Bez
wstępów.
Jak
zwykle zachęcam do komentowania.
Enjoy!
Diva
Adam
podszedł do drzwi i cicho zapukał. Ale nikt się nie odezwał.
Zastukał jeszcze raz, tym razem głośniej. I znowu nic. Westchnął
i przytulił się do drzwi, przyklejając rękę do drewna kilka
centymetrów od swojego nosa. Usiłował coś powiedzieć, ale nie
wiedział, co. Za co miał przepraszać? A może dziękować? Jedno z
trzech na pewno tu pasowało: musiał go chociaż poprosić, żeby
stąd wyszedł, żeby spokojnie porozmawiali o tym, co się stało.
Zawsze mówili: poczujesz się lepiej, jeśli o tym pogadasz. Ratliff
najwidoczniej stwierdził, że cztery zimne ściany łazienki lepiej
mu pomogą niż facet, którego właśnie pocałował. I to dwa
razy...
Tommy
Joe nie wiedział, co robić. Po zamknięciu się na klucz w
klaustrofobicznie małej toalecie odwrócił się od drzwi i ujrzał
przed sobą swoją postać odbitą w lustrze. Poza podpuchniętymi
oczami jego ciało wyglądało normalnie. Nie „normalnie” za to
przedstawiała się sytuacja w jego umyśle. Czuł się, jakby ktoś
w mózgu uruchomił mu bombę i ona wybuchła w chwili, gdy Adam
dotknął jego uda. Położył tam swoją dłoń podobnie jak przed
chwilą Lambert.
-
Podobnie jak kilkanaście lat temu mój... Ojciec. - Wyszeptał
ciężko, przeklinając ten dzień. Z kącików oczu znów popłynęły
łzy.
Wydawało
mu się, że to wspomnienie już dawno uleciało z jego umysłu.
Mylił się. Ono utkwiło tam gdzieś głęboko i teraz przypominało
się, kiedy w końcu zaczynał być szczęśliwy. To wspomnienie
prześladowało go jak cień. Adam nie był niczemu winien. Chociaż
na pewno tak się czuje... On po prostu nieświadomie spowodował
powrót złych wspomnień. A raczej jednego – wspomnienia próby
gwałtu. Najlepszym, co Tommy mógłby teraz zrobić, to zmyć z
siebie czarne myśli. Chciał wywiercić je sobie z umysłu,
spowodować wypadek, po którym straciłby pamięć, ale nigdy nie
był i nie będzie w stanie zrealizować tych planów. Jedyne, do
czego był teraz zdolny, to wziąć gorący prysznic. I pomyśleć o
czymś przyjemniejszym. Na przykład o...
-
Tommy, proszę. Wyjdź, porozmawiajmy. - Usłyszał cichy dźwięczny
głos, który przybierał błagalny ton. Zaczął się w niego
wsłuchiwać, zrzucając na zimne płytki kolejne części
garderoby.
- Naprawdę nie wiem, co zrobiłem źle. Nie wiem, dlaczego zadałem ci to pytanie. Czasami po prostu zastanawiam się, czy między nami wciąż jest to, co być powinno. Więc jeżeli to wciąż jest, jeżeli wciąż się przyjaźnimy, to czemu dajesz mi taką odpowiedź? Tommy, proszę. Nie proszę, byś się z tego tłumaczył. Chciałbym się tylko upewnić, że mnie teraz słuchasz. Tommy?
- Naprawdę nie wiem, co zrobiłem źle. Nie wiem, dlaczego zadałem ci to pytanie. Czasami po prostu zastanawiam się, czy między nami wciąż jest to, co być powinno. Więc jeżeli to wciąż jest, jeżeli wciąż się przyjaźnimy, to czemu dajesz mi taką odpowiedź? Tommy, proszę. Nie proszę, byś się z tego tłumaczył. Chciałbym się tylko upewnić, że mnie teraz słuchasz. Tommy?
Blondyn
słuchał. Przemowa Adama sprawiła, że zastanowił się nad sobą.
Czy to zbliżenie mogło okazać się dla niego zgubą? Przecież
to tylko pocałunek... Pocałunki. Takie coś nie może sprawić, że
on mnie pokocha. Miłość daje się odczuć wcześniej. O wiele
wcześniej. To niemożliwe, żeby czuł do mnie coś więcej. Nie
może. Powiedziałem mu, że możemy być tylko przyjaciółmi...
-
Czy nadal jesteśmy przyjaciółmi?
Na
to pytanie musiał odpowiedzieć. Zbliżył się do drzwi, ale nie
mógł ich otworzyć. Był kompletnie nagi. Podczas gdy Adam gładził
palcami śliską nawierzchnię drzwi, Tommy zbliżył się do nich z
drugiej strony i przywarł do drewna, opierając o nie przednią
stronę ciała. Kilka centymetrów od twarzy skierowanej w stronę
klamki spoczęła jego dłoń. Oddychał głęboko, stresując się
odpowiedzią.
-
Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi, Adam. Nie waż się
kiedykolwiek pomyśleć inaczej. - Rzekł delikatnie i nasłuchiwał.
-
W takim razie czy możemy porozmawiać twarzą w twarz, a nie przez
te wygłuszające twarde drewno? - Spytał Adam dowcipnie, a na
potwierdzenie swych słów zastukał w solidne drzwi. Tommy zaśmiał
się. Niestety, musiał odmówić.
-
Nie, nie możemy. - Uśmiechnął się, ukazując białe zęby.
-
Dlaczego? - Zdziwił się Lambert. Jeszcze przed chwilą był pewien,
że wszystko się ułożyło. Teraz znów tkwił w przekonaniu, że
muzyk nadal się na niego gniewa. Skaranie boskie z tym
Ratliffem...
-
Więc... Hmm... - Czy muszę mu to wszystko opisywać? Tommy
zniecierpliwił się, lecz dobry humor powrócił do niego już na
dobre. - Ponieważ jestem nagi i zamierzam wziąć prysznic?
Ta
informacja uderzyła w Adama jak piorun. Speszony odchrząknął,
próbując zachować normalny głos w odpowiedzi. W jego umyśle
powstał chaos. Zagryzł zęby na pięści, by nie palnąć czegoś
idiotycznego. Mój Boże, on jest nagi! Odwrócił się do
drzwi plecami i z zamkniętymi oczami wyszeptał do siebie:
-
Adam, uspokój się! I ogarnij, do cholery, swoje spodnie! - Potarł
policzki zimnymi dłońmi i spróbował się uspokoić. - To wiesz
co? Ja na ciebie zaczekam w pokoju. - Mimo starań jego głos
zabrzmiał sztucznie. Tommy Joe zainteresował się tym niecodziennym
zjawiskiem.
- Adam, wszystko z tobą w porządku? Brzmisz dziwnie.
- Ta-ak, pewnie. - Przeciągnął słowa, by upewnić Ratliffa, że wszystko jest w porządku. Następnie szybkim krokiem oddalił się do „swojego” pokoju. Zgasił światła. Lampę nocną imitowały połyskujące kostki gitarowe. Lambert rzucił się na łóżko i patrzył na nie przez chwilę, ale potem zamknął oczy, próbując wyczyścić umysł z nieprzyzwoitych myśli. Miał zaczekać. Chciał zaczekać, ale nie mógł wygrać z ciałem, które po męczącym dniu domagało się snu. I tak zasnął z uśmiechem na twarzy i obrazem ukochanego krążącym gdzieś w zakamarkach umysłu.
Tymczasem Tommy po dokładnym umyciu każdej części ciała ubrany już w swoją rozciągniętą koszulkę z wizerunkiem Marilyna Mansona oraz czarne bokserki jeszcze długo patrzył w lustro. Myślami wciąż był z Adamem: odtwarzał na nowo podniecające pocałunki i doszukiwał się ich przyczyny. Nie mógł uwierzyć, że pragnął Lamberta. To jest jego przyjaciel i, przede wszystkim, mężczyzna. Czy miał się teraz stać królikiem doświadczalnym? Czy jest w ogóle co odkrywać? Nie jestem gejem. To wiedział na pewno. Więc dlaczego on mnie tak... przyciąga? Nie znajdował odpowiedzi na to pytanie i wiedział, że nie znajdzie ich sam. Adam był odpowiedzią na wszystkie pytania.
- Adam, wszystko z tobą w porządku? Brzmisz dziwnie.
- Ta-ak, pewnie. - Przeciągnął słowa, by upewnić Ratliffa, że wszystko jest w porządku. Następnie szybkim krokiem oddalił się do „swojego” pokoju. Zgasił światła. Lampę nocną imitowały połyskujące kostki gitarowe. Lambert rzucił się na łóżko i patrzył na nie przez chwilę, ale potem zamknął oczy, próbując wyczyścić umysł z nieprzyzwoitych myśli. Miał zaczekać. Chciał zaczekać, ale nie mógł wygrać z ciałem, które po męczącym dniu domagało się snu. I tak zasnął z uśmiechem na twarzy i obrazem ukochanego krążącym gdzieś w zakamarkach umysłu.
Tymczasem Tommy po dokładnym umyciu każdej części ciała ubrany już w swoją rozciągniętą koszulkę z wizerunkiem Marilyna Mansona oraz czarne bokserki jeszcze długo patrzył w lustro. Myślami wciąż był z Adamem: odtwarzał na nowo podniecające pocałunki i doszukiwał się ich przyczyny. Nie mógł uwierzyć, że pragnął Lamberta. To jest jego przyjaciel i, przede wszystkim, mężczyzna. Czy miał się teraz stać królikiem doświadczalnym? Czy jest w ogóle co odkrywać? Nie jestem gejem. To wiedział na pewno. Więc dlaczego on mnie tak... przyciąga? Nie znajdował odpowiedzi na to pytanie i wiedział, że nie znajdzie ich sam. Adam był odpowiedzią na wszystkie pytania.
Cicho
otworzył drzwi łazienki i skierował swoje bose stopy w kierunku
swojej Świątyni Dumania. Ostrożnie wyjrzał zza futryny, by
sprawdzić, co robi jego przyjaciel. Kiedy ujrzał piosenkarza
zatopionego w błogim śnie, na jego oblicze zstąpił łagodny
uśmiech. Serce Ratliffa wypełniło się ciepłem, a umysł zalała
fala zachwytu. Widok Lamberta pochłoniętego we śnie był jedyny w
swoim rodzaju. Jesteś aniołem, gdy śpisz. Tommy podszedł
na palcach do komody, która prócz łóżka i nocnej szafki była
jedynym większym meblem w tym pokoju. Z najniżej położonej
szuflady wyjął dodatkowy koc i delikatnie otulił nim przyjaciela.
Następnie usiadł na krawędzi łóżka, kilka centymetrów od ciała
Adama. Zapatrzył się w niego tak, że nie mógł oderwać oczu.
Spoglądając czujnym okiem na bruneta wyciągnął w jego stronę
chudą dłoń. Za chwilę miękkie opuszki palców dotknęły
delikatnej skóry policzka. Na twarzy Lamberta zagościł niemy
uśmiech, co rozweseliło i gitarzystę. Pewnie Tommy siedziałby
przy piosenkarzu całą noc gdyby zupełnie niespodziewanie Adam nie
poruszył się we śnie. Lambert poprawił się na poduszce i wplótł
swe palce we włosy. Blondyn w porę zabrał rękę, nie narażając
przyjaciela na obudzenie. Mimowolny gest Adama wystarczył, by
blondyn się zreflektował i z bijącym wściekle sercem uciekł do
swojej sypialni. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie
oddychając ciężko. Niedługo potem poszedł w ślady Lamberta.
***
Kolejny
grudniowy dzień, który zwykłemu Kalifornijczykowi wydawałby się
nudny, miał w sobie coś wyjątkowego. Powiedziałby ktoś: zwykła
środa, jednak po odczytaniu niezwykłej daty: 23 grudnia każdy
Kalifornijczyk, Nowojorczyk czy mieszkaniec Idaho nie tylko
pomyślałby sobie o jutrzejszej tradycyjnej wieczerzy, ale przede
wszystkim o rzeczy jeszcze przyjemniejszej niż jedzenie i
ważniejszej. Może nawet najważniejszej: czy kupiłem wszystkie
prezenty?!
Z tą myślą Tommy Joe obudził się wcześnie rano i już nie mógł zasnąć. Jadę do Sacramento i mam jechać bez prezentów?! Wprawdzie był ateistą. Bóg, a więc łącząca się z nim wieczerza i pasterka, oczekiwanie na niespodziewanego gościa – ten temat zupełnie go nie dotyczył. Czym innym było dla niego wręczanie prezentów i spędzanie czasu z całą rodziną chociaż raz w roku. Tę świecką tradycję interpretował na swój sposób i najchętniej obchodziłby ją nie tylko w grudniu, ale co miesiąc.
Z tą myślą Tommy Joe obudził się wcześnie rano i już nie mógł zasnąć. Jadę do Sacramento i mam jechać bez prezentów?! Wprawdzie był ateistą. Bóg, a więc łącząca się z nim wieczerza i pasterka, oczekiwanie na niespodziewanego gościa – ten temat zupełnie go nie dotyczył. Czym innym było dla niego wręczanie prezentów i spędzanie czasu z całą rodziną chociaż raz w roku. Tę świecką tradycję interpretował na swój sposób i najchętniej obchodziłby ją nie tylko w grudniu, ale co miesiąc.
-
To idę obudzić Adama. - Postanowił sobie głośno i westchnął
głęboko.
Zrzucił z siebie kołdrę i byle jak pościelił łóżko. Wciągnął na siebie pierwsze z brzegu spodnie i przebrał pidżamę w znalezioną w szafie koszulkę. Nacisnął lekko klamkę i pchnął drzwi. Szybko ocenił, co robi Lambert. Spał. Leżał na łóżku na wznak idealnie przykryty kocem. Twarz miał spokojną. Tommy więc pewny siebie usiadł na krawędzi łóżka. Z uśmiechem popatrzył na pogrążonego we śnie Lamberta i zniżył głos do przeciągłego szeptu.
Zrzucił z siebie kołdrę i byle jak pościelił łóżko. Wciągnął na siebie pierwsze z brzegu spodnie i przebrał pidżamę w znalezioną w szafie koszulkę. Nacisnął lekko klamkę i pchnął drzwi. Szybko ocenił, co robi Lambert. Spał. Leżał na łóżku na wznak idealnie przykryty kocem. Twarz miał spokojną. Tommy więc pewny siebie usiadł na krawędzi łóżka. Z uśmiechem popatrzył na pogrążonego we śnie Lamberta i zniżył głos do przeciągłego szeptu.
-
Aaaaadaam...
-
Cooo... - Odpowiedział mu podobny ton. Nie ujrzał oczu. Były
skryte pod powiekami. Nie wyczuł żadnych gestów. Po prostu
zaschnięte usta otworzyły się i zamknęły.
-
To ty nie śpisz? - Odpowiedział zdziwiony muzyk już normalnym
głosem. - Dlaczego?
-
A dlaczego ty nie? Jak nie możesz spać sam, możesz położyć się
obok mnie. - Piosenkarz zabrał się do robienia miejsca muzykowi,
ale ten kategorycznie odmówił.
-
Nie! Wolę nie. Adam, po prostu coś mi się przypomniało. Nie mam
prezentów! - Powiedział z przejęciem i wbił w Adama proszące
oczy.
- Prezentów? Mnie nie musisz obdarowywać. Dałeś mi dach nad głową i przyjacielskie rady i swoją obecność... Niczego więcej nie potrzebuję. Chyba, że w grę wchodzi namiętny seks... - Ziewnął i otworzył zaspane oczy. - A tak sobie właśnie myślałem o...
- Prezentów? Mnie nie musisz obdarowywać. Dałeś mi dach nad głową i przyjacielskie rady i swoją obecność... Niczego więcej nie potrzebuję. Chyba, że w grę wchodzi namiętny seks... - Ziewnął i otworzył zaspane oczy. - A tak sobie właśnie myślałem o...
-
Adam! Przestań mówić... I myśleć! ...o rzeczach obrzydliwych i
nieodpowiednich i rusz wreszcie tyłek! - Tommy wzburzył się i
tupnął nogą, próbując pobudzić w przyjacielu trochę energii. -
Jest mało czasu!
-
I kto tu mówi o rzeczach obrzydliwych. Czas! Jest obrzydliwy i nas
pogania, i cały czas ucieka jak tchórz. Tyłek – to kwestia
dyskusyjna – niektórzy mogą z tej części ciała czerpać
przyjemność. - Odpowiedział wesoło Lambert i założył ręce za
głowę.
W
odpowiedzi blondyn podniósł ręce do czoła i mocno chwycił swoje
włosy jakby miał je zaraz wyrwać. Słowa jakkolwiek
żartobliwe w wypowiedzi Adama nabierały coraz głębszego sensu.
Dlaczego tak się działo? Jego głowa znów podsuwała mu
surrealistyczne obrazy, których nie chciał widzieć. Przedrzeźnia
mnie? Flirtuje? Oszaleję tu, jeśli nie przestanie.
-
Stop. W tej chwili wstajesz, ogarniasz się i jesz śniadanie. A
potem zależnie od sensowności wypowiedzi zdecyduję, czy wziąć
cię na te zakupy czy nie.
-
ZAKUPY?! - Adam poderwał się z łóżka i doskoczył przyjaciela,
który zamierzał właśnie wyjść z pokoju. Złapał go oburącz w
talii i przytulił się jak do pluszaka. Tommy znieruchomiał
momentalnie, lewą dłonią ściskając klamkę. - Przecież wiesz,
że beze mnie dobrze nie wybierzesz. Jestem mistrzem zakupów. -
Zamruczał przeciągle. - Królem zakupów.
- Po prostu pieprzoną divą... - Szepnął Tommy i odwrócił się w ramionach Adama przodem do niego. Spojrzał mu prosto w oczy, a na jego twarzy zagościł figlarny uśmieszek. Brunet zrozumiał gest i spoważniał.
- „Pieprzoną” chciałbym. „Divą” - to by było kolejne spełnione marzenie. Nie widziałeś mnie jeszcze w szpilkach. - Dopiero teraz ukazał rząd białych zębów, a jego oczy zabłyszczały.
- Masz szpilki? - Spytał Tommy z niedowierzaniem. Znów miał wrażenie, że Lambert sobie z niego kpi.
- Nie, ale w teatrze pożyczałem od koleżanek, które miały duże stopy. - Wyszczerzył zęby jeszcze bardziej, gdy Tommy zaczął się śmiać. - Nie wierzysz mi! Udowodnię ci, że to prawda. Byłem piękną kobietą o kruczoczarnych włosach, moja różowa sukienka powiewała na wietrze, kiedy szedłem na lesbijski wieczór z przyjaciółmi.
- Jesteś niemożliwy! Chodźmy na to śniadanie. Jeśli naprawdę nie kłamiesz, opowiesz mi o tym ze szczegółami... - Wykrztusił gitarzysta, śmiejąc się do rozpuku. - Ja będę robił kanapki, a ty mi opowiadał. - Zarządził, ciągnąc go w stronę korytarza. - Albo nie. Ty idź zmyć makijaż, a ja zrobię śniadanie. Diva zapomniała zmyć makijaż i wygląda mały potwór.
Adam zareagował momentalnie. Zostawił Ratliffa w korytarzu, a sam wbiegł do łazienki w poszukiwaniu lustra. Kiedy ujrzał siebie, zastanawiał się, czy to faktycznie jego odbicie. Świetnie. Widział mnie takiego! Wyglądam śmiesznie. A nawet gorzej niż śmiesznie. Tragicznie! Użalał się nad sobą jeszcze pięć minut nim wrócił do pokoju, gdzie stały jego nierozpakowane bagaże. Odszukał kosmetyczkę i wziął świeże ciuchy na zmianę. Miał nadzieję, że Tommy posiada czysty ręcznik. Swojego nie mógł znaleźć. Niedługo potem zamknął się w łazience i począł doprowadzać swoją przystojną dotychczas postać do stylistycznej perfekcji niczym diva przygotowująca się do wyjścia na czerwony dywan. Tommy nie spieszył się ze śniadaniem. Domyślił się, że Adam nie wyjdzie prędko z łazienki. Niczym prawdziwa diva w przygotowaniach do balu tak Adam Lambert tworzy nienaganną fryzurę i make-up, by pokazać się na swojej arenie – w wielkim centrum handlowym... Twórcze myśli dopadły Tommy'ego Joe, gdy rozsmarowywał masło na kromkach chleba. Śmiał się do siebie, kiedy Adam podśpiewywał pod prysznicem. Dopadały go szalone wizje zakupów z przyjacielem podczas gdy Lambert widział tylko Tommy'ego przymierzającego kolejne ciuchy, które brunet sam mu wybrał. A raczej... Rozbierał się z nich. Te same tematy, myśli tak odmienne – czas miał je zjednoczyć. To, czego oboje nie mogli się doczekać, czekało tuż za rogiem. To, czego oboje nigdy nie oczekiwali, czaiło się w ciemnych wąskich uliczkach i czekało, by wyskoczyć w odpowiednim momencie. Do wszystkiego potrzebny był tylko czas.
- Po prostu pieprzoną divą... - Szepnął Tommy i odwrócił się w ramionach Adama przodem do niego. Spojrzał mu prosto w oczy, a na jego twarzy zagościł figlarny uśmieszek. Brunet zrozumiał gest i spoważniał.
- „Pieprzoną” chciałbym. „Divą” - to by było kolejne spełnione marzenie. Nie widziałeś mnie jeszcze w szpilkach. - Dopiero teraz ukazał rząd białych zębów, a jego oczy zabłyszczały.
- Masz szpilki? - Spytał Tommy z niedowierzaniem. Znów miał wrażenie, że Lambert sobie z niego kpi.
- Nie, ale w teatrze pożyczałem od koleżanek, które miały duże stopy. - Wyszczerzył zęby jeszcze bardziej, gdy Tommy zaczął się śmiać. - Nie wierzysz mi! Udowodnię ci, że to prawda. Byłem piękną kobietą o kruczoczarnych włosach, moja różowa sukienka powiewała na wietrze, kiedy szedłem na lesbijski wieczór z przyjaciółmi.
- Jesteś niemożliwy! Chodźmy na to śniadanie. Jeśli naprawdę nie kłamiesz, opowiesz mi o tym ze szczegółami... - Wykrztusił gitarzysta, śmiejąc się do rozpuku. - Ja będę robił kanapki, a ty mi opowiadał. - Zarządził, ciągnąc go w stronę korytarza. - Albo nie. Ty idź zmyć makijaż, a ja zrobię śniadanie. Diva zapomniała zmyć makijaż i wygląda mały potwór.
Adam zareagował momentalnie. Zostawił Ratliffa w korytarzu, a sam wbiegł do łazienki w poszukiwaniu lustra. Kiedy ujrzał siebie, zastanawiał się, czy to faktycznie jego odbicie. Świetnie. Widział mnie takiego! Wyglądam śmiesznie. A nawet gorzej niż śmiesznie. Tragicznie! Użalał się nad sobą jeszcze pięć minut nim wrócił do pokoju, gdzie stały jego nierozpakowane bagaże. Odszukał kosmetyczkę i wziął świeże ciuchy na zmianę. Miał nadzieję, że Tommy posiada czysty ręcznik. Swojego nie mógł znaleźć. Niedługo potem zamknął się w łazience i począł doprowadzać swoją przystojną dotychczas postać do stylistycznej perfekcji niczym diva przygotowująca się do wyjścia na czerwony dywan. Tommy nie spieszył się ze śniadaniem. Domyślił się, że Adam nie wyjdzie prędko z łazienki. Niczym prawdziwa diva w przygotowaniach do balu tak Adam Lambert tworzy nienaganną fryzurę i make-up, by pokazać się na swojej arenie – w wielkim centrum handlowym... Twórcze myśli dopadły Tommy'ego Joe, gdy rozsmarowywał masło na kromkach chleba. Śmiał się do siebie, kiedy Adam podśpiewywał pod prysznicem. Dopadały go szalone wizje zakupów z przyjacielem podczas gdy Lambert widział tylko Tommy'ego przymierzającego kolejne ciuchy, które brunet sam mu wybrał. A raczej... Rozbierał się z nich. Te same tematy, myśli tak odmienne – czas miał je zjednoczyć. To, czego oboje nie mogli się doczekać, czekało tuż za rogiem. To, czego oboje nigdy nie oczekiwali, czaiło się w ciemnych wąskich uliczkach i czekało, by wyskoczyć w odpowiednim momencie. Do wszystkiego potrzebny był tylko czas.