piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 39 - Spotkajmy się

Macie tu następną część Miłości z Idola. Znowu liczę na komentarze, zastanawiając się, gdzie jest moja droga Till? Brakuje mi twoich długich komentarzy ;)

Spotkajmy się

Snuł się ulicami jeszcze długo. Kiedy doszedł do hotelu, który wczoraj zdążył opuścić, a potem znów się zameldować, zrobiło się widno. Położył się do łóżka. Była czwarta trzydzieści. Po krótkiej i męczącej jak bezsenność drzemce obudził się. I znów dopadły go dręczące i tak już nieczyste sumienie myśli.

Pogrążał się w ciemności coraz głębiej i głębiej. Z dnia na dzień było coraz gorzej. A kiedy nadeszła okazja, by się z tej czerni wyłonić, on odważył się i poszedł tam. Poszedł tam – do tego studia, by obejrzeć występ, a potem normalnie porozmawiać i wszystko wytłumaczyć... Przeprosić. Jestem cholernym tchórzem. Wysłuchał tej szczerej do bólu piosenki i przestraszył się.

Adam wyraził w tym utworze tak wiele uczuć. Żal, smutek, tęsknota, a przede wszystkim chęć pokuty przebijały się przez jego gardło niczym pocisk wystrzelony prosto w serce wroga. Tommy miał wrażenie, że ten pocisk miał dwa cele i właśnie je osiągnął: przeprosić i ukarać. Ale teraz już dość. Czas wyleczyć rany. Nie można żyć tym, co było. Wtedy faktycznie się przestraszył. Poszedł tam, ale po zobaczeniu i usłyszeniu Lamberta odwaga go opuściła i uciekł. Ale i kryjówka okazała się błahą przeszkodą dla przeznaczenia. Nie wiedział, czy to za sprawą przypadku czy Adam naprawdę wtedy go szukał. Lambert go znalazł, a Ratliff znów spanikował. Znalazł wymówkę i odwlekł to spotkanie. Ta rozmowa miała odbyć się... Dzisiaj. Ostatecznie i nieodwołalnie. Młody muzyk nie mógł dłużej czekać. Wziął do ręki telefon i wybrał numer z listy ostatnich połączeń. Długie czekanie na odzew tylko umocniło go w decyzji, jaką podjął.

- Witaj... Tommy. Nie spodziewałem się, że zadzwonisz tak wcześnie. Wiesz, która jest godzina? - Usłyszał zaspany głos, a potem słodki dźwięk ziewania. Spojrzał na zegarek.

- Tak, wiem... Przepraszam, ale to nie może czekać. Wiem, że dzisiaj wyjeżdżasz... I ja też. - Dodał, zastanawiając się. A więc opuścimy to miasto razem, ale osobno... Zasmucił się. - Chciałbym z tobą porozmawiać jeszcze przed wylotem z Los Angeles. - Wytłumaczył i przycisnął telefon jeszcze bardziej do ucha, by wyraźniej słyszeć bełkot nie do końca wybudzonego ze snu przyjaciela.

- Dobrze. Zróbmy tak... Albo nie. O której masz samolot? - Spytał piosenkarz niepewny, do czego zmierza. Plan obmyślał w głowie na bieżąco.

- O pierwszej. - Skłamał Tommy Joe.

Muzyk nie miał w planach żadnej podróży samolotem. Jego bilet był już przeterminowany i leżał w jednym z hotelowych koszów na śmieci. Gitarzysta nie wiedział, co teraz będzie. Może spędzi jeszcze kilka samotnych dni w mieście aniołów, a może od razu po spotkaniu z Adamem pojedzie na lotnisko, by dowiedzieć się, kiedy jest najbliższy lot do San Diego. Spotkanie... Nawet nie wiedział, jak ono ma wyglądać. Najważniejsze, to powiedzieć przepraszam. Potem wszystko pójdzie gładko. Przekonywał sam siebie, chociaż nie wiedział nawet, gdzie mu to powie. O tym, jakie będzie zakończenie ich spotkania, nie chciał nawet myśleć.

- Więc jeszcze dużo czasu. - Rzekł Adam z optymizmem. - Zróbmy tak. Ty dasz mi kilka godzin, bym się ogarnął i spakował, a potem przyjadę do twojego hotelu, w którym, mam nadzieję, ciągle jesteś? - Bardziej zapytał niż stwierdził.

- Nie. Znaczy... Jestem w hotelu, ale nie przyjeżdżaj tutaj. Proszę. Może... Spotkamy się na mieście? - Rzucił gorączkowo. Za nic w świecie nie chciał spotkać się z Adamem tutaj. Tutaj nie miał dokąd uciec.

- Gdzie? - Spytał poruszony Adam, którego zdziwiła reakcja blondyna.

- Może... „Marrylou”? Mała knajpa przy dwudziestej czwartej ulicy. Zazwyczaj można tam pogadać.

- Okey. Wiem, gdzie to jest. O dziesiątej? - Zaproponował, a Tommy przytaknął. - Pewnie nie zdążę nic zjeść przed wyjściem, więc zamów mi coś. Postaram się być na czas. - Powiedział, przeciągając się.

- Będę na ciebie czekał. Do zobaczenia... Adam. - Tommy pożegnał Lamberta poważnym tonem i nacisnął czerwony przycisk w telefonie komórkowym.

Odrzucił urządzenie na brzeg łóżka i opadł na poduszki. Popatrzył na błękitne ściany pokoju, który jeszcze wczoraj zajmował Isaac. Ten kolor i akcenty morskie uspokajały go. Wyobrażenie morza i jego odgłosów powodowały wyciszenie w porównaniu do monotonnego beżu poprzedniego lokum, który oddziaływał na niego tak negatywnie jak tylko mógł. Potem spojrzał na plecak. Bagaż podręczny przypominał mu, że jest tu tylko dla Adama. Ma tylko jedną szansę i musi ją wykorzystać. Jeszcze dziś musiał wyjechać z miasta, którego nawet nie zdążył zwiedzić. Poznał tylko ludzi... I kluby. Kiedy przeniósł wzrok na okno, przez jego przezroczystą taflę dojrzał szare drzewa, szklane wieżowce i wysokie smukłe drzewa. Do wyjścia na powietrze zachęcały tylko trele ptaków, których jeszcze nie wygoniły spaliny samochodów. Tommy Joe postanowił jeszcze poleżeć owinięty ciepłą kołdrą nim zmierzy się z ostatnią sprawą trzymającą go w tym ponurym mieście.

***

Czekał na Adama już od piętnastu minut. Nie. Lambert wcale się nie spóźnił. To Tommy Joe wyszedł z hotelu wcześniej, nie mając nic innego do roboty. Taką wymówkę ułożył sobie w myślach, lecz tak naprawdę gdyby poczekał na to spotkanie choć o kilka minut dłużej, to albo by zwariował, albo pojechał na lotnisko niczym ostatni tchórz. Czekał na piosenkarza i nie mógł zebrać myśli. Nie przez stres czy strach. Restauracja, której zawsze brakowało gości, by zapełnić wszystkie stoliki, teraz była oblężona jak ul pełen pszczół. Blondyn nie mógł skupić się w sobie, a poprzez to nie potrafił ułożyć mowy, w której wyznałby wszystkie błędy, jakie zraniły jego przyjaciela. Skutek tego hałasu był taki, że jeszcze bardziej się denerwował. W końcu postanowił wyjść z hałaśliwej sali, nie czekając na realizację zamówienia. Kiedy jednak wstał i podniósł głowę w celu zlokalizowania najkrótszej drogi do wyjścia, tuż przed nim wyrósł Adam. W całej swojej okazałości kroczył w stronę Ratliffa z lekkim uśmiechem przylepionym do twarzy.

- Witaj, Tommy. - Zatrzymał się przed drobnym muzykiem, który spuścił wzrok w poczuciu winy. Kiedy zobaczył, jak Tommy Joe siada przy stoliku bez żadnego przywitania, poczuł gorzkie ukłucie w sercu. Sam także usiadł i od tej pory zachował milczenie.

- Zamówiłem nam naleśniki z nutellą. - Rzucił Ratliff, gapiąc się w stół. Pod blatem nerwowo skubał opuszki palców.

- Świetnie. Bardzo je lubię chociaż nie wiem czy powinienem je jeść. Podobno w telewizji wygląda się grubiej niż w rzeczywistości. - Rzekł Lambert, by rozluźnić atmosferę. Najwidoczniej podziałało, gdyż ujrzał u przyjaciela znikomy uśmiech.

- Dla mnie zawsze wyglądasz idealnie. - Odpowiedział Tommy, po czym ugryzł się w język. To było głupie. Głupie! Zganił siebie w myślach i wyjrzał spod długiej blond grzywki, by zobaczyć oblicze Adama. Uśmiechał się. Jak nigdy nic.

Lambert rozpromienił się po usłyszeniu takiego komplementu. Nie wierzył własnym oczom. Z zaskoczeniem spojrzał na Ratliffa, który speszył się.

- Przepraszam, ja... Nie powinienem tego mówić. Tak jak wielu innych rzeczy. - Zauważył i odgarnął do tyłu niesforne kosmyki włosów, które teraz zaczęły mu przeszkadzać.

- Nie. Właśnie powinieneś. - Nie zgodził się Lambert. Dotychczas opierał się o krzesło, a teraz położył ręce na kwadratowym stole i pochylił się w stronę blondyna. Postanowił podjąć temat, by nareszcie wszystko wyjaśnić. - Powinieneś zawsze mówić to, co czujesz. - Choć słowa zabrzmiały jak rada, były one wstępem do głębszego sensu, który chciał przekazać. Zdanie wypowiedziane w ten sposób i szczere niebieskie oczy błagające o jedno spojrzenie Ratliffa sprawiły, że muzyk zmusił się, by spojrzeć na Adama. Zagłębił się w pięknych tęczówkach koloru oceanu. Teraz wydały mu się one jeszcze piękniejsze niż wtedy, gdy obserwował je, siedząc na schodach. Szukał w nich smutku i żalu z powodu wydarzeń, dla wyjaśnienia których znaleźli się w tym miejscu. Poczuł się bardzo dziwnie, kiedy nie znalazł w nich żadnej negatywnej emocji. Chociaż nie. Była w nich... Tęsknota. Bardzo trudno było ją dostrzec przez przebijającą się przez nią radość i szczęście. Nie jest na mnie zły? Potraktowałem go jak.. Śmiecia, a on sprawia wrażenie jakby o tym wszystkim zapomniał.

- Nawet jeśli moje słowa ranią ludzi? - Spytał.

To pytanie miało sprawić, że Lambert go ukarze. W końcu zasłużenie. Jak nie czynami, to chociaż słowami. Ratliff wiele razy wyobrażał sobie, jak piosenkarz robi mu wyrzuty i mówi słowa, które ranią jak ciernie jego serce. By jeszcze bardziej się odsłonić, by jeszcze bardziej zabolało, przybrał tę samą pozę, co jego przyjaciel, jednak nie usłyszał od niego ani słowa. Adam zbył go tylko przelotnym uśmiechem. Choć miał zamiar odpowiedzieć na to wyzywające pytanie, przeszkodzono mu. Właśnie zmierzał do nich kelner z zamówieniem Ratliffa. Dymiący parą stos naleśników położono na środku stolika, a mus czekoladowy tuż obok. Wyglądały tak smakowicie, że Lambert natychmiast utknął w cieście widelec. W tym samym naleśniku znalazł się z chwilę drugi widelec. Należał do Ratliffa, który postanowił wycofać swoje pytanie.

- Odłóżmy tę rozmowę. - Poprosił, kiedy zdziwiony brunet spojrzał na niego. - Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał i wtedy porozmawiamy. - Zaproponował. Piosenkarz zaaprobował tę opcję z uśmiechem. - Smacznego. - Tommy Joe uśmiechnął się potulnie i wycofał swój widelec.

Nareszcie mogli zabrać się do jedzenia. Chociaż przy stoliku słychać było tylko szczęk sztućców, to atmosfera między mężczyznami nie była napięta. Skrycie cieszyli się swoim towarzystwem. Góra naleśników szybko malała, aż w końcu wyczyścili talerz do czysta. Potem popatrzyli na siebie z błogim wyrazem twarzy. Uregulowali rachunek zgodnie dzieląc go na pół. A potem po cichu ulotnili się z sali pełnej gwaru rozmów.

- To jak będzie, panie Ratliff? Znasz może jakieś ciche miejsce, w którym nie ma takiego tłoku jak tu? - Adam obrzucił wzrokiem szyld modnej restauracji. Z ulgą odetchnął świeżym grudniowym powietrzem.

- Wiem. Nie popisałem się. - Tommy przyznał się do winy. - Ale mogę ci przyrzec, że zawsze, kiedy tu bywałem, w restauracji było jak na pustyni. - Dodał, przypominając sobie pory, w jakich tu jadał. Była to najlepsza restauracja w mieście. Przyjeżdżał tutaj z kumplami z Mouthlike zawsze w przerwach między próbami. Czyli jakoś po trzeciej po południu. To dlatego nie było tu tłoku. Zawsze przyjeżdżaliśmy po obiedzie. - Moja lista spokojnych miejsc się wyczerpała. Podczas trasy zwiedzałem tutaj tylko kluby i hale koncertowe. - Stwierdził zażenowany swoim odkryciem. Ha, a podobno nie lubię imprez... - Teraz twoja kolej. Popisz się wiedzą o L.A. - Odbił pałeczkę młodszemu mężczyźnie.

- A wiesz co? Jest jedno takie miejsce.

Adamowi w głowie zaświtała jedna myśl. Już w dniu, w którym przybył do miasta, które od najmłodszych lat go zachwycało, chciał poznać je z wszystkimi szczegółami. Niestety, jeśli chciał być „amerykańskim idolem”, musiał przestrzegać narzuconego mu planu zajęć z największą surowością. Choć bywały dni, że nie dało się wyrwać z rezydencji przez nawał obowiązków, on zawsze znalazł czas na krótki spacer. Podczas marszu poznawał okolicę. Jako że był genialnym obserwatorem, dużo rzeczy rzucało mu się w oczy. Odkrył między innymi, że wśród dzisiejszych nastolatków, których zajęciem sprawiającym największą frajdę jest niszczenie elewacji budynków kolorowymi sprejami, bywają talenta. Wchodząc do podziemnego przejścia lub w zaciemnioną ulicę oprócz zwykłych bohomazów można było zobaczyć istne dzieła sztuki nie tylko nowoczesnej. Oprócz tygrysów i węży wyrastających kilka metrów nad głowę przechodnia na ścianach można było dostrzec dziewczynkę z parasolką. I chociaż dziewczynka ta nie przypominała dziewczynek grających w klasy w okolicznych parkach i parasolkę też miała jakąś taką kwadratową, to było w tej niecodziennej postaci coś urokliwego. Adam mógł na takie postaci patrzeć godzinami. Pewnego dnia chciał porównać sztukę uliczną z taką profesjonalną. Podczas następnego spaceru natknął się na miejscową galerię. A tam zakochał się w malarstwie nowoczesnym jeszcze bardziej. Z czasem stał się tam częstym gościem. Bywały dni, że spędzał w przestronnych salach długie godziny, a czasami zostawał sam ze stróżem nocnym i kontemplował nad barwami i doborem elementów w obrazach. Co w nich znajdował – wiedział tylko on. Mimo iż była bardzo wczesna jak na otwarcie galerii godzina, właśnie tam chciał zabrać Ratliffa. Właśnie tam udawało mu się zbierać porozrzucane chaotycznie myśli w spójną całość.

- Będziemy potrzebowali samochodu. To daleko stąd. - Rzekł do Ratliffa. Nie zaszczycił go jednak spojrzeniem. Jego wzrok prześlizgiwał się po sylwetkach budynków, a szalony błysk w oczach i taki sam uśmiech wywoływały w obserwatorze niepewność.

- Mam się bać? - Blondyn z poruszeniem studiował wyraz twarzy przyjaciela. Czuł się coraz mniej pewnie przed drzwiami restauracji i przed sylwetką mężczyzny, którego mina wskazywała na pierwsze stadium szaleństwa.

- Ufasz mi? - Lambert utkwił nieprzyjmujące odmowy spojrzenie w gitarzyście.

- Tak myślę...? - Ratliff przyjął minę niewiniątka i przestąpił z nogi na nogę. Schował zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki i skulił się z zimna, czekając na decyzję Adama.

- Więc chodźmy. Mam samochód zaparkowany kilka przecznic stąd. - Oznajmił i zaczął iść tropem starszej pani w beżowym kapeluszu, która podpierając się laską wyszła przed chwilą z restauracji Marrylou. Tommy także podążył jej śladem.

Tommy Joe nie spodziewał się, gdzie powiedzie go Lambert. Zapewne jest to jakieś tajemnicze miejsce w jego stylu. Hmm... Teatr? Postanowił zaufać przyjacielowi. Miał tylko nadzieję, że łatwo z tego miejsca uciec. W przypadku gdyby Adam znów postanowił się na niego rzucić. „Przezorny zawsze ubezpieczony” - mówiła ciocia Klara, zamykając spiżarnię na klucz. Ale Tommy'emu i tak zawsze udawało się ukraść pachnące cynamonem ciastka.




6 komentarzy:

  1. Świetna notka. Już się nie mogę doczekać aż Adam i Tommy w końcu poważnie ze sobą porozmawiają. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę, mam nadzieję że pojawi się za tydzień w piątek.Pozdrawiam i życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj trafiłam na twój blog i jestem oczarowana tym jak cudownie piszesz. Życzę Ci weny ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny jak zawsze i nie mogę się doczekać następnego :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam napisz szybciej następny rozdział :) Nie mogę się doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam ten rozdział z zapartym tchem. Na prawdę, wiele się dzieje. Uczucie może bardzo zmienić człowieka, prawda? Widać zmianę w nich obu. Szczerze to nie dziwię się, że Adam czuł się winny i pokutował w piosence, a na Tommy'ego nie krzyczał i wręcz cieszył się ze spotkania. W końcu on go pocałował. Ale rozumiem też, dlaczego Tommy czuł się winny. Mimo iż uważał Adama za przyjaciela, odrzucił go. W pewien sposób też położył. Mimo to jeden nie był zły na drugiego i vice versa. Na szczęście.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Tak samo z resztą jak całe opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Nie komentowałam poprzednich rozdziałów, ponieważ stwierdziłam że będę komentować na bieżąco jak skończę całość.
    Świetnie piszesz i nie mogę się doczekać, aż zamieścisz kolejny rozdział.
    Weny, pozdrawiam.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam na twojego bloga przez przypadek i jestem z tego powodu bardzo zadowolona to opowiadanie jest świetne *o* umiesz się mega wczuć w uczucia postaci :D Nieiwem co jeszcze moge napisać świetne opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń