Kochani,
zrobiło się tu pusto jak w szkołach w wakacje. Wiem, że jest
koniec września i pewnie zakuwacie, ale byłoby miło, gdybyście
się odezwali w komentarzu, jak wam leci? Mnie osobiście nauka
porwała jak kosmici pewnego rolnika, ale na szczęście się
wyrabiam. I macie odcineczek. Mam nadzieję, że mój blog to dla was
niezłe oderwanie się od szarej rzeczywistości.
Read
& comment, PLEASE!
Cisza przed burzą
-
Mitchel?
Tommy
stanął w środku rzędu przyjaciół z zespołu tuż za plecami
wokalisty, który był tak pochłonięty rozmową z menadżerem, że
nie zauważył obserwatorów rozmowy. Odwrócił się jak oparzony,
przerywając w pół słowa rozpoczęte zdanie. Był zadowolony. Jak
nigdy wcześniej. Promieniał ze szczęścia jakby właśnie spełniał
swoje najskrytsze marzenie. Ani śladu pogardy, złości czy nawet
zniecierpliwienia, które mogło zostać wywołane przez nagłe
przerwanie rozmowy. Widok takiego Mitchela był dla członków
zespołu nowym doświadczeniem.
-
Witaj, Tommy. Witajcie. - Powitał ich promiennym uśmiechem i wszedł
na scenę po swój mikrofon. Przeniósł go razem ze statywem na jej
środek i popatrzył z niezrozumieniem na zespół. - Co tak stoicie?
Robimy próbę, nie? - Rzekł tym samym tonem, a oni popatrzyli na
siebie zdziwieni. Zdziwieni nie samymi słowami, ale grzecznością,
jaka się przez nie przebijała. Znieruchomiali gapili się na niego
jak na wariata. - O mamo. - Mruknął w tym czasie Mitchel. Czy na
nich nic nie działa poza rozkazami? - Co jest? Ruszać się, do
cholery! - Warknął, a oni jak pionki na szachownicy odnaleźli
swoje miejsca przy instrumentach i zaczęli ostatnią próbę
generalną przed ostatnim koncertem. Ta próba była najlepsza
spośród wszystkich, jakie dotąd przeprowadzili. Podobnie jak
później.
***
-
Ile razy dzwoniłeś?
-
Dzisiaj sześć.
-
Ile wysłałeś wiadomości?
-
Osiem.
Allison
i Adam szli korytarzem, który miał ich zaprowadzić na kolejną
próbę. Kolejną, ale pierwszą w tym tygodniu generalną próbę w
studiu nagraniowym Idola. Druga i ostatnia próba generalna miała
odbyć się jutro, a tuż po niej nagranie odcinka. Mimo to, każdy
uczestnik stresował się już teraz. Nie wiadomo, co wpływało na
stres: mało czasu na próby?; to miejsce?; czy sama świadomość o
kolejnym programie i niepewności czy nie zostanie się zagrożonym?
Uczestnicy cały tydzień pracowali, aby jutro wypaść jak
najlepiej. Dzień nagrania był najbardziej stresujący. Wszystko
musiało być dopięte na ostatni guzik: sprzęt sprawdzony, kamery
przygotowane, uczestnicy w świetnej kondycji fizycznej i
psychicznej. Z tym ostatnim było najwięcej kłopotu – nie wszyscy
trzymali nerwy na wodzy. Niektórzy nie starali się nawet tego
ukryć. Adam z pewnością nie był wśród nich.
Dzień
przed nagraniem Adam wstał o piątej rano. Choć próby dziś
zaczynały się dopiero o dziewiątej, on już od rana zajmował
salę, w której codziennie odbywały się próby wokalu. Nie umiał
grać na fortepianie. O tak wczesnej porze nie było też nikogo, kto
mógłby mu zagrać melodię, którą słyszał od tygodnia. Znudzony
zaczął naciskać poszczególne klawisze, a potem spróbował złożyć
dźwięki w całość, która choć trochę przypominałaby linię
melodyczną do jego piosenki. Trenował do ósmej trzydzieści, kiedy
to znalazł go zaniepokojony Kris i zaciągnął na śniadanie.
Teraz
był w takim samym nastroju jak rano, lecz tym razem przebywał w
towarzystwie Allison. Także zaniepokojonej. Przyjaciele próbowali
dowiedzieć się, co się stało. Zbywał ich zdawkowym „Nic”. I
to była prawda. Nic się z nim nie działo. Myślał tylko o dwóch
rzeczach: o występie, który napawał go niesamowitą energią i
szczęściem, i o Tommy'm, na myśl o którym wpadał w niemal
drażniący stan spokoju i opanowania. Dzisiaj jego umysł wypełniał
Tommy, przez co jego zachowanie irytowało wszystkich pozostałych
uczestników, z jakimi nawiązywał bliższy kontakt, a przede
wszystkim dwójkę jego najbliższych przyjaciół.
-
I co? - Zapytała Allison po dłuższym milczeniu.
-
Co „co”? - Odpowiedział brunet jakby zapomniał, o czym
rozmawiali przed chwilą.
-
Odebrał, oddzwonił, odpisał? - Iraheta zirytowała się. Adam był
dziś nie do zniesienia. Nie dało się z nim porozmawiać nawet o
normalnych rzeczach, a co dopiero o Tommy'm.
-
Nie.
-
Zamierzasz coś z tym zrobić? - Spytała znów, usiłując
dowiedzieć się, jaki ma plan działania.
-
Nie.
-
Nie? Adam, czy ty dzisiaj kontaktujesz w ogóle? Zachowujesz się jak
jakiś robot! Nawet jak idziesz, jesteś sztywny jak kij od szczotki.
I wszystkich dzisiaj wkurzasz, wiesz? - Drażniła się z nim,
próbowała rozweselić, a nawet zdenerwować, ale nic nie działało.
Adam był wyłączony – z emocji, z życia. Jeśli tak będzie
się zachowywał jutro na scenie, to publiczność własnoręcznie go
z niej zrzuci, a jurorzy zdepczą wypastowanymi butami. Kiedy
spojrzała na niego, żądając odpowiedzi, wzruszył tylko
ramionami. Poczuła, że nic już nie wskóra.
***
-
Świetnie! Wspaniale! Zagrajcie tak na koncercie, a publiczność
rzuci wam się do stóp! - W ciągu tych dwóch godzin od przybycia
Mitchela, nastrój menadżera diametralnie się zmienił. I to na
lepsze. Radość z powodu nienagannej próby wypełniała go do tego
stopnia, że wstał ze swojego krzesła, zrzucając tym samym na
podłogę dokumenty, które miały swoje stałe miejsce na jego
kolanach. Podszedł szybkim krokiem do muzyków i uścisnął każdemu
z nich dłoń w geście wdzięczności.
Ta
próba faktycznie była ich największym sukcesem. Członkowie
zespołu byli bardzo rozentuzjazmowani, a jeszcze bardziej ucieszył
ich fakt, że moją wolne aż do koncertu czyli aż półtora godziny
na przerwy. Odłożyli instrumenty i zamierzali wyjść razem coś
zjeść. Cała czwórka, gdyż Mitchel nigdy nie chodził z nimi.
Tommy wraz z Isaac'em zamierzał iść po kurtki dla siebie i
pozostałych członków zespołu, kiedy niespodziewanie zatrzymał go
Mitchel, który stał na środku sceny niepewny, czy robi właściwie.
-
Tommy? Możemy porozmawiać? - Powiedział zbyt głośno, przez co
zamiast tylko blondyn, odwrócili się wszyscy. Spojrzał
przepraszająco na Isaac'am a potem na Mike'a i Oliviera. Następnie
przeniósł spojrzenie na Ratliff'a. Gitarzysta nie był zadowolony z
propozycji, jednak zgodził się skinieniem głowy.
-
Słucham. - Rzekł do frontmana i założył ręce na piersi,
zamierzając wysłuchać, co ma do powiedzenia w obecności kolegów.
-
Wolałbym w cztery oczy, okay? Odpowiedział i spojrzał na
pozostałych, którzy spostrzegając rozkazujące spojrzenie
zorientowali się, że ciągle stoją w tym samym miejscu i gapią
się na dwójkę mężczyzn.
-
Dołączę do was później. - Rzucił w kierunku kolegów i zbliżył
się do Craftera. Chciał mieć to już za sobą. Spodziewał się,
że nie będzie to przyjemna rozmowa zważając, że wszystkie
rozmowy z Mitchelem takie nie były.
Chłopaki,
chcąc jak najszybciej ulotnić się z sali, poszli do wyjścia, a
Tommy i Mitchel zaczekali, aż zamkną za sobą drzwi. Potem Ratliff
zszedł ze sceny i usiadł na jednym z krzeseł stojących w rzędzie
pod wzniesieniem z instrumentami. Pewnie tuż przed koncertem je
wyniosą, pomyślał Tommy ogarniając wzrokiem wielką halę
zapełnioną miejscami siedzącymi. Tam, gdzie teraz się znajdowały,
miało się zgromadzić dwa tysiące ludzi, którzy będą tańczyć
i skakać w rytm rockowych brzmień. Kolejny tysiąc miał zgromadzić
się na trybunach. To miał być ich ostatni i największy koncert na
trasie. Tylko od nich zależało, czy okaże się sukcesem. Mitchel
zszedł ze sceny tymi samymi schodkami, którymi przedtem zszedł
Tommy Joe. Nie usiadł jednak, tylko oparł się o podest.
-
Słuchaj... Tommy. Przez te dwa dni, gdy mnie nie było, uświadomiłem
sobie pewien druzgoczący dla mnie fakt.
-
Druzgoczący? Fakt. Jaki? - Spytał od niechcenia blondyn. Nie
obchodziło go, gdzie Mitchel był i co sobie uświadamiał przez te
dwa dni. Chcę po prosu wykorzystać przerwę i zjeść hamburgera
popijając mocną kawą. Czy to tak wiele? Streszczaj się, Crafter.
Nie mam całego dni!
-
Ja... Chciałem... Chcę. Ciebie przeprosić. Krzywdziłem cię wiele
razy moim zachowaniem i czynami. Ochrzaniałem cię za byle co. I w
ogóle byłem wredny i arogancki. I nie znajduję wytłumaczenia,
dlaczego to robiłem. Chociaż nie. Mam wytłumaczenie, ale ty pewnie
i tak w nie nie uwierzysz. Więc po prostu biorę całą winę na
siebie i... Chciałbym się zrehabilitować.
-
Nie wierzę własnym uszom! - Tommy wstał i podszedł do Mitchela na
niebezpieczną odległość. - Ty? Przeprosić. Mnie?! W sumie masz
za co, fakt. - Zgodził się, ale i tak nie wierzył w szczerość
tych słów. Jaki masz w tym cel, Mitchel? Czy to jest tylko na
pokaz? Obiecałeś to komuś? A może to twoja kolejna intryga? Tommy
zastanawiał się, patrząc w wielkie piwne oczy wokalisty. Nie
będziesz ze mną pogrywać, dupku. - Ale kolejny raz nie dam się
nabrać. Myślisz, że nie wiem, dlaczego to robisz? Myślisz, że
nie wiem, że próbujesz mnie zniszczyć tylko dla tego, że John ci
każe? Byłeś u niego. Przez te dwa dni. I co ci powiedział? Że
teraz masz mnie przeprosić? Że masz mnie przeprosić za
uprzykrzanie każdego dnia tych przeklętych dwóch miesięcy? Nie
dam się nabrać, Mitchel. Nie jestem już takim naiwniakiem, jakim
byłem na początku.
-
Ja też nie jestem. - Dodał Mitchel. Wiedział, że tak będzie.
Wiedziałem, że mi nie uwierzy. Ale muszę to teraz jakoś
odkręcić.
-
Co masz na myśli?
-
Mój psychoterapeuta stwierdził u mnie uzależnienie od osoby. Od
Johna. Wykonywanie jego rozkazów było silniejsze ode mnie. Ale
teraz... Nie ma już rozkazów, które musiałbym wypełniać. Nie ma
Johna. Jestem wolny, rozumiesz? Mogę to naprawić... Jeśli tylko
dasz mi szansę. - Złapał go za ramiona, patrząc chciwie w oczy.
Patrzył w oczy, w których pojawił się lęk, a następnie
przerażenie. W następnej chwili Tommy zrzucił gwałtownie jego
ręce ze swych ramion. W kolejnej – Mitchel został brutalnie
odepchnięty.
-
Jak to Johna już nie ma? Co ty mu zrobiłeś? - Tommy cofał się
powoli aż wpadł na krzesło. - Chyba go nie zabiłeś? Powiedz, że
go nie zabiłeś.
-
Tommy, spokojnie. Zaraz ci to... - Mitchel próbował załagodzić
stresującą sytuację, ale muzyk zdążył dopowiedzieć sobie całą
prawdę.
-
Mój Boże, ty go zabiłeś! - Tommy ominął krzesła, które
znajdowały się teraz między nim a Crafterem. - Ty... Jesteś
mordercą, Mitchel. Twój brat mówił, że jesteś nieprzewidywalny,
ale żeby zrobić coś takiego...?
-
Hej, skąd znasz mojego brata? - Wtrącił się Mitchel, zahaczając
o ważny dla niego fakt. Skoro Tommy go zna, to znaczy, że...
Dzięki Bogu! Nie zrobił tego!
-
Nie mówimy teraz o nim. On też ma swoje za uszami, ale jest lepszym
człowiekiem niż ty. On chociaż próbuje się wyleczyć z nałogu,
a ty...
-
Zrozum, ja też się wyleczyłem! Wyleczyłem się, niszcząc to
uzależnienie w zarodku. Ty mi pomogłeś. To ty odpowiedziałeś na
pytanie, którego ja nie byłem nawet w stanie sobie zadać. Na
pytanie: co sprawia, że stałem się złym człowiekiem.
-
Nie mieszaj mnie w to! - Wskazał na mężczyznę palcem, chcąc
uciec od niego jak najdalej. - To ty jesteś winny, nie ja. Ja byłem
tylko kolejną ofiarą. I uwierz mi, żałuję, że się w to
wszystko wpakowałem.
-
A ja jestem ci wdzięczny. Uratowałeś mnie od niego. Dzięki tobie
miałem odwagę się przeciwstawić...
-
Przestań. - Cholera, on mówi jak Alex. Zaraz powie, że mam
uzdrawiające moce! Świr. - Jesteś chory, Mitchel. Powinieneś
iść do szpitala. Co ja mówię... Powinieneś iść do więzienia!
Ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - Powiedział na koniec, a
zaraz potem wybiegł.
Dopiero
na świeżym powietrzu znalazł siłę, by to wszystko udźwignąć.
Jego układanka została ukończona. Każdy puzzel został
wykorzystany. Finito. Historia znalazła swój koniec. Po
dzisiejszym koncercie umowa zostanie wypełniona, a ja dostanę swoją
licencję. Będę miał referencje i będę mógł grać jako
profesjonalny muzyk. A Mouthlike będzie zamgloną historią, do
której już nigdy nie wrócę. Całe to bagno zmyję z siebie już
jutro. I będzie to dzień chwały. Szedł ulicą w niewiadomym
kierunku. Miał dołączyć do przyjaciół z zespołu, ale wiedział,
że gdy to zrobi, zauważą, że coś jest nie tak. Nie mógł
powiedzieć im prawdy. Na pewno nie teraz, skoro za godzinę mieli
zagrać ostatni koncert. Powiem im po koncercie. Dowiedzą się
dopiero po show, jeśli prędzej nie zjawi się policja. Układał
w myślach plan, według którego chciał działać. Wydawało mu się
to trochę nierealne. Przed chwilą znajdował się kilka centymetrów
od prawdziwego mordercy. Przecież wcześniej mógł zabić mnie!
Cholera... Czemu to wszystko przytrafia się akurat mnie...? Chciał
się teraz wyżalić. Pragnął podzielić się swoimi problemami z
prawdziwym przyjacielem i pomyślał o Adamie. A potem przypomniał
sobie, że przecież Lambert nie jest już jego przyjacielem. To
wspomnienie było tak gorzkie, że oczy zamgliły mu się od łez.
Chciał mieć nadzieję, że ich przyjaźń jeszcze powróci, że
odbuduje się na nowo, ale wiedział, że to nie jest możliwe. Nie
mógł na to pozwolić, bo nie pozwalał na to sam Adam, czując do
blondyna coś więcej niż przyjaźń. A może się mylę. Może
to wcale nie jest miłość? Może źle odczytałem jego sygnały?
Ale przecież sam mi powiedział, że zachowuje się tak tylko, kiedy
ja przy nim jestem. A może to było tylko chwilowe? Jak zauroczenie
albo coś w tym rodzaju? Chciał w to wierzyć, bo tak bardzo
pragnął Adama z powrotem w swoim życiu. Pragnął opoki, jaką
był. Bezpieczeństwo, jakie mu dawał. A przede wszystkim pragnął
rozwiązań – wskazówki i rady Adama były tak cenne i mądre.
Tommy czuł, że nie da sobie sam rady, ale musiał. Musiał chociaż
spróbować. I w tym celu zatrzymał się. Wyjął z kieszeni telefon
komórkowy i go odblokował. Zignorował kilka nieodebranych połączeń
i kilka wiadomości sms o tej samej treści każda. Były od Adama.
Miał ich dość, ale dzięki nim wiedział, że Lambertowi zależy.
Wybrał numer do Mike'a.
-
Mike? Cześć. Gdzie jesteście? - Spytał rzeczowo, lecz otrzymał
nierzeczową odpowiedź.
-
No jak to gdzie. W barze. Jemy hamburgery.
-
Mike, baranie! Jak pytam się: gdzie, to chodzi o ulicę i nazwę
baru, tak? - Powiedział jak do dziecka.
-
No dobra, dobra. Ale pogadałeś sobie z Mitchelem, tak? I co?
Podaliście sobie łapki na zgodę?
-
Mike... Nazwa!
-
Róg '78 i '91. Lucillana czy Lucijana? W każdym razie przez dwa
„L”, jakaś hiszpańska knajpa, ale jedzenie dobre, więc...
-
Pa. - Tommy rozłączył się, nie mogąc dłużej słuchać
paplaniny Mike'a.
Nie
był głodny. Ochota na jedzenie przeszła mu po rozmowie z
Mitchelem. Szedł więc w wyznaczonym kierunku nie spiesząc się.
Idąc, rozmyślał o różnych błahych sprawach, ale w swych myślach
nie otwierał szuflady z Adamem oraz osobnej szafki z Mitchelem. Na
nich miała jeszcze przyjść pora. Kiedy w końcu dotarł na róg
ulic oznaczonych numerami podanymi przez Mike'a, kumple z zespołu
właśnie wychodzili z knajpy. Nie miał im tego za złe, że nie
poczekali na niego. Pewnie wysłali mu wiadomość, że wychodzą,
ale on albo jej nie usłyszał, albo usłyszał i pomyślał, że to
znów Adam się do niego dobija z kolejnym żałosnym „Przepraszam”
Potem wrócił z nimi do sali koncertowej i o ustalonej godzinie
zagrali niesamowity koncert. Jego koledzy mocno się zdziwili, kiedy
podczas rozdawania autografów do Mitchela podszedł blady menadżer,
prosząc go za kulisy. W nieznacznej odległości od niego stało
trzech policjantów z nowojorskiego komisariatu. Mitchel Crafter
został aresztowany jako podejrzany w sprawie mordesrtwa Johna
Bovary'ego. Podczas gdy na twarzach Mike'a, Oliviera i Isaac'a
odmalowywał się przejmujący szok, twarz Tommy'ego wyrażała tylko
bezgraniczny spokój. Każdy czyn ma swoje
konsekwencje. Za każdą zbrodnię człowiek ponosi karę. Każdy
grzech wymaga swojej pokuty. Takie zasady panują w dzisiejszym
świecie. Tommy, myśląc o ludzkiej
sprawiedliwości, zapominał tylko o jednym, ale najważniejszym –
o wybaczeniu.