową z menadżerem, że nie zauważył obserwatorów rozmowy. Odwrócił się jak oparzony, przerywając w pół słowa rozpoczęte zdanie. Był zadowolony. Jak nigdy wcześniej. Promieniał ze szczęścia jakby właśnie spełniał swoje najskrytsze marzenie. Ani śladu pogardy, złości czy nawet zniecierpliwienia, które mogło zostać wywołane przez nagłe przerwanie rozmowy. Widok takiego Mitchela był dla członków zespołu nowym doświadczeniem.

- Witaj, Tommy. Witajcie. - Powitał ich promiennym uśmiechem i wszedł na scenę po swój mikrofon. Przeniósł go razem ze statywem na jej środek i popatrzył z niezrozumieniem na zespół. - Co tak stoicie? Robimy próbę, nie? - Rzekł tym samym tonem, a oni popatrzyli na siebie zdziwieni. Zdziwieni nie samymi słowami, ale grzecznością, jaka się przez nie przebijała. Znieruchomiali gapili się na niego jak na wariata. - O mamo. - Mruknął w tym czasie Mitchel. Czy na nich nic nie działa poza rozkazami? - Co jest? Ruszać się, do cholery! - Warknął, a oni jak pionki na szachownicy odnaleźli swoje miejsca przy instrumentach i zaczęli ostatnią próbę generalną przed ostatnim koncertem. Ta próba była najlepsza spośród wszystkich, jakie dotąd przeprowadzili. Podobnie jak później.
***

- Ile razy dzwoniłeś?

- Dzisiaj sześć.

- Ile wysłałeś wiadomości?

- Osiem.

Allison i Adam szli korytarzem, który miał ich zaprowadzić na kolejną próbę. Kolejną, ale pierwszą w tym tygodniu generalną próbę w studiu nagraniowym Idola. Druga i ostatnia próba generalna miała odbyć się jutro, a tuż po niej nagranie odcinka. Mimo to, każdy uczestnik stresował się już teraz. Nie wiadomo, co wpływało na stres: mało czasu na próby?; to miejsce?; czy sama świadomość o kolejnym programie i niepewności czy nie zostanie się zagrożonym? Uczestnicy cały tydzień pracowali, aby jutro wypaść jak najlepiej. Dzień nagrania był najbardziej stresujący. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik: sprzęt sprawdzony, kamery przygotowane, uczestnicy w świetnej kondycji fizycznej i psychicznej. Z tym ostatnim było najwięcej kłopotu – nie wszyscy trzymali nerwy na wodzy. Niektórzy nie starali się nawet tego ukryć. Adam z pewnością nie był wśród nich.

Dzień przed nagraniem Adam wstał o piątej rano. Choć próby dziś zaczynały się dopiero o dziewiątej, on już od rana zajmował salę, w której codziennie odbywały się próby wokalu. Nie umiał grać na fortepianie. O tak wczesnej porze nie było też nikogo, kto mógłby mu zagrać melodię, którą słyszał od tygodnia. Znudzony zaczął naciskać poszczególne klawisze, a potem spróbował złożyć dźwięki w całość, która choć trochę przypominałaby linię melodyczną do jego piosenki. Trenował do ósmej trzydzieści, kiedy to znalazł go zaniepokojony Kris i zaciągnął na śniadanie.

Teraz był w takim samym nastroju jak rano, lecz tym razem przebywał w towarzystwie Allison. Także zaniepokojonej. Przyjaciele próbowali dowiedzieć się, co się stało. Zbywał ich zdawkowym „Nic”. I to była prawda. Nic się z nim nie działo. Myślał tylko o dwóch rzeczach: o występie, który napawał go niesamowitą energią i szczęściem, i o Tommy'm, na myśl o którym wpadał w niemal drażniący stan spokoju i opanowania. Dzisiaj jego umysł wypełniał Tommy, przez co jego zachowanie irytowało wszystkich pozostałych uczestników, z jakimi nawiązywał bliższy kontakt, a przede wszystkim dwójkę jego najbliższych przyjaciół.

- I co? - Zapytała Allison po dłuższym milczeniu.

- Co „co”? - Odpowiedział brunet jakby zapomniał, o czym rozmawiali przed chwilą.

- Odebrał, oddzwonił, odpisał? - Iraheta zirytowała się. Adam był dziś nie do zniesienia. Nie dało się z nim porozmawiać nawet o normalnych rzeczach, a co dopiero o Tommy'm.

- Nie.

- Zamierzasz coś z tym zrobić? - Spytała znów, usiłując dowiedzieć się, jaki ma plan działania.

- Nie.

- Nie? Adam, czy ty dzisiaj kontaktujesz w ogóle? Zachowujesz się jak jakiś robot! Nawet jak idziesz, jesteś sztywny jak kij od szczotki. I wszystkich dzisiaj wkurzasz, wiesz? - Drażniła się z nim, próbowała rozweselić, a nawet zdenerwować, ale nic nie działało. Adam był wyłączony – z emocji, z życia. Jeśli tak będzie się zachowywał jutro na scenie, to publiczność własnoręcznie go z niej zrzuci, a jurorzy zdepczą wypastowanymi butami. Kiedy spojrzała na niego, żądając odpowiedzi, wzruszył tylko ramionami. Poczuła, że nic już nie wskóra.

***

- Świetnie! Wspaniale! Zagrajcie tak na koncercie, a publiczność rzuci wam się do stóp! - W ciągu tych dwóch godzin od przybycia Mitchela, nastrój menadżera diametralnie się zmienił. I to na lepsze. Radość z powodu nienagannej próby wypełniała go do tego stopnia, że wstał ze swojego krzesła, zrzucając tym samym na podłogę dokumenty, które miały swoje stałe miejsce na jego kolanach. Podszedł szybkim krokiem do muzyków i uścisnął każdemu z nich dłoń w geście wdzięczności.

Ta próba faktycznie była ich największym sukcesem. Członkowie zespołu byli bardzo rozentuzjazmowani, a jeszcze bardziej ucieszył ich fakt, że moją wolne aż do koncertu czyli aż półtora godziny na przerwy. Odłożyli instrumenty i zamierzali wyjść razem coś zjeść. Cała czwórka, gdyż Mitchel nigdy nie chodził z nimi. Tommy wraz z Isaac'em zamierzał iść po kurtki dla siebie i pozostałych członków zespołu, kiedy niespodziewanie zatrzymał go Mitchel, który stał na środku sceny niepewny, czy robi właściwie.

- Tommy? Możemy porozmawiać? - Powiedział zbyt głośno, przez co zamiast tylko blondyn, odwrócili się wszyscy. Spojrzał przepraszająco na Isaac'am a potem na Mike'a i Oliviera. Następnie przeniósł spojrzenie na Ratliff'a. Gitarzysta nie był zadowolony z propozycji, jednak zgodził się skinieniem głowy.

- Słucham. - Rzekł do frontmana i założył ręce na piersi, zamierzając wysłuchać, co ma do powiedzenia w obecności kolegów.

- Wolałbym w cztery oczy, okay? Odpowiedział i spojrzał na pozostałych, którzy spostrzegając rozkazujące spojrzenie zorientowali się, że ciągle stoją w tym samym miejscu i gapią się na dwójkę mężczyzn.

- Dołączę do was później. - Rzucił w kierunku kolegów i zbliżył się do Craftera. Chciał mieć to już za sobą. Spodziewał się, że nie będzie to przyjemna rozmowa zważając, że wszystkie rozmowy z Mitchelem takie nie były.
Chłopaki, chcąc jak najszybciej ulotnić się z sali, poszli do wyjścia, a Tommy i Mitchel zaczekali, aż zamkną za sobą drzwi. Potem Ratliff zszedł ze sceny i usiadł na jednym z krzeseł stojących w rzędzie pod wzniesieniem z instrumentami. Pewnie tuż przed koncertem je wyniosą, pomyślał Tommy ogarniając wzrokiem wielką halę zapełnioną miejscami siedzącymi. Tam, gdzie teraz się znajdowały, miało się zgromadzić dwa tysiące ludzi, którzy będą tańczyć i skakać w rytm rockowych brzmień. Kolejny tysiąc miał zgromadzić się na trybunach. To miał być ich ostatni i największy koncert na trasie. Tylko od nich zależało, czy okaże się sukcesem. Mitchel zszedł ze sceny tymi samymi schodkami, którymi przedtem zszedł Tommy Joe. Nie usiadł jednak, tylko oparł się o podest.

- Słuchaj... Tommy. Przez te dwa dni, gdy mnie nie było, uświadomiłem sobie pewien druzgoczący dla mnie fakt.

- Druzgoczący? Fakt. Jaki? - Spytał od niechcenia blondyn. Nie obchodziło go, gdzie Mitchel był i co sobie uświadamiał przez te dwa dni. Chcę po prosu wykorzystać przerwę i zjeść hamburgera popijając mocną kawą. Czy to tak wiele? Streszczaj się, Crafter. Nie mam całego dni!

- Ja... Chciałem... Chcę. Ciebie przeprosić. Krzywdziłem cię wiele razy moim zachowaniem i czynami. Ochrzaniałem cię za byle co. I w ogóle byłem wredny i arogancki. I nie znajduję wytłumaczenia, dlaczego to robiłem. Chociaż nie. Mam wytłumaczenie, ale ty pewnie i tak w nie nie uwierzysz. Więc po prostu biorę całą winę na siebie i... Chciałbym się zrehabilitować.

- Nie wierzę własnym uszom! - Tommy wstał i podszedł do Mitchela na niebezpieczną odległość. - Ty? Przeprosić. Mnie?! W sumie masz za co, fakt. - Zgodził się, ale i tak nie wierzył w szczerość tych słów. Jaki masz w tym cel, Mitchel? Czy to jest tylko na pokaz? Obiecałeś to komuś? A może to twoja kolejna intryga? Tommy zastanawiał się, patrząc w wielkie piwne oczy wokalisty. Nie będziesz ze mną pogrywać, dupku. - Ale kolejny raz nie dam się nabrać. Myślisz, że nie wiem, dlaczego to robisz? Myślisz, że nie wiem, że próbujesz mnie zniszczyć tylko dla tego, że John ci każe? Byłeś u niego. Przez te dwa dni. I co ci powiedział? Że teraz masz mnie przeprosić? Że masz mnie przeprosić za uprzykrzanie każdego dnia tych przeklętych dwóch miesięcy? Nie dam się nabrać, Mitchel. Nie jestem już takim naiwniakiem, jakim byłem na początku.

- Ja też nie jestem. - Dodał Mitchel. Wiedział, że tak będzie. Wiedziałem, że mi nie uwierzy. Ale muszę to teraz jakoś odkręcić.

- Co masz na myśli?

- Mój psychoterapeuta stwierdził u mnie uzależnienie od osoby. Od Johna. Wykonywanie jego rozkazów było silniejsze ode mnie. Ale teraz... Nie ma już rozkazów, które musiałbym wypełniać. Nie ma Johna. Jestem wolny, rozumiesz? Mogę to naprawić... Jeśli tylko dasz mi szansę. - Złapał go za ramiona, patrząc chciwie w oczy. Patrzył w oczy, w których pojawił się lęk, a następnie przerażenie. W następnej chwili Tommy zrzucił gwałtownie jego ręce ze swych ramion. W kolejnej – Mitchel został brutalnie odepchnięty.

- Jak to Johna już nie ma? Co ty mu zrobiłeś? - Tommy cofał się powoli aż wpadł na krzesło. - Chyba go nie zabiłeś? Powiedz, że go nie zabiłeś.

- Tommy, spokojnie. Zaraz ci to... - Mitchel próbował załagodzić stresującą sytuację, ale muzyk zdążył dopowiedzieć sobie całą prawdę.

- Mój Boże, ty go zabiłeś! - Tommy ominął krzesła, które znajdowały się teraz między nim a Crafterem. - Ty... Jesteś mordercą, Mitchel. Twój brat mówił, że jesteś nieprzewidywalny, ale żeby zrobić coś takiego...?

- Hej, skąd znasz mojego brata? - Wtrącił się Mitchel, zahaczając o ważny dla niego fakt. Skoro Tommy go zna, to znaczy, że... Dzięki Bogu! Nie zrobił tego!

- Nie mówimy teraz o nim. On też ma swoje za uszami, ale jest lepszym człowiekiem niż ty. On chociaż próbuje się wyleczyć z nałogu, a ty...

- Zrozum, ja też się wyleczyłem! Wyleczyłem się, niszcząc to uzależnienie w zarodku. Ty mi pomogłeś. To ty odpowiedziałeś na pytanie, którego ja nie byłem nawet w stanie sobie zadać. Na pytanie: co sprawia, że stałem się złym człowiekiem.

- Nie mieszaj mnie w to! - Wskazał na mężczyznę palcem, chcąc uciec od niego jak najdalej. - To ty jesteś winny, nie ja. Ja byłem tylko kolejną ofiarą. I uwierz mi, żałuję, że się w to wszystko wpakowałem.

- A ja jestem ci wdzięczny. Uratowałeś mnie od niego. Dzięki tobie miałem odwagę się przeciwstawić...

- Przestań. - Cholera, on mówi jak Alex. Zaraz powie, że mam uzdrawiające moce! Świr. - Jesteś chory, Mitchel. Powinieneś iść do szpitala. Co ja mówię... Powinieneś iść do więzienia! Ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - Powiedział na koniec, a zaraz potem wybiegł.

Dopiero na świeżym powietrzu znalazł siłę, by to wszystko udźwignąć. Jego układanka została ukończona. Każdy puzzel został wykorzystany. Finito. Historia znalazła swój koniec. Po dzisiejszym koncercie umowa zostanie wypełniona, a ja dostanę swoją licencję. Będę miał referencje i będę mógł grać jako profesjonalny muzyk. A Mouthlike będzie zamgloną historią, do której już nigdy nie wrócę. Całe to bagno zmyję z siebie już jutro. I będzie to dzień chwały. Szedł ulicą w niewiadomym kierunku. Miał dołączyć do przyjaciół z zespołu, ale wiedział, że gdy to zrobi, zauważą, że coś jest nie tak. Nie mógł powiedzieć im prawdy. Na pewno nie teraz, skoro za godzinę mieli zagrać ostatni koncert. Powiem im po koncercie. Dowiedzą się dopiero po show, jeśli prędzej nie zjawi się policja. Układał w myślach plan, według którego chciał działać. Wydawało mu się to trochę nierealne. Przed chwilą znajdował się kilka centymetrów od prawdziwego mordercy. Przecież wcześniej mógł zabić mnie! Cholera... Czemu to wszystko przytrafia się akurat mnie...? Chciał się teraz wyżalić. Pragnął podzielić się swoimi problemami z prawdziwym przyjacielem i pomyślał o Adamie. A potem przypomniał sobie, że przecież Lambert nie jest już jego przyjacielem. To wspomnienie było tak gorzkie, że oczy zamgliły mu się od łez. Chciał mieć nadzieję, że ich przyjaźń jeszcze powróci, że odbuduje się na nowo, ale wiedział, że to nie jest możliwe. Nie mógł na to pozwolić, bo nie pozwalał na to sam Adam, czując do blondyna coś więcej niż przyjaźń. A może się mylę. Może to wcale nie jest miłość? Może źle odczytałem jego sygnały? Ale przecież sam mi powiedział, że zachowuje się tak tylko, kiedy ja przy nim jestem. A może to było tylko chwilowe? Jak zauroczenie albo coś w tym rodzaju? Chciał w to wierzyć, bo tak bardzo pragnął Adama z powrotem w swoim życiu. Pragnął opoki, jaką był. Bezpieczeństwo, jakie mu dawał. A przede wszystkim pragnął rozwiązań – wskazówki i rady Adama były tak cenne i mądre. Tommy czuł, że nie da sobie sam rady, ale musiał. Musiał chociaż spróbować. I w tym celu zatrzymał się. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i go odblokował. Zignorował kilka nieodebranych połączeń i kilka wiadomości sms o tej samej treści każda. Były od Adama. Miał ich dość, ale dzięki nim wiedział, że Lambertowi zależy. Wybrał numer do Mike'a.

- Mike? Cześć. Gdzie jesteście? - Spytał rzeczowo, lecz otrzymał nierzeczową odpowiedź.

- No jak to gdzie. W barze. Jemy hamburgery.

- Mike, baranie! Jak pytam się: gdzie, to chodzi o ulicę i nazwę baru, tak? - Powiedział jak do dziecka.

- No dobra, dobra. Ale pogadałeś sobie z Mitchelem, tak? I co? Podaliście sobie łapki na zgodę?

- Mike... Nazwa!

- Róg '78 i '91. Lucillana czy Lucijana? W każdym razie przez dwa „L”, jakaś hiszpańska knajpa, ale jedzenie dobre, więc...

- Pa. - Tommy rozłączył się, nie mogąc dłużej słuchać paplaniny Mike'a.

Nie był głodny. Ochota na jedzenie przeszła mu po rozmowie z Mitchelem. Szedł więc w wyznaczonym kierunku nie spiesząc się. Idąc, rozmyślał o różnych błahych sprawach, ale w swych myślach nie otwierał szuflady z Adamem oraz osobnej szafki z Mitchelem. Na nich miała jeszcze przyjść pora. Kiedy w końcu dotarł na róg ulic oznaczonych numerami podanymi przez Mike'a, kumple z zespołu właśnie wychodzili z knajpy. Nie miał im tego za złe, że nie poczekali na niego. Pewnie wysłali mu wiadomość, że wychodzą, ale on albo jej nie usłyszał, albo usłyszał i pomyślał, że to znów Adam się do niego dobija z kolejnym żałosnym „Przepraszam” Potem wrócił z nimi do sali koncertowej i o ustalonej godzinie zagrali niesamowity koncert. Jego koledzy mocno się zdziwili, kiedy podczas rozdawania autografów do Mitchela podszedł blady menadżer, prosząc go za kulisy. W nieznacznej odległości od niego stało trzech policjantów z nowojorskiego komisariatu. Mitchel Crafter został aresztowany jako podejrzany w sprawie mordesrtwa Johna Bovary'ego. Podczas gdy na twarzach Mike'a, Oliviera i Isaac'a odmalowywał się przejmujący szok, twarz Tommy'ego wyrażała tylko bezgraniczny spokój. Każdy czyn ma swoje konsekwencje. Za każdą zbrodnię człowiek ponosi karę. Każdy grzech wymaga swojej pokuty. Takie zasady panują w dzisiejszym świecie. Tommy, myśląc o ludzkiej sprawiedliwości, zapominał tylko o jednym, ale najważniejszym – o wybaczeniu.


piątek, 12 września 2014

Rozdział 33 - Przyjaciel potrzebny od zaraz

Hej, dziś nie ma wstępu, bo nie mam czasu. Idę robić zadania domowe, bo cały weekend zawalony nauką. Życzcie mi powodzenia, a wy, jeśli macie chwilę wolnego, to luknijcie na 33. rozdział.

Przyjaciel potrzebny od zaraz

Zmierzając wąską parkową dróżką jego myśli zawędrowały do wielkiego zapomnianego magazynu, gdzie tyle się wydarzyło. Zrobił to kolejny raz. Mimowolnie przywołał woń, dotyk, smak. Nie mógł zapomnieć wspomnień, które teraz przyprawiały go o dwa rodzaje emocji zupełnie odmiennych od siebie. Jedne negatywne, czarne jak noc wpędzały go w depresyjny stan, w którym nie widział nic prócz smutku i udręki. Drugie, jasne jak pierwsze promienie słońca, wzbudzały w nim ziarno nadziei, które potrzebowało tylko wody, by zakiełkować.

Emocje w sercu Adama nasuwały do jego umysłu różne myśli, które krążyły jak burza przeplatając się wzajemnie, łącząc, a niekiedy wypierając. A to wszystko: ta burza w pracującym na wysokich obrotach mózgu, ból w i tak już ściśniętym sercu i napięcie w każdym nerwie i mięśniu – wszystko przez jeden pocałunek. Głowił się, jak ma zinterpretować zachowanie Tommy'ego. Ciągle czuł na swych ustach miękkie wargi, które po wstępnym szoku zaczęły powoli i niepewnie odwzajemniać pocałunek. Tak cudownie smakował... Adam dotknął swoich warg na wspomnienie cudownego gestu, na jaki sam się wtedy odważył. Nie ważne, co stało się potem. Było warto – tego jednego był pewien na sto procent. Pamiętał każdą sekundę pocałunku – ich zbliżenia. Jego dłonie zaciśnięte na nadgarstkach Tommy'ego. Blondyn wił się i szarpał, co wprawiało bruneta w rosnące podniecenie. Potem znieruchomiał – wtedy ich usta się zderzyły, a Lambert poczuł pyszny smak, którego tak często pragnął spróbować. Smak... mlecznej czekolady... A kiedy blondyn zaczął odwzajemniać pocałunek, piosenkarz odważnie przeniósł ręce na szyję i policzki muzyka. Tak kusząco zaróżowione policzki, tak intensywnie pulsująca szyja. Pełno było znaków wskazujących na to, że Tommy Joe nie jest obojętny na odważne gesty Adama. Jego ciało reagowało, pragnął mnie. Lambert przekonywał samego siebie lekko koloryzując fakty. A potem mnie odepchnął. Przywołał w pamięci scenę, w której Tommy szybko położył dłonie na jego klatce piersiowej, a następnie brutalnie odepchnął przyjaciela tak, że ten się zatoczył. Uderzył mnie. Fakt, zasłużyłem sobie, ale... Następnego momentu nie mógł sobie wytłumaczyć. Do placu zabaw pozostało kilka metrów, ale on tego nie zauważył. Przed oczami zamgliły mu się tylko kolorowe zjeżdżalnie i huśtawki. Przystanął przy jakiejś ławce, ciągle powtarzając słowa, które jak cierń utkwiły w jego sercu, które gasiły wszelkie nadzieje na lepsze jutro. Nie jesteś już moim przyjacielem.

- Nie jestem już jego przyjacielem. - Szepnął do siebie, a w jego oczach odbił się smutek przesycony trwogą. Nie rozumiał tych słów. I nie chciał rozumieć. Nie przyjmował ich do wiadomości. To zapewne da się jakoś wytłumaczyć. Wyjaśnię mu...

- Dzień dobry, panie Adamie! - Czarnoskóra kobieta siedziała na ławce, obok której przystanął. Dopiero teraz zauważyła mężczyznę, gdyż jej wzrok do tej pory utkwiony był w książce, na której stronnice padł teraz cień. - Miło pana znowu widzieć! - Uśmiechnęła się, kiedy Adam obdarzył ją słabym uśmiechem.

- Witaj, Marie. Cóż za szczęśliwy przypadek, prawda? - Zagadnął, dosiadając się do niej, a kobieta przytaknęła głową. Adam obrzucił plac zainteresowanym spojrzeniem. Szukał jej syna, który ostatnio tak uroczo poprosił go, by ustąpił mu miejsca na huśtawce. Nie mógł przypomnieć, jak on się nazywa. - Twój syn... Znowu na huśtawkach? - Zapytał. Jego oblicze było już bardziej serdeczne niż wcześniej. Teraz, przy normalnej rozmowie, starał się odsuwać od siebie ponure myśli. Musiał myśleć o teraźniejszości, by jakoś dojść do przyszłości, powtarza sobie.

- O tak. Max znów wykorzystuje twoją przyjaciółkę. - Wspomniała akurat wtedy, gdy brunet dostrzegł Allison radosną z powodu wspólnej zabawy z chłopcem. Wyglądali razem prawie jak rodzeństwo.

- Kiedy przyszliśmy... Płakała. Tak mi się wydaje. W każdym razie siedziała skulona, patrzyła na ręce, którymi ciągle przecierała oczy, więc chyba płakała. Czy wy... Pokłóciliście się? - Spytała prosto z mostu, próbując zrozumieć sytuację między mężczyzną a czerwonowłosą dziewczyną. Wyglądali jak para, przy pierwszym spotkaniu przysięgłaby, że są parą. Teraz mocno się nad tym zastanawiała. Gdyby byli parą, zapewne nie on przychodziłby ją pocieszać, tylko jakaś przyjaciółka, nie? A może on nie jest... Pytała siebie. Odpowiedź potwierdziła jej domysły.

- Allison tak. Pokłóciła się, ale nie ze mną. - Nie chciał wyjawiać Marie wszystkiego, lecz jej wwiercający się w niego z dociekliwością wzrok po prostu go do tego zmuszał. - Zakochała się w moim przyjacielu, który... Ma narzeczoną, Katy. Często kłócą się o nią. Wiesz, zaczyna się od zaczepek, a potem jest eksplozja. Eksplozja u Allison – jest po prostu zazdrosna. Taki wybuchowy charakter jak ona nie potrafi dusić w sobie emocji. A dzisiaj doszła do kresu wytrzymałości i nagadała mu więcej niż trochę. Ale Kris też ma swoje za uszami.

- I powiedziała mu, że go kocha? - Marie wytrzeszczała oczy, zamykając książkę, która do teraz pozostawała otwarta.

- No właśnie tego... Nie zdążyła mu powiedzieć. Bo wybiegła. I bardzo dobrze, bo Kris za kilka miesięcy bierze ślub. - Opowiadał Adam z rosnącym zażenowaniem.

- To ma dziewczyna przekichane. - Westchnęła kobieta z burzą drobnych loków na głowie i splotła ręce na książce, która leżała na jej kolanach. - I co teraz będzie? - Zapytała Adama, pragnąc dowiedzieć się końca historii.

- Myślę, że All się odkocha. - Adam oparł się łokciem o ławkę, zwracając głowę w jej stronę.

- Tak myślisz? - Odparła bez przekonania i także zwróciła się w stronę Adama.

- Tak. Wiesz, oni ciągle się kłócą. Jak nie o Katy, to o coś innego. Dzisiaj, na przykład, pokłócili się o mnie... - Kiedy spostrzegł jej pytające spojrzenie, przewrócił oczami. Nienawidził ciekawskich ludzi. - …ale to już dłuższa historia. Marie, Allison to mądra dziewczyna i sądzę, że prędzej czy później dojdzie do wniosku, że Kris to nie jest facet dla niej. Oni w ogóle do siebie nie pasują! - Stwierdził na koniec tak jakby odkrył nowy kontynent. Matka Maxa natomiast uśmiechnęła się i odpowiedziała na to stwierdzenie po kilku sekundach.

- Wy do siebie pasujecie. - Rzuciła, sprawdzając, czy jej domysły o rzekomych uczuciach Adama do dziewczyny są prawdziwe.

- Ja?!... - Wybuchnął śmiechem. Ja? Pasuję do All? Haha, prędzej do Krisa... Prychnął z niedowierzaniem. - Dziękuję ci za takie... Spostrzeżenie, ale to nigdy by nie wyszło.

- Dlaczego? Przecież wspaniale się dogadujecie i... - Chciała wymienić jeszcze więcej wspólnych cech, lecz Adam uciszył ją przeczącym gestem głowy.

- Wiesz, Marie, ja... - Nie wiedział, jak zacząć. Postanowił więc delikatnie naprowadzić kobietę na właściwy ślad do odkrycia powodów wyśmiania jej chęci do swat. - Mam inne zapatrywania na dziewczyny niż myślisz. Rozumiesz, o co mi...? - Kontemplował. To była dla niego niezręczna sytuacja. Spotkał tę kobietę zaledwie drugi raz w życiu, a już musiał odkrywać przed nią sekrety swojej osobowości. Wiedział, że musi się do tego przyzwyczaić. Zwłaszcza, że teraz będą go znały miliardy ludzi, a on będzie tym samym Adamem co zawsze: Adamem, który czuje się niezręcznie, gdy mówi o swych prywatnych sprawach.

- Ach... Rozumiem. - Zaczerwieniła się. Kto by pomyślał, że on...? - Przepraszam. Nigdy bym się nie domyśliła, że jesteś... Nie wyglądasz na...

- Geja? - Dopowiedział. Pomyślał, że kobieta musi być bardzo skrępowana skoro boi się nawet wymówić to słowo. Bardziej skrępowana niż on sam. Uderzyły go jednak ostatnie słowa. Co znaczy, że nie wyglądam? Czy to trzeba wyglądać? Zachowywać się? - Na obliczu Adama odbił się wyraz oburzenia. Nie potrafił pojąć, że ktoś może myśleć takimi stereotypami.

- Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć. Po prostu jestem zaskoczona. - Próbowała wyjaśnić, ale Adam już jej nie słuchał.

- Nie przejmuj się. Chyba najlepiej zrobię, jeśli pójdę teraz do All. Potrzebna jej rozmowa, nie uważasz? - Nie czekał na jej reakcję. Po prostu zerwał się z ławki i poszedł prosto przed siebie.

Max i Allison bawili się w najlepsze. Dziewczyna była tak pochłonięta pracą przy huśtawce, że nie zauważyła przyjaciela zmierzającego w jej stronę przez piaszczysty plac. Zrobił to Max, który od razu obdarzył Adama uśmiechem. Był w optymistycznym nastroju – nie to co Lambert. Do huśtawek podszedł zmęczony, udręczony koszmarami człowiek, który serdeczność okazywał tylko za pomocą wyuczonej w teatrze pozy lekkoducha. Dziecko tego nie wyczuło. Allison... Tak.

- Witaj, Max. - Przybił piątkę z chłopcem w ramach powitania, kiedy sześciolatek zatrzymał huśtawkę.

- Cześć, Adam. - Max odwzajemnił gest i obserwował mężczyznę uważnie.

- Muszę cię prosić o ustąpienie miejsca na huśtawce. Twoja mama chciałaby już iść do domu, wiesz? - Rzekł łagodnie i popatrzył na Allison, która z takim samym łagodnym uśmiechem popatrzyła na chłopca.

- Och, tak. Chyba straciliśmy poczucie czasu. - Zaśmiała się.
- Skoro mama czeka, to ja już chyba pójdę. - Max odparł zawiedzionym głosem, jego buzia była wciąż uśmiechnięta. Pożegnał się ze starszymi przyjaciółmi i pobiegł do mamy. Adam usiadł wyczerpany na ławce i oparł głowę o łańcuch. Zamknął oczy.

- Mam teraz ciebie huśtać? Nie ma mowy... - Dobry humor opadł z jej twarzy jak poranna mgła unosząca się nad łąką tuż przed wschodem słońca. Dziewczyna usiadła obok niego w niemal takim samym humorze. Siedzieli w milczeniu przez długą chwilę. Oboje zmęczeni ostatnimi wydarzeniami.

- I co myślisz o tym wszystkim? - Zapytała ponuro patrząc w dal. Nie miała siły na udawanie radosnej. Wcale nie musiała tego robić. Wiedziała, że Adam ją rozumie jak nikt inny.

- O mnie i Tommy'm czy o tobie i Krisie? - Spytał, kiedy obrzuciła go jednym spojrzeniem, którym mówił wszystko. - Powiem ci jedno: wpakowaliśmy się w niezłe szambo.

- Wątpisz w swoje uczucia do Tommy'ego?

- A ty? Możesz kochać kogoś, kto swe uczucia ma ulokowane w innym sercu?

- Tommy ma kogoś?

- Nie! Ach, cholera. Nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć.

- To jest nas dwoje. Ale serio: co z Tommy'm? Nie powiedziałeś mi ani słowa o tej rozmowie w studio. - Zainteresowała się All, próbując rozwinąć rozmowę.

- Chodźmy już do rezydencji, co? Muszę pouczyć się tekstu piosenki. - Oczy Adama zaczęły łzami na samo wspomnienie blondyna. Nie mógł opanować drżenia rąk, więc wstał z huśtawki i odszedł kilka kroków od koleżanki, by ukryć przed nią twarz. Piosenkarka podążyła jego śladem jak cień.

- Podobno znasz go na pamięć. Co to za piosenka? - Spytała ostrożnie i okrążyła bruneta, by zobaczyć jego oblicze. Na jej twarzy odbił się szok kiedy je ujrzała.

- The tracks of my tears. - Wyszeptał, nie mogąc wydobyć z siebie normalnego tonu. Słowom towarzyszyły łzy, zostawiające mokre, słone ślady na policzkach.

All, widząc to, przytuliła go mocno do siebie i próbowała uspokoić. Płakał cicho w jej ramionach, kiedy gładziła go rękami po plecach. Kołysali się lekko, stojąc na środku dziwnie pustego jak na tę porę pacu zabaw. Allison, która miała zostać pocieszona, teraz sama była pocieszycielem, przyjacielem potrzebnym od zaraz. Uspokoiwszy trochę Lamberta, udała się wraz z nim w ustronne miejsce parku. Tam wysłuchała historii nie wyjawionej jeszcze nikomu. A potem dała Lambertowi to, czego potrzebował: ciszę i pomocne ramię.

***

Kolejna próba. Kolejna bez Mitchela. Jak mieli grać bez wokalisty? To było niemożliwe. Wszyscy muzycy wiedzieli, że jeśli Crafter nie pojawi się przed osiemnastą, zawalą kolejny, drugi już koncert. Sytuacja na scenie była napięta jak struna gitary. Atmosferę podkręcało zachowanie menadżera zespołu, który był najbardziej zdenerwowany.

- Okey, macie przerwę do odwołania. - Menadżer Mouthlike machnął ręką i usiadł na swoim miejscu, podnosząc do oczu umowę ze zleceniodawcą. - Takie próby mogę sobie głęboko wsadzić, jeśli nie ma pełnego składu. - Mruknął i zagłębił się w lekturze warunków koncertu.

Zespół mógł się teraz rozluźnić. Muzycy albo pobiegli po kawę, albo jak w przypadku gitarzysty, udali się za kulisy. Blondyn szedł szybkim krokiem, by jak najprędzej znaleźć się w garderobie. Chciał być sam: położyć się na sofie, zamknąć oczy i zasnąć. Bał się tylko, że wtedy obrazy z wczorajszego wieczoru wrócą i będą o wiele bardziej wyraźne niż w nocy, kiedy z ich powodu obudził się oblany potem. Przekroczy próg garderoby, lecz zamiast udać się na wygodny fotel, spojrzał w lustro. Nie najlepszy stan, w jakim znajdowała się jego psychika, odbijał się na twarzy. Zmęczenie, zdenerwowanie i niepokój towarzyszyły mu nie pierwszy raz. Teraz jednak uderzały w niego raz po raz ze zdwojoną siłą, a on nie wiedział, jak wyjść z sytuacji, w jakiej się znalazł. A może nie chciał z niej wychodzić? Był bezradny zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym. Mitchel nie wracał – Tommy mógł tylko czekać. Sprawa Adama to także oczekiwanie. Jak mogę nazywać to sprawą? To nie kolejny plik papierów do podpisania czy zapłacenie rachunków. To mój przyjaciel...

- Już nie. - Powiedział do siebie zdecydowanie i oparł ręce o blat pełny kosmetyków, ubrań i Bóg wie, czego jeszcze. Panował tam istny bałagan. Tommy'emu się to bardzo nie spodobało.

-Hej, Tom. - Przywitał się Isaac, który gwałtownie nacisnął klamkę. Ratliff aż podskoczył i odwrócił się w stronę kolegi, by obrzucić go morderczym spojrzeniem.

- Musisz mnie tak straszyć? Zawału można dostać! - Syknął i z powrotem odwrócił się do tafli lustra. Nie patrzył w nie jednak. Po prostu spuścił głowę i pozwolił, by swobodnie zwisała z karku.

- Coś ty taki podminowany? Mówisz jak Mitchel. - Zauważył Carpenter i opadł na skórzaną sofę, na której się wyciągnął, by ułożyć się w najwygodniejszej pozycji. Tommy obrócił się w jego stronę dotknięty porównaniem.

- Jak Mitchel? Tak! Może powinienem go zastąpić, nie uważasz? Przydałoby się tu trochę porządku. - Zirytował się i popatrzył w sufit. Następnie przeniósł wzrok na przyjaciela, czekając na odpowiedź.

- O co ci chodzi? - Odrzekł spokojnie Isaac najwyraźniej nie zauważając wzburzenia kolegi z zespołu. Chciał zamknąć oczy, ale nie pozwoli mu na to Tommy, którego reakcja była natychmiastowa.
- O co? O TEN burdel! - Podniósł głos i spojrzał na blat za sobą. Jednym ruchem ręki zrzucił wszystko na podłogę. Na szczęście nic się nie potłukło, spadając na kafelki.

- Co ty robisz, do cholery? Odbiło ci? - Perkusista skoczył na równe nogi i, widząc między innymi swoje rzeczy na podłodze, zaczął je zbierać.

- Jeżeli tak myślisz? - Spojrzał na Isaaca bez emocji i agresywnie otworzył drzwi od garderoby. Po chwili już go nie było. Isaac spojrzał nieprzytomnie na drzwi, a potem na swoje rzeczy. Zrezygnował z robienia porządków. Wolał sprawdzić, co dzieje się z jego przyjacielem. Kiedy wybiegł w ślad za blondwłosym muzykiem, garderoba znów opustoszała.

- Tommy, zaczekaj!
Isaac zauważył, jak Tommy znika za rogiem korytarza, a potem zamykające się drzwi od WC. Poszedł w tamtą stronę z mieszanymi uczuciami. Nawet nie domyślał się, o co Ratliff'owi może chodzić Udziela mu się atmosfera z dzisiejszych prób? A może to sprawa prywatna? Coś... z rodziną? Przyjaciółmi? Zgadywał, ale żaden pomysł dotychczas nie znalazł potwierdzenia. Issac musiał poczekać na wyjaśnienia. Chyba, że Tommy nic mi nie powie... Brał pod uwagę różne opcje i zaraz miało się okazać, jaką drogę rozmowy wybierze blondyn.

Kiedy wszedł do łazienki, Tommy stał nad umywalką. Bawił się małym strumieniem wody, podsuwając pod kran kolejne palce i przerywając ciągłość lejącej się wody. Był dziwnie spokojny. Zupełnie inny niż chłopak, który napadł na Carpentera w garderobie. Perkusista przybliżył się do gitarzysty i oparł rękę o sąsiednią umywalkę. Utkwił zatroskany wzrok w blondynie, który zdawał się nie zauważać obecności przyjaciela.

- Tommy. Czy... Wszystko w porządku? - Spytał delikatnie. Drugi muzyk nie zaszczycił go żadną odpowiedzią. Między nimi zapanowała głucha cisza. Isaac nie chciał się jednak poddawać. Postanowił wykorzystać kilka pomysłów na powody dziwnego zachowania muzyka i zaczął od najbardziej oczywistego. - Tommy, rozumiem, że atmosfera w zespole nie jest zbyt dobra, ale... - Położył rękę na ramieniu chłopaka i natychmiast tego pożałował. Ratliff wzdrygnął się i z obrzydzeniem malującym się na twarzy brutalnie ją zrzucił. Odszedł na parę kroków i dopiero teraz odważył się coś powiedzieć. Nie były to przyjemne słowa.

- Nie rób tego nigdy więcej, rozumiesz? Nie dotykaj mnie, nie pocieszaj, nie zachowuj się jak przyjaciel. - Zimne słowa Tommy'ego podziałały na zdziwionego Isaaca jak zetknięcie z rozżarzonymi węglami. Nie dowierzał ich prawdziwości.

- Dlaczego? Chyba mi nie powiesz, że nim nie jestem? - Zapytał z histerycznym rozbawieniem w głosie. Spróbował zbliżyć się do niego, ale Tommy zrobił parę kroków w tył, zbliżając się jednocześnie do ściany.

- Nie... Nie chcę, żebyś... - Tommy przymknął oczy. Słowa uwięzły mu w gardle jakby je ktoś związał. - ...był. Otworzył oczy. Zobaczył przed sobą Adama. Jego twarz, szyję, ręce. Dlaczego? Nie chcę go widzieć. Chciał widzieć Isaaca, ale nawet czyny perkusisty przypominały Tommy'emu Lamberta – jakby oszalał z tęsknoty.

- Tom, to niedorzeczne! Nie chcesz, żebym był twoim przyjacielem? Kumplem? Co ja ci takiego zrobiłem? - W zdenerwowaniu podniósł głos i znów zbliżył się o krok. Reakcja Ratliffa była taka jak poprzednio.

- Nic. Jeszcze nic. - Powiedział cicho blondyn i ponownie odwrócił wzrok. Próbował odwrócić z pamięci Adama, zachowywać trzeźwe myślenie, ale nie dawał rady. Chciał być twardy. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek dowiedział się o tym, co wydarzyło się w jego życiu. Z drugiej zaś strony obecność Isaac powodowała, że chciał z siebie wyrzucić całą złość, żal i smutek, gdyż właśnie te emocje kulminowały się w jego sercu od kilku dni.

- Tommy. Ja w ogóle nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. Bo chcesz, prawda? Chodzi o mnie czy o kogoś innego? - Powiedział tym razem spokojnie i cicho Isaac i znów przybliżył się do blondyna. - Nie chcesz mieć w ogóle przyjaciół czy nie chcesz, żebym to ja był twoim przyjacielem? Jeżeli to drugie, to wytłumacz mi chociaż, dlaczego? Jestem aż tak zły?

- Przyrzekam, nie chodzi o ciebie, ale nie chcę o tym mówić. Czy nie wystarczy, jeśli po prostu powiem, żebyś przestał? - W jego głosie tkwiła niemal błagalna prośba, kiedy popatrzył na przyjaciela zaszklonymi czekoladowymi oczami.

- Nie chodzi o mnie, chodzi o ciebie, tak? Nie, Tommy. - Teraz Isaac postanowił być radykalny. Chciał dowiedzieć się prawdy za wszelką cenę. - W tej chwili powiesz mi prawdę albo zostaniesz ze mną w tym kiblu do końca dnia. - Podszedł do Tommy'ego gwałtownie, a blondyn, cofając się, zetknął się ze ścianą. - Mów, o co chodzi.

- Nie... mogę. - Tommy odwrócił głowę w bok. Kręciło mu się w głowie. Isaac stał tak blisko, jak wtedy Adam. Tylko, że wtedy Adam...

- Do cholery, Tommy! Dlaczego nie mogę być twoim przyjacielem?! - Potrząsnął go za ramiona, prawie krzycząc.

- BO TAK BARDZO MI GO PRZYPOMINASZ! - Krzyknął mu w twarz.

- Kogo? - Rzekł zdziwiony Isaac i jak zamurowany patrzył na Tommy'ego.

- ADAMA! - On też się o mnie troszczył, opiekował się. Mówiłem mu o wszystkim, nie miałem przed nim tajemnic. I myślałem, że on te nie ma ich przede mną. A potem... Okłamał mnie, od samego początku mnie okłamywał. Cholerny drań. By taki... Żałosny, kiedy to mówił. Prosił mnie o wybaczenie, ale tego się przecież nie da wybaczyć... - Słowotokowi towarzyszyły łzy raz po raz spływające po policzkach. Tommy wczepiony w granatową koszulę Isaaca mówił jednym tchem.

Przypominało to trochę spowiedź. Co prawda, miejsce nie było do tego idealne, ale ponoć każde miejsce jest dobre, by się wyżalić. Isaac słuchał słów skargi z prawdziwą uwagą. Starał się wyłapać ich sens, jednak Tommy, jak przystało na humanistę, owijał wszystko w bawełnę. Zrozumiał tylko, że chodzi o Adama i że Adam okłamał Tommy'ego. Jaki to rodzaj kłamstwa? Zapewne najgorszy, skoro Tommy tak reaguje. Carpenter słuchał przyjaciela przytulonego do jego torsu z lekkim zakłopotaniem. Zawsze służył przyjaciołom pomocną ręką, a teraz ta ręka klepała Tommy'ego lekko w łopatkę, by rozluźnić zestresowane ciało.

- Prawda? Kłamstwo jest najgorsze w przyjaźni. Przez kłamstwo przyjaźń może się rozpaść. I nasza właśnie się rozpadła. Rozpadła się, bo ją zerwałem Na początku myślałem, że dobrze zrobiłem. Ale teraz już nie jestem taki pewien, bo on ciągle do mnie wydzwania! Pisze wiadomości, mejle. On jest wszędzie! Wszędzie go widzę: zamknę oczy – pojawia się w moich myślach, spróbuję zasnąć – pojawia się w moich snach. Cholera, nawet patrząc na ciebie, widzę Adama! - Wypowiadając ostatnie zdanie spojrzał na Isaaca i zmarszczył brwi. Następnie go odepchnął i odszedł na parę kroków. - Ja chyba zwariowałem. I nienawidzę się za to. A powinienem nienawidzić jego. Nie cierpię, kiedy się rozklejam. A to wszystko przez to, że jestem taki wrażliwy. Po matce. Ona też nie dawała sobie z niczym rady. - Zobaczył czerwoną zapłakaną twarz – większość rysów odziedziczył po mamie. Teraz to widział. Na myśl o rodzicach zachciało mu się znów płakać. To wszystko przez nich! - Cholera, przez tego kretyna wyglądam ja burak. - Od razu odkręcił kurek z zimną wodą i zaczął myć twarz. Przyniosło to trochę ulgi. Potem osuszył się za pomocą papierowych ręczników. Teraz czuł się znacznie lepiej, kiedy cały ciężar z niego spadł. Spojrzał ponownie w lustro i w odbiciu ujrzał Isaaca, który teraz opierał się o ścianę tak jak poprzednio on sam. Poczuł się głupio, kiedy zauważył jak Isaac patrzy na niego z uwagą. Kiedy Carpenter obdarzył go pocieszającym uśmiechem, Tommy zaczerwienił się ze wstydu. Postanowił jednak nie kryć zakłopotania i odwrócił się od lustra.

- Przepraszam, ze zwalam na ciebie moje problemy. I jednocześnie dziękuję, że ich wysłuchałeś. Proszę, nie mów nikomu o tym, co ci powiedziałem.

- Proszę, dziękuję, przepraszam – to słowa, które nie każdy ma odwagę wypowiedzieć. Sam nieczęsto je słyszę, wiesz? - Isaac podszedł do Tommy'ego, który się zastanawiał. - Adam musi być dla ciebie bardzo ważny, skoro tak wpłynęło na ciebie jego jedno kłamstwo. Jeśli jednak chcesz ode mnie rady...

- Oczywiście, że chcę. - Przerwał mu wpół zdania Tommy, na którego twarzy odbił się lęk.
Blondyn pomyślał, że po tym, co Isaac usłyszał, nie będą mogli się już przyjaźnić. Przecież sam mu powiedziałem, że nie chcę, żeby był moim przyjacielem. Isaac był kimś, na kim zawsze mógł polegać. Jak Adam. Ale znał się z nim krótko. Jak Tommy z Adamem. Mimo tych podobieństw, Ratliff czuł, że ta przyjaźń jest inna. Jednostronna. Nie wymagała zobowiązań. Wcześniej o tym nie pomyślał, ale teraz to zauważył. Zwierzał się Isaac'owi z największych problemów, a nic o tym mężczyźnie nie wiedział. Nic poza tym, że grali w jednym zespole i dzielili pasję, jaką jest muzyka. Muszę to nadrobić. Muszę nadrobić to, co przed chwilą zepsułem. Chcę, żeby Isaac nadal był moim przyjacielem. Lepszym niż był Adam. Prawdziwym i szczerym. Przestanę myśleć o Adamie, jeśli będę miał nowego przyjaciela. Dokończę wszystkie sprawy i rozpocznę nowy etap w swoim życiu. Etap szczerości. Postanowił wprowadzić w życie swój plan już w tej chwili.

- ...I chcę, żebyś był moim przyjacielem.

- Cieszę się, że zmieniłeś zdanie, ale jeśli tego chcesz, to muszę wiedzieć, co to za kłamstwo, jakiego Adam się dopuścił. - Powiedział poważnie Isaac i założył ręce na piersi, wymuszając na Ratliff'ie odpowiedź. Tommy nie był z tego zadowolony.

- No więc... Adam powiedział mi, że... - Miał szybko wypowiadać te słowa, jednak dalszy ciąg zdania zagłuszyły z impetem otwierające się drzwi.

Do męskiej ubikacji wpadł Olivier i Mike, którzy byli tak rozemocjonowani, że krzyczeli jeden przez drugiego. Isaac i Tommy spojrzeli na nich, a potem wymienili spojrzenia między sobą, dając sobie nawzajem do zrozumienia, że ani jeden, ani drugi nie mogą rozszyfrować nachodzących na siebie głosów Mike'a i Oliviera. Isaac spróbował ich uciszyć podniesieniem ręki.

- Chłopaki, nie wszyscy naraz. O co chodzi? - Spytał zniecierpliwiony i spojrzał na Oliviera, któremu dał znak, by to on powiedział, co się stało.

- Nie zgadniecie, kto się pojawił. - Rzekł klawiszowiec chytrze i oparł ręce na biodrach.

- Mitchel. - Powiedzieli jednocześnie Carpenter i Ratliff i znów wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mężczyźni nie byli zachwyceni.

- Strzał w dziesiątkę. I jeszcze jedna informacja.

- On zachowuje się jak nie on! - Zawołał Mike, nie mogąc dłużej utrzymać języka za zębami.

- No właśnie. Lepiej chodźcie go zobaczyć. - Rzekł już poważnie Olivier i razem z Mike'iem opuścili łazienkę, w której nastała niepokojąca cisza.

- Jeśli Mitchel zachowuje się dziwnie, to nie wróży to nic dobrego. - Ostrzegł gitarzystę Isaac i już zamierzał iść na scenę, kiedy zauważył minę Tommy'ego – był zawiedziony. - Co do naszej rozmowy... Porozmawiamy przy najbliższej okazji, dobrze? - Kiedy Tommy kiwnął głową, Isaac był już w znacznie lepszym humorze. - A teraz chodźmy zobaczyć, co się dzieje.

Perkusista puścił gitarzystę przodem. Nie chciał zostawiać Ratliff'a samego z problemami, ale teraz nie mieli innego wyjścia. Obiecał sobie, że porozmawiają przy najbliższej okazji i dowie się, o co chodzi z tym całym kłamstwem. Jeśli go okłamał, musiał mieć ważny powód. Wiedział, że teraz nie uwolni się od domysłów. Był też pewien, że Tommy nie zatai przed nim istoty swoich problemów. Niestety, przemyślenia musiały teraz ustąpić miejsca bieżącym wydarzeniom. Mitchel wrócił i wrócił inny niż wyjechał. To nie oznaczało nic dobrego. Isaac jak zwykle wietrzył w tym fakcie jakąś intrygę. Musiał tylko sprawdzić, czy naprawdę ma powody do obaw. A sprawdzić to mógł tylko w jeden sposób: szeroko zakrojonym wywiadem.