piątek, 3 kwietnia 2020

Rozdział 78 - Początek końca


Hej! Dawno mnie tu nie było i przepraszam! Krótkim tytułem wstępu: Koronawirus doskwiera wszystkim, więc i ja próbuję coś zrobić, by się nie nudzić, a przy okazji umilić ten strasznie nudny czas innym. Oto coś ode mnie dla Was! Wszystkim, którzy kiedykolwiek odwiedzili mojego bloga życzę zdrowia i nie ulegajcie pokusom ładnej pogody! #zostańwdomu Pozdrawiam! 
PS: A kolejny rozdział będzie w piątek. Postanowiłam sobie, że trzeba skończyć z tym opowiadaniem i może zacząć jakiś nowy projekt!

Rozdział 78
Początek końca

Gdzie jestem? Co to za miejsce? Wiał silny wiatr, a nieprzenikniona ciemność oprócz przestrzeni, w której się znajdował, zdawała się wypełniać jego serce i umysł. Gdzie jestem? Spróbował zrobić krok i nagle zobaczył linię oddzielającą mrok od blasku. Podszedł szybko do tej krawędzi, za którą miało znajdować się światło. Były ich setki. Latarnie uliczne, oświetlone okna – ich migotanie zlewało się, oślepiając oczy. Zamarł. Jestem na krawędzi budynku. Akrofobia dała o sobie znać, więc cofnął się. Wtedy wpadł na jakieś ciało. Odwrócił się
i zapomniał o wcześniejszych emocjach. Poczuł radość, szczęście, uwielbienie. Patrzył na Adama, którego tak kochał. To nieprawda. Nie mogłoby dzielić ich tysiące mil skoro stoi tuż przed nim. Są razem. Kochają się.
– Adam.
Coś mignęło. Postać na sekundę przybrała inny kształt, a potem znów pojawił się on. Coś na kształt zepsutego hologramu, który mógł przybrać dwie twarze i teraz nie wiedział, którą odtworzyć, więc się zlewały. Ale co to była za twarz? Ją też znał. To był Noah. Nie…
– Cierpiałem przez ciebie… – Głos dobiegł go ze wszystkich stron. Jakby od północy, południa, wschodu i zachodu porozstawiane były głośniki, w których epicentrum był on – Tommy Joe. – Kochałem cię, cierpiałem! Ta miłość była cierpieniem! – Krzyczał.
Adam na niego krzyczał. Błędy w hologramie zdarzały się coraz częściej. Zamrugało i Tom zobaczył Noah.
– To jest Adam, którego imię tak namiętnie jęczałeś? Miałem rację, że cierpiał przez ciebie. – Powiedział beztrosko, podchodząc krok do przodu. Tommy odsunął się. Wyczuł pod podeszwą  ostrą krawędź. Strach powrócił.
– Nie… Proszę. – Jęknął.
– Cierpiałem przez ciebie! Zostawiłeś mnie! – Twarz Adama ukazała się ponownie, ale tylko na chwilę. Ratliffa przeraziło to spojrzenie, jakim nigdy wcześniej Lambert go nie obdarzył – okrutne, gniewne, wykrzywione bólem. Noah powrócił.
– Był szczęśliwy, ale zbudował to szczęście na cierpieniu. – Rzekł Noah i roześmiał się szyderczo. Hologram ponownie zamigotał i ukazał ukochaną twarz, ale Tommy nadal słyszał szyderczy śmiech tamtego.
– Byłem taki szczęśliwy, Tommy. Chociaż cierpiałem. Przez ciebie… – Wysunął przed siebie rękę i pchnął Ratliffa. Wystarczył tylko moment i blondyn spadł. Próbował się ratować. Wyciągnął ręce, by się czegoś uchwycić, ale zmącił tylko mgłę. Spadał, patrząc na hologram ponad krawędzią budynku, który migotał teraz tak szybko. Nagle się rozdwoił i zza krawędzi wyjrzały dwie osoby: Adam i Noah. Mężczyźni trzymali się za ręce.
Strach i rozpacz wypełniły serce tego, który przegrał. Spadał w nicość, ale szyderczy śmiech nadal z taką samą mocą wypełniały mu uszy. Nie… Adam… Adam!
– Nie, Adam! – Joe obudził się, ale był w amoku. Ciemność ograniczała go ze wszystkich stron, chociaż po jednej odznaczała się tylko wąska linia światła. Przestraszył się. Zaczął wykopywać pościel aż wypadł z łóżka, podniósł się i odszedł jak najdalej, patrząc z przestrachem w szczelinę między zasuniętą roletą a parapetem. – Nie, proszę… Nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem. – Szeptał. Doszedł do klamki, otworzył drzwi. Wypadł na korytarz cały we łzach. Wpadł na Isaaca, od którego odsunął się gwałtownie, myśląc, że to Adam, Noah… Sam już nie wiedział. Spojrzał na muzyka, lecz dopiero po chwili poznał tę jedyną przyjazną mu ostatnio twarz.
– Isaac? – Był blady jak ściana jakby miał gorączkę. Zajrzał w ciemność i zobaczył pustą sypialnię: zrzuconą z łóżka pościel, porozrzucane w wyniku wczorajszego incydentu ubrania. Odetchnął z ulgą.
– Myślę… że chyba miałeś koszmar, co? Dobrze się czujesz? – Spytał zaniepokojony Isaac i wyciągnął rękę, by zbadać przyjacielowi temperaturę. Ten jednak odsunął się, złapał się ściany i oparł o nią. Po chwili zsunął się na podłogę. Miał na sobie tylko bokserki, ale nie czuł chłodu.
– To był sen. – Powiedział do siebie, patrząc tępo w przestrzeń przed sobą. – Sen.
– Ta. To może zrobię ci herbatę i pogadamy? Albo przyniosę ci z pokoju koc, bo jeszcze naprawdę się rozchorujesz… - Uchwycił klamkę od drzwi, które prowadziły od sypialni Ratliffa, próbując bardziej je uchylić. Tommy nagle chwycił go za nogawkę.
- Proszę, nie wchodź tam! – Sprzeciwił się ostro Tommy. Nagle zaczęły wracać wspomnienia. Noah, spędzona z nim noc, jego ostatnie słowa. Adam zbudował szczęście na cierpieniu. Cierpiał przeze mnie. – Możesz… posiedź ze mną przez chwilę, okay? Proszę… – Zmienił ton. Ostatnie słowo wypowiedział prawie szeptem.
Isaac był jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, kiedy Adam wyjechał do Los Angeles. Tak było do ostatniej nocy. A teraz? Jak Carpenter zareaguje, jeśli blondyn powie mu prawdę? Uprawiałem seks z facetem, kiedy ty spałeś w pokoju obok. Ma na imię Noah i razem z Adamem zepchnął mnie we śnie z budynku. Nie chcesz tego usłyszeć. Nie mogę ci powiedzieć, że czuję pociąg do innych facetów skoro w Burbanku zarzekałem się, że chcę być normalny. Czy nadal tego chcę? Czy ja w ogóle czuję jeszcze coś do kobiet? Przypomniał sobie Carmen. Podczas jedynego stosunku z tą kobietą, kiedy naprawdę doznała orgazmu, wyobrażał sobie seks z Adamem. A niedługo potem zaprosił go na święta do domu Klary i Henry’ego – do domu swojego okrojonego dzieciństwa. Wtedy po raz pierwszy sprawił oralną pieszczotę mężczyźnie. I zachwycił się tym. Zachwycił się Adamem. Życie przemykało mu we wspomnieniach, kiedy Isaac usiadł naprzeciwko niego i zaczął wpatrywać się w bladą, spoconą, zapłakaną twarz. Trwało to długie minuty zanim się odezwał zmieszany ciszą, która odbijała się echem od ścian.
– Powiesz mi? Albo możemy się tylko na siebie pogapić, jeśli to ci coś pomoże. Chociaż za bardzo nie znajduję w tym przyjemności. – Tom, wyglądasz jak zapuchnięta bańka, w dodatku zaryczana i blada jak Voldemort. Brakuje ci tylko kresek zamiast nosa. – Powiedział spokojnie. Tommy spojrzał na niego nieprzytomnie. Po chwili doszedł do niego sens tych słów. Uśmiechnął się, a po chwili parsknął śmiechem. Isaac w odpowiedzi zrobił to samo. – Oho! Lord Voldemort po zabiciu Pottera – scena na dziedzińcu Hogwartu: „Harry Potter… nie żyje!” – Sparodiował scenę, na końcu której Lord Voldemort charakterystycznie się śmiał. Film ten oglądali kiedyś podczas trasy z Mouthlike. Tommy znów zapłakał – tym razem z radości.
Właśnie tego potrzeba mu tyło najbardziej. Kiedy był ostatni raz, gdy tak szczerze i beztrosko się śmiał? Nie pamiętał. Z chwilą wejścia na pokład samolotu na lotnisku w Burbanku wyzbył się jakichkolwiek optymistycznych uczuć. Zamknął się w swoim bólu tak bardzo, że zapomniał, że można odczuwać radość z tak przyziemnych rzeczy jak żart. Zapomniał też o Isaacu, który bez żadnego sprzeciwu pomagał mu przetrwać najgorszy okres w życiu. Tak nie może być! – powiedział sobie. Muszę wszystko zmienić. A przynajmniej… Zacząć od początku.
– Idziesz dzisiaj do pracy? – Zapytał, mając znacznie lepsze myśli niż przed chwilą. Pozbierał się.
– Jest niedziela. – Burknął Isaac w odpowiedzi. Bawił się rozdarciem w spodniach, z którego wystawały błękitne nitki.
– Więc jakie masz plany na dzisiejszy dzień? Spotykasz się z kimś? Z tą Irlandką, o której mówiłeś mi ostatnio?
– Nie spotykam się już z Heather. Nie potrafiłem się już z nią na dogadać. – Rzucił krótko. Nie chciał bawić się w dodatkowe wyjaśnienia – nie było czego wyjaśniać. Obojętna mina, jaką zarejestrowały oczy Tommy’ego, uświadomiła Ratliffowi, jak bardzo się od siebie oddalili. Blondyn posmutniał.
– Przepraszam cię, Is. – Rzekł szczerze, a Carpenter podniósł wzrok. Nie spodziewał się tego. Uniósł brwi zaskoczony.
– Przepraszasz mnie? A za co?
– Może na początek za bycie takim dupkiem? Nawet nie zauważyłem, jak dużo dla mnie zrobiłeś przez cały ten czas, a przecież ty też jesteś z tym wszystkim w dupie. Zachowywałem się jak ostatni egoistyczny kretyn. – Blondyn zaczął się obwiniać.
Na twarz Isaaca wstąpił uśmiech. Kiedy Tommy wstał i podał przyjacielowi rękę, by pomóc mu zrobić to samo, Carpenter chętnie ją przyjął.
– Nie będę umniejszał twojej samokrytyce. Rzeczywiście zachowywałeś się jak ostatni kretyn. – Przyznał zdecydowanie.
– Może spróbuję ci to jakoś wynagrodzić? Chodźmy gdzieś na piwo, możemy zahaczyć o kino, grają teraz niezłe filmy. – Zaproponował Joe. Nie zamierzał spędzić w tym domu całego dnia.
– W sumie czemu nie. Możemy trochę pozwiedzać. Ale jeśli chcesz wyjść, musisz się trochę ogarnąć. A ja jak zwykle zrobię coś do żarcia… - Dopowiedział, mrucząc pod nosem. Godzinę później mężczyźnie jechali metrem do centrum. W planach mieli szeroko zakrojone plany zwiedzania wiecznie zasnutego mgłą miasta.
Ostatecznie nic z tych planów nie wyszło. W wyniku zupełnego przypadku w kolejce do muzeum Madame Tussaud szczycącym się pokaźną liczbą figur woskowych stanęli za dwiema dziewczynami, które wydały się (zwłaszcza Isaac’owi) bardzo interesujące. Po kilku minutach czwórka turystów wdała się w rozmowę, z której wynikło, że każdy z czwórki wolałby iść na drinka zamiast oglądać podobizny ludzi, których prawdopodobnie nigdy nie spotkają naprawdę. Zwiedzanie skończyło się imprezą, która wkrótce przeniosła się do mieszkania mężczyzn. Oboje dokonali tego wieczoru owocnych podbojów – w końcu żaden z nich nie poszedł do łóżka samotnie.
***
Kilka tygodni później…
Kolejna dziewczyna, kolejna impreza, kolejny dzień w pracy. Tommy’emu mieszało się w głowie. Zachowywał się jak wampir: w dzień nie wychodził z domu, wieczorami był królem imprezy. Każdą noc spędzał z inną osobą. Już nie ograniczał się do płci żeńskiej. Nadal w tajemnicy przed Isaac’em przyprowadzał do swojej sypialni obcych mężczyzn albo spędzał noce poza domem. Nie potrafił zrezygnować z rosnącej adrenaliny i skurczającego mięśnie pożądania, które objawiało się tylko przy innym mężczyźnie. Wybierał zawsze ten sam typ: brunet, wysoki, dobrze zbudowany. Nie wszyscy byli delikatni, ale wcale tego nie oczekiwał. Za wszelką cenę pragnął być ukarany za to, co robi. Stał się seksualnym masochistą. Z drugiej strony pragnął, by już się to skończyło. Rozdarcie w sercu powiększało się z każdym dniem.
Lato mijało zbyt szybko. Kilka słonecznych dni mogło odmienić Londyn do tego stopnia, że stawał się zupełnie innym miastem. Ludzie na co dzień pochmurni jak tutejsze niebo, stawali się pogodni – z uśmiechem na ustach chłonęli nieliczne promienie słońca. Tommy’emu natomiast wracały wspomnienia kalifornijskiego słońca, rozgrzanego asfaltu i szumu fal od deskami surferów. Tego dnia szedł do domu, niosąc zakupy z listy Isaaca. Zauważył, że w pogodny dzień na ulicach zawsze atmosfera wydaje się luźniejsza. Dorobkiewicze jak zwykle rozdawali ulotki, ale Tommy zawsze odmawiał ich przyjęcia. Tym razem pewien młody chłopak był zbyt natarczywy. Wcisnąłby Ratliffowi ulotkę do gardła, gdyby to było możliwe, więc rozdrażniony blondyn przyjął ulotkę. Napis w nagłówku dobitnie krzyczał: Zbadaj się! Wykorzystaj szansę, by ocalić życie. Jednak w broszurce nie było opisu zwykłych badań okresowych czy wiadomości o poborze krwi, lecz informacje o HIV i AIDS.
Tommy stanął jak wryty. Słyszał o wirusie i wywoływanej przez niego nieuleczalnej chorobie. Nagle zrobiło mu się zbyt gorąco. Promienie słońca sprawiły, że zmrużył oczy, rozglądając się niepewnie po ulicy. Co jeśli…? Do lekarza poszedł z samego rana następnego dnia. Pełen strachu usiadł na kozetce i dał sobie pobrać krew. Nawet nie poczuł ukłucia, kiedy lekarz opowiadał mu o objawach – gorączce, zmęczeniu, bólach stawów czy mięśni, a nawet zapaleniu gardła. Musiał wytrzymać ponad 24 godziny niepewności. Na wyniki czekało się od jednego do trzech dni.
Po wizycie w przychodni czuł się jak sparaliżowany. Snuł się po mieście, myśląc o swoim pobycie tutaj, o każdym przypadkowym stosunku, jaki odbył. Nie zawsze pamiętał o zabezpieczeniu. Nie zawsze on był „na górze”. Wtedy zależało mu tylko o przyjemności, którą, wydawałoby się, otrzymywał bez żadnych konsekwencji. Chyba się zabiję… Patrzył na swoje życie, które tak skutecznie zepsuł jedną tylko decyzją. Nigdy wcześniej nie zastawiał się, co by było, gdyby nie wyjechał z USA. Był pewien, że w Burbanku wiódłby nędzne życie. Tutaj istniał chociaż cień szansy na poprawę, ale niedostatecznie się starał. W ogóle się nie starał. Myśląc tak intensywnie nie zauważył, że znalazł się nad Tamizą. Wspiął się na barierki i niebezpiecznie wychylił, by zajrzeć w głębię. Jego odbicie rozmywało się. Zupełnie jak jego życie.
Mimo, że tego dnia nie pracował, jak zwykle wrócił do domu bardzo późno. Rozebrał się z kurtki i swoich ulubionych creepersów, które dodawały mu cennych centymetrów do niskiego wzrostu. Zamiast jednak iść do swojej sypialni, nogi poniosły go do pokoju Isaaca. Uchylił drzwi i wsunął się do pomieszczenia, zostawiając szparę, przez którą wdzierała się wiązka światła. Usiadł na skraju łóżka i zaczął obserwować spokojny sen przyjaciela. Wtedy zapłakał. W duchu podjął już ostateczną decyzję co do swego dalszego losu. Bez namysłu pogładził policzek Isaaca. Dawno nikogo tak nie dotykał, dlatego ogarnęło go nagłe poczucie bliskości. Isaac we śnie próbował odgonić intruza. Machnął ręką i wtedy się obudził. Jego oczy zastały mrok, ale nieproszona wiązka światła, w którą wdzierała się sylwetka przyjaciela, nie pozwoliła mu bez trosk kontynuować odpoczynek.
– Tommy? Cso ty tu robisz…? – Rzekł, wtulając się w poduszkę. Oczy same mu się zamykały.
– Chcę do domu, Is. Najwyższy czas wracać. – Szepnął blondyn mimo łez.
– Tsaa… Jasne. Idź spać, Tommy. – Carpenter znów zamknął oczy. Sen nie pozwalał mu się na dobre obudzić, jednak, chociaż z pewnym opóźnieniem, do jego umysłu dotarł sens słów wypowiedzianych przez Ratliffa. – Zaraz, Ratliff. – Zatrzymał mężczyznę w drzwiach. Wysunął rękę przed twarz, by osłonić oczy przed światłem. – Coś się stało?
 Wszystko. Ale już się z tym pogodziłem. Pogodziłem się ze sobą. – Uśmiechnął się blado. – Dobranoc, przyjacielu. – Zamknął drzwi, pozostawiając Carpentera w ciszy i mroku.
– Nareszcie… – Isaac pomyślał głośno i zasnął ponownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz