No
i druga część. Chyba jest lepsza od pierwszej, ale oceńcie sami
:)
Angel(s)
Cz.2.
Obudziłem
się we własnym łóżku, ale coś było nie tak. Czułem obcy
zapach. Przyjemny zapach. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek
korzystał z kuchni, a teraz docierał do mnie zapach jajecznicy. Z
niepokojem otworzyłem oczy. Czyżby moja kochana mama wpadła z
niezapowiedzianą wizytą? Niemożliwe. Nie mogłaby sobie tak
przeskoczyć kilkaset kilometrów z San Diego do Nowego Jorku.
Rozejrzałem się po pokoju. Bez zmian” te same kolory ścian, ten
sam kurz na komodzie, te same zdjęcia. Lustro weneckie odbijało
widok mojego łóżka. Moja sylwetka rysowała się w nim obok...
Spojrzałem w kierunku, który wskazywała mi tafla lustra. Obok mnie
leżał... ON!
Nie
pamiętam jego imienia. Czy w ogóle je znałem? We śnie był
piękny. Teraz jest jeszcze piękniejszy. Blond włosy rozrzucone na
poduszce okalały jego piękną alabastrową twarz. Oczy chowały się
za powiekami, a usta lekko uchylone wydmuchiwały powietrze. Miał
moją koszulę. Była lekko rozpięta. Na odsłoniętym torsie widać
było zaschnięte rany. Spał. Jak anioł. Może naprawdę nim był?
W tej chwili przypomniałem sobie mój sen. Zacząłem się
zastanawiać, czy zdarzył się naprawdę. Jeżeli on tu jest, to
musi być prawda. Patrzyłem na jego ciało okolone białą koszulą
i... Co to jest? Zasłona? Wtedy zauważyłem, że między nami leży
talerz z jajecznicą. On ją zrobił? Była lekko wystygnięta –
trudno. Wyglądała smakowicie, ale nie zamierzałem jej jeść w
łóżku. Oddałem swoją część kołdry aniołowi, który spał
przy mnie, a następnie otuliłem swoje nagie (czy to też jego
sprawka?) ciało puszystym szlafrokiem. Zaniosłem talerz do kuchni i
tam zjadłem z apetytem swoje śniadanie. Do sypialni wróciłem po
dwóch godzinach. Wypoczęty, umyty, ułożyłem sobie nawet włosy i
pomalowałem paznokcie. Musiałem chyba długo spać, bo gdy dotarłem
do swojej sypialni, w której nadal spał mój „gość”,
zaczynało się ściemniać. Z dzisiejszego dnia nie wyniosłem nic
szczególnego. Moja matka na szczęście nie przyjechała. Ufff...
Chyba tylko jedna rzecz była zadziwiająca oprócz dziwnego zjawiska
śpiącego w moim łóżku: dlaczego cały dzień chodzę w
szlafroku? Kompletnie nagi pod spodem? Szczerze, nie mam tego w
zwyczaju...
Wszedłem
do sypialni, ale łóżko zastałem puste. Nawet zasłane. Czyli
jednak t był sen? Zrobiło mi się smutno. Nagle usłyszałem huk.
Dobiegł mnie z garderoby, więc wszedłem tam. Ona tam był. Chyba
strącił z półki buty, które leżały teraz na ziemi.
-
Mmm... Przepraszam. Ale dopiero teraz znalazłem garderobę. Problem
w tym, że nie mam się w co ubrać. W twojej sypialni nie znalazłem
nic do ubrania. Za to w salonie na kanapie leżała koszula. Co
prawda zwinięta w kłębek, ale chociaż coś. - Podniósł moje
buty i umieścił na półce. Położył je starannie tak jak były
ułożone wcześniej. Z jego wypowiedzi wywnioskowałem tylko jedno:
to nie jest moja koszula.
-
Ta koszula jest do wyrzucenia. Możesz ją sobie wziąć. Idealnie do
ciebie pasuje. - Mój głos zabrzmiał szorstko i twardo. Tak też
się czułem. Za każdym razem, kiedy widziałem w swoim domu rzecz,
którą celowo zostawił u mnie mój eks-, chciałem tę rzecz gnieść
w dłoniach z gniewu. Tak było i tym razem.
-
Nie możesz jej po prostu wyprać? - Powiedział z uśmiechem, który
mnie rozbroił.
-
Nie. - Odpowiedziałem. Dziwne, że nastrój tak szybko mi się
zmienił. Zazwyczaj, kiedy pomyślę o „tamtym człowieku”, zły
humor zostaje mi do końca dnia. - Nie chcę jej zatrzymać. Należała
do mojego byłego chłopaka, z którym nie chcę mieć nic wspólnego.
-
Dobrze. - Rzekł zadziornie, widząc moją minę. Z wyzywającym
wyrazem twarzy zaczął rozpinać guziki. Zastanawiałem się, co
zamierza zrobić. Zdjął ją, a potem podarł. Nie wierzyłem
własnym oczom. - Teraz możesz ją wyrzucić. - Uśmiechnął się
do mnie, a ja znów poczułem, że miękną mi nogi. Strzępki jasnej
niebieskiej tkaniny leżały na podłodze.
-
Więc w co mogę się ubrać? - Spytał rzeczowo, ale ja ciągle się
śmiałem.
-
Nie wiem, wybierz sobie coś, jeśli musisz. Ten strój też do
ciebie pasuje. - Zmierzyłem go od stóp do głów, zatrzymując na
chwilę wzrok w okolicach bioder. - Zwłaszcza, że jest już
wieczór. - Powiedziałem i, chichocząc, wyszedłem z garderoby
tajnym przejściem, które w sypialni udawało wbudowaną w ścianę
szafę.
Stanąłem
przed komodą, na której stały moje rodzinne zdjęcia oprawione w
drewniane ramki. Mama i tata uśmiechali się jak zwykle, trzymając
moją małą osóbkę w ramionach. Stali w futrynie drzwi wejściowych
do domu. Byli wtedy tacy młodzi... Na następnym zdjęciu byłem ja
w butach taty. Nieźle wyglądałem w rudych włosach. Popatrzyłem
teraz w swoje odbicie w lustrze nad komodą. Chciałem porównać
fryzury, jednak w szklanej tafli obok mnie zobaczyłem piękną
drobną postać mężczyzny o blond włosach i nagiej klatce
piersiowej, który teraz wpatrywał się we mnie z tajemniczym
wyrazem twarzy.
-
To nie był sen, prawda? Naprawdę cię ocaliłem, a potem ty...
Ocaliłeś mnie? - Spytałem poważnie, a on przytaknął. - A...
Skrzydła? One też były prawdziwe? - Odwróciłem się i podszedłem
do niego. Dzielił nas metr, kiedy on spuścił głowę i z uporem
zacisnął powieki. Coś zatrzepotało.
Za
chwilę ujrzałem najcudowniejszy widok na świecie. Za blondynem
wyrastały skrzydła. Piękne, śnieżnobiałe, ogromne. Anielskie.
Kiedy on podniósł głowę, jego skrzydła wypełniały już całą
sypialnię. Cztery metry anielskich piór. Zajmowały całą
sypialnię. Rozciągały się od ściany do ściany. Nie wierzyłem
własnym oczom.
-
Te... Skrzydła? - Uśmiechnął się od ucha do ucha.
Chyba
bawiła go moja reakcja. Byłem ogłupiony, zdziwiony,
niedowierzałem. Złapałem się za głowę i przeczesałem włosy.
Nawet w świecie mutantów taka rzecz to cud. Nie mogłem wykrztusić
słowa jakby zabrakło mi języka w ustach.
-
Dotknij ich. - Rozkazał. Zbliżył się, gdy ja się zbliżyłem.
Nadal byłem oszołomiony. Wyciągnąłem rękę. W reakcji na mój dotyk on zamknął oczy. Skrzydła w dotyku przypominały aksamit. Rozkoszowałem się ich miękkością, a zarazem ich zdolnością do utrzymania masy człowieka w powietrzu. A nawet dwóch ludzi. W końcu ja też... Leciałem. Długą chwilę głaskałem skrzydła, a potem moja dłoń zawędrowała do pleców drobnego mężczyzny. Nie wyobrażałem sobie, jak istocie o tak aksamitnej skórze można wyrządzić tak wielką krzywdę.
Nadal byłem oszołomiony. Wyciągnąłem rękę. W reakcji na mój dotyk on zamknął oczy. Skrzydła w dotyku przypominały aksamit. Rozkoszowałem się ich miękkością, a zarazem ich zdolnością do utrzymania masy człowieka w powietrzu. A nawet dwóch ludzi. W końcu ja też... Leciałem. Długą chwilę głaskałem skrzydła, a potem moja dłoń zawędrowała do pleców drobnego mężczyzny. Nie wyobrażałem sobie, jak istocie o tak aksamitnej skórze można wyrządzić tak wielką krzywdę.
-
Jesteś aniołem. - Powiedziałem, a on uśmiechnął się znów.
Pokochałem ten uśmiech. Następnie ukazał mi swoje piękne
czekoladowe oczy. Zakochałem się w tych oczach. - Aniołem
zranionym. - Rzuciłem, kiedy pod opuszkami palców poczułem
zaschniętą krew. Była niczym rysa na szkle.
-
Jesteś lepszym aniołem ode mnie. Ratujesz mnie przed śmiercią,
ryzykując własne życie, uzdrawiasz, dajesz schronienie, a nawet...
Rozkosz. - Powiedział niepewnie, a na moje policzki wstąpiły
rumieńce. Nie chciałem kontynuować ostatniego tematu. Wiem, gdzie
by mnie... Nas to zaprowadziło. On kontynuował. - To postępowanie
czyni z człowieka anioła, nie skrzydła.
-
A jednak jesteś piękny... Jak anioł. A ja... Mój dar jest przy
mnie tylko w nocy. W nocy budzą mnie krzyki, jęki. Nie pomagam
wszystkim, bo wiem, że gdy to zrobię, przeleję krew. Dla ciebie
zabiłem kilkudziesięciu. Jeden niewinny za dziesiątki winnych
osób. A i tak nie wyleczyłem cię do końca. - Kiedy mówiłem,
patrzył na mnie tymi swoimi nieskończonymi oczami. Ich głębia
fascynowała mnie. Chciałem się w nich zatracić. Odpłynąć i już
nigdy nie powrócić. Marzenia nie zawsze się spełniają chociaż
teraz się spełniały. Postać ze snu ożyła. - Chcę zrobić to
teraz. - Zamierzałem dotknąć go w miejscu rany na obojczyku, ale
on zatrzymał mnie. Wplótł swoje palce w moje jak to robią
zakochani. Gdy spojrzałem mu w oczy, były smutne, pełne żalu.
-
Może lepiej... Może lepiej tego nie rób? Widziałem cię wtedy?
Przeze mnie straciłeś przytomność. Spałeś ponad osiem godzin.
Ja...
-
Większość energii tracę na duże rany. Takie jak na twoim brzuchu
czy... - Nie dokończyłem. Nie mogłem! To było zbyt intymne.
Dobrze, spróbuję jeszcze raz. - Kiedy leczyłem twoją drugą
ranę... Widziałeś, co się potem stało... Powiem wprost. Taką
ranę leczyłem drugi raz w życiu, ale czasami, by po prostu się
wyładować... Robię to sobie. Za pomocą daru. Za każdym razem,
gdy właśnie to robię, moja energia wyczerpuje się do zera. Wtedy
już nic nie słyszę. - Opuściłem głowę, czerwieniąc się jak
burak. Dziwię się sobie, że to wyznałem. Podobno obcym łatwiej
jest się zwierzać. Ale on nie jest obcy. Uratowałem mu życie. A
on uratował moje. Cholera, doprowadziłem go do orgazmu! I mówię
takie rzeczy...Chyba go to do mnie nie zraziło, bo ujął mnie za
podbródek. Uśmiechnął się szeroko, jego oczy śmiały się, a
nasze palce ciągle były splecione. Co się ze mną, do cholery,
dzieje?
-
Więc ulecz mnie, a ja... Spróbuję ci to wynagrodzić. - Wyszeptał
i przytulił się do mnie.
O
mój Boże, on... Ten anioł ze skrzydłami wielkimi i białymi jak
Mount Everest. Przesuwałem palcami po jego plecach, a szramy pod
nimi znikały. Objął mnie, a ja objąłem jego, a potem on mnie.
Skrzydłami. Byliśmy jak w kokonie. Skończyłem go leczyć. Przez
chwilę trzymałem go w objęciach, wdychając jego rozkoszny zapach.
Potem wymówił zdanie, które wprawiło mnie w dreszcze: „Niżej
też mam rany. Możesz temu zaradzić?”. W następnej sekundzie
ciepłe dłonie znikły z mojego karku. On zaczął zwijać swoje
skrzydła. Kiedy schowały się (nie wiem, jak się tam zmieściły)
w jego plecach, materiał okalający biodra blondyna zaszeleścił.
Zasłona opadła. Ujrzałem okrągłe jędrne pośladki. On zmuszał
mnie, żebym ich dotknął. Nie musiał. Sam chciałem tego także.
Były cudownie miękkie. Zapragnąłem ich. Zapragnąłem skóry,
ciała, wnętrza chłopaka, który teraz uwodził mnie każdym
gestem. Czy rzeczywiście mnie uwodził? Słowa „a ja spróbuję ci
to wynagrodzić” - co one oznaczały? Spróbowałem uwolnić się z
jego objęć. Ostatnie godziny nie były bajką. Dla mnie, a przede
wszystkim dla niego były horrorem. Horrory nie mają dobrego
zakończenia, więc i to zakończenie takie nie będzie.
-
Nie wiem nawet, kim jesteś. - Rzuciłem ostro, próbując grać
bezwzględnego. Zapomniałem, jak się to robi, on to zauważył.
Cofnąłem się aż do ściany, ale on zrobił te same kroki w przód.
Byłem w potrzasku: między nim a ścianą. Tak bardzo podniecała
mnie jego bliskość...
-
Krzykiem cierpienia w twojej głowie. Ofiarą w burdelu. Uciekinierem
w amerykańskiej metropolii. Mutantem w oczach ludzi. Ptakiem w
przestworzach. Bezdomnym w twoim domu. Pacjentem w twoich rękach
i...
-
I? - I kim jeszcze? Masz tyle cech, nazw. Dlaczego nie mówisz?
Dlaczego mnie tak trudno cię odgadnąć? Taki otwarty, a taki
tajemniczy. Jesteś...
Dotknął
mnie. Pogładził policzek z delikatnością płatka róży. A potem
zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Dzieliły nas centymetry,
milimetry. Pocałunek smakował jak sok o poranku ze świeżo
wyciśniętych owoców, jak truskawki z szampanem, jak czekoladowe
lody w upalny dzień, jak... Jedyny w swoim rodzaju. Idealny,
perfekcyjny. Zbyt krótki.
-
Nagrodą w twojej pościeli. - Wyszeptał wprost w moje usta. - Chcę
nią być. - Jego wargi tak ostrożnie ocierały się o moje. -
Pozwól mi nią być, proszę. - Od szeptu zakręciło mi się w
głowie. Byłem odurzony słowami, gestami, samą jego obecnością.
Naprawdę był aniołem – inny mężczyzna nie byłby zdolny samym
szeptem zawrócić mi w głowie. Zapragnąłem go jeszcze mocniej niż
wtedy, gdy leżał bezbronny na ołtarzu i zdany na łaskę swoich
oprawców, niż wtedy, gdy spał bezpieczny w moim łóżku, przy
mnie, niż wtedy, gdy czułem jego orgazm w sobie. Teraz to ja
chciałem być w nim. Teraz, gdy jego ciało znów było czyste,
nieskalane brudami, krwią. Teraz, gdy rozbiera mnie tak umiejętnie.
Teraz, gdy czuję jak muska mnie swoimi pysznymi wargami, myślę, że
zaraz osiągnę maksymalną rozkosz, a tymczasem jest to dopiero
początek.
-
Chodź do mnie, kochanie. - Szepnąłem niecierpliwie i przyciągnąłem
go do siebie. Całowałem go, a on odwzajemniał pocałunki z
delikatnością motyla uderzającego powietrze skrzydłami. Kiedy
przybiłem go do ściany, zorientowałem się, że jestem całkowicie
nagi. Nie zdążyłem zarejestrować momentu, w którym rozwiązał
pasek od mojego szlafroka, który teraz utraciwszy swoją rolę leżał
bezwładnie na podłodze.
Och! - Co ty ze mną robisz, mój aniele? Przyssał się do mojej szyi niczym pszczoła pobierająca nektar z kwiatowego kielicha. Za chwilę scałowywał obojczyki. W międzyczasie błądził idealnymi dłońmi po moich plecach i pośladkach. Idealny... Potem jego dłonie znów pojawiły się na moim torsie, zahaczyły o sutki tak wrażliwe na dotyk. I nagle... Był już na dole. Och... Jak rozkosznie, jak bosko. Robił to tak doskonale, że pojękiwałem z rozkoszy, opierając ręce o ścianę wysoko nad głową. Myśli o nadchodzącym spełnieniu były fałszywe. Co sekundę myślałem, że to już, że wreszcie zaleję go swymi sokami. Tymczasem on – moja nagroda, mój anioł – tylko przygotowywał mnie do dalszej drogi, dalszej wędrówki po rajskim ogrodzie, której celem było drzewo z zakazanym owocem. On... Och, nie wiem, czy wolę kontynuować wędrówkę czy już znaleźć się przy drzewie i zrywać jabłko.
- Mój aniele... Proszę... - Prosiłem. O co? O więcej rozkoszy? Już samo to, co teraz robił, wystarczało mi.
Gdy dajesz palec, chcą wziąć całą rękę. Owszem. Chciałbym więcej. Chciałem nie tylko jego ust. Chciałem też szyję, piersi, brzuch, pośladki, jego piękną seksowną męskość, jego całego. Ale on miał mnie w szachu. Dreszcze przebiegały przez moje ciało od stóp do głów z szybkością tsunami, kiedy to robił. Czy tylko się mną bawił czy wielbił z czcią, robiąc mi niebiański masaż. Robił wszystko – zaszczycał całą długość mojego penisa swymi mokrymi pocałunkami, lizał go zwinny językiem wykonując nieme akrobacje, ssał jądra i żołądź, odsuwał napletek jakby chciał tą stroną wśliznąć się do mojego wnętrza. Ale to ja miałem go wypełniać.
- Kochanie, wstań... Proszę, wstań! - Błagałem między jęknięciami. Moja nagroda była bardzo posłuszna. On zrównał się ze mną i popatrzył z lekkim niepokojem na moją zamgloną twarz.
- Coś nie tak? - Spytał szeptem, a ja pokiwałem przecząco głową. Patrzyłem na niego spod na wpół przymkniętych powiek, kiedy zrównał się ze mną. Moją twarz zdobił szeroki uśmiech, który szykował dla niego wyszukaną odpowiedź.
-
Co za długo to nie zdrowo. - Celowo zniekształciłem jedno słowo.
Przysłowia zawsze potrafiły odzwierciedlić to, co czujemy, a nie
potrafimy opisać. Nie zastanawiałem się nad tym, bo teraz liczył
się tylko on – mój anioł, którego zamierzałem zatrzymać jak
najdłużej. Nim zniknie. - Chcę ciebie. Chcę ciebie teraz. -
Wyszeptałem zmysłowo i objąłem jego wargi swoimi. Ponownie się
przekonałem, jak zwinny jest jego język. On zawrócił mi w głowie.
Miałem w niej mętlik. Wrażenie, że ktoś pomieszał mi zmysły?
Ktoś? To on. Na pewno on. Wdarł się językiem w moje usta, nie
znosząc żadnego sprzeciwu. Sięgnął niemal gardła, a ja w
przypływie adrenaliny złapałem go za uda. Objął mnie za kark tak
mocno, że znów zacząłem się zastanawiać, jak taka krucha,
drobna istota może zgromadzić w sobie tyle siły.
Zaniosłem
mojego anioła na łóżko. Tak pasował do mojej satynowej pościeli,
do idealnie białych jak jego skrzydła poduszek. I jeszcze bardziej
go zapragnąłem. Leżał tak spokojnie. Z intrygującym uśmiechem
czekał na mnie. Właśnie na mnie, a ja przykryłem go swoim ciałem
i zacząłem pieścić najlepiej jak umiałem. Zaczynając od ust.
Były tak aksamitne. Włosy... Pachniały jak morska bryza, jak
morskie fale rozrzucały się na poduszce, puszyste jak morska piana.
Szyja wyraźnie zaznaczała jabłko Adama (moje jabłko), a ja
chciałem je skosztować. Powstrzymałem się – tę pieszczotę
zostawię sobie na niższe partie ciało. Tors, tak seksownie
zaznaczone na ciele piersi, tak podniecająco sterczące sutki –
nie mogłem się oprzeć. Niespodzianki, jakie mnie czekały na
drodze do ostatecznej rozkoszy zachęcały do jak najdłuższych
przystanków. Korzystałem z tych propozycji, a mój anioł
niecierpliwił się coraz bardziej.
-
Wykończysz mnie, kochanie. Co za długo to niezdrowo, och... Znęcasz
się nade mną! - Roześmiał się, kiedy przygryzłem jeden sutek.
Jeśli chciał mnie ponaglić, to mu się nie udało. Wręcz
przeciwnie – poczułem chęć do zabawy, do rozkoszowania się tym,
co mi ofiarował. Nie wypuszczę cię z rąk. Będziesz czekał tak
długo, jak mi się spodoba.
I
ja miałem swój kres wytrzymałości. Gdy dotarłem do uroczego (jak
go określiłem) pępka, moja podnieta osiągnęła szczyt. Obecność
tak wielkiego członka pochłonęła moje myśli do tego stopnia, że
zapomniałem o moim planie. Podniosłem głowę, by ujrzeć mojego
anioła w całej okazałości. Wyczekiwał ze wzrokiem wlepionym w
moje oczy, jego dłonie drżały. Już za chwilę, zaraz... Teraz.
Wziąłem
go do ust. Zaatakowałem jak wąż swoją ofiarę, a potem udusiłem
w swoich ustach. Smakował jak ambrozja, już wypływał z niego
soczysty nektar. Raczyłem się jak bogowie na Olimpie, a on jęczał.
Raz głośniej, raz ciszej, innym razem tylko szeptał, jak
fantastycznie się czuje. Mój anioł. Ssałem jego męskość w
idealnym tempie, otulałem językiem, połykałem ją całą. Sięgała
niemal gardła, a ja nie zapominałem o niczym. Wiedziałem, że on
teraz jest mój. Czekałem na stosowny moment, w którym dostanie ode
mnie największą niespodziankę. Trzy... Dwa... Jeden.
-
Och! Mój Boże! - A więc teraz jestem Bogiem. Podoba mi się to
przezwisko. Więc wykonam mój trik jeszcze raz. Pochłonąłem jego
męskość w całości, a potem stopniowo obciągałem ją, by w
końcu wgryźć się i wessać wszystko, co miała w sobie. - Matko!
Robisz to tak wspaniale... - To mi się nie spodobało. Przysunąłem
się do jego ucha i wyszeptałem ostro, jednocześnie łapiąc go w
kroczu.
-
Nie bluźnij aniele. Anioł nie obraża Boga. - Przygryzłem jego
ucho, a on westchnął przeciągle, kładąc rękę na moim ramieniu.
Przesunął nią wzdłuż mego boku mówiąc:
- Nie należę do Boga, ale do ciebie. Ty... Jesteś moim bogiem rozkoszy. - Wpił się w moje usta z nie mniejszą starannością, z jaką dobrał słowa. Kolejny przypływ adrenaliny w moim ciele spowodował, że ścisnąłem jego męskość. On zrewanżował się, wbijając swe paznokcie w mój pośladek. Moją odpowiedzią był mokry palec zagłębiający się w jego wnętrzu. Przegrał. Mogłem z nim robić, co zechcę. Zagłębiłem w nim drugi palec, na co on odpowiedział syczeniem i zaciskającymi się co chwilę zębami. Dłonią szarpał pościel, a ja powodowałem kolejne reakcje.
Nie zamierzałem dłużej czekać. Mój anioł był gotów na ziemską rozkosz, a ja nie mogłem dłużej zwlekać z oddaniem mu jej. Wszedłem w niego jak jaszczurka wślizguje się do swojej jamki. Poczuł mnie jak ja poczułem jego. Był ciasny i gorący, a ja wilgotny i cierpliwy. Wodziłem męskością w przód i wstecz, wprawiając jego wnętrze w wibracje. Chciałem dojść jak najszybciej, ale ból widoczny na jego twarzy otrzeźwił mnie. Ran w środku nie mogłem uleczyć tak jak na powierzchni skóry. Dopiero teraz dotarło do mnie, co robię. Znęcam się nad nim tej jak oni. Przed oczami stanęły mi okropne wspomnienia poprzedniego dnia. Oni – pozabijałbym ich wszystkich jeszcze raz – dotykali go, krzywdzili wbrew jego osobie. On tego nie chciał. A teraz... Ja robię to samo.
- Nie należę do Boga, ale do ciebie. Ty... Jesteś moim bogiem rozkoszy. - Wpił się w moje usta z nie mniejszą starannością, z jaką dobrał słowa. Kolejny przypływ adrenaliny w moim ciele spowodował, że ścisnąłem jego męskość. On zrewanżował się, wbijając swe paznokcie w mój pośladek. Moją odpowiedzią był mokry palec zagłębiający się w jego wnętrzu. Przegrał. Mogłem z nim robić, co zechcę. Zagłębiłem w nim drugi palec, na co on odpowiedział syczeniem i zaciskającymi się co chwilę zębami. Dłonią szarpał pościel, a ja powodowałem kolejne reakcje.
Nie zamierzałem dłużej czekać. Mój anioł był gotów na ziemską rozkosz, a ja nie mogłem dłużej zwlekać z oddaniem mu jej. Wszedłem w niego jak jaszczurka wślizguje się do swojej jamki. Poczuł mnie jak ja poczułem jego. Był ciasny i gorący, a ja wilgotny i cierpliwy. Wodziłem męskością w przód i wstecz, wprawiając jego wnętrze w wibracje. Chciałem dojść jak najszybciej, ale ból widoczny na jego twarzy otrzeźwił mnie. Ran w środku nie mogłem uleczyć tak jak na powierzchni skóry. Dopiero teraz dotarło do mnie, co robię. Znęcam się nad nim tej jak oni. Przed oczami stanęły mi okropne wspomnienia poprzedniego dnia. Oni – pozabijałbym ich wszystkich jeszcze raz – dotykali go, krzywdzili wbrew jego osobie. On tego nie chciał. A teraz... Ja robię to samo.
-
Czy chcesz, żebym przestał? - Przestałem poruszać się. On
odetchnął i ze zdziwieniem popatrzył na mnie. Nie rozumiał, o co
mi chodzi. - Wydarzenia z wczoraj... Ja nie chcę cię skrzywdzić
tak jak oni. - Cały czas byłem w nim, ale opanowałem się. Dla
niego.
-
Wiem... Kochanie, wiem. Chcę tego tak jak ty. Uszczęśliwiasz mnie.
- Rzekł szczerze. Patrzył na mnie tymi niewinnymi błyszczącymi
oczyma, a ja poczułem tęsknotę. Mimo że byłem tak blisko,
tęskniłem za nim. Ale musiałem zadać mu jeszcze jedno pytanie.
Dla całkowitej pewności.
-
Widzę, że czujesz ból. Mimo to jesteś szczęśliwy? - Szepnąłem,
a on wyciągnął w moją stronę drżącą dłoń. Przycisnął mnie
do swojego ciała, a ja wtuliłem się w jego unoszący się lekko i
opadający za chwilę tors. Zaczął głaskać mnie po głowie,
szepcząc:
- Właśnie tak, kochanie. Szczęście czasem przychodzi wraz z bólem. Trzeba go zwalczyć, by doznać pełnego szczęścia. Nie martw się więcej. Po prosu bądź delikatny. - Ucałował mnie w skroń.
Postanowiłem dostosować się do jego wskazówek. Ponownie połączyłem swe usta z ustami, za którymi się stęskniłem. Pogłębialiśmy pocałunek i jednocześnie ja powróciłem do penetracji. Wzdychał prosto w moje usta, błądził opuszkami palców po moim muskularnym ciel, oddając się rozkoszy. Wszedłem w niego cały, a on to poczuł. Przesunął paznokciami wzdłuż mojego kręgosłupa, co wywołało u mnie wibracje. Dygotałem, kiedy on oplótł wokół moich bioder swe zgrabne nogi. Spełnienie zbliżało się wielkimi krokami, więc zwiększyłem tempo. On wyczuwał każdy mój ruch, jak ja – każdy jego ruch. Nagle wydał z siebie przeciągły jęk – inny niż wcześniejsze. Był blisko.
- Właśnie tak, kochanie. Szczęście czasem przychodzi wraz z bólem. Trzeba go zwalczyć, by doznać pełnego szczęścia. Nie martw się więcej. Po prosu bądź delikatny. - Ucałował mnie w skroń.
Postanowiłem dostosować się do jego wskazówek. Ponownie połączyłem swe usta z ustami, za którymi się stęskniłem. Pogłębialiśmy pocałunek i jednocześnie ja powróciłem do penetracji. Wzdychał prosto w moje usta, błądził opuszkami palców po moim muskularnym ciel, oddając się rozkoszy. Wszedłem w niego cały, a on to poczuł. Przesunął paznokciami wzdłuż mojego kręgosłupa, co wywołało u mnie wibracje. Dygotałem, kiedy on oplótł wokół moich bioder swe zgrabne nogi. Spełnienie zbliżało się wielkimi krokami, więc zwiększyłem tempo. On wyczuwał każdy mój ruch, jak ja – każdy jego ruch. Nagle wydał z siebie przeciągły jęk – inny niż wcześniejsze. Był blisko.
-
Tutaj. Kochanie, to tutaj. - Wyjęczał i przycisnął swe nabrzmiałe
wargi do moich.
Poruszałem
się coraz szybciej. Moje ruchy były głębsze i trafiały dokładnie
w to miejsce. Na czoło wstąpił mi pot. Mimo tego nie poddawałem
się – kontynuowałem. Cały czas trzymałem go w objęciach,
obserwując kolejne fazy rozkoszy, wstępujące na jego niebiańskie
oblicze. Teraz jego ciało zaczęło drżeć. Gardłowe dźwięki
wypływały z jego ust, gdy pieściłem go tak dokładnie.
Postanowiłem dodać coś od siebie do naszego sukcesu. Ująłem
ponownie męskość blondyna i pieściłem w rytm swych
posuwisto-fryktycznych ruchów.
-
Och... Już blisko! Boże mój, proszę... Mocniej! - Krzyknął, a
ja go posłuchałem. Zaczęły ogarniać mnie silne spazmy, ale
próbowałem je wstrzymać. Przelewałem energię na jego męskość.
Teraz wił się pode mną, próbując osiągnąć orgazm za wszelką
cenę. Moja ręka, która w tej chwili tak szybko przesuwała się po
jego przyrodzeniu, stała się mokra. Już. Już za chwilę...
Biały płyn wytrysnął z jego wnętrza z szybkością pioruna uderzającego o maszt. Tak obficie zalał jego płaski brzuch, ale nie miałem okazji w tej chwili tego zobaczyć. Widok rozmywał mi się przed oczami, które ukryłem pod powiekami. Nie mogłem dłużej. Wyjąłem swą męskość i ukląkłem przy moim aniele. Zacząłem się pieścić. Tak mocno, tak sprawnie... Nie starczało mi tchu, więc wyprostowałem się, odchyliłem głowę do tyłu i wyobraziłem sobie jak on patrzy na mnie. Podniecony, spragniony moich soków... To doprowadziło mnie na sam szczyt. Trysnąłem spermą na jego brzuch, czując, jak jakaś cząstka mojej duszy rozdziera się we mnie. Krzyknąłem przeciągle.
- Och, Anieleee!
A potem już tylko szeptałem: mój aniele, mój aniele, piękny aniele. Uchyliłem potem powieki i spojrzałem na niego niepewnie. Opierał się o poduszkę, a wokół głowy ułożył rękę. Drugą ręką rysował dziwne kształty na swoim brzuchu. Kreślił znaki w białym płynie, który oblewał przestrzeń wokół pępka. Był zamyślony.
- Aniele? - Wyrwałem go z zamyślenia określeniem, którym zwykłem go nazywać. Wziąłem w dłoń jego dłoń i oblizałem palce umorusane owocem naszego spełnienia. Chciałem zadać pytanie, które powinienem zadać już dawno. - Jak masz na imię? - Zapytałem, a on uśmiechnął się. Wskazał mi gestem, że mam się zbliżyć, a ja nie opierałem się. Położyłem się obok niego.
- Mam na imię Tommy. Tommy Joe Ratliff. - Z radością obdarował mnie przelotnym pocałunkiem. Potem ziewnął cicho i odwzajemnił się pytaniem.
- A ty? Mój wybawco, jakie imię nosisz? - Pogłaskał mnie po policzku dłonią, którą do tej pory trzymał za głową. Ja ująłem ją i pocałowałem jej wierzchnią dłoń. - Mutanci mówią na mnie Doktor Glam, ale nazywam się Adam Lambert. Mów do mnie Adam. - Zaśmiał się, słysząc mój melodyjny głos. Ucałowałem go z tęsknotą, a potem znów przykryłem swoim ciałem. Kradłem pocałunki krótkie i długie, a on odwzajemniał się ze śmiechem.
Trwałoby to może całą noc, gdybyśmy nie poczuli się senni. Okryłem nas więc szczelnie miękką pościelą: najpierw jego, a potem siebie. On wtulił się w moje ciało i szeptał cicho moje imię dopóki nie zasnął. Mój anioł. Mój Tommy. Bałem się zasnąć. W mojej głowie było cicho: żadnych krzyków, cierpień. Wypełniał ją tylko jego obraz. Obraz ślicznego pogrążonego we śnie Tommy;ego. Nie pozwolę ci zniknąć – obiecałem sobie i jemu i oplotłem jeszcze bardziej ramionami, wdychając kuszący zapach mojego anioła.
Biały płyn wytrysnął z jego wnętrza z szybkością pioruna uderzającego o maszt. Tak obficie zalał jego płaski brzuch, ale nie miałem okazji w tej chwili tego zobaczyć. Widok rozmywał mi się przed oczami, które ukryłem pod powiekami. Nie mogłem dłużej. Wyjąłem swą męskość i ukląkłem przy moim aniele. Zacząłem się pieścić. Tak mocno, tak sprawnie... Nie starczało mi tchu, więc wyprostowałem się, odchyliłem głowę do tyłu i wyobraziłem sobie jak on patrzy na mnie. Podniecony, spragniony moich soków... To doprowadziło mnie na sam szczyt. Trysnąłem spermą na jego brzuch, czując, jak jakaś cząstka mojej duszy rozdziera się we mnie. Krzyknąłem przeciągle.
- Och, Anieleee!
A potem już tylko szeptałem: mój aniele, mój aniele, piękny aniele. Uchyliłem potem powieki i spojrzałem na niego niepewnie. Opierał się o poduszkę, a wokół głowy ułożył rękę. Drugą ręką rysował dziwne kształty na swoim brzuchu. Kreślił znaki w białym płynie, który oblewał przestrzeń wokół pępka. Był zamyślony.
- Aniele? - Wyrwałem go z zamyślenia określeniem, którym zwykłem go nazywać. Wziąłem w dłoń jego dłoń i oblizałem palce umorusane owocem naszego spełnienia. Chciałem zadać pytanie, które powinienem zadać już dawno. - Jak masz na imię? - Zapytałem, a on uśmiechnął się. Wskazał mi gestem, że mam się zbliżyć, a ja nie opierałem się. Położyłem się obok niego.
- Mam na imię Tommy. Tommy Joe Ratliff. - Z radością obdarował mnie przelotnym pocałunkiem. Potem ziewnął cicho i odwzajemnił się pytaniem.
- A ty? Mój wybawco, jakie imię nosisz? - Pogłaskał mnie po policzku dłonią, którą do tej pory trzymał za głową. Ja ująłem ją i pocałowałem jej wierzchnią dłoń. - Mutanci mówią na mnie Doktor Glam, ale nazywam się Adam Lambert. Mów do mnie Adam. - Zaśmiał się, słysząc mój melodyjny głos. Ucałowałem go z tęsknotą, a potem znów przykryłem swoim ciałem. Kradłem pocałunki krótkie i długie, a on odwzajemniał się ze śmiechem.
Trwałoby to może całą noc, gdybyśmy nie poczuli się senni. Okryłem nas więc szczelnie miękką pościelą: najpierw jego, a potem siebie. On wtulił się w moje ciało i szeptał cicho moje imię dopóki nie zasnął. Mój anioł. Mój Tommy. Bałem się zasnąć. W mojej głowie było cicho: żadnych krzyków, cierpień. Wypełniał ją tylko jego obraz. Obraz ślicznego pogrążonego we śnie Tommy;ego. Nie pozwolę ci zniknąć – obiecałem sobie i jemu i oplotłem jeszcze bardziej ramionami, wdychając kuszący zapach mojego anioła.