Na
początek parę słów: tak bardzo się cieszę, że jeszcze ze mną
jesteście! Podziwiam Was, że wytrzymaliście tak długą
3-miesięczną przerwę. W nagrodę mam dla Was nowy rozdział, który
moim zdaniem jest czadowy. I co tu jeszcze? No tak, pozdrawiam
czytelników, którzy znów męczą się w szkole i tak jak ja
tęsknią za wakacjami. Szczególne pozdro dla maturzystów no i...
Ach, czytajcie i odezwijcie się w komentarzach jak już skończycie.
Muszę sprawdzić, czy nie wyszłam z wprawy ;)
Chcę...
Zaszyty
w swym ciemnym mrocznym pokoju w atmosferze tajemniczości, którą
tworzyła samotna nocna lampka, siedział po turecku i, przybierając
zamyśloną minę, pisał wyszukane frazy i mające głęboki sens
metafory. Nie chciało mu się spać mimo że ciemność do tego
zachęcała. O takiej porze nawet sąsiad nie przychodził po cukier.
Dlatego mógł w pełni zatopić się w swoich myślach – wejść w
świat wyobraźni i szukać tam języka, którym mógłby w pełni
przekazać to, co czuje, co czują inni, co czuli i czuć będą. A
potem przelać to na kartkę już w postaci tekstu piosenki.
Kiedy
leżał na miękkim kocu i relaksował się, przykładając głowę
do poduszki, analizując napisane słowa, nie spodziewał się
nikogo. Bo kto miałby przyjść? Święty Mikołaj? Adam
pojechał do domu odebrać swoją niespodziankę. W sumie nie wiem
nawet czy to rzecz, ta niespodzianka. Może jakieś przyjęcie
powitalne? Chociaż... Do tej godziny to mogło się już skończyć.
Ciekawe, jak Adam się bawi... Jego myśli znów powędrowały do
osoby Lamberta. Ostatnio myślał o nim coraz częściej. Gdy go nie
widział, brakowało mu humoru i pozytywnego nastawienia przyjaciela.
Może po prostu obecności? Dlatego też zastanawiał się, co
Lambert robi, o czym myśli, jak spędza swój czas. Takie
rozmyślania choć trochę zmniejszały pustkę, która tworzyła się
w jego sercu jak tylko zostawał sam. I pomyślał, jakby to było
znowu go ujrzeć: w całej swej okazałości, gdy silnym ciałem
poruszały poszczególne wyćwiczone mięśnie, które odpowiadały
także za ten niesamowity uśmiech. Jego serce zakołatało
mocniej...
I
zrobiło to akurat wtedy, gdy po mieszkaniu rozszedł się odgłos
pukania do drzwi. Dopiero po kilku sekundach Tommy Joe Ratliff
zorientował się, co się dzieje. Ktoś puka do jego drzwi, ktoś
chce się z nim zobaczyć. Adam? To niemożliwe. Od razu
odrzucił tę myśl, wyobrażając sobie bruneta witającego się z
rodziną, przyjmującego gratulacje. Otworzył zaciemniony pokój i w
oczy uderzył go blask światła. Zaklął siarczyście i poszukał
włącznika, by zmniejszyć przeszywającą do bólu jego oczy
jasność. Dotarł do drzwi i bez namysłu, trzymając w ręce
notatnik i długopis, otworzył je, wypuszczając z ust kolejne
przekleństwa.
-
Co, do chole...? - Urwał w pół słowa, gdy jego źrenice
rozpoznały nędzny, ale wciąż niesamowity widok.
***
Jego
nogi zawędrowały znów w to samo miejsce. Umysł podpowiadał tylko
jedną drogę. Najpierw skręć tu, a potem tam. Zaparkuj w tym
miejscu – zawsze tym samym. Wejdź przez te drzwi, a nie tamte;
wciśnij ten numer w windzie; zapukaj do tych drzwi, żadnych innych,
tylko do tych.
Dużo
myślał: nad sobą, nad stosunkami z rodziną i przyjaciółmi. Czy
kogoś zawiódł? Może nie był spostrzegawczy. Każdemu zdarza się
popełnić błąd i go nie dostrzec. Nie każdy jednak ma odwagę
poprosić o pomoc. Adam jeszcze tej odwagi nie stracił. Jeszcze. A
mało brakowało.
-
Nie otwieraj, nie otwieraj, nie... - Zamilkł. Utkwił wzrok w
zdziwionej twarzy. Twarzy, którą kochał. Objął wzrokiem ciało,
którego od dawna pragnął bardziej niż jeść, pić i spać. Ten
człowiek był dla niego wszystkim. Wystarczyło, że brunet go
ujrzał, a jego życie ponownie nabierało sensu.
***
Stali
naprzeciw siebie sparaliżowani strachem zmieszanym ze ekscytacją.
Adam był tak zestresowany jak jeszcze nigdy przed obliczem blondyna.
Dlaczego w ogóle tu przyszedłem...? Zaczynał czuć się jak
idiota. A co gorsza, zaczynał czuć, że pomysł schronienia się u
Ratliffa był najgorszą opcją, jaką miał do wyboru. Mimo to,
widok blondyna przyprawiał go o dreszcze, a temu nie mógł w żaden
sposób zapobiec. Tommy Joe nie wiedział, czy się przywitać czy
spytać od razu, dlaczego Lambert wrócił. Na jego widok niemal
stracił głos, a to, co zdołał wypowiedzieć, było niewyraźnym
bełkotem.
-
Adam? Eee... Zapomniałeś czegoś? - Zdziwiona mina mówiła sama za
siebie: Totalnie nie mam pojęcia, co ty tu robisz.
-
Nie. Właśnie. Nie zapomniałem. To głupie. Może lepiej będzie
jak już pójdę? Nie będę ci zawracał głowy. - Wybełkotał
brunet, uśmiechając się kłopotliwie. Drapał się po głowie, co
sekundę zerkając w podłogę. Nim blondwłosy chłopak zdążył
coś powiedzieć, uczestnik „Idola” oddalił się szybkim krokiem
w stronę windy, chowając dłonie w przednich kieszeniach dżinsów.
Pozwolił się jednak dogonić.
-
Hej, hej, hej. Co się stało? Adam? Stój! - Krzyknął rozkazującym
głosem i dogonił bruneta. Położy mu ręce na ramionach, lekko
zaciskając na nich palce. - Co się stało, Adam? - Jego głos
zmienił diametralnie ton na kojący i pełen delikatności. Patrzył
na wyższego mężczyznę z wyraźnym zainteresowaniem i spokojem.
-
Po prostu... Nie mam gdzie się podziać, Tommy. I... Wiem. Przecież
mogłem iść do hotelu, przecież mam pieniądze. Mógłbym się
zatrzymać w jakimś... Ale przyszedłem tutaj. Tak, jakby nogi same
mnie poniosły, jakby wszystkie drogi prowadziły do ciebie. -
Zajrzał mu prosto w oczy.
Reakcją
blondyna na słowa przyjaciela była cisza. Rozważał w myślach
treść i sens, intensywnie marszcząc brwi. Niespodzianki... Na
ogół bywają miłe. Ale ta chyba nie była. On nie może się
błąkać po hotelach. Nie próbował wymówić się żadnym
kontrargumentem. Nawet nie chciał ich znajdować. Wszystko w nim:
każda komórka czy nerw mówiły mu „Niech zostanie”. Po
długotrwałym milczeniu, w ciągu którego uśmiech na twarzy
Tommy'ego rozrastał się do gigantycznych rozmiarów, muzyk podniósł
głowę i schował ręce za siebie. Spojrzał na przyjaciela
optymistycznie, a jego zadowolenie wydało się piosenkarzowi
podejrzane.
-
Więc chodźmy. - Rzekł, czekając na odzew.
-
Chodźmy gdzie? - Adam nie zrozumiał nic z krótkiej odpowiedzi,
którą otrzymał.
-
Chodźmy. Po twoje bagaże. - Uśmiechnął się, tłumacząc. Na
dźwięk tych słów Adam rozpromienił się. Początkowo nie
dowierzał. Miał spędzić noc z mężczyzną swoich marzeń. Co
prawda w osobnych pokojach, może nawet w pokoju i salonie – nie
wiedział, czy dostanie łóżko czy kanapę, ale już sam fakt, że
mieli spać pod jednym dachem, kilkanaście kroków od siebie...
Napawało go to radością i rosnącą ekscytacją. Nim się
obejrzał, jego bagaże stały już w przejściu między salonem a
kuchnią. Czekał na ostateczną decyzję Ratliffa, który już
zjeżdżając windą na parter wyperswadował mu, że nie odda mu
swojej sypialni.
Ratliff
spojrzał na Lamberta z niemą radością. Sięgnął ręką do
jednej z wewnętrznych ścian i wymacał przełącznik światła.
Nagle przed parą ukazał się czarno-czerwony pokój. Był on
specyficzny. Czerwienią i czernią były pokryte tylko dwie
przeciwległe ściany. Pozostałe dwie ułożone prostopadle do drzwi
były kolorową mozaiką. Mozaiką z kostek gitarowych.
Adam
był w szoku. Tyle kostek gitarowych zgromadzonych w jednym miejscu,
ułożonych w piękny kolorowy wzór i do tego świecących w nocy –
to była magia. Pokój wywierał ogromne wrażenie. Lambert zamrugał
powiekami i dotknął z podziwem ozdobionej ściany.
-
To jest... Piękne. Tommy? To jest piękne.
-
Nikt jeszcze nie był w tym pokoju. Hahah, prócz mnie, oczywiście.
To mój skarb. Zbierałem je odkąd pamiętam, wiesz? - Blondyn
zbliżył się do ściany i przesunął palcami po kilku kostkach.
Mimo iż rozpierała go duma, potrafił utrzymać emocje w ryzach.
Zachwycony Lambert odwrócił głowę w jego stronę i z uśmiechem
obserwował zamyślonego gitarzystę.
-
Dlaczego ja? - Wyrwał Tommy'ego Joe z zamyślenia.
-
Co dlaczego ty? - Zaciekawił się. Śledził oczami postać
Lamberta, który usiadł na skrawku koca.
-
Dlaczego nikogo tu nie przyprowadziłeś? Dlaczego jestem pierwszy?
Dlaczego ja?
-
Hmm... - Tommy odwrócił się w jego stronę i oparł o ścianę
pokrytą kolorowymi kostkami. Spojrzał na ręce przyjaciela oparte
na kolanach. Potem na twarz spowitą w cieniu, którego nie mogła
rozproszyć słaba żarówka. Długo zastanawiając się nad tym, co
zamierza zrobić, podszedł do bruneta i stanął kilka centymetrów
od jego kolan. Następnie ukucnął i wpatrzył się w twarz Adama z
lubością. Uniósł niepewnie dłoń w jego stronę. Za chwilę
opuszki palców znalazły się na policzku wokalisty. Tommy zaczął
delikatnie głaskać szorstki naskórek, zastanawiając się. W tym
czasie Lambert zmrużył oczy, by następnie schować je pod
powiekami. Dotyk był przyjemny. Był szczególny.
- Myślę, że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę zaufałem po przeprowadzce do Burbanku. - Zakończył zdanie długim milczeniem.
Kiedy niebieskie oczy znów spotkały się z brązowymi, Tommy coś zauważył. Może i było to tylko złudzenie, ale muzyk był pewien, że się nie omylił. W tych oczach zobaczył coś dziwnego. To coś sprawiło, że poczuł się nagi. Tęczówki Adama odgadywały właśnie wszystkie jego myśli, odkrywały wszystkie tajemnice, a przy tym ujawniały swoje oddanie i wszystkie pragnienia. Adam patrzył na niego jak oczarowany. To sprawiło, że muzyk poczuł się niekomfortowo. W głębi duszy przestraszył się tego wzroku, pragnącego i niecierpliwego. Wstał szybko z kucek, w taki sposób jednak, by Adam nic nie podejrzewał. Oddalił się na kilka kroków, by znaleźć się ponownie pod ścianą. W tym czasie jego serce zaczęło bić jak oszalałe, próbował się uspokoić płytko, ale spokojnie, oddychając. Nie zerwał z Lambertem kontaktu wzrokowego. Czekał na reakcję, nie widząc innego wyjścia.
- Myślę, że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę zaufałem po przeprowadzce do Burbanku. - Zakończył zdanie długim milczeniem.
Kiedy niebieskie oczy znów spotkały się z brązowymi, Tommy coś zauważył. Może i było to tylko złudzenie, ale muzyk był pewien, że się nie omylił. W tych oczach zobaczył coś dziwnego. To coś sprawiło, że poczuł się nagi. Tęczówki Adama odgadywały właśnie wszystkie jego myśli, odkrywały wszystkie tajemnice, a przy tym ujawniały swoje oddanie i wszystkie pragnienia. Adam patrzył na niego jak oczarowany. To sprawiło, że muzyk poczuł się niekomfortowo. W głębi duszy przestraszył się tego wzroku, pragnącego i niecierpliwego. Wstał szybko z kucek, w taki sposób jednak, by Adam nic nie podejrzewał. Oddalił się na kilka kroków, by znaleźć się ponownie pod ścianą. W tym czasie jego serce zaczęło bić jak oszalałe, próbował się uspokoić płytko, ale spokojnie, oddychając. Nie zerwał z Lambertem kontaktu wzrokowego. Czekał na reakcję, nie widząc innego wyjścia.
-
Tommy. Usiądź koło mnie, proszę. Chcę cię o coś zapytać. -
Rzekł Adam tajemniczo. Był zafascynowany. Mało tego – był
odurzony obecnością blondyna. Ogłuszający huk bijącego serca był
dla niego jak tykająca bomba. Mógł oszaleć z miłości, z
tęsknoty, z pragnienia. Pomagały mu tylko zdolności aktorskie. Być
z nim w jednym pokoju i nie móc go dotknąć – w porównaniu z tym
tortury rozciągania ciała czy przypalania gorącym woskiem to
przyjemność. Mógł sobie powtarzać: już niedługo będę go
miał, już niedługo będzie mój, a ja jego. Takie pocieszenie
tylko podnosiło i tak już wysoką temperaturę jego ciała. Ale
obiecał mu, że go nie dotknie. I słowa dotrzyma chociaż mieliby
go przypalać żywym ogniem.
Gdy
Tommy Joe usiadł kilka centymetrów od bruneta, serce młodszego
niemal wyskoczyło z piersi. Blondyn nieoczekiwanie uniósł brwi w
reakcji na swoje ciało. Było mu gorąco. A serce biło coraz
szybciej i szybciej – to było nie do zniesienia. Podniósł
strapiony wzrok, próbując odgadnąć pytanie nim miękkie usta
niebieskookiego wypowiedzą je za pomocą czystych melodyjnych strun
głosowych.
-
Powiedz szczerze. Co do mnie teraz czujesz?
Tego
się spodziewał. Mimo to, nie miał przygotowanej odpowiedzi.
Milczenie trwało już zbyt długo.
-
Tommy, odpowiedz. Muszę to wiedzieć. - Adam ujął delikatnie dłoń
przyjaciela i schował ją w swojej. Następnie zbliżył kościste
palce do swojej piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce.
Gitarzysta
bardzo dobrze je wyczuł – waliło jak oszalałe, prawie wyrywało
się z piersi. Blondyn spojrzał znów zamglonym wzrokiem na
przyjaciela. Dlaczego jego twarz wydała mu się piękna? Niemal
idealna? Dlaczego przesuwał swoją rękę w stronę szyi i twarzy?
Dlaczego zbliżał się powoli do tych pięknych oczu, prostego nosa
i kusząco miękkich warg? Chciał ich dotknąć. Tak bardzo, że
jego dłoń poruszała się wbrew zaleceniom umysłu. Opuszki palców
ustąpiły miejsca jego własnym wargom. Już dawno zapomniał o
tamtym pocałunku. Dzisiejsze połączenie było dla niego czymś
nowym, czymś pierwszym i jedynym w swoim rodzaju. Smakował ponętne
wargi cierpliwie, z lubością. Tak jakby dostał wreszcie upragniony
prezent pod choinkę i teraz rozpakowywał go z radością i
uwielbieniem.
Adam
bez protestów godził się na wszystko. Tego właśnie pragnął.
Otrzymywał, ale też dawał. Oddawał delikatne pocałunki wskazując
drugiemu mężczyźnie drogę do spełnienia. Obejmując ustami wargę
blondyna lizał ją ostrożnie i z wyczuciem. Po chwili jego język
uzyskał pełny dostęp do Tommy'ego Joe. Wzajemne ocieranie się i
masowanie języków wprawiało ich obydwu w podniecenie. Blondyn
doznał dreszczy. Wplótł swe długie palce w kruczoczarne włosy
Lamberta i rozkoszował się ich miękkością. Adam natomiast z
wyczuciem głaskał plecy Ratliffa. Z radością wyczuwał każdą
wypukłość, zarysowane żebra i mocny kręgosłup. Dłonie teraz
przesunęły się bliżej szyi, aż w końcu ujęły lekko skronie i
policzki ukochanego. Długi pocałunek zakończył się kilkoma
muśnięciami warg.
Patrzyli
na siebie w milczeniu zaabsorbowani niecodziennym zdarzeniem. Adam
rozkoszował się tą chwilą, podczas gdy do Tommy'ego Joe docierało
jak wielkie znaczenie dla nich obu ma ten gest. Chciał teraz czuć
wstyd i gniew, może nawet obrzydzenie dla samego siebie. Czuł
spokój, odprężenie ogarnęło jego ciało a razem z nim na napięte
nerwy zstąpiło rozluźnienie. Był oczarowany. Oczarowany
mężczyzną.
-
Tak powinien wyglądać nasz pierwszy pocałunek. Był...
-
On jest pierwszy. - Tommy przerwał mu wpół słowa, zakrywając
jego usta dłonią, by znów spowodować ciszę.
-
Tommy. Czy ty... Chcesz...?
-
Chcę... - Spojrzał znów na usta Lamberta i z lubością wpił się
w nie. Zachowywał się jak odurzony. Czuł się jak odurzony. Jakby
w jego ciele czyhał demon pożądania i teraz się ujawnił.
Tommy
Joe pierwszy raz poczuł, że pragnie kogoś tak naprawdę. Był w
stanie zrobić wszystko, by być teraz z Adamem, czuć jego bliskość,
czuć jego całego. Z trudem powoli przyswajał informacje, które
właśnie odkrywał. Kiedy go smakował, przez głowę przelatywały
mu różne wspomnienia związane z piosenkarzem, a przede wszystkim
uczucia, których dzięki niemu doznawał. Ten moment – tak
magiczny dzięki atmosferze miejsca i czasu oraz tak wspaniały
dzięki wkładowi dwóch w pełni zaangażowanych osób – był
prawdziwy, ale zbyt piękny, by trwał wiecznie.
Adam
chciał więcej. Nie oczekiwał tego, nawet nie spodziewał się, że
dojdzie do takiej sytuacji. Być może dlatego nie mógł opanować
swych emocji. Jego ręce bez rozkazu umysłu wędrowały po szyi,
klatce piersiowej i brzuchu Ratliffa, ale i to im nie wystarczało.
Lambert zsunął je niżej. Podczas gdy jedna ręka spoczęła na
kolanie, druga przesuwała się po udzie. Nie kontrolował tego. To
po prostu się działo. W pewnej chwili jego dłoń znalazła się na
wewnętrznej części uda i zaczęła zmierzać wyżej, coraz wyżej.
W
tej chwili w głowie Tommy'ego Joe zaświeciła się ostrzegawcza
lampka. Jarzyła się coraz intensywniej aż zaczęła pulsować
kolorem czerwonym. Ten znak mówiący, że coś jest nie tak,
sprawił, że dotychczas uśpiony mózg zaczął wyłapywać
wszystkie bodźce z otoczenia i dzielić je na dobre i złe.
Zakodowane gdzieś głęboko w umyśle muzyka wspomnienie
spowodowało, że wszystkie zostały przydzielone do kategorii tych
złych. Pulsująca w żyłach adrenalina zamieniła się w strach. A
strach pobudzał do obrony. Tommy Joe momentalnie odepchnął Adama
na łóżko i jeszcze szybciej wstał. Oczy go zapiekły, a kiedy
mrugnął, rzęsy stały się mokre. Dotknął dłonią policzka, by
sprawdzić, co się z nim dzieje. Wysunął dłoń przed swoją
twarz. Zobaczył, że właśnie wytarł własne łzy. To
zdeterminowało go do ucieczki. Zamrugał oczami, jak przez mgłę
widząc Adama, który ze zmarszczonymi brwiami uświadamiał sobie,
co się stało. Tommy wymacał futrynę i za chwilę już go nie
było. Zamknął się w łazience.
Kolejny
błąd, który warto było popełnić – pomyślał sobie Adam i
z uszczęśliwioną miną opadł na łóżko. Zaczął się w tym
lubować – mimo iż stawał w złym świetle przed obliczem
blondyna, nie mógł odmówić sobie przyjemności pocałunku. I to
pocałunku, który zainicjował blondyn. Czy to jest możliwe? On
tego naprawdę chciał? On tego rzeczywiście chciał! Uświadomił
sobie po namyśle, a jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. A
potem przypomniał sobie, że znów wszystko zepsuł. Tommy
uciekł. Znów go wystraszyłem. Jestem idiotą. Jestem idiotą,
który ma cholerne szczęście... Z tą myślą i z dziką
energią czającą się w jego wnętrzu brunet wstał z łóżka i
wolno, niemal bezdźwięcznie podreptał do miejsca, gdzie koczował
ukryty blondyn. Zamiarem Lamberta było ratowanie ze zgliszcz
własnego pożaru tego, co jeszcze dało się uratować – resztek
przyjaźni Ratliffa.
No nie, no nie! W takim momencie! Rozdział był super! Co ja mówię był zajebiaszczy! Hah, czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńJejciu co za cudowny rozdział *-* !!! Czekam z niecierpliwością na kolejny *-* !! ;)
OdpowiedzUsuńw końcu po tak długim czasie doczekałam się kolejnego odcinak :3 Co do odcinaka podobał mi się i to bardzo no i w końcu coś między Adamem i Tommym się wydarzyło :D Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek i oby pojawił się szybciej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :3
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że dodałaś kolejny rozdział :) który jest zdecydowanie moim ulubionym.
OdpowiedzUsuńOczywiście czekam na next... Mam nadzieję, że pojawi się już niedługo... Weny... :*