Kochani! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam Wszystkim wesołego, pogodnego, spokojnego czasu spędzonego z rodziną, hucznego Sylwestra i Nowego Roku 2017 pełnego spełnionych marzeń, rozwiniętych pasji. Dziękuję, że byliście ze mną przez ten rok, mam nadzieję, że przetrwacie następny. Mam dla Was prezent pod choinkę w postaci OnePartu i wcale nie musicie go otwierać po Wigilii :P
Zostawcie komentarz!
W
tekście pojawiają się zmodyfikowane wersy tekstu piosenki „Time
for miracles” Adama Lamberta. Nieznających języka angielskiego
odsyłam do
http://www.tekstowo.pl/piosenka,adam_lambert,time_for_miracles.html
oraz
słownika języka angielskiego, ale myślę, że to nie potrzebne.
Pozdrawiam Szczotkę! Kochana, na twoje pytania odpowiem przy następnej publikacji, bo dziś już kładę się do łóżka :/ Merry Christmas!
Time
for miracles
Sen
nie był tylko snem. Był przypomnieniem rzeczywistości, która od
kilku dni była niezmiennie słodka, radosna, szczęśliwa. Myśli w
głowie Adama zaczęły wychodzić z zakamarków umysłu wraz z
dotarciem do jego uszu pojedynczych dźwięków klawiszy fortepianu.
Jeszcze nie układały się w melodię, ale wiedział, że wkrótce
się ona pojawi i będzie mógł do niej dołączyć swój głos.
Dźwięki wydobywane z jego gardła bowiem pasowały do dźwięków
instrumentów tak jak jego serce do serca Tommy'ego Joe. Te związki
były nierozerwalne od chwili, kiedy jedno spotkało drugie.
Ściągnął
z siebie delikatną śnieżnobiałą satynową pościel, pozwalając
promieniom słonecznym na zetknięcie się z jego obsypanym drobnymi
piegami umięśnionym ciałem. Był całkowicie nagi, ale w tej
wielkiej sypialni w ogromnej willi położonej w najbogatszej
dzielnicy Los Angeles niedostrzegalny przez żadne ludzkie oko mógł
bez żadnych zmartwień przeciągnąć się i pozwolić, by zimna
podłoga zetknęła się z jego bosymi stopami, kiedy schodził do
salonu. Właśnie stamtąd dochodziła cudowna kojąca melodia, która
sprawiała, że aż chciało się śpiewać.
Jeszcze
cudowniejszy był sam widok, który odbił się w oczach głębokiego
oceanu. Przy czarnym jak mrok fortepianie kontrastującym z bielą
przestronnego salonu siedział na małej czarnej ławce tak samo nagi
jak Adam mężczyzna. Tommy Joe – blondwłosy muzyk, którego
niebieskooki pokochał od pierwszego wejrzenia, którego zdobycie
było tak trudne, i w końcu którego miłość była tak
nieograniczona i nienasycona. Na zewnątrz spokojny, izolujący się
od wszystkich samotnik, wewnątrz wulkan energii, dzikie zwierzę,
którego nie można ujarzmić, tak desperacko szukający bliskości.
Te sprzeczności wypełniały blondyna, te sprzeczności razem z
sercem, dusza i ciałem należały teraz do Adama. Stanął w
milczeniu za dziewiczo nagimi plecami. Seksowne łopatki były
wysunięte do tyłu. Nawet, kiedy grał, próbował się nie
garbić...
-
Cholera, znowu to samo! - Blondyn zaklął pod nosem, kolejny raz
wciskając nie ten klawisz, co trzeba. Odrzucił głowę do tyłu, by
zbyt długie kosmyki włosów nie łaskotały jego twarzy. Wtedy Adam
się roześmiał. Tommy nie powrócił do poprzedniej pozycji.
Odchylał głowę do tyłu, by widzieć nagi tors i uśmiechniętą
pociągającą twarz ukochanego.
-
Jak długo tu jesteś? - Zapytał, a przemawiała przez niego
ciekawość. Adam nachylił się do niego i złączył swe usta z
ustami blondyna w delikatnym powitalnym pocałunku. Czuł nos
blondyna na swojej brodzie. Wypuszczane przez nozdrza powietrze
zabawnie go łaskotało.
-
Wystarczająco, by na nowo cię zapragnąć. - Wymruczał wprost w
miękkie wargi, a potem spojrzał na uśmiechniętą twarz, która za
chwilę powróciła do obserwacji swoich poczynań z instrumentem.
-
Pomóż mi. Wiesz, że wychodzi mi tylko wtedy, kiedy jesteś obok. -
Poprosił rzeczowo muzyk, zmieniając temat. Adam zgodził się w
ciszy. Położył ręce na ramionach swojej drugiej połówki, która
ułożyła dłonie na właściwych klawiszach. Po chwili zaczął
grać. Podczas krótkiego wstępu Adam nachylił się do ucha Joe i
zaśpiewał.
-
It's late at night and I can't sleep... Missing you just runs too
deep. Oh, I can't breathe, thinking of your... Lips. - Zmienił
końcówkę wersu, czym wywołał uśmiech na twarzy grającego.
Zsunął ręce z ramion mężczyzny, by przykryć jego dłonie.
Chciał poczuł wibracje przesyłane drobnemu ciału przez fortepian.
Tymczasem Tommy Joe zamknął oczy, wsłuchując się w tekst. -
Every sex I can't forget. This aching dick ain't broken yet. Oh, God,
I wish I could make you see... Naked! - Tym razem Tommy nie mógł
już powstrzymać śmiechu. Choć ciągle panował nad instrumentem,
przychodziło mu to z coraz większym trudem. - Cause I know this
flame isn't dying so nothing can stop me from trying. - Adam zabrał
rękę z jednej z dłoni muzyka i zanurkował nią między uda
Ratliffa, które nieznacznie się rozchyliły. Uchwycił seksowną
męskość Ratliffa, który zaprotestował nieprzekonująco.
-
Adam! Och, ty... - Zaśmiał się słodkim niskim głosem, kiedy
Lambert obdarzył go pocałunkiem w szyję. Piosenkarz nie
zrezygnował jednak ze swojej pomocy.
-
Baby, you know that: maybe it's time for miracles 'cuz I ain't giving
up on love. - Śpiewał dalej swoim melodyjnym głosem, ale palce
Tommy'ego Joe już zamierały na klawiszach w miarę rosnącej
erekcji. Blondyn jęknął cicho pod wpływem tej ekscytacji. - You
know that: surely it's time for miracles 'cause I ain't giving up on
love. No I ain't giving up on us. - Adam zakończył refren.
Zobaczył, jak jego ukochany wyrywa się z jego objęć i wstaje.
Odwraca się w jego stronę, ukazując swoje nagie ciało. Ratliff
spojrzał na Lamberta z miłością i zaczął kolejną zwrotkę już
nie śpiewając, ale wypowiadając je dobitnie jak rozkaz.
-
I just want to be with you...
Dzieliła
ich tylko ławka. Adam pod wpływem spojrzenia pełnego pożądania i
widoku zwalającego z nóg uklęknął na meblu i położył ręce na
wąskich biodrach muzyka.
-
So it's time for a miracle. - Spojrzał w skupieniu na jego twarz, na
błyszczące oczy i tęskne usta, które wygięły się w uśmiechu.
-
Not one. Many of them. - Zaprzeczył Ratliff i ujął twarz Adama w
swoje dłonie. A potem złączyli się w jednym, namiętnym
pocałunku, których było jeszcze, zgodnie z zapowiedzią
brązowookiego muzyka, wiele.
Adam
uniósł swego partnera i posadził na czarnym fortepianie. Sam
ciągle klęczał na tak samo czarnej ławce. Nachylał się w stronę
Ratliffa i zadowalał go najlepiej jak umiał, by przygotować go do
intensywniejszych przyjemności. Tommy wielokrotnie czuł spełnienie,
które tak naprawdę nadeszło po blisko godzinie na fortepianie, z
którego już nie płynęła muzyka. Wypełniała ona natomiast ich
ciała. Słodkie brzmienia wydobywały się to z jednego, to z
drugiego, to z obu gardeł jednocześnie. Westchnienia, jęki, krzyki
– to był ich cud spełnienia, którego ślady tak obficie tryskały
na lakierowaną powierzchnię fortepianu. To był ich czas na właśnie
takie cuda.