Jest 40!!!
Mała
mowa dla was: Nawet nie wiecie jak ogromnie się cieszę, że nowi
ludzie odkrywają mojego bloga i doceniają moje pierwsze
opowiadanie. Dziękuję wam i serdecznie proszę abyście polecali go
swoim znajomym. Muszę się przyznać, że ostatnio wena ukryła się
w moim mózgu gdzieś głęboko i trudno mi dopracować kolejne
odcinki – dlatego mam takie opóźnienie. Wiedzcie jednak, że
warto tu zaglądać i oczywiście komentować – bo wasza pisanina
nawet najkrótsza dodaje mi otuchy. Dzięki wielkie.
A
teraz długo wyczekiwany odcinek.
Twoja emocja
-
Powiesz mi, gdzie idziemy?
Pytanie to padło już piąty raz w ciągu piętnastominutowego kluczenia po mieście, w którym zawsze brakowało miejsc parkingowych. W końcu parze udało się porzucić samochód, jednak w znacznym oddaleniu od ich celu. Adam śmiało prowadził Tommy'ego Joe najszerszą ulicą w Los Angeles. Dwie trzypasmowe jezdnie przy Sunrise Avenue oddzielone były od siebie wąskim pasem drzew palmowych, które próbowały dorównać wzrostem niższym budynkom. Teraz obejmowały cieniem dwa pasy, po których w miarę zbliżania się południa poruszało się coraz więcej aut. Mimo niskiej grudniowej temperatury słońce dosięgało parę szybkim krokiem przemierzającą chodnik. Brunet prowadził blondyna, który bardzo skupiał się, by nie stracić przyjaciela z oczu. W końcu stanęli przed budynkiem. Który znacznie różnił się od pozostałych gmachów. Był zabytkowy. Cztery doryckie kolumny dźwigały trójkątny portyk, a do oszklonych drzwi wiodły szerokie schody. Gitarzystę uderzył fakt, że w takim nowoczesnym mieście znajdują się perły architektury europejskiej. Muzyk był tak zauroczony rzeźbieniami kolumn, że nie zauważył, kiedy pokonał drogę do wejścia. Jego towarzysz pociągnął go do środka nim zdążył przeczytać etykietę nad futryną wejścia.
Pytanie to padło już piąty raz w ciągu piętnastominutowego kluczenia po mieście, w którym zawsze brakowało miejsc parkingowych. W końcu parze udało się porzucić samochód, jednak w znacznym oddaleniu od ich celu. Adam śmiało prowadził Tommy'ego Joe najszerszą ulicą w Los Angeles. Dwie trzypasmowe jezdnie przy Sunrise Avenue oddzielone były od siebie wąskim pasem drzew palmowych, które próbowały dorównać wzrostem niższym budynkom. Teraz obejmowały cieniem dwa pasy, po których w miarę zbliżania się południa poruszało się coraz więcej aut. Mimo niskiej grudniowej temperatury słońce dosięgało parę szybkim krokiem przemierzającą chodnik. Brunet prowadził blondyna, który bardzo skupiał się, by nie stracić przyjaciela z oczu. W końcu stanęli przed budynkiem. Który znacznie różnił się od pozostałych gmachów. Był zabytkowy. Cztery doryckie kolumny dźwigały trójkątny portyk, a do oszklonych drzwi wiodły szerokie schody. Gitarzystę uderzył fakt, że w takim nowoczesnym mieście znajdują się perły architektury europejskiej. Muzyk był tak zauroczony rzeźbieniami kolumn, że nie zauważył, kiedy pokonał drogę do wejścia. Jego towarzysz pociągnął go do środka nim zdążył przeczytać etykietę nad futryną wejścia.
-
Gdzie jesteśmy? - Spytał, kiedy ponownie znalazł się za plecami
piosenkarza. Najwidoczniej nie wyczuł akustyki wielkiego holu, gdyż
skulił się w sobie, kiedy dźwięk jego głosu odbił się echem po
rozgałęzieniach korytarza.
-
W miejscu tak cichym, że jest możliwa normalna rozmowa. - Odrzekł
spokojnie Lambert rozglądając się za czymś. Potem odwrócił się
w stronę Ratliffa i odbarzył go zniecierpliwionym spojrzeniem. - To
galeria. Niech nie zwiodą cię te mury. Galerię zbudowano tylko na
wzór europejskich zabytków. A zbudowano ją kilka lat temu.
Adam
w kilku słowach zawarł historię tego miejsca. A więc komuś
podobał się europejski styl i postanowił, że wśród nowoczesnych
wieżowców wybuduje sobie kilka kolumn z rzeźbieniami. Zatem nic tu
nadzwyczajnego... Pomyślał ze smutkiem i zaczął rozglądać
się po marmurowych ścianach w kolorze brązu i beżu. Jednolite
powierzchnie były udekorowane obrazami zbliżonej wielkości, a
każdy z nich coś łączyło: kolorystyka – były bowiem
czarno-białe. Kiedy poznał wystrój wnętrza, bardzo się zawiódł.
Główny hol był ogromny. I nie nosił żadnych śladów
architektury zaprezentowanej po zewnętrznej stronie ścian.
-
Poczekaj tutaj. Muszę zamienić z kimś parę słów. - Poinformował
go Lambert, rozglądając się po sali znacznie szybciej niż
gitarzysta. Potem zaczął iść w stronę korytarza, w którym
najwidoczniej ktoś był.
-
Sądziłem, że to ze mną chcesz porozmawiać. - Prychnął Tommy za
plecami wokalisty. Adam odwrócił się po tych słowach i zaczął
iść tyłem.
-
Ostatnio jesteś bardzo niecierpliwy, wiesz? - Rzucił w jego stronę
Adam. Ubrał swój ton głosu w kpinę, a następnie zawołał głośno
– już nie do blondyna. - Paaaaniieee Coooolliiiiinnssss!
Tommy
przewrócił oczami. Odwrócił się do przyjaciela plecami w celu
zwiedzenia tej części galerii. Nie zastanawiał się, jaką sprawę
Adam załatwia z tajemniczym panem Collinsem. Zaczął studiować
obrazy, a kiedy nieobecność przyjaciela wydłużała się,
wychwytywał wszystkie szczegóły czarno-białych zdjęć, które
przedstawiały ludzi w różnych stanach emocjonalnych. Podczas gdy
jedna dziewczynka śmiała się do niego trzymając w dłoni bukiet
maków, kobieta z drugiej fotografii siedziała na ławce pogrążona
w myślach i spoglądała na piaszczystą dróżkę przed sobą.
-
Chcę ci coś pokazać.
Obserwację
przerwał mu znajomy głos. Kiedy odwrócił się w stronę źródła
jego dobiegania, zobaczył sylwetkę, której nie mógł pomylić z
żadną inną. Adam zapraszał go spojrzeniem i zachęcającym
głosem. Blondyn nie wiedział, gdzie. Nie wiedział, po co. Jednak w
tej chwili zaufał mu bezgranicznie. Zaczął iść w stronę
bruneta. Zatrzymał się dopiero, gdy przy Adamie pojawił się
podstarzały mężczyzna, a właściwie już staruszek, na co
wskazywały jego siwe włosy i mocno pomarszczona twarz. Nie wyglądał
na zadowolonego. A więc to jest pan Collins? Strój nocnego
stróża objaśnił Tommy'emu, kim człowiek jest.
-
Zrobiłem dla was wyjątek, ale to nie znaczy, że możecie się tu
rządzić jak u siebie. Nikt nie może was tu zobaczyć, zrozumiano?
- Pogroził palcem w stronę blondyna, który przybrał minę
niewiniątka.
-
Chcemy zobaczyć tylko ten obraz, panie Collins. Jestem bardzo
wdzięczny, że się pan zgodził. - Podziękował Lambert i obdarzył
Tommy'ego poważną miną. - Tom, chodź. Nie mamy zbyt dużo czasu.
- Ponaglił, kiedy Tommy Joe znalazł się przy nim.
Po
chwili kroczyli już szerokim korytarzem, który przyozdobione były
różnymi ekspozycjami. Tym razem fotografie ukazywały żołnierzy
pogrążonych w krwawej bitwie. Tommy nie zwracał na nie uwagi. Z
ukosa obserwował oblicze Adama, który zdawał się tego nie
zauważać: pogodny uśmiech miał w sobie szczyptę arogancji, oczy
nie zdradzały żadnej emocji – szukały tylko odpowiedniej drogi.
Tommy
nie mógł się nadziwić jego postaci. Oto idą porozmawiać na TEN
temat, a Adam zdaje się nie okazywać żadnych emocji. Jak
profesjonalny aktor. A może tu rzeczywiście chodzi o obraz? Jeśli
tak, to musi to być coś wyjątkowego. Adam jest wyjątkowy, więc
musi interesować się wyjątkowymi rzeczami. Kiedy skręcili w
następny korytarz, a Adam zatrzymał się przy jednych z drzwi i
wyjął pasujący do nich klucz, Tommy upewnił się, że naprawdę
chodzi o malowidło. Lekko przestraszony wszedł za przyjacielem do
pokoju pełnego obrazów, jednak uspokoił się, kiedy drzwi zostały
uchylone, a Adam poszedł dalej. A więc mam ewentualną drogę
ucieczki – jak miło...
-
Co to za obraz? - Spytał, mijając kolejne sztalugi i ramy. Minął
wreszcie ostatni na drodze do Adama, a kiedy już stanął przy
piosenkarzu, w jego oczy rzucił się niecodzienny widok, który
Lambert przedstawił w dwóch słowach.
-
„Twoja emocja”. Taki nosi tytuł. - Wyciągnął dłoń, jakby
przedstawiał sobie dwoje ludzi, a potem stanął przodem do
przyjaciela. Chciał wychwycić wszystkie emocje blondyna i nie
zawiódł się. Zobaczył radość i podziw. Zaczął objaśniać, co
Tommy widzi, a sam blondyn w miarę słów zachwycał się jeszcze
bardziej. - To rodzaj malarstwa nowoczesnego, ale nie stworzył go
profesjonalny malarz. Wszystkie obrazy w tej sali podobnie jak ten –
skarb kolekcji – mają swoją własną historię. Zostały
zgromadzone przez nauczyciela plastyki ze Szwajcarii – Bernarda
Zobrista, ale namalowały je dzieci, które uczy. Nie byle jakie
dzieci, bo kalekie. Ten obraz został namalowany stopami. Czy to nie
fantastyczne? Mieć taki talent w nogach.
-
To prawda. Jest piękny. - Powiedział wzruszony Tommy. Widział
przed sobą zbiór kwadratów większych i mniejszych. Każde w innym
odcieniu, ale zestawiając je wszystkie w takim układzie, w jakim
zostały przedstawione, obserwator od razu znajdował klucz do
odgadnięcia jego znaczenia. Czerwone kwadraty i prostokąty układały
się w kształtne serce, od którego odchodziły serie barw
zbliżonych do promieni słońca. W środku zaś kolory także były
w większości ciepłe. W większości. Kilka prostokątów
porozrzucanych po „sercu” nosiła odcienie czerni i szarości.
Nieraz też granatu, a były tak duże, że nie dało się ich nie
zauważyć. - Skoro to malarstwo nowoczesne, to każdy może je
interpretować w inny sposób, prawda? - Zapytał i odszukał dłoń
Adama, by schować tam swoją. Stali teraz obok siebie i patrzyli
razem w płótno, więc Tom nie miał problemu z odnalezieniem jej.
Mimo to niespodziewany chłód jego ręki zbił Adama z pantałyku.
-
Tak. Każdy ma własny punkt widzenia. - Odrzekł i odwzajemnił
gest. Trzymali się teraz za ręce jak małe dzieci, które
przechodzą przez ulicę razem z opiekunką. Tak też się czuli.
-
Powiem ci, jaki jest mój. To serce należy do każdego człowieka.
Każdy człowiek nosi w sobie takie czarne prostokąty. Jeden
większe, drugi mniejsze. A te prostokąty to takie złe emocje. -
Mówił, lecz prawie brakowało mu tchu. Niezmącony spokój, który
budował w sobie od kilku dni i odwaga, na jaką zdobył się, kiedy
zadzwonił do Adama, teraz topniały z każdym słowem. Postanowił
jednak wytrwać i powiedzieć do końca, co ma do powiedzenia. - Złe
emocje bywają różne. Jedni noszą w sobie nienawiść, drudzy
pogardę, ty pewnie nosisz w sobie smutek i żal, może nawet
tęsknotę z powodu tego, co się stało. A ja... Ja właśnie
wyrzuciłem z siebie niezrozumienie. - Rzekł i odetchnął płytko
prawie łkając. Łzy popłynęły mu z oczu, kiedy powiedział
ostatnie zdanie.
Adam zareagował bardzo szybko. Choć nie do końca rozumiał, o czym Ratliff mówi, wiedział, że jest to dla niego bardzo ważne. Przytulił mocno blondyna umożliwiając wytarcie łez w swój czarny płaszcz. Tommy jako student nauk humanistycznych bardziej niż dobrze sprawdził się w tym zadaniu. Czytanie obrazów było dla niego zawsze ciekawym zajęciem, lecz bardziej niż malarstwo wolał muzykę. Mógłby napisać sto tekstów piosenek do tylko tego jednego obrazu, które wyrażało tak wiele uczuć, ale wolał przekazać Adamowi swoje. Wyznać, że się pomylił, że się bał jego inności, że wyolbrzymił wszystko. Adam nie próbował zmuszać go do niczego. Sam przecież był winny temu całemu zamieszaniu. Sam kłamał przez tak długi czas i sam przekreślił ich przyjaźń. A teraz czuł się jakby zwalił winę na Tommy'ego. Musiał to odkręcić nim Ratliff wmówi sobie, że to jego wina. Postanowił zrobić to teraz.
Adam zareagował bardzo szybko. Choć nie do końca rozumiał, o czym Ratliff mówi, wiedział, że jest to dla niego bardzo ważne. Przytulił mocno blondyna umożliwiając wytarcie łez w swój czarny płaszcz. Tommy jako student nauk humanistycznych bardziej niż dobrze sprawdził się w tym zadaniu. Czytanie obrazów było dla niego zawsze ciekawym zajęciem, lecz bardziej niż malarstwo wolał muzykę. Mógłby napisać sto tekstów piosenek do tylko tego jednego obrazu, które wyrażało tak wiele uczuć, ale wolał przekazać Adamowi swoje. Wyznać, że się pomylił, że się bał jego inności, że wyolbrzymił wszystko. Adam nie próbował zmuszać go do niczego. Sam przecież był winny temu całemu zamieszaniu. Sam kłamał przez tak długi czas i sam przekreślił ich przyjaźń. A teraz czuł się jakby zwalił winę na Tommy'ego. Musiał to odkręcić nim Ratliff wmówi sobie, że to jego wina. Postanowił zrobić to teraz.
-
Przepraszam. - Oderwał się od Tommy'ego i spojrzał mu prosto w
oczy. Blondyn od razu wytarł mokre policzki i doprowadził się do
porządku.
- Nie. Nie masz za co mnie przepraszać. To wszystko moja wina. - Zaczął się tłumaczyć. Próbował odwrócić wzrok, jednak Adam trzymał go mocno w objęciach i nie pozwolił na żadne wykręty, żadne ucieczki.
- Nic nie zawiniłeś. Nawet nie wiem, o czym mówisz. A ja... Do cholery, okłamałem cię... Okłamywałem cię cały czas, a potem pocałowałem. A ty mówisz mi, że to twoja wina? Wiesz co? Powinieneś mnie jeszcze raz zdzielić w ten niewyparzony...
- Przestań! Adam. Nie zachowałem się lepiej od ciebie. Wyobrażam sobie, jak się czułeś, kiedy ja opowiadałem ci o swoich problemach, a nie słuchałem ciebie. A przecież próbowałeś mi powiedzieć wiele razy. I sam widziałem tyle znaków, tylko po prostu nie rozumiałem ich, nie chciałem rozumieć, bo nie chciałem, żebyś był homoseksualistą. Bałem się, że wtedy wszystko się zmieni! - Wybuchnął i spuścił wzrok nie mogąc dłużej wytrzymać spojrzenia szczerych oczu.
- Zmieni się?
- Między nami. A może to nie jest prawda? Wtedy... Jak powiedziałeś, że tylko w moim towarzystwie się tak zachowujesz, że robisz te... Dziwne rzeczy. A wcześniej ta bajka o księżniczkach. Kiedy się spotkaliśmy, pamiętasz? I powiedz mi teraz, że nie czujesz do mnie nic poza przyjaźnią. - Wyrzucił zdziwionemu Lambertowi, który poczuł się niepewnie. Blondyn wykorzystał moment, by wydostać się z objęć bruneta. Kto wie, może w przypływie adrenaliny powtórzy swój trik z magazynu? Nie będę ryzykować.
Piosenkarz musiał jakoś ratować sytuację. Ale jak tu ratować sytuację, kiedy obiekt twoich westchnień rozszyfrował cię, a ty nie możesz go zranić? Adam nie chciał zdradzać swoich najgłębszych uczuć. Sam jeszcze do końca nie wiedział, co to jest. Czy jeszcze zauroczenie? Czy już miłość? To ciepło na sercu, które czuł tylko w j e g o obecności. A może to właśnie jest przyjaźń? Nie, to musi być coś więcej. Adam zdecydował się na ostatnie wyjście. Nie mówienie niczego. Ominięcie tematu. To było najlepsze wyjście, jeśli chciał jeszcze raz zbadać swoje uczucie. Teraz chciał pozwolić mu się rozwijać, a Tommy'ego zadowolił tylko niedopowiedzianą obietnicą.
- Tommy Joe, to, co ci chcę powiedzieć, jest bardzo ważne. - Rzekł i znów objął go w talii z tą jednak różnicą, że Tommy stał do niego tyłem i już nie spodziewał się przytulańca. Obserwował obraz, kiedy Adam niespodziewanie przyległ do niego. - Chcę ci powiedzieć, że zawsze, ale to zawsze – zaznaczył – będę czuć do ciebie przyjaźń. I to się nie zmieni. Możesz mnie obrażać, bić, a nawet zniknąć mi z oczu na długi czas (czego masz nie robić, bo uwielbiam rozwiązywać twoje kłopoty i inne troski), ale zawsze będę twoim przyjacielem. Nawet kiedy zerwiesz ze mną kontakt, a potem po latach przypomnisz mnie sobie jako faceta, który kiedyś dał ci gitarę z autografem Hendrixa. Ja będę o tobie pamiętał i zawsze będziesz wypełniał moje serce jako przyjaciel, rozumiesz? - Rzekł delikatnym, miękkim głosem, który był nieco przytłumiony ze względu na przeszkodę w postaci kurtki Ratliffa, która skutecznie zasłaniała usta Lambertowi. Mimo to Tommy bardzo dobrze słyszał, a jak już usłyszał, ciepło rozlało się i po jego sercu.
- Wiesz, jakby do psiego ogona przyczepił się rzep i ten rzep umiałby mówić, to prawdopodobnie powiedziałby to samo. Przyczepiam się i się nie odczepię. Dobranoc. - Rzekł Ratliff w odpowiedzi. Był tak rozpromieniony, że zebrało mu się na mały żarcik.
- No wiesz? Dziękuję bardzo za porównanie do rzepu. - Mruknął Adam i strzelił focha. Zamierzał już odejść na parę kroków od gitarzysty, ale ten nieoczekiwanie przyległ do niego i rozczochrał mu włosy. Lambert już się nie gniewał. Odwzajemnił uścisk, a nawet pozwolił sobie na lekkie uniesienie Tommy'ego, który jako niższy i drobniejszy od bruneta także ważył mniej.
- A więc ponownie przyjaciele. - Rzekł Adam, a Tommy przytaknął. Za chwilę jednak znów się zmartwił.
- A jeśli tak nagle poczujesz do mnie coś więcej? - Rzekł, kiedy przeszli do oglądania innych obrazów. Zmartwiony spojrzał w stronę bruneta, który zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Wtedy... Ciągle będę darzył się przyjaźnią. Nie będę wymagał od ciebie nic więcej. - Rzekł szczerze, choć nie wiedział, czy to prawda. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się nad tym zastanawiać, a z drugiej strony miłość do takiego ślicznego i mądrego chłopaka byłaby czymś pięknym i szczerym. Oczywiście, jeśli byłaby odwzajemniona.
- Ale powiedziałbyś mi o tym? - Spytał Tommy, gdyż ta odpowiedź nie zadowalała go.
- Oczywiście. - Odpowiedział obojętnym tonem i przeszedł do następnego obrazu. - Hej, chodź obejrzeć ten! Też jest super. - Zawołał, by zająć czymś blondyna. Temat miłości był dla niego jak stąpanie po cienkim lodzie.
Tommy postanowił dać spokój. Przekonał się, że Adam jest porządnym przyjacielem. Homoseksualizm nie wydawał mu się już tak straszną rzeczą, jednak postanowił uważać na ruchy Adama. A nuż mu się spodobam? Zawsze dopuszczał najstraszniejszą ewentualność. Nie chciał jednak stracić ponownie przyjaźni Adama. Odpuścił. Oglądali obrazy z wystawy jeszcze godzinę, podczas której Lambert opowiedział przyjacielowi, jak wpadł na tę galerię i na „Twoją emocję”. Sam obraz zachwycał swoim wyrazem ale Tommy zauważył, że niektóre wśród tej kolekcji dorównują jej ozdobie. Przy okazji poznał też bliżej pana Collinsa. Adam opowiedział, że ten straszny stróż nocny jest tak naprawdę przemiłym staruszkiem, który kocha swoją pracę i lubuje się w poznawaniu historii obrazów. To od niego właśnie Adam dowiedział się tyle o „Twojej emocji” i innych obrazach kiedy przegapił ostrzeżenie o zamknięciu galerii i nieświadomie został w niej sam, gapiąc się przez jeszcze godzinę na ten sam obraz nim znalazł go stróż – pan Collins pracujący w galerii na dwie zmiany.
- Zwiedzałeś już miasto? - Spytał Ratliff, kiedy obejrzeli już wszystkie dzieła sztuki zgromadzone przez Zobrista. Adam przytaknął, więc Tommy kontynuował. - Ja... Wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze żadnego zabytku w L.A. - Rzekł zawstydzony i spojrzał niepewnie na przyjaciela.
- Bo tu nie ma zabytków. To nowoczesne miasto powstało tylko po to, by stać się wioską wytwórni muzycznych i filmowych. Wiesz, że jest najludniejsze w Kaliforni?
- Więc... Może pokażesz mi, co tu warto zobaczyć. Nie chcę jeszcze opuszczać tego miasta... - Powiedział, chodząc wkoło jednej ze sztalug, którą oglądał Adam.
- Okej. Chodźmy na Hollywood Walk of Fame. Pokażę ci gwiazdy moich ulubionych artystów. - Powiedział z entuzjazmem.
- Świetnie! Zobaczymy wszystkie gwiazdy. Nawet jeśli jest ich ponad dwa tysiące czterysta. - Rzucił pomysł Tommy, a Adam obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. Nie wiedział, że Tommy wie, ile ich jest. - No co, nie tylko ty czytasz wikipedię, Einsteinie. - Mrugnął do bruneta, a potem po cichu poprowadził go korytarzem do wyjścia.