piątek, 11 września 2015

Rozdział 46 - Chcę...

Na początek parę słów: tak bardzo się cieszę, że jeszcze ze mną jesteście! Podziwiam Was, że wytrzymaliście tak długą 3-miesięczną przerwę. W nagrodę mam dla Was nowy rozdział, który moim zdaniem jest czadowy. I co tu jeszcze? No tak, pozdrawiam czytelników, którzy znów męczą się w szkole i tak jak ja tęsknią za wakacjami. Szczególne pozdro dla maturzystów no i... Ach, czytajcie i odezwijcie się w komentarzach jak już skończycie. Muszę sprawdzić, czy nie wyszłam z wprawy ;)

Chcę...

Zaszyty w swym ciemnym mrocznym pokoju w atmosferze tajemniczości, którą tworzyła samotna nocna lampka, siedział po turecku i, przybierając zamyśloną minę, pisał wyszukane frazy i mające głęboki sens metafory. Nie chciało mu się spać mimo że ciemność do tego zachęcała. O takiej porze nawet sąsiad nie przychodził po cukier. Dlatego mógł w pełni zatopić się w swoich myślach – wejść w świat wyobraźni i szukać tam języka, którym mógłby w pełni przekazać to, co czuje, co czują inni, co czuli i czuć będą. A potem przelać to na kartkę już w postaci tekstu piosenki.

Kiedy leżał na miękkim kocu i relaksował się, przykładając głowę do poduszki, analizując napisane słowa, nie spodziewał się nikogo. Bo kto miałby przyjść? Święty Mikołaj? Adam pojechał do domu odebrać swoją niespodziankę. W sumie nie wiem nawet czy to rzecz, ta niespodzianka. Może jakieś przyjęcie powitalne? Chociaż... Do tej godziny to mogło się już skończyć. Ciekawe, jak Adam się bawi... Jego myśli znów powędrowały do osoby Lamberta. Ostatnio myślał o nim coraz częściej. Gdy go nie widział, brakowało mu humoru i pozytywnego nastawienia przyjaciela. Może po prostu obecności? Dlatego też zastanawiał się, co Lambert robi, o czym myśli, jak spędza swój czas. Takie rozmyślania choć trochę zmniejszały pustkę, która tworzyła się w jego sercu jak tylko zostawał sam. I pomyślał, jakby to było znowu go ujrzeć: w całej swej okazałości, gdy silnym ciałem poruszały poszczególne wyćwiczone mięśnie, które odpowiadały także za ten niesamowity uśmiech. Jego serce zakołatało mocniej...

I zrobiło to akurat wtedy, gdy po mieszkaniu rozszedł się odgłos pukania do drzwi. Dopiero po kilku sekundach Tommy Joe Ratliff zorientował się, co się dzieje. Ktoś puka do jego drzwi, ktoś chce się z nim zobaczyć. Adam? To niemożliwe. Od razu odrzucił tę myśl, wyobrażając sobie bruneta witającego się z rodziną, przyjmującego gratulacje. Otworzył zaciemniony pokój i w oczy uderzył go blask światła. Zaklął siarczyście i poszukał włącznika, by zmniejszyć przeszywającą do bólu jego oczy jasność. Dotarł do drzwi i bez namysłu, trzymając w ręce notatnik i długopis, otworzył je, wypuszczając z ust kolejne przekleństwa.

- Co, do chole...? - Urwał w pół słowa, gdy jego źrenice rozpoznały nędzny, ale wciąż niesamowity widok.
***

Jego nogi zawędrowały znów w to samo miejsce. Umysł podpowiadał tylko jedną drogę. Najpierw skręć tu, a potem tam. Zaparkuj w tym miejscu – zawsze tym samym. Wejdź przez te drzwi, a nie tamte; wciśnij ten numer w windzie; zapukaj do tych drzwi, żadnych innych, tylko do tych.

Dużo myślał: nad sobą, nad stosunkami z rodziną i przyjaciółmi. Czy kogoś zawiódł? Może nie był spostrzegawczy. Każdemu zdarza się popełnić błąd i go nie dostrzec. Nie każdy jednak ma odwagę poprosić o pomoc. Adam jeszcze tej odwagi nie stracił. Jeszcze. A mało brakowało.

- Nie otwieraj, nie otwieraj, nie... - Zamilkł. Utkwił wzrok w zdziwionej twarzy. Twarzy, którą kochał. Objął wzrokiem ciało, którego od dawna pragnął bardziej niż jeść, pić i spać. Ten człowiek był dla niego wszystkim. Wystarczyło, że brunet go ujrzał, a jego życie ponownie nabierało sensu.

***

Stali naprzeciw siebie sparaliżowani strachem zmieszanym ze ekscytacją. Adam był tak zestresowany jak jeszcze nigdy przed obliczem blondyna. Dlaczego w ogóle tu przyszedłem...? Zaczynał czuć się jak idiota. A co gorsza, zaczynał czuć, że pomysł schronienia się u Ratliffa był najgorszą opcją, jaką miał do wyboru. Mimo to, widok blondyna przyprawiał go o dreszcze, a temu nie mógł w żaden sposób zapobiec. Tommy Joe nie wiedział, czy się przywitać czy spytać od razu, dlaczego Lambert wrócił. Na jego widok niemal stracił głos, a to, co zdołał wypowiedzieć, było niewyraźnym bełkotem.

- Adam? Eee... Zapomniałeś czegoś? - Zdziwiona mina mówiła sama za siebie: Totalnie nie mam pojęcia, co ty tu robisz.

- Nie. Właśnie. Nie zapomniałem. To głupie. Może lepiej będzie jak już pójdę? Nie będę ci zawracał głowy. - Wybełkotał brunet, uśmiechając się kłopotliwie. Drapał się po głowie, co sekundę zerkając w podłogę. Nim blondwłosy chłopak zdążył coś powiedzieć, uczestnik „Idola” oddalił się szybkim krokiem w stronę windy, chowając dłonie w przednich kieszeniach dżinsów. Pozwolił się jednak dogonić.

- Hej, hej, hej. Co się stało? Adam? Stój! - Krzyknął rozkazującym głosem i dogonił bruneta. Położy mu ręce na ramionach, lekko zaciskając na nich palce. - Co się stało, Adam? - Jego głos zmienił diametralnie ton na kojący i pełen delikatności. Patrzył na wyższego mężczyznę z wyraźnym zainteresowaniem i spokojem.

- Po prostu... Nie mam gdzie się podziać, Tommy. I... Wiem. Przecież mogłem iść do hotelu, przecież mam pieniądze. Mógłbym się zatrzymać w jakimś... Ale przyszedłem tutaj. Tak, jakby nogi same mnie poniosły, jakby wszystkie drogi prowadziły do ciebie. - Zajrzał mu prosto w oczy.

Reakcją blondyna na słowa przyjaciela była cisza. Rozważał w myślach treść i sens, intensywnie marszcząc brwi. Niespodzianki... Na ogół bywają miłe. Ale ta chyba nie była. On nie może się błąkać po hotelach. Nie próbował wymówić się żadnym kontrargumentem. Nawet nie chciał ich znajdować. Wszystko w nim: każda komórka czy nerw mówiły mu „Niech zostanie”. Po długotrwałym milczeniu, w ciągu którego uśmiech na twarzy Tommy'ego rozrastał się do gigantycznych rozmiarów, muzyk podniósł głowę i schował ręce za siebie. Spojrzał na przyjaciela optymistycznie, a jego zadowolenie wydało się piosenkarzowi podejrzane.

- Więc chodźmy. - Rzekł, czekając na odzew.

- Chodźmy gdzie? - Adam nie zrozumiał nic z krótkiej odpowiedzi, którą otrzymał.

- Chodźmy. Po twoje bagaże. - Uśmiechnął się, tłumacząc. Na dźwięk tych słów Adam rozpromienił się. Początkowo nie dowierzał. Miał spędzić noc z mężczyzną swoich marzeń. Co prawda w osobnych pokojach, może nawet w pokoju i salonie – nie wiedział, czy dostanie łóżko czy kanapę, ale już sam fakt, że mieli spać pod jednym dachem, kilkanaście kroków od siebie... Napawało go to radością i rosnącą ekscytacją. Nim się obejrzał, jego bagaże stały już w przejściu między salonem a kuchnią. Czekał na ostateczną decyzję Ratliffa, który już zjeżdżając windą na parter wyperswadował mu, że nie odda mu swojej sypialni.

Teraz Tommy kazał mu czekać. Nie przy wejściu, nie w kuchni czy w salonie. Stał przy białych drzwiach, które były zamknięte na klucz. Zawsze ciekawiło go, co się za nimi znajduje. Wyobrażał sobie ukryte studio albo pokój pełen gitar. Nie była to z pewnością sypialnia, bo po co Ratliff zamykałby ją na cztery spusty? Z jakiegoś powodu jednak blondyn chciał, by Adam tam wszedł. Przed uczestnikiem „Idola” ukazała się ciemna otchłań pokoju. Zarysowały się w nim: rama pojedynczego łóżka oraz prosta szafka. Na ścianach kształtowała się dziwna mozaika, która błyszczała. Adam patrzył na nią nierozumiejącymi oczyma.

Ratliff spojrzał na Lamberta z niemą radością. Sięgnął ręką do jednej z wewnętrznych ścian i wymacał przełącznik światła. Nagle przed parą ukazał się czarno-czerwony pokój. Był on specyficzny. Czerwienią i czernią były pokryte tylko dwie przeciwległe ściany. Pozostałe dwie ułożone prostopadle do drzwi były kolorową mozaiką. Mozaiką z kostek gitarowych.

Adam był w szoku. Tyle kostek gitarowych zgromadzonych w jednym miejscu, ułożonych w piękny kolorowy wzór i do tego świecących w nocy – to była magia. Pokój wywierał ogromne wrażenie. Lambert zamrugał powiekami i dotknął z podziwem ozdobionej ściany.

- To jest... Piękne. Tommy? To jest piękne.

- Nikt jeszcze nie był w tym pokoju. Hahah, prócz mnie, oczywiście. To mój skarb. Zbierałem je odkąd pamiętam, wiesz? - Blondyn zbliżył się do ściany i przesunął palcami po kilku kostkach. Mimo iż rozpierała go duma, potrafił utrzymać emocje w ryzach. Zachwycony Lambert odwrócił głowę w jego stronę i z uśmiechem obserwował zamyślonego gitarzystę.

- Dlaczego ja? - Wyrwał Tommy'ego Joe z zamyślenia.

- Co dlaczego ty? - Zaciekawił się. Śledził oczami postać Lamberta, który usiadł na skrawku koca.

- Dlaczego nikogo tu nie przyprowadziłeś? Dlaczego jestem pierwszy? Dlaczego ja?

- Hmm... - Tommy odwrócił się w jego stronę i oparł o ścianę pokrytą kolorowymi kostkami. Spojrzał na ręce przyjaciela oparte na kolanach. Potem na twarz spowitą w cieniu, którego nie mogła rozproszyć słaba żarówka. Długo zastanawiając się nad tym, co zamierza zrobić, podszedł do bruneta i stanął kilka centymetrów od jego kolan. Następnie ukucnął i wpatrzył się w twarz Adama z lubością. Uniósł niepewnie dłoń w jego stronę. Za chwilę opuszki palców znalazły się na policzku wokalisty. Tommy zaczął delikatnie głaskać szorstki naskórek, zastanawiając się. W tym czasie Lambert zmrużył oczy, by następnie schować je pod powiekami. Dotyk był przyjemny. Był szczególny.

- Myślę, że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę zaufałem po przeprowadzce do Burbanku. - Zakończył zdanie długim milczeniem.

Kiedy niebieskie oczy znów spotkały się z brązowymi, Tommy coś zauważył. Może i było to tylko złudzenie, ale muzyk był pewien, że się nie omylił. W tych oczach zobaczył coś dziwnego. To coś sprawiło, że poczuł się nagi. Tęczówki Adama odgadywały właśnie wszystkie jego myśli, odkrywały wszystkie tajemnice, a przy tym ujawniały swoje oddanie i wszystkie pragnienia. Adam patrzył na niego jak oczarowany. To sprawiło, że muzyk poczuł się niekomfortowo. W głębi duszy przestraszył się tego wzroku, pragnącego i niecierpliwego. Wstał szybko z kucek, w taki sposób jednak, by Adam nic nie podejrzewał. Oddalił się na kilka kroków, by znaleźć się ponownie pod ścianą. W tym czasie jego serce zaczęło bić jak oszalałe, próbował się uspokoić płytko, ale spokojnie, oddychając. Nie zerwał z Lambertem kontaktu wzrokowego. Czekał na reakcję, nie widząc innego wyjścia.

- Tommy. Usiądź koło mnie, proszę. Chcę cię o coś zapytać. - Rzekł Adam tajemniczo. Był zafascynowany. Mało tego – był odurzony obecnością blondyna. Ogłuszający huk bijącego serca był dla niego jak tykająca bomba. Mógł oszaleć z miłości, z tęsknoty, z pragnienia. Pomagały mu tylko zdolności aktorskie. Być z nim w jednym pokoju i nie móc go dotknąć – w porównaniu z tym tortury rozciągania ciała czy przypalania gorącym woskiem to przyjemność. Mógł sobie powtarzać: już niedługo będę go miał, już niedługo będzie mój, a ja jego. Takie pocieszenie tylko podnosiło i tak już wysoką temperaturę jego ciała. Ale obiecał mu, że go nie dotknie. I słowa dotrzyma chociaż mieliby go przypalać żywym ogniem.

Gdy Tommy Joe usiadł kilka centymetrów od bruneta, serce młodszego niemal wyskoczyło z piersi. Blondyn nieoczekiwanie uniósł brwi w reakcji na swoje ciało. Było mu gorąco. A serce biło coraz szybciej i szybciej – to było nie do zniesienia. Podniósł strapiony wzrok, próbując odgadnąć pytanie nim miękkie usta niebieskookiego wypowiedzą je za pomocą czystych melodyjnych strun głosowych.

- Powiedz szczerze. Co do mnie teraz czujesz?

Tego się spodziewał. Mimo to, nie miał przygotowanej odpowiedzi. Milczenie trwało już zbyt długo.

- Tommy, odpowiedz. Muszę to wiedzieć. - Adam ujął delikatnie dłoń przyjaciela i schował ją w swojej. Następnie zbliżył kościste palce do swojej piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce.

Gitarzysta bardzo dobrze je wyczuł – waliło jak oszalałe, prawie wyrywało się z piersi. Blondyn spojrzał znów zamglonym wzrokiem na przyjaciela. Dlaczego jego twarz wydała mu się piękna? Niemal idealna? Dlaczego przesuwał swoją rękę w stronę szyi i twarzy? Dlaczego zbliżał się powoli do tych pięknych oczu, prostego nosa i kusząco miękkich warg? Chciał ich dotknąć. Tak bardzo, że jego dłoń poruszała się wbrew zaleceniom umysłu. Opuszki palców ustąpiły miejsca jego własnym wargom. Już dawno zapomniał o tamtym pocałunku. Dzisiejsze połączenie było dla niego czymś nowym, czymś pierwszym i jedynym w swoim rodzaju. Smakował ponętne wargi cierpliwie, z lubością. Tak jakby dostał wreszcie upragniony prezent pod choinkę i teraz rozpakowywał go z radością i uwielbieniem.

Adam bez protestów godził się na wszystko. Tego właśnie pragnął. Otrzymywał, ale też dawał. Oddawał delikatne pocałunki wskazując drugiemu mężczyźnie drogę do spełnienia. Obejmując ustami wargę blondyna lizał ją ostrożnie i z wyczuciem. Po chwili jego język uzyskał pełny dostęp do Tommy'ego Joe. Wzajemne ocieranie się i masowanie języków wprawiało ich obydwu w podniecenie. Blondyn doznał dreszczy. Wplótł swe długie palce w kruczoczarne włosy Lamberta i rozkoszował się ich miękkością. Adam natomiast z wyczuciem głaskał plecy Ratliffa. Z radością wyczuwał każdą wypukłość, zarysowane żebra i mocny kręgosłup. Dłonie teraz przesunęły się bliżej szyi, aż w końcu ujęły lekko skronie i policzki ukochanego. Długi pocałunek zakończył się kilkoma muśnięciami warg.

Patrzyli na siebie w milczeniu zaabsorbowani niecodziennym zdarzeniem. Adam rozkoszował się tą chwilą, podczas gdy do Tommy'ego Joe docierało jak wielkie znaczenie dla nich obu ma ten gest. Chciał teraz czuć wstyd i gniew, może nawet obrzydzenie dla samego siebie. Czuł spokój, odprężenie ogarnęło jego ciało a razem z nim na napięte nerwy zstąpiło rozluźnienie. Był oczarowany. Oczarowany mężczyzną.

- Tak powinien wyglądać nasz pierwszy pocałunek. Był...

- On jest pierwszy. - Tommy przerwał mu wpół słowa, zakrywając jego usta dłonią, by znów spowodować ciszę.

- Tommy. Czy ty... Chcesz...?

- Chcę... - Spojrzał znów na usta Lamberta i z lubością wpił się w nie. Zachowywał się jak odurzony. Czuł się jak odurzony. Jakby w jego ciele czyhał demon pożądania i teraz się ujawnił.

Tommy Joe pierwszy raz poczuł, że pragnie kogoś tak naprawdę. Był w stanie zrobić wszystko, by być teraz z Adamem, czuć jego bliskość, czuć jego całego. Z trudem powoli przyswajał informacje, które właśnie odkrywał. Kiedy go smakował, przez głowę przelatywały mu różne wspomnienia związane z piosenkarzem, a przede wszystkim uczucia, których dzięki niemu doznawał. Ten moment – tak magiczny dzięki atmosferze miejsca i czasu oraz tak wspaniały dzięki wkładowi dwóch w pełni zaangażowanych osób – był prawdziwy, ale zbyt piękny, by trwał wiecznie.

Adam chciał więcej. Nie oczekiwał tego, nawet nie spodziewał się, że dojdzie do takiej sytuacji. Być może dlatego nie mógł opanować swych emocji. Jego ręce bez rozkazu umysłu wędrowały po szyi, klatce piersiowej i brzuchu Ratliffa, ale i to im nie wystarczało. Lambert zsunął je niżej. Podczas gdy jedna ręka spoczęła na kolanie, druga przesuwała się po udzie. Nie kontrolował tego. To po prostu się działo. W pewnej chwili jego dłoń znalazła się na wewnętrznej części uda i zaczęła zmierzać wyżej, coraz wyżej.

W tej chwili w głowie Tommy'ego Joe zaświeciła się ostrzegawcza lampka. Jarzyła się coraz intensywniej aż zaczęła pulsować kolorem czerwonym. Ten znak mówiący, że coś jest nie tak, sprawił, że dotychczas uśpiony mózg zaczął wyłapywać wszystkie bodźce z otoczenia i dzielić je na dobre i złe. Zakodowane gdzieś głęboko w umyśle muzyka wspomnienie spowodowało, że wszystkie zostały przydzielone do kategorii tych złych. Pulsująca w żyłach adrenalina zamieniła się w strach. A strach pobudzał do obrony. Tommy Joe momentalnie odepchnął Adama na łóżko i jeszcze szybciej wstał. Oczy go zapiekły, a kiedy mrugnął, rzęsy stały się mokre. Dotknął dłonią policzka, by sprawdzić, co się z nim dzieje. Wysunął dłoń przed swoją twarz. Zobaczył, że właśnie wytarł własne łzy. To zdeterminowało go do ucieczki. Zamrugał oczami, jak przez mgłę widząc Adama, który ze zmarszczonymi brwiami uświadamiał sobie, co się stało. Tommy wymacał futrynę i za chwilę już go nie było. Zamknął się w łazience.

Kolejny błąd, który warto było popełnić – pomyślał sobie Adam i z uszczęśliwioną miną opadł na łóżko. Zaczął się w tym lubować – mimo iż stawał w złym świetle przed obliczem blondyna, nie mógł odmówić sobie przyjemności pocałunku. I to pocałunku, który zainicjował blondyn. Czy to jest możliwe? On tego naprawdę chciał? On tego rzeczywiście chciał! Uświadomił sobie po namyśle, a jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. A potem przypomniał sobie, że znów wszystko zepsuł. Tommy uciekł. Znów go wystraszyłem. Jestem idiotą. Jestem idiotą, który ma cholerne szczęście... Z tą myślą i z dziką energią czającą się w jego wnętrzu brunet wstał z łóżka i wolno, niemal bezdźwięcznie podreptał do miejsca, gdzie koczował ukryty blondyn. Zamiarem Lamberta było ratowanie ze zgliszcz własnego pożaru tego, co jeszcze dało się uratować – resztek przyjaźni Ratliffa.



4 komentarze:

  1. No nie, no nie! W takim momencie! Rozdział był super! Co ja mówię był zajebiaszczy! Hah, czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejciu co za cudowny rozdział *-* !!! Czekam z niecierpliwością na kolejny *-* !! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. w końcu po tak długim czasie doczekałam się kolejnego odcinak :3 Co do odcinaka podobał mi się i to bardzo no i w końcu coś między Adamem i Tommym się wydarzyło :D Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek i oby pojawił się szybciej.
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że dodałaś kolejny rozdział :) który jest zdecydowanie moim ulubionym.
    Oczywiście czekam na next... Mam nadzieję, że pojawi się już niedługo... Weny... :*

    OdpowiedzUsuń